Co wydarzyło się na pokładzie prezydenckiego Tu-154M
Polacy chcieliby jak najszybciej poznać przyczyny katastrofy prezydenckiego samolotu Tu-154 na smoleńskim lotnisku. Śledztwo może jednak potrwać bardzo długo, bo prokuratorzy muszą zbadać wiele potencjalnych przyczyn tragedii. Mógł to być przecież splot wielu niezależnych od ludzi czynników, ale zawinić mogła także rosyjska kontrola lotów. Nikt teraz nie dopuszcza do siebie najstraszliwszej możliwości, że był to zamach, ale - jak powiedział nam jeden z prokuratorów, który w przeszłości badał katastrofy lotnicze - i taki scenariusz jest zawsze traktowany jako jeden z możliwych. Dlatego i wokół tego wątku będzie się toczyć śledztwo.
Ten wariant prokuratura będzie musiała badać, choćby dlatego że przy katastrofach lotniczych śledczy zawsze sprawdzają, czy nie doszło do "udziału osób trzecich". - Tym bardziej będą musieli taki ślad badać teraz, gdy mamy do czynienia ze śmiercią prezydenta i wielu najważniejszych osób w państwie i Siłach Zbrojnych - podkreśla w rozmowie z nami prokurator z wieloletnim stażem, prosząc o anonimowość, uczestniczący w kilku śledztwach dotyczących wypadków powietrznych. - Jeśli takie pytania stawialiśmy sobie przy badaniu wypadków nawet niewielkich samolotów cywilnych, gdy sprawdzaliśmy, czy ktoś "nie pomógł" w tym, aby do niego doszło, to tym bardziej musi to być jeden z wątków śledztwa w sprawie śmierci pary prezydenckiej i wielu innych osób w katastrofie pod Smoleńskiem - podkreśla. I jednocześnie zaznacza: - Oczywiście, nikt nie zakłada od razu, że to był zamach, ale badanie takiego tropu wynika po prostu z praktyki prowadzenia śledztwa. I na pewno jeden z pierwszych komunikatów, jaki usłyszymy od prokuratorów prowadzących dochodzenie, będzie dotyczył tej sprawy.
Jedno wiemy na pewno: postępowanie prokuratorskie może być nie tylko bardzo drobiazgowe, ale i bardzo długie. Bo wiele jest wątpliwości wokół tego, co wydarzyło się w sobotę pod Katyniem. Eksperci lotniczy są na razie powściągliwi w komentowaniu możliwych przyczyn tragedii. Wskazują, że: po pierwsze, Tu-154 to maszyna awaryjna i prezydent Lech Kaczyński oraz inni wysocy dostojnicy państwowi nieraz już musieli zmienić swoje plany podczas podróży zagranicznych i wynajmować samoloty czarterowe, bo rosyjski tupolew odmawiał posłuszeństwa. I tym razem maszyna mogła po prostu zawieść. Po drugie, do katastrofy mogła przyczynić się kiepska pogoda - jak twierdzą Rosjanie - nad lotniskiem była mgła i słaba widoczność. Po trzecie, rosyjska prokuratura podaje, że mogło dojść do błędu pilota, który leciał za nisko i zahaczył o drzewa.
Samolot był niedawno na przeglądzie technicznym w Rosji i przeszedł gruntowną modernizację, bo miał już na koncie 20 lat służby. I prokuratorzy będą musieli ustalić, czy podczas tego remontu nie doszło do jakichś zaniedbań lub błędów, których skutki w tak dramatyczny sposób ujawniły się w sobotę rano nad Smoleńskiem.
Rosjanie szybko założyli błąd pilota
Zastanawiające jest także to, że Rosjanie obsługujący lotnisko w Smoleńsku od razu próbowali zrzucić odpowiedzialność za katastrofę na pilotów, twierdząc, że zignorowali zalecenia wieży kontrolnej, aby nie lądowali tutaj, tylko polecieli do Mińska albo do Moskwy. Oba miasta są oddalone o około 300 km od portu, gdzie miał wylądować tupolew. Podobno maszyna dwa, trzy lub nawet cztery razy miała podchodzić do lądowania z powodu złych warunków. Tak twierdzą Rosjanie. Są jednak informacje, że samolot próbował lądować od razu. Nad lotniskiem miała być mgła, ale godzinę wcześniej inna maszyna z dziennikarzami z Polski wylądowała bez przeszkód. Część świadków twierdzi nawet, że, owszem, nad Smoleńskiem nie było idealnej pogody, ale też nie była ona aż tak niekorzystna, aby uniemożliwić lądowanie doświadczonym pilotom, którzy sadzali Tu-154 na ziemi w trudniejszych warunkach. Ponadto, jak twierdzą eksperci, ten typ samolotu ma dużą wysokość lądowania, co oznacza, że na sporej wysokości podchodzi do pasa, gdzie ma dotknąć ziemi. Zastanawiające jest więc, dlaczego będąc jeszcze dość daleko od miejsca przyziemienia, Tu-154 znalazł się ledwie kilkadziesiąt metrów nad ziemią i na tej wysokości zahaczył o drzewa. Każdy, kto choć raz oglądał podchodzenie do lądowania samolotów, wie, że nie lecą one tuż nad ziemią, ale docierają na skraj pasa na dość sporej wysokości. Czy maszyna mogła nagle stracić moc w silnikach, a w konsekwencji bardzo szybko stracić także wysokość, przez co pilot nie miał nawet czasu na to zagrożenie zareagować? Jeśli tak, to jaka była tego przyczyna?
Wydaje się też nieprawdopodobne, aby pilot całkowicie zignorował polecenia z wieży, by nie lądować w Smoleńsku - jeśli takowe rzeczywiście otrzymał. Przecież to wieża zezwala na start i lądowanie każdej maszyny. W dodatku kierujący samolotem wiedzieli, kogo wiozą, i tym bardziej musieli zachować wszelką ostrożność. Dlatego dziwne wydaje się to domniemane kilkakrotne krążenie nad lotniskiem i podchodzenie do lądowania. Oczywiście pilot mógłby zdecydować się na posadzenie maszyny wbrew zaleceniom płynącym z wieży, ale tylko wtedy, gdyby np. okazało się, że ma już mało paliwa i nie da rady dolecieć do stolicy Białorusi lub musi lądować z innych względów bezpieczeństwa. W tym przypadku tak nie było, paliwa w bakach znajdowało się jeszcze sporo.
Na pewno też nie chodziło o to, aby bez względu na warunki wylądować o czasie w Smoleńsku, aby Lech Kaczyński mógł zdążyć na obchody w Katyniu. To przecież piloci decydują o tym, czy mogą wylądować, jeśli nawet mają zgodę wieży, i prezydent - choć jest zwierzchnikiem Sił Zbrojnych - nie ma prawa do wydania rozkazu pilotowi, aby lądował lub nie. Takich uprawnień nie miał także obecny na pokładzie dowódca wojsk lotniczych - w Tu-154, jak i na pokładzie każdego innego samolotu, panem i władcą jest jego kapitan, i tylko on może wydawać rozkazy. Warto w tym miejscu przywołać inne zdarzenie, gdy Lech Kaczyński poleciał do Gruzji, aby wspierać ten kraj podczas wojny z Rosją. Wtedy pilot nie zgodził się na lot do Tbilisi właśnie ze względów bezpieczeństwa. I chęci prezydenta nie miały znaczenia. Samolot wylądował gdzie indziej, a prezydent musiał do stolicy Gruzji jechać samochodem.
Pamiętajmy też o tym, że w przeszłości już tak przecież bywało, iż samolot z prezydentem się spóźniał i różne uroczystości były przesuwane. Raz zdarzyło się to także w Katyniu.
Do dziennikarzy docierają również inne nieoficjalne informacje. Jedna z nich mówi o tym, iż pilot otrzymał z wieży niewłaściwe parametry lotu i był niżej, niż mu się wydawało. Samolot opadał zbyt pionowo i nie udało się już poderwać go w górę. To by tłumaczyło, że zahaczył o drzewa. Taki scenariusz jest bardzo możliwy, bo znowu - jak twierdzą eksperci lotniczy - Tu-154 należy do tych samolotów, które trudno się prowadzi w sytuacjach awaryjnych. Bardzo ciężko jest nim wtedy sterować. Prawie niemożliwe jest wykonanie choćby manewru, który polega na nagłym poderwaniu maszyny w górę, gdy już samolot dotknął pasa startowego i rozpoczął hamowanie, aby uniknąć np. kolizji z inną maszyną, która przez pomyłkę znalazła się na tym samym pasie, lub z inną przeszkodą. I gdy prezydencki pilot zauważył niebezpieczeństwo, nie mógł już nic zrobić, aby uchronić samolot przed zderzeniem z ziemią, a pasażerów przed śmiercią.
Trzeba postawić też inne pytanie: dlaczego prezydencki Tu-154 miał lecieć akurat do Mińska lub Moskwy? Przecież Rosja i Białoruś mają kilka innych lotnisk, głównie wojskowych, położonych znacznie bliżej Smoleńska, jak Wiaźma lub Witebsk. I na pewno mają one odpowiednie pasy do przyjmowania takich maszyn, skoro lądowały tam i lądują wojskowe transportowce.
Krzysztof Losz
http://www.naszdziennik.pl/index.php?typ=tk&dat=20100412&id=tk10.txt
Moskwa boi się podejrzeń
Prezydent Rosji Dmitrij Miedwiediew powołał specjalną komisję ds. wyjaśnienia przyczyn sobotniej katastrofy polskiego samolotu rządowego Tu-154, na której czele stanął premier Władimir Putin. Osobne śledztwo zarządziły także ministerstwo obrony i Międzypaństwowy Komitet Lotniczy Wspólnoty Niepodległych Państw (WNP). Moskwa rozważa trzy najbardziej prawdopodobne, jej zdaniem, hipotezy: złe warunki atmosferyczne, błąd pilotów i awarię maszyny.
Prezydent Dmitrij Miedwiediew zapewnił, że zarządzone przez niego śledztwo będzie prowadzone w sposób "pełny i drobiazgowy". Dlatego też - jak podkreślił - na jego czele osobiście stanie premier Władimir Putin, który będzie czuwał nad pracami ekspertów. Premier Putin, obejmując obowiązki, zapewnił podczas sobotniej wieczornej narady sztabu operacyjnego, że zrobi wszystko, aby jak najszybciej wyjaśnić przyczyny katastrofy. Prowadzone przez smoleńską prokuraturę obwodową śledztwo toczy się w sprawie naruszenia przepisów lotów, w wyniku czego zginęły więcej niż dwie osoby. Jej prace będzie nadzorował prokurator generalny Rosji Jurij Czajka. W skład komisji weszli zaś: wicepremier Rosji Siergiej Iwanow, minister transportu Igor Lewitin, minister zdrowia i rozwoju społecznego Tatiana Golikowa, minister spraw zagranicznych Siergiej Ławrow, szef Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego Tatiana Anodina, minister spraw wewnętrznych Rashid Nurgalijew, minister spraw nadzwyczajnych Siergiej Szojgu, zastępca prokuratora generalnego Aleksander Bastrykin i gubernator regionu smoleńskiego Siergiej Antufjew. Rozpatrują oni trzy najbardziej prawdopodobne - zdaniem strony rosyjskiej - powody katastrofy samolotu prezydenckiego, a więc: złe warunki atmosferyczne, błąd pilotów i awarię maszyny. Część rosyjskich ekspertów skłania się jednak ku teorii o błędzie załogi tupolewa. Ale na razie nie są znane żadne szczegóły w sprawie samego śledztwa. Strona rosyjska zaznacza jedynie, że trzeba się uzbroić w cierpliwość, gdyż może ono potrwać nawet kilka miesięcy. Jak zaznaczył rzecznik Prokuratury Generalnej Mateusz Martyniuk, nad śledztwem pracuje obecnie 12 prokuratorów z Polski i Rosji.
Osobne, techniczne dochodzenie prowadzą również rosyjskie ministerstwo obrony i Międzypaństwowy Komitet Lotniczy WNP. Jak podkreśla strona rosyjska, zaraz po katastrofie na miejsce tragedii wysłani zostali najbardziej doświadczeni śledczy tych podmiotów. - Prace będą prowadzone w ścisłej współpracy z przedstawicielami wszystkich struktur i organizacji, które mogą wnieść wkład w ustalenie przyczyn tragedii - powiedział w rozmowie z agencją Itar-Tass przedstawiciel Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego.
Sprawdzane są czarne skrzynki
W ramach dochodzenia zabezpieczono dokumentację stanu technicznego samolotu, a także stanu zdrowia obu pilotów. Strona rosyjska zaznacza jednak, że szczegółowe informacje o przyczynie katastrofy będą znane dopiero po sprawdzeniu dwóch czarnych skrzynek, które zostały odnalezione w sobotę wieczorem. Minister ds. nadzwyczajnych Rosji Siergiej Szojgu poinformował wczoraj, że trwa ich odczytywanie. W pracach tych bierze udział także jeden z polskich prokuratorów, którzy przybyli na miejsce tragedii w sobotę po południu. - Na miejscu katastrofy znaleziono pokładowe czarne skrzynki. Rozpoczęła się ich ekspertyza, która rzuci światło na przyczyny wypadku - powiedział. Specjaliści z Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego cytowani przez agencję Itar-Tass podkreślają, że stan czarnych skrzynek jest "zadowalający". Agencja cytuje także służby prasowe ministerstwa transportu, które podkreślają, że do laboratorium MKL w Moskwie trafił rejestrator dźwięku i parametrów lotu. Tam też "rozpoczęła się ich analiza w obecności strony polskiej, przede wszystkim przedstawicieli prokuratury". Wspomniano także, iż taśma z zapisem parametrów lotu przemieściła się wewnątrz czarnej skrzynki, co - zdaniem ministerstwa - nastąpiło w wyniku wstrząsu. Nie ujawniono jednak, czy rejestrator został przez to uszkodzony.
Oprócz badania zapisów czarnych skrzynek i szczątków samolotu prowadzone są w Rosji także ekspertyzy medyczno-prawne. - Kończymy w Moskwie prawno-medyczne badania, 81 ciał zostało już zbadanych i przed końcem dnia będziemy gotowi do wydania ich naszym polskim kolegom pod warunkiem, że wszystkie ciała uda nam się zidentyfikować - powiedział wczoraj szef komitetu śledczego przy rosyjskiej prokuraturze Aleksandr Bastrykin. Podkreślił także, że w katastrofie zginęło 97, a nie - jak wcześniej podawano - 96 osób. Nad ich identyfikacją pracuje 45 lekarzy sądowych. Zastępca przewodniczącego Komitetu Śledczego przy prokuraturze Rosji Wasilij Piskariew poinformował wczoraj, że do tej pory udało się zidentyfikować 24 z nich. - Biorąc pod uwagę charakter obrażeń, wiele ciał jest silnie zniekształconych. Obecnie zidentyfikowano 24 ciała, które nie zostały bardzo zniekształcone i przy których znaleziono dokumenty - powiedział. Zaznaczył także, iż strona rosyjska czeka na pomoc polskich ekspertów w dalszej identyfikacji. - Czekamy na przybycie polskich kolegów, z którymi będziemy decydować o procedurach identyfikacji - powiedział Piskariew, zapewniając, że także krewnym ofiar "zostaną stworzone niezbędne warunki ku temu".
Śledczy badają też zapisy rozmów pilotów ze służbami lotniskowymi.
Marta Ziarnik
http://www.naszdziennik.pl/index.php?typ=tk&dat=20100412&id=tk11.txt
Oskarżam Moskwę
Po katastrofie pod Smoleńskiem mamy cały szereg niepokojących przykładów zachowania strony rosyjskiej...
- Mam niemal pewność, że Rosjanie mataczą. Oczywiście opieramy się jeszcze na samych przesłankach i strzępach informacji, ale dla Rosjan już nie ma wątpliwości, że za katastrofę odpowiada pilot, który miał popełnić błąd w sztuce, lub nawet sam prezydent Lech Kaczyński, który był nazbyt zdeterminowany, żeby wziąć udział w uroczystościach katyńskich wraz z Rodzinami Katyńskimi, harcerzami i posłami PiS. Tymczasem jeśli złoży się w całość informacje, które napływają, nawet jeśli odnoszą się do różnych domniemanych scenariuszy, a także weźmie się pod uwagę ewentualne intencje Rosjan, to można powiedzieć, choć bez stuprocentowej pewności, bo dziś bez namacalnych dowodów, że Rosja jest w jakimś sensie odpowiedzialna za tę katastrofę, za ten nowy Katyń.
W jakim sensie odpowiedzialna?
- W tym sensie, że tuż przed lądowaniem samolotu pod Smoleńskiem miała mieć miejsce sytuacja, która doprowadziła do tej tragedii. Pojawiły się dwie wersje wydarzeń i każda z nich wskazuje na domniemaną rolę strony rosyjskiej. Niewątpliwie Moskwa ponosi także moralną odpowiedzialność za tę katastrofę. Jedno jest pewne - niewiadomych jest coraz więcej.
Docierały do nas różne wersje - dwukrotnie, trzykrotnie podchodzenie samolotu do lądowania...
- Jedna wersja wydarzeń mówi, że samolot cztery razy podchodził do lądowania, gdyż za każdym razem Rosjanie odmawiali zgody na lądowanie, wysyłając maszynę z prezydentem na lotniska do Mińska lub Moskwy. Mieli podawać przy tym wątpliwe powody, a to że mgła nad lotniskiem, a to że system nawigacji nie działa, bo jest w remoncie, a to że za krótki pas do lądowania. Tylko że niecałą godzinę wcześniej lądował na tym lotnisku samolot z dziennikarzami, a kilka dni wcześniej premierzy Donald Tusk i Władimir Putin. Druga wersja mówi, że wieża podała błędne koordynaty pilotom i ci już nie zdążyli podnieść samolotu i zahaczyli o drzewa. Obawiam się, że możemy nigdy nie poznać prawdy.
Dlaczego tak Pan sądzi?
- Rosjanie zapowiedzieli zabranie ciał do Moskwy i wcale nie są pewni, czy dopuszczą Polaków do śledztwa. Jeśli nas nie dopuszczą, to będzie oznaczało, że nie poznamy zapisów z czarnych skrzynek i nigdy nie dowiemy się prawdy, jak w przypadku tragedii w Gibraltarze, gdy zginął gen. Władysław Sikorski. Zresztą w pewnym sensie politycy PO dali w tej sprawie Rosji wolną rękę, bo jak można tłumaczyć pomysł apelu do premiera Putina, by powołana przez niego komisja wyjaśniła tę katastrofę? Przecież Rosjanie już ją wyjaśnili, już wskazali winnych... I są nimi sami Polacy.
Wspominał Pan o ewentualnych intencjach Rosjan. Dlaczego mogli nie chcieć, aby prezydent Kaczyński wylądował w Smoleńsku?
- Nie ma wątpliwości, że uroczystości katyńskie z udziałem Putina i Tuska można zapisać do sukcesów Rosjan. Zrealizowany został ich scenariusz, w świat poszedł przekaz wyreżyserowany przez Moskwę. Tusk został potraktowany przez Putina instrumentalnie. Premier Rosji, mimo pięknych gestów, sprzedał światu swoją wersję wydarzeń i znów rozmył odpowiedzialność za Katyń. Rosjanie chcieli prawdopodobnie uniemożliwić prezydentowi Kaczyńskiemu wzięcie udziału w sobotnich uroczystościach, aby ich ranga i wymowa nie przyćmiła tych sprzed kilku dni. Wiadomo, że prezydent Kaczyński ani z Mińska, a tym bardziej z Moskwy nie zdążyłby na uroczystości w Katyniu, a wtedy te nie miałyby wymiaru oficjalnego, nie zakłóciłyby w swojej wymowie rosyjskiego przekazu sprzed paru dni. Zatem ta dywersja, jeśli faktycznie takie były motywy Rosjan, miała wymiar polityczny. Pamiętajmy także, że odszedł prawdziwy polski patriota, który nie bał się być twardy wobec Rosjan, który chciał prowadzić politykę partnerstwa, a nie wasalstwa.
Czy coś jeszcze może wskazywać na nieczyste intencje Rosjan w tej sprawie?
- Pamiętajmy, że Rosjanie zaraz po wypadku, a to jest lotnisko wojskowe, więc sprawa prostsza, nałożyli embargo na wszelkie informacje z wypadku. Starali się przejąć nad nimi całkowitą kontrolę. Nikogo nie dopuszczono do wraku, a dziennikarzom, którzy czekali na przylot samolotu, rekwirowano taśmy z nagraniami, kasowano zdjęcia fotoreporterom, a komórki w niektórych sieciach nagle straciły zasięg. Takie w każdym razie dotarły do nas informacje. Oczywiście ta blokada nie była szczelna, ale wszelkie informacje, które oficjalnie przekazywała strona rosyjska, były pod pełną kontrolą rosyjskich służb specjalnych. No i Rosjanie puścili w ruch swoją machinę propagandową, swoją wersję wydarzeń, podchwyconą przez niektóre polskie media, którym ta wersja jest wygodna.
Jakie były pierwsze reakcje uczestników uroczystości na katastrofę? Jak ocenia Pan pierwsze reakcje w kraju?
- Najpierw nie wierzyliśmy, nie mieściło nam się to w głowie. A po chwili, gdy zaczęły do nas docierać informacje z wielu stron, wszyscy byliśmy w szoku. Starsi ludzie, ba, posłowie - płakali jak małe dzieci. Ja także nie byłem w stanie opanować łez. Uświadomiłem sobie, że po tej tragedii, znacznie poważniejszej niż zastrzelenie prezydenta Gabriela Narutowicza, Polska nie będzie już taka sama. To jest dramat dla całego Narodu z konsekwencją na pokolenia. Dlatego nie dziwię się, że cały Naród płacze po stracie kolejnej swojej elity, ludzi wspaniałych i prawych. No, może prawie cały Naród. Zawsze znajdą się ci, co będą chcieli coś ugrać na tej śmierci.
Kogo ma Pan na myśli?
- Wiemy, że PO będzie chciała teraz przejąć kontrolę nad Narodowym Bankiem Polskim, instytucją Rzecznika Praw Obywatelskich, Instytutem Pamięci Narodowej. Mieliśmy sygnały, że Bronisław Komorowski, który jako marszałek Sejmu zgodnie z Konstytucją wszedł w pewne kompetencje prezydenta RP po jego śmierci, podjął w sobotę pierwsze próby w celu przejęcia kontroli nad prezydenckim Biurem Bezpieczeństwa Narodowego i IPN. A jeszcze nie ostygły ciała prezesa Kurtyki i ministra Szczygły... Na szczęście Kolegium IPN nie podporządkowało się woli marszałka Komorowskiego i to ono zdecyduje o tym, kto zastąpi zmarłego Kurtykę. Jednak już niebawem możemy mieć sytuację nie tylko dominacji jednej partii na polskiej scenie politycznej, ale dyktaturę jednej partii, niczym w komunizmie czy obecnej - putinowskiej Rosji. Nie ma wątpliwości, że ta katastrofa może poprawić nastrój niektórym strategom PO, gdyż zginął najpoważniejszy konkurent Komorowskiego do prezydentury, a także straciliśmy całą plejadę wybitnych ministrów z Kancelarii Prezydenta i wielu liderów największej partii opozycyjnej. Zresztą cały obecny Sejm poniósł krwawą ofiarę na ziemi rosyjskiej. W pewnym sensie powtórzył się dramat po 70 latach.
Czy można przekuć, jak na to wielu Polaków liczy, tę tragedię na jakąś formę zgody narodowej?
- Już to widać, że politycy PO, choć pewnie będą zachowywać pozory, są zachłanni na pełnię władzy i zachowują się bez klasy. Wiedzą, że mają większość polityczną i że zniknęła ostatnia bariera dla ich samowoli. Dlatego mimo trudnej sytuacji Prawa i Sprawiedliwości, którego kierownictwo zostało zdziesiątkowane, powinniśmy dążyć do jak najszybszego przeprowadzenia wyborów prezydenckich i oczywiście do ich wygrania. Pamiętajmy, że funkcje marszałka Sejmu i premiera pochodzą z większości parlamentarnej, a jedynie władza prezydenta jest czystą emanacją woli suwerena. Prezydent jest jedynym prawdziwym symbolem państwa, gwarancją ciągłości władzy i stabilności społecznej.
Bardzo trudno będzie wypełnić te lukę...
- Ale jestem przekonany, że ta tragedia nas zmobilizuje i zintegruje. Oczywiście jesteśmy zaskoczeni tą sytuacją, gdyż Lech Kaczyński był naszym kandydatem, ale przecież mamy dwóch innych poważnych kandydatów na tę funkcję: prezesa Jarosława Kaczyńskiego i byłego ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobrę. Jestem przekonany, że niezależnie on tego, którego z tych polityków wystawimy, zostanie on poparty przez całą partię i przez wszystkich naszych wyborców. Jednak nie powinniśmy dzisiaj prowadzić takich dywagacji, skoro nawet nie pochowano ofiar katastrofy. Chcę tylko wyraźnie powiedzieć, że ta katastrofa i strata tak wielu naszych przyjaciół nie załamie nas, tylko wyzwoli nową siłę do walki o wolną Polskę. I wierzę, że my tę walkę możemy wygrać, bo wierzę, że polski Naród wreszcie się obudzi z letargu, wierzę w mądrość i instynkt samozachowawczy naszego Narodu. Reakcje Polaków, ten wybuch ogólnonarodowego patriotyzmu w strumieniach wylewanych łez po utracie głowy państwa pokazuje, że nasz Naród wciąż jeszcze żyje, że czuje i myśli po polsku. Być może ta tak bezsensowna śmierć wyda jeszcze wspaniałe owoce dla Polski i Polaków. Ja w to wierzę z całego serca. Ale teraz módlmy się wspólnie za dusze ofiar tej katastrofy.
Dziękuję za rozmowę.
http://www.naszdziennik.pl/index.php?typ=tk&dat=20100412&id=tk17.txt
- Zaloguj się, by odpowiadać
2 komentarze
1. Nic dziwnego,
hrabia Pim de Pim
2. btw