Sytuacja w służbie zdrowia to jeden wielki kryzys, a może już nawet i afera, dużo bardziej dotkliwa dla przeciętnego obywatela niż afera hazardowa czy stoczniowa, znacznie mniej jednak ostatnio widoczna w mediach. Szpitale na Warmii i Mazurach przestają przyjmować pacjentów, robiąc wyjątki dla ludzi w stanie zagrożenia życia. Powód? NFZ w tym roku po raz pierwszy w historii nie płaci za wykonane nadlimity.

 

Wymuszony "ostry dyżur" od dwóch tygodni trwa w szpitalach w Olecku, Szczytnie i Piszu. Codziennie dołączają do nich kolejne szpitale powiatowe. W niewiele lepszej sytuacji sa duże placówki. Jedyny w regionie Wojewódzki Szpital Pulmonologiczny właśnie zamyka dwa oddziały chorób płuc. Wojewódzki Szpital Zespolony w Olsztynie na razie "tylko" wstrzymuje zaplanowane wcześniej przyjęcia i operacje planowe. Z każdym dniem lista się wydłuża. Dyrektorzy tłumaczą, że nie mogą w nieskończoność i na własną odpowiedzialność kredytować NFZ. Minister zdrowia mówi, że pieniądze są i będą. NFZ odpowiada, że pieniędzy nie ma.

Dyrektorzy szpitali mają więc 'w plecy', bo przyjmowali cierpiących ludzi. NFZ nie płaci, bo planując budżet nie przewidział, ile ludzi będzie chorować, jakby to w ogóle można było przewidzieć. O życiu czy zdrowiu człowieka decyduje biurokracja, a kryterium podziału pieniędzy na służbe zdrowia nadal jest nieszczęsny algorytm, zgodnie z którym na mieszkańca Warmii i Mazur przypada rocznie o 400 zł mniej niż na mieszkańca Mazowsza czy Śląska. Media i ogólnie zycie publiczne emocjonuje się jednak problemem przepychanek między największymi partiami.

Mam nadzieję, że to się wkrótce zmieni, bo sytuacja w służbie zdrowia naprawdę z dnia na dzień robi się coraz gorsza. Mam nadzieję, że znajdą się pieniądze choćby tylko na "załatanie dziur". Bo aż boję się pomysleć, jak może wyglądać koniec tej równi pochyłej.