Komorowski w wywiadzie dla "Newsweeka"

avatar użytkownika Maryla

Wywiad z Prezydentem Rzeczypospolitej Polskiej Bronisławem Komorowskim ukazał się w tygodniku "Newsweek" 7 marca 2011 roku.

 

Newsweek: Panie prezydencie, czy dziś, na początku roku 2011, niepokoi się pan o przyszłość Polski?


Bronisław Komorowski:  Były okresy w naszej historii, które skłaniały do większego pesymizmu. Uważam, że sprawy Polski idą w dobrą stronę, choć są trudności, przed którymi stoimy jako kraj i przed którymi stoi Unia Europejska.


A my się martwimy, bo właściwie w każdej sferze widać niepokojące trendy. Unia, która miała być gwarantem naszego bezpieczeństwa i dobrobytu, pogrąża się w kryzysie. Przyszłość euro stoi pod znakiem zapytania. Coraz częściej mówi się o Unii dwóch prędkości. My, jako znajdujący się poza strefą euro, mielibyśmy się znaleźć w tej wolniejszej Unii.

 

O, widzę, że zanosi się na rozmowę pesymistów z optymistą. Unia Europejska jest dla Polski niesłychanie ważna, jak dotąd przeżyła i przetrwała w dobrej kondycji wszystkie kryzysy, często wychodząc z nich wzmocniona. Oczywiście w interesie Polski leży niedopuszczenie do powstania Unii dwóch prędkości, dlatego Polska zajmuje w tej sprawie niesłychanie pryncypialne i konsekwentne stanowisko. Obecnego kryzysu nie można lekceważyć. Jesteśmy zainteresowani, by wspólna waluta odniosła sukces. Polska powinna wstąpić do strefy euro po spełnieniu wszystkich warunków członkostwa w korzystnym dla siebie momencie. Z tą intencją zgłosiłem propozycje zmian w konstytucji.

 

Powinniśmy poprzeć pomysły reformy strefy euro, zgłaszane przez Niemcy i Francję?

 

Trzeba o tym rozmawiać. W tych projektach były zarówno elementy dobre, jak i takie, które trudno byłoby przyjąć. Najważniejszą sprawą w Unii Europejskiej jest dzisiaj dyskusja o poziomie zadłużenia publicznego. Polska jest tu dobrym przykładem dla wielu europejskich partnerów. Art. 216 ust. 5 Konstytucji RP stanowi bowiem, że w Polsce nie wolno zaciągać pożyczek ani udzielać gwarancji i poręczeń finansowych, w następstwie których państwowy dług publiczny przekroczyłby 60 proc. wartości rocznego PKB. Inne kraje muszą dopiero teraz wprowadzać do własnych konstytucji analogiczne hamulce. Dla Polski sprawą ważną jest utrzymanie naszej konkurencyjności wobec gospodarek innych krajów, a więc trudno by nam było zgodzić się na podwyższenie podatków postulowane przez niektóre kraje strefy euro.


Premier Tusk pokłócił się podczas kolacji po ostatnim szczycie UE z Angelą Merkel i Nicolasem Sarkozym, zarzucając im, że chcą wprowadzić dyktat w strefie euro i w całej Unii. Pan z nimi rozmawiał w Warszawie...

 

To był jeden z głównych wątków naszych rozmów. Prezentowałem pogląd, że nie chcemy, by powstała żadna nowa struktura zarządzania w ramach Unii, która byłaby zamknięta dla niektórych jej członków.


Na zadane niedawno na pytanie, która polityka wschodnia bardziej się panu podoba – Kwaśniewskiego czy Kaczyńskiego – odpowiedział pan: „Moja”. Jaka jest ta polityka?

 

Nie dzieliłbym polskiej polityki w zależności od nazwiska prezydenta. Wrażliwość na kwestie wschodnie pojawiła się przecież już na pierwszym zjeździe Solidarności w 1981 roku, w posłaniu do ludzi pracy Europy Wschodniej, które było w znacznej mierze autorstwa Janka Lityńskiego, dziś mojego doradcy. Nasza polityka powinna być pragmatyczna i konsekwentna. Jeśli chodzi na przykład o Ukrainę, Polska powinna dążyć do zbliżenia tego kraju ze światem zachodnim i ułatwiać jego integrację europejską. Przy tym trzeźwo oceniać postępy, a nie tylko chwalić deklaracje, jak to było w przeszłości.

 

Uważa się, że nowemu prezydentowi Ukrainy Wiktorowi Janukowyczowi bliżej do Moskwy niż do Brukseli.

 

Uważam, że błędem polskiej polityki było uproszczone dzielenie ukraińskich polityków według klucza, kto jest prorosyjski, a kto nie. Powinniśmy dbać o to, by stawiać na polityków chcących z Polską współpracować. Janukowycz nie tylko potwierdza w oficjalnych dokumentach dążenie do członkostwa Ukrainy w UE, ale rozpoczął też wdrażanie reform, których celem jest wprowadzenie europejskich standardów w gospodarce. Nie sposób nie zauważyć postępu.


Co do innych krajów na wschód od Polski: nie powinniśmy się wyrzekać dbałości o standardy demokratyczne na Białorusi ani walki o prawa polskiej mniejszości na Litwie. Nigdy nie powinno się już powtórzyć to, co zdarzyło się mojemu poprzednikowi. Lech Kaczyński na dwa dni przed śmiercią, 8 kwietnia 2010 r., pojechał do Wilna. A tego dnia litewski Sejmas odrzucił ustawę kluczową z punktu widzenia interesów polskiej mniejszości.

 

Wiąże pan z prezydentem Dmitrijem Miedwiediewem nadzieje na demokratyzację Rosji?

 

Wiążę nadzieje z trendami, które już widać w społeczeństwie rosyjskim. I z tym, że prezydent Miedwiediew wspiera proces rozliczeń ze stalinizmem. Miał odwagę powiedzieć, że jest wiele w tym zakresie do zrobienia, i uruchomił procedury zmierzające do odtajnienia dokumentów zbrodni katyńskiej. Sprzyjał bardzo ważnej uchwale Dumy potępiającej zbrodnię i podjął działania mogące się zakończyć rehabilitacją polskich ofiar, co jest od lat postulatem rodzin katyńskich.

 

Ale czy Miedwiediew jest samodzielnym politykiem? W przyszłym roku pewnie przestanie być prezydentem, bo tak zdecyduje Putin.

 

Traktuję Rosję jako państwo, a nie jako obszary dominacji poszczególnych polityków. Prezydent Rosji jest dla mnie partnerem, tak jak premier Rosji jest partnerem dla Donalda Tuska. W ostatnim roku kilka razy spotkałem się z prezydentem Miedwiediewem. Sporo rozmawialiśmy. Życzę mu, aby miał możliwość konsekwentnego realizowania swojej misji – modernizacji Rosji, a także wiązania jej z Zachodem. To leży w polskim interesie.

 

Czy wycofywanie się Stanów Zjednoczonych z Europy jest zagrożeniem dla Polski?

 

Tak, to poważne zagrożenie. Dlatego z satysfakcją odnotowałem, że w ostatnich miesiącach następuje korekta polityki USA. Amerykanie nie mówią już o redukcji aż o połowę swojej obecności militarnej w Europie. Ważne, że podobny do polskiego punkt widzenia w tej sprawie mają Niemcy, gdzie stacjonują główne siły USA w Europie.

 

Jest pan zwolennikiem szybkiego wyjścia naszych wojsk z Afganistanu – miałoby się zacząć jeszcze w tym roku. Rząd jest temu przeciwny. Szybkie wycofanie wojsk z Afganistanu nie zaszkodzi stosunkom z USA?

 

To prezydent Barack Obama zapowiedział rozpoczęcie wycofywania wojsk amerykańskich z Afganistanu w 2011 roku. My nie powinniśmy być nadgorliwi. Jest decyzja NATO, podjęta przy udziale Polski, określająca koniec misji afgańskiej na 2014 rok. Pomysły, że Polska powinna być w Afganistanie do samego końca, uważam za niebezpieczne.

 

Drugi obszar, który nas niepokoi, to gospodarka. Czy zgadza się pan ze sposobem myślenia Donalda Tuska i Jana Krzysztofa Bieleckiego, że ludziom trzeba dać odpocząć od reform?

 

Wsparcie szeroko rozumianej modernizacji kraju jest jednym z priorytetów mojej prezydentury. Deklarowałem już podczas kampanii, że chcę działać na rzecz przyspieszenia modernizowania kilku kluczowych obszarów, bo ich niezreformowanie jest groźne.

 

Jakie to obszary?

 

System emerytalny, co pokazała dyskusja o OFE. Poszła ona w trochę złym kierunku – powinna dotyczyć tego, jak zmienić system emerytalny, by w przyszłości emerytury były wyższe, by uchronić emerytów przed ryzykiem obniżek emerytur, co przecież stało się faktem w wielu krajach europejskich. My mamy szansę uniknięcia tego problemu.


A trzeba zmieniać system emerytalny?

 

Narzucają to prawa demografii. Za jakiś czas pracujących będzie mniej niż dziś, a emerytów więcej. A więc trzeba dokonać korekty systemu.

 

Ale od powołania OFE związek między liczbą pracujących Polaków a wysokością emerytury został zniesiony – odkładamy na własne konta. Tyle mamy emerytury, ile odłożymy.

 

Jeżeli panowie chcą mnie przekonać, że liczba pracujących nie będzie miała wpływu na wysokość emerytur, to się nie zgadzam. Bo wysokość emerytur i w ZUS, i w OFE zależy od gospodarki, a ta może się rozwijać wtedy, gdy nie brakuje rąk do pracy.

Pan włączył się do sporu o OFE, pisząc w tej sprawie list do premiera. To dość zaskakujące, biorąc pod uwagę, że pochodzicie z jednej partii i macie regularne kontakty. Może powinien zatem się pan włączyć jako mediator do debaty o OFE, która stała się bardzo personalna – z jednej strony Rostowski i Boni, z drugiej Balcerowicz i Hausner.

 

Faktycznie, warto ten spór odpersonalizować. Zauważyć, że Leszek Balcerowicz postawił kilka spraw istotnych i uruchomił ważną debatę publiczną, choć zrobił to może zbyt mocno i agresywnie. Na przykład kwestia podniesienia wieku emerytalnego. To problem ważny nie tylko dla Polski, lecz także dla całej Unii. I my będziemy musieli się z tym zmierzyć, ale o takich trudnych i delikatnych sprawach trzeba rozmawiać spokojnie, bez szantażu politycznego. Widzę w tym swoją rolę. Będę działał na rzecz zorganizowania debaty w sprawie OFE i innych reform.

 

Prof. Balcerowicz ma nadzieję, że odeśle pan do Trybunału Konstytucyjnego ustawę o OFE, skoro zrobił pan to z mniej istotną ustawą o zwalnianiu urzędników.

 

Byłoby dziwne, gdyby prezydent kierował się przy wnioskach do Trybunału oceną wagi ustawy. Musi się kierować przekonaniem, czy coś jest zgodne z konstytucją, czy też nie. Ustawa o urzędnikach w mojej opinii była niekonstytucyjna, a ani rząd, ani parlament w trakcie prac legislacyjnych nie przedstawiły ani jednej opinii konstytucjonalisty. W przypadku założeń ustawy o OFE już są ekspertyzy prawników. Większość twierdzi, że jest to zgodne z konstytucją, choć ostateczną opinię trzeba będzie wyrazić, gdy będzie gotowy konkretny projekt ustawy.

 

Wróćmy do pańskich pomysłów na reformy. Co pan myśli o wprowadzeniu jednolitego dla wszystkich obywateli systemu podatkowego i ubezpieczeniowego? Rolnicy są przecież poza tym systemem.

 

A widzieli panowie rząd, który by tę sprawę podjął? To bardzo trudny problem. Liczę na to, że środowiska rolnicze i wiejskie będą dojrzewać do tej decyzji. Problem KRUS jest do rozwiązania, bo większość rolników zdaje sobie sprawę, że nie ma żadnego uzasadnienia, by w KRUS ubezpieczeni byli najbogatsi rolnicy. Powszechny system podatkowy to też obszar, z którym Polska będzie musiała się zmierzyć, ale bez awantur politycznych.

 

Jaki jeszcze obszar trzeba zreformować?

 

Służbę zdrowia. Trzeba w końcu dokończyć reformę.

 

Czyli wprowadzić to, co zawetował prezydent Lech Kaczyński – przekształcanie szpitali w spółki, żeby się beztrosko nie zadłużały?

 

Chodzi o ułatwienie przekształceń, które i tak się dokonują, czasami z udziałem radnych PiS. Szkoda, że prezydent Kaczyński zdecydował się je wtedy wetować. W moim przekonaniu nie powinno się wetować całościowych reform państwa, bez względu na to, czy się popiera rząd, czy nie.

 

Reformę zdrowia można przeprowadzić już teraz. Ustawy zawetowane przez pana poprzednika są przecież gotowe.

 

Sejm właśnie kończy prace nad pakietem reform zdrowotnych, wśród nich są też fundamentalne zmiany. Wobec przyszłej ekipy rządzącej też będę rzecznikiem zmian w służbie zdrowia. Mam nadzieję, graniczącą z pewnością, że po jesiennych wyborach będę mógł powierzyć misję tworzenia rządu zwolennikom modernizacji i zdrowego rozsądku.

 

Nie powierzy pan po prostu misji utworzenia rządu liderowi zwycięskiego ugrupowania?

 

Nie widzę tu sprzeczności, ale przypominam, że nie ma w tej kwestii żadnego automatyzmu. Mam suwerenne prawo wybrać kandydata, który moim zdaniem będzie dawał największe gwarancje utworzenia dobrego rządu. Zawsze lider zwycięskiej partii ma największe szanse, ale nie ma gwarancji.


Jakimi kryteriami będzie się pan kierował, wybierając swego kandydata?

 

Najważniejsza kwestia to szansa na zbudowanie koalicji, która będzie miała większość w parlamencie. I zapał do reform.

 

Jarosław Kaczyński spełniałby te kryteria, gdyby PiS wygrało wybory?

 

Proszę mnie zwolnić z odpowiedzi.

 

Jak miałby pan powierzyć misję tworzenia rządu Jarosławowi Kaczyńskiemu, skoro on panu nie podaje ręki?

 

To raczej jego problem, a nie mój. Ze strony Jarosława Kaczyńskiego padło pod moim adresem wiele agresywnych słów, ale nie chcę dolewać oliwy do ognia. Nie zamierzam się rewanżować, tym bardziej że to ja wygrałem wybory z Jarosławem Kaczyńskim.


Między Polakami wykopany został głęboki rów, jakiego chyba nie było wcześniej. W kampanii mówił pan, że tak jak Aleksander Kwaśniewski chce zasypywać podziały.

 

I nadal chcę, ale do każdego tanga trzeba dwojga. Aleksander Kwaśniewski miał łatwiej, bo za jego czasów główne siły polityczne były nastawione bardziej koncyliacyjnie. Teraz stało się w polskiej polityce coś, co utrudnia odbudowę poczucia wspólnotowości. W każdej sprawie toczy się wojna. Niemniej budowanie mostów ponad podziałami – zarówno politycznymi, jak i społecznymi – uważam, zgodnie z filozofią zaprezentowaną jeszcze w czasie kampanii, za kluczowy warunek rozwoju Polski. Budowanie kultury debaty publicznej oraz generalnie dialogu społecznego to niezmiennie jeden z filarów mojej wizji prezydentury. O szansie na choćby częściowe pojednanie polsko-polskie zadecydują albo wybory, albo upływ czasu.

 

Boi się pan rocznicy katastrofy smoleńskiej?

 

Nie. Z natury nie jestem lękliwy.

 

Naprawdę nie obawia się pan erupcji nastrojów antyrządowych i palenia pańskich kukieł?

 

Gdybym był człowiekiem źle życzącym mojej konkurencji politycznej, powiedziałbym w ten sposób: „Super, zróbcie awanturę, spalcie 10 kukieł, a znikniecie marnie”. Opinia publiczna nie zaakceptuje takich zachowań. Sądzę, że Polacy pamiętają dwie uroczystości z 10 października, w półrocze katastrofy. Pierwsza to uroczystość na lotnisku w Smoleńsku z udziałem rodzin ofiar katastrofy i dwóch prezydentowych. A druga – jakieś szaleństwa zwolenników PiS przed Pałacem Prezydenckim w Warszawie.


Awanturnicze obchody rocznicy mogą ugruntować złe zwyczaje w polityce – to moja jedyna obawa. Ale postaram się zrobić jak najwięcej, aby uratować atmosferę z październikowych obchodów w Smoleńsku.

 

Pan nie widzi swej winy w wykopywaniu politycznego rowu przed katastrofą i po niej?

 

Nie sądzę, abym należał do grona zapalczywie pracujących przy pogłębianiu tego rowu. To samo ważne pytanie można zadawać też wam, dziennikarzom – czy nie podgrzewaliście ponad miarę złych nastrojów.

 

A czy w sprawie katastrofy smoleńskiej nie oddaliśmy zbyt dużo pola Rosjanom? Raport MAK pokazał, że Moskwa nie jest zainteresowana w pełni obiektywnym jej wyjaśnieniem.

 

Był raport MAK, będzie polski raport komisji kierowanej przez szefa MSWiA Jerzego Millera. Wtedy oceni to opinia publiczna. Rzeczą absolutnie nieodpowiedzialną jest stawianie przez niektórych polityków PiS radykalnych zarzutów – o zdradę, zaprzaństwo – zanim zapoznali się z polskim raportem i werdyktem naszej prokuratury. Jest to szkodliwe z punktu widzenia interesów państwa. Emocje nie są tu wystarczającym argumentem czy usprawiedliwieniem.


Polska strona nie popełniła w sprawie Smoleńska żadnych błędów?

 

Ja tak nie twierdzę. Z opiniami poczekajmy do raportu komisji Millera.

 

Podjął się pan nieformalnej mediacji między Donaldem Tuskiem a Grzegorzem Schetyną. Ich konflikt wpływa na atmosferę w rządzie, w Platformie i na sondaże.

 

Nie jestem członkiem partii. Ale harmonijna współpraca premiera z marszałkiem Sejmu jest dla mnie bardzo ważna. Sygnały, które mam z rozmów z nimi, wskazują na to, że problem, o ile w ogóle istniał, został zażegnany. Zresztą rywalizacja w świecie polityki jest czymś zupełnie naturalnym. Podejrzane są te środowiska, które udają, że nie ma w nich rywalizacji. Ale zawsze chętnie pomogę zażegnać niepotrzebne konflikty. Jak przyjdzie do mnie Jarosław Kaczyński i poprosi o pośrednictwo w kontaktach z panią Joanną Kluzik-Rostkowską, to też się zgodzę.

 

Jakiej koalicji po wyborach pan oczekuje? Widzi pan w niej miejsce dla SLD?

 

Przyszła koalicja powinna być przede wszystkim stabilna, przewidywalna i dawać szansę na długie rządy. Chciałbym bardzo, aby miała program oparty na wizji modernizacji Polski w kluczowych obszarach.

 

Czy lewica spełnia te kryteria?

 

Nie wiem. Ale jestem gotowy, aby o tym rozmawiać. Chcę, aby w Pałacu Prezydenckim odbywały się debaty zaplecza eksperckiego wszystkich partii. Wtedy można zobaczyć, o co partiom chodzi w sprawach kluczowych dla państwa, bez politycznego teatru. Byłoby dobrze, by wszystkie partie miały dużą zdolność koalicyjną. Dziś największą mają Platforma i PSL, ale uważam, że rolą prezydenta jest także wspomaganie odzyskiwania zdolności koalicyjnej przez inne ugrupowania.


Czyli w praktyce przez lewicę, bo Kaczyński pańskiej pomocy chyba sobie nie życzy.

 

To wybór PiS. Ale ta partia ma trudności we wskazaniu potencjalnego koalicjanta.


Czy siedząc w fotelu prezydenta, lepiej pan zrozumiał Lecha Kaczyńskiego? Miał on zastrzeżenia do przeciwników politycznych i mediów za eksponowanie jego wpadek. Panu też głównie liczy się wpadki.

 

Mimo różnic politycznych chyba nie było między nami osobistej niechęci. Bywały natomiast duże obszary zrozumienia i wzajemnej sympatii, wykraczające poza czas pracy w tym samym rządzie Jerzego Buzka. A czepliwość mediów jest rzeczą normalną. Kto musi, niech się czepia, a kto jest nadmiernie na to wrażliwy, nie powinien zajmować się polityką. Ja mam dość grubą skórę. Poza tym po każdych – według mnie – śmiesznych lub nieistotnych zarzutach powtarzam sobie: „To społeczeństwo jest naprawdę mądre. Wie, co się liczy, a co jest bez znaczenia”.

 

Rozmawiali Wojciech Maziarski, Andrzej Stankiewicz i Piotr Śmiłowicz

 

http://www.prezydent.pl/aktualnosci/wypowiedzi-prezydenta/wywiady-krajowe/art,19,prezydent-w-wywiadzie-dla-newsweeka,2.html

 

 

Etykietowanie:

8 komentarzy

avatar użytkownika Maryla

1. Anna Dziadzia dla WPROST

Wywiad z Pierwszą Damą Anną Komorowską ukazał się w tygodniku "Wprost" 7 marca 2011 roku.

Aleksandra Pawlicka: Czy to prawda, że od pani zgody mąż uzależnił swój start w wyborach prezydenckich?

Anna Komorowska: Nie. Decyzja należała do męża, ale odbyły się konsultacje rodzinne, bo ewentualna wygrana zapowiadała zmiany w życiu każdego z nas. Ale to już przeszłość.

Odnalazła się pani w roli pierwszej damy?

Nie chcę, żeby to zabrzmiało nieskromnie, ale nie odczuwam szokującej zmiany. Roli żony marszałka Sejmu i roli żony prezydenta nie dzielą lata świetlne.

Niewiele zmieniło się w pani życiu?

Trochę się zmieniło, ale nie radykalnie. Oczywiście, zmieniła się ranga spotkań, wyjazdów, w których towarzyszę mężowi jako prezydentowi. Nasze życie jest teraz zdecydowanie bardziej intensywne, a swoboda nieco bardziej ograniczona. Nie mam jednak poczucia, że jesteśmy zamknięci w klatce. Mąż często chodzi na piechotę z Belwederu, gdzie mieszkamy, do Pałacu Prezydenckiego, gdzie pracuje. Ja staram się jak najczęściej być na basenie. Zdarza się nam pójść z wnukami na spacer do Łazienek. Do kina i teatru chodzimy nie tylko z oficjalnym zaproszeniem.

Co było najbardziej niezwykłym wydarzeniem, od kiedy jest pani pierwszą damą?

Jednego, wyjątkowego wydarzenia chyba nie mogę wymienić. Niezwykłe są kontakty z ludźmi, których nie spotkałabym, gdyby mąż nie został prezydentem.

A wyprawa do Smoleńska z rodzinami ofiar katastrofy lotniczej w półrocznicę wydarzeń?

Oczywiście, to było duże wyzwanie, ogromna odpowiedzialność. Starałam się być z rodzinami, które mnie o to poprosiły, wspierać je. Miałam świadomość, jak ważna i jak trudna dla nas wszystkich jest ta pielgrzymka.

Ma pani pomysł na siebie w roli pierwszej damy? Wie pani, co chciałaby robić w ciągu pięciu lat prezydentury męża?

Trudno mieć gotowy program pierwszej damy, kiedy mąż zostaje prezydentem. W dużej mierze jest to po prostu odpowiadanie na prośby, z którymi zwracają się różne organizacje, osoby czy instytucje. Trzeba sobie wybrać to, co uważa się za najbardziej potrzebne. Chętnie zgadzam się na patronowanie różnym inicjatywom prozdrowotnym, w celu zwiększania świadomości dotyczącej ochrony zdrowia. Wspomagam działania służące edukacji, kulturze, ochronie środowiska.

A problemy kobiet są pani bliskie?

Spodziewałam się tego pytania i przygotowałam się do odpowiedzi (śmiech). Mam tu wyniki badań OBOP, które są bardzo optymistyczne. Wynika z nich, że wbrew stereotypom polskie kobiety są zadowolone z życia, chętnie pomagają innym, są towarzyskie, chcą uczestniczyć w kulturze. Tak Polki opisały siebie same latem 2010 r., więc chyba nic się takiego złego nie dzieje, żeby uznać, że sytuacja jest alarmowa. Ja wokół siebie widzę dużo zadowolonych z życia kobiet. Sama też się za taką uważam.

Sytuacja kobiet na rynku pracy, batalia 0 żłobki - to świadczy o tym, że chyba nie jest aż tak różowo.

Oczywiście, że nie jest tak różowo, by niczego nie można było poprawić. Kobiety wchodzące na rynek pracy i zakładające rodzinę mają poważny dylemat, jak pogodzić pracę zawodową z macierzyństwem. Również kobiety, które przestają być aktywne zawodowo, mają kłopot ze znalezieniem nowych form aktywności, ale tu fantastyczną inicjatywą są uniwersytety trzeciego wieku, to godne rozpropagowania i ta inicjatywa bardzo leży mi na sercu. Rolą państwa jest stworzenie kobietom takiej sytuacji prawnej i takich możliwości, by miały rzeczywisty wybór. Tak jak było z głośną w ostatnich tygodniach ustawą żłobkową. Jeśli kobieta decyduje się zostać w domu z dzieckiem i widzi w tym swoje szczęście, to dobrze. Ale jeśli dzieckiem w domu ma opiekować się mama sfrustrowana tym, że nie może kontynuować kariery zawodowej, czy samotna, która z ekonomicznych powodów musi wrócić do pracy, to państwo powinno zagwarantować jej pomoc w opiece nad dzieckiem. Jak pokazują badania, 70 proc. kobiet uważa, że pracując, potrafi tak samo dobrze troszczyć się o swoje dzieci, jak kobiety poświęcające się całkowicie życiu rodzinnemu. Wiem, że dużo było głosów krytycznych na temat żłobków, ale ja uważam, że ta ustawa jest potrzebna, bo poszerza rodzinom pole wyboru. Trzeba tylko zrobić wszystko, żeby żłobki uczynić miejscem przyjaznym dla dziecka. Nie przedsiębiorstwem do przetrzymywania małych ludzi, ale namiastką domu z kompetentną i ciepłą opieką.

Popiera pani ustawowe zwiększenie udziału ojców w wychowywaniu dzieci? Urlopy tacierzyńskie?

To świetny pomysł. Gdy obserwuję w swoim otoczeniu młodych ojców zajmujących się dziećmi, to widzę, jaką sprawia im to przyjemność i jak dobrze sobie radzą. Taki urlop tacierzyński jest autentycznie potrzebny i dziecku, i tacie, i mamie.

Uważa pani, że trzeba coś zrobić z nierównością płac kobiet i mężczyzn?

Oczywiście, zwłaszcza gdy czytam, że kobiety zarabiają w Polsce nawet o jedną trzecią mniej od mężczyzn, mając takie same kwalifikacje. Kwestie równościowe nie podlegają dyskusji, choć niezwykle trudno wprowadzić je w życie. Jeśli chodzi o płace, to przede wszystkim kobiety powinny stanowczo, bez kompleksów domagać się równego traktowania. Przy negocjowaniu zarobków należy oceniać kwalifikacje i kompetencje, a nie płeć, ale chyba trudno byłoby w CV jej nie podawać. Możemy jako Polki być dumne, że kobiety w naszym kraju uzyskały prawa wyborcze jako jedne z pierwszych w Europie, 30 lat przed Francuzkami - z satysfakcją mówiłam o tym na uroczystościach inauguracji Roku Marii Skłodowskiej-Curie w paryskiej Sorbonie - ale nie ma co udawać, że w tak zwanych kwestiach równościowych wszystko już zostało zrobione.

Czy rozmawia pani na takie tematy z mężem?

Oczywiście, także o tym.

A o polityce?

Zawsze rozmawialiśmy, polityka od lat jest częścią naszego życia.

Gdy męża coś gnębi, to mówi o tym?

Zwykle to z siebie wyrzuca, ale czasami, gdy widzę, że coś go gryzie, próbuję dopytać.

Czy mąż zmienił się, od kiedy został prezydentem?

Myślę, że ma poczucie jeszcze większej odpowiedzialności. Wcześniej jako minister czy marszałek decyzje podejmował kolektywnie, odpowiedzialność była rozłożona. Teraz, owszem, ma doradców, ale ostateczne decyzje podejmuje sam.

Martwi się pani wpadkami męża?

Prawdę powiedziawszy - nie za bardzo. Zawsze próbuję rozróżnić, czy to jest krytyka, czy krytykanctwo. Jeśli krytyka, to zastanawiam się, czy słuszna. Jeśli krytykanctwo, to śmiejemy się z tego razem. Mamy w rodzinie już kilka cytatów, które są źródłem rodzinnych dowcipów. Jak ten, że mąż rzuca pracę o godzinie 18 i gna do domu, bo Anka, czyli ja, czeka na niego z kolacją. Takie rzeczy piszą ludzie mało zorientowani w realiach naszego życia, bo odkąd mąż został prezydentem, wspólną kolację w Belwederze jedliśmy może z pięć razy. Jedynym rytuałem dnia, który udało nam się zachować, jest poranna kawa.

A sprawa parasola, a właściwie jego braku nad moknącym prezydentem Francji, to pani zdaniem wpadka?

Wpadka? Chcemy analizować sprawę parasola? Prezydent Sarkozy sam prosił, by tego parasola dla niego nie rozkładać. Należałoby skrytykować sytuację, gdyby ktoś, a zwłaszcza mój mąż, ten parasol na siłę rozpiął. I zrobił coś wbrew woli gościa.

Poprzedni prezydenci lubili podejmować zagranicznych gości w Juracie. Czy państwo tam jeżdżą?

Byliśmy tylko raz, przez trzy dni we wrześniu. Jak dotąd częściej, to znaczy trzy razy, odwiedziliśmy ośrodek prezydencki w Wiśle, bo zimą preferujemy wyjazdy w góry. Mąż bardzo lubi jeździć na nartach, ja natomiast wolę biegówki i nordic walking. Latem pewnie częściej będziemy pojawiać się nad morzem, bo uwielbiam Bałtyk.

Od kiedy państwo mieszkają w Belwederze?

Przeprowadziliśmy się dokładnie 29 listopada, ale dopiero po pewnym czasie uświadomiliśmy sobie, że całkiem przypadkowo wpisaliśmy się w historyczną dla Belwederu datę. W 1830 r. powstańcy listopadowi właśnie tego dnia ruszyli na Belweder.

Był jakiś specjalny wieczór tego dnia?

Pakowanie, przeprowadzka, a do tego oczywiście codzienne obowiązki, to nie sprzyjało urządzaniu uroczystego wieczoru. Wszystko tego dnia było dodatkowo utrudnione przez pierwszy atak zimy. Ostatni kurs z Rozbrat do Belwederu zajął mi półtorej godziny. Normalnie trwa to nie więcej niż kwadrans. Byliśmy tak zmęczeni, że spaliśmy kamiennym snem. I wszelkie przepowiednie o tym, że sen na nowym miejscu jest proroczy, wzięły w łeb (śmiech).

Prezydent Lech Wałęsa opowiadał mi kiedyś, że wyprowadził się z Belwederu do Pałacu Prezydenckiego, bo nie mógł w Belwederze spać z powodu hałasu.

Nasze mieszkanie na Rozbrat było o niebo głośniejsze od Belwederu. Gdy decydowaliśmy o przeprowadzce, obejrzałam apartament na Krakowskim Przedmieściu i apartamenty gościnne w Belwederze - i nie miałam cienia wątpliwości, gdzie będzie nam się ładniej i ciekawiej mieszkało.

Dużo rzeczy zabrała pani do Belwederu?

Zabrałam wszystkie meble pasujące do belwederskiego wnętrza: kanapy, fotele, pianino, stół, portrety, zdjęcia, no i książki. Niektóre obrazy wiszą nawet w takiej samej konfiguracji, jak wisiały w naszym mieszkaniu na Rozbrat, gdzie przeżyliśmy 25 lat.

Dzieci też się przeniosły?

Dwójka młodszych tak, starsze od kilku lat mieszkająjuż osobno. Chętnie nas odwiedzają. Wnuki mają w Belwederze swoją szafkę na zabawki. Swoje ulubione miejsca. Przynajmniej raz w tygodniu staram się zebrać całą rodzinę na wspólnym obiedzie.

Czy nadal spotykają się państwo z przyjaciółmi w Budzie Ruskiej na Suwalszczyźnie? Czy mąż dyskutuje z kolegami przy cieście i kompocie, jak to bywało w czasach przedprezydenckich?

Oczywiście. Przyjaciele odwiedzają nas też w Belwederze. Urządziliśmy dla ponad setki znajomych wspólne kolędowanie, jak to bywało co roku w mieszkaniu na Rozbrat. Adres się zmienił, ale zwyczaje nie. Oczywiście teraz spotkania są rzadsze ze względu na prezydencki kalendarz, ale staram się, by nasze przyjaźnie nie ucierpiały. Mam nadzieję, że urządzimy, jak co roku, moje imieniny na Suwalszczyźnie. Raz w miesiącu organizuję w Belwederze koncert - muzyka klasyczna albo scena kabaretowa, wśród zaproszonych gości są także nasi przyjaciele.

Słyszałam o herbatkach u pani prezydentowej, które są nagrodą na różnych balach charytatywnych.

Parę razy rzeczywiście tak się zdarzyło. Uważam, że rolą pierwszej damy jest uczestniczenie w przedsięwzięciach charytatywnych. Czasami przekazuję przedmiot do wylicytowania, czasami nagrodą jest herbatka czy kolacja w Belwederze. Na Balu Przymierza Rodzin, który odbył się w tym roku pod naszym wspólnym (męża i moim) patronatem, wylicytowano 110 tys. zł na budowę nowej szkoły. Nagrodą dla zwycięzcy licytacji była kolacja w Belwederze.

Zapuścili państwo już korzenie w nowym miejscu?

To chyba za dużo powiedziane, ale jak z większością strachów w życiu bywa, tak i tym razem więcej obaw było przed niż po, i dotyczy to zarówno przeprowadzki do Belwederu, jak i naszego wejścia w nową rolę.

http://www.prezydent.pl/pierwsza-dama/wypowiedzi-pierwszej-damy/wywiady/...

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika benenota

2. Stara melodia

Photobucket

Cien...jak codzien,zwykly cien...jak codzien.

Tak mi tu dobrze...ze dobrze mi tak.
avatar użytkownika Maryla

3. @Benenota

cień spod żyrandola.... ten cień pada na Polskę.

pozdrawiam

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Matsu

4. Ten wywiad z Komorowskim - szkoda gadać.

Naprawdę. Pytania z tezą: "Jak miałby pan powierzyć misję tworzenia rządu Jarosławowi Kaczyńskiemu, skoro on panu nie podaje ręki?". A tak w ogóle to raczej porażają głębią intelektualnego namysłu nad Polską i jej problemami. No i to kłamstwo: "Mimo różnic politycznych chyba nie było między nami osobistej niechęci. Bywały natomiast duże obszary zrozumienia i wzajemnej sympatii," taaak, szczególnie duża była ta sympatia wtedy gdy mówił: szkoda Polski, jaki prezydent, taki zamach, no i to słynne powiedzenie o snajperze. Przykro mi ale w NORMALNYM kraju, to pan Komorowski nie byłby nawet politykiem, nie wspominając nawet o prezydenturze. A o jego pani ani słowa, bo naprawdę szkoda czasu.

Matsu
avatar użytkownika barbarawitkowska

5. Chodzi mi dziś po głowie

fraza na nowy wiersz, zaczyna się tak
moja ojczyzna dziś znów
jak strzęp krwawych szmat
idą panny żałobne
niosą bielmo w pustych oczodołach
a w oddali spopielała ziemia
tam karły ogryzają zetlałe szkielety

Tylko nie wiem co mam pisać dalej.

avatar użytkownika benenota

6. Mamy szczescie

Zawsze musi nam sie trafic jakis cien.

Tak mi tu dobrze...ze dobrze mi tak.
avatar użytkownika barbarawitkowska

7. Ben

myślałam nad tym. Robimy błędy większe i mniejsze, ale generalnie to koniunktura niedobra od stuleci.

avatar użytkownika Tamka

8. @Basiu

Przeczytalam fragment twojego wiersza i jakos mi sie skojarzyl Beksinski...
Wywiadow nie bede komentowac, bo byloby nieparlamentarnie. T.

"Martwe dźwigi portowe nigdy nie będą Statuą Wolności".J.Ś.

LUBLIN moje miasto.