"Kultura" a polski paździenik'56 (1)
godziemba, pon., 26/10/2009 - 07:27
Założony przez Jerzego Giedroycia we Włoszech 1947 roku miesięcznik „Kultura” przeniósł się wraz z całym Instytutem Literackim do podparyskiego Maisons Laffitte. Od początku „Kultura” chciała wybierać wpływ na postawy inteligencji krajowej, była także krytyczna wobec pomysłu na emigrację praktykowanego przez niezłomnych z Londynu. Giedroyc otwarcie deklarował, że „jestem niewątpliwie przede wszystkim politykiem i pismo jest dla mnie narzędziem politycznym”. Jej najważniejszy publicysta polityczny, Juliusz Mieroszewski „Londyńczyk”, niejednokrotnie podkreślał, iż jego ambicją jest by „Kultura” była zarówno „pismem i emigracyjnym i krajowym, i pomostem między Polonią a Krajem”.
Wobec pierwszych przejawów „odwilży” , zespół „Kultury” uznał za możliwe podjęcie dialogu z komunistami. Mieroszewski deklarował wiarę w możliwość przekształcenia rządzącej totalitarnej monopartii w stronnictwo funkcjonujące w systemie parlamentarnym. W takim układzie komuniści przestawali być obcą agenturą, ekspozyturą interesów okupanta, stając się normalną partią polityczną, pełnoprawną programową alternatywą dla socjalistów czy ludowców. „Londyńczyk” zafascynowany perspektywami postępującej liberalizacji, nie doceniał w swoich analizach zależności polskich komunistów od Moskwy, tak silnie akcentowanych przez londyńskich „niezłomnych”. Chciał traktować władze warszawskie jako w pełni autonomiczny podmiot, zdolny samodzielnie decydować o kierunku i tempie zmian w Polsce. Nie dostrzegał także problemu rozliczenia przeszłości, pomijając milczeniem kwestię odpowiedzialności za zbrodnie komunistyczne w kraju.
„Kultura” powitała przewrót październikowy z entuzjazmem, jako pożądany przełom, otwierający nowe perspektywy dla Polski oraz samego miesięcznika. Nie ukrywano wielkich oczekiwań wobec Gomułki, którego programowe przemówienie na VIII Plenum KC błyskawicznie ukazało się nakładem Instytutu Literackiego z przedmową Juliusza Mieroszewskiego. „Gomułka powiedział, - pisał „Londyńczyk” - że Polska ma prawo do niepodległości i suwerenności i że jej niepodległość i suwerenność musi być w pełni szanowana” i zdawał się wierzyć I sekretarzowi na słowo, nie zastanawiając się czy „niepodległość” i „suwerenność” znaczą to samo w Warszawie i Paryżu. „Gomułka – dowodził dalej Mieroszewski – w swym przemówieniu oświadczył, że w socjalizmie istnieje tylko jedna zasada nie podlegająca zmianom, a mianowicie likwidacja wyzysku człowieka przez człowieka. (…) Jeżeli tylko ten postulat jest niezmienialny – wszystko inne podlega przemianom i adaptacjom. Innymi słowy, droga do ewolucji jest otwarta. Wolno mniemać, że o wszystkim decydować będzie wola większości i doświadczenie, a nie dogmat”. Opierając się na tych słowach Gomułki, Mieroszewski nie wahał się wyciągać z nich daleko idących wniosków, wskazując na nieograniczone perspektywy ewolucji ustroju.
Nadzieje związane z Gomułką uzasadniać miało również drugie koronne założenie stanowiska „Kultury”, przyjmujące, że głównym celem I sekretarza jest istotne uniezależnienie się od Moskwy i dla osiągnięcia tego celu gotów był on pójść na daleko idące ustępstwa w stosunkach wewnętrznych. Podjęcie radykalnych reform miało dostarczyć Moskwie gwarancji, że nowa ekipa nie powtórzy „błędów i wypaczeń” swoich poprzedników.
Równocześnie Mieroszewski ukazywał polityczną alternatywę stojącą przed nowym przywódcą PRL: „Historyczny dylemat Władysława Gomułki polega na tym, że chcąc zatrzymać poparcie najszerszych mas polskich, będzie musiał realizować program uniezależnienia się od Sowietów, mimo, iż tylko w oparciu o Sowiety możliwe jest w Kraju utrzymanie prymatu partii komunistycznej. (…) Gdy wysoka fala opadnie, Gomułka będzie musiał wybrać: albo komunizm i aktywne poparcie Sowietów – albo zaufanie szerokich mas, rzetelna niezależność i prawdziwa demokratyzacja”. Publicysta „Kultury” szczerze wierzył - choć nie wiadomo na czym tę wiarę opierał , że Gomułka wybierze drugie rozwiązanie i zdecyduje się na głęboko sięgające zmiany istniejącego ustroju. Posunął się nawet do stwierdzenia, ze po uwolnieniu prymasa Wyszyńskiego Gomułka „będzie zmuszony powołać niekomunistów do polskiego rządu”.
Widząc w Gomułce narodowego komunistę, Mieroszewski uważał, iż Polska pójdzie drogą Jugosławii, a titoizm uważał za ważny etap wiodący do odbudowy w kraju wolności i ustroju demokratycznego. Deklarując formalnie antykomunistyczne przekonanie zespołu pisma, stał na stanowisku, że „komunizm narodowy – może Polsce w pewnym określonym okresie historycznym oddać duże usługi”. Jednocześnie przemilczał całkowicie nader istotą dla klasycznego titoizmu kwestię niezależnej polityki zagranicznej, której brak była dla niezłomnej części polskiej emigracji, jednym z koronnych argumentów przeczących suwerenności reżimu Gomułki.
Tekst Mieroszewskiego pełen był niekonsekwencji, z jednej strony stawiał postulat „pełnej niezależności od Rosji”, łącząc nadzieje na desatelizację Polski z koncepcją pasa neutralnego i zdemilitaryzowanego, obejmującego wschodnią i środkową Europę, z drugiej pisał o uniezależnieniu „w ramach naszych geopolitycznych możliwości”.
Tragiczne powstanie węgierskie tylko częściowo ostudziły entuzjazm zespołu „Kultury”, który uznał, że do czasu wyklarowanie się sytuacji w Europie Gomułka będzie musiał przyhamować reformy i liberalizację, nie rezygnując z umacniania niezależności Polski, będącej gwarancją jego osobistego bezpieczeństwa. W grudniowym numerze Mieroszewski wycofał się z postulatu dopuszczenia do rządu niekomunistów, uznając to w świetle doświadczeń węgierskich za „czystą demagogię” (sic!) i prowokację wobec Kremla. Podobnie oceniał wszelkie żądania przeprowadzenia wolnych wyborów. Deklarując pełne zaufanie dla intencji Gomułki, doceniał szybkość przeprowadzonych zmian na kluczowych stanowiskach i „repolonizację armii” (sic!). Jednocześnie przestrzegał przed półśrodkami, wskazując, że alternatywą postępującej demokratyzacji będzie wzrost niezadowolenia społecznego, pogłębienie się kryzysu gospodarczego, które doprowadzą do kolejnego wybuchu i wymiany rządzącej ekipy. Apelował więc do społeczeństwa o cierpliwość, uznając że czas pracuje na jego rzecz. „Im administracja Gomułki będzie pewniej siedziała w siodle – przewidywał publicysta – im zaufanie społeczeństwa do repolonizowanej armii i niezależności państwowej będzie wzrastało – tym napór społeczeństwa będzie coraz silniejszy.” Ta ocena Mieroszewskiego kłóciła się z wszelką logiką – przecież jedynie czując się niepewnie u steru władzy, Gomułka był skłonny do pewnych ustępstw wobec społeczeństwa, stabilizacja zaś władzy nieuchronnie prowadziła do osłabienia wagi presji społecznej. Przekonany o nieuchronności ewolucyjnych procesów demokratycznych nie dostrzegał sprzeczności ujemnego sprzężenia zwrotnego między „pewnością siedzenia Gomułki w siodle” i „naporem mas”. Lekkomyślnie wierzył w możliwość „wychowania” komunistów, kształtowania ich postawy, zalecał jedynie konieczność wyrzeczenia się przez społeczeństwo antyrosyjskich resentymentów.
Przekonanie to podzielał redaktor naczelny „Kultury” . „Każdy odruch antyrosyjski – pisał Giedroyc w liście do H. Rzewskiej – mógłby być katastrofą, a jednocześnie nie można zwolnić napięcia, bo to powoduję niezbędną presję na kierownictwo”. Redakcja pisma stanęła wobec problemu zasadniczej wagi: w jaki sposób stymulować pożądany nacisk społeczny, unikając zarazem tworzenia jakiegokolwiek pretekstu dla sowieckiej interwencji. „Jeśli żądania reform - dowodził Mieroszewski – będą stopniowe, jeśli towarzyszyć im będzie umacnianie się niezależności Polski i postęp gospodarczy, jeśli napór w kierunku demokratyzacji zrezygnuje z żądła antysowieckiego – perspektywy sukcesu będą poważne”.
Wizja demokratyzacji reżymu była bardzo mglista i ogólnikowa. Zdaniem „Londyńczyka” nowy system „musi samorodnie wynurzyć się z miejscowych warunków i miejscowego tła społecznego i gospodarczego”. Te teoretyczne rozważania były całkowicie utopijne, nie uwzględniały bowiem totalitarnego charakteru systemu komunistycznego, który w żaden sposób nie liczył się z opinią społeczeństwa. Wszelkie zaś ustępstwa miały jedynie taktyczny charakter, dawały władzy czas na przegrupowanie się i ponowne narzucenie społeczeństwu represyjnego reżymu.
Redakcja „Kultury” jednoznacznie opowiadała się za socjalistycznymi przeobrażeniami polskiej gospodarki. „O ile wszyscy mieszkańcy globu – deklarował Mieroszewski – mają jeść, gospodarka planowa jest postulatem, przed którym nie ma ucieczki (…) ruch rozwojowy zmierza ku gospodarce planowej i do nie go należy przyszłość”. Wychodząc z tych założeń, wiązał wielkie nadzieje z rozrastającą się liczebnie klasą robotniczą i ideą samorządu robotniczego. Wprowadzenie w życie tej koncepcji miało doprowadzić do uspołecznienia przedsiębiorstw przemysłowych, stając się poważnym krokiem ku demokratyzacji życia gospodarczego.
Koncepcje odbudowy pluralizmu politycznego były jeszcze bardziej groteskowe. Zdaniem Mieroszewskiego realny podział polityczny w Polsce przebiegał między stalinowcami i antystalinowcami, którzy stanowili „autentyczny ruch ku demokracji”. „Jeśli partia nie wróci do metod stalinowskich, lecz przeciwnie będzie popierać demokratyzację na wszystkich polach działalności publicznej – przepowiadał publicysta – proces ten doprowadzi z czasem do wykrystalizowania się nowych, niezależnych ugrupowań politycznych”. Te ugrupowania polityczne nie miały – co było bardzo charakterystyczne dla linii programowej „Kultury” – mieć nic wspólnego z partiami historycznymi, działającymi na emigracji. Przekonując o nieuchronności pokojowej ewolucji komunizmu, Mieroszewski konsekwentnie omijał leninowski dogmat o dyktaturze proletariatu
Inny współpracownik „Kultury” Konstanty Jeleński przewidywał wręcz, że w świecie komunistycznym, łącznie ze Związkiem Sowieckim, zajdą w ciągu kilku lat zmiany, które pozwolą, jeśli nie na demokrację parlamentarną, to na istnienie trzech partii: „narodowych” komunistów, „dżilasowców”, którzy odeszli od komunizmu, wreszcie katolików w Polsce, a w innych krajach stronnictw o charakterze narodowym.
Z kolei Zdzisław Broncel uważał, ze pomyślny rozwój wydarzeń może prowadzić do „wytworzenia się nowego kierunku politycznego, którego ideologia nie powinna zagrażać ani Wschodowi, ani Zachodowi”. Po raz pierwszy publicznie sformułował hasło ułożenia stosunków ze Związkiem Sowieckim na nowych zasadach, opartych na wspólnocie interesów w miejsce jednostronnej zależności i wspólnoty ideologicznej. Jego bowiem zdaniem „formuła Gomułki” wprowadzała całkowicie nową jakość, ograniczając wszechwładzę dogmatu i stwarzając możliwość kreowania bardzo różnorodnych form ustrojowych zakorzenionych w socjalizmie. Broncel z całą powagą traktował hasło „demokratyzacji socjalistycznej”, widząc w nim „program przyjmujący ewolucję w stronię bliżej nie określonej formy rządów parlamentarnych”. Na koniec oświadczał patetycznie: „Moralne oczyszczenie lewicy otworzyło jej drogę do patriotyzmu”. Naprawdę trudno traktować te słowa poważnie, ale entuzjazm zespołu „Kultury” nie miał wtedy żadnych granic.
Jeszcze dalej w dywagacjach nad ostatecznym zniszczeniem „stalinowskiego stalinizmu” poszedł Zbigniew Jordan w artykule, pod wiele znaczącym tytułem: „Ideologia lewicy marksistowskiej”. W obszernym tekście nie padło określenie „komuniści”, zarezerwowane dla zwolenników starego, stalinowskiego porządku. W jego miejsce pojawiła się „lewica marksistowska”, antystalinowska, poszukująca dla socjalizmu nowej formuły, bliższa zachodniej lewicy socjaldemokratycznej niż partii komunistycznej. Gomułce przypisywał role przywódcy tej marksistowskiej lewicy, będącej – zdaniem autora- silnym przyczółkiem myśli rewizjonistycznej.
Cdn.
- godziemba - blog
- Zaloguj się, by odpowiadać
Etykietowanie:
napisz pierwszy komentarz