Kradnący z koleżkami.
...trzeba dokończyć Polskę...
Od kilku dni nosiłem się z zamiarem popełnienia wpisu pt. „Cyrk w budowie”. Pomysł podsunął mi kolega, przypominając o audycji satyrycznej pod tym tytułem. Ubiegł mnie redaktor Wolski, może nie treścią, a tytułem. W końcu jest niejako upoważniony. Nie zmienia to jednak w niczym mojego postanowienia dokonania pewnej analogii, choć nie do końca prawdziwej.
„Spółdzielnia Budowy Zamków i Pałaców”.
W latach 80-ych w jednym z większych polskich miast „pod gościnną wiatą” Osiedlowego Domu Kultury - jak mawiał jego kierownik, znalazły miejsce różne społeczne i samorządowe organizacje. A to Rada Osiedlowa, a to ZBOWID, czy też „Komitet Pomocy w Budowie Domków Jednorodzinnych”.Zwana, nie bez racji, przez pracowników w/w Domu Kultury „Spółdzielnią Budowy Zamków i Pałaców”.
Ciekawe to było towarzystwo. Właściwie mógł do tej „Spółdzielni” przystąpić każdy kto na rzeczonym osiedlu, dzielnicy nabył kawałek ziemi na budowę domku jednorodzinnego. Zdarzało się też, iż członkami zostawali nabywcy działek w innym rejonie miasta. Bowiem owa Sp-nia miała swoistą moc. Jej długoletnim prezesem był stosunkowo młody, ale wielce utalentowany i ustosunkowany SB-ek, zastępcy rekrutowali się z LWP, MO i PZPR. A członkowie, jak pisałem mógł być nim każdy. Przeważali jednak ludzie władzy i na dodatek nie najbiedniejsi. Budowa domku, w większości przypadków okazałej willi, napotykała zawsze pewien opór materii. Czy to sąsiedzi utrudniali, czy też brakowało materiałów lub siły roboczej. Na sąsiadów byli w niej smutni panowie ze służb ze swoją siłą perswazji. Rozległe kontakty towarzyszy z PZPR rozlokowanych w całej PRL-owskiej gospodarce stanowiły źródło materiałów oraz fachowej siły roboczej, pożyczanej na chwilę z państwowych zakładów pracy, łącznie z łopatami, betoniarkami oraz jak trzeba dźwigami. Gdy natomiast brakowało rąk, wtedy Pan Pułkownik wysyłał na odcinek wskazany przez Prezesa żołnierzy z pobliskiej jednostki Czerwonych Beretów. Tylko podziwiać sprawność organizacyjną owej Sp-ni. „Firma” ta, że ją tak nazwę, spotykała się minimum raz w tygodniu, czasem częściej. Przewijały się przez jej dyżury, narady, walne zgromadzenia setki członków. Mniej lub bardziej ważnych petentów. Korzystali oczywiście z Domu Kultury i jego mediów nieodpłatnie, wszakże była to organizacja społecznikowska. Zajmowali pomieszczenia mniejsze lub większe w zależności od bieżących potrzeb. A, że obok nich znajdowała się kanciapa kierownika ( rzadkiego gościa w pracy ) i pracowników Domu Kultury, można było to i owo niechcący usłyszeć. Że też nikt nie pomyślał by notować nazwiska i niektóre rozmowy. Byłby niezły materiał na książkę, czy też pracę naukową, a i co poniektórzy przejrzeli by na oczy. Nie było dla nich spraw nie do załatwienia, potrafili przez telefonów zwolnić nieposłusznego dyrektora, lub w kilka minut załatwić by materiały budowlane im potrzebne zostały teleportowane z placu budowy szpitala, szkoły, osiedla na plac budowy „skromnego domku jednorodzinnego. Oprócz spraw bieżących spotkania te był swoistą giełdą znajomości, wpływów, materiałów i maszyn budowlanych oraz siły fachowej. A to już się nie mogło bez gorzały obyć. Dyżur pracownika Domu Kultury w dniu spotkania Sp-ni kończył się prawie zawsze późnym powrotem z pracy i niemałym kacem, spowodowanym nie tylko konsumpcją wódki, ale i też obściskiwaniem się i niedźwiadkami przy kolejnych brudziach z Generałami czy też Towarzyszami Sekretarzami. Ale ogólnie rzecz biorąc było miło, jeżeli tak można nazwać spotkania Ali-Baby i 40, a może więcej złodziei. Nie leżały te spotkania za bardzo Dzielnicowemu Wydziałowi Kultury i Sztuki jak i biedniejszym mieszkańcom ( czytaj rdzennym ) tego osiedla. Choć przyznać trzeba, iż poza śpiewy i sprośne kawały oraz soczysty język, członkowie Sp-ni nie wykraczali. Nie zdarzyło się by zaczepiali młodzież oraz eskalacje imprezowe miały miejsce przeważnie przed lub już po zamknięciu Domu Kultury dla młodzieży i dzieci. Zdarzało się w trakcie wizytacji przez inspektorów z Wydziału Kultury i Sztuki, iż po zahaczeniu o kabel antenowy wystający spod szafki, wytoczyło się spod niej kilka butelczyn, bynajmniej nie po mleku. I wtedy bez względu na to, czy były to ślady po Sp-ni, czy też akurat była wypłata w Domu Kultury, wszystko szło na konto Sp-ni. A inspektorzy mogli co najwyżej cmoknąć w pyrdel Panów Społeczników. Bo komu było się skarżyć, jak tam i Vice Prezydent Miasta i w zasadzie przedstawiciele całego aparatu władzy. Nie byli też tacy znowu chytrzy, gdy sprzedawano ziemię będąca własnością LWP, proponowali jej zakup również pracownikom Domu Kultury. Ceny były śmieszne, nawet jak na owe czasy. Dzisiaj te ziemia ma wartość kilkusetkrotnie większą. Trza było brać, jak dawali za pól darmo. Można by jeszcze długo o tych społecznikach, o dobrych, a nawet bardzo dobrych „stosunkach” z prostytutkami z górnej półki, cinkciarzami, światem przestępczy. Nie o to jednak chodzi.
„Jak okraść władzę”.
W PRL-u istniało swoiste przyzwolenie na wynoszenia tego i owego z zakładów pracy, na drobną spekulację. Był to swoisty wentyl bezpieczeństwa dla władzy, ale i hak w razie czego na wychylającego się zbytnio. Również niemałe znaczenie miała demoralizacja władzy urzędników i dużej części społeczeństwa. Po co komu takie społeczeństwo co wyznaje wartości i ma kręgosłup moralny oraz sumienie. Ksiądz w końcu rozgrzeszy za wyniesienie rolki papy. A wierchuszka spowiadała się w Moskwie. Czy aby nie zajebała tego co się Rosji należy. Od sklepów, poprzez budowy, szkoły, wszelkiego rodzaju państwowe zakłady pracy kwitł proceder „okradania władzy”. Tak to sobie często tłumaczono. Czy tak należy rozumieć to, iż Pani Kierownik kolonii razem z kucharkami i wychowawcami często jedli lepiej niż koloniści. Nie dziwota, byli najniżej w hierarchii. Milicjanci okradali pijaczków, albo też po włamaniu do sklepu wspólnie z kierowniczką kończyli dzieło spłoszonego złodzieja. Zna osobiście takie sytuacje. Pani kierowniczką miał osobny magazynek dla złodzieja, a osobny dla siebie i zaprzyjaźnionych milicjantów. I po kolejnym włamaniu i kierowniczka wraz z zawsze tą samą załogą radiowozu była syta i złodziej cały. Wykrywalność nadrabiano przypisywaniem prób włamania i rozbicia szyby drobnym pijaczkom, a dużych włamań nie uznawano za dzieło tej samej ekipy. Kolejnym kolorytem PRL-u i pewną niepisaną umową było załatwianie wszystkiego za przysłowiową „flaszkę”, nie zawsze jedną i nie zawsze wódki. W większych dealach wymieniano się tak ja w Sp-ni znajomościami, towarem lub usługą. I to wszystko nie jest tylko zasługą powojennych władz Polski. Dzieło deprawacji narodu polskiego ma długą historię, w zaborach i w trakcie okupacji. Nie tylko na budowie, ale w domu, szkole, w miejscu pracy i w ówczesnych mediach trwała obróbka skrawaniem, której efekty widzimy dzisiaj gołym okiem. Bo patrząc przez mikroskop chyba byśmy odjechali do końca w swoich „teoriach spiskowych.
„Wyższy Poziom Gry”.
Czy coś się zmieniło po 1989 roku ? Wiele, w pracy nie pijemy, nie kradniemy, przychodzimy na czas i pracujemy za dwóch, jak każdy podjarany obietnicami władzy zuch. Okradają nas teraz pracodawcy okradani przez urzędników i władzę. Szantażowani i dobrowolni sponsorzy partii politycznych. Władza niejako dekretem niepisanym zawłaszczyły prawie cały obszar złodziejstwa dla siebie i swoich totumfackich oraz kradną na zlecenie pryncypałów swych. A zatem analogia jest fałszywa, albo co najmniej nieprecyzyjna. Gra w „Wynieś cegłę” weszła na wyższy poziom, dla bardziej zaawansowany poziom. Zwykły gracz, nawet gdyby go dopuszczono nie poradzi sobie bez cheats & tricks ( kodów i tricków ), tym bardziej tych na różne bronie i nieśmiertelność, jakie mają niektórzy zawodowi gracze. A owych cheats&tricks dostarczają jak zwykle niezawodne służby. Zatem, aż prosi się o apel.
"Obywatelu nie kradnij, władza poradzi sobie sama".
„...Nigdy nie mówiliśmy, że będzie rewelacyjnie i nic nas nie będzie bolało. Trzeba opisać rzeczywistość jaka jest, że Polska się zmienia. Ale stał się cud, bo Polska jest jednym wielkim placem budowy...”.
O kampanii wyborczej w czasach kryzysu mówi Małgorzata Kidawa-Błońska, posłanka Platformy Obywatelskiej, w programie Wirtualnej Polski "Z każdej strony".
Małgorzata Kidawa-Błońska podkreśla, że Polakom trzeba mówić prawdę, co się udało, czego się nie udało zrobić i dlaczego. W niespełnionych obietnicach PO widzi jednak pozytywy. - „...Jeśli wszystko byłoby już zrobione, to właściwie, co byśmy mieli do roboty?...” - pyta posłanka.
„Na rympał”.
Budowa, idealne porównanie, PRL-owskie budowy, często burdel jakich mało. Dosłownie i w przenośni. Na poziomie dyrekcji budowy materiały zmieniały miejsce „zamieszkania” za pomocą telefonów. Robotnicy wynosili lub wywozili to co im wolno było. A nocą ?, a nocą trzeba było przechytrzyć lub przekupić ciecia. W najgorszym razie użyć „łamigłówki”, bynajmniej nie z Tygodnika Szaradzisty, tylko pospolitego „rympału”. A czy dzisiaj ktoś pilnuje tego wielkiego placu budowy. Tego co na nim zostaje po szabrunku władzy nie pilnuje nawet cieć Graś, ważniejsze jest by zamieść Niemiaszkowi chodnik.
Nie wiem co takiego we mnie siedzi, może prosty i niezbyt rozgarnięty polski diabeł ukrywający się na wierzbie. Jakoś tak nie było mi po drodze z moralnością preferowaną za komuny. Nie lubię darmochy, a tym bardziej kradzionego. Może to „wina” rodziny i dużej części znajomych. Pewnie taka polskość to nienormalność, jak słusznie prawi Pan Pełną Frazesów Gębą Premier. Ja zawsze potrafiłem odmówić wódki na hasło - „...co z nami się nie napijesz, to kapuś jesteś, czy abstynent jakiś...”, co nie znaczy, iż nie pijałem, często, ale z obrzydzeniem wychylało się „kieliszek chleba” naszej polskiej codzienności. Nie jestem bez grzechu, gdy jednak trzeba będzie podnieść kamień. Lub wyrwać płytą chodnikową, o ile sił starczy, to się nie zawaham. Jednak w XXI wieku trzeba iść z duchem czasu i uprawiać nowoczesną partyzantkę. Nie odrzucając ani tradycyjnych metod, ani też „wyprawy na grzyby” do lasu. A lasy, bory i knieje u nas przepiękne i przepastne. Przytulą kolejnych „Polaków Wyklętych”. I wtedy zostaną poza Polską „sami miastowi”. Ale to już nie nasz problem.
„Małpy w klatce”.
Musimy przestać dać się rozgrywać. Nie dość, że daliśmy się zaciągnąć do klatki i w niej zamknąć. To jeszcze gdy tłuką w nią kijem podskakujemy i drzemy się w niebogłosy ze złości”. Myśląc, że to coś zmieni. Ni iskajmy się jak kochane małpki w wolnych chwilach, tylko zacznijmy..., no może nie kraść. Zacznijmy okradać władzę z ich kart, z ich jokerów jakimi są zaprzyjaźnione media i służby. Niekoniecznie polecam brudzia z Petelickim, czy też szampana z Dukaczewskim, ale już Generał Polko.
Nigdy nie wybaczę władzy kochanej, iż nie dość, że okrada mnie z kasy, ciężko zapracowanej przez 22 lata III RP. To jeszcze w Smoleńsku okradła mnie z dużej części marzeń. Tego jakie miejsce w Polsce i naszej historii widziałem dla Śp. Pana Prezydenta i Pani Prezydentowej, Pana Stasiaka i wielu, którzy zginęli na służbie. Nie na prywatnej wycieczce jak to podlece niegodni splunięcia prawią. A Śp. Władysław Stasiak dla mnie był mężem stanu, a w przyszłości Prezydentem Polski. Polski, z którą liczono by się w świecie. Bo jest tego warta.
„Święte słowa”.
Niewątpliwie rację ma też inny poseł PO mówiąc:
„...trzeba dokończyć Polskę...”.
Ja to czytam w sposób następujący:
”...trzeba dokończyć robotę i wykończyć Polskę...”.
„Czwarta Droga”.
Warto też zwrócić baczną uwagę na tzw. Czwartą Drogę. „Unię Prezydentów Miast”. To długofalowy plan wytrawnych graczy schowanych w smudze cienia i nie o Prezydentach mówię. Oni tylko zatrudnieni. Następnym etapem będzie zawłaszczenie Sejmu i przyjęcie roli „prawicowo liberalnej opozycji” z widokami na władzę. A gęsi zaintubowane przez media sterowane z tylnego siedzenia, bynajmniej nie Poloneza, większość gęsi to łyknie.
„Aby Polska rosła w siłę, a ludzie żyli...”.
Bynajmniej nie dostatniej.
A teraz z innej beczki.
Andrzej Waligórski - Przygoda.
Niestety klipu nie znalazłem, ale tekst godny polecenia.
PRZYGODA
W nocy raz do panny Zyty wlazły oknem dwa bandyty.
O mało nie padła trupem, bo jeden zwiał zaraz z łupem,
A drugi, niejaki Czesław, przywiązał Zytę do krzesła,
Pytał się, gdzie ma pieniądze i wołał: - Ja cię urządzę!
Ja cię - mówi - ty cholero zarąbię zaraz siekierą,
Zadam ci męki okrutne i głowę nożem utnę!
I - powiada - ja cię letko pokraję w kostkę żyletką
! niejedno zrobię świństwo, bo miałem trudne dzieciństwo!
Wreszcie westchną!: - Słuchaj Zyta... Jestem gentelman bandyta,
Więc nim cię zarżnę, to jeszcze zgwałcę cię i cię zbeszczeszczę!
To rzekłszy, schował żyletkę i sciągnął jedną skarpetkę,
Lecz gdy tak się wystriptiział, to go złapał sierżant Miziak
Z piątego komisariatu i posadził go za kratu
W szóstej celi od podwórka, a Zytę zwolnił ze sznurka.
I zapytał się, czy ona nie została pokrzywdzona
Oraz o co skargę wniesie na bandziora na procesie?
Na to nieszczęsna dziewczyna zrobiła się całkiem sina
I odrzekła z oburzeniem: - Wniosę skargę o złamane przyrzeczenie!!!
Jakżesz aktualny tekst Boba Dylana.
All Along The Watchtower
"There must be some kind of way out of here,"
Said the joker to the thief,
"There's too much confusion,
I can't get no relief.
Businessman they drink my wine,
Plowman dig my earth
None will level on the line, nobody offered his word, hey"
"No reason to get excited,"
The thief, he kindly spoke
"There are many here among us
Who feel that life is but a joke
But you and I, we've been through that
And this is not our fate
So let us not talk falsely now, the hour is getting late"
All along the watchtower
Princes kept the view
While all the women came and went
Barefoot servants, too
Outside in the cold distance
A wildcat did growl
Two riders were approaching
And the wind began to howl
*buisness man there, drink my wine,
Come and take my herb.
- jwp - blog
- Zaloguj się, by odpowiadać
napisz pierwszy komentarz