Osiem lat więzienia dla Sumlińskiego?

avatar użytkownika Maryla

Proces dziennikarza Wojciecha Sumlińskiego i płk. Aleksandra L., oskarżonych o płatną protekcję przy weryfikacji b. żołnierza WSI, rozpoczął się w środę przed warszawskim sądem rejonowym. Oskarżonym grozi do ośmiu lat więzienia.


/

 W grudniu 2009 r. Sumliński i L. zostali oskarżeni przez warszawską prokuraturę o powoływanie się od grudnia 2006 do stycznia 2007 r. na wpływy w Komisji Weryfikacyjnej WSI i podjęcie się - w zamian za 200 tys. zł - załatwienia pozytywnej weryfikacji oficera WSI płk. Leszka T. Ten oficer tajnych służb wojska jeszcze z PRL ostatecznie został negatywnie zweryfikowany.



W środę sąd wysłuchał odczytanego przez prokuratora aktu oskarżenia. Rozpoczęło się także odczytywanie wyjaśnień złożonych w śledztwie przez płk. L. Przyznał się on do przedstawionego zarzutu, odmówił składania wyjaśnień, ale zgodził się odpowiadać na pytania zadawane mu przez sąd i strony. Zapytany przez sędziego Stanisława Zduna, dlaczego początkowo nie przyznawał się do winy, L. odpowiedział, że "była to przyjęta linia obrony".



Podczas kolejnej rozprawy - zaplanowanej na piątek - sąd będzie kontynuował odczytywanie zeznań L. ze śledztwa, być może wyjaśnienia zacznie też składać Sumliński.



Śledztwo zainicjował Leszek T., który nagrywał rozmowy z płk. L. i Sumlińskim. W listopadzie 2007 r., po przegranych przez PiS wyborach, zawiadomił o sprawie ówczesnego marszałka Sejmu Bronisława Komorowskiego, który poinformował o niej ABW. Śledztwo trwało od grudnia 2007 r. W maju 2008 r. ABW przeszukała mieszkania członków Komisji Weryfikacyjnej WSI Piotra Bączka i Leszka Pietrzaka.



Sprawa nabrała rozgłosu w mediach w lipcu 2008 r., gdy sąd - po uwzględnieniu zażalenia prokuratury - zdecydował o aresztowaniu Sumlińskiego. Dzień później dziennikarz próbował popełnić samobójstwo w jednym z warszawskich kościołów. Po tym zdarzeniu odstąpiono od jego aresztowania. Aresztowany był natomiast płk L.



Sumliński wielokrotnie wskazywał, że oskarżenie było prowokacją T. wymierzoną m.in. w Komisję Weryfikacyjną kierowaną przez Antoniego Macierewicza. W mediach zwracał też uwagę na prowadzone przez siebie dziennikarskie śledztwa i sugerował, że "mógł się tym narazić wielu osobom".



Nie wiadomo, jak długo potrwa proces rozpoczęty w środę przed Sądem Rejonowym Warszawa-Wola. Obrońca Sumlińskiego mec. Waldemar Puławski złożył wniosek o możliwość nagrywania wyjaśnień jego klienta, gdyż - jak zaznaczył - będą one "bardzo szczegółowe i bardzo obszerne". Sumliński zapowiedział już, że będzie miał także wiele pytań do współoskarżonego płk. L.



Po wyjaśnieniach oskarżonych zeznawać będą świadkowie, m.in. Leszek T. Możliwe jest wezwanie prezydenta Bronisława Komorowskiego, który zeznawał już podczas śledztwa - jego zeznania ujawniały media. Ponadto w sądzie prawdopodobnie mogą też zeznawać: szef ABW Krzysztof Bondaryk, rzecznik rządu Paweł Graś, b. szef Komisji Weryfikacyjnej WSI Antoni Macierewicz i inne znane osoby.



Sędzia nie zgodził się natomiast, aby Leszek T. miał podczas procesu status oskarżyciela posiłkowego. "Błędne jest stanowisko, że pokrzywdzonym jest osoba, w interesie której miała być płatna protekcja" - mówił sędzia. W pierwszej połowie lipca sąd oddalił także wnioski Macierewicza i Bączka o nadanie statusu oskarżycieli posiłkowych. Na tę decyzję zażalili się oni do II instancji - zażalenie to ma być rozpoznane na początku sierpnia.



WSI - powołanym w 1991 r., a rozwiązanym jesienią 2006 r. - PiS zarzucało wiele nieprawidłowości, m.in. brak weryfikacji z PRL, tolerowanie szpiegostwa na rzecz Rosji, udział w aferze FOZZ, nielegalny handel bronią. Opisano je w ujawnionym w lutym 2007 r. przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego raporcie sygnowanym przez Macierewicza. W raporcie była mowa o 12 zawiadomieniach do prokuratury o przestępstwach WSI. W sprawach tych wszczęto śledztwa, część z nich umorzono.



Na początku lipca płk Leszek T. został prawomocnie skazany na pół roku więzienia w zawieszeniu za przekroczenie uprawnień. Sądy uznały za przestępstwo wezwanie przezeń do WSI pewnego oficera, aby uniemożliwić mu udział w ważnym głosowaniu rady jego gminy.

 

 

JW/Niezależna.pl

Etykietowanie:

4 komentarze

avatar użytkownika Maryla

1. PROCES W SPRAWIE AFERY

PROCES W SPRAWIE AFERY MARSZAŁKOWEJ

Komorowski namotał, Sumlińskiego powiesili. Afera Marszałkowa. Kto naprawde go zamknął?

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Michał St. de Zieleśkiewicz

2. Do Pani Maryli,

Szanowna Pani Marylo,

Polska staje się państwem policyjnym. Albo lepiej, już jest.

Ukłony moje najniższe

Michał Stanisław de Zieleśkiewicz

avatar użytkownika Andy-aandy

3. Kolejna prowokacja rezydenta na rozkaz WSI

Bydlę Komuruski w działaniu...

 Andy — serendipity

avatar użytkownika Maryla

4. Osaczyć komisję weryfikacyjną

Osaczyć komisję weryfikacyjną WSI 


Już
od 2006 roku płk. WSI Leszek T. szukał dojścia do Antoniego
Macierewicza. Bał się spotkania z komisją weryfikacyjną WSI. - Na
początku tej gry były trzy osoby: Bronisław Komorowski, Leszek T. i
Aleksander L. - mówi o sprawie handlowania orzeczeniami komisji Wojciech
Sumliński. W piątek odbyła się kolejna rozprawa w jego procesie.


/

W
sądzie na warszawskim Bemowie odbyła się w piątek druga rozprawa
procesu, w którym były szef kontrwywiadu wojskowego płk. Aleksander L.
oraz dziennikarz Wojciech Sumliński oskarżeni są o płatną protekcję.
Zdaniem prokuratury w zamian za pieniądze mieli oferować płk. Leszkowi
T. pozytywne orzeczenie komisji weryfikującej żołnierzy WSI.

 

W
czwartek oraz piątek sąd zajął się głównie zeznaniami L. złożonymi przed
prokuratorem. L. zdecydował się iść na współpracę z prokuraturą i
złożył zeznania obciążając Sumlińskiego. Sędzia Stanisław Zdun,
prowadzący sprawę, odczytywał protokół z przesłuchania byłego pułkownika
oraz zadawał mu pytania. Dotychczasowe fragmenty zeznań L. pokazują
grę, jaka rozpoczęła się wokół komisji weryfikacyjnej WSI tuż po jej
powołaniu. Już w 2006 roku Leszek T. miał naciskać na Aleksandra L. oraz
Mariana Cypla, by ci korzystając ze swoich znajomości pomogli mu
dotrzeć do Antoniego Macierewicza. W tym celu – jak zeznał L. - T.
chciał, by L. i Cypel poznali go z biskupem Antonim Dydyczem, który miał
dobre kontakty z Macierewiczem. Gdy L. odmówił, T. miał wystąpić z taką
samą prośbą związaną z Abp. Głódziem. Do rozmowy miałoby dojść podczas
spotkania, które T. chciał zorganizować w Zborku, posiadłości
administrowanej przez Mariana Cypla. Cypel, były rezydent wywiadu w
Wiedniu, jest bardzo ważną postacią na Podlasiu. Co roku organizuje w
Zborku wystawne przyjęcia, na które przyjeżdżają wpływowe osoby, m.in.
związane z byłymi służbami, polityką, mediami oraz Kościołem.
Ostatecznie jednak, jak zeznał L., ani L. ani Cypel nie pomogli T.
skontaktować się z duchownymi. T. próbował więc innymi kanałami dotrzeć
do szefa komisji. Jak się później okazało, udało mu się umówić na
spotkanie z Macierewiczem, ale został bardzo chłodno przyjęty.

 

Dlaczego
T. tak rozpaczliwie poszukiwał kontaktu z Macierewiczem? Jak zeznawał
L., T. czekała weryfikacja, której się bardzo bał. Uznał bowiem, że jako
były żołnierz PRLowskiej Wojskowej Służby Wewnętrznej nie ma szans na
pozytywne orzeczenie komisji w swojej sprawie. Mimo braku sukcesów w
próbach skontaktowania się z Macierewiczem, T. próbował dalej wejść w
kontakt z ludźmi z komisji weryfikacyjnej. Jak zeznał L. nadarzyła się
ku temu okazja na jesieni 2008 roku. Sumliński, którego informatorem był
wtedy L., poprosił L. o pomoc w zbieraniu materiałów dotyczących
działań WSI w Rosji. L. powiedział wtedy dziennikarzowi o T. Jak zeznał
L., dziennikarz miał powiedzieć, że sprawdzi byłego żołnierza WSI. Kilka
dni później dał znać, że T. wydaje się być wartościowym źródłem
informacji w tej sprawie.

 

W tym
momencie pojawia się jeden z najważniejszych wątków zeznań Aleksandra L.
Twierdzi on bowiem, że przed spotkaniem z T. Sumliński za jego
pośrednictwem złożył T. korupcyjną ofertę. W zamian za 100 tysięcy
złotych dziennikarz miał oferować pozytywną weryfikację T. Zgodnie ze
słowami L. Sumliński zaznaczał, że pieniądze mają trafić nie do niego,
ale do członków komisji weryfikacyjnej. L. zeznawał dalej, że
doprowadził do spotkania Sumlińskiego i T. Od obu miał się potem
dowiedzieć, że spotkanie było owocne. Na kolejną rozmowę Sumliński
przyszedł z Leszkiem Pietrzakiem, historykiem zajmującym się zawodowo
m.in. służbami specjalnymi, a zasiadającym w komisji weryfikacyjnej. Po
tym spotkaniu – jak twierdzi L. - T. i Pietrzak mieli nawiązań wspólne
kontakty.

 

Jak
zeznawał dalej L., kilka miesięcy po pierwszym spotkaniu z T. Sumliński
miał się do niego odezwać i powiedzieć, że są problemy z weryfikacją T.,
ponieważ on podpadł. W związku z tym dziennikarz miał powiedzieć, że
koszty pozytywnej weryfikacji wzrosły, do 200 tysięcy złotych. Na
reakcję L., że to strasznie dużo, Sumliński miał powiedzieć, że to dla
członków komisji. L. twierdzi, że więcej o sprawie weryfikacji T. nie
rozmawiał. Kilka miesięcy później miał się dowiedzieć, że T. odchodzi do
rezerwy, bo nie został zweryfikowany. Potem L. z T. widział się tylko
raz – podczas spotkania w Zborku. Wtedy jednak nie rozmawiali o sprawie
komisji ani o weryfikacji.

 

Jak
twierdzi L. w Zborku Sumliński miał udać, że nie zna T. Miał się
wypytywać, kim jest T. Były szef kontrwywiadu miał mu wtedy powiedzieć,
żeby się nie wygłupiał. Sumliński twierdzi natomiast, że to właśnie
wtedy po raz pierwszy miał poznać pułkownika Leszka T.

 

Część
zeznań L. dotycząca działalności T. pokazuje jasno, że zaraz po
powstaniu komisji weryfikacyjnej WSI rozpoczął on starania, by
skontaktować się z jej szefem Antonim Macierewiczem. Liczył bowiem na
to, że zyska jego zaufanie i zasłuży w jakiś sposób na korzystny werdykt
komisji. T. w dotarciu do szefa komisji weryfikacyjnej chciał
wykorzystać najwiarygodniejsze środowisko – duchownych. Polecony przez
zaprzyjaźnionych z Macierewiczem księży T. być może trafiłby do samego
serca komisji. Wtedy mógłby nie tylko uzyskać szanse na pozytywną
weryfikację, ale również możliwość rozsadzenia komisji od środka lub jej
skompromitowania. Być może dlatego T. tak zależało na wykorzystaniu
Kościoła w skontaktowaniu się z Antonim Macierewiczem.

 

Kto gra aneksem?

 

W
zeznaniach L. pojawia się równie ważny wątek – handlowanie aneksem do
raportu WSI. Jak zeznał L. o ten dokument pytało go kilka osób. Pierwszą
z nich miała być dziennikarka – Anna Marszałek. Jak zeznał L., kilka
razy próbowała się ona z nim umówić na spotkanie. Gdy w końcu doszło do
rozmowy, dziennikarka miała ostrzec L. przed wrogami (w tym kontekście
padło nazwisko Sumlińskiego) oraz wypytywać o dostęp do aneksu z
weryfikacji. Marszałek – zdaniem L. - twierdziła, że czytała jeden z
rozdziałów aneksu, poświęcony spółce Prokom. Fragment dokumentu miała
widzieć w siedzibie tej właśnie firmy. Aleksander L. przyznał w rozmowie
z dziennikarką, że słyszał, że aneks „chodzi” wśród dziennikarzy. Miał
obiecać – jak twierdził dla zbycia rozmówczyni, że dowie się jakie są
szanse na pozyskanie aneksu. Na kolejnym spotkaniu z Marszałek,
dziennikarka wraz ze swoim szefem mieli dalej wypytywać o aneks. W końcu
L. miał oznajmić, że nie ma żadnych dojść do tego dokumentu.

 

Co
innego L. powiedział natomiast Bronisławowi Komorowskiemu. Również z nim
L. miał rozmawiać o dostępie do aneksu. Jak tłumaczy pułkownik, do
Komorowskiego zgłosił się, ponieważ jego kolega miał dostać prace u
ówczesnego posła, a chwilę później marszałka Sejmu. Chcąc zachwalić
swojego kolegę, L. umówił się na spotkanie z Komorowskim w jego biurze
poselskim. Z zeznań L. wynika, że ówczesny poseł PO interesował się
aneksem do raportu z WSI. Miał pytać L. co o nim piszą w tym dokumencie.
Były szef kontrwywiadu PRL miał stwierdzić, że nie wie, ale rozejrzy
się w tej sprawie. Umówił się z politykiem, że w razie odkrycia jakichś
wiadomości, będzie się odzywał. Z zeznań L. wynika, że do kolejnych
spotkań nie doszło. Co innego zeznał natomiast Bronisław Komorowski. W
jego zeznaniach znajduje się wzmianka o jeszcze jednym spotkaniu z L.

 

„Wciągnął mnie Pan w niezłą historię”

 

Po
odczytaniu zeznań Aleksandra L. sąd zezwolił na zadawanie pytań
oskarżonemu. Pytania zadawał Wojciech Sumliński. Dziennikarz pytał
byłego pułkownika o historię ich współpracy. Jak zaznaczał L. Sumliński
przez ponad 8 lat ich kontaktów nigdy nie chciał żadnych pieniędzy.
Dziennikarzy pytał więc, czy L. nie zdziwiło, że nagle miał wystąpić z
żądaniem 100 tysięcy złotych od T. Pułkownik powiedział, że nie widzi
sprzeczności, ponieważ Sumliński zaznaczał, że pieniądze te nie są dla
niego, tylko dla członków komisji. Dziennikarz pytał również L.,
dlaczego w ogóle zaangażował się w pośredniczenie między dziennikarzem a
T., skoro nic z rzekomej płatnej protekcji nic nie miało przypaść mu w
udziale. Oskarżony powiedział, że nie był świadomy, że robi coś złego.
Uznawał, że rozmowa o płatnej protekcji nie jest niczym karalnym. Co
więcej, przyznał, że w jego ocenie ani T. nie dysponował potrzebną sumą
pieniędzy w tej sprawie, ani Sumliński nie miał żadnego przełożenia na
decyzję komisji weryfikacyjnej. Nie odpowiedział jednak na pytanie, po
co w takim razie w ogóle zajmował się to sprawą.

 

Sumliński
pytał również L. o zmianę jego zeznań. W pewnym momencie przyznał się
do wszystkiego i zaczął obciążać dziennikarza. Sumliński pytał, czy z
tym związany jest fakt wypuszczenia L. z aresztu. Pułkownik odrzucił te
podejrzenia, twierdząc, że nikogo nie obciąża, a tylko mówi prawdę.
Dodał, że z aresztu został zwolniony ze względu na zły stan zdrowia swój
oraz żony. - Wciągnął mnie Pan w niezłą historię - oświadczył
Sumliński.

 

/

 

Aneks? Nie istotny

 

Po kilku
pierwszych pytaniach Sumliński chciał się zająć bardzo ważnym wątkiem
tej sprawy, czyli sprawą aneksu do raportu WSI. Dziennikarz pytał,
dlaczego L. mówił wcześniej, że z nikim nie rozmawiał o aneksie, a
obecnie mówi, że o dokument ten pytał z własnej woli Bronisław
Komorowski. Jednak L. odmówił odpowiedzi na to pytanie, uznając, że nie
ma związku ze sprawą. Wywiązała się dyskusja dotycząca tego wątku.
Zarówno L. i jego obrońca, jak i prokurator obecna na sali uznali, że
ten wątek był już badany w czasie śledztwa i nie jest przedmiotem
procesu. Kilka pytań dotyczących rozmowy L. z Komorowskim i kwestii
aneksu zostało uchylonych przez sąd, bądź też L. odpowiedział na nie
wymijająco. Dało się odczuć, że, ani sąd, ani prokurator nie chcą
ciągnąć dalej wątku zainteresowania obecnego prezydenta aneksem do
raportu WSI.

 

To L. potrzebował pieniędzy?

 

Pod
koniec rozprawy Sumliński wraz z sędzią zadali L. kilka pytań
dotyczących jego sytuacji majątkowej w 2006 roku. L. przyznał, że jego
sytuacja majątkowa była kiepska, ponieważ miał duże wydatki związane z
chorobą żony. L. zaznaczał, że to są jego intymne sprawy i nie chce o
tym mówić. Sumliński zacytował więc inny fragment zeznań L., w których
stwierdza on, że przelał Sumlińskiemu 40 tysięcy złotych na konto za
zebranie materiałów interesujących L. Dziennikarz zapytał jakim cudem L.
przelał 40 tysięcy, skoro na konto wpłynęło 25? Pułkownik przyznał, że
nie pamięta, ile przelał i że dokonywał przelewów zgodnie z wystawionymi
fakturami. Sumliński zaznaczał również, że pieniądze były zapłatą za
opiekę nad żoną L. a nie za zbieranie informacji dla pułkownika – dodał,
że została spisana umowa, która potwierdza jego słowa. Na końcu
dziennikarz zadał pytanie, jakie dowody ma L. na swoje słowa o
łapówkarskiej propozycji Sumlińskiego. Przypomniał, że były pułkownik
już raz zmienił zupełnie taktykę podczas zeznań. Sąd oddalił pytanie
dziennikarza.

 

Choć ze
sprawą, w której toczy się proces Sumlińskiego i L., związani są
najważniejsi politycy w państwie, sąd oraz prokurator podczas rozprawy
zdawali się marginalizować wątek dotyczący prezydenta Bronisława
Komorowskiego oraz jego działań związanych z aneksem i raportem. Sędzia
przyznał, że obecny prezydent stanie być może przed sądem jako świadek,
ale sprawiał wrażenie jakby chciał wygaszać tę część procesu. - Rzadko
się zdarza, by prokuratura chciała drążyć wątki polityczne w czasie
procesów. Nie ma się co dziwić. Generalnie zasadą jest, że z procesów
karnych nie można robić politycznych – tłumaczy w rozmowie z portalem
Fronda.pl mecenas Waldemar Puławski, który reprezentuje Sumlińskiego.
Obaj zaznaczają jednak, że ta konkretna sprawa jest polityczna. - Osoby,
które występują w tym procesie, nie tylko są osobami publicznymi, ale
również politycznymi. W związku z tym w tym przypadku nie jest tak łatwo
strzepać z siebie kurz polityczny. W tym znaczeniu jest to sprawa
polityczna – zaznacza Waldemar Puławski.

 

W ocenie
mecenasa „sprawy aneksu nie można oddzielić od reszty procesu”.
Przyznaje on, że być może nie uda się nigdy poznać autorów gry
operacyjnej, która została w tej sprawie przeprowadzona. - Nie ma
pewności, czy ona (gra – red.) była rozpisana na rolę. Nie ma również
pewności, czy te działania nie były przypadkowe – tłumaczy Waldemar
Puławski.

 

Również
Wojciech Sumliński uznaje, że „sprawy aneksu nie da się oddzielić od
jego procesu”. - Na początku tej gry były trzy osoby - Bronisław
Komorowski, Leszek T. i Aleksander L. Tego nie da się oddzielić –
zaznacza dziennikarz.

 

Decyzją
sądu następna rozprawa przeciwko L. oraz Sumlińskiemu odbędzie się 26
sierpnia. Podczas niej Wojciech Sumliński będzie zadawał pytania L. Jak
zaznacza dziennikarz, jego pytania pokażą kłamstwa byłego pułkownika. -
On się boi, on mówi, że ja jestem uczciwy, nie brałem pieniędzy, że on
był 9 lat moim informatorem, a w tej sprawie chciałem pieniędzy dla
kogoś tam. Najzwyczajniej łga. Tego typu ofert nie składałem. To była
jego gierka. On się boi, ponieważ wie, że moje pytania go pogrążą. I ja
mu je zadam – tłumaczy Sumliński. Zapowiada, że w czasie tego procesu
opowie o wielu rzeczach dotyczących specyfiki pracy służb specjalnych,
mediów i polityków. - Pokaże dużo więcej, niż którykolwiek dziennikarz
śledczy do tej pory pokazał – zapowiada Sumliński.

 

Stanisław Żaryn


http://www.fronda.pl/news/czytaj/tytul/osaczyc_komisje_weryfikacyjna_wsi_14474

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl