Finanse państwa w świetle reformy emerytalnej
Znamy projekt reformujący system emerytalny. Rząd Donalda Tuska zaproponował Polakom nowe rozwiązania, które w znaczny sposób wpłyną na przyszłe wypłaty świadczeń. Przez długi czas rząd nie potrafił się przyznać, jakie są powody tak rychłej zmiany zdania na temat struktury oszczędzania na przyszłe emerytury. Dopiero w ostatnich dniach premier Donald Tusk przyznał, że jest to sposób ratowania finansów publicznych. Niestety sposób doraźny, z czego i sam premier zdaje sobie sprawę. Polski budżet budowany jest zgodnie z zasadą teraźniejszych problemów. Brak jakichkolwiek widoków w przyszłość spowoduje, że system finansowy naszego kraju po kilku najbliższych latach będzie przypominał ten grecki.
Jak łatwo policzyć struktura naszego długu publicznego, który przekracza już 55% PKB, tylko w czwartej części składa się ze środków transferowanych do OFE. Obniżenie ich poziomu finansowania nie zmieni nic, po za czasowym polepszeniem sytuacji budżetowej. Dzisiejsze polepszenie wiąże się w sposób bezpośredni z groźbą bankructwa naszego kraju, w momencie gdy emerytury będą musiały być wypłacane. Wiara w „subkonto” w ramach ZUS jest ekonomicznym nieporozumieniem. Pieniądze, które zostaną zabrane z otwartych funduszy emerytalnych, w sposób oczywisty będą zasilały potrzeby wydatkowe budżetu państwa. Te pieniądze muszą sfinansować rozrastającą się biurokracje, brak reform w strukturze budżetu i brak oszczędności w ramach ministerstw.
Pisałem o sytuacji OFE już na wstępie całej debaty. Należy jednak jeszcze raz przypomnieć, że sam system, stworzony przed ponad dekadą, nie jest najlepszym rozwiązaniem, które byłoby lekarstwem na sytuacje finansową i demograficzną polskiego społeczeństwa. Sam wolny rynek nie istnieje w II filarze, a miał być podstawą jego sukcesu. Stopy zwrotu są śmiesznie małe. OFE zarabiają mniej niż waloryzuje ZUS. Koszty funkcjonowania towarzystw kilkukrotnie przewyższają zyski. Wśród towarzystw brak jest konkurencji. I tak ktoś zostanie do nich wylosowany. Rząd po pierwsze powinien zacząć od reformy drugiego filara. Jeszcze raz zmniejszyć jego prowizje, zmusić do wolnorynkowej walki. Zakazać zakładania karteli, którym jest towarzystwo skupiające prawie wszystkie Otwarte Fundusze Emerytalne. W końcu dać ludziom możliwość rzeczywistego wyboru. Ludzie biedni, którzy zarabiają niewiele nie korzystają na obecnym systemie. Ich pieniądze byłyby, mimo wszystko bezpieczniejsze w ZUS-ie. Znowu ludzi bogatych nie stać na ZUS. Głównie z ich pieniędzy wypłacane byłyby emerytury reszty, a ich wypłaty byłyby zdecydowane niższe niż te z OFE. Uwolnijmy więc obywatelom możliwość decydowania o podziale swojej składki. Polskie społeczeństwo osiąga powoli świadomość ekonomiczną, która pozwala na takie ruchy. Można łatwo wymieniać pomysły. Jednak nie mają one prawa zaistnieć w świadomości rządzących. Po latach nie robienia niczego w celu zabezpieczenia polskich finansów, stanęliśmy nad przepaścią. Dlatego działanie rządu w sprawie reformy systemu emerytalnego są tak szybkie, i tak stanowcze. To wszystko spowodowane jest rosnącym deficytem budżetowym, a wynika z braku racjonalnej polityki finansowej. Niestabilność na naszym rynku mogą wykorzystać spekulanci. Ten rząd naraża nas, na skraju kryzysu, na naprawdę niebezpieczne działania. Wszystko spowodowane jest krótkowzrocznością i nieprzemyślanym „tu i teraz”.
Karuzela przestała się kręcić na koniec 2009 roku, kiedy to rząd rozpoczął działania księgowe, które miały zmienić sposób obliczania naszego długu. Te zabiegi księgowe miały wystarczyć w kampanii prezydenckiej roku 2010. Działania rządu nie miały żadnej wartości dla realnego rozmiaru dziury budżetowej. Podczas rządów Platformy Obywatelskiej wydatki budżetu corocznie rosną. Od 2007 roku zwiększyły się o 50 mld złotych. Nie wliczamy w to kreatywnej księgowości Rostowskiego, bo gdyby w podobny sposób liczyć budżet roku 2007 to byłby on bliski zrównania swojego stanu. Chodzi tu o próby upychania kolejnych długów w różnych miejscach. Sytuacja polskiego budżetu rysuje się katastrofalnie. Niektórzy ekonomiści wyliczają, że deficyt polskiego budżetu jest bliski 100 mld PLN. W odniesieniu do PKB wynosi 7,1%, podczas gdy w roku 2007 było to poniżej 3%.
Czy możliwy jest w Polsce wariant grecki? Niestety nikt nie powiedział nam, że tak być nie może. Wydaje się, że jeśli w najbliższym czasie, nikt racjonalny i dalekowzroczny nie zajmie się finansami publicznymi możemy powtórzyć najgorsze doświadczenia bankrutujących państw.
- tomow - blog
- Zaloguj się, by odpowiadać
napisz pierwszy komentarz