stare gadki, w bawialni TITANIC TUSQLING
I.
"Głos Wybrzeża" opisał w sobotę układ gdański, czyli powiązania polityczne i
gospodarcze w rodzinnym mieście szefa Platformy Obywatelskiej Donalda
Tuska.Według gazety, układ funkcjonuje w czworokącie: Fundacja Liberałów,
Fundacja Dar Gdańska, biuro poselskie Tuska i urząd miejski. Tworzący układ
politycy PO znają się jeszcze z czasów Kongresu Liberalno-Demokratycznego.
Gdańsk jest wszak kolebką nie tylko "Solidarności", ale także rodzimych
liberałów.
Jak pisze "Głos Wybrzeża", Fundacja Liberałów (w której radzie zasiada Tusk)
zarabia na wynajmowaniu Tuskowi lokalu na jego biuro poselskie. Płaci za to
Sejm. Fundacja Liberałów wynajmuje też lokal wydawnictwu Millenium Media,
którego szef kieruje też Fundacją Dar Gdańska. Firma MM, podobnie jak
wcześniej Dar Gdańska, wydaje albumy o Gdańsku, kupowane chętnie na nagrody i
upominki przez urząd miejski rządzony przez miejscowych polityków PO. Swój
udział w powstawaniu albumów miał Tusk, który pobierał za to honoraria.
Jesienią ubiegłego roku wybuchł skandal wokół innego układu byłych KLD-owców,
zwanego układem warszawskim. Według "Rzeczpospolitej", byli działacze dawnej
partii Tuska i sekretarza generalnego PO Pawła Piskorskiego pomogli zbudować
imperium biznesowe Wojciecha Ławniczaka. Biznesmen zarabiał na kontraktach
dla miasta załatwianych przez samorządowców. W sprawie nazwanej aferą mostową
instytucje państwowe nie dopatrzyły się złamania prawa, a prokuratura nie
chciała prowadzić śledztwa, obecnie jednak nie wyklucza podjęcia go na nowo.
Platforma odcięła się od afery nakładając kary partyjne na niektórych jej
bohaterów. Ukarani, m.in. poseł Jerzy Hertel, mieli pretensję do
Piskorskiego, byłego prezydenta Warszawy, że ich nie bronił. "Gazeta
Wyborcza" pisała jednak, iż Piskorski woli trzymać się na uboczu, gdyż otacza
go atmosfera dwuznaczności powstała w czasach, gdy był prezydentem. Musiał
tłumaczyć się wtedy ze swojego majątku. Dla wielu tłumaczenia, że wzbogacił
się na giełdzie i handlu antykami, nie były przekonujące.
KLD-owska przeszłość ciągnie się również za innym z czołowych posłów PO
Januszem Lewandowskim. Od wielu lat ma kłopoty z prokuraturą. Chodzi o błędy
w prywatyzacji w okresie, gdy był ministrem przekształceń własnościowych,
dwóch spółek skarbu państwa: KrakChemii i Techmy. Straty oszacowano na 2 mln
389 tys. zł. Lewandowski twierdzi, iż jego wina jest wyolbrzymiana z powodów
polityczych. W ubiegłym roku zasiadł jednak na ławie oskarżonych przed
krakowskim sądem.
Byli działacze KLD, jeśli nie kontynuowali kariery politycznej np. w
Platformie, to realizowali się w biznesie. Trzy lata temu zrobiło się głośno
o Jacku Merklu, byłym pośle KLD. Kiedy jego spółka 4Media przejęła w 2001 r.
dziennik "Życie", spekulowano, że stanie się ono gazetą Platformy. Okazało
się jednak, że to przejęcie doprowadziło do zniknięcia dziennika z rynku na
ponad rok (niedawno powrócił z nowym właścicielem).
Firma Merkla powstała na zasadzie tzw. wydmuszki. Były polityk KLD opanował
ze wspólnikami będącą na skraju bankructwa spółkę giełdową Chemiskór,
zmieniając nazwę na 4Media. Jej akcjami z nowych emisji płacono za kolejne
tytuły prasowe. W ten sposób usiłował zbudować koncern medialny unikając
własnych inwestycji. Wydawane przez 4Media tytuły zaczęły upadać w atmosferze
skandalu. Dziś warszawska prokuratura prowadzi dwa śledztwa dotyczące
4Mediów, m.in. w sprawie podawania nieprawdy w informacjach przekazywanych
Komisji Papierów Wartościowych i Giełd.
Dawnym partyjnym kolegą Tuska był zastrzelony minister sportu w rządzie AWS
Jacek Dębski. W KLD wylądował na początku lat 90. Zdobył zaufanie Tuska
stając się - jak pisała "Gazeta Wyborcza" - facetem od specjalnych poruczeń.
Jako jego osobisty wysłannik zaprowadzał porządek w terenowych strukturach
Kongresu. Wyrzucił m.in. z partii aferalnego biznesmena Janusza
Baranowskiego, szefa częstochowskiego KLD. Zanim do tego doszło, Baranowski
nie tylko zdołał sam rozsławić Kongres, ale w 1991 r. namówił też do złego
senatora KLD Andrzeja Machalskiego, który był jednocześnie szefem rady
nadzorczej KGHM w Legnicy. Chodziło o poręczenie przez kombinat weksli na
sumę siedmiu miliardów starych złotych. Wkrótce okazało się, że za
zobowiązania Baranowskiego musiał zapłacić KGHM. Biznesmen został zaś skazany
na karę więzienia za to, że uciekając przed komornikiem pozbył się swojego
majątku.
Kongres miał problemy również z senatorem Andrzejem Rzeźniczakiem, ściganym w
1993 r. przez prawo za prowadzenie prywatnej agencji lokacyjnej bez licencji
NBP. W 2001 r. został aresztowany pod zarzutem wyłudzenia z banków pięciu
milionów złotych inny biznesmen z KLD Zenon Michalak, poseł I kadencji i
lider partii we Wrocławiu. W tym samym roku na Pomorzu policja zatrzymała
byłego posła Kongresu Jarosława Ulatowskiego i jego wspólników, podejrzanych
o wyłudzenie ok. miliona zł z tytułu zwrotu podatku VAT.
Były poseł Kongresu Wojciech Wardacki został w okresie rządu AWS szefem rady
nadzorczej PKP, powołanej według klucza politycznego. Rada przedłużyła żywot
na kolei prezesa spółki Jana Janika, który - jak się później okazało -
zadłużył PKP na miliard złotych. Samorządowiec z Kongresu Andrzej Gałażewski
został za rządu Jerzego Buzka wicewojewodą śląskim, zastępcą Marka
Kempskiego. Obaj stracili fotele, kiedy w kierowanym przez nich urzędzie
wybuchła afera korupcyjna.
II.
Wstrząsający artykuł Sumlińskiego, Majerana i Kurtza "Zbrodnia państwowa" w Tygodniku "Wprost" z 23 października br. przeszedł niemal bez echa, przytłumiony waśniami między PIS a PO przy okazji tworzenia nowego rządu, a tymczasem nie tylko, że podaje on mnóstwo nowych informacji na temat kulisów najgłośniejszej zbrodni państwowej z lat osiedemdziesiątych, ale wymienia również mechanizmy i persony uwikłane w ukrywanie informacji o komandzie śmierci Kiszczaka i Jaruzelskiego już za czasów III RP, a być może rzuca też jakieś światło na powody obecnej bitwy o resorty siłowe między PO a PIS.
W Gazecie Wyborczej z 30 października br. Jacek Hugo-Bader zamieszcza w artykule "Sylwetka pochyła" interesujący fragment swojej rozmowy z Dornem:
- W Komendzie Głównej Policji większość spraw związanych z informatyzacją i zamówieniami publicznymi trzyma w ręku esbek Chwaliński i jego ludzie.
- Przecież nadinspektor Zbigniew Chwaliński, chociaż sporo brakowało mu do sześćdziesiątki, w sierpniu 2004 r. przeszedł na emeryturę. Był zastępcą komendanta głównego. Nieoficjalnie się mówiło, że odszedł z powodu nieprawidłowości przy zakupie przez KG 24 volkswagenów od firmy Kulczyk Tradex.
- Teraz jest oficerem łącznikowym w Pradze czy w Bratysławie, ale i tak większość czasu spędza w Warszawie. Pilnuje interesu. To trzeba radykalnie zmienić. [...]
Według "Wprost" nadinspektor Zbigniew Chwaliński do 2004 roku był zastępcą komendanta głównego policji, a w latach 1985-1990 kierował zespołem analiz informacji z podsłuchów rodzin zabójców i ich mocodawców w ramach spraw operacyjnych "Teresa" i "Trawa", ktorych celem było zatarcie śladów mordu księdza Popiełuszki. Jego meldunki trafiały bezpośrednio na biurka generałów Jaruzelskiego i Kiszczaka. Osobą akceptującą działania w ramach operacji "Teresa" i "Trawa" był osobiście Czesław Kiszczak.
Artykuł wymienia też nazwiska prominentnych osób III RP: prof. Witold Kulesza - szef pionu śledczego Instytutu Pamięci Narodowej, dyrektor Głównej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu, w październiku 2004 r. odsunął prokuratora Andrzeja Witkowskiego od śledztwa w sprawie zabójstwa Popiełuszki, akurat wtedy, gdy ów miał zamiar posadzić Kiszczaka na ławie oskarżonych, a następnie usiłował wymusić na Piotrze Zającu, naczelniku Oddziałowej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Lublinie, publiczne przyjęcie odpowiedzialności za tą decyzję. Zając zorganizował zebranie współpracowników, poinformował ich o sytuacji i podał się w proteście do dymisji. Artykuł przypomina również, że żona Wiktora Kuleszy, Ewa, generalny inspektor ochrony danych osobowych, po ujawnieniu tzw. listy Wildsteina złożyła do prokuratury doniesienie na kierownictwo IPN, że złamało ustawę o ochronie danych osobowych, a niedawno zakazała dostępu do akt IPN dziennikarzom, a także historykom spoza instytutu.
"Wprost" podaje również informację o opatrzonej klauzulą tajności ugodzie z 31 sierpnia 1987 między byłym kierowcą Popiełuszki Waldemarem Chrostowskim a MSW. W zamian za kwotę równą kilkuletniej pensji Chrostowski podpisał dokument, że "poszkodowany przyznaje, że wyłączną odpowiedzialność za wyrządzoną mu krzywdę ponoszą osoby skazane wyrokiem sądu Wojewódzkiego w Toruniu w dniu 7 lutego 1985 roku". Na umowie figuruje podpis mecenasa Edwarda Wende, a gwarantem wypłaty jest Skarb Państwa i MSW. Dokument ten znajdował się w zasobach materiałów dowodowych zgromadzonych przez prokuratora Witkowskiego, niemniej po odebraniu mu śledztwa umowa z tych zasobów znikła, mimo że istnieją dowody, że istniała w materiałach IPN jeszcze w 2003 roku. Wymienione jest również nazwisko abp. Bronisława Dąbrowskiego, ówczesnego sekretarza Konferencji Episkopatu Polski, który na skutek sugestii SB miał jakoby namawiać prymasa Glempa do wysłania księdza Popiełuszki do Rzymu w ramach wcześniejszego planu operacyjnego, polegającego na nakłonieniu Popiełuszki do agenturalnej współpracy z SB.
Po publikacjach "Wprost" i telewizji "Polsat" prof. Witold Kulesza i prokurator Przemysław Piątek z katowickiego IPN zorganizowali konferencję prasową, na ktorej nie zaprzeczyli ani jednej informacji "Wprost" , ale twierdzili, że zebrany materiał dowodowy nie pozwala na postawienie Kiszczakowi zarzutu sprawstwa kierowniczego. Dziennikarze "Wprost" i "Polsatu" są sceptyczni co do perspektyw śledztwa: "przez rok po odebraniu sprawy Witkowskiemu prokurator Piątek przesłuchał zaledwie trzech świadków i nawet nie przeczytał akt. W tym czasie zmarło kilku kluczowych dla sprawy świadków, m.in. osoba, która widziała, jak sześć dni po oficjalnej dacie zabójstwa księdza i dwa dni po zatrzymaniu jego trzech oprawców z SB dwaj mężczyźni wrzucali zwłoki do Wisły."
...
Jan Maria Rokita przewodniczył powstałej w 1989 r. komisji nadzwyczajnej Sejmu do zbadania działalności MSW. W tekście tak zwanego raportu Rokity znalazło się m.in. stwierdzenie: "Zasadniczym zarzutem [wobec MSW] jest tolerowanie związku mającego na celu przestępstwa. Zadaniem sekcji `D` nie była ani ochrona obywateli, ani ochrona bezpieczeństwa państwa, tylko działalność dezintegracyjna, z reguły bezprawna, w stosunku do określonej grupy, jaką stanowił kler i Kościół katolicki. (...) Całość działalności przestępczej sekcji `D` pozwala sądzić, że mogły również nastąpić przypadki zabójstw, ponieważ w ramach sekcji `D` je planowano".
Jeszcze po wyborach parlamentarnych Rokita powiedział w telewizji, że nadzór nad policją go nie interesuje. Ale po przegranych wyborach prezydenckich zmienił zdanie. Zaczał domagać się dla siebie MSWiA. Nie pomogła nawet propozycja PIS podzielenia kompetencji i oddania mu w całości administracji krajem, co samo w sobie jest złotym jajkiem na rok przed wyborami samorządowymi. PO rozpoczęło histeryczną walkę o resorty siłowe, grożąc zerwaniem koalicji. Do koalicji w efekcie nie doszło, mimo, że równolegle toczyły się zachęcające rozmowy programowe w sprawie rządu, z udziałem Rokity i Marcinkiewicza.
Czemu taka histeria Platformy Obywatelskiej w sprawie resortów siłowych? Przecież przed wyborami obie partie rozmawialy, i w tych rozmowach było jasne, że "siła" przypada PIS. Czy chodzi o rozwiązanie WSI, zapowiadane przez Dorna? Co miał na myśli Marcinkiewicz, mówiąc na konferencji prasowej z figlarnym uśmieszkiem na twarzy, że się spotkał "z elementami buntu"? Na przykład były minister obrony Jerzy Szmajdziński, a aktualny szef klubu SLD, wybrany w miejsce Olejniczaka w ramach akcji "wraca nowe", ni stąd ni zowąd oświadczył, że nikt z Wojskowych Służb Informacyjnych nie prosił NATO o pomoc, żeby nie likwidowano tych służb...
Palnick twierdzi, że "Tusk musi grać o wszystko - układ Gdański" - z powodu aferalnych spraw gospodarczych, ciągnących się za byłymi działaczami KLD. Podobne sugestie zawiera artykuł Piotra Lisiewicza Hamulcowi IV Rzeczypospolitej w Gazecie Polskiej. Andrzej Czyżewski, świadek w sprawie mafii paliwowej, zeznał, że do bywalców wrocławskiej willi Jeremiasza Barańskiego, ps. Baranina, należeli ówczesny m.in. minister obrony narodowej Jerzy Szmajdziński, szef UW Władysław Frasyniuk oraz posłowie PO Grzegorz Schetyna i Aleksander Grad. W willi bywał też mający duński paszport Sven Hansen, który wcześniej nazywał się Przybylski i był związany z gangiem Oczki. "Ma duński paszport. Zna się ze Schetyną, chyba są nawet na ty" – powiedział Czyżewski.
Kropkę nad i stawia ten fragment artykułu: "Sejmowym korytarzem idzie Mirosław Drzewiecki z PO, wielbiciel wody kolońskiej Hugo Boss. – Jak mi nie dacie ministerstwa sportu, to ja na was wszystkich mam haki – rzuca przy świadkach. Żartem czy serio? – zastanawiają sie posłowie. Drzewiecki to były działacz UW z Łodzi. W 1998 r. „Rzeczpospolita” ujawniła, że w hafciarni, której jest współwłaścicielem, podrabiano znaki firmowe Adidasa i Nike."
Na ile stare się połączyło z nowym, na ile rozwinął się system wzajemnych haków? Piotr Lisiewicz twierdzi, że jego informatorzy z PO powiątpiewali w możliwość zawiązania koalicji POPISu już na dwa dni przed powołaniem Marka Jurka na marszałka Sejmu, a koalicja miała tym mniejsze szanse, im mniej było ludzi Schetyny w planowanym rządzie Marcinkiewicza: "Według naszych informatorów, to właśnie Schetyna stał za pomysłem, by zażądać od PiS Ministerstwa Sprawiedliwości i Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji. Plan ten politycy PiS ochrzcili nazwą „Wielkiego Immunitetu”. Według negocjatorów PiS, propozycja ta stawiana była przez polityków Platformy w sposób wiele mówiący. – Wspominali o tym, że chodzi o ich bezpieczeństwo. Na pytanie o to, dlaczego upierają się przy tej propozycji, Jarosław Kaczyński usłyszał od Tuska 'Ty wiesz, dlaczego'.”
Jeśli chodzi o Rokitę, Lisiewicz pozostawia sprawę otwartą: "W ubiegły poniedziałek niespodziewanie postawę zmienił także Rokita. O godz. 12 Marcinkiewicz i Rokita rozstali się w świetnych humorach, przekonani, że 90% spraw jest dogadanych i tworzą rząd. A o godz. 22 w programie „Prosto w oczy” Rokita zaatakował Marcinkiewicza. Co stało się w tym czasie i jakimi argumentami przekonano Rokitę, by podjął samobójczą dla siebie decyzję, nie wiadomo.
Zdaniem jednego z polityków PiS, z planów Rokity nie do końca zadowoleni byli tzw. pułkownicy, czyli grupa polityków związanych z Konstantym Miodowiczem. – Pułkownicy to ludzie lojalni wobec Rokity, ale jednocześnie przeciwni jego zbliżeniu z PiS – charateryzuje polityk PIS."
Ci pułkownicy są odpowiedzialni za sprawę Jaruckiej, która wyeliminowała Cimoszewicza z gry o prezydenturę. I tak kóko się zamyka...
- nissan - blog
- Zaloguj się, by odpowiadać
napisz pierwszy komentarz