Z Janem Pietrzakiem, satyrykiem i aktorem, twórcą Kabaretu pod Egidą, rozmawia Bogusław Rąpała
Brał Pan aktywny udział w kampanii wyborczej Jarosława Kaczyńskiego. Jak Pan przyjął wygraną Bronisława Komorowskiego?
- To jest, proszę pana, jakby to powiedzieć, zwycięstwo frontu jedności Narodu. Polacy zatęsknili za dyktaturą i oddali całą władzę w Polsce jednej partii. Taka jest wolna wola elektoratu. Jak chcą, to będą mieć, ale muszą pamiętać, że mieli lepszy wybór.
Czy w Pana ocenie działania rządu gwarantują rzetelne wyjaśnienie przyczyn i przebiegu katastrofy z 10 kwietnia?
- Wydaje mi się, że katastrofę pod Smoleńskiem będzie się wyjaśniało tyle samo lat, co zbrodnię katyńską, czyli mniej więcej siedemdziesiąt. Przecież tamta również nie została do końca wyjaśniona. Myślę, że za tego rządu nie dojdzie do rzetelnego wyjaśnienia wszystkich okoliczności tej tragedii. Ten rząd nie ma takiej potrzeby. Oczywiście nie chcę tu niczego przesądzać, ale to tak na chwilę obecną wygląda. I mówię to z ubolewaniem. Jak ten front jedności Narodu bardzo okrzepnie, to w następnych wyborach pan Komorowski będzie miał 90 proc. poparcia. W tym kierunku idziemy. Wtedy będą mieli całe zwycięstwo, a Naród będzie cierpiał w biedzie i goryczy, jak obecnie powodzianie...
Przed drugą turą wyborów prezydenckich w swoim internetowym felietonie pt. "Prosta sprawa" stwierdził Pan, że dokonując wyboru między dwoma kandydatami, wystarczy przeanalizować, kto kogo popiera. W Pana ocenie kandydaturę Komorowskiego popierali ludzie, którzy w "dorzynaniu niejednej watahy uczestniczyli i nad wyginięciem dinozaurów polskiej nadziei solidnie się napracowali".
- Używając tych skomplikowanych fraz, zwróciłem po prostu uwagę na to, że Komorowskiego popierają tacy ludzie, jak np.: Jaruzelski, Urban i Kwaśniewski. To chyba wystarczy! Trzy reprezentatywne nazwiska dla ustroju, który upadł, który został przez "Solidarność" obalony. Skoro oni popierają Komorowskiego, to znaczy, że w tym środowisku ma on prawdziwe oparcie. I tego powinniśmy się obawiać. Bo po trzydziestu latach od sierpnia 1980 roku taka sytuacja budzi wątpliwości. Takie towarzystwo nie wróży niczego dobrego.
Za czasów PRL nie można było śmiać się z władzy. A mimo to wielu satyryków zręcznie omijało ówczesną cenzurę. Dlaczego obecnie prawie żaden kabaret nie śmieje się z rządzącej ekipy?
- Żaden spośród tych, które pan widzi w telewizji. Mój kabaret mówi cały czas o rządzie. Ale w małej salce. Mamy cały dział o Tusku, tzw. tuskalia, i mówimy o wszystkich aktualnych sprawach. Tak jak mówiliśmy za komuny o komunizmie, tak mówimy teraz o III RP. Natomiast jesteśmy po prostu zakazani w mediach. Media są w rękach ludzi, którzy satyry sobie nie życzą. Żadnej! Boją się jej. To oczywiste.
Czy jest szansa, że ta tendencja ulegnie wkrótce zmianie?
- Myślę, że nie bardzo. Wyhodowano całą masę takich przedsięwzięć, które się nazywają kabaretem, a które są po prostu wygłupami, a nie żadnym kabaretem. Pomieszano pojęcia. To jest typowe dla ustrojów totalitarnych. W komunizmie też padało słowo "wolność", padało słowo "demokracja" i różne inne szlachetne hasła, ale one zmieniły kompletnie znaczenia. Czym się różni demokracja od demokracji socjalistycznej? Tym, czym krzesło od krzesła elektrycznego. Kabaret pokazywany w telewizji jest wygłupem, a nie kabaretem satyrycznym. Satyra jest zakazana ze względu na formację kulturową ludzi, którzy decydują o mediach. To są tępe, ciemne, przerażone i zakompleksione typy, które nie chcą żadnej satyry, bo się boją, że ktoś się będzie śmiać nie z tego, co trzeba.
A czy dzisiejsi politycy, szczególnie ci z obozu władzy, potrafią się z siebie śmiać?
- To jest jakiś marny gatunek ludzi. Rządząca Platforma robi wszystko z naprężoną żyłą i wściekłością. To jest formacja ludzi wściekłych. Ludzi agresywnych. Ich wiece przypominają "parteitagi". Mówcy wychodzą na mównicę, żeby się wściekać, jątrzyć i judzić.
Niemniej osoby pokroju Palikota i Niesiołowskiego są przekonane o swoim prześwietnym poczuciu humoru...
- Oni tak mogą uważać. Każdy wariat może sądzić, że jest fantastyczny, że jest Napoleonem albo Juliuszem Cezarem.
Ale jak widać, nawet oni mają odbiorców, których najwyraźniej to bawi.
- Nie sądzę, że kogokolwiek to bawi. Ci ludzie pokazywani są celowo. Nic się nie dzieje samo przez się. Jeżeli każda bzdura Palikota natychmiast jest nagłaśniana w telewizji jako wielkie wydarzenie, to przecież nie bez powodu. Nie wszyscy wariaci występują w telewizji. A Palikota pokazuje się z premedytacją. Bo on jest prowokatorem. On ma zmuszać Polaków do kłótni, bo kłótnia leży w interesie wrogów Polski. Chodzi o to, żebyśmy się kłócili i żebyśmy nic pozytywnego nie potrafili zrobić. Żeby cały czas trwała awantura. Żeby udowadniać Europie, jacy głupi są Polacy. Tak było w epoce rozbiorów i tak było w czasach powojennych, które pamiętam, i tak jest teraz. Trwa celowe judzenie. Do tego wynajęci są ludzie szczególnie predestynowani, typu Niesiołowski, Palikot czy - ku mojemu ubolewaniu - Kaziu Kutz, którego kiedyś znałem jako miłego reżysera, a teraz również on zajmuje się napuszczaniem Narodu na siebie i wywoływaniem nienawiści. Jeszcze raz powtarzam: to jest robione celowo i z premedytacją. Ta nienawiść nie bierze się z przypadku. Są środowiska, które chcą, życzą sobie wojny domowej, chociażby z powodu filmu "Solidarni 2010". Pokazano w nim ludzi żegnających na Krakowskim Przedmieściu śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Wiadoma gazeta dostała szału, a znany reżyser nawoływał do wojny.
Są jakieś granice obśmiewania polityków?
- Moim zdaniem, kabaret jest taką konwencją, w której śmiać się można ze wszystkiego i wszystkich. Jestem za wolnością żartowania, bo jest ona częścią wolności słowa. Chodzi tylko o styl. Kiedy ktoś mi mówi, że Palikot żartował, bo mówił, że pijany prezydent spowodował katastrofę samolotu, to jaki to jest żart? Nie każde chamstwo i kłamstwo z premedytacją, nie każda brednia jest żartem. Kabaret tworzy żarty, które w nastroju zabawy w określonych warunkach u publiczności wywołują radość, wesołość i optymizm. Ponieważ ironia jest cechą naszej kultury. Ale istotny jest sposób, w jaki się to robi. Natomiast chamstwo nie jest żadną ironią. Walenie młotem kogoś po głowie nie jest drwiną, tylko przestępstwem. Celowo miesza się pojęcia.
Czy popierając kandydata PiS na prezydenta, nie obawiał się Pan przyczepienia łatki ciemnogrodzianina?
- (Śmiech) Ja się nie boję żadnych łatek. W Peerelu gorsze łatki mi przyszywano. Polecam moją książkę opartą na aktach SB "Jak obaliłem komunę". Całe życie opluwają mnie różne łobuzy. Trzeba po prostu robić to, w co się wierzy. A ja akurat wierzę w Polskę, która co pewien czas pokazuje prawdziwe oblicze w jakiejś sprzyjającej sytuacji. A często jest spychana do narożnika i zmieszana z błotem.
Niedawno obchodził Pan 50-lecie działalności scenicznej. Zmienił się ustrój, zmieniały się rządy. Czy w poczuciu humoru Polaków zaszły jakieś zmiany?
- Oczywiście, że tak, bo czasy się zmieniają, pokolenia się zmieniają i uwarunkowania się zmieniają. Ale jedno się nie zmienia: Polacy śmieją się z dobrych żartów. Może mam skrzywioną optykę, bo parę razy w tygodniu widuję moją publiczność, która się bawi doskonale. Ja z tego poczucia humoru żyję w końcu pół wieku, razem z liczną rodziną i wymagającą żoną. Polska Wspólnota Śmiechu to moja najważniejsza partia. Kochani, pamiętajcie - nie ma wolności bez wesołości!
Dziękuję za rozmowę.
napisz pierwszy komentarz