Przyjaźń w partii Eureko (Jacek Zdrojewski)

avatar użytkownika Redakcja BM24
W cieniu ujawnionej afery hazardowej, która może kosztować budżet państwa pół miliarda złotych – nieomal bez echa przeszedł fakt, iż rząd Donalda Tuska lekką ręką ofiarował prywatnej zagranicznej spółce, co najmniej pięć miliardów złotych. A co jeszcze zabawniejsze – ci, którzy odnotowali ten akt niezwykłej szczodrobliwości, dość jednogłośnie okrzyknęli go sukcesem rządu. Nawiasem mówiąc, koszt ugody z Eureko będzie tak naprawdę dużo większy. Ale o tym za chwilę.
 
 
W odróżnieniu od afery hazardowej, która jest prosta, zerojedynkowa i świetnie się prezentuje w tytułach – po dziesięciu latach od rozpoczęcia prywatyzacji PZU, mało kto ma choćby mgliste pojęcie, o co w niej chodziło. Ponurym paradoksem afery PZU jest fakt, iż liczba skandali, które się na nią złożyły, działa na korzyść jej autorów i beneficjentów. Kiedy cały proces jest jednym ciągiem nieprawidłowości, nadużyć i naruszeń przepisów, z których połowa z mocy prawa winna owocować nieważnością umowy – trudno w tej dżungli dojrzeć prawdziwy kształt przekrętu. Ci, którzy postawili sobie za cel zdekonspirowanie afery, wpadają w retoryczną pułapkę, i zamiast trzymać się podstawowych faktów, dorzucają coraz to nowe informacje, wytwarzając w umyśle odbiorców biały szum, tym bardziej irytujący, że egzaltowany. Coraz trudniej zrozumieć, o co chodzi i opinia publiczna, zwykle tak skora do ferowania wyroków, traci grunt pod nogami, bo nie wie, kogo winić – więc przestaje się interesować sprawą. A jak nie interesuje się nią opinia publiczna, to zainteresowanie tracą także politycy, obojętność polityków rodzi desinteressement organów ścigania i w efekcie cała sprawa nikogo już tak naprawdę nie obchodzi.
Dlatego warto przypomnieć – w największym skrócie – fakty, które złożyły się na to bezprecedensowe w historii III RP szalbierstwo.
W 1999 roku rząd Jerzego Buzka upoważnił swojego ministra skarbu, Emila Wąsacza, do sprzedania 30 do 40 proc. akcji grupy PZU poważnemu inwestorowi branżowemu, który pomoże w rozwoju i restrukturyzacji firmy, co przygotuje ją, w ciągu trzech lat, do wejścia na giełdę. Aby uzyskać jak najlepszą cenę, Rada Ministrów zezwoliła Wąsaczowi na dokapitalizowanie PZU akcjami Banku Handlowego. Inwestor branżowy – lub grupa z udziałem takiego inwestora – miała kupić 30-40 proc. akcji i uzyskać proporcjonalny do zakupu wpływ na zarządzanie PZU. Minister zapewnił Sejm, że rząd nie zobowiązuje się wobec inwestora do niczego więcej – a szczególnie, do sprzedawania mu dalszych pakietów akcji PZU. Następnie minister Wąsacz sprzedał PZU konsorcjum złożonemu z Eureko i BIG Banku Gdańskiego. Dziś trudno już nawet wyliczyć wszystkie powody, dla których transakcja ta nie powinna była dojść do skutku, ale oto najważniejsze:
 
•Minister Wąsacz rzeczywiście dokapitalizował PZU „na koszt” Skarbu Państwa, ale nie wpłynęło to na cenę, uzyskaną za akcje, albowiem sprzedaż nastąpiła zanim program naprawczy mógł zadziałać.
 
•Opłacani przez rząd eksperci wycenili PZU na 10 mld. zł., choć sama wartość aktywów Grupy wynosiła wówczas 28 miliardów, a jej wartość rynkowa 34 do 52 miliardów.
 
•Oferta konsorcjum Eureko-BIG Bank Gdański nie powinna być nawet rozpatrywana, albowiem ani Eureko, ani BIG Bank nie prowadziły działalności ubezpieczeniowej, a więc Konsorcjum nie było „inwestorem branżowym” ani „grupą inwestorów w udziałem inwestora branżowego” – i w istocie, nie wniosło do PZU żadnego know-how, ani innej wartości dodanej, której miało służyć pojawienie się inwestora branżowego.
 
•Umowa prywatyzacyjna wymagała, aby inwestor kupił PZU za środki własne – pieniądze konsorcjum w tej transakcji pochodziły z kredytu.
 
•Zgodnie z prawem bankowym, bank może zainwestować w akcje jednej spółki nie więcej, niż 15 proc. funduszy własnych, a we wszystkie swoje inwestycje – nie więcej niż 60 proc. BIG BG złamał oba te przepisy naraz, bo za swoją część pakietu akcji PZU zapłacił 62 proc. funduszy własnych.
 
•BIG Bank Gdański nie spełniał wymogów „inwestora strategicznego” – kupując akcje polskiego narodowego ubezpieczyciela, BIG nie zamierzał inwestować w rozwój i przyszłość PZU, a jedynie chronił własny tyłek poprzez „zagwarantowanie stabilności akcjonariatu banku”. W praktyce oznaczało zablokowanie bardzo korzystnej dla spółek grupy PZU sprzedaży posiadanych przez nie akcji BIGu Deutsche Bankowi.
 
Do tego dochodzi szereg innych nieprawidłowości, związanych z przerabianiem dokumentów, naruszeniem procedur, brakiem niezbędnych zezwoleń – z których znaczna część powinna powodować nieważność umowy z mocy prawa. Konsorcjum Eureko-BIG BG musiało doprawdy cieszyć się jakąś cudowną przychylnością opatrzności, żeby udał mu się tak absurdalnie gruby numer.
Opatrzność owa, zdawało się, na chwilę przysnęła, kiedy min. Wąsacz został odwołany, a jego następca, Andrzej Chronowski, wystąpił do sądu o unieważnienie umowy prywatyzacyjnej PZU. I wtedy nastąpił cud kolejny: aktualny przewodniczący Parlamentu Europejskiego, a ówczesny szef rządu RP, prof. Jerzy Buzek, zamiast wspierać wysiłki na rzecz odkręcenia skandalu, za który – jako premier – ponosił co najmniej polityczną odpowiedzialność, błyskawicznie wywalił z roboty Chronowskiego. Zastąpiła go Aldona Kamela-Sowińska, która wycofała pozew z sądu i zapewne w ramach przeprosin już po przegranych przez AWS wyborach podpisała z konsorcjum Eureko-BIG BG – niezgodny z uchwałą Rady Ministrów – aneks do umowy, w którym zobowiązała się sprzedać mu kolejne 21 proc. akcji PZU. W trybie bezprzetargowym, w tej samej cenie, co pierwsza transza, rezygnując tym samym z oczywistej, zdawałoby się, premii za przekazanie pakietu kontrolnego. Cena była tym bardziej absurdalna, że w międzyczasie wartość złotówki spadła, a wartość PZU – wzrosła.
Rząd Millera wstrzymał tę transakcję, za co Eureko poskarżyło się na Polskę do międzynarodowego Trybunału Arbitrażowego. Było to działanie desperackie: umowa prywatyzacyjna stanowiła jasno, iż wszystkie spory rozstrzygane będą przed polskimi sądami powszechnymi – zaś stroną sporu nie było państwo polskie, ale Minister Skarbu, jako właściciel spornych akcji PZU. I tu widzieliśmy cud numer 3: następca Leszka Millera, premier Marek Belka ochoczo wszedł w arbitraż, choć wszystko, co musiał zrobić, żeby położyć tamę absurdalnym roszczeniom Eureko – to odmówić udziału w postępowaniu arbitrażowym i skierować sprawę do polskiego sądu.
Trybunał arbitrażowy stosunkiem głosów 2 : 1 naturalnie już bez cudu - z głosem odrębnym arbitra prof. Jerzego Rajskiego wskazującym na sprzeczność orzeczenia z prawem międzynarodowym – przyznał rację Eureko, które zachęcone tym sukcesem zaczęło się domagać 36 miliardów złotych odszkodowania za straty poniesione na transakcji, w której za 20-30 procent wartości kupiło jedną trzecią największej polskiej firmy ubezpieczeniowej.
 
Jasne? Relatywnie jasne.
Oczywiście można ubarwiać ten uproszczony schemat kolejnymi zagadkami. Najważniejsza z nich to bodaj taka: dlaczego Ministerstwo Skarbu ofiarowało inwestorowi posiadającemu 30 proc. akcji PZU połowę miejsc w Radzie Nadzorczej spółki – oraz dlaczego powołana w ten sposób Rada wybrała do Zarządu spółki wyłącznie ludzi Eureko. Wydarzyło się też kilka innych dziwów, ale najciekawsze przyszło później.
 
W styczniu 2005, Sejm nieomal jednogłośnie powołał komisję śledczą ds. prywatyzacji PZU. Komisja obradowała do jesieni, odbywając 39 posiedzeń ujawniających niezliczone nieprawidłowości. Raport z prac komisji jest dla procesu prywatyzacji miażdżący. Kończy się wezwaniem ministra skarbu – a w razie, gdyby minister zawiódł, prokuratora generalnego – do wystąpienia do sądu o stwierdzenie nieważności umowy prywatyzacyjnej. A w następstwie – „o stwierdzenie niepowstania stosunku korporacyjnego pomiędzy Eureko BV, BIG Bankiem Gdańskim S.A. BIG BG Inwestycja S.A. a spółką Powszechny Zakład Ubezpieczeń S.A.”. 15 września 2005 raport trafia do Sejmu – ale Sejmu już nie ma, 25 września są wybory. Raport ląduje więc w szufladzie marszałka – i tam zostaje.
24 kwietnia 2007 r. zdesperowani posłowie podjęli kolejną próbę. Komisje: Skarbu Państwa oraz Sprawiedliwości i Praw Człowieka pod wodzą obecnych ministrów rządu Tuska - Cezarego Grabarczyka i Aleksandra Grada mając na względzie konieczność ochrony interesu Skarbu Państwa Rzeczypospolitej Polskiej, przyjęły jednogłośnie projekt rezolucji Sejmu wzywającej ministra Skarbu Państwa oraz Prokuratora Generalnego do niezwłocznego wystąpienia do polskiego sądu powszechnego o stwierdzenie bezwzględnej nieważności umowy z dnia 5 listopada 1999 r.
Do dziś nikt nie wykonał relatywnie prostego zalecenia sejmowej komisji śledczej oraz połączonych komisji obradujących 24 kwietnia 2007r. - żaden minister nie zaskarżył umowy prywatyzacyjnej do polskiego sądu. Co więcej Grabarczyk i Grad doznali nagłego olśnienia i z gorących zwolenników sądowego odsunięcia Eureko od PZU stali się entuzjastami zaspokojenia apetytu holenderskiej spółeczki miliardami złotych.
Nie zaskarżył umowy rząd Marka Belki. To akurat dość zrozumiale: Marek Belka, zanim został premierem, był członkiem Rady Nadzorczej BIG Banku, zarobił też 300 tys. zł. w charakterze doradcy ABN AMRO, który z kolei było doradcą ministra skarbu przy prywatyzacji PZU – co zresztą stanowiło ewidentny konflikt interesów. Podczas spotkania świeżo mianowanego premiera Belki z klubem SLD jedynym tematem, jaki szefa rządu interesował, było szybkie dokończenie prywatyzacji PZU.
Nie zaskarżył jej też – co bardziej interesujące – bezwzględny wróg układu, Jarosław Kaczyński. PiS-owskie ministerstwo skarbu, owszem, wypowiedziało Eureko umowę – co było całkiem pustym gestem, zważywszy, iż nastąpiło to już po przegranych przez PiS wyborach, w październiku 2007. Od zwycięstwa wyborczego jesienią 2005, do przyspieszonych wyborów jesienią 2007, PiS-owski Sejm nie zajął się raportem komisji. Bezkompromisowy pogromca aferzystów Zbigniew Ziobro nie zaskarżył umowy z PZU do sądu, ograniczając swoje zaangażowanie w walkę z tę aferą do spektakularnego zatrzymania Emila Wąsacza, za które zresztą sąd przyznał później Wąsaczowi 6 tys. złotych odszkodowania.
No i – co za niespodzianka – próby zaskarżenia umowy z Eureko nie podjął także premier Donald Tusk, w zamian skwapliwie przystępując do negocjacji w sprawie odszkodowania. Wąsaczowa umowa najwyraźniej cieszyła się jakimś niezwykłym, rozciągającym się ponad politycznymi podziałami, immunitetem.
Pierwsze pytanie, które się nasuwało, brzmiało naturalnie „dlaczego”. Ale nie odpowiedź wydawała się dość – powiedzmy – oczywista. Znacznie ciekawsze było to, co mogłoby się stać, gdyby ktoś jednak podjął taką próbę.
Więc ją podjąłem.
 
Jako posiadacz 20 akcji PZU zaskarżyłem umowę prywatyzacyjną z 1999 roku do sądu Gospodarczego w Warszawie . W pozwie wymieniłem wszystkie nieprawidłowości, wytknięte przez Komisję Śledczą oraz jedną, o której komisja nie wspomniała: mianowicie bezprawne pozbawienie mnie – i innych drobnych akcjonariuszy – przedstawicieli w Zarządzie i Radzie Nadzorczej, co gwarantuje nam ustawa o komercjalizacji i prywatyzacji przedsiębiorstw państwowych.
Eksperyment przyniósł ciekawy efekt. Sąd w swej mądrości przyjął pozew – zobowiązując mnie jednocześnie do wniesienia opłaty sądowej w kwocie 100 tysięcy złotych. To warte odnotowania rozstrzygnięcie, gdyż podejmując je, sąd – podobnie jak wcześniej inne organy władzy RP – przyjął, jako obowiązujący punkt widzenia Eureko.
Wyznaczenie opłaty sądowej oznacza bowiem, że sprawa ma charakter majątkowy. Wyznaczenie opłaty w wysokości 100 tysięcy złotych oznacza, że chodzi o majątek o wartości minimum 2 mln. zł. Moje 20 akcji PZU warte jest – w zależności od szacunków – 6 do 11 tysięcy złotych. Wyrzucenie Eureko z PZU nie sprawi, iż cena tych akcji podskoczy do dwóch milionów, nie domagałem się także, żeby akcje odebrane Eureko trafiły do mnie. Dla mnie i innych drobnych akcjonariuszy, posiadających kilkadziesiąt, czy kilkaset z 86 milionów istniejących akcji PZU – sprawa ta charakteru majątkowego nie miała. 
Miała go natomiast dla Eureko, dla którego ważna umowa prywatyzacyjna oznaczało prawo własności 1/3 największej polskiej firmy ubezpieczeniowej, prawo do dywidendy, wynikającej z tej własności, prawo do domagania się astronomicznego odszkodowania od polskiego Skarbu Państwa. Próbowałem wytłumaczyć tę różnicę sądowi, ale nie udało mi się go przekonać. Trudno. Nie miałem i nie mam stu tysięcy na sądową opłatę. Tym niemniej decyzja sądu pośrednio umożliwiła zawarcie ugody, o której w triumfalnym tonie poinformował minister Grad.
Na mocy tej ugody, PZU, zamiast inwestować w swój rozwój, wypłaci mega dywidendę: ponad 12 miliardów złotych. Z tych 12 mld. holenderska firma do końca roku wywiezie z Polski koło ośmiu miliardów: dywidendę z należących do Eureko 33 proc. akcji PZU– oraz ponad połowę dywidendy, należnej Skarbowi Państwa. W tej sytuacji, twierdzenie min. Grada, iż budżet nie ponosi kosztów ugody, zakrawa na obrazę naszej inteligencji. Co więcej, Grad zagwarantował Eureko, iż kupi od niego pakiet 5 proc. akcji PZU za 1,22 miliarda złotych. Pamiętajmy, że za całe 33 proc. akcji konsorcjum Eureko-BIG zapłaciło 3 miliardy. Zaś kolejne dwadzieścia parę procent swych akcji Eureko będzie sprzedawać sukcesywnie, przez giełdę i pewnie też na tym nie straci.
Dla dopełnienia całości obrazu warto przypomnieć, że sprawcy tego całego cudu gospodarczego, eks-ministra Emila Wąsacza od lat nie udaje się postawić przed Trybunałem Stanu, bo Sejm nie potrafi znaleźć wśród posłów ochotnika, któryby Izbę w tej sprawie przed Trybunałem reprezentował. Postępowanie w sprawie Eureko teoretycznie prowadzi prokurator w Gdańsku, ale ślimaczy sprawę od kliku lat. Polska elita polityczna twardo pilnuje, aby autorom tego najznamienitszego przykładu „przekształceń własnościowych” nie zdarzyła się jakaś szczególna przykrość. Znakomita ugoda ministra Grada jest dowodem, iż w tej akurat sprawie rząd Donalda Tuska odważnie kroczy drogą wyznaczoną przez swoich znakomitych poprzedników – przyjaciół i członków partii Eureko z prawa i z lewa.
Przyjaźń to piękna rzecz.
 
Jacek Zdrojewski Wiceprzeodniczący Polskiej Lewicy,poseł Sejmu IV kadencji,były wiceminister infrastrukt http://jacekzdrojewski.salon24.pl/132635,przyjazn-w-partii-eureko
Etykietowanie:

napisz pierwszy komentarz