Święty Mikołaj Nieszczęścia
njnowak, śr., 23/12/2009 - 17:07
Mówi się, że znaczna część samobójstw jest popełniana w okresie bożonarodzeniowym, a więc w czasie, który powinien być wypełniony radością, ciepłem i nadzieją na lepsze jutro. Szczerze mówiąc, nie widzę w tym nic dziwnego, albowiem nic tak nie przygnębia obolałej duszy jak wesołość i beztroska dusz mniej obolałych. Istota ludzka jest skonstruowana w taki sposób, że zaczyna doceniać to, co ma, kiedy ktoś inny znajduje się w bardziej opłakanym stanie. Przykład? Gdy widzimy osobę na wózku inwalidzkim, cieszymy się, iż sami mamy zdrowe nogi. Gdy słyszymy o nieludzkich torturach stosowanych w Chinach czy Korei Północnej, jesteśmy wdzięczni losowi za to, iż ominęła nas podobna dola. Cudze cierpienie jest dla człowieka bodźcem życiodajnym - sprawia, że może się on dowartościować i wyleczyć z kompleksów.
Ale co przeżywa “druga strona”, czyli osoba nierozpieszczana przez los, kiedy spotyka się z jednostką szczęśliwszą i pogodniejszą? Jeszcze bardziej pogrąża się w swojej męczarni: trochę z zazdrości, trochę z poczucia niesprawiedliwości. Istoty radośniejsze pasożytują na mniej radosnych, a ich zadowolenie jest odwrotnie proporcjonalne do zadowolenia “ofiar losu”. Wampiryzm energetyczny, jak bum cyk-cyk! To właśnie wyjaśnia, dlaczego w okresie świątecznym, kiedy ludzie szczęśliwi stają się jeszcze szczęśliwsi, nieszczęśliwi nie wytrzymują i popełniają samobójstwa. Panująca dookoła radość staje się nie do zniesienia, kiedy sami - niezrozumiani przez nikogo - umieramy z bólu psychicznego i bezskutecznie błagamy los o litość. W okresie świątecznym cierpienie wydaje się czymś nie na miejscu, toteż jest spychane na margines świadomości społecznej, zamykane w ciemnej skrzynce obojętności, która - przez swoją ciasnotę i niewygodę - sprawia poszkodowanym jeszcze większy ból, jeszcze potworniejszą gehennę. Mówiąc językiem rodem z amatorskich filmików niejakiego Pawelzondzi, do obolałych dusz nie przychodzi Święty Mikołaj, tylko Święty Mikołaj Nieszczęścia (zaopatrzony, ma się rozumieć, wyłącznie w rózgi i inne narzędzia kaźni). A to wszystko na tle pięknie wystrojonych choinek i domów udekorowanych świecącymi lampkami…
O ile życie jest pasmem cierpień, porażek i upokorzeń, o tyle śmierć stanowi kres naszej niekończącej się udręki. W momencie zgonu tracimy świadomość, tzn. gubimy naszą wiedzę o złu, które panoszy się dookoła nas, marzeniach, które nie mogą się spełnić, doświadczeniach, które zrównały nas z ziemią i ludziach, którzy - patrząc na nasze smutne oblicza - cieszą się, że mają lepiej. Oczywiście, to tylko teoria, bowiem nikt nie może nam zagwarantować, iż śmierć naprawdę uwolni nas od życia. Istnieje pogląd, według którego zgon jest tylko przejściem do nowej egzystencji - zaświatów lub kolejnego wcielenia. Jeśli to prawda, to znaczy, iż nie ma już dla nas ratunku - upragnione wyzwolenie nigdy nie nadejdzie, a katorga zwana życiem będzie się ciągnąć w nieskończoność jak liczba pi. Czy może być coś bardziej przerażającego od beznadziejnej, bezkresnej i bezsensownej męki? Oczywiście, że nie! A właśnie tym jest życie - niestrawną potrawą zrobioną z bólu, poniżenia i licznych rozczarowań. Życie - mój największy wróg, którego nie potrafię pokonać. Trudno mi istnieć ze świadomością, iż 10 października 2009 roku, w dniu ratyfikacji Traktatu Lizbońskiego, moja Ojczyzna straciła niepodległość, ale nikt nie walczy o jej odzyskanie. Trudno mi istnieć ze świadomością, iż prawie wszyscy ludzie dookoła mnie popierają torturowanie, mordowanie i podważanie człowieczeństwa nienarodzonych dzieci. Trudno mi istnieć ze świadomością, iż nie mogę ani trochę podreperować współczesnego świata. Zaiste, to gorsze niż Najgorsze!
Z okazji nadchodzących świąt Bożego Narodzenia chciałabym Wam życzyć spełnienia wszystkich marzeń - oczywiście, zakładając, iż jest to możliwe do zrealizowania. Moje marzenia nie spełnią się nigdy i każdy, kto patrzy na świat z odrobiną zdrowego rozsądku, na pewno to potwierdzi. Ja sama życzę sobie, żeby moje życie stało się choć trochę lepsze od śmierci. Bo na razie wypada ono dosyć blado w porównaniu z łaskawą Czarną Panią.
Natalia Julia Nowak,
upadła idealistka
P.S. Pawelzondzi, mam nadzieję, że nie obrazisz się, iż wykorzystałam Twoje określenie w tytule mojego felietonu!
Ale co przeżywa “druga strona”, czyli osoba nierozpieszczana przez los, kiedy spotyka się z jednostką szczęśliwszą i pogodniejszą? Jeszcze bardziej pogrąża się w swojej męczarni: trochę z zazdrości, trochę z poczucia niesprawiedliwości. Istoty radośniejsze pasożytują na mniej radosnych, a ich zadowolenie jest odwrotnie proporcjonalne do zadowolenia “ofiar losu”. Wampiryzm energetyczny, jak bum cyk-cyk! To właśnie wyjaśnia, dlaczego w okresie świątecznym, kiedy ludzie szczęśliwi stają się jeszcze szczęśliwsi, nieszczęśliwi nie wytrzymują i popełniają samobójstwa. Panująca dookoła radość staje się nie do zniesienia, kiedy sami - niezrozumiani przez nikogo - umieramy z bólu psychicznego i bezskutecznie błagamy los o litość. W okresie świątecznym cierpienie wydaje się czymś nie na miejscu, toteż jest spychane na margines świadomości społecznej, zamykane w ciemnej skrzynce obojętności, która - przez swoją ciasnotę i niewygodę - sprawia poszkodowanym jeszcze większy ból, jeszcze potworniejszą gehennę. Mówiąc językiem rodem z amatorskich filmików niejakiego Pawelzondzi, do obolałych dusz nie przychodzi Święty Mikołaj, tylko Święty Mikołaj Nieszczęścia (zaopatrzony, ma się rozumieć, wyłącznie w rózgi i inne narzędzia kaźni). A to wszystko na tle pięknie wystrojonych choinek i domów udekorowanych świecącymi lampkami…
O ile życie jest pasmem cierpień, porażek i upokorzeń, o tyle śmierć stanowi kres naszej niekończącej się udręki. W momencie zgonu tracimy świadomość, tzn. gubimy naszą wiedzę o złu, które panoszy się dookoła nas, marzeniach, które nie mogą się spełnić, doświadczeniach, które zrównały nas z ziemią i ludziach, którzy - patrząc na nasze smutne oblicza - cieszą się, że mają lepiej. Oczywiście, to tylko teoria, bowiem nikt nie może nam zagwarantować, iż śmierć naprawdę uwolni nas od życia. Istnieje pogląd, według którego zgon jest tylko przejściem do nowej egzystencji - zaświatów lub kolejnego wcielenia. Jeśli to prawda, to znaczy, iż nie ma już dla nas ratunku - upragnione wyzwolenie nigdy nie nadejdzie, a katorga zwana życiem będzie się ciągnąć w nieskończoność jak liczba pi. Czy może być coś bardziej przerażającego od beznadziejnej, bezkresnej i bezsensownej męki? Oczywiście, że nie! A właśnie tym jest życie - niestrawną potrawą zrobioną z bólu, poniżenia i licznych rozczarowań. Życie - mój największy wróg, którego nie potrafię pokonać. Trudno mi istnieć ze świadomością, iż 10 października 2009 roku, w dniu ratyfikacji Traktatu Lizbońskiego, moja Ojczyzna straciła niepodległość, ale nikt nie walczy o jej odzyskanie. Trudno mi istnieć ze świadomością, iż prawie wszyscy ludzie dookoła mnie popierają torturowanie, mordowanie i podważanie człowieczeństwa nienarodzonych dzieci. Trudno mi istnieć ze świadomością, iż nie mogę ani trochę podreperować współczesnego świata. Zaiste, to gorsze niż Najgorsze!
Z okazji nadchodzących świąt Bożego Narodzenia chciałabym Wam życzyć spełnienia wszystkich marzeń - oczywiście, zakładając, iż jest to możliwe do zrealizowania. Moje marzenia nie spełnią się nigdy i każdy, kto patrzy na świat z odrobiną zdrowego rozsądku, na pewno to potwierdzi. Ja sama życzę sobie, żeby moje życie stało się choć trochę lepsze od śmierci. Bo na razie wypada ono dosyć blado w porównaniu z łaskawą Czarną Panią.
Natalia Julia Nowak,
upadła idealistka
P.S. Pawelzondzi, mam nadzieję, że nie obrazisz się, iż wykorzystałam Twoje określenie w tytule mojego felietonu!
- njnowak - blog
- Zaloguj się, by odpowiadać
napisz pierwszy komentarz