Wybory samorządowe: wypaczenie, czy fałszowanie demokracji.
Piotr Francisze..., czw., 25/11/2010 - 17:32
Najpierw twarde dane PKW.
12,06 proc., czyli 1774609 głosów oddanych w wyborach do sejmików wojewódzkich to głosy nieważne. W bardziej skomplikowanych wyborach do rad miast, gmin i powiatów odsetek nieważnych decyzji wyborców wahał się od 3 do 5 proc. Co najmniej dziwne, prawda?
Jeśli zgodzimy się, że jest to co najmniej dziwne, to trzeba postawić kilka pytań oraz zastanowić się nad hipotezą, czy wybory samorządowe nie były sfałszowane?
Potem proste pytania:
1. Czy PKW przeanalizuje statystykę unieważnionych głosów. Gdzie, kto, z jakich powodów oddał nieważny głos?
2. Czy w puli nieważnych głosów występuje jakaś korelacja z przynależnością kandydata do określonej partii? Bo gdyby np. odsetek podwójnych zakreśleń na karcie wyborczej był wysoki przy komitecie PiS, dawałoby to sporo do myślenia. Co najmniej do myślenia.
3. Czy istnieje jakikolwiek mechanizm w demokratycznym państwie, który prowadzi wprost do udostępnienia opinii publicznej danych, o których piszę? Inaczej, czy ktokolwiek może zlecić PKW taką pracochłonną analizę?
Czas na hipotezy:
1. Wybory mogły być przynajmniej w niektórych obwodach sfałszowane. Najprostszy mechanizm fałszowania kart wyborczych jest znany od wieków. To długopis. Nikt nie patrzy, a więc nikt nie widzi - dopisujemy drugi krzyżyk albo coś tam bazgrzemy na karcie wyborczej.
2. Jeśli nawet były wszędzie kryształowo czyste, to odsetek za przeproszeniem wiejskich głąbów (w okręgach wiejskich oddano najwięcej nieważnych głosów do sejmików wojewódzkich) jest porażający. Co z Wami chłopy? Nie potraficie liczyć do jednego, czytać i pisać, czy wyraziliście w ten sposób prosty bunt dla pana miastowego?
I czas na wnioski:
Niestety, obawiam się, że moje pytania pozostaną bez odpowiedzi, zaś moje hipotezy są nieweryfikowalne empirycznie. Nie dlatego, że się nie da wykonać takiej roboty, lecz dlatego, że nie będzie woli politycznej, żeby ją wykonać. Wykonać i wyciągnąć wnioski na przyszłość.
Bo jeśli wybory były wypaczone a ciemny lud nie potrafi prawidłowo postawić krzyżyka, to nasza demokracja jest chora. Obok choroby, jaką jest permanentnie niska frekwencja (w tych wyborach większość wyborców pozostała w domach), mamy do czynienia z brakami elementarnej wiedzy o tym, jak głosować prawidłowo.
A jeśli sfałszowane, to strach się bać. Czy na pewno Polska to nie Białoruś? A jeśli już Białoruś a my sobie żyjemy błogo w krainie mitów o demokratycznym państwie prawa, to kroją się wnioski wręcz apokaliptyczne. Życie to nie bajka - wiadomo, nie ma tu po prostu białych i po prostu czarnych bohaterów, ale zło jest sprytne i ambitne w parciu do władzy. I może do niej tak postanowiło przeć.
I może parło tym razem tak a nie inaczej do swojego nieświętego celu, bo nie było w komisjach wystarczającej liczby mężów zaufania (i chyba żon, gdy chodzi o kobiety!).
Warto nakreślić precyzyjne mapy głosów nieważnych (może już zresztą są) i zrobić pierwszą analizę na poważnie. Na szczęście da się wykonać taką robotę na podstawie już dostępnych danych PKW. Chciałoby się jednak zajrzeć głębiej, by odpowiedzieć sobie na pytanie: czy nie wypaczamy, tak my Polacy, naszej demokracji? A może już poruszamy się tylko w sferze mitów wpojonych nam przez władzę i media, a nie w realnej rzeczywistości?
Osoby, które mają w nosie wybory (to w Polsce grubo ponad 50 proc.) pozostają w domach. Głosują więc już wstępnie wyselekcjonowani zwolennicy lub przeciwnicy władzy, którzy pomimo wielu lekcji negatywnych odebranych od pogrążonej w wojnach i budowaniu własnych przywilejów klasy politycznej, nie stracili wiary w system.
Przyszła więc nieuchronnie pora na wnioski na przyszłość:
1. Partie i komitety wyborcze, które mają podejrzenia o sfałszowanie wyborów (takie głosy już się pojawiły), powinny w kolejnych wyborach wstawić do każdego lokalu wyborczego swego męża (żonę) zaufania. Patrzeć na ręce i długopisy.
2. I postulat bardziej radykalny. Przyszedł czas, żeby powołać do istnienia w Polsce Stowarzyszenie Obrony (lub Ochrony) Demokracji przed Władzą. Każdą władzą, niezależnie od przynależności politycznej do takiej lub innej partii. Bo partie się tasują, dziwnym trafem te same gęby wciąż krążą po salonach mediów i pod żyrandolami instytucji państwowych, zaś wyborca, czyli suweren w definicjach Konstytucji III RP - zdany na łaskę władców - nic nie wie, co za kulisami i kurtynami teatru demokracji naprawdę się dzieje.
Co o tym sądzicie? Pomysł wydaje się z pozoru głupi i nierealistyczny... a jednak! a jednak w tej chwili nie mam lepszego na podorędziu. Bo posłowie będą sobie interpelować w Sejmie, a co uczyni grupa trzymająca pełnię władzy to jakby da się przewidzieć na 100 proc.
"Nieważne bowiem kto i jak głosuje, ważne kto i jak liczy głosy" - powiedział był towarzysz Stalin, powtarzając te mądrości za innym wizjonerem. I może taka jest mądrość etapu. Czy nie na tej bazie i po tej linii nadchodzi do nas czas wielkiego pojednania Neo-Polaka z matriksu z siłami neokomunizmu?
I na koniec:
Pewnie wrócę do tematu, bo opisałem tylko jedną z grani góry lodowej zanurzonej w wielkim oceanie nepotyzmu i korupcji. No przecież nic więcej!
- Piotr Franciszek Świder - blog
- Zaloguj się, by odpowiadać
napisz pierwszy komentarz