Kapucha, panie Dzieju, kapucha.
Dzisiejszy „Nasz Dziennik”, w tekstach „Defensorzy własnego biznesu” Katarzyny Orłowskiej-Popławskiej oraz Prawda wymieciona spod dywanu Macieja Walaszczyka, przypomina o tym, co dla tej redakcji było oczywiste już 28 maja ub.r., jeśli chodzi o tezy obalające insynuacje, pomówienia, oszczerstwa i potwarze wobec kpt. Arkadiusza Protasiuka, gen. Andrzeja Błasika i pośrednio również „głównego pasażera”. Generalnie, jak pisze M. Walaszczyk, chodziło o kłamstwa, iż kpt. Protasiuk chciał się popisać udanym manewrem w obecności prezydenta i szefa Sił Powietrznych gen. Andrzeja Błasika, żeby dostać „upragniony awans na stopień majora, a które były rozpowszechniane w mediach mainstreamowych nieomal od samego początku tuż po katastrofie.
M. Walaszczyk pisze też, że w końcu wzmacnianie rosyjskiej wersji zdarzeń, której nijak nie da się obronić nie będzie przysparzało czytelników [chodzi o dzienniki i tygodniki mainstreamowi – przyp. MF], a grozi całkowitą kompromitacją. To samo dotyczy innych mediów [w domyśle, elektronicznych – przyp. MF]. Po miesiącach lansowania insynuacji, budowania politycznej narracji o samobójczej decyzji prezydenta będą musiały wycofywać się z zajętych wcześniej pozycji i prawdopodobnie ratować rząd Donalda Tuska przed blamażem. Cóż, diagnoza słuszna, wniosek nie do końca poprawny.
To, czy rząd Donalda Tuska okryje się blamażem czy nie, jest akurat dla mediów mainstreamowych sprawą ento-rzędną. Wszak raczej nie chodzi tutaj o to, czy faktycznie w takim lub owym rządzie będzie się miało swoisty parawan czy nie. Tutaj rzecz jest całkowicie arcybanalnie trywialna. Mianowicie, chodzi o własną kieszeń. Bo też, jak te wszystkie kłamstwa legną w gruzach, to wyjdzie na to, że trzeba będzie za nie zapłacić. Honorem? A gdzie tam. Godnością? Również gdzie tam. Prestiżem, wiarygodnością, … czymś takim? Bzdura totalna. To czym? Ano, kapuchą, moni, hajsem, szmalem, czy jak to jest tam u nich w żargonie. A będzie tego zapewne dużo.
No bo od biedy szargać pamięć da się jednej osoby, ale już nie kilkudziesięciu. W takiej sytuacji, w zależności od sprawy można wytaczać pozwy zbiorowe lub indywidualne. Non stop. Seryjnie. Masowo. Część może zostanie umorzona, część może oddalona, jednak nie wszystkie. A co to oznacza? Mianowicie to, że już teraz należałoby tworzyć rezerwy w budżetach na obsługę prawną takich pozwów, na ewentualne odszkodowania, na ratunkowe kampanie wizerunkowe, … na wiele rzeczy z tym związanych. Pośrednim tego skutkiem może być to, że na pysk polecą honoraria autorskie, w kieszeni może być coraz mniej, a do tego dochodzi również kryzys finansowy. A raty kredytów i pożyczek spłacać trzeba. Wreszcie, taka lub inna redakcja może zdecydować się na redukcję personelu, jako przykrywki do pozbycia się tych, z powodu których zaczęło się mieć kłopoty finansowe. Lądując na bruku jest się momentalnie „na widelcu” banku, w którym ma się zaciągnięty kredyt lub wziętą pożyczkę. Dwa-trzy miesiące bez pracy, to w skrzynce pocztowej monity bankowe. W końcu, „puk, puk”, i wizyta komornika z bankowym tytułem wykonawczym. Nie ma przebacz. Taki lajf. Plazma zarekwirowana, elektronika zarekwirowana, fura zarekwirowania, wreszcie eksmisja z mieszkania w apartamentowcu. Cała masa różnych problemów. Urlop za granicą szlag trafił. Prywatnej opieki lekarskiej nie ma. Do galerii handlowej, luksusowej restauracji itp. chodzić nie ma się za co. No, zbity tyłek, panie Dzieju, zbity tyłek. W związku z tym wszystkim trzeba zawczasu zadbać o jaką dupokrytkę. Wszak bliższa ciału koszula, a zegar rat tyka niemiłosiernie. Stąd kwestia rządu jest czymś ento-rzędnym.
- MoherowyFighter - blog
- Zaloguj się, by odpowiadać
napisz pierwszy komentarz