Lojalni wobec kogo? (FRONDA)

avatar użytkownika Maryla

Jeśli doniesienia „Naszego Dziennika” są prawdziwe, podważają wiarygodność polskich ekspertów kontaktujących się z rosyjskimi śledczymi.

Wśród kolejnych nowych doniesień dotyczących śledztwa ws. katastrofy smoleńskiej dwie dzisiejsze wiadomości budzą smutek i poważne zaniepokojenie. Minister sprawiedliwości w ponad sześć miesięcy po tragedii zapowiedział, że śledczy wystosują wniosek o pomoc w ustaleniu, jaka była częstotliwość prądu w Rosji podczas robienia kopii zapisu czarnych skrzynek. Taka informacja jest potrzebna, by wyjaśnić dlaczego pojawiły się na nich zakłócenia. Jak mówią eksperci jakość kopii uniemożliwia dokładne odsłuchanie rozmów. Okazuje się więc, że przez pół roku Polska nie była w stanie wyegzekwować od Rosjan kopii czarnych skrzynek, które miałyby jakąś wartość. Mimo tego od miesięcy prokuratorzy informują, że pracują nad rozszyfrowywaniem zapisów rozmów z Tupolewa. Ciekawe w takim razie, czy dopiero teraz zauważyli buczenie i szumy oraz co robili do tej pory, gdy twierdzili, że próbują odczytać zapisy z czarnych skrzynek?

Sytuacja po raz kolejny pokazuje jak mało wagi polskie państwo przykłada do śledztwa ws. Smoleńska. Ostatnie słowa ministra Kwiatkowskiego świadczą o skandalicznych zaniedbaniach prokuratorów. Gdyby było to pierwsze zaniedbanie, można byłoby się oburzać, mówić, że to skandal. Jednak gdy od pół roku mamy do czynienia z robieniem sobie żartów ze śledztwa, po ujawnieniu wielu zaniedbań, nieprawidłowości oraz ewidentnie widocznym braku woli, by je naprawić i cokolwiek wyjaśnić, słowa polskiego ministra budzą już tylko smutek. Smutek, że polskie państwo w sposób tak jawny jest niszczone przez polskie elity polityczne. Polskie elity, którym przyzwolenie na działania daje społeczeństwo.

Politycy rządzący dają przyzwolenie na działanie organów sprawiedliwości, które w przypadku zwykłego śledztwa powinno kończyć się dymisjami. Gdy idzie o sprawy wagi państwowej, o śmierć najwyższych urzędników i dowódców standardy wydawałoby się powinny być jeszcze większe. Ale zamiast nich mamy do czynienia z zupełnym upadkiem zdolności i chęci do wyjaśnienia najważniejszej od lat tragedii, jaka dotknęła Polskę.

Patrząc na realizację dotychczasowych wniosków o pomoc prawną przez stronę rosyjską można mieć poważne wątpliwości, czy Polska otrzyma satysfakcjonującą kopię nagrań z czarnych skrzynek dostatecznie szybko. A ich rzetelny zapis jest nie do przecenienia np. przy konstruowaniu polskiej odpowiedzi na raport rosyjskiego MAK dotyczący przyczyn katastrofy smoleńskiej. Rozmowy z kokpitu Tupolewa pomogłyby na pewno śledczym w formułowaniu naszego stanowiska dot. wniosków ekspertów z Moskwy. Mimo wszystko nie wiadomo, czy polska strona będzie chciała i będzie w stanie wywrzeć odpowiednią presję na Rosjan. Do tej pory to raczej polskie służby zachowywały się jakby były pod presją Moskwy. Z dużo większym niż Rosjanie zapałem realizowały wszelkie wnioski o pomoc prawną płynące od rosyjskich śledczych.

Inne podejście do realizacji wniosków obrazuje dobrze nierówność Polski i Rosji w prowadzeniu tego śledztwa. To Rosjanie dominują w nim i decydują co się w nim dzieje. Kolejny szokujący dowód tej nierówności opisuje „Nasz Dziennik”. Na marginesie artykułu o zeznaniach funkcjonariuszy BOR „ND” przytoczył okoliczności zeznań, jakie w Moskwie złożył płk. Bartosz Stroiński z 36. pułku transportowego. Po 18 kwietnia pojechał do Rosji, by identyfikować głosy załogi polskiego Tu-154. Jak informuje gazeta, rozpoznał wszystkich członków załogi. Stroiński jest więc jedną z osób, które znają cały, niezmanipulowany przebieg rozmów z kokpitu rządowego Tupolewa. Jednak z jego wiedzy polska strona nie będzie mogła skorzystać, ponieważ – jak twierdzi „ND” – miał się on zobowiązać do nieujawniania treści rozmów nawet przed polską prokuraturą!

Jeśli doniesienia „Naszego Dziennika” są prawdziwe, podważają wiarygodność polskich ekspertów biorących udział w rosyjskich śledztwie. Stroiński w Moskwie miał pracować m.in. razem z członkami Komisji Badania Wypadków Lotniczych. Czy oni również musieli podpisać lojalki, oświadczając, że polscy prokuratorzy nie dowiedzą się od nich niczego? Cała sytuacja każe się zastanowić, względem kogo są oni lojalni. Jeśli w Rosji pozyskują wiedzę dotyczącą przyczyn katastrofy a potem zobowiązują się do zatajania jej przez polskimi śledczymi, nie tylko przyczyniają się do manipulowania kwestią katastrofy smoleńskiej, ale również łamią prawo. W Polsce, jak dotąd, obowiązuje polskie prawo i to względem polskich organów ścigania Polacy winni być lojalni. Jeśli więc posiadają jakąś wiedzę na temat katastrofy, powinni dzielić się nią ze śledczymi. Jednak Rosjanie zdaje się woleli mieć kontrolę nad Polakami, z pomocy których muszą korzystać przy prowadzeniu swojego postępowania. To oni chcą decydować, do jakiej wiedzy dopuszczą polską stronę i o czym ją poinformują. Chęć kontrolowania całej polityki informacyjnej dotyczącej tej sprawy każe się jednak mocno zastanowić, czy Rosjanie mają coś do ukrycia? Czego się tak boją? I dlaczego w ukrywaniu tym pomagają im Polacy?

http://fronda.pl/stasiekzaryn/blog/lojalni_wobec_kogo

Etykietowanie:

7 komentarzy

avatar użytkownika Maryla

1. Gdy opadła mgła

Na piechotę, brnąc w błocie, doszliśmy do miejsca katastrofy. Zobaczyliśmy szczątki samolotu, wokół unosił się intensywny zapach paliwa lotniczego. Widzieliśmy fragment podwozia leżący do góry kołami, dwa silniki i element statecznika. Teren był ogrodzony czerwonymi taśmami. Wszystkie elementy samolotu i szczątki ciał były wbite w grunt na głębokość 20-30 centymetrów. Tak zapamiętali pierwsze minuty po katastrofie Tu-154M oficerowie BOR.

Piątego kwietnia do Moskwy wyjechało trzech funkcjonariuszy BOR: "w celu realizacji zadań BOR, związanych z zabezpieczeniem wizyty Prezesa Rady Ministrów, a następnie prezydenta RP w Smoleńsku i Katyniu, odpowiednio w dniach 7 i 10 kwietnia 2010 r.". Byli to: mjr Cezary K., dowódca zespołu, Andrzej R. i płk Krzysztof D. Stanowili oni pierwszy człon tzw. grupy przygotowawczo-realizacyjnej. Z relacji oficerów BOR, jakimi dysponuje Wojskowa Prokuratura Okręgowa w Warszawie, wynika, że 6 kwietnia uczestniczyli oni w przygotowaniach do przyjazdu do Smoleńska premiera Donalda Tuska. W spotkaniu, jakie miało miejsce w jednym ze smoleńskich hoteli i które miało na celu ustalenie scenariusza pobytu polskiego premiera, uczestniczyli przedstawiciele kancelarii premiera, Dowództwa Garnizonu Warszawa, który reprezentował płk Andrzej Śmietana, a także ambasador Jerzy Bahr i przedstawiciel polskiego MSZ. Następnie oficerowie BOR spotkali się z przedstawicielami Federalnej Służby Ochrony. Uzgadniano kwestie związane ze składem kolumny, podziałem odpowiedzialności za zabezpieczenie kolejnych punktów wizyty. R. zaznacza, że bezpośrednia odpowiedzialność za bezpieczeństwo osób ochranianych spoczywa na służbach państwa przyjmującego.
8 kwietnia do Smoleńska samochodem służbowym dojechali kolejni trzej funkcjonariusze Biura Ochrony Rządu, tj.: mjr Krzysztof P., starszy funkcjonariusz Jarosław S. i funkcjonariusz - starszy kierowca Kazimierz Sz. Grupa wspólnie dokonała rekonesansu wszystkich miejsc związanych z wizytą polskiego prezydenta. 9 kwietnia przeprowadzili rekonesans Memoriału w Katyniu, hotelu Nowyj, w którym zaplanowano obiad z delegatami Rodzin Katyńskich, oraz budynku filharmonii, gdzie miało nastąpić spotkanie prezydenta z Polakami z Rosji i Białorusi. W rekonesansie uczestniczyli, oprócz BOR, także funkcjonariusze Federalnej Służby Ochrony, gubernatora obwodu smoleńskiego, ambasady RP i polskiego MSZ. Według Andrzeja R., prawdopodobnie byli tam też funkcjonariusze Federalnej Służby Bezpieczeństwa. Nie był on jednak tego pewien, bo Rosjanie byli w ubraniach cywilnych. Jak relacjonuje Cezary K., ostatnich ustaleń 9 kwietnia dokonali też ambasador RP oraz minister Jacek Sasin jako przedstawiciel Kancelarii Prezydenta RP. Według Andrzeja R., nie postulowali o wprowadzenie zmian w planie wizyty. W dniu katastrofy, tj. 10 kwietnia, cała grupa oficerów BOR między godz. 9.00 a 9. 30 czasu moskiewskiego pojechała do Katynia. Tu grupa podzieliła między siebie konkretne zadania, weszła też w kontakt ze służbami rosyjskimi i polskimi żołnierzami, którzy byli już na miejscu. O katastrofie dowiedzieli się od funkcjonariusza rosyjskiego, który - według naszego informatora - w zeznaniach K. figuruje jako "Jurij". Z relacji wszystkich funkcjonariuszy BOR wynika, że niemal natychmiast udali się samochodem na miejsce wypadku. Pilotowała ich rosyjska milicja. W trakcie jazdy Cezary K. próbował dodzwonić się do znajdującego się na pokładzie tupolewa ppłk. Jarosława Florczaka. Telefony nawiązały połączenie, natomiast nikt nie odbierał - zrelacjonował R. Potwierdza to Cezary K. Relacje oficerów, którzy przybyli na Siewiernyj (Cezary K., Andrzej R., Jarosław S., Kazimierz Sz.) są zgodne co do tego, że na lotnisku panowała gęsta mgła. Nie można było dostrzec tupolewa, widoczny był natomiast Jak-40.
Oficerowie BOR, wraz z dwoma przedstawicielami Kancelarii Prezydenta: ministrem Jackiem Sasinem oraz Marcinem Wierzchowskim, dotarli na miejsce katastrofy, przechodząc przez mur znajdujący się na końcu pasa startowego. Przedzierali się przez błoto. Z relacji wszystkich funkcjonariuszy BOR wynika jednoznacznie, że po ich przybyciu na miejscu katastrofy trwało jeszcze dogaszanie szczątków samolotu, nie było śladów dużego pożaru. Czuć było natomiast intensywny zapach paliwa lotniczego. Jarosław S. potwierdza nawet, że kiedy funkcjonariusze BOR wraz z przedstawicielami Kancelarii Prezydenta przybyli na miejsce katastrofy, akcja ratownicza została już zakończona. Częściowo teren był już zabezpieczony prawdopodobnie przez żołnierzy rosyjskich - twierdzi R. Relacjonuje też, że chciał podejść do wyglądającej na szafę pancerną skrzyni, ale było to niemożliwe ze względu na to, iż pilnowali jej rosyjscy żołnierze. Dopytywani przez Polaków Rosjanie tłumaczyli później, że to złom, który był już na tym miejscu wcześniej. Funkcjonariusze BOR opisali wygląd wraku. Podkreślili, że podwozie było odwrócone do góry, tak samo segment środkowy samolotu, odwrócony do góry był też fragment ogona maszyny. Widać było też jeden z silników i poszycia bocznego kadłuba. Szczątki były pokryte błotem. Z relacji świadków wynika, że utworzone na miejscu przez Rosjan stanowisko dowodzenia akcją ratowniczą stanowił stół z tabliczką z napisem "sztab". Na stole leżał laptop. Pojawiło się też oświetlenie i megafon. Była też grupa ludzi w białych fartuchach i żołnierze zabezpieczający miejsce katastrofy. Obok stały karetki i wozy straży pożarnej. Jak informował mjr Krzysztof P. odpowiedzialny za zabezpieczenie pirotechniczno-radiologiczne, na miejscu było mnóstwo ratowników medycznych chodzących w rejonie katastrofy. Przy fragmencie statecznika stał ambasador Bahr. Na miejscu pojawili się też funkcjonariusze OMON. Stwierdził też, że od momentu, kiedy przyjechał na miejsce katastrofy, nie słyszał żadnych dźwięków brzmiących jak wystrzał.

Ciał nie wynoszono
Borowcy nie widzieli, aby wynoszono z rumowiska ciała bądź rzeczy z samolotu. R. zaznacza też, że słyszał, iż była mowa o trzech karetkach, które wyjechały z lotniska. Oficerowie BOR przyznają, że po przybyciu na miejsce katastrofy robili zdjęcia i filmy aparatami fotograficznymi. Na miejscu w Biurze Ochrony Rządu na BSK zgrano te zapisy na nośnik, który po nadaniu klauzuli tajności załączono do meldunku dla szefa BOR - twierdzi K. Razem z przedstawicielami ambasady polskiej ustalali listę pasażerów Tu-154M, asystowali przy wydobyciu ciał i zabezpieczaniu dokumentów i broni oficerów BOR, którzy byli na pokładzie samolotu. Ich relacje dotyczące wyglądu ciał ofiar są zbieżne: ciała były opuchnięte (według oficerów BOR - w wyniku wewnętrznych urazów), umazane krwią i błotem, zmasakrowane tak, że trudno je było zidentyfikować. Miejsce zdarzenia podzielono na 13 sektorów, w każdym z nich pracowała jedna grupa śledcza. Ciała układano na folii rozścielonej w miejscach odpowiadających sektorom, na które podzielono wrak. Ciała z wraku zaczęto wynosić około godziny 15.00, pomoc funkcjonariuszy BOR polegała na odczytywaniu nazwisk z odnalezionych przy zwłokach dokumentów.
Z relacji Kazimierza Sz., kierowcy samochodu ewakuacyjnego, przesłuchanego 21 maja 2010 roku, wynika, że około godziny 14.00 trzech funkcjonariuszy BOR (Cezary K., Andrzej R. oraz Krzysztof P.) i trzech pracowników ambasady weszło na wrakowisko, by pomóc przy wyszukiwaniu ciał i ich identyfikacji. Chodziło o możliwość odczytania polskojęzycznych dokumentów. Około godziny 15.00 Sz. został oddelegowany do Witebska w celu zabezpieczenia przylotu i przejazdu premiera Donalda Tuska.
Ciała fotografowano, pobierano odciski palców. Jak wynika z tego, co mówił Andrzej R., około godziny 19.30 poproszono oficerów BOR, by zidentyfikowali ciało prezydenta. Z relacji innego oficera BOR Jarosława S., przesłuchanego 24 maja br., wynika, że informację o prawdopodobnym odnalezieniu ciała prezydenta BOR otrzymało już koło południa. R. przyznaje, że identyfikacja ciała prezydenta była utrudniona. Oficerowie nie byli pewni "na sto procent", rysy lewej, zachowanej części twarzy, kształt nosa, układ i kolor włosów wskazywały, że było to ciało prezydenta. Rosjanom powiedzieli, że prawdopodobnie jest to ciało prezydenta, ale nie potwierdzili tego. Tłumaczyli, że chcieli w ten sposób zachować kontrolę nad tym, co się z tym ciałem dzieje, żeby nie zabrali go jako zidentyfikowane - opowiadał R. Ciało prezydenta - jak twierdził - zobaczył wtedy, gdy już leżało na noszach. Było pozbawione ubrania i miało widoczne obrażenia. Dopiero na prośbę R. przykryto je prześcieradłem. Według Cezarego K., uszkodzenia ciała były duże, rozpoznał je po zachowanej części bocznej czaszki i twarzy. Zwłoki prezydenta były stosunkowo czyste. Oficerowie rozpoznali kolor włosów i fryzurę. Ciało było w całości, urwana była ręka. Cezary K. nie pamiętał która, ale na wysokości łokcia, oraz jedna stopa.
Według relacji S., ciało Lecha Kaczyńskiego zostało złożone na folii na pobliskiej polance. Nie było też żadnego zatargu z Rosjanami na temat tego, by nie ruszać ciała prezydenta do momentu przybycia Jarosława Kaczyńskiego. Jak relacjonuje K., prezes PiS potwierdził dokonaną przez oficerów BOR identyfikację ciała prezydenta, wskazał też bliznę na jednej z rąk, ślad po złamaniu obojczyka jako cechę charakterystyczną. Z relacji K. wynika ponadto, że w toku identyfikacji Jarosław Kaczyński nie zgodził się na proponowane przez prokuratorów badanie DNA, bo był pewien, że prawidłowo rozpoznał ciało prezydenta.

Legitymacja przy pasku
Funkcjonariusze BOR rozpoznali też ciała swoich kolegów, którzy znajdowali się na pokładzie tupolewa: Artura Francuza, Dariusza Michałowskiego, Pawła Krajewskiego, Piotra Noska (miał legitymację przy pasku).
W sumie w pierwszej godzinie po katastrofie BOR zidentyfikowało ciała: Krzysztofa Putry, prezydenta RP na uchodźstwie Ryszarda Kaczorowskiego, Katarzyny Doraczyńskiej, Mariusza Kazany i Janusza Kochanowskiego (miał przy sobie dokumenty). Na uwagę zasługuje to, że jak podaje Andrzej R., otrzymał on za pośrednictwem polskiego konsula polecenie szefa MON Bogdana Klicha, aby przekazać stronie rosyjskiej prośbę o nierozpoczynanie badań czarnych skrzynek bez udziału strony polskiej. Prośbę przekazał jednej z osób ze strony rosyjskiej. Był to przełożony osób pracujących przy identyfikacji zwłok. R. widział skrzynki i nawet je sfotografował. W jego ocenie, nie były uszkodzone. Zdjęcia dwóch rejestratorów zostały przekazane szefom: MON i resortu sprawiedliwości.
Z informacji ppłk. Bartosza Stroińskiego z 36. Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego wynika, że lotnisko w Smoleńsku było wyposażone w dwie radiolatarnie. W jakiej odległości od pasa? Nie wiadomo. Za zebranie dokumentacji lotniska była odpowiedzialna Sekcja Planowania 36. SPLT. Lot 7 kwietnia, którego ppłk Stroiński był dowódcą, przebiegał bez zastrzeżeń. Samolot był sprawny technicznie, nie wystąpiły żadne awarie. Nie było też jakichkolwiek problemów językowych w komunikacji z wieżą w Siewiernyj. Podczas lotu 7 kwietnia komunikację z wieżą prowadził mjr Arkadiusz Protasiuk. Tego dnia widoczność była dobra, samolot nie lądował na autopilocie. Stroiński ocenił też stan pasa lotniska: był bardzo nierówny, tzn. były pęknięcia płyt, samolot drżał przy lądowaniu i startowaniu. Było słabe oświetlenie pasa, a oświetlenia dróg kołowania w zasadzie nie było. 7 kwietnia były dwa APM montowane na samochodach. Nie wiadomo nic o dodatkowych urządzeniach wspomagających lądowanie. Major Protasiuk już 7 kwietnia wiedział, że 10 kwietnia ponownie poleci do Smoleńska (7 kwietnia Protasiuk był 2. pilotem). Kapitan Artur Ziętek, nawigator, dowiedział się o locie około 8 kwietnia, ppor. Andrzej Michalak - 8 kwietnia, a ppłk Robert Grzywna - jeszcze przed lotem Tuska. Stroiński przyznał, że loty z 7 i 10 kwietnia nie były jedynymi z VIP-ami na lotnisko, które wyposażone było w dwie radiolatarnie. Po 18 kwietnia na prośbę KBWLP ppłk Stroiński poleciał do Moskwy, gdzie był obecny przy identyfikacji głosów członków załogi Tu-154M. Wysłuchał wtedy nagrania z rejestratora głosów z kabiny. Nagrania słuchał w obecności przedstawiciela KBWLP i MAK. Zobowiązał się do nieujawniania jego treści, nawet przed polską prokuraturą. Rozpoznał głosy wszystkich członków załogi.
Anna Ambroziak

http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20101104&typ=po&id=po01.txt

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

2. Rosjanie "odczytali" nawet frazy, których nie było

Siódmego czerwca Instytut Ekspertyz Sądowych w Krakowie poinformował prokuratora mjr. Jarosława Seja z Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie, że na przekazanej przez moskiewski MAK płycie z kopią zapisu VCR z kabiny Tu-154M stwierdzono brak 17,3 s zapisu. Dwa dni później minister Jerzy Miller i gen. Tatiana Anodina, odbierając w Moskwie nowe kopie rejestratora, podpisali protokół potwierdzający poprawność i autentyczność nagrań.

Chodzi o fragment transkrypcji: "ILS niestety nie mamy. Kurs lądowania 2--5-9 ustawiony. ARK mamy przygotowane, 310/640 nastrojone. Piątka, szóstka, automat ciągu" po początek passusu: "Aaa... Polski 1-0-1, według ciśnienia 7". Opis "rozszyfrowany" w ten właśnie sposób przez Międzypaństwowy Komitet Lotniczy, zdaniem specjalistów z Krakowa, fizycznie po prostu nie istniał. Instytut zaleca zweryfikowanie zawartości kopii i porównania jej z materiałem, jakim dysponuje Komisja Badania Wypadków Lotniczych Jerzego Millera. Wobec ustalenia tożsamości obu kopii należałoby brać pod uwagę ponowne zwrócenie się do strony rosyjskiej o prawidłowe wykonanie kopii zapisu z przedmiotowego rejestratora.
Podstawą porozumienia Jerzego Millera z gen. Anodiną było komisyjne przesłuchanie świeżo wykonanych kopii. O tym, że nie była to wystarczająca gwarancja zgodności otrzymanych materiałów z oryginałem przetrzymywanym w Moskwie, świadczą kolejne kłopoty krakowskich ekspertów, którym w odczycie głosów przeszkadzają nagrane na kopiach zakłócenia z sieci elektroenergetycznej.
Na początku czerwca eksperci z Instytutu Ekspertyz Sądowych w Krakowie mieli "drobny" problem z zapisami głosu z czarnych skrzynek tupolewa - tak przynajmniej oficjalnie sprawę przedstawiał Jerzy Miller, szef MSWiA i zarazem przewodniczący KBWLLP. Opinia publiczna została poinformowana, że brakuje 16 s nagrania pochodzącego z końca taśmy. Krakowscy eksperci spostrzegli, że na otrzymanym do analiz CD brakuje kilku fraz zamieszczonych przez Międzypaństwowy Komitet Lotniczy (MAK) w stenogramach i przekazanych stronie polskiej w maju br. Jak zauważył nasz informator, ze zgromadzonej przez śledczych dokumentacji wynika, że chodziło o kilka zdań ze stron 26-27 tego dokumentu. Eksperci w swojej korespondencji z Prokuraturą Okręgową w Warszawie wskazali na brak nie 16, ale ok. 17,3 s nagrania. Instytut zaproponował wówczas, by jego pracownicy porównali otrzymaną kopię z nagraniem będącym w posiadaniu komisji Millera oraz zaznaczyli, że być może trzeba będzie rozważyć wystąpienie do MAK o ponowne, prawidłowe wykonanie kopii rejestratora. Tak też się stało. 9 czerwca br. polska delegacja z ministrem Millerem udała się do Moskwy, gdzie otrzymał on nowe kopie rejestratorów. Wówczas minister podpisał też pismo potwierdzające zgodność z oryginałem odebranych nagrań. Dokument w imieniu MAK sygnowała gen. Tatiana Anodina. Szefowi polskiej komisji towarzyszył prok. gen. Krzysztof Parulski, szef Naczelnej Prokuratury Wojskowej. Po powrocie do kraju minister Miller tłumaczył, że gdy szpula doszła do końca i urządzenie rejestrujące przechodziło na rewers, to w tym miejscu doszło do zmiany prędkości zapisu, co spowodowało trudności w odczycie przegrywanej taśmy. "Naszemu Dziennikowi" udało się skonfrontować przedstawiane fakty z tym, co w sprawie zgromadzono w prokuraturze. Z wizyty w Moskwie notatkę sporządził prok. gen. Parulski. Wynika z niej, że na spotkaniu z przedstawicielami MAK w pierwszej kolejności dokonano porównania zawartości pierwotnie otrzymanych nagrań i tych zdeponowanych w sejfie MAK. Potwierdzono ubytek 16-17 s nagrania. Wówczas wykonano nowe dwie kopie na CD, odtworzono i sprawdzono zarejestrowane zapisy, a eksperci nadzorujący proces stwierdzili kompletność wykonanych kopii. Wtedy zostały one protokolarnie przekazane Millerowi, który potwierdził ich zgodność. Zdaniem prokuratora Parulskiego, problem z nagraniem wynikał z użycia w Tu-154M dłuższej o 8 minut niż standardowa taśmy (30 min), co przy rewersie skutkowało niedostrojeniem urządzeń przegrywających i w efekcie wybrakowaną kopią. Braki dotyczyć miały czasu na mniej więcej 10 minut przed katastrofą.
Jednak nowe kopie również nie były wiernym odzwierciedleniem zapisu taśmy z tupolewa. Jak się okazało, podczas przegrywania zawartości czarnej skrzynki na właściwy zapis nałożyły się też zakłócenia pochodzące z sieci elektroenergetycznej. Teraz owo "buczenie" mocno utrudnia pracę biegłych. By je wyeliminować, eksperci muszą znać dokładną wartość częstotliwości, z jaką pracowała rosyjska sieć elektroenergetyczna w czasie przegrywania kopii.
Według doniesień medialnych o taką informację do Rosjan już zwróciła się polska prokuratura we wniosku o pomoc prawną. Wczoraj wystąpiliśmy o potwierdzenie tej informacji do rzecznika NPW, jednak nie uzyskaliśmy odpowiedzi. Pytaliśmy także, czy problemy z odczytem głosów mogą zrodzić konieczność sporządzenia kolejnej - już trzeciej - kopii rejestratora.
Kłopoty z kopiami czarnych skrzynek Tu-154M potwierdzają, że komisyjne odsłuchanie taśmy w Moskwie nie było gwarancją poprawności wykonania kopii. Incydent ten wskazuje również, że rosyjskie urządzenia w laboratoriach MAK nie są najwyższej klasy i zgodnie z zapisami konwencji chicagowskiej czarne skrzynki powinny być powierzone lepiej wyposażonej placówce, która nie tylko zadbałaby o zabezpieczenie procesu kopiowania przed wpływem zakłóceń, ale też nie pozwoliłaby sobie na braki w przekazywanych polskim ekspertom nagraniach.
Marcin Austyn

http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20101104&typ=po&id=po42.txt

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

3. Zbadamy ten przeciek

Z posłem Jarosławem Zielińskim (PiS), wiceprzewodniczącym Parlamentarnego Zespołu do spraw Zbadania Przyczyn Katastrofy
Tu-154M, rozmawia Paulina Jarosińska

Tygodnik Tomasza Lisa dotarł do materiału z postępowania przygotowawczego w sprawie katastrofy smoleńskiej. W publikacji pt. "Zapis śmierci" dokonał selektywnej obróbki 57 tomów akt, pod z góry założoną tezę�
- Zastanawia sam fakt, że te dokumenty zostały udostępnione dziennikarzom. Przecież znalazły się one w rękach ludzi z konkretnej redakcji i według mnie, nie jest to przypadek. Takie sytuacje powinny być zawsze wyjaśniane. Jeśli z prokuratury wyciekają jakieś dokumenty, których treść potem w wybiórczy sposób jest przekazywana opinii publicznej, to naprawdę nie można mieć złudzeń, że jest to przypadkowe. Ponadto całą publikację oceniam jako dalszy ciąg dezinformacji, która na dobrą sprawę ma miejsce od 10 kwietnia. Do obiegu medialnego są wprowadzane co jakiś czas wyrwane z kontekstu informacje, jakieś poszczególne wątki, a tak szatkowany przekaz powoduje, że społeczeństwo ma bardzo niejasny i nielogiczny obraz przyczyn i okoliczności katastrofy. Dotyczy to wielu wątków.

Może Pan podać przykłady?
- W tym miejscu warto wspomnieć choćby o niezwykle ważnej kwestii, jaką była organizacja lotu rządowego Tu-154M. W publikacji "Wprost" przewija się informacja, jakoby prezydent się spóźnił na lotnisko, a przecież wszyscy wiemy i wydaje się, że nie powinno to budzić żadnych wątpliwości, że prezydent nie mógł czekać na lotnisku w Smoleńsku, nie było tam warunków do tego, aby głowa państwa mogła tam dłużej przebywać i czekać na uroczystości w Katyniu. To nie było tak, że prezydent się spóźnił i dlatego samolot później wyleciał. Wszystko zostało zaplanowane wcześniej, a organizatorzy wizyty i samego lotu uznali, że właśnie tyle czasu potrzeba, aby samolot na czas wylądował w Smoleńsku. Ten przykład pokazuje, że mamy do czynienia z manipulacją. Takich wątków celowo wykoślawianych medialnie jest bardzo wiele. Można tu choćby wspomnieć także o sprawie obecności funkcjonariuszy BOR na lotnisku Siewiernyj czy o niechętnie podejmowanym przez media bardzo ważnym wątku przejmowania przez Bronisława Komorowskiego konstytucyjnych uprawnień prezydenta RP. Nie było jeszcze oficjalnego stwierdzenia zgonu urzędującego prezydenta, a marszałek już ogłosił się głową państwa. To świadczy o tym, że marszałek dążył do tego, żeby jak najszybciej przejąć władzę. To jest niezwykle niepokojące. Istnieje cały szereg spraw, które są specjalnie uwypuklane medialnie, chociaż nie mają one póki co potwierdzenia w materiale dowodowym. Myślę tu głównie o rzekomym braku wyszkolenia pilotów czy o domniemanej obecności w kokpicie gen. Andrzeja Błasika. Publikacja "Wprost" jest ciągiem dalszym dezinformacji. Składają się na nią celowo w taki, a nie inny sposób wybrane wątki.

Jak nauczyć się odczytywać tendencyjność tego typu artykułów?
- Moim zdaniem, należy do nich podchodzić bardzo ostrożnie. Swego rodzaju kampania manipulacyjna trwa w najlepsze już od siedmiu miesięcy. Należy zadać pytanie: dlaczego ten przeciek miał w ogóle miejsce? Czekamy na wyjaśnienie w tej sprawie. Nie można przecież nie widzieć jawnej manipulacji, która przebija z artykułu. Jeśli dalej będzie dochodziło do tego typu "przecieków", to niestety do niczego dobrego to nie doprowadzi, a jedynie pogłębi obraz chaosu wokół śledztwa.

Czy mogą to być tzw. przecieki kontrolowane?
- Takie podejrzenie może się nasuwać. Są dwie możliwości: albo jest to właśnie taki kontrolowany i celowy przeciek, albo jest to niesprawność prokuratury, co również stawia pod znakiem zapytania prawidłowość i skuteczność jej działań. Z trudem mogę sobie wyobrazić, że tego typu sensacje nie są przeciekami kontrolowanymi. Mamy obecnie cały szereg zastrzeżeń, jeśli chodzi o pracę prokuratury wojskowej, a pojawianie się w mediach takich doniesień jeszcze te zastrzeżenia potęguje.

Dopiero pełny zapis nagrań i parametrów z "czarnych skrzynek" będzie mógł dać odpowiedź na pytanie, czy gen. Błasik w ogóle był w kokpicie rządowego samolotu - to tłumaczy również prokuratura wojskowa. Ale jak widać, ten fakt nie przeszkadza w wytwarzaniu lawiny dezinformacji�
- Oczywiście, że tak. Spekulacje związane z obecnością gen. Błasika są póki co tylko insynuacjami, ponieważ nie znajdują one potwierdzenia w dowodach. Są to tylko hipotezy. Znamienne jest to, że spośród wielu różnych hipotez właśnie te są najchętniej lansowane. Treść tych 20 punktów publikacji "Wprost" jest kontynuacją insynuacji, które od początku pojawiają się w celu wywołania określonych skojarzeń w opinii publicznej. Powielane w kółko tezy o rzekomym braku wyszkolenia pilotów, rzekomym spóźnieniu prezydenta itp. mają na celu głównie odwrócenie uwagi od naprawdę ważnych kwestii, kluczowych dla całego śledztwa. Jeśli chodzi o czarne skrzynki, to niepokojące jest to, że ciągle ich nie mamy, jak również nie mamy oryginalnych nagrań, a zostały nam przekazane jedynie kopie, i to niepełne. Nie wiadomo, czy oryginalne nagrania czarnych skrzynek nie zostały poddane jakimś modyfikacjom. Przy założeniu, że nie, oczywiste jest, że dopiero pełny i autentyczny zapis czarnych skrzynek i wszystkich parametrów lotu może dać spójny obraz tego, jak wyglądały ostatnie minuty lotu. Jednakże ten kluczowy dowód cały czas jest w rękach Rosjan, tak samo jak wrak samolotu. Polska prokuratura ma jedynie to, co łaskawie chce jej przekazać strona rosyjska. Jak możemy odnieść się do raportu MAK, skoro nie mamy kluczowego materiału dowodowego? To wszystko składa się na chaotyczny obraz budzący ogromny niepokój. Pytanie - komu zależy na tym, aby śledztwo było w taki sposób prowadzone. Obóz rządzący obecnie Polską nie dąży do wyjaśnienia przyczyn katastrofy smoleńskiej, nie ma takiej woli.

Może te zaniedbania próbuje się przyćmić właśnie takimi przeciekami? Czy nie mamy do czynienia z przedziwnym sprzężeniem: gdy tylko pojawiają się zarzuty pod adresem polskich władz, błyskawicznie wypływają na wierzch doniesienia, które mają na celu odwrócenie od tego uwagi i narzucenie interpretacji, że za katastrofę odpowiedzialne są osoby, które w niej zginęły?
- Takie wrażenie jest niestety nieodparte. Być może również czas ukazania się artykułu we "Wprost" nie jest przypadkowy. Ostatnio opinia publiczna dowiedziała się o kolejnych zaniedbaniach władz - chociażby sprawa już przeze mnie wspomniana pospiesznego trybu przejmowania obowiązków głowy państwa przez ówczesnego marszałka. Również kolejne spotkania naszego zespołu przynosiły coraz gorszy obraz tego, co się działo przed 10 kwietnia, tego dnia i później. Powtarzanie jak mantry skandalicznych insynuacji o tym, że pasażerowie Tu-154M są odpowiedzialni za katastrofę, jest niezwykle niepokojące. Do dziś nie wiemy, dlaczego piloci do ostatnich sekund lotu byli tak spokojni - to przecież można odczytać ze stenogramów. Jakie dane otrzymywali oni o położeniu samolotu? Dlaczego tak mało uwagi zwraca się na kwestię prawidłowości obsługi lotniska w Smoleńsku? Trwa jakaś absurdalna dyskusja na temat tego, czy lotnisko w Smoleńsku ma charakter wojskowy, czy cywilny, jak również czy sam lot był wojskowy, czy cywilny, co chwila są uwypuklane jakieś podrzędne kwestie, a nie analizuje się i nie docieka istoty problemu. W elementarnych sprawach cały czas zasiewane są jakieś niezrozumiałe wątpliwości.

Jakimi kwestiami będzie zajmował się w najbliższym czasie zespół parlamentarny?
- Będę proponował, abyśmy zajęli się publikacją "Wprost" i okolicznościami przecieku z prokuratury. Będziemy jednak przede wszystkim kontynuować spotkania z rodzinami. Ich relacje wnoszą bardzo dużo. Zamierzamy kontynuować prace nad ustalaniem okoliczności, jakie towarzyszyły przygotowaniom do wizyty i jej organizacji oraz postępowaniem wyjaśniającym i samym śledztwem, które budzą wiele zastrzeżeń. Poza tym będziemy dążyć do spotkania rodzin z premierem Donaldem Tuskiem. Na tym bardzo zależy bliskim ofiar. Chcą polskiemu premierowi zadać bardzo ważne pytania, a jego obowiązkiem jest udzielić na nie wiarygodnych odpowiedzi.

Dziękuję za rozmowę.

http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20101104&typ=po&id=po61.txt

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

4. Rodziny 37 ofiar katastrofy

Rodziny 37 ofiar katastrofy pod Smoleńskiem zwróciły się do premiera Donalda Tuska o spotkanie. Zdaniem rodzin, jest ono konieczne w związku z istniejącymi wątpliwościami, z których najważniejsze dotyczą m.in. identyfikacji ciał i sekcji zwłok.

Pod listem podpisali się przedstawiciele rodzin, m.in. generałów Andrzeja Błasika i Franciszka Gągora, Grażyny Gęsickiej, Przemysława Gosiewskiego, Janusza Kochanowskiego, Janusza Kurtyki, Stefana Melaka, Tomasza Merty, Aleksandry Natalli-Świat, kapitana Arkadiusza Protasiuka, Krzysztofa Putry, Sławomira Skrzypka, Aleksandra Szczygły, Anny Walentynowicz i Zbigniewa Wassermanna.

Premier Donald Tusk mówił w piątek: - Jeśli jest potrzeba rozmowy, wyjaśnienia, rozmowy także o tym, co dalej, to oczywiście tak.

W jego ocenie jednak "państwo polskie wykazało najlepszą wolę" i "trudno wyobrazić sobie większy zakres pomocy" od tej udzielonej już rodzinom ofiar spod Smoleńska.

http://www.rp.pl/artykul/459542,559263.html

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

5. W smoleńskim błocie

www.fakt.pl

Setki
fragmentów kości odnaleźli członkowie naszej specjalnej archeologicznej
ekspedycji w miejscu katastrofy prezydenckiego tupolewa w lesie pod
Smoleńskiem. Szczątki poddawane są teraz badaniom ekspertów

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

6. ROSJANIE NISZCZYLI ZAWARTOŚĆ APARATÓW OFIAR

Przekazane Polakom aparaty fotograficzne i kamery wideo należące do ofiar katastrofy pod Smoleńskiem noszą ślady ingerencji – wynika z ekspertyzy przeprowadzonej na zlecenie ABW. Portal Niezależna.pl dotarł do osoby, która widziała ten dokument w aktach śledztwa smoleńskiego.

Opinia przeprowadzona na zlecenie Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego pochodzi z 13 lipca 2010 r. Badaniu poddano aparaty fotograficzne i kamery wideo zabezpieczone na miejscu katastrofy Tu-154.

Wyniki są szokujące: na przekazanych do badań nośnikach ujawniono pochodzące z czasu po katastrofie ślady ingerencji, w tym celowego niszczenia danych. Np. w części aparatów ofiar gmerano między 17 a 19 kwietnia 2010 r. Kto to robił? Najprawdopodobniej Rosjanie, bo w tym czasie nikt inny nie miał dostępu do znalezionego sprzętu.

Jak stwierdził biegły, któremu ABW zleciła analizę urządzeń, „ingerencja ta mogła nieodwracalnie zatrzeć ewentualne ślady wcześniejszych modyfikacji”. Według naszych informacji, specjalista ten napisał w ekspertyzie także, iż na jednej z kart pamięci są „widoczne ślady kasowania zdjęć, które prawdopodobnie były zrobione na pokładzie samolotu TU-154”.

W kilku innych aparatach zawarte na nich pliki (zdjęcia) przeglądano i modyfikowano m.in. 11 i 16 kwietnia. Jedno z urządzeń – aparat fotograficzny marki Sony – ma zmieniony plik desktop.ini (12 kwietnia o godz. 16:30), a utworzony sekundę wcześniej plik wykonywalny zdravoo.exe to... wirus komputerowy.

Polscy prokuratorzy zabezpieczyli łącznie ponad 120 telefonów komórkowych, aparatów fotograficznych, kamer i laptopów należących do ofiar katastrofy.

lm, wg, Niezależna.pl

http://www.niezalezna.pl/artykul/smolensk_rosjanie_niszczyli_zawartosc_a...

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

7. ABW POPRAWI EKSPERTYZĘ TELEFONÓW I APARATÓW OFIAR KATASTROFY

Ekspertyza ABW dotycząca telefonów, laptopów i aparatów fotograficznych ofiar katastrofy smoleńskiej musi być poprawiona - informuje radio RMF FM. Prokuratura zaprzecza oczywiście, że ma to związek z informacjami portalu Niezależna.pl, iż na nośnikach eksperci odkryli usuwanie danych, np. kasowanie zdjęć.

Według RMF FM - rzecznik wojskowej prokuratury twierdzi, że z ekspertyzy ABW nie można wyciągać radykalnych wniosków. Jak mówi, to, że eksperci napisali o ingerencji w nośnik, nie musi oznaczać kasowania zdjęć. Przypomnijmy jednak, że w ekspertyzie przeprowadzonej na zlecenie ABW jest wyraźnie napisane, iż na jednym z aparatów zdjęcia na pewno kasowano, a zawartość innych - chodzi głównie o pliki JPG, czyli fotografie - była modyfikowana.

Ponadto - jak według naszych informacji napisał biegły badający urządzenia - istniała możliwość ingerencji w nośniki bez zmian właściwości plików, co pozwala na pełny dostęp do danych i ich edycję przy jednoczesnym ukryciu tych czynności.

Płk Rzepa powiedział także, że za modyfikacje w treści aparatów między 17 a 19 kwietnia 2010 r. To dziwne, bo - jak pisaliśmy - ekspert skomentował zmiany z tego okresu następująco: „ingerencja ta mogła nieodwracalnie zatrzeć ewentualne ślady wcześniejszych modyfikacji”. Czyżby to zatem strona polska zacierała ślady?

http://www.niezalezna.pl/artykul/abw_poprawi_ekspertyze_telefonow_i_apar...

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl