Niespodziewanie dorobiłam się starego wujcia. Wujcio de facto należy do pokolenia mojej mamy, ale jest od niej starszy o jakieś 20 lat, a jego syn mógłby być moim ojcem. Niby wiedziałam o istnieniu Wujcia, bo na jakimś pogrzebie jego brat tłumaczył mi w zaufaniu, jak robić przedni bimber ze skórek pewnego gatunku jabłek. Wujcio w tym czasie nie słuchał, ponieważ gadał jak najęty, wsłuchany we własne słowa, które, trzeba przyznać, po prostu płynęły z jego ust, jak jaka poezja. Trudno było mu przerwać, choć nie zawsze mówił na temat. Jakoś nie wyrażał potrzeby słuchania kogokolwiek innego. Uznałam, że jest sztywniakiem, i równie sztywno z nim się pożegnałam. Jakże się wówczas myliłam :D

Kiedy już ktoś inny streścił mi jego bogatą mowę, dowiedziałam się, że on pamięta czasy przedwojenne i sowiecki najazd. I wtedy oczy mi zapłonęły i postanowiłam go nagrać. Ostatni świadek w rodzinie. Dlatego tej soboty postanowiłam wybrać się do Miasteczka pod Górami. Bo nie chciałam się spóźnić... Wujcio już na mnie czekał. Zaczął mówić o godzinie 11, a pierwszą przerwę zrobił o 14. Co pół godziny podchodziła do niego na paluszkach Ciocia, przystawała z boku, tak, że normalny człowiek musiałby poczuć czyjśc wzrok na sobie i się gwałtownie odwrócić. Ale on nie reagował. Ciocia bezkarnie jeździła wzrokiem po jego zacnej twarzy. Wujek w tym czasie zwiedzał austriackie okopy. Ciocia namawiała do jedzenia. Wujek akurat krył się przed ruskim bombardowaniem. Ciocia wzdychała, aż w końcu usiadła w fotelu naprzeciwko i ciepło patrząc, robiła to, co robiła dotąd, przez 60 lat - słuchała, słuchała, słuchała ("Ja nie lubię mówić" - wyznała kiedyś cichutko). - To wujek jest porucznikiem? - zapytałam na koniec. - Majorem! - "O, cholera! To się nieładnie zachowałam".

Tak siedzieliśmy do 15, z przerwą na obiad, ale Wujcio w czasie obiadu też gadał, więc mój dyktafon nagrał brzęk szklanek i łyżeczek. Lubię takie tło dla opowieści. Dobrze się tego potem słucha.

Potem musiałam wracać i poszliśmy razem na busa do Wrocka, który wcale nie przyjechał, bo jak się okazało, to nie był żaden bus, tylko PKS, i to z innego przystanku. Wujcio się wcale nie zmartwił, ja też. Zaproponował mi spacer przez Miasteczko. Na samą myśl, że nikt nie wie, gdzie jestem, bardzo się ucieszyłam. Jeszcze mi przy okazji opowiedział o tym, jak mój pradziadek przepuścił majątek. ("Nie powiem ci, bo ty zaraz tam w domu opowiesz". Ale powiedział). Ponieważ chciałam zobaczyć stary cmentarz z grobami krewnych, Wujcio zaprowadził mnie tam. - Czytaj nazwiska, ja nie widzę - powiedział zgodnie z prawdą. No, to czytałam. "To sekretarz partii. A ten? O, to też były partyjniak". Kiedy tak głośno mówił, zrozumiałam, że również nie dosłyszy. Po którymś okrzyku: "Tu leży sekretarz!" zza jakiegoś grobu doszło mni gniewne mamrotanie. To żona "sekretarza" sprzątała parcelę, a teraz nas usłyszała. W tym momencie zaczęłam mieć obawy, że niedosłyszący Wujcio udzieli mi mimowolnie jakichś tajnych informacji i narobi nam wstydu. Na szczęście przeszło na tematy rodzinne i Wujcio przypomniał sobie o jakiejś kuzynce z Wrocka, któa umarła samotnie po 80. - Była ona panną - westchnął, pogardliwie mrużąc oczy. - I pewnie dziewicą - dodał złośliwie - a przecież ja jej tłumaczyłem, jak ma postępować... "Ojjj, Pan Bóg widocznie ma taką wooolę względem mniii" - stary major przedrzeźniał głosik dewotki. Zaśmiałam się. 

Szliśmy tak przez Miasteczko i nagle odkryłam, że ten Wujcio-gaduła, traktowany i przeze mnie wcześniej jak nieszkodliwy dziwak, jest starym włóczykijem. Kiedy szedł i pokazywał mi kolejne domy i groby, już nie był tym smutnym, schorowanym człowiekiem, którego pierwszy raz zobaczyłam siedzącego za stołem. Był dziarski energiczny, uparcie pokonywał objawy postępującej choroby. Tyle że nie miał z kim łazić. Tęsknił, czekał na wnuki, już planował wakacyjne wyprawy. Póki chodził i gadał, póty żył. Patrzyłam na jego przybrudzoną z tyłu kurtkę i starą torbę. Zamrugałam oczami. Czas się cofnął. Byłam małą dziewczynką i szłam z moim Dziadkiem po chleb. Tylko dziadek nie był już wtedy takim turystą, a może to ja byłam za słaba? A ten jest starym majorem i wciąż lubi chodzić. Ucieszyłam się. Znowu mam dziadka. - Kiedy przyjedziesz znowu - powiedział - będziemy chodzić codziennie na wycieczki. Codziennie w inną stronę. - Przytargam ze sobą rower! - powiedziałam, chociaż tam już dawno nie jeżdżą pociągi i nie za bardzo wiadomo, jak mam go przywieźć. - Ja bardzo lubię jeździć na rowerze, tylko teraz... - nie skończył. Kiedy staliśmy już na pętli PKSu, zostawiałam w Miasteczku pod Górami kogoś mi bardzo bliskiego. Stał, szary, lekko pochylony. Bardzo niebieskie oczy miały w sobie uśmiech i prośbę, kiedy mówił: "Przyjeżdżaj! Jak najczęściej". Kierowca sprzedał mi bilet ulgowy, "na twarz". A Wujcio, czyli mój przybrany dziadek, cicho zniknął między zaniedbanymi kamienicami. Rozpłynął się w powietrzu.

 

Ponawiam zaproszenie do Rzeszowa. Spotkanie autorskie z Panią Łyżeczką i Sosenką odbędzie się w czwartek, 13 maja o godz. 19 w Starej Drukarni przy ul. Bożniczej.