Wolność słowa i moje z nią przygody
Od roku 1949 mieszkałem, oczywiście z rodzicami, na Muranowie przy ulicy Leszno, przemianowanej wkrótce na Świerczewskiego. Pewnej niedzieli całą rodziną szliśmy na spacer do Parku Krasińskich i na przeciw Arsenału, w gruzach przy ulicy Nalewki napotkaliśmy samotny krzyż na grobie żołnierza Powstania Warszawskiego. Tam odebrałem pierwszą, poglądową lekcję na temat ceny, jaką Polacy gotowi byli płacić za wolność i jaka może być gorycz porażki...
Nieopodal, pomiędzy ulicami Pawią i Gęsią (dzisiaj Anielewicza) piętrzył się ponury, szary
gmach więzienia zwanego Gęsiówką. Dorośli powiadali, że siedzą tam dowcipnisie, na
których doniesiono do UB, że opowiadają dowcipy polityczne. Pod obskurnymi murami tego więzienia odebrałem drugą lekcję poglądową na temat wolności, a konkretnie wolności słowa i że można za to zapłacić nie tylko pobytem w celi, ale też wybitymi zębami...
W czasach gomułkowskich, na początku października 1957 r., w trakcie zamieszek, które zapoczątkował protest studentów po zamknięciu ich pisma Po prostu, rzucałem już poręczną kostką brukową wyrywaną z placu przed pałacem kultury. Rzucało się w golędzinowców, jak wtedy nazywano ZOMO. Zamieszki trwały 3 dni i niekiedy było ostro – pamiętam ulicę Marszałkowską zablokowaną przewróconym i położonym w poprzek tramwajem...
Potem wystąpiłem w kryterium ulicznym w marcu 1968 r., które zainicjowała pacyfikacja wiecu na Uniwersytecie Warszawskim, zwołanym w proteście przeciwko zdjęciu z afisza Teatru Narodowego Dziadów Adama Mickiewicza...
A tuż przed Bożym Narodzeniem roku 1970 na wydziale montażu Zakładów Mechanicznych „Wola” załoga przerwała prace. Popisałem się wtedy zamiłowaniem grafomańskim i na kolanie ułożyłem rezolucję do władz PRL. Audytorium się ona spodobała i zebrana załoga wydziału ją uchwaliła. Głównym punktem rezolucji był protest przeciwko strzelaniu do bezbronnych ludzi na Wybrzeżu. To zainicjowało strajk w całym, wielotysięcznym przedsiębiorstwie. Wkrótce musiałem opuścić te miejsce pracy...
Okres karnawału Solidarności był dla mnie satysfakcjonujący, bo oddałem się zamiłowaniu do pióra i pisałem bez żadnych ograniczeń, chociaż tylko na gazetkach ściennych i w biuletynach związkowych.
W czasie wojny jaruzelskiej wpierw łamałem cenzurę i drukowałem na sitku w podziemnym Wydawnictwie CDN, a potem pisałem w Tygodniku CDN, warszawskim rywalu Tygodnika Mazowsze, ówczesnej GieWu. Wtedy też miałem powody do zadowolenia, bo nikt mnie nie ograniczał i miałem poczucie słuszności i celowości tego co robiłem.
W środę18 marca 1992 r. ukazał się mój pierwszy tekst w legalnie wydawanej i kolportowanej gazecie Nowy Świat, która była poprzedniczką Gazety Polskiej. Artykuł zatytułowany był: Komu przeszkadza reprywatyzacja. Do tamtego dnia byłem cenionym członkiem kierownictwa zakładu produkcyjnego. W piątek rano przy moim biurku stanęło dwóch panów, jeden mi wręczył wymówienie, a drugi wypłacił pieniądze za miesiąc bieżący oraz za następne trzy. Dżentelmeni owi oświadczyli przy tym, że nie muszę już więcej świadczyć pracy i mogę iść do domu. Może to była przypadkowa zbieżność i powód był inny...
Gorycz porażki poczułem też w ubiegłym tygodniu. Na portalu Salon24 pomieściłem tekst pod tytułem Dyplomaci z ambasady w Moskwie to przestępcy? Za chwile pan podpisany jako Ephoros przysłał mi pocztą wewnętrzną prośbę abym zmienił tytuł, bo nie może takiego dać na SG. Poprawiłem na Kim są dyplomaci z ambasady w Moskwie, powiadomiłem o tym Ephorosa mailem i czekam. Minęło pół godziny i nici z SG. Posłałem następnego maila, mija kolejny kwadrans i guzik. Poczułem się jak wykiwany frajer, przywróciłem pierwotny tytuł i napisałem do pana Ephorosa, że mam w nosie takie uprzejmości. Na koniec napisał mi, żem sam sobie winien, bo nie zmieniłem tytułu...
Moje kolejne teksty też nie trafiają na SG Salonu24. Może w ramach represji za nonkonformizm, a może z innych względów. Tym, którzy się dziwią mojemu rozgoryczeniu powiem, że za moją pracę przy tych wpisach jedyną zapłatą jest liczba otwarć bloga oraz liczba komentarzy, a bez SG nie ma co na to liczyć.
- Jan Kalemba - blog
- Zaloguj się, by odpowiadać
napisz pierwszy komentarz