A ja wolę w ten deseń
dzierzba, pon., 18/10/2010 - 10:56
Jak chyba każdy felietonista produkujący duże ilości tekstu, również Stanisław Michalkiewicz ma swoje ulubione koniki, które regularnie zajeżdża kłusując po literkach kolejnych akapitów. Od pewnego czasu jednym ze stałych elementów tej jazdy obowiązkowej jest przekonywanie, że Jarosław Kaczyński stara się doprowadzić do ustanowienia czegoś na kształt kultu swojego śp. brata, a ten na to nie zasługuje chociażby tylko z tego powodu, że ratyfikował przyspieszający proces utraty suwerenności Polski Traktat Lizboński.
Pomijając teraz kwestie faktycznych skutków ratyfikacji traktatu oraz słuszności przypuszczeń, że prezesowi Prawa i Sprawiedliwości marzy się tego typu „beatyfikacja”, dość logiczną konsekwencją przyjęcia punktu widzenia pana Michalkiewicza będzie stwierdzenie, że podpisania Traktatu Lizbońskiego można było uniknąć. W każdym razie – to już moja złośliwa nadinterpretacja własna – popierany przez niego O-Mało-Co-Prezydent-Od-Lat-Dwudziestu Janusz Korwin-Mikke z pewnością nie zaszczyciłby tego aktu swoim podpisem.
Oczywiście nikt nie zabroni nikomu twierdzić, że traktat z Lizbony można było odrzucić i miłująca demokrację i prawo narodów do samostanowienia Unia z niedowierzaniem, nieutulonym bólem, żalem, smutkiem itp., ale jednak przyjęłaby tę decyzję do wiadomości. Skoro można wierzyć, że w wyborach głowy państwa prezes Wolności i Praworządności ma realne szanse, to zapewne i ta sielankowa wizja pozycji Polski w Europie nie musi razić i wywoływać wesołkowatości.
Ja jednak, być może brakuje mi wyobraźni, pozwalam sobie uważać inaczej.
Mój sceptycyzm wywołany jest wspomnieniem głosującej do skutku Irlandii i złamanym oporem Vaclava Klausa oraz generalnie gremialnym poparciem tego dokumentu przez pozostałe państwa członkowskie. Sprawia to, że trudno mi traktować poważnie opinię, że w tym układzie sił w Europie Polska mogła trwale i skutecznie zablokować wprowadzenie traktatu w życie.
Pewnie, może gdybyśmy usilniej i z większą determinacją zabiegali o pozyskanie do swoich racji np. Włochów, Hiszpanów czy Brytyjczyków, sytuacja przedstawiałaby się zgoła inaczej. To faktycznie mógł być błąd lub wręcz celowe zaniedbanie i być może z tego kiedyś ówczesne rządy i prezydenta historia dokładnie rozliczy. Twierdzę jednak, że na tamten moment, w 2008 roku, śp. prezydent Lech Kaczyński nie miał innego wyjścia i musiał ratyfikować Traktat Lizboński.
Czy było to słuszne, czy nie jeszcze nie wiem. Niewątpliwie dowiemy się wkrótce. W tej chwili jestem jednak przekonany, że biorąc pod uwagę okoliczności, budowanie na tym fakcie dyskwalifikującej śp. Lecha Kaczyńskiego czarnej legendy jest sporym nadużyciem.
Po prostu, może naiwnie i na wyrost ale jednak zdecydowanie – in dubio pro reo – na korzyść „oskarżonego” wolę rozstrzygąć te wątpliwości. Zwłaszcza, że alternatywą jest kult Korwina, a mnie już niestety wypada być realistą, bo już za sobą mam lata nastoletnich amorów i miłości.
PS O dzisiaj już nie wstawiam w nawiasy kwadratowe daty i godziny publikacji tekstu w Salonie24. Nie ma to sensu, skoro od dawna backup na wordpressie robię praktycznie od razu. Dopiero teraz na to wpadłem, serio :)
Filed under: dywagacje, historia, media, polityka, Polska, społeczeństwo, UE, ustroje
- dzierzba - blog
- Zaloguj się, by odpowiadać
napisz pierwszy komentarz