Grzegorzowi Napieralskiemu. Ku pamięci
Państwowa Komisja Wyborcza podała już oficjalne wyniki w I turze wyborów. Najwięcej głosów zebrał Bronisław Komorowski, na którego zagłosowało 41,54% społeczeństwa. Na Jarosława Kaczyńskiego głos oddało 36,46% uprawnionych do głosowania, natomiast Grzegorz Napieralski otrzymał 13,68% poparcia Polaków.
To pierwsza trójka, która się liczyła, resztę zaliczyć można do tzw. planktonu, bo zebrali bardzo iluzoryczne ilości głosów i nawet w przypadku przekazania ich innemu kandydatowi, niewiele tutaj mogą zmienić. Tego nie można powiedzieć o Grzegorzu Napieralskim, który wprawdzie do II tury wyborów nie wszedł ale wydaje się, że w tej II turze będzie mieć najwięcej do powiedzenia.
Nie zdziwiło zatem nikogo, że tuż po ogłoszeniu sondażowych wyników, w swoich przemówieniach i Bronisław Komorowski i Jarosław Kaczyński nagle sobie przypomnieli, że ktoś taki jak Grzegorz Napieralski w ogóle istnieje i funkcjonuje w polityce. W ten sposób zainicjowano starania o głosy poparcia elektoratu lewicowego oraz niekoniecznie lewicowego, bo znam osoby, które zagłosowały na Napieralskiego tylko dlatego, że się często uśmiecha i w ogóle jest sympatyczny.
Wydawać by się mogło, że na 100% Napieralski poprze Komorowskiego, bo jeśli chodzi o poparcie Kaczyńskiego, to jest to nie do pomyślenia, zwłaszcza w kontekście ostatnich wypowiedzi Napieralskiego o tym, jak to on się boi powrotu IV RP. Raczej nie przyłoży ręki do tego powrotu. Można więc mieć przypuszczenie graniczące z pewnością, że poprze Komorowskiego.
Ale gdyby tak głębiej wgryźć się w temat, to można dojść do wniosku, że Napieralski wcale nie musi nikogo popierać. Po pierwsze dlatego, że ustawianie sobie Komorowskiego i Kaczyńskiego w roli petentów nadal będzie mu służyć i zdecydowanie wzmocni formację, której Napieralski szefuje. Po drugie można sądzić, że Napieralski ma dobrą pamięć i pamięta o pewnym wydarzeniu, które chciałbym na wszelki wypadek przypomnieć szefowi SLD.
Było to dokładnie rok temu, koniec czerwca 2009 roku. Trwają prace nad poprawkami do ustawy medialnej, w której niemal pewnym się staje, że PO zagłosuje razem z SLD przeciw tej ustawie. Okazało się jednak, że umawiać się z PO nie można, bo już następnego dnia PO zagłosowała inaczej niż SLD, co wywołało wściekłość lewicy i jej rozczarowanie.
Pamiętam jak dziś, że Napieralski rozgłaszał koniec wiarygodności Tuska, która jego zdaniem „zamieniła się w popiół”. Pamiętam jak Wenderlich zarzekał się, że SLD już nigdy nie będzie się wikłać w żadne rozmowy z Platformą Obywatelską, bo ta nie jest godna zaufania i nie potrafi wywiązywać się ze swoich zobowiązań. Pomni tych swoich słów politycy lewicy dziś powinni kandydatowi PO pokazać potężną figę z makiem.
Teraz więc Napieralski, przy pełnym wykluczeniu tego, iż poprze Kaczyńskiego, ma do wykonania dwa możliwe ruchy. Może przekazać swoje poparcie Komorowskiemu, po odpowiednim rozegraniu tego i wytargowaniu odpowiedniej za te głosy ceny. Przy czym nie ma pewności, że znowu nie zostanie „wytuskany”, czyli oszukany i zostawiony z niczym. Może też nie przekazywać poparcia nikomu i wybór zostawić sumieniom i sercom swojego elektoratu.
Zatem przed Napieralskim decydujący test na to, czy jest wytrawnym politykiem i czy swoje poparcie będzie potrafił przekuć w korzyść swoją, swojej formacji, przy jednoczesnej pewności, że swoją korzyścią nie odbierze korzyści Polsce. Ale najważniejsze o czym pamiętać musi, to wiarygodność i dobra pamięć o tym, że jest przeciwnikiem duopolu, więc tak samo wroga jest mu Platforma Obywatelska co i PiS. A może jednak sięgnie po tę najsłodszą zemstę, czyli uśmiechnie się w kierunku PO, by tuż przed ciszą wyborczą poprzeć jednak Kaczyńskiego?
Bo przecież już chyba lepiej popierać kogoś, z kim się nie zgadzamy niż kogoś, kto i tak nas oszuka.
- PiotrCybulski - blog
- Zaloguj się, by odpowiadać
napisz pierwszy komentarz