Geralt już w Rumunii - korespondent blogmedia24.pl - czekamy na dalsze relacje
DROGA DO GRUZJI
Wojciech Pokora i Paweł Bobołowicz, 12-10-2008 14:19
POWRÓTRumunia – 12 października 2008.
Czwartek 09 października 2008 rok, godz. 22.00. Po załadowaniu darów i szybkiej odprawie celnej konwój jest gotowy do drogi. Ze względu na fakt, że do pokonania ma ponad 3500 kilometrów postanawiamy go nie wstrzymywać i dogonić na trasie. Ciężarówkom możemy towarzyszyć dzięki uprzejmości Peugeot Andrzej Kita Lublin, który udostępnił nam samochód na całą wyprawę do Gruzji.
Okazuje się jednak, że aby wjechać na terytorium Turcji użyczonym samochodem, potrzebny jest szereg dokumentów notarialnie poświadczonych i przetłumaczonych na język turecki przez tłumacza przysięgłego. Samochód odbieramy w czwartek ok godz 18.00, tłumaczenie dokumentów gotowe ma być na piątek ok. południa. Dwanaście godzin opóźnienia.
Z Warszawy wyjeżdżamy w piątek wieczorem. Mamy informację, że TIRy z pomocą są już w Słowacji. Ruszamy. Praktycznie cała Wschodnia Europa buduje drogi. Przejazd przez Polskę i Słowację wiąże się z ciągłym oczekiwaniem na zmianę świateł w miejscach, gdzie wprowadzono ruch wahadłowy. Jednak na węgierskich autostradach udaje nam się nadrobić stracony czas. Węgry pokonujemy w cztery godziny. Dzięki temu do Rumunii wjeżdżamy jeszcze w sobotę 11 października. Od konwoju dzieli nas niespełna 100 kilometrów. Jak się okazało, jednych z najdłuższych.
Rumunia pilnie stara się nadrobić dystans, który dzieli ją od reszty krajów Unii Europejskiej. Dystans, wydawałoby się niemożliwy do pokonania. Jeśli nie zmarnuje szansy i możliwości, a przede wszystkim wspólnotowych funduszy, czeka ją gigantyczny skok cywilizacyjny. Dziś jednak z punktu widzenia standardów, do których przywykliśmy jako obywatele UE, wydaje się niewiarygodny fakt, że ten kraj jest członkiem Wspólnoty.
Tuż za granicą węgiersko-rumuńską zaczyna się olbrzymi korek. Jak się niebawem okaże, nie największy. Remonty dróg, ruch wahadłowy i długie oczekiwanie na przejazd..... Jeśli ktoś naprawdę nie musi teraz przejeżdżać przez ten kraj, to raczej niech stara się go omijać przynajmniej do czasu dostosowania infrastruktury drogowej do obowiązujących w całej Wspólnocie standardów.
Około godziny 16.00 w miejscowości Burjuc zauważamy na parkingu nasze ciężarówki. Okazuje się, że konwój, który jeszcze w Polsce składał się z dwóch ciężarówek dziś liczy ich już sześć. Dołączyły tureckie ciężarówki przewoźnika obsługującego nasz konwój, które wiozą z terytorium Europy towary do Turcji, Gruzji i Iranu. Kierowcy twierdzą, że tak jest bezpieczniej na niepewnych drogach Rumunii i Bułgarii.
Poznajemy życie kierowców ciężarówek. Konwój obsługują Turcy. Wydaje się, że większość rynku przewozów towarów w tej części Europy jest przez nich opanowana. Powstała tu dla nich cała infrastruktura. Parkingi, bary z tureckim jedzeniem. Miejsca, do których nie ma wstępu nikt z zewnątrz. Nikt, chyba, że anonsują go tureccy kierowcy.
Na nocleg w Sibiu w okolicach Rimnicu Vilcea w środkowej Transylwanii dojeżdżamy już z konwojem ok. godziny 22.00. Wjeżdżamy na zamknięty parking tylko dla tirów i zostajemy zaproszeni na wspólne oglądanie meczu. Trwają eliminacje do mistrzostw świata w piłce nożnej. Turcy grają z Bośnią i Hercegowiną. Pierwszy test, komu kibicujemy. W barze pełnym tureckich kierowców, gdzie emocje wiszą w powietrzu wraz z siwym papierosowym dymem, odpowiedź jest prosta. Jesteśmy za zawodnikami w czerwonych strojach.
Podczas gdy nasi tureccy towarzysze zaabsorbowani są meczem, otrzymujemy informację o trzęsieniu ziemi w Gruzji. Natychmiast dzwonimy do Zwiada Khmaladze, przedstawiciela władz regionu Shida Karthi. Okazuje się, że epicentrum trzęsienia znajdowało się w Czeczenii, a w Tbilisi i Gori wstrząsy były jedynie odczuwalne. Wiemy już, że nasi przyjaciele w Gruzji są bezpieczni, wracamy więc do baru na mecz.
Ostatecznie Turcja wygrywa, co daje powód do świętowania. Na stołach pojawia się raki o anyżkowym posmaku, a w tle słychać dźwięki tureckiej muzyki. Bardzo szybko zaczynają się tańce. Tańce, będące manifestacją męskiej przyjaźni i dające upust emocjom. Tańce, podobne do tych, które tańczą mężczyźni na Kaukazie i w Grecji.
Opuszczamy naszych towarzyszy by odpocząć przed kolejnym dniem. Jechaliśmy prawie dwie doby bez dłuższego odpoczynku, a jutro czeka nas przejazd przez Karpaty i wjazd do Bułgarii. W optymistycznym wariancie zakładamy, że jutro konwój dotrze do Turcji. Nasi tureccy przyjaciele nie pozwalają nam jednak nocować w naszym aucie. Odstępują swoją ciężarówkę. Wygląda na to, że już do samej Gruzji będziemy dzielić codzienny los tirowców.
Wojciech Pokora i Paweł Bobołowicz - Sibiu, Rumunia.
- Zaloguj się, by odpowiadać
napisz pierwszy komentarz