Dorn vs. Kalukin. Świetny wywiad J. Kaczyńskiego dla "Polski"

avatar użytkownika chinaski

W ostatnim czasie (tak się niefortunnie złożyło) nie mam zbyt wielu okazji podyskutować na forum s24. Sytuacja życiowa młodych ludzi w Polsce jest trudna; od kilku lat nie zmieniło się nic w tym zakresie na lepsze (Tusk obiecywał młodym, że maja nań głosować, że im zwłaszcza będzie się żyło <za rządów PO> lepiej). Problemy pozostały te same, dziś obserwujemy wręcz znaczący regres (w porównaniu z rokiem 2007). Media stworzyły wyśmienite alibi dla porażek rządu: niesprzyjający Prezydent i kryzys światowy. Każda w zasadzie próba krytyki jest kontestowana przez salon m.in. tego rodzaju stwierdzeniem: "ciesz się, że nie jesteśmy Grecją". Tak, młodzi bardzo się cieszą, wystarczy porównać poziom życia przeciętnego Greka w wieku produkcyjnym z takim samym Polaka...
Dziś chciałbym, nadrabiając zaległości, poruszyć dwie sprawy.
Pierwsza, to konieczny komentarz do sposobu oceny pewnej wypowiedzi L. Dorna sformułowanej przez R. Kalukina. Już wyjaśniam w czym rzecz. Otóż marszałek w wywiadzie dla pewnego niszowego(:) wydawnictwa miał stwierdzić:

"Tragedię pod Smoleńskiem, wszystkie próby nadania jej sensu przez świadomość społeczną, nazwałbym ofiarą założycielską za niepodległą Polskę, ofiarą założycielską paradoksalnie odsuniętą w czasie na 20 lat po powstaniu tego państwa. Nie jest przypadkiem, że w mitach o założeniu miasta czy państwa istotną rolę zawsze odgrywa śmierć. Bo taki akt założycielski potwierdza, że państwo jest sprawą śmiertelnie poważną.
(...)".

Kalukin nie zniósł oczywiście takiej potwarzy dla głównych zwolenników "pojednania w Magdalence". Musiał odpowiedzieć stanowczo:
"I oto nagle, 20 lat po przełomie, prominentna postać życia publicznego ogłasza bez ogródek, że żyjemy w państwie "niepoważnym", które nie zostało ufundowane na krwi. Więcej: Dorn nie waha się sięgać po smoleńską tragedię, aby domniemane deficyty załatać.
Mitologie narodowe fundowane na przelanej krwi zawsze się w Polsce dobrze przyjmowały. Do niczego dobrego niestety nie prowadziły. Zawdzięczamy im, obok ogromu nieszczęść, również i to, że nadal są między nami ludzie, dla których dialog i kompromis to wartości niepoważne. A jak najbardziej serio - tylko śmierć i zniszczenie."


Niby wszystko ok. No przecież nie możemy myśleć kategoriami XIX wiecznymi (popularnymi jeszcze w I połowie XX w.), gdzie przelana krew miała symbolizować odrodzenie Najjaśniejszej Rzeczypospolitej. W państwie nowoczesnym z "przedstawicielami zła" (, a takimi byli niewątpliwie komuniści, dzierżący formalnie władze do 1989 r.) nie pertraktuje się za pomocą grób czy pałki; z nimi trzeba zwyczajnie podzielić się władzą, pójść na kompromis. Czy to nie jest jednak pewna cyniczna, mizerna etycznie gra, uległość, naplucie w twarz wszystkim tym, którzy walkę z komuna traktowali serio? Czy Amerykanie po terrorystycznym ataku na wieże WTC, pertraktowali z Al-Kaidą czy chociażby z Saddamem Husajnem? Czy wolni Irakijczycy pomyśleli, że po porażce ich ciemiężyciela, później dzielić się z nim władza? NIE. Czy amerykanie naciskali, by tak się stało? Nie.
Ja oczywiście nie uciekałbym się do metod skrajnych, tzn. nie twierdzę, że komunistów, z Jaruzelem i Kiszczakiem na czele, należało rozstrzelać (, choć rozumiem ludzi, którzy tak twierdzą). Trzeba było ich przykładnie ukarać, skazać na więzienie.  Tego nie udało się zrobić. Co więcej koncern, w którym ma przyjemność pracować młodzieniaszek Kalukin, wszelkim próbom osądzenia komunistycznej wierchuszki się-de facto- głęboko sprzeciwiał. Myślę, że L. Dorn wypowiadając cytowane słowa właśnie te fakty miał na myśli.

Druga sprawa o której należy wspomnieć jest oczywiście bezpośrednio związana z trwającą kampanią prezydencką. Po raz pierwszy chyba jesteśmy w stanie tak wyraźnie obserwować pewien sprawdzony, bardzo smutny mechanizm rządzący polska polityką (czy raczej postpolityką). Otóż pewna formacja polityczna, obecnie największa partia- formacja władzy, znajduje się pod ochronnym kloszem największych polskich mediów komercyjnych. Trudno- w takich warunkach- prowadzić przez pozostałe środowiska polityczne rywalizację kampanijną w sposób skuteczny. Nie przestrzega się reguł fair play. B. Komorowski udowodnił, że na Prezydenta RP się zwyczajnie nie nadaje. Jest postacią skrajnie niemedialną (mnóstwo wpadek tzw. realnych, a nie kreowanych, jak to było najczęściej w przypadku zmarłego tragicznie L. Kaczyńskiego), bez charyzmy, dopuszczająca się aktów bardzo wątpliwej oceny moralnej. Tym ostatnim jest chociażby propozycja obsady stanowiska szefa NBP oraz czas jej zaprezentowania. Żaden poważny polityk, osoba piastująca tak istotne funkcje państwowe nie pozwoliłby sobie na taki nietakt. Niby wszystko jest zgodnie z litera prawa- p.o. prezydenta może korzystać z jego prerogatyw. Czy może jednak robić to w sposób dowolny, wręcz napastliwy? Wydaje się, że nie. wynika to chociażby z tymczasowości funkcji swoistego zastępcy zmarłego Prezydenta. Co więcej, okoliczności śmierci głowy państwa nakazują szczególnego rodzaju uwagę, delikatność, brak pospiechu. B. Komorowski zdaje się ma to głęboko gdzieś. Uspokojony dobrymi sondażami pozwala sobie na coraz więcej, starannie wypełnia podszepty swoich największych sojuszników, ludzi mocno kontrowersyjnych (J. Palikot, M. Kidawa-Błońska). Czy tak postępuje mąż stanu, człowiek odpowiedzialny, przyszły prezydent wszystkich Polaków? Na pewno nie. Większość mediów komercyjnych jednak zupełnie tego nie krytykuje; wielu publicystów próbuje wręcz w żałosny sposób takie zachowania legitymizować. Zapamiętajmy nazwiska tych ekspertów.
Na tle Marszałka Sejmu, kandydat PIS prezentuje się wyśmienicie. Jest spokojny, opanowany, inteligentny, posiada charyzmę. Dowodem na trafność tej opinii jest wywiad, który J. Kaczyński udzielił w dzisiejszej "Polsce the Times". Tak właśnie mówi mąż stanu. Głęboko zachęcam do jego przeczytania- sama przyjemność.
Ja chciałbym przytoczyć jedynie fragment, bardzo znaczący:

"Polska":
  Politycy, komentatorzy dostrzegają Pana przemianę w związku z katastrofą prezydenckiego samolotu, ale pojawiają się też głosy mówiące, że nie jest to prawdziwy Jarosław Kaczyński.

J. Kaczyński:
To nie jest dobre słowo: przemiana. Mój brat został po śmierci pokazany zupełnie inaczej, niż przed śmiercią: jako oddany Polsce obywatel, kochający mąż, troskliwy ojciec, życzliwy dla ludzi człowiek i nawet, jako ktoś o ogromnym poczuciu humoru. A przecież się nie zmienił, on zawsze taki był! Ze mną jest tak samo. Jestem tym samym Jarosławem Kaczyńskim, którym byłem, tylko może ludzie patrzą teraz na mnie wielowymiarowo. Oczywiście przeżyłem coś strasznego, cierpienie mnie jednak nie przytłoczyło. Wiem teraz lepiej niż kiedykolwiek, że mam dość sił, by pracować dla Polski w każdej sytuacji.

Coś w tym jest. Faktycznie, J. Kaczyński nie pozwala sobie na ostrzejsze słowa krytyki pod adresem rządu. To chyba jednak naturalne w obliczu tragedii, jaką został doświadczony. Poza tym trwa kampania, to oczywiste, że kandydaci (WSZYSCY!) zważają bardziej niż kiedykolwiek na to, co mówią. Czy można taka postawę po prostu nazywać "oszukiwaniem wyborców"? Oczywiście, że nie! Osoby próbujące nam wmówić tę kuriozalną regułę, musiały by -na zasadzie (kulawej, bo niesprawiedliwej dla J. Kaczyńskiego) analogi- uznać, że całość polityki d. Tuska to...ściema, żart, kłamstwo, nagrywanie się z Polaków.

Podoba mi się zwłaszcza ostatnie zdanie z przytoczonej wypowiedzi prezesa PIS: "Wiem teraz lepiej niż kiedykolwiek, że mam dość sił, by pracować dla Polski w każdej sytuacji. "
Faktycznie, jak to stwierdziła niedawno J. Staniszkis, J. Kaczyński jest człowiekiem ze stali, ma silną osobowość, urodzony przywódca. Po tak olbrzymiej tragedii, nie skapitulował, nie odszedł z polityki. Wziął na siebie ciężar kampanijnej rywalizacji. Dotychczas postępuje bardzo odpowiedzialnie, jak na męża stanu przystało.

Ludzie honoru, także Ci o innych poglądach politycznych, powinni taka postawę docenić. Niestety, niektórzy- stronnicy faworyta prezydenckiego wyścigu- za wszelką cenę próbują ją skompromitować (patrz "przemiana" J. Palikota). To juz nie tylko pajacowanie. To zwykłe chamstwo, brak jakichkolwiek zasad. Ufam, że Polacy, w dniu wyborczym, przemyślą głęboko swoją decyzję wyborczą. Jeśli tak się stanie, nie martwię się o wynik. Wynik najlepszy dla Polski.
 
 

Etykietowanie:

napisz pierwszy komentarz