Prowincja, czyli Polska

avatar użytkownika Maryla

Jedną z cech charakterystycznych młodych Polaków są głębokie kompleksy wobec wsi. Ci z dużych miast posługują się anglojęzyczną nowomową, która jest odzwierciedleniem ich kosmopolitycznego stylu życia: clubbing, single, lunch, emo, hipster... Rówieśnicy z prowincji próbują do nich dołączyć, wynajmując mieszkania w Warszawie albo uczestnicząc w medialnych castingach. Podobnie scentralizowana jest oficjalna kultura, oparta na bezwartościowych i przemijających modach. Także strategia gospodarcza, realizowana przez obecną władzę, sprowadza się do inwestowania w metropolie, nazywane "lokomotywami rozwoju". Tymczasem bez prowincji niemożliwe jest trwanie polskiej duszy, bo właśnie tam od wieków rodzą się nasze wspólnotowe wartości: wiara w Boga, zdrowy rozsądek i instynkt wolności.


Od dumy do kompleksów
W 1996 r. Jacek Knopp i Krzysztof Koehler zrealizowali ciekawy, trzyczęściowy dokument telewizyjny "Sarmacja, czyli Polska". Ukazali w nim polskiego szlachcica z XVI i XVII w. w świetle trzech najważniejszych dla niego spraw: głębokiej wiary, swobody politycznej i domu rodzinnego. Ponieważ nasz pradziad czuł się chroniony przez Boga, Maryję i wszystkich świętych, zazwyczaj nie bał się śmierci. Zamiast budować twierdze obronne, fundował swojej rodzinie dwór szlachecki wyposażony w szerokie drzwi, żeby mogły do niego wejść jednocześnie dwie osoby. Sarmacka architektura służyła ludziom serdecznym, którzy prowadząc gościa do sieni, nie zamierzali rezygnować z poklepywania go po plecach. Znamienne, że jeśli dwór się rozrastał, to nigdy wzwyż, a zawsze wszerz, żeby pomieścić cały lud odkupiony.
Ta mistyka zaścianka przez setki lat budowała naszą narodową tożsamość. Fascynuje w Mickiewiczowskim "Panu Tadeuszu", o którym Paweł Hertz powiedział, że zamyka w sobie "całe doświadczenie człowieka mówiącego po polsku i wychowanego w kręgu kultury polskiej" oraz że jest arcydziełem porównywalnym z "Boską Komedią", "Iliadą", "Odyseją" i "Eneidą". Zadziwia i wzrusza w powieści Floriana Czarnyszewicza "Nadberezyńcy", ukazującej czas kształtowania się granic II Rzeczypospolitej z perspektywy szlachty zagrodowej z najdalszych wschodnich Kresów.
Jeszcze przed wybuchem II wojny światowej prowincja była matecznikiem narodowej kultury. "Polska to obwarzanek: Kresy urodzajne, centrum - nic" - mawiał Marszałek Józef Piłsudski. Po zachłyśnięciu się wielkomiejską przestrzenią przez skamandrytów czy futurystów, w latach 30. XX w. centrum polskiej poezji przesunęło się z Warszawy w okolice Wilna i Lublina. W Równem powstała grupa poetycka "Wołyń". Wiejskie krajobrazy inspirowały Józefa Czechowicza, Józefa Łobodowskiego, Wacława Iwaniuka. "Być prowincjuszem - znaczyło po prostu być kimś, być sobą" - wspominała po latach Anna Kamieńska.
Kompleksy związane z prowincją po raz pierwszy pojawiły się w PRL, która scentralizowała kulturę i uruchomiła mechanizmy "awansu społecznego". To wtedy zaczęły robić karierę docinki o słomie, która "z butów wyłazi". Mieszkańcy prowincji, umieszczeni w upokarzającej rzeczywistości pegeerów, utracili godność i dumę. Przekonanie, że są kimś gorszym od mieszkańców miast, przeniosło się z rodziców na dzieci i w wielu domach trwa do dzisiaj.

Mądrość natury
A przecież życie na prowincji, w zgodzie z porządkiem natury, wciąż ma większy potencjał duchowy i cywilizacyjny niż wegetacja w sztucznych rajach mediów, centrów handlowych i modnych klubów. Zwłaszcza dzisiaj, w epoce agresywnych ideologii, ukazujących jako normalne zjawiska aborcję, homoseksualizm mądrość natury może być dla człowieka trwałym punktem oparcia. Dostosowując się do niezmiennych praw rządzących przyrodą i gospodarstwem, widzi on siebie jako część stworzenia, codziennie uczy się egzystencjalnej pokory. Jak pisze ks. Jan Twardowski w wierszu "Na wsi": "Tu Pan Bóg jest na serio pewny i prawdziwy/ bo tutaj wiedzą kiedy kury karmić/ jak krowę doić żeby nie kopnęła/ jak starannie ustawić drabinkę do siana/ jak odróżnić liść klonu od liścia jaworu/ tak podobne do siebie lecz różne od spodu/ a liści nie zrozumiesz ani nie odmienisz".
Cała ta wiedza wyznaczana jest przez doświadczenie, a nie medialne autorytety. Nie sposób z nią dyskutować, chyba że chce się zostać kopniętym przez krowę czy spaść z drabiny. Mieszkaniec wsi, jeśli nie został uwiedziony przez media, wyciąga wnioski z rzeczywistości. Łatwiej mu szanować świętość życia, bo każdej wiosny podziwia misterium stworzenia, czy wspólnotową tradycję, bo wie, że "zły to ptak, co własne gniazdo kala". Ideologia "nowego wspaniałego świata", z jej praktyką formatowania żywności, opinii i wolnego czasu, nie ma nad nim władzy. Słusznie powiada Jarosław Marek Rymkiewicz: "Kto kupuje kartofle i brukselkę na milanowskim targu u pani Basi (która myśli dokładnie tak jak ja), ma więcej niepodległości niż ktoś taki, kto biega po warszawskich galeriach handlowych". Świadomych mieszkańców Polski prowincjonalnej łączy doświadczenie wolności, która pozwala myśleć i żyć po polsku. Twardo stąpać po ziemi, a jednocześnie mieć poczucie uczestnictwa w sztafecie pokoleń. Zachowywać się normalnie. Cieszyć się z narodzin dziecka, przyzwoitego utargu albo pięknej pogody. Płakać wobec tragedii. Poszukiwać prawdy o świecie, a nie medialnego efektu.

Miniatura kosmosu
Żeby w pełni zrozumieć fenomen prowincji, trzeba przywołać prace Mircei Eliadego o religijności w kulturach pierwotnych. Rumuński historyk religii twierdzi, że podstawową potrzebą człowieka religijnego jest ustanowienie duchowego, ale i topograficznego centrum, odpowiadające stworzeniu świata przez Boga: "Istnieje więc przestrzeń święta, to znaczy "naładowana energią", brzemienna w znaczenia, istnieją też inne obszary przestrzeni, które nie są święte, a w rezultacie nie mają struktury i trwałości, obszary "amorficzne"". Wszystko, co nie mieści się w tej świętej przestrzeni, w ogóle nie jest światem albo inaczej: jest światem iluzorycznym, bo nie zostało na nowo "stworzone". Tak pojmowali rzeczywistość hiszpańscy i portugalscy konkwistadorzy, którzy po przybyciu na nową ziemię natychmiast starali się ją uświęcić przez postawienie krzyża. Jak bardzo taka postawa kłóci się z dzisiejszym kosmopolityzmem, którego symbolem jest lotnisko - przestrzeń programowo neutralna, nieoznaczona, sprzyjająca przygodności.
"Wystarczy pomyśleć tylko o tym - pisze dalej Eliade - czym dla współczesnego, niereligijnego człowieka stały się miasto i dom, natura, narzędzia i praca, by w okamgnieniu zrozumieć, co odróżnia go od człowieka społeczności archaicznych, ale również od chłopa żyjącego w chrześcijańskiej Europie. Dla świadomości nowożytnej akt fizjologiczny - odżywianie się, seksualność itd. - to tylko jakieś zjawisko organiczne, niezależnie od tego, jak wiele tabu może się z tym jeszcze dzisiaj wiązać. (...) Dla człowieka "pierwotnego" taki akt nigdy jednak nie jest tylko fizjologiczny; jest on - lub stanie się - "sakramentem" - aktem nawiązania więzi z tym, co święte".
Mieszkańcy wielkich miast, gnieżdżący się dziś w funkcjonalnych "maszynach do mieszkania" (jak określał współczesne budynki Le Corbusier), zapominają, że dom nie jest lodówką czy samochodem, które można zmieniać kilka razy w życiu, ale obrazem uniwersum, zbudowanym w relacji z najwyższym aktem stworzenia. Podobnie najbliższa okolica to nie przypadkowa przestrzeń, lecz miniatura kosmosu pozwalająca orientować się w świecie, pomagająca rozpoznać, co święte, a co zwyczajne, co dobre, a co złe, co mądre, a co głupie.

Starzec z Korycji
Aby polska kultura mogła się odrodzić, musimy wrócić na wieś. Jeżeli nie dosłownie, to mentalnie, zrzucając z siebie piętno mediów i groteskowych ideologii XXI wieku. Poza wszystkim innym życie na prowincji ma jeden podstawowy walor: przynosi ukojenie nawet wtedy, gdy nie wiąże się z wysokimi zarobkami. W "Georgikach" Wergiliusz pisze: "Przecież pamiętam: w cieniu wież twierdzy Ebalii,/ Tam, gdzie ciemny Galezus wilży płowe pola,/ Widziałem kiedyś starca z Korycji. Wzgardzonej/ Posiadł kilka mórg ziemi, niezdatnej pod orkę/ Ni pod winnicę, ani do pasienia owiec./ Pośród cierni zasadził gdzieniegdzie warzywa,/ A wokół nich werwenę, białe lilie, maki,/ I w sercu był bogaty jak król" (przełożył Zygmunt Kubiak).


 

Wojciech Wencel poeta
 


Autor jest tegorocznym laureatem Nagrody Literackiej im. Józefa Mackiewicza za tom wierszy "De profundis".

http://www.radiomaryja.pl/artykuly.php?id=1141046

Etykietowanie:

3 komentarze

avatar użytkownika Michał St. de Zieleśkiewicz

1. Do Pani Maryli,

Szanowna Pani Marylo,

Piękny pałacyk. Typowa polska architektura szlachecka..

Ukłony moje najnizsze

Michał Stanisław de Zieleśkiewicz

avatar użytkownika Maryla

2. Szanowny Panie Michale

piękny pałacyk i piękny umysł polskiego poety Wojciecha Wencla.

Pozdrawiam serdecznie

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika kazef

3. @

Wencel zna wies z autopsji. On sie na wsi wychował.