Czarterem przed trybunał - kolejna afera Tuska
Generał Lech Majewski to jedyny dowódca Sił Powietrznych, któremu rozwiązano pułk bez konsultacji
Czarterem przed trybunał
Sposób, w jaki rząd czarteruje embraery, narusza ustawę o zamówieniach publicznych. Samoloty nie są własnością rządu, ale firmy, która jest konkurencją dla innych przewoźników na rynku europejskim. Jeżeli narodowe linie lotnicze będą otrzymywały publiczne pieniądze na wyloty nieobjęte przetargiem, konkurencyjne spółki mogą się upominać o swoje prawa na forum Unii Europejskiej, sugerując, że PLL LOT są dotowane ze Skarbu Państwa.
Początkowo kancelaria premiera ogłaszała przetargi przed każdym lotem wykonywanym przez samoloty niebędące własnością Sił Powietrznych, pozostające w dyspozycji 36. Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego. Jednak wówczas bezpieczeństwo ważnych pasażerów było powierzane przewoźnikowi, którego przygotowanie nie zawsze można było dokładnie zweryfikować. Takie rozwiązanie nie zapewniało odpowiedniego poziomu bezpieczeństwa, dlatego wycofano się z każdorazowego przetargu na wykonanie lotu i znaleziono nową formułę prawną usługi do obejścia prawa. Najlepszym rozwiązaniem był zakup nowych maszyn, a skoro pieniędzy brakowało, to można było ich poszukać i w sposób cywilizowany rozwiązać nie pułk, ale jego problemy. - Niepotrzebnie wydajemy pieniądze na prawo i lewo i na wątpliwych warunkach finansujemy PLL LOT. Za 20 mln zł, które poszły do tej pory na czartery, mamy już jedną czwartą własnego, dobrego samolotu. Proszę zsumować koszty remontów dwóch Tu-154M (ok. 70 mln zł), koszty związane z katastrofą, której można było uniknąć, realizując zalecenia z 2008 roku, i pieniądze na czartery. Gdybyśmy pozbierali te pieniądze, mielibyśmy nowe samoloty - mówi w rozmowie z "Naszym Dziennikiem" były pilot, niebawem już byłego 36. SPLT.
Jak ustalił "Nasz Dziennik", koszt kontraktu zawartego z narodowym przewoźnikiem za 2010 rok wyniósł ok. 20 mln złotych. - W 2010 roku Ministerstwo Obrony Narodowej w wyniku realizacji umowy na czarter dwóch samolotów Embraer 170-200 LR poniosło wydatki w wysokości około 20 mln zł (19,3 mln zł - w ramach opłaty stałej oraz 1,1 mln zł - w ramach opłaty zmiennej). Z wyjątkiem kosztów malowania samolotów MON nie poniosło innych kosztów związanych z dostosowaniem samolotów do transportu najważniejszych osób w państwie (VIP- -ów) - poinformowało biuro prasowe MON. Koszty embraerów ponoszone są w ramach miesięcznych kosztów stałych oraz kosztów zmiennych, zależnych od faktycznie realizowanych zadań operacyjnych. - Z tytułu wykonywania usług czarteru wykonawca otrzymuje świadczenia finansowe w ramach miesięcznej opłaty stałej, płatnej za każdy samolot w trybie miesięcznym, oraz opłaty zmiennej, płatnej na podstawie faktur z 14-dniowym terminem płatności, wystawianych w cyklach miesięcznych na podstawie poniesionych i udokumentowanych kosztów zmiennych - zaznaczyło MON.
Koszty stałe obejmują m.in.: obsługę techniczną samolotu, ubezpieczenie samolotu, koszty załóg lotniczych i pokładowych i przygotowania operacyjnego lotów. Koszty zmienne obejmują m.in. obsługę handlingową (płytową) samolotu, koszty paliwa lotniczego, opłaty przelotowe i podatki pasażerskie oraz opłaty portowe. W przypadku wszystkich lotów samolotami specpułku specyfikacja kosztów była szczegółowa.
Oprócz cywilnych samolotów zamiast 36. SPLT w przyszłości ma funkcjonować eskadra, w której dla VIP-ów będą dostępne helikoptery. Mają one zabezpieczyć potrzeby krajowe. - Nic bardziej mylnego - odpowiadają piloci. - Weźmy pod uwagę już tylko pojemność śmigłowca. To zwykle od 4 do 6 osób. A może rząd chce kupić duże śmigłowce? Tylko trzeba pamiętać, że są to najdroższe w eksploatacji statki powietrzne. Stać nas na to? - pytają. Do tego nie można zapomnieć o lotach zagranicznych, chociażby w rejony konfliktów zbrojnych, w które czarterowane embraery polecieć nie mogą, a lot śmigłowcem na takim dystansie w ogóle nie wchodzi w rachubę. Loty np. do Afganistanu już obecnie odbywają się z międzylądowaniami i przesiadką na wojską CASĘ w końcowej fazie lotu lub korzysta się z pomocy aliantów z NATO. Jednak CASA nie spełnia warunków dla lotów HEAD. - Należało kupić nowe, odpowiednio wyposażone samoloty dla VIP-ów (w systemy chroniące przed rakietami, urządzenia zakłócające, flary), pozwalające także na loty w strefy zagrożenia, przekazać je specpułkowi przy równoczesnym zapewnieniu mu środków na szkolenia w profesjonalnych ośrodkach. Likwidacja to najgorsze wyjście - zaznaczają lotnicy.
Ze śmigłowców można korzystać, ale nie mogą one latać w każdych warunkach, bo są wrażliwe na oblodzenie. - W okresie późnojesiennym, zimowym i wczesnowiosennym te maszyny są właściwie wyłączone z eksploatacji. W-3 się tu nie spełnią. Rozwiązaniem jest ciężki śmigłowiec, ale i to nie rozwiąże wszystkich problemów - zaznacza jeden z pilotów. Ponadto bazowanie w przyjętym przez rząd modelu na samolotach rejsowych (z nich VIP-y korzystają głównie na dużych dystansach) nie jest odpowiednie. - Terminy spotkań dyplomatycznych są nieprzewidywalne, a żaden samolot rejsowy nie będzie czekał i narażał się na roszczenia pasażerów za opóźnienia i poniesione straty. W takim wypadku przewoźnik wystąpi do Skarbu Państwa o zapłatę. Nie tędy droga - zauważył pilot. W jego ocenie, także sposób, w jaki czarteruje się embraery, pozostawia wątpliwości co do zgodności z ustawą o zamówieniach publicznych. - Te samoloty nie są własnością rządu, ale firmy, która jest konkurencją dla innych przewoźników na rynku europejskim. Jeżeli narodowe linie lotnicze będą otrzymywały pieniądze od rządu na wyloty nieobjęte przetargiem, to konkurencyjne firmy mogą upominać się o swoje prawa na forum Unii Europejskiej, sugerując, że LOT jest dotowany ze Skarbu Państwa - twierdzi.
Marcin Austyn
http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20110806&typ=po&id=po05.txt
- Zaloguj się, by odpowiadać
1 komentarz
1. "Nasz Dziennik" ustalił: Nie
"Nasz Dziennik" ustalił: Nie 13, ale 33 oficerów odbierze dymisję z
rąk ministra obrony narodowej. Rozwiązując specpułk, rząd ominął problem
zakupów nowej floty dla VIP-ów
Piloci do magazynu
Pakiet
naprawczy wdrażany już w 36. Specjalnym Pułku Lotnictwa Transportowego,
rozpoczęte szkolenia na symulatorach dla pilotów samolotów Jak-40 i
Tu-154M oraz plany rozbudowy infrastruktury specpułku świadczą o tym, że
Dowództwo Sił Powietrznych zostało postawione przez rząd przed faktem
dokonanym. Jak oceniają piloci, w tej sytuacji generał Lech Majewski
może niebawem nie mieć gdzie pracować, bo Dowództwo Sił Powietrznych
zostanie rozwiązane.
Konsekwencją likwidacji pułku powinno
być pociągnięcie do odpowiedzialności tych instytucji, które wdrażały
zalecenia profilaktyczne po katastrofie w Mirosławcu, bo najwyraźniej
nie spełniły swojej roli. Wygląda na to, że największą karę poniosą ci,
którzy nie mając ku temu środków i wsparcia resortu obrony, starali się
jak najlepiej wykonywać postawione przed nimi zadania.
- Kiedy gen.
Lech Majewski obejmował dowództwo w Siłach Powietrznych, miał za zadanie
wyczyścić lotnictwo, zrobić w nim porządek, ale w obecnej sytuacji
widać, że politycy robią za niego porządki i czynią to na swoich
zasadach. To jedyny dowódca Sił Powietrznych, któremu rozwiązano pułk
bez konsultacji z nim samym - oceniają piloci, z którymi rozmawiał "Nasz
Dziennik". Ich zdaniem taka sytuacja może być zgubna dla Sił
Powietrznych, bo pozbawieni prawa głosu wojskowi, najlepiej znający
realia panujące w armii, nie będą mieli żadnego wpływu na jej losy.
Piloci z przekąsem dodają, że jeśli dalej politycy będą reorganizowali
Siły Powietrzne według własnych reguł, to niebawem może się okazać, że
nawet gen. Lech Majewski nie będzie miał gdzie pracować, bo nagle DSP
zostanie rozwiązane.
Według zapewnień szefa rządu Donalda Tuska,
rozformowanie specpułku było konsultowane z Dowództwem Sił Powietrznych.
Tyle że wcześniejsze decyzje, jakie zapadały, pokazują, że zamiary
dowództwa co do przyszłości 36. SPLT były zupełnie inne. Po katastrofie w
Smoleńsku załogi samolotów Jak-40 i Tu-154M zostały w końcu wysłane do
Federacji Rosyjskiej na szkolenia symulatorowe. Wcześniej były one
wycięte z programu szkoleń z uwagi na cięcia kosztów w armii. W pułku,
podobnie jak w innych jednostkach, rozpoczęto realizację programów
mających na celu poprawę bezpieczeństwa lotów, a w jednostkach
obsługujących loty o statucie HEAD - jak Centrum Operacji Powietrznych
czy służby meteorologiczne - przeprowadzone zostały gruntowne zmiany
poparte wzmocnieniami etatowymi szczególnie ważnych punktów nadzoru. Z
niedawnych deklaracji gen. Majewskiego wynikało również, że 36. SPLT
będzie się rozwijał. Miał zyskać nowy hangar i budynek dla symulatora
śmigłowca W-3. Miał zostać przebudowany kompleks sportowy oraz budynek
administracyjno-biurowy. Załogi realizujące loty HEAD zostały doposażone
w sprzęt umożliwiający np. samodzielną weryfikację warunków pogodowych z
pokładu statku powietrznego. Według gen. Majewskiego, który szeroko
rozpisuje się o tym na stronach internetowych SP, w specpułku
wprowadzono również nową strukturę organizacyjno-etatową, "w której
podniesiono stopnie etatowe, a tym samym podniesiono uposażenia
personelu latającego zaangażowanego w realizację lotów o statucie HEAD.
Personel ten otrzymuje także wyższe dodatki do uposażenia, wynikające z
wykonywanych obowiązków". Po decyzji szefa MON o rozformowaniu 36. SPLT
plany stały się nieaktualne i być może w części śmigłowcowej będą
zrealizowane. Nie jest to przesądzone, bo - jak sugerują piloci -
śmigłowce wcale nie muszą stacjonować na Okęciu.
- Przede wszystkim
eskadra śmigłowców nie będzie potrzebowała tak dużo miejsca jak 36. SPLT
w obecnym kształcie. Zatem część atrakcyjnego terenu zostanie
"uwolniona". Warto obserwować, jak potoczą się losy tych nieruchomości.
Nie można też wykluczyć, że eskadra w ogóle nie będzie stacjonowała na
Okęciu. Równie dobrze może tam zostać wydzielone jedynie lądowisko, a
śmigłowce będą stacjonowały np. w Mińsku Mazowieckim - zauważają.
Metodą jest naprawa
W
ocenie pilotów, rząd - rozwiązując pułk - ominął problem zakupów nowej
floty dla VIP-ów, a dodatkowo dymisjonując 13 oficerów, zrzucił cały
ciężar odpowiedzialności za katastrofę na wojsko. Według zapewnień
rządu, dymisji byłoby więcej, gdyby nie fakt, że wielu dowódców po
katastrofie podjęło samodzielną decyzję o odejściu do cywila. Jednak
piloci nie aż tak jednoznacznie jak MON mówią o odpowiedzialności byłych
dowódców. - Oni odeszli, bo doskonale wiedzieli, jaka jest ich
odpowiedzialność. Ale mieli też świadomość, że wszystkie dokumenty,
jakie wytwarzali i wysyłali do MON, alarmując o złym stanie Sił
Powietrznych czy specpułku, odbijały się jak groch od ściany. Nie mogli
nic zrobić, bo decyzje "wyżej" po prostu nie zapadały - mówią lotnicy.
Ich
zdaniem, decyzja była czysto polityczna i miała pokazać, że zostały
poczynione drastyczne kroki. Tyle że decyzje rządu nie trafiły we
właściwe cele. Rozwiązano 36. SPLT, który sam, bez dodatkowych funduszy i
dzięki cięciom budżetu w MON, nie był w stanie normalnie funkcjonować.
Tymczasem specpułk nie był tylko jednostką "do wożenia VIP-ów", ale też
tym pułkiem, który miał zabezpieczać potrzeby ludzi w wypadku klęsk
żywiołowych, wypadków autokarów za granicą itd. To także realizacja
przewozów poczty dyplomatycznej czy pracowników wywiadu i kontrwywiadu.
Również
w ocenie jednego z byłych pilotów specpułku, latającego na Tu-154M w
fotelu dowódcy, zlikwidowanie pułku ponad rok po katastrofie nie ma nic
wspólnego z tą katastrofą. - W takim wypadku podobnie można byłoby
postąpić z 13. eskadrą w Krakowie, której CASA uległa katastrofie w 2008
roku. Jeżeli w ten sposób będziemy reagować, to zamkniemy wszystkie
jednostki. Właściwą metodą jest naprawianie. Każda komisja, która bada
wypadki lotnicze, znajduje przyczyny i zaleca profilaktykę. Skoro 36.
SPLT nadaje się do likwidacji, to powstaje pytanie o to, jak zostały
wdrożone zalecenia po katastrofie CASY. A skoro profilaktyka nie została
wprowadzona, to odpowiada za to Inspektorat Bezpieczeństwa Lotów, a
zatem płk Mirosław Grochowski także powinien otrzymać dymisję. To
instytucje kontrolne powinny się bić w piersi - zauważył nasz rozmówca.
W
ocenie pilotów rozformowanie 36. SPLT to nie koniec problemów, bo
podejmując taką decyzję, MON najwyraźniej nie pomyślało o ludziach
pracujących dla tej jednostki. Oficjalnie, dobrzy piloci i specjaliści
ze służb inżynieryjnych znajdą pracę w innych jednostkach. Tyle że taki
scenariusz nie będzie dla wszystkich do zaakceptowania. - Ludzie mają
mieszkania w Warszawie i okolicach. Tam się osiedlili, założyli rodziny.
Politykom wydaje się, że kiedy padnie komenda, to wszyscy rzucą swój
dobytek, by zaczynać od nowa. To nie jest USA, gdzie w wojsku zarabia
się pieniądze pozwalające na wynajmowanie mieszkania i przeprowadzki z
całą rodziną. W tym zakresie jesteśmy państwem trzeciego świata -
zauważają piloci. W ich ocenie, wielu fachowców "ucieknie" z wojska i
znajdzie dobrą i godnie opłacaną pracę w cywilu. Jednak taki krok
spowoduje, że środki, które armia wyłożyła na kształcenie kadr, zostaną
utracone. - Znów okaże się, że wojsko - choć samo biedne i niewyposażone
- stać na kształcenie specjalistów dla cywilnych firm - zaznaczają
piloci.
Marcin Austyn
http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20110806&typ=po&id=po06.txt
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl