Głosami PO i SLD przeszła kandydatura Marka Belki na prezesa NBP. PiS
i PSL głosowały przeciw. O wyborze Belki przesądził przewodniczący SLD
Grzegorz Napieralski, który rekomendował swojemu klubowi głosowanie za
kandydaturą Belki.

                                                                                                                                                                                                
Minęło pięć lat od czasu, gdy sejmowa komisja śledcza ds. afery PZU
zarzuciła ówczesnemu premierowi Markowi Belce składanie fałszywych
zeznań i konflikt interesów przy prywatyzacji największego polskiego
ubezpieczyciela. Konflikt interesów miał polegać na tym, że Marek Belka,
zanim został premierem, był członkiem Rady Nadzorczej BIG Banku
Gdańskiego (obecnie Bank Millenium), a równocześnie zasiadał w komitecie
doradczym ABN AMRO, które było doradcą ministra skarbu przy
prywatyzacji PZU. Przemawiające za konfliktem interesów dokumenty
zostały później pokazane w TVN w 2006 r. przez dziennikarzy
„Superwizjera” w filmie „Kto chciał ukraść PZU”, pisała też o tym prasa:
http://www.youtube.com/watch?v=53ia4wblL8s
  

                                                                                                                                                                                                
Pod koniec maja br. nazwisko Belki pojawiło się w kontekście jego
kandydatury na prezesa Narodowego Banku Polskiego. Jego kandydaturę na
sześcioletnią kadencję ogłosił pełniący obowiązki prezydenta Bronisław
Komorowski, nie ukrywając, że zależy mu na przeforsowaniu kandydatury
byłego SLD-owskiego premiera jeszcze przed wyborami prezydenckimi. PiS i
PSL szybko to oprotestowały ze względu na proponowany termin głosowania
w Sejmie. Ludowcy powoływali się na konstytucję, według której prezesa
NBP wyznacza prezydent, a nie pełniący obowiązki prezydenta. SLD
początkowo zadeklarowało poparcie Belki, gdy zgłosi go wybrany w
wyborach prezydent, ale ostatecznie podporządkowując się woli wodza
poparło go przed wyborami. Natomiast komunikat Polskiej Agencji Prasowej
z 27 V 2010 r. podawał: „Prezes
PiS Jarosław Kaczyński
powiedział, że nie ma zastrzeżeń do
kandydatury
Marka Belki na prezesa Narodowego Banku Polskiego
, ale - jak zaznaczył - decyzja w tej
sprawie nie powinna być podejmowana 10 dni przed wyborami
prezydenckimi”.

 

Taka reakcja opozycji, jak i forsowanie Belki na prezesa NBP
przez Komorowskiego, skłania do szerszej dyskusji nad tym co zaszło w
Polsce i co się nadal odbywa w kontekście afery PZU. Niestety z
ubolewaniem należy stwierdzić, że wciąż nie toczy się na ten temat
dyskusja adekwatna do znaczenia tematu, a wiele istotnych faktów wciąż
pozostaje przemilczanych. Chciałbym tą lukę chociaż częściowo zapełnić,
pisząc o największej aferze finansowej drugiej dekady III RP.

 

W cieniu przesłuchań toczących się przed
komisją hazardową pojawiła się informacja, że po pięciu latach śledztwa
prowadzonego przez gdańską prokuraturę w związku z aferą PZU wpłynął do
sądu akt oskarżenia przeciw byłemu ministrowi skarbu Emilowi Wąsaczowi.
Były minister – obecnie prezes zarządu i dyrektor generalny spółki
Stalexport Autostrady S.A. zajmującej się budową autostrad – jest
oskarżony o niedopełnienie obowiązków i działanie na szkodę Skarbu
Państwa w okresie, gdy był ministrem. Jednak zarzuty w związku z
prywatyzacją PZU postawiły mu już w 2005 r. sejmowa komisja śledcza i
Komisja Odpowiedzialności Konstytucyjnej. Kilka lat temu Wąsacz stanął
przed Trybunałem Stanu, gdzie miał odpowiedzieć także za prywatyzację Domów Towarowych
Centrum
i Telekomunikacji
Polskiej
, ale końca tamtego procesu nie widać.

 

U schyłku Sejmu IV kadencji
dziewięcioosobowa komisja śledcza ds. afery PZU, złożona z
przedstawicieli niemal wszystkich ówczesnych klubów parlamentarnych,
stwierdziła 19 poważnych naruszeń prawa. Pomimo różnic politycznych jej
członkowie (m.in. obecny wiceminister skarbu Jan Bury z PSL i obecny
minister infrastruktury Cezary Grabarczyk z PO) byli zgodni w
zasadniczej sprawie, podejmując jednogłośnie uchwałę wzywającą
Ministerstwo Skarbu do przygotowania i złożenia w sądzie wniosku o
uznanie prywatyzacji PZU za nieważną z mocy prawa. Tylko co z tego?
Przed wyborami w 2005 r., jak i dwa lata później odegrano szopkę, że
nowo powołany rząd, jaki by nie był, się tym zajmie. A jak się tym
zajęto, można było przeczytać chociażby w cyklu artykułów Jana Pińskiego
w tygodniku „Wprost”, który jeszcze 8 VII 2007 r., na trzy miesiące
przed dojściem do władzy PO pisał:

 

Sprawa aferalnej
prywatyzacji PZU to kolejna sprawa, którą nowa ekipa rządząca miała
rozwiązać. Tymczasem od zeszłego roku nic nie wiadomo na temat wyników
śledztwa (a przecież Emila Wąsacza zatrzymywano z wielkim hukiem). Nie
wiedzieć czemu, nie ma także jeszcze wniosku w sądzie o unieważnienie
prywatyzacji z 1999 - co nakazała w swoim raporcie komisja śledcza ds.
prywatyzacji PZU.

 

Na logikę były dwie możliwości. Jeśli
nawet umowa z 1999 r. była ważna, to przecież jest w niej zapis, który
jasno stanowi, że wszelkie ewentualne spory miały być rozstrzygane przed
polskimi sądami powszechnymi. Jeśli nie była ważna, to tym bardziej
Eureko nie miało prawa dochodzić swych roszczeń na podstawie tej umowy w
międzynarodowym arbitrażu. Bez względu na to, która z tych dwóch
możliwości byłaby prawdziwa, polskie władze nie tylko nie musiały, ale
nawet nie powinny się wcale godzić na ten arbitraż, a mimo to za rządów
lewicy się na niego zgodzono. Później straszono nas nawet 36-miliardowym
odszkodowaniem za nierealizację aneksu do umowy, która
według komisji śledczej była nieważna wraz z aneksem z mocy prawa!
Warto więc przypomnieć, że 30% akcji PZU kosztowało Eureko w konsorcjum z
Big Bankiem Gdańskim 3 mld zł, a za dalsze 21% miano zapłacić według
aneksu do umowy po tej samej wycenie za akcję, co oczywiście dałoby
znacznie mniej niż 36 mld. Mogłoby się przynajmniej wydawać, że ci
politycy i dziennikarze, którzy najgłośniej krzyczeli o grożącym nam
gigantycznym odszkodowaniu, powinni się jednocześnie najgłośniej domagać
ukarania winnych doprowadzenia do całej afery i niekorzystnej dla
Skarbu Państwa wyceny akcji PZU. Tak jednak nie było i np. Aldona Kamela
- Sowińska, która podpisywała feralny aneks do umowy (zwany też
Pierwszą Umową Dodatkową) nie stanęła nawet przed Trybunałem Stanu, co
było kolejnym dowodem na nieliczenie się z wytycznymi komisji śledczej.

 

Jak w październiku ub.r. podała
„Rzeczpospolita”, pojawiły się nawet przewlekłe problemy, aby z grona
460 posłów znaleźć drugiego prawnika – poza posłem Andrzejem Derą z PiS –
mającego prawo występowania przed sądem, który zgodziłby się
reprezentować Sejm w procesie Emila Wąsacza przed Trybunałem Stanu. W
wyniku tego od 2007 r. posiedzenie Trybunału Stanu nie mogło się odbyć,
choć proces nie jest formalnie zakończony! Natomiast jedyny minister,
który w ciągu tych 10 lat oddał sprawę do sądu – Andrzej Chronowski – pożegnał się wkrótce po tym ze stanowiskiem, a jego
następczyni Aldona Kamelia-Sowińska wycofała pozew z sądu i podpisała
Pierwszą Umowę Dodatkową, zgodnie z którą Eureko miało nabyć przed
końcem 2001 r. dodatkowe 21% akcji. 

 

W tym kontekście warto przypomnieć o
oddalonych powództwach w procesach cywilnych, toczących się przed
polskimi sądami, jakie wytoczyła spółka Eureko m.in. byłemu prezesowi
PZU Zdzisławowi Montkiewiczowi i byłemu ministrowi spraw wewnętrznych
Zbigniewowi Siemiątkowskiemu. Obaj twierdzili publicznie, że akcje PZU
zostały kupione w 1999 r. za pożyczone pieniądze, a sąd nie uznał tych
twierdzeń za nieprawdziwe. Cóż więc szkodziło złożyć wniosek w sądzie o
stwierdzenie nieważności umowy prywatyzacyjnej właśnie z tego powodu, że
akcje firmy ubezpieczeniowej miały zostać nabyte na kredyt, a więc
niezgodnie z prawem (wspomniane przeze mnie
procesy pokazują, że byłaby szansa, aby sąd się z tym zgodził)? Nie
robiąc tego, z góry stawiano Polskę na przegranej pozycji, rezygnując z
najistotniejszej ścieżki prawnej pozwalającej potencjalnie zatrzymać
wypłatę horrendalnego odszkodowania. Z jednej strony obciąża to
wszystkie kolejne rządy od czasu rządu Buzka, z drugiej wskazuje na
niedowład wymiaru sprawiedliwości, który powinien mieć wolę,
determinację i możliwości działania, aby zwłaszcza wielkie patologiczne
prywatyzacje unieważniać z urzędu, a nie co najwyżej potwierdzać w
procesach cywilnych, że dwaj panowie mieli prawo mówić o rzeczach
mogących być podstawą do unieważnienia umowy.

 

Kupno akcji na kredyt nie było jedyną
przesłanką do unieważnienia umowy, o jakiej mówiono. Już w lutym 2005 r.
- przed raportem sejmowej komisji śledczej - Krzysztof Trębski i Jan
Piński w artykule „Towarzystwo przyjaciół Eureko” (patrz: „Wprost”, nr.
8/2005 http://www.wprost.pl/ar/73663/Towarzystwo-Przyjaciol-Eureko/?I=1160
)  pisali:

 

Jednym z największych mitów
funkcjonujących w sprawie PZU jest to, że holenderska spółka Eureko BV
to firma zajmująca się ubezpieczeniami od dawna i licząca się w tej
branży w Europie […]. W rzeczywistości, podpisując w 1999 r. odpowiednie
umowy lub zezwolenia związane ze sprzedażą akcji PZU, Ministerstwo
Finansów i Ministerstwo Skarbu Państwa złamały uchwałę własnego rządu,
która przewidywała sprzedaż PZU inwestorowi branżowemu (czyli firmie
ubezpieczeniowej). Holenderskie Eureko BV było spółką holdingową, która
nigdy nie sprzedała żadnej polisy; miała jedynie udziały w kilku firmach
ubezpieczeniowych, wówczas zresztą nawet nie większościowe. Sześć lat
temu cała grupa Eureko była małym graczem w sektorze ubezpieczeń. Miała
zaledwie 1,5 proc. europejskiego rynku, czyli dwa razy mniej niż PZU.

 

Sejmowa komisja
śledcza również doszła do wniosku, że Eureko BV w trakcie prywatyzacji
PZU podało bezpodstawnie informację, jakoby posiadało wymagany przymiot
inwestora branżowego. Natomiast w piśmie do marszałka Sejmu z 13 XII
2005 r. (druk nr. 192, V kadencja) podpisanym przez 31 posłów czytamy:

 

Działania
Eureko BV i jego konsorcjanta, polegające na wprowadzaniu w błąd
Sprzedającego co do statusu oferenta, które umożliwiły mu udział w
rokowaniach i następnie nabycie, wraz z BIG Bankiem Gdańskim 30% akcji
PZU S.A. mają znamiona culpa in contrahendo i powinny rodzić
odpowiedzialność odszkodowawczą Eureko BV i BIG Banku Gdańskiego S.A.
wobec ich kontrahenta, tj. wobec Skarbu Państwa. W świetle art. 34
ustawy z dnia 30 sierpnia 1996 r. o komercjalizacji i prywatyzacji
przedsiębiorstw państwowych (Dz.U. Nr 118, poz. 561 z późn. Zm.)
niespełnienie kryterium „inwestora branżowego” powoduje bezwzględną
nieważność rokowań prowadzonych z takim oferentem w celu nabycia akcji, a
w następstwie – bezwzględną nieważność umowy sprzedaży 30% akcji PZU
S.A. zawartej 5 listopada 1999r.

 

Wiceprezes Eureko Ernst Jansen 24 maja
2006 r. zeznał w procesie wytoczonym Montkiewiczowi: "Eureko BV nie jest
firmą ubezpieczeniową, jest tzw. mieszanym holdingiem według przepisów
europejskich". Z kolei zeznając 7 września 2004 r. przed Trybunałem
Arbitrażowym w Londynie przyznał, że Eureko było zadłużone w 2001 r.
na miliard euro. Z takiego zadłużenia nawet już po podpisaniu umów
dodatkowych (a zwłaszcza gdyby miało miejsce podczas ich podpisywania)
wynikałoby, że Eureko nie ma również prawa do roszczeń za nierealizację
sprzedaży dodatkowego pakietu 21% akcji. Kupując akcje jesienią 2001 r.
musiałoby to bowiem robić na kredyt, czego zakazuje i zakazywała wtedy
ustawa o komercjalizacji i prywatyzacji przedsiębiorstw państwowych. W
tej sytuacji wszyscy, którzy znają kodeks cywilny, który w art. 58
stwierdza, że "czynność prawna sprzeczna z ustawą lub mająca na celu
obejście ustawy jest nieważna" powinni się złapać za głowę, jak można by
jeszcze domagać się odszkodowania od państwa polskiego!  

 

Trybunał Arbitrażowy (z wyjątkiem prof.
Jerzego Rajskiego) najwyraźniej w ogóle się nie przejął polskim prawem,
wydając orzeczenie wstępne stwierdzające odpowiedzialność Rzeczypospolitej
Polskiej. Polski arbiter wskazywał, że przepisy polskiego prawa
cywilnego, jako prawa właściwego w odniesieniu do Umowy Sprzedaży Akcji i
umów dodatkowych powinny być uwzględniane w orzeczeniu, gdy tymczasem
„Trybunał ani razu nie powołał się na żadne stosowne przepisy polskiego
prawa cywilnego przy dokonywaniu wykładni umów zawartych przez Strony”.
Prof. Rajski – wybitny specjalista od prawa międzynarodowego – wskazywał na wiele rażących uchybień arbitrażu. Podobne
były też wnioski profesora prawa na Uniwersytecie Warszawskim Grzegorza
Domańskiego i mec. Marka Świątkowskiego z Kancelarii Prawnej Domański
Zakrzewski Palinka. W lutym 2008 r. na łamach „Przeglądu Prawa
Handlowego” poddali oni druzgocącej krytyce uzasadnienie wyroku sądu
arbitrażowego z 2005 r., stwierdzającego odpowiedzialność Polski za
naruszenie traktatu polsko – holenderskiego o ochronie inwestycji:  

 

Należy wyrazić rozczarowanie
z powodu braku logicznego i  klarownego uzasadnienia wyroku. W celu
umotywowania stanowiska większości arbitrów sąd, nadużywając zaufania
stron, posługuje się metodami polegającymi na świadomym urywaniu cytatów
w miejscu dla siebie wygodnym, interpretowaniu fragmentów w oderwaniu
od kontekstu, przemilczaniu podstawowych przesłanek odpowiedzialności
państwa za naruszanie przepisów traktatu, wyciąganiu wniosków stojących
w sprzeczności z własnymi stwierdzeniami, wreszcie powoływaniu się
na źródła, co do których, po szczegółowej ich analizie, okazuje się,
że stanowią dowód na poparcie tezy przeciwnej do głoszonej przez sąd. 

 

Czego jednak oczekiwać od
międzynarodowego trybunału, skoro to nie kto inny jak ci, którzy powinni
najbardziej dbać o polski interes zgodzili się na zawieranie w
skandaliczny sposób skandalicznych umów, a potem nie wystąpili o
stwierdzenie nieważności tych umów do polskiego sądu i nie potrafili
doprowadzić do ukarania winnych? Z państwem, które ma takich rządzących
nikt się szczególnie nie liczy, bez względu na to, jakich by nie pełnili
funkcji w Polsce czy Unii Europejskiej. Trudno oczekiwać, by jakiś
międzynarodowy trybunał bardziej przejął się polskim prawem niż ci,
którzy rządzą Polską.

 

Przesłanki do uznania prywatyzacji PZU
za nieważną z mocy prawa, co potwierdziłoby bezzasadność roszczeń ze
strony Eureko, wskazywano nie tylko jeśli chodzi o kwestię zakupu akcji
na kredyt czy niespełnienie kryterium inwestora branżowego. Złamanie
ustawy Prawo bankowe, nieprawidłowe przyznawanie wyłączności
negocjacyjnej, przerobienie w umowie prywatyzacyjnej daty wykonania
umowy, przerobienie dokumentu konkurencyjnej oferty firmy AXA na nabycie
30% akcji PZU S.A. czy zaginięcie w Ministerstwie Finansów dokumentów
dotyczących sytuacji finansowej Eureko B.V. za lata 1996-1998 - to
kolejne z różnej wagi nieprawidłowości stwierdzonych przez komisję
śledczą, z których część byłaby podstawą do stwierdzenia bezwzględnej
nieważności umowy.

 

Po wyborach w 2005 r. nowy minister
skarbu Andrzej Mikosz zaskarżył jedynie wyrok międzynarodowego trybunału
do sądu w Brukseli, argumentując m.in., że doszło do konfliktu
interesów jednego z sędziów Trybunału Arbitrażowego. Wszystkie skargi
zostały ostatecznie (po apelacjach) odrzucone w 2007 r., a do tego czasu
dalszy bieg postępowania arbitrażowego był zawieszony. Gdyby jednak
minister skarbu przygotował wniosek o uznanie umowy za nieważną z mocy
prawa – tak jak zrobił to już kilka lat wcześniej minister Chronowski,
którego wniosek wycofała Kamela-Sowińska – również wywołałoby to skutek
zawieszenia arbitrażu, z tym że do czasu rozstrzygnięcia sprawy w
krajowym Sądzie Gospodarczym na podstawie polskiego prawa. 

 

Tymczasem co zrobił następca Mikosza
Wojciech Jasiński? Otóż ostatni minister skarbu za rządów PiS-u ogłosił
odstąpienie od umowy z Eureko i chciał wypowiedzieć ją przed sądem, co
jednak różni się od złożenia wniosku o uznanie jej nieważności z mocy
prawa. Minister argumentował, że „powodem jest naruszenie umowy przez
Eureko BV, poprzez łamanie klauzuli dotyczącej właściwości sądu
polskiego co do sporów wynikłych z umowy, w postaci wszczęcia i
kontynuowania sporu arbitrażowego”. Co więcej, zrobił to dopiero w
ostatnich dniach urzędowania i już po przegranych przez PiS wyborach -
przez 2 lata ani minister skarbu, ani sprawiedliwości nie podjął próby
wypowiedzenia, ani nie zaskarżył umowy prywatyzacyjnej z 1999 r. jako
nieważnej wraz z aneksem z mocy prawa. Zaskakująca była też postawa
Jasińskiego, który równocześnie nie wykluczył złożenia wniosku o ...
stwierdzenie nieważności umowy z mocy prawa. Jeśli w ogóle zamierzał to
robić (lepiej późno niż wcale), to należało w pierwszej kolejności
złożyć ten wniosek i wstrzymać się z wypowiedzeniem umowy. Wypowiedzieć
można tylko ważną umowę, a nie umowę nie ważną z mocy prawa.

 

Obecny minister skarbu Aleksander Grad
szybko wycofał pozew swego poprzednika z sądu, bynajmniej nie dlatego,
że sam chciał złożyć pozew o stwierdzenie nieważności umowy. W
październiku ub.r. nie czekając na wynik prokuratorskiego śledztwa
zawarł ugodę z Eureko. Co ciekawe, w negocjacjach z Eureko mających
określić warunki ugody brał udział również były minister Andrzej Mikosz.
Samą ugodę zawarto na podstawie umowy bilateralnej między Polską a
Holandią z pominięciem krajowej drogi sądowej. Rok wcześniej pozew o
stwierdzenie nieważności umowy podpisanej przez ministra Wąsacza złożony
przez jednego z drobnych akcjonariuszy PZU został oddalony bynajmniej
nie z powodu stwierdzenia braku podstaw prawnych do takiego
unieważnienia, ale z powodu nie uiszczenia opłaty sądowej w wysokości
100 000 zł.   

 

Jak powiedział po debiucie giełdowym w
maju br. prezes PZU Andrzej Klesyk "Debiut PZU to postawienie kropki nad
i nad ugodą dotyczącą dezinwestycji". Według ugody samo odszkodowanie w
ramach wycofywania Eureko z PZU wynosi 4,77 mld zł, a niezależnie od
tego spółka pobrała 4,2 mld dywidendy i zarobiła też podczas oferty
publicznej na sprzedaży akcji nabytych w 1999 r., których prawo
własności kwestionowała komisja śledcza. Minister ani umowy
prywatyzacyjnej, ani ugody nie poddał ocenie sądu, a Eureko
„wspaniałomyślnie” zrezygnowało ze swych roszczeń w wysokości 36 mld zł
za całkowite odstąpienie od sprzedaży dodatkowych 21% akcji, które w
2001 r. nie kosztowałyby nawet 1/10 tej sumy i wycofało pozew z
arbitrażu. Rząd i większość mediów ogłosiły sukces, każąc nam wierzyć we
wspaniałą filantropię Holendrów, którzy w obliczu światowego kryzysu
zrezygnowali ze swych roszczeń na krótko przed tym, jak można się było
spodziewać wyroku w arbitrażu ws. odszkodowania. Parafrazując byłego
francuskiego prezydenta, atmosfera wokół tej sprawy była taka, że
powinniśmy się cieszyć z tego co mamy i korzystać z prawa do siedzenia
cicho. Taka ugoda pozasądowa – wbrew pozorom – była jednak na rękę
Eureko. Charakter ugody z Eureko stworzył bowiem warunki do ominięcia
oceny umowy prywatyzacyjnej przez polski Sąd Gospodarczy, co w
kontekście raportu sejmowej komisji śledczej budzi poważne wątpliwości. 

 

Ponieważ międzynarodowy Trybunał
Arbitrażowy jest tylko sądem polubownym (składa się z trzech arbitrów:
po jednym wyznaczonym przez strony i z jednego superarbitra, wybieranego
przez arbitrów) jakakolwiek suma odszkodowania, którą by wyznaczył nie
byłaby wiążąca, jeśli wyroku nie zatwierdziłby Sąd Gospodarczy w Polsce.
To byłby tylko punkt wyjścia dla polskiego sądu, wcale nie decydujący.
Gdyby nie ugoda z Eureko Trybunał Arbitrażowy – po wyroku wstępnym z
2005 r. – określiłby najpewniej kwotę odszkodowania za nierealizację
aneksu do umowy. Sąd władny zatwierdzić wyrok Trybunału Arbitrażowego w
tej sprawie powinien jednak – chcąc nie chcąc – wypowiedzieć
się w kwestii prawidłowości procesu prywatyzacji w kontekście polskiego
prawa cywilnego. Po wpłynięciu wniosku o klauzulę wykonalności sąd
musiałby ocenić czy są podstawy prawne (ważna umowa, ważny aneks do
umowy itd.) do wypłaty zasądzonego odszkodowania. Dopiero gdyby takie
podstawy stwierdzono, można by przystąpić do egzekucji wyroku
arbitrażowego.  

 

Zatem nawet bierna postawa rządów,
niezawieranie pozasądowej ugody i niezaskarżanie prawidłowości
prywatyzacji PZU, postawiłaby Eureko w sytuacji, w której i tak
musiałoby złożyć wniosek o klauzulę wykonalności w polskim sądzie. Ten
zaś mógłby przyjrzeć się bliżej ważności zawieranych umów –
prywatyzacyjnej z 1999 r. i Pierwszej Umowy Dodatkowej – m.in. w
kontekście ustawy o komercjalizacji i prywatyzacji przedsiębiorstw
państwowych. 

 

Tymczasem charakter ugody, jaką zawarto z
Eureko nie wymaga już dla jej realizacji składania wniosku do polskiego
sądu – choć nie wyklucza – umożliwiając pozasądowe wyprowadzenie
miliardów kapitału na rzecz holenderskiej spółki nawet bez podatku od
dywidendy, który sumiennie muszą płacić inni akcjonariusze PZU. Tym
bardziej w kontekście wątpliwości co do procesu prywatyzacji niepokojące
musi być to, co 28 X 2009 pisała Małgorzata Goss na łamach „Naszego
Dziennika”: „Minister Aleksander Grad zrezygnował z zamiaru poddania
ugody w sprawie PZU ocenie i zatwierdzeniu przez polski sąd, choć
wielokrotnie zapowiadał, że uważa to za konieczne”. 

 

To nie pierwszy raz, kiedy Aleksander
Grad podejmuje działania będące w sprzeczności z jego własnymi słowami i
zapewnieniami. Przemilczane są niestety jego poczynania jako
przewodniczącego połączonych komisji sejmowych - Skarbu Państwa oraz
Sprawiedliwości i Praw Człowieka, podczas wspólnego posiedzenia w dn. 24
IV 2007 r. Jak wynika ze stenogramów, Grad domagał się wtedy od rządu
Jarosława Kaczyńskiego niezwłocznego złożenia pozwu o stwierdzenie
nieważności z mocy prawa umowy prywatyzacyjnej z 1999 r., co
automatycznie pociągnęłoby też za sobą nieważność umów dodatkowych. Ewentualne złagodzenie stanowiska uzależniał od
określenia terminu złożenia takiego pozwu. Zdanie i dociekliwość
przewodniczącego Grada zrobiły na członkach komisji wrażenie. Podczas
tego posiedzenia komisje przegłosowały jednogłośnie projekt rezolucji w
tej sprawie, wzywającej ministra skarbu Wojciecha Jasińskiego i ministra
sprawiedliwości Zbigniewa Ziobrę do niezwłocznego złożenia takiego
pozwu przed polskim sądem, co nigdy nie doczekało się realizacji. Zajrzyjmy więc do stenogramów.

 

Sekretarz stanu w
Ministerstwie Skarbu Państwa Paweł Szałamacha:


Uważam jednak, że podawanie dzisiaj państwu precyzyjnego
terminu złożenia pozwu do sądu nie miałoby w istocie żadnej wartości, co
więcej, większą wiedzę na temat faktycznego przebiegu prywatyzacji PZU
może mieć minister sprawiedliwości, który nadzoruje prokuraturę […].
Jeśli chodzi o sugestię pana przewodniczącego Aleksandra Grada dotyczącą
mojej wypowiedzi [prośba o określenie terminu złożenia pozwu do sądu –
przyp. red.] , to jest to kwestia pewnych wydarzeń odbywających się w
określonym czasie. Można stwierdzić, że nie bez powodu spółka Eureko
wytoczyła powództwo za granicą. Powodem tego jest fakt, że na gruncie
prawa polskiego zapisy pierwszej czy drugiej umowy dodatkowej, nie
tworzą na rzecz Eureko bezwzględnego uprawnienia, które pozwoliłoby im
żądać w polskim sądzie ochrony i wykonania sprzedaży dodatkowego pakietu
21 procent akcji. Sądy polskie chronią tzw. umowy przedwstępne, chronią
opcje i nakazują ich wykonanie w momencie, w którym są one zgodne z
zapisami polskiego kodeksu cywilnego. Eureko wiedząc o tym, że w Polsce
nie może liczyć na przychylność sądów, zdecydowało się na ominięcie
jurysdykcji sądów polskich i udało się do sądu bardziej przychylnego.

 

Przewodniczący poseł
Aleksander Grad:

Chciałbym powiedzieć, że pan minister swoimi odpowiedziami
przekonał mnie do tego, aby tekst projektu rezolucji pozostawić bez
zmian, co oznacza, że Sejm wzywa obu ministrów do
niezwłocznego wystąpienia i złożenia pozwu przed polskim sądem
. Poza
tym zwracam uwagę, że w pańskim wystąpieniu, panie ministrze, jest
pewna sprzeczność, a mianowicie powiedział pan, że Eureko wybrało sobie
sąd za granicą, albowiem w polskim sądzie sprawa byłaby dla tej spółki
przegrana. Nic więc prostszego jak uruchomić odpowiednią procedurę i
złożyć pozew.

 

Dzisiaj ja chciałbym
powiedzieć Panie ministrze Grad, że w Pańskim wystąpieniu i działaniu
jest pewna sprzeczność. Już kilka miesięcy później, jako nowy minister
skarbu, sam Pan miał możliwość, aby zastosować się do tych słów, ale nie
zrobił Pan tego ani wtedy, ani nigdy później w ciągu dwóch lat.
Wszystko można sprawdzić w stenogramach na stronach Sejmu (zapewniam, że
są tam jeszcze bardziej pikantne szczegóły), a wynik tego sprawdzenia
powinien przekonać niedowiarków, że ugoda z Eureko, jak i sposób jej
zawarcia to kapitulacja.

 

W filmie Jerzego
Zalewskiego poświęconym pamięci Michała Falzmanna (odkrywcy afery FOZZ)
prof. Jerzy Przystawa postawił pytanie: czy mamy elitę polityczną zdolną
bronić polskiej racji stanu? To samo pytanie można postawić dziś,
kilkanaście lat po powstaniu tego filmu, gdy tak samo jak wtedy skandale
gospodarcze usiłuje się zagłuszyć propagandą sukcesu. Za to co się
dzieje – pośrednio lub bezpośrednio – płacimy jednak prawie wszyscy, a
bogacą się nieliczni. Nie stać nas na kolejne kapitulacje w wykonaniu
kolejnych rządów. Jak powiedziała w jednej z audycji radiowych żona
tragicznie zmarłego inspektora NIK – zwolenniczka jednomandatowych
okręgów wyborczych – Izabela Falzmann: „trzeba
zmienić coś w strukturze sprawowania władzy”. Podobnie mówił o JOW w
2005 r. (czyli wtedy gdy pracowała komisja śledcza ds. PZU) Krzysztof
Wyszkowski:

                                                                                                                                                                                                
Jest tu pewna propozycja, obecna od pewnego czasu w polskim
życiu publicznym, odrzucana przez tą skorumpowaną klasę polityczną,
czyli propozycja jednomandatowych okręgów wyborczych i instytucji
odwoływania posła w czasie kadencji. To rzeczywiście, gdyby nowy
parlament uchwalił zmianę ordynacji wyborczej i wprowadził
jednomandatowe okręgi wyborcze oraz instytucję odwoływania posłów,
którzy sprzeniewierzyli się głoszonemu programowi w okresie
przedwyborczym, wówczas można by sobie wyobrażać, że to będzie droga do
naprawy polskiego życia politycznego. Mogłoby to spowodować rzeczywiście
trwałe usunięcie z polskiego życia publicznego oszustów, wyeliminowania
partyjnictwa i obdarzenia mandatem ludzi, no, szanowanych i
kontrolowanych stale przez zbiorowości, które ich wybrały.  

                                                                                                                                                                                                 
Dziś widać już coraz wyraźniej potrzebę takich zmian. W sytuacji, gdy
komisje śledcze, Trybunał Stanu, a nawet połączone komisje sejmowe
sprowadzone zostały do fasady, złudzeniem byłoby wierzyć, że bez zmiany
ordynacji sprawa afery PZU znajdzie właściwy finał. 

 

Krzysztof
Kowalczyk