Czego nie chcą widzieć spolegliwi katolicy

avatar użytkownika Jaacek2

Podobnie, jak pięćdziesiąt lat propagandy komunistycznej zrobiło swoje w pranych mózgach, tak i ostatnie dwadzieścia lat  „integracji europejskiej” odcisnęło swoje piętno w umysłach; nawet można ująć  problem szerzej, i powiedzieć, że już od ponad dwustu lat wiatr historii przewiewa nam głowy rewolucyjnymi hasłami.

 

Skutki są zawsze podobne: część całkiem obcych, nowych poglądów, „przykleja się” do nas, i po pewnym czasie przestajemy reagować na ich obcość, a nawet zaczynamy uważać je za swoje; zwłaszcza, że za poprawnym sposobem myślenia stoi zbrojne ramię państwa, nie wahające się uciąć nieprawomyślnej głowy, albo powiesić ohydnego kontrrewolucjonisty.

 

Potwierdzają to psychologowie, którzy stwierdzają u części porwanych zakładników występowanie po pewnym czasie dziwnej sympatii pomieszanej ze służalczością, w stosunku do porywaczy-badnytów; oczywiście to tylko luźne skojarzenie, może jednak niezbyt odległe od relacji bandyckich systemów totalitarnych ze swoimi brańcami (poddanymi?).

 

Kłopot z tak „sformatowanym” umysłem jest taki, że uważa on później,  i to całkiem serio, że poglądy te są dobre (bo moje) i staje się w ten sposób nieświadomym „wyznawcą” nowej ideologii.

 

Tak powstają „żywe roboty”, które w dobie socjalizmu określane były mianem „homo sovieticus”, a obecnie swojską nazwą „lemingi”; są one zawsze spolegliwe wobec oficjalnego stanowiska wytyczającego aktualną linię poprawności politycznej, a nawet usłużnie starają się przewidzieć życzenia władców, uprzedzając nawet, w miarę możliwości ich żądania wyrażone w oficjalny sposób.

 

Skutki takiego myślenia są powszechnie obecne i łatwe do zauważenia, oczywiście pod warunkiem, że wpierw „robot” odepnie atenkę przez którą odbiera instrukcje o tym co i jak ma myśleć, aby być dobrym obywatelem i człowiekiem.

 

Nawiążę jeszcze raz do szwajcarskiej decyzji o zakazie stawiania minaretów oraz do decyzji Trybunału w Strasburgu o zakazie wieszania krzyży w szkołach (przestrzeni publicznej); należy zacząć od tego, że „neutralność religijna państwa” nie jest pojęciem realnym, tylko utopią – nie ma chyba sensu po raz „enty” tego dowodzić: państwo takie jest po prostu państwem antyreligijnym aktywnie zwalczającym publiczne (i nie tylko) przejawy kultu (kultów).

 

I skoro grupa osób, lub nawet pojedynczy człowiek, ma prawo domagać się owej mitycznej neutralności (a ma takie prawo) to szykany państwo wobec Kościoła nie ustaną, a co więcej, nasilą się i skończą się zwycięstwem ateistów; istnieje jeszcze druga możliwość, czyli zapewnienie „wolności religijnej” i minaretom i wieżom kościelnym, krzyżom i półksiężycom w klasach itd.

 

Jeśli założymy, że Kościół to tylko jeden ze „związków wyznaniowych”, to oczywiście takiemu rozumowaniu nie można odmówić logiki; jednak katolicy uważają swoją religię za jedyną prawdziwą i w związku z tym, nie godzą się na równe jej traktowanie z religiami fałszywymi (bo są po prostu „nierówne”).

 

I tutaj właśnie można zaobserwować „robotyzację” myślenia: godzimy się na zrównanie wobec prawa religii prawdziwej i fałszywych nie odczuwając przy tym dyskomfortu, ani nie widząc sprzeczności; to tak jak przestajemy widzieć sprzeczności w nazywaniu rodziną rodziny, konkubinatu, dwóch zboczeńców, a za chwilę poligamicznych rodzin muzułmańskich i zboczonych trójkątów i czworokątów. I wcale nie neguję, że nie można tak zdefiniować pojęcia rodziny, bo można – ale nie katolikom!

 

Orędownicy wolności religijnej są jednocześnie zdecydowanymi wrogami przebrzmiałej w ich mniemaniu, koncepcji państwa katolickiego; twierdzą, ze tzw. sojusz tronu i ołtarza, to samo zło; a jednocześnie kurczowo zaciskają oczy, żeby nie dostrzec, że taki sojusz jest od dawna zawarty (od czasów SV2) i ma się w najlepsze.

 

Szkoda tylko, że na prawie lewackim i ateistycznym, a nie na jedynym, które się do tego nadaje – katolickim; obserwujemy przecież pełną zgodność ideologiczną wizji państwa głoszoną zarówno przez Kościół, jak i „neutralne” państwo; po latach oporu i otwartej walki Kościół (być może zmęczony) oddał pole; obecnie obserwujemy umacnianie się hegemonii „tronu” w tym sojuszu, przy spolegliwej biernej postawie większości „zahipnotyzowanych” lemingów.

napisz pierwszy komentarz