Plastikowi Ojcowie i droga do zniewolenia

avatar użytkownika Łukasz Kołak
„Wiemy dobrze o co toczy się gra” – śpiewał swego czasu Krzysztof „Grabaż” Grabowski lider Pidżamy Porno w piosence „Bal u senatora”. Było to zanim zaczął śpiewać rymowanki dla wykształciuchowatych panienek w nowym zespole „Strachy na Lachy”, stając się dla nich surogatem Gałczyńskiego. Tę metamorfozę artystyczną „Grabaża” można uznać za symboliczną metamorfozę naszej rzeczywistości społeczno – politycznej ostatnich 30 lat.  Lata walki z komuną, okrzyków „Solidarność!”, malowania haseł na murach i machania „naszemu” papieżowi chorągiewkami, zamieniamy na nieograniczone „korzystanie z ciepłej wody w kranie”, zakupy w hipermarketach, „kraniki, dywaniki” i Ołpener festiwal.  Gra, o której wiedzieliśmy wtedy o co się toczy, powoli kończy się. Westernizacja Peerelu zakończona. Gminny, czerwononosy socjalizm, pszenno – buraczany, zastąpiono Ołpenerem na licencji zachodniej, którego wykształcona młodzież z dużych miast nie tylko nie musi się wstydzić, ale w który nawet ochoczo musi się zaangażować. Co najważniejsze na obecnym etapie: piwa i kart do głosowania na tej imprezie nie zabraknie! Organizatorzy powinni jednakże od razu zakreślić na tych kartach nazwisko hrabiego, aby młodzież zmęczona faktem obcowania z kulturą nie myliła się przy urnie. Jeszcze jakieś nieszczęście gotowe z tego wyniknąć!

    W 1980 r. Polacy (wśród nich pewnie i młody „Grabaż”) wiedzieli „o co toczy się gra”. W kolejnych latach dawali temu wyraz. Wśród marzeń pojawiały się i te, aby wreszcie wyrwać się z objęć Wielkiego Brata. Starego Niedźwiedzia, który w 1945 przyniósł nam „wyzwolenie”. Na bazie tych marzeń Polacy w latach 90. i w pierwszym dziesięcioleciu dwutysięcznych, wybierali Zachód jako kierunek, nie tylko emigracji zarobkowej, ale także kierunek polityczny. Stąd zdecydowana akceptacja dla integracji z Unią Europejską. Dla obecności w NATO. Odsuwano na bok wszelkie negatywne konsekwencje integracji, wyśmiewano oszołomów, którzy wskazywali na zagrożenia płynące z Zachodu. Liczyła się tylko, instynktowna niemalże, chęć radykalnego odcięcia od Wschodu. Od „modelu białoruskiego”. Jeśli nie UE to będziemy mieli Białoruś – mówił znany hierarcha Kościoła z Lublina, w pewnych kręgach znany jako TW „Filozof”. I Polacy przyjęli tę argumentację. „Nie chcemy być Białorusią, wybieramy Zachód!”.

    I co? Nie minęło 10 lat od integracji a już zapomniano „o co toczy się gra”. Większość wyborców z powrotem wybiera Wschód. Kieruje nasze, no nazwijmy je roboczo naszym, państwo w stronę Białorusi właśnie. Tak odbieram 5 procentową przewagę hrabiego nad Jarosławem Kaczyńskim oraz wysoki wynik uśmiechniętego „głupka gazowego”, Grzegorza Napieralskiego. Czyżby było to wynikiem rozczarowania obecnością w UE? Nie to po prostu klasyczny polski zanik pamięci. Połączony z politycznym analfabetyzmem.

    Jak to możliwe, że pierwsze miejsce zajmuje reprezentant partii, która jest odpowiedzialna za kolejne afery: hazardową, stoczniową, „rocznicową” (uniemożliwianie śp. Prezydentowi godnego reprezentowania rocznicy katyńskiej) czy wreszcie za haniebne odstąpienie od wyjaśnienia tzw. katastrofy smoleńskiej? Odpowiedzialnej za łamanie natowskich procedur przy organizowaniu wyjazdu oficjalnej delegacji. Partii, której prominentnymi działaczami są takie osobniki jak Palikot, Niesiołowski czy Kutz, posługujące się chamstwem, prostactwem i obscenicznością w przestrzeni publicznej. Obniżające poziom naszej publicznej dyskusji do poziomu rynsztoka.

    Jak to zatem jest? Kilka lat temu straszono nas Białorusią jeśli nie wybierzemy integracji z Zachodem. A dzisiaj kandydat partii rządzącej prowadzi nas w objęcia ZBiR – u przy aplauzie tych samych ałtorytetów, które wcześniej stręczyły nam UE. Bo tym właśnie – powrotem Polski do czegoś co zwało się Układem Warszawskim, będzie zwycięstwo wyborcze Komorowskiego. Ci sami artyści, którzy 13 grudnia 1981 r. rozpoczęli bojkot telewizji oraz walenie w Towarzysza Generała, teraz, razem z nim gardłują za Komorowskim i przyjaźnią polsko – rosyjską (czyt. klęknięciem przed Putinem). W jednym są chyba wierni – teraz też bojkotują telewizję publiczną za obecność na antenie znienawidzonego Jana Pospieszalskiego, którego traktują tak, jak porządni ludzie w latach 80. traktowali Urbana. Sam minister propagandy Jaruzelskiego jedzie obecnie razem z nimi na jednym promoskiewskim wózku i ten fakt nie wzbudza u nich obrzydzenia.

    A zatem nasza ojczyzna, w której jak stwierdziła tow. Szczepkowska w 1989 r. „skończył się komunizm”, powraca do „macierzy”, którą na mocy decyzji teherańskich i jałtańskich stała się ojczyzna światowego proletariatu. Ale zarówno tam, jak i u nas po 1989 r. doszło do westernizacji, kapitalistycznopodobnego liftingu, dzięki któremu towarzysze mogli przetrwać trudny okres transformacji. Zmianę etapu najdobitniej pokazuje również audycja wyborcza pana hrabiego, w której wizytuje on razem ze swoim politycznym sojusznikiem, tow. Cimoszewiczem cerkiew prawosławną w Hajnówce. Zabrakło mi tylko obok nich Towarzysza Generała. Kiedy był jeszcze tylko szefem sztabu LWP nie wszedł do kościoła na mszę żałobną w intencji własnej matki, ponieważ mogłoby to mu, na ówczesnym etapie, zaszkodzić w karierze. Teraz to co innego mógłby razem z TW „Carexem” wejść do tej dziupli dilerów opium dla ludu i posłuchać śpiewu cerkiewnego chóru.

    Czyżby stolica apostolska również spisała nasz kraj na straty czyniąc prymasem Polski TW „Cappino”?Abp Kowalczyk, na którego spada ten zaszczyt, ale jednocześnie ogromny ciężar, udzielając jednego z pierwszych wywiadów dla telewizyjnej Panoramy (08.05.2010) stwierdził, że „nie będzie grał roli ojca narodu” bo taka gra niczego dobrego nie przyniesie.

    Muszę wyznać, że słysząc te słowa z ust wysokiego hierarchy, w przededniu jego wywyższenia w polskim Kościele, poczułem się, delikatnie pisząc, zniesmaczony. Co oznacza to wyznanie? Czy poprzedni prymasowie w Kościele „odgrywali” tylko jakąś rolę? Czy Prymas Tysiąclecia był zwykłym komediantem kiedy wygłaszał słynne „Non possumus”? Czy wreszcie Jan Paweł II – niewątpliwy monarcha naszych dusz, też był tylko aktorem, który zbyt mocno wczuł się w rolę? A co za tym wszystkim idzie, dopiero teraz, otrzymujemy wreszcie prymasa, który zerwie te teatralne maski i przestanie nas zabawiać, jak czynili to jego poprzednicy?

    W pewnym sensie abp Kowalczyk ma rację. Wierni nie potrzebują kogoś „kto gra rolę ojca narodu”. Wierni potrzebują kogoś kto jest Ojcem! Ich Ojcem! Przewodnikiem na dobre i złe. I wyczuwają to instynktownie. Garną się do kogoś takiego. Tak jak garnęli się do ks. Karola Wojtyły. Tak jak przyciągał ich ks. Popiełuszko. A ktoś kto nie odgrywa ról, ale jest Ojcem, nie cofa się przed złożeniem z siebie ofiary. Tak jak ks. Popiełuszko. Tak samo jak gotów był na to Prymas Tysiąclecia.

    Czy zatem wchodzimy w okres „plastikowych” patriarchów? I to w momencie kiedy tragicznie ginie część naszej elity? Kiedy nasza niepodległość znów staje się zagrożona? Czyż właśnie teraz, Anno Domini 2010 nie potrzebujemy znów Ojca Narodu z prawdziwego zdarzenia?

    Oczywiście czarny scenariusz nie musi zostać zrealizowany. 4 lipca nie musi wygrać Komorowski. Wyrok może być odroczony. Obawiam się jednak, że zbyt dużo Polaków zapomniało „o co toczy się gra”. Tym, którzy nie wybierają się w weekend na Ołpener festiwal proponuję zanucić sobie, razem z Lechem Janerką piosenkę „Jest jak w niebie” :

 

Jest jak w niebie
Pieniądze tracą sens
Gdzieś gra obsesja
O łódź podwodną w szkle
Groźna profesja
I więcej nie ma nic

Chyba, że znów ruszy front
Obawiam się, że powstaje plan zatykania trąby
Dokładny plan w którym nie masz już
szpar ani dziur…

 

Albo razem ze „starym” Grabażem „Bal u senatora”…

 

napisz pierwszy komentarz