"Czas Wielkiego Kiczu" ( Artur Lewczuk)
W dniu takim jak dzisiejszy lektura poniższego tekstu Artura Lewczuka jest wskazana.
Czas Wielkiego Kiczu
Przyglądając się działaniom naszej władzy ustawodawczej, rządu, postępowaniu Platformy Obywatelskiej uprawiającej bez końca „politykę miłości”, zachowaniom niektórych polityków opozycji, z każdym dniem nabieram coraz większego przekonania, że żyjemy w „Czasie Wielkiego Kiczu” - w czasie tworzonym ze składników, z których robi się papier-mâché. Jest w nim mnóstwo makulatury pseudopatriotycznych postaw, myśli o dobru państwa rozmiękczonych w mętnej wodzie słów. Jest sporo kruchego gipsu poglądów politycznych, bardzo wiele podrabianych, nienaturalnych barwników dokonań władzy, które mają „uszlachetniać wysiłki” rządu i prezydenta.
Jednym z podstawowych wyróżników kiczu występującego w naszym życiu politycznym jest degradacja pierwowzoru władzy. Co na ten pierwowzór składa się, kiedyś niezwykle sugestywnie powiedział Adam Mickiewicz w III cz. „Dziadów”, przedstawiając pomnik Marka Aureliusza stojący na rzymskim Kapitolu. Cesarz Aureli, to ktoś, kto po objęciu władzy „wygnał szpiegów i donosicieli”, rozprawił się z „bohaterami” krajowych afer. To osoba pełna godności, szlachetności, o łagodnym, jasnym spojrzeniu, na której czole błyszczy myśl o szczęściu państwa. Jest opanowany, rozważny, powściągliwy; popędliwość, impulsywność to cechy mu obce. Przyjmuje wobec Rzymian postawę paternalistyczną, zdaje się ogarniać swoim wzrokiem wszystkich obywateli, dając im poczucie bezpieczeństwa i jednocześnie dumy. O tym, jak daleko naszym politykom do tego pierwowzoru, może świadczyć sposób, w jaki „nosi się” premier Donald Tusk, jak komunikuje się ze społeczeństwem. Przyglądając się jego zachowaniom, można powiedzieć, że to „swój chłop”, który kiedy trzeba, to zaklnie (w Kobiernicach koło Bielska-Białej, gdzie rzeka Soła zalała gospodarstwa, kazał powodzianom zapamiętać, „co kto spieprzył”). Kiedy trzeba, to puści oko do swoich rozmówców, a nawet jest skłonny do intymnych zwierzeń (podczas uroczystości rozpoczęcia roku szkolnego w I LO w Gdańsku powiedział: „Do dzisiaj śni mi się też matura z matematyki, sam nie wiem jak ją zdałem. Właściwie to wiem, ale też nie powinienem o tym głośno mówić”). Z dziennikarzami jest za pan brat, o czym świadczy forma „wy”, którą posługuje się zawsze w czasie spotkań z publicystami.
Nie dość, że mało w nim powagi, a mnóstwo chęci przypodobania się innym i jednocześnie pogonienia kota tym, których nie znosi, to robi wiele, żeby podważać autorytet instytucji czy urzędów państwowych, gdy to jest dla niego z jakiegoś powodu korzystne. W ramach edukacji obywatelskiej, jaką od czasu do czasu prowadzi, wypowiadając się publicznie, z jego ust dowiedzieliśmy się na przykład, że funkcje prezydenta RP można sprowadzić do synekury dającej tylko prestiż, pozwalającej mieszkać w pałacu i doświadczać blichtru – bo chyba to miało oznaczać nawiązanie premiera do pałacowych żyrandoli.
Zjawisko degradacji pierwowzoru władzy, którego jesteśmy obecnie świadkami, nie jest wytworem teraźniejszości. Ma ono swoje korzenie w przeszłości. Może świadczyć o tym chociażby sposób, w jaki przebiegła wizyta prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego na cmentarzu w Piatichatkach we wrześniu 1999 roku, kiedy to podobno prezydencka głowa odczuwała dyskomfort wywołany „pourazowym zespołem przeciążeniowym goleni prawej”. Albo to: gdy współczuliśmy premierowi Leszkowi Millerowi z powodu obrażeń, jakich doznał w czasie rozbicia się w grudniu 2003 r. śmigłowca Mi-8, na pokładzie którego był, mogliśmy zaraz potem, ku naszemu zaskoczeniu, zobaczyć w telewizyjnych „Wiadomościach” (chyba po to, żeby współczucie było jeszcze większe) włochatą, obnażoną pierś obolałego premiera leżącego na szpitalnym łóżku.
Niekiedy postępująca u nas degradacja pierwowzoru władzy dokonuje się za sprawą nieodpowiedzialnego czy też nieprzemyślanego zachowania polityków, jakby „przy okazji”, niekiedy jednak za sprawą manipulacji dokonywanych przez mass media. One także wydatnie przyczyniają się do tego, byśmy nie mieli wątpliwości, że ci, którzy sprawują w Polsce władzę, myślą wyłącznie w kategoriach interesu partyjnego, że są często nieudacznikami. Wyrazistym przykładem w tym przypadku jest sposób, w jaki przedstawiano, opisywano prezydenturę Lecha Kaczyńskiego. Doraźne cele polityczne sprawiały, że na naszych oczach niszczono świadomie autorytet władzy, poniżano człowieka, który od swojego narodu, zamiast wdzięczności, doświadczał ironicznego śmiechu. Dwoistość źródeł kiczu władzy w naszym kraju pozwala uzmysłowić, z jednej strony, opłakany stan polskich „elit politycznych”, z drugiej strony to, że dla wielu współczesnych Polaków patriotyzm brzmi jak słowo należące do dawno przebrzmiałej piosenki.
Wyrazem „Czasu Wielkiego Kiczu” jest również teatralizacja, sztuczność, przerysowanie wydarzeń, które są inscenizowane w polskiej polityce. Coraz częściej jesteśmy świadkami tworzenia w niej sytuacji, które mają charakter happeningów. Politycy zaczęli z upodobaniem wyrażać się poprzez tworzone przez nich wydarzenia, w których odgrywają wybrane przez siebie role, przeważnie obsadzając się – pewnie niechcący – w rolach komediowych, wywołujących zażenowanie. Prym w tym rozpleniającym się u nas nowym sposobie „uprawiania polityki” wiodą politycy z SLD, zachęceni prawdopodobnie pionierskimi dokonaniami Janusza Palikota. Zaprawdę niezwykłe to musiało być widowisko, kiedy kandydat na prezydenta RP Grzegorz Bernard Napieralski, niczym Czerwony Kapturek stanął pewnego dnia o piątej rano u bramy tyskiej fabryki Fiata z koszyczkiem pełnym rumianych jabłuszek, by zaraz wkładać je w spracowane dłonie robotników. Wyobrażam sobie, jak musiał swoim altruistycznym czynem rozczulić przedstawicieli proletariatu, przypominając stare dobre czasy, kiedy „Partia była z klasą robotniczą, a klasa robotnicza z Partią”. O tym, że komunikowanie się polityków ze społeczeństwem odbywa się coraz częściej poprzez formy parateatralne, może świadczyć też przedwczorajsze wystąpienie Michała Kamińskiego w programie Andrzeja Morozowskiego „Tak Jest”. Zobaczyliśmy w nim mocnego polityka, który jak Antygona – bohaterka tragedii Sofoklesa – mówił o swoim nieprzejednaniu, o swoim honorze, o swojej godności. W swoistym kommos ukazał się jako człowiek oddany prawdzie, wierny w przyjaźni, gardzący donosicielami, skrzywdzony przez otaczających go krzywdzicieli. Na szczęście Michał Kamiński miał pod ręką tylko jeden rekwizyt teatralny – w postaci wiersza Antoniego Słonimskiego „Dwie ojczyzny”. Teatrum owo skończyło się więc nie nazbyt dramatycznie. Zresztą, inaczej być nie mogło, o czym może świadczyć fakt, że rekwizyt-wiersz po wykorzystaniu został przez europosła porzucony w telewizyjnym studio (czyżby z intencją wystawienia go w przyszłości na licytację?).
Cechą kiczu jest seryjna produkcja oparta na powielaniu tego, co już sprawdziło się w osiąganiu zysku. I tego rodzaju właściwość można dostrzec w naszej polityce. Polscy politycy w przeważającej części stali się bardzo do siebie podobni w sposobie myślenia o współczesności, w sposobie działania. Tak naprawdę trudno ich odróżnić. Przeważnie są mało wyraziści i plotą ciągle to samo. Dzieje się tak, nie dlatego że zgadzają się ze sobą, że stali się depozytariuszami prawdy, ale dlatego że wywąchali, iż istnieje wzór postaw zapewniający bezpieczne surfowanie na fali powodzenia. Stosują go, nie zadając sobie pytania, kto w istocie ten wzór stworzył, narzucił i komu on tak naprawdę służy. To dla nich bez znaczenia. Najważniejsze, że dzięki niemu są przy władzy i w ich przekonaniu wśród tych, którzy mają rację, czyli że są „mądrzy”. Podstawowym ich wyróżnikiem jest wrogość wobec Jarosława Kaczyńskiego. Jeżeli ich cokolwiek różni, to natężenie tej wrogości wobec kogoś, o kim mówią, że jest siewcą niezgody. Gdyby znali się choć trochę na średniowiecznej ikonologii, to pewnie, biorąc pod uwagę ich wypowiedzi, prezesa PiS-u przedstawialiby jako śmierć podcinającą drzewo wolności. Sądząc po oskarżeniach, jakie kierują wobec Jarosława Kaczyńskiego, można powiedzieć, że jego paleta przewinień rozciąga się „od wschodu do zachodu”. Poza tym są miłośnikami demokracji i tolerancji (o, tolerancyjni potrafią być jak mało kto, zwłaszcza jeśli chodzi o ich kolegów partyjnych). Jak chomik ma niekiedy wypchany pyszczek ziarnem, tak oni swoje mają wypchane frazesami na temat ich otwartości, postępowości, miłości do ojczyzny i woli służby dla dobra narodu. Jak najszybciej wycofaliby nasze wojsko z Afganistanu. Są zakochani w instytucjach Unii Europejskiej i z całej siły pragną „pogłębiać proces integracji kraju, jakim jest Polska, ze Wspólnotą Europejską”, są za „ułożeniem dobrosąsiedzkich stosunków z naszymi wschodnimi sąsiadami, zwłaszcza z Rosją”. Uważają, że „Polacy zasługują na więcej”, że konieczne jest „przeprowadzenie niezbędnych reform w służbie zdrowia, zintensyfikowanie procesu prywatyzacji polskiej gospodarki”. Raczą naród złotymi myślami, choćby w postaci przekonania, że „zgoda buduje”. W jaki sposób charakter seryjnej produkcji objawia się w naszej polityce, można sobie uświadomić, przywołując niedawne zachowanie Wojciecha Olejniczaka, który walcząc o stanowisko prezydenta Warszawy, korzystając z wcześniejszego „tricku” Grzegorza Napieralskiego, rozdawał ulotki, jabłka, kawę i herbatę pod Hutą Warszawa.
Dosyć interesującą formą, z punktu widzenia zwykłego wyborcy jest uprawiana u nas często jarmarczna polityka objazdowa. W czasie organizowanych jarmarków politycznych wyborczą gawiedź raczy się bigosikiem, kiełbaską, ogóreczkami, próbuje się ją zachwycić tanecznymi podrygami, potańcówkami polityków, będącymi wizualnym dowodem ich jurności i chęci bratania się z ludem. W czasie spotkań „elity politycznej” z „terenem” niekiedy „teren” jest obsypywany gęsto lecącym z góry konfetti, które pewnie ma symbolizować mannę z nieba, nadchodzące tłuste lata albo obietnicę „prawdziwych papierków” dla szeregowych członków partii za wierne wspieranie władz partyjnych. Tak, dzięki jarmarcznej polityce objazdowej znowu w świecie naszej wyobraźni zaczynają rodzić się płomienne zorze, które niestety, gdy politycy opuszczają to czy inne miasteczko, zaraz gasną.
Zamiast efektywnej pracy polityków, zamiast dyskusji na istotne tematy, zamiast podejmowania inicjatyw ustawodawczych, społecznych, gospodarczych, kulturalnych mamy codziennie festiwal „brefingów” (językoznawcy pochodzenie tego obcobrzmiącego słowa wywodzą z języka angielskiego, ale mnie wydaje się, że nazwa pochodzi od słowa „brednia" i słowa „fingować”). Raz po raz "wywoływane" są konwencje wyborcze, organizowane są spotkania podsumowujące z okazji stu, dwustu, trzystu dni od przejęcia władzy. Równolegle do nich przeprowadza się zloty, na których prosi się o jeszcze sto, dwieście, trzysta dni spokoju. Jakby tego mało, od czasu do czasu na innego rodzaju politycznych „imprezach” dowiadujemy się co sto, dwieście, trzysta dni, że rząd od przyszłego poniedziałku, za tydzień, za miesiąc przechodzi do „ustawodawczej ofensywy”. Po czym zajmuje się nas „wielkimi przeprowadzkami” z budynku Urzędu Prezesa Rady Ministrów do budynku Sejmu, z budynku Sejmu do budynku Urzędu Prezesa Rady Ministrów.
Trzeba jednocześnie przyznać, że tego rodzaju zjawiska wywołuje również samo społeczeństwo, bowiem kicz w polityce rodzi się także z zapotrzebowania ludu, pragnącego sztuki łatwej, zrozumiałej, dającej szybką satysfakcję, z potrzeby podpatrywania, jak jedni okładają drugich, czym popadnie. Oczywiście stan nieustającej walki tworzony jest przez partie, które tym samym utrzymują swój elektorat w ciągłym pogotowiu i zapewniają jego zdolność do poświeceń, ofiary w imię „wyższego dobra”. Parateatralne polityczne „przedstawienia”, których jesteśmy często świadkami, nastawione są na prowokację, oddziałują głównie na emocje. Wyróżniają się parodiowaniem przeciwników politycznych, ironią, kpiną, szyderstwem. Często ukazują zniekształcony obraz rzeczywistości, wyolbrzymiają niektóre zjawiska. Charakteryzuje je mieszanie rożnych konwencji, to wypowiedzi zmieniające, np. tragizm w komizm.
Działalność naszych polityków zazwyczaj wiąże się z koncentrowaniem się na materialnej formie życia. Rzadko można zobaczyć w tej działalności poszukiwanie transcendentalnego sensu, wolę urzeczywistniania ponadczasowych wartości. Analizy, diagnozy przeprowadzane przez polityków, stwarzające pozory głębi, sprowadzają się przeważnie do powierzchownej rejestracji zdarzeń zachodzących w kraju i świecie. Co gorsza, stwarzany przez nich kicz myśli, czynów staje się punktem odniesienia dla działań, zachowań innych ludzi, wzorem powielanym przez społeczeństwo. W ten sposób kicz narasta i rodzi nowe kicze. Wydaje się, że w naszej polityce jest dużo absurdalnej gry, której politycy nie chcą zaprzestać, bo gdyby to zrobili, to mogłoby się okazać, że „król jest nagi”, że naprawdę niewiele mają do powiedzenia, ze ich wiedza i umiejętności są żenująco niskie.
Tworzony obecnie przez naszych polityków kicz polityczny jest w pewnym zakresie świadomą kreacją fałszywych wyobrażeń i poglądów, które każe się społeczeństwu traktować jako prawdziwe i tym samym tworzy się zmitologizowaną współczesność. A ta, tak pojmowana, w swoim charakterze czyni nas narodem ułomnym, który tym samym nie może rozwijać się we właściwy sposób, nie może umacniać się, a w polityce międzynarodowej staje się łatwym łupem hipokrytów, mających na względzie jedynie korzyści swojej nacji.
ARTUR LEWCZUK (http://lomza.salon24.pl).
Panie Arturze. Dziękuje za ten tekst.
Nathanel
- Nathanel - blog
- Zaloguj się, by odpowiadać
5 komentarzy
1. Kto nie przeczytał
niech żałuje.
2. Czas Wielkiego Kiczu
to pojecie zasluguje na popularyzacje. Interpretacja zupelnie odkrywcza.
Bardzo wazny, systematycznie napisany tekst. Zasluguje nie tylko na przeczytanie ale i rozwijajaca go dyskusje. Gdyby tak uzyc kategorii kiczu do opisu spoleczenstwa, tez by ciekawie moglo wyjsc.
3. Faktycznie
Wielki Kicz.
A oto jego przykład - w ramach rozwinięcia tematu :)
"Donald Tusk ufa Angeli Merkel" - czy to jakiś Dom Wariatów?
http://www.zw.com.pl/artykul/149,541181_Donald-Tusk-ufa-Angeli-Merkel-.html
basket
4. No i prosze. A juz byłem załamany.
Ale sa otwrte głowy. Uznałem ten tekst za niezmiernie ważny. Mam nadzieję, ze nie zostanie "zapiwniczony". Pan Lewczuk ma doskonały zmysł obserwacyjny, nalalityczny umyśl i dobre "pióro. Bardzo rzadko pisze o polityce.
Ten tekst jest warty szerokiej popularyzacji a pojecie "WIELKI KICZ" na utrwalenie.
5. Zgadza się -
zasługuje na utrwalenie.
Wymiennie: Czas lub Rząd Wielkiego Kiczu. RWK.
basket