Zawsze chciałem, choć przez chwilę, poczuć się jak członek elity naszego kraju. Udałem się więc wczoraj do sklepu sieci Jeronimo Martins, szeroko reklamowanej ostatnio przez Donalda Tuska, premiera, tego właśnie, przy Alei Niepodległości w Sopocie. Przechadzając się między półkami pełnymi towarów, z cukrem po jedyne 4,89 i ziemniakami po 5,57 (2 kg), czułem jak z każdą chwilą rośnie moja świadomość i zadowolenie z życia. Nagle odeszły mnie troski o emeryturę, koszty wykształcenia dzieci, ceny benzyny i podwyżki VAT-u. Zapomniałem o rachunkach za wodę, prąd i gaz, bijącym rekordy kursie franka szwajcarskiego, w której to walucie, nieopatrznie, zaciągnąłem kredyt na budowę domu, namówiony przez sprytnego agenta banku. Moje pozytywne nastawienie i optymizm wzrosły już do tego stopnia, że te 100 tyś zł długu rządowego, jakie mam z rodziną do spłacenia w najbliższym czasie, wydało się wygraną w totka (przecież mogło być 500 tyś zł, prawda?). Już nawet zacząłem zastanawiać się do jakiej prywatnej kliniki się udam z wizytą, w razie gdybym chciał sobie trochę włosków doszczepić lub zdjąć parę fałdek z brzucha, oraz czy mini morris nie jest jednak zbyt powolnym, jak na nasze świetne drogi, autem?

I gdy już tak poczułem się trendy, cool i hi, jak nie przymierzając jaka Kora czy inny Hołdys, zagadnąłem pana z obsługi. Tu wprawdzie nie udało się, od razu, wejść na poziom odpowiedni, znany z taśm Chlebka, Mira czy Urbana, ale starałem się choć niedbałym cedzeniem i pogłębionym tembrem nawiązać do stylu znanego z TV i radia TOK FM. 

Wyraziłem więc swoje przekonanie, że sklep jest jezi i zajefajny a kapcie antypoślizgowe po 7,99 złocisza wyglądają jak dzieło Iris Van Herpen. Pchnięty niewidzialną ręka socjalizacji aspirującej spytałem, czy Donald dzisiaj też wpadnie? Jakież było moje zdziwienie, gdy pan w bezrękawniku, trzeba stwierdzi mało gustownym jak na sklep z taką klasą, nie załapał w pierwszej chwili o kogo chodzi! Po trwającej czas jakiś rozmowie udało się nam jednak uzyskać kontakt mentalny i jakież było moje zdziwienie gdy dowiedziałem się, że tak długo jak pracownik ten sięga pamięcią (czyli jakieś 5 lat!) nigdy nie widział w sklepie ani Donalda Tuska ani jego małżonki ni córki czy wnuka! Moja wiara w  prawdomówność premiera zachwiała się nieco, ale napompowany balon optymizmu wciąż dyndał wysoko. Nie zrażony, popłynąłem dalej wśród regałów. Drepcząc przy kasie, gdzie przeliczana w myślach gotówka w portfelu po raz pierwszy zmusiła mnie do konfrontacji z rzeczywistością, nagle poczułem niepokój. W pierwszym odruchu pomyślałem o Pis-owskiej propagandzie i malkontenctwie, chcąc uspokoić rosnące tętno zagadnąłem przyjaźnie do kolejnego pracownika przekonany, że ten potwierdzi wizyty Donalda Tuska. Niestety, jedyne co miał do powiedzenia na ten temat to bąknięta półgębkiem pogłoska iż ktoś kiedyś wspominał, że widział premiera raz, ale nie wiadomo czy w TV czy na plakacie wyborczym. Przyznam szczerze, w tym momencie poczułem złość na obsługę, która najwyraźniej była w zmowie z jakimiś ciemnymi siłami próbującymi zamachnąć się na moje szczęście. Rzucone na taśmę ziemniaki o mało nie wyprysnęły z siatki, kobieta na kasie spojrzała na mnie nieprzyjaźnie i to było już koronnym dowodem na kaczystowsko-moherowy spisek. Chcąc upewnić się ostatecznie w swoich podejrzeniach po raz ostatni spytałem o bytność premiera i jego rodziny w sklepie, odpowiedzią było milczenie. Wyszedłem rozdrażniony i zły na tych zakłamanych i agresywnych Pis-owców, którzy tylko piach w tryby sypać potrafią. Pomyślałem o ich perfidii i złośliwości, z jaką 4 lata temu obniżali podatki i składki ZUS, żeby wpędzić nas wszystkich w kłopoty. Przez chwilę nawet zacząłem rozważać, czy aby i w tym sklepie nie wsadzili swoich agentów, przecież wszyscy wiemy do czego zdolny był Ziobro z Kamińskim.

Z zamyślenia wyrwało mnie szczekanie małego pieska, którego właściciel, na pierwszy rzut oka wyglądający na stałego bywalca stoiska monopolowego, stał z siateczką na parkingu. Choć nie miałem już ochoty na rozmowę, tym bardziej z kimś takim, zwróciłem jednak uwagę na zwierzaka, który mógł zanieczyścić parking zaszczycany obecnością samego premiera. Jakież było moje zdziwienie gdy właściciel kundelka w sposób niezwykle taktowny i kulturalny poinformował mnie iż wraca właśnie z Fafikiem z lasu gdzie ten załatwił był już swoją potrzebę fizjologiczną, tak więc nie ma obawy zanieczyszczenia parkingu. Zachęcony otwartością rozmówcy spytałem o rodzinę premiera i po raz pierwszy okazało się że i owszem i jak najbardziej, znana jest ona, z widzenia, temu panu a Katarzyna Tusk nawet osobiście. Widząc że mam wreszcie do czynienia z kimś bywałym i na poziomie, podzieliłem się swoimi wątpliwościami co do informacji udzielonych mi przez pracowników sklepu, na co mężczyzna, trochę sepleniąc ze względu na braki w uzębieniu, odparł bym oglądał audycje informacyjne w TVP, TVN lub na Polsacie, gdyż dziennikarze wszystkich tych stacji byli na miejscu i niechybnie pokażą premiera i jego rodzinę jak kupują jaja i cebulę.

Nie przedłużając już, w coraz lepszym nastroju, szybko wróciłem do domu. Po krótkim przeglądzie domowego budżetu już wiedziałem, że po rezygnacji z zajęć logopedycznych i szachów dla mojego syna starczy nam akurat na podłączenia pakietu minimum z UPC, jedyne 68 zł miesięcznie. Jeszcze tylko wygrzebać 50 zł na opłacenie montera i zaczynam śledzić uważnie informacje w zaprzyjaźnionych stacjach, by wreszcie dowiedzieć się PRAWDY.

PS

Choć tekst jest satyryczny, to ładunek informacyjny w nim zawarty oddaje rzeczywistość. Autor odwiedził rzeczony sklep, troje pracowników (na ogólną liczbę zatrudnionych ok. 15) zaprzeczyło, jakoby kiedykolwiek widzieli Donalda Tuska lub kogoś z jego rodziny. Do znajomości (z widzenia) z ww. przyznał się za to pan z siateczką i pieskiem (opisany ość dokładnie), córkę premiera wymieniając z imienia i nazwiska. Również informacja o stacjach została potwierdzona w dwóch źródłach. Reporterzy byli i nagrywali w dniu 23.03.2011 r. TV nie oglądam wiec nie wiem czy materiał ukazał się na antenie.

 

http://box2008.salon24.pl/290829,najslynniejszy-spozywczak-w-polsce-czyli-jak-zostalem-lemingiem