O infantylizmie politycznym
Dziwimy się, jak to się dzieje, że w tak starej kulturze mogą pojawiać się tak niedorzeczne formacje polityczne jak te, które można zobaczyć we wszystkich w zasadzie krajach europejskich. Jakieś dziwaczne zgromadzenia czy to psedoekologów, czy politycznych homoseksualistów, czy w sumie przysłowiowych cyklistów organizujących co miesiąc w Warszawie potężne demonstracje o złowróżbnej nazwie “masa krytyczna”. Natomiast partie polityczne skupiające się na realizacji dobra wspólnego jak np PiS z trudem osiągają 30-40% poparcie. Jak to się stało, że niegdyś niezwykle żywotna kultura europejska zatraciła zdolność do rozwoju ekonomicznego i społecznego, że przestały rodzić się dzieci, a państwa, które nie chcą utracić prawidłowej struktury demograficznej importują sobie młodych ludzi z innych kręgów kulturowych.
Widzimy, że źle się dzieje, ale nawet nie wiemy nawet od czego to zło się zaczęło, która norma kulturowa została wypaczone, może zanikła, że w konsekwencji żyjemy w umierających społeczeństwach. Jest to o tyle ważne, ze naprawa tej normy musi być naszym celem politycznym, elementem naszej doktryny państwowej i społecznej. Zdefiniowanie doktryny jest o bardzo ważne, bo pozwala oceniać postawy i zachowania ludzi, pozwala łatwo rozeznać się, kto swój a kto obcy i pozwala na usunięcie z swojego grona obcych a to jest warunkiem skutecznego działania.
Otóż moim zdaniem największym problemem społeczno - ekonomicznym współczesnej Europy jest zanik oczekiwania, nie tylko w praktyce w praktyce życia codziennego ale i w doktrynie społecznej dogmatu równości obywateli tak wobec prawa jak i między sobą. Ten dogmat równości, który najpierw jako ideał a później, jako rzeczywistość był motorem napędowym naszej kultury przestał działać. Z tym, że to “później” to czasy Starożytnego Rzymu! Gdy dogmat równości przestał być tak ważny jak był kiedyś Europa przestała się rozwijać. Społeczeństwa w całej Europie stały się nieproduktywne ekonomicznie a w dalszej kolejności zatraciły możliwości rozwoju demograficznego. Społeczeństwa etatystyczne, które akceptują nierówność ludzi i przyznają jednym przewagę prawną nad drugimi przestają się rozwijać.
Istotę problemu dobrze widać w następującym zdarzeniu.
Jeden z moich znajomych miał dziecko w szkole podstawowej i pewnego dnia zwróciło się ono do niego by zaczął wypłacać pensję, kiedyś zwaną kieszonkowym. Powiedziało mu również, że wszystkie dzieci w szkole mają swoje pieniądze. Po przemyśleniu wyznaczył on swemu dziecku 100 zł miesięcznie, jako kwotę właściwą. Po miesiącu zauważył jednak, że dziecko jest markotne. Gdy zapytał się dlaczego, to dowiedział się od swego dziecka, że jego kolega ma dużo większe kieszonkowe i teraz ono czuje się jeszcze gorzej niż wtedy, gdy w ogóle nie miało pensji. Teraz bowiem czuje się dziesięciokrotnie gorsze od swego kolegi! Ten bowiem ma pensję w wysokości tysiąca złotych miesięcznie!
Mój znajomy bardzo się zdziwił. Znał bowiem rodziców tego kolegi i wiedział, że zarabiają podobnie jak on, czyli ok. pięciu tysięcy miesięcznie więc nie wydawało mu się możliwe by mogli dać swemu dziecku tak wysokie kieszonkowe. Poprosił więc swoje dziecko by dopytało się dokładnie jak to z tym „świadczeniem kolegi” jest. Następnego dnia nastój w domu był o wiele lepszy.
Kolega bowiem miał co prawda 1000 zł pensji miesięcznie, ale rodzice wyznaczyli mu podatek w wysokości 90%. Na „rękę” zostawało więc koledze 100 zł, czyli tyle samo.
W następnym miesiącu jednak znowu dziecko mojego znajomego było jakieś markotne. Gdy ten zapytał się dlaczego, to dowiedział się, że pokłóciło się ono ze swoim kolegą i w związku z tym ma prośbę, by podwyższono mu pensje miesięczną do 10 000 zł i zwiększono podatek do 99% . Mój znajomy zgodził się na to. Dziecko jednak nie było w pełni usatysfakcjonowane, bo kolega zapytał się go w szkole jak to możliwe, że twój ojciec zarabia 5 000 i a wypłaca tobie 10 000 miesięcznie? Rzeczywiście, był to problem. Dziecko więc zaproponowało swemu ojcu spisanie stosownej umowy, by mogło ją pokazać koledze. Umowa taka został spisana, bo co to szkodzi - przecież wszyscy wiedzą jakie są realia i że taka umowa jest tylko zabawą.
Gdy przyszły wakacje to znajomy dowiedział się od swojego dziecka, że ono sobie życzy po pierwsze wyjazdu w określone miejsce, po drugie nowego samochodu, a po trzecie nowego komputera. Gdy mój znajomy delikatnie zaprotestował, to dowiedział się, że skoro dziecko utrzymuje cały dom to ma prawo do współdecydowania o wydatkach. Tatuś przecież zarabia 5 000 zł a część tej kwoty wydaje na własne przyjemności więc na dom idzie nie więcej niż 4 500 zł a dziecko z tytułu płaconych podatków daje do kasy domowej co miesiąc 9900 zł, czyli ponad dwa razy więcej i tak już jest od kilku miesięcy! Dlaczego więc on odmawia mu komputera za pięć tysięcy? Dziecko mając umowę w ręku może przecież pójść do sądu rodzinnego i wyegzekwować należne mu prawo do nowego komputera i godziwych wakacji.
Sąd rodzinny widząc wystawiony przez ojca dowód na to, że dziecko wnosi do kasy domowej dwa razy więcej niż ojciec nakazał mu zapłacić, i za komputer, i za wakacje, i za jeszcze inne potrzeby. W rezultacie cała rodzina splajtowała i straciła swoje mieszkanie. Znajomy mieszka teraz kątem u teściów a dziecko w rodzinie zastępczej i dostaje na swoje utrzymanie od państwa właśnie 4 500 zł - czyli tyle ile ojciec miał na potrzeby całej rodziny.
Opowiadanie powyżej przytoczone wydaje się być idiotyzmem ale jednak w naszym życiu społecznym tak właśnie funkcjonujemy. Nie dziwmy się, że grupa ludzi “dorosłych” maleje. Uznając, że osoby żyjące z podatków też rzekomo je płacą uznajemy, że ta właśnie czynność jest podstawą ich udziału w prawie do decydowaniu o wydatkach społecznych demolujemy porządek społeczny bo tak na prawdę jest to źródło zabójczej dla naszej cywilizacji nierówności społecznej.
Bo o ile na pewno nasze zdumienie i sprzeciw budzi to, że smarkacz może wymagać od ojca świadczeń ponad miarę i chce rządzić domem, to jeśli w miejsce dziecka wstawimy sędziego, nauczyciela, czy urzędnika a w miejsce rodzica dowolnego producenta dóbr i usług wymienialnych to już tego sprzeciwu nie będzie – mimo, że co do zasady nic się nie zmienia.
Jest więc rzeczą oczywistą, że w tak funkcjonującym społeczeństwie jak nasze, lepiej być “dzieckiem” niż “dorosłym”, że lepiej nic nie robić dla społeczeństwa niż pracować i odpowiadać za skutki swoich działań. Trudno się wiec dziwić, że ludzie coraz mniej zawzięcie starają się o rozwój gospodarczy, że coraz mniej pracują a coraz bardziej chcą piastować rozmaite etaty, najchętniej finansowane z budżetu państwa. Trudno też się dziwić, że środowisko “dorosłych dzieci” ma swoje partie polityczne, ma swoje media. Ma pieniądze więc i ma adoratorów, w tym politycznych, jest celem reklamowym mediów, jest rynkiem zbytu przedziwnych przedmiotów, o który dbają producenci statusowych w tym środowisku przedmiotów. W rezultacie tego, że formacji “dzieci” jest relatywnie coraz lepiej ( im wyższe podatki tym rzekomo większy ich udział w utrzymaniu wspólnoty) i cały kontynent w tym Polska , biednieje tak bardzo, że może funkcjonować tylko za pożyczone pieniądze. Własnych już nie ma, bo nie ma chętnych do produkcji dóbr i usług wymienialnych!
Sprzeciw nasz wobec uznania każdego pracownika sfery budżetowej za “dziecko” będzie wynikać nie tylko ze znanych nam ograniczeń psychicznych dziecka, których dorośli nie mają bo niektóre dzieci rozwijają się nad wyraz szybko a inne w ogóle nie dojrzewają, ale przedewszystkim z tego , że przecież dziecko aczkolwiek może i w szkole się męczy to jednak jest zajęte tylko rozwojem własnym i w tym sensie jest wyłączone z życia społecznego polegającego przecież na wymianie świadczeń - ono tylko bierze. Nie ma więc żadnych naturalnych hamulców. Natomiast sędzia, urzędnik czy nauczyciel sprawuje urząd publiczny a z tego wynika, że świadczy w ten sposób swoją aktywnością zawodową na rzecz społeczeństwa. To zupełnie co innego, to przecież daje mu pełnię praw,bo ..... no właśnie bo. ... co?
Bo tu jest pewien skrót myślowy, na który zwracam uwagę. Tu właśnie jest fundamentalny problem społeczny.
Otóż z faktu sprawowania urzędu lub pełnienia funkcji społecznie użytecznej wyciągamy wniosek, że osoba ją pełniąca świadczy na rzecz społeczeństwa, bo ... wydaje się nam, że powinna! Ale ta powinność wynika tylko z tradycji i obecnie nie jest wcale obowiązkowa! Co więcej mało kto z obecnie pełniących funkcje publiczne zna tą tradycję, bo mało kto został w niej wychowany! Lekarze mówią wyraźnie “Judymów już nie ma”, sędziowie mówią, że nie są “od Boga” i nad sprawiedliwością nawet zastanawiać się nie będą. Przepisy każą wydać jakiś wyrok, to sędzia go wydaje, bo gdyby nie wydał to... musiał przestać by być sędzią, a to nie jest w jego interesie! Czyli jest sędzią nie dla dobra publicznego a dla własnego interesu!
Najgorsze jest to, że przepisy regulujące zasady służby publicznej wcale nie nakazują zachowań prospołecznych a często (choć jeszcze nie zawsze) wręcz je uniemożliwiają. Tak na prawdę te przepisy tylko ograniczają formy zajmowania się swoim interesami osobistymi podczas wykonywania urzędu sędziego, nauczyciela lub urzędnika państwowego czy samorządowego, do określonych pół aktywności i w tym zakresie wręcz je nakazują!
Trudno oczekiwać w takiej sytuacji, ze partia polityczna taka jak PiS, partia obowiązku publicznego jest znienawidzona. Jeśli bowiem państwo zaczęło by wymagać od swoich urzędników troski o interes publiczny a nie o interes własny urzędników, to okazało by się, że większość obecnej sfery budżetowej nie spełnia kryterium kwalifikacji moralnej do sprawowanego urzędu lub etatu!
Pomijając na razie fakt iż wszyscy oni podlegają przepisom kodeksu pracy, który w swej istocie jest opisem dopuszczalnego prawnie sposobu realizacji interesu własnego (!) trzeba pamiętać że przecież interes własny to może być np kariera, sława, albo “święty spokój” a nie koniecznie muszą to być pieniądze, zwłaszcza, że stałe dochody to oni mają z urzędu!
Zwracam uwagę, że u dziecka jego interes własny też nie polega na zarabianiu pieniędzy a na dbaniu o własne ciało przez uprawianie sportów, o rozwój intelektualny przez naukę, o rozwój emocjonalny przez zabawę, wypoczynek czy oddawaniu się swemu hobby. Dzieci mają również i swoje ambicje społeczne. Chcą zdawać z klasy do klasy, chcą być wzorowymi uczniami być najlepsi na egzaminach a niekiedy sprawować “urzędy szkolne”. Czym ze więc ich życie różni się od życia nauczyciela sędziego czy urzędnika, przecież wykonywanie żadnej z tych rzeczy nie daje dzieciom uprawnień politycznych. Otóż tym, że dzieci nie odpowiadają za skutki swych działań a dorośli niby odpowiadają. Ale czy rzeczywiście?
Czy sędzia odpowiada za społeczne skutki swych wyroków, albo urzędnik za skutki swych decyzji, czy nauczyciel odpowiada za to, czego nauczył swoich uczniów. Nie, nie odpowiadają i nie chcą tej odpowiedzialności! Jak wieczne dzieci!
Patrzmy jak wielki jest sprzeciw urzędników skarbowych, gdy próbuje się wprowadzić odpowiedzialność za skutki ich błędów podczas kontroli przedsiębiorstwa. O osobistej odpowiedzialności sędziego za straty i szkody wywołane złym wyrokiem nikt nawet nie myśli. Nikt jednak nie sprzeciwia się odpowiedzialności dziecka ( a właściwie rodziców) za szybę wybitą podczas nieumiejętnej zabawy piłką! Czy więc ci ludzie mają tytuł dopełni praw obywatelskich, czy mają prawidłową świadomość dobra wspólnego skoro są w praktyce obciążeni mniejszą odpowiedzialnością niż bawiące się dzieci na podwórku?
Dlatego też, by uniknąć powyższych rozważań uważa się, że ktoś, kogo wszystkie pieniądze są podatkami sam płaci podatki!. Ale on nie płaci podatków. On zwraca nadmiar pobranych podatków i to nawet wtedy gdy technicznie jakby płacił zawarty w cenie towaru vat lub akcyzę. Czyli, ani uczestnictwo w systemie gospodaczym nie jest z jego strony świadczeniem społecznym ani odpowiedzialność za podejmowane decyzje nie są ze strony tzw sfery budżetowej świadczeniem osobistym na rzecz państwa! Sfera budżetowa ze świadczeń na rzecz państwa jest zwolniona! W ten sposób powstają dwie kategorie obywateli. Jedni mają obowiązek zajmować się sobą a drudzy mają obowiązek to finansować!
Czyli obecny system społeczny w Europie jednym przyznaje prawo do stałego zarobku kosztem wysiłku innych i jednocześnie tym ludziom przyznaje prawo do decydowania o wydatkach całej społeczności. Czy ci ludzie mają interes w rozsądnym zachowaniu, w ograniczeniu własnej konsumpcji dla utrzymania potencjału ekonomicznego całego państwa. Przecież oni nawet nie wiedzą co to jest! Stąd w krajach “Starej Unii” dekapitalizacja przez dezidustrializację, przez przenoszenie zakładów przemysłowych za granicę a u nas przez prywatyzację. Nie postuluję jednak ograniczenia praw obywatelskich osobom nieprodukcyjnym, bo to nie w tym rzecz.
Zważmy, że niewątpliwie jedynym źródłem pieniędzy w społeczeństwie jest produkcja dóbr i usług wymienialnych. W związku z tym wszystkie pieniądze należą się ludziom, którzy je produkują. I to musimy uznać za dogmat nienaruszalny. Ale muszą oni oczywiście świadczyć na rzecz, i sędziego, i policjanta , i urzędnika bo bez nich nie będzie społeczeństwo funkcjonować, bo są oni niezbędni i nie zagwarantuje im prawa do ich własnych pieniędzy. Oczywiście obowiązek świadczenia na rzecz sfery budżetowej jest ograniczony tylko do celu jaki temu świadczeniu przyświeca.
Pierwsze z tych ograniczeń jest ilościowe. Nie mogą one dekapitalizować gospodarki. Wysokość tych świadczeń nie może zależeć więc od potrzeb ludzi stanowiących sferę budżetową a powinno zależeć jedynie od możliwości systemu gospodarczego. W naszym przykładzie od zarobków miesięcznych „znajomego” a nie od potrzeb dziecka. Ci ludzie co żyją z budżetu nie mogą więc uczestniczyć w powszechnych przepychaniach o wysokość zarobków, bo muszą się pogodzić z tym, że ich potrzeby nie mogą wpływać na wysokość ich wynagrodzenia! To ograniczenie trzeba postawić jasno i wyraźnie. Cóż z tego, że będziemy mieć genialnych nauczycieli jeśli uczniowie nie będą mieć pieniędzy na wcielenie w życie ich nauk!
Oraz jest jeszcze drugie ograniczenie opisane powyżej. Ich troską ma być dobro publiczne a nie dobro własne. O ich dobro własne troszczy się społeczeństwo przyznając prawo do stałej pensji. Czyli tytuł ten ustaje jeśli ci ludzie, którzy żyją z budżetu robią co innego niż troszczą się o dobro publiczne. W pierwszej chwili ten warunek wydaje się być bez sensu, bo niby co innego mogą robić. Jednak mogą. Mogą troszczyć się o swój interes zarówno emocjonalny, ideologiczny, czy materialny! Dlaczego uważam, że należy sprawę postawić tak kategorycznie? Bo obowiązek świadczenia przez producentów dóbr i usług wymienialnych na rzecz „sfery budżetowej” wynika z interesu publicznego i żaden inny cel nie może być z tych pieniędzy realizowany! Co więcej tak postawa jest moralna.
Św. Paweł mówi wyraźnie, że kto chce się zajmować rzeczami czczymi a nie chce pracować niechaj nie je. To bardzo ważne. Św Paweł zakazuje dawać jeść nie tym, którzy nie pracują a tym, którzy zajmują się wyłącznie rzeczami czczymi np. starają się wywyższyć jeden nad drugiego. Czyli karierowicze mają nie jeść! To jedyna tak ostro sformułowana dyspozycja w całym Nowym Testamencie więc musi dotykać czegoś niezmiernie ważnego, wręcz fundamentalnego. Ale zwróćmy uwagę, że nie mamy tych ludzi, którzy nie uznają równości ludzi zabijać, że nie mamy ich skazywać na wygnanie a mamy pozbawiać ich środków utrzymania! To z jednej strony straszna ale i ciekawa dyspozycja.
Problem równości wobec prawa i wobec innych ludzi, choć w innym kontekście, był oczywiście istotnym przedmiotem dyskusji w Polsce przez ostanie 20 lat wielokrotnie, ale są to dyskusje niedokończone, bez ostatecznych konkluzji a te są niezbędne.
Pamiętam wystąpienie telewizyjne sprzed kilku, może już 10 lat europosła, byłego prezydenta Warszawy P.Piskorskiego. Otóż powiedział on, że nie godzi się na to, że urzędnik państwowy czy samorządowy miał żyć jak zakonnik, nie chcąc niczego dla siebie od życia! Otóż Pan Piskorski zadbał o swoje sprawy bardzo dobrze, tak dobrze, że zwrócił na siebie uwagę opinii publicznej. Zaczął więc udowadniać legalność swoich dochodów, co nawiasem mówiąc było jeszcze ciekawsze niż ich wysokość. On uważał, że każdy ma prawo do kariery w strukturach finansowanych z podatków a jeszcze ponad to ma prawo w sposobie zarządzania mieniem publicznym brać pod uwagę swój interes. Uzasadnieniem takiej postawy było stwierdzenie, ze przecież i tak ktoś na wydatkach publicznych zarabia, więc z punktu widzenia systemu jest wszystko jedno czy zarabia ten czy ów. Z tym, że to pozornie tylko jest bez różnicy. Tak na prawdę to jest fundamentalna różnica, tylko, że nikt tego wtedy nie powiedział.
Wszelkie działania aparatu administracyjnego są chronione przez system przemocy państwowej. Żadne więc świadczenie na rzecz państwa nie może być traktowane jako dobrowone.To szalenie ważne z punktu widzenia efektywności systemu gospodarczego. Jeśli bowiem ktoś ma dochód z rynku, to ma dochód od osoby, która dobrowolnie uznała, że warto wydać pieniądze na “coś”. Oznacza to, że to “coś” zaspokaja potrzeby społeczne. Jeżeli jednak przychód pochodzi z płatności przymusowych, to wtedy takiej pewności nie ma. Gospodarka zaczyna wtedy “błądzić” dokładnie jak “błądziła” gospodarka realnego socjalizmu nie potrafiąc prawidłowo określić kolejności działań w sytuacji istnienia “nadmiaru słusznych potrzeb”. Jedyna receptą na te słabość był wolny rynek. Ale by problem był rozwiązany rynek musi być na prawdę wolny i nie mogą być tolerowane podmioty mogące posługiwać się przemocą dla osiągnięcia przychodu.
Wcześniej, jeszcze przed tą wypowiedzią Pana Piskorskiego, wśród osób związanych z Ministerstwem Finansów była dyskusja na temat pierwszego wspomnianego warunku finansowania sfery budżetowej. Dyskusja sprowadzała się do odpowiedzi na pytanie , czy system podatkowy ma być dostosowany do możliwości płatniczych gospodarki, czy też może do potrzeb finansowych państwa. Zwyciężył pogląd, że potrzeby finansowe państwa są ważniejsze nawet niż suma interesów prywatnych. Urzędnicy, wracając do naszego przykładu, podobnie jak “dziecko znajomego” doszli do wniosku, że nowy komputer w biurze jest ważniejszy niż standard życia osób zajmujących się produkcją dóbr i usług wymienialnych (ojca w naszym przykładzie) nie mówiąc już o potrzebie rozwijania nowych technologii. Wszak tym zajmują się Amerykanie Niemcy , Japończycy, Koreańczycy. Po co im przeszkadzać.
Tak więc mamy zarys naszej doktryny społecznej. Wiemy, że podstawowym problemem społecznym jest uprzywilejowanie ekonomiczne i prawne sfery budżetowej, że to uprzywilejowanie powoduje infantylizm funkcjonariuszy publicznych. To zaś skutkuje degeneracją intelektualną mediów, dla których sfera budżetowa jest celem marketingowym, bo przekaz nie może być zbyt trudny dla odbiorcy oraz wyparciem z mediów głównego nurtu wszelkiej krytyki najzamożniejszej części rynku medialnego ( czy będą chcieli oglądać programy, w których będzie się im wytykać zło). To zaś powoduje dalszę degrengoladę społeczeństwa i zanik kanałów komunikacyjnych. W rezultacie uznanie wyborców uzyskują ludzie nastawieni na realizacje interesu indywidualnego kosztem dobra wspólnego.
Czy można na to jakoś poradzić. Tak, o ile najpierw zakwestionuje się twierdzenie, że sfera budżetowa płaci podatki. Jak będzie jasne, że nie płaci, że nie ponosi ciężaru utrzymanania spoełcxeństwa a ludzie są miedzy sobą równi , to cała konstrukcja ideologiczna runie, bo wtedy zaczną się pytania o prawomocność podatków, o cel działań urzędników ale i o tytuł prawny do ustalania wysokości prowizji bankowych skoro obroty finansowe za pośrednictwem banku są obowiązkowe, czyli ja mam obowiązek zapewnić dochód pracownikowi banku pod rygorem zastosowania “przymusu bezpośredniego” przez policjanta - z jakiego tytułu? Itd, itp?
Ale czy jesteśmy gotowi uznać, że jeśli ktoś żyje z budżetu to jest “społecznie sprawny inaczej”, że musi zrezygnować z prawa do realizacji własnego interesu, bo ma pensję?
Czy jesteśmy gotowi do postawienia tak sformułowanego roszczenia politycznego?
- UPARTY - blog
- Zaloguj się, by odpowiadać
3 komentarze
1. Bardzo ciekawe podsumowanie wszystkich pazernych
Którzy chcą pełnić rolę biernych
Oczywiście w pracy, nie żądaniach
Bo w tych jest tyrania
Polecam rozpropagować ten temat wszędzie
A może trochę mądrych przybędzie
Pozdrawiam
2. Ten infantylizm jest objawem i efektem programu realizowanego
w Europie od 1789 roku
To co mówią dzisiaj o tej modernizacji Polski tacy faceci jak Bronisław Komorowski albo Tadeusz Iwiński to są bajki. Jest to bardzo dziwna modernizacja, polegająca na cofaniu świata do osiągnięć z końca XVIII wieku. Oświeceni Iluminaci tryskają wspaniałymi odkryciami z czasów kiedy jeszcze nikt nie miał pojęcia o czasach pary i elektryczności,...
Nie może być inaczej, jeśli do programowania przyszłości gromada szaleńców zabiera się przy pomocy rozeschłych ze starości narzędzi, ledwo co odratowanych przez konserwatora zabytków. Niestety, cała idea "modernizacji", panosząca się w Europie, Ameryce i wszędzie gdzie się da - od Władywostoku do Białegostoku - bierze się od karykaturalnie interpretowanych haseł:
Wolność,
Równość,
Braterstwo
albo
Śmierć.
Przyjęcie akurat tych założeń, rozumianych akurat w ten sposób to jest dopiero 1/300 horroru takiej modernizacji. Ważne jest także to, czego wśród tych załoźeń nie ma, bardzo istotny jest także wybór sposobu modernizacji, strategia i procedury zmiany.
1. Mamy trzy hasła, ale nawet najbardziej pokraczna ich interpretacja nie może przynieść tego szatańskiego zła, ile wnosi brak człowieczeństwa i rozumu. Nie ma w tej modernizacji ani Boga ani Duszy, nie ma także ani krzty rozumu.
2. Taka modernizacja jest zmianą, to oczywiste, ale francuscy Iluminaci wymyślili sobie, że ta zmiana musi być rewolucją, polegającą na zniszczeniu wszystkiego, co było przedtem. I taki był prawdziwy początek komunizmu. Rewolucja polega na zniszczeniu wszystkiego co było przedtem, a najważniejsze co musi być zniszczone to dotychczasowe wartości, nawet jeśli zostaną zastąpione GWnem.
I TERAZ POINTA
Ta obłędna modernizacja polega na wprowadzeniu wszystkiego od nowa, także i nowego prawa. Tradycja europejskiego prawa wywodzi się od zamierzchłych czasów, od stuleci ludzkiego doświadczenia i odwiecznej praktyki społecznej, pełnej nauki, błędów i potknięć, z których pokolenia wyciągały wnioski - albo ich nie wyciągały.
Prawo w Europie było już bardzo przyzwoicie uformowane już od czasów starożytnego Rzymu.
Ale w tamto prawo znało swoje miejsce. Prawo miało człowiekowi służyć, miało być ludzkie i podporządkowane humanistycznym wartością. Prawo nie było nadrzędne nad człowiekiem i rzeczywistością, miało jedynie tę rzeczywistość porządkować i to zgodnie z ludzkim systemem moralnym i etycznym.
Rewolucja francuska odebrało prawu ten porządek, odebrała także prawu podporządkowanie wartościom ludzkiej moralności.
I dlatego prawo pozbawione wartości, stało się prawem bezwartościowym.
Feliks Koneczny przypisał takie miejsce prawa w cywilizacyjnym porządku do cywilizacji totalitarnej, zwaną cywilizacją turańską. Tak zorganizowane było imperium Dżyngiz Chana, tak funkcjonuje formacja komunistyczna, tak działa rosyjskie samodzierżawie, na tym polegała organizacja III Rzeszy w której palenie ludxmi w piecach było zgodne z prawem.
michael
3. Nawiasem mówiac
Zbieram w komentarzach na swoim blogu, pod notą "W Polsce już faktycznie jest system dwupartyjny" - http://blogmedia24.pl/node/52519 różne opinie i wnioski. Jest to już spora kolekcja samodzielnych wpisów, dotyczących różnych zagadnień, dotyczących tego samego zjawiska, relacji PiS ~ Antypis, przed najbliższymi wyborami.
Cechą wspólną wielu z tych dyskusji jest "lokalne podejście"
Gdy poczytamy sobie ile jest koniecznych parametrów do rzetelnej dyskusji, widać wyraźnie jak podejście lokalne szybko prowadzi na manowce.
Niestety
michael