Niezłomny redaktor (2)

avatar użytkownika godziemba
Próby wznowienia pisma początkowo nie zakończyły się sukcesem – zakończenie wojny, wycofanie uznania rządu RP przez władze brytyjskie uniemożliwiały inteligencji pozostanie na dotychczasowych posadach. W sytuacji kłopotów ekonomicznych emigracji wydawanie pisma było przedsięwzięciem ryzykownym. Z pomocą przyszedł Grydzewskiemu dawny współpracownik, minister Adam Pragier. Dzięki subwencji, zapewniającej dwuletni żywot pisma, w kwietniu 1946 roku ukazać się mógł pierwszy numer „Wiadomości”. Redaktor w pierwszym numerze zadeklarował otwartość pisma – „łamy naszego pisma – pisał Grydzewski – są otwarte dla pisarzy wszystkich obozów jak my służących sprawie swobody myśli i słowa. Pragniemy według naszych najlepszych intencji zapewnić możność wypowiadania się tym którzy piórem walczą o wolną, cała i niepodległą Polskę”. Grydzewski stał zarazem na stanowisku bezwzględnego nieangażowania się pisma w wewnętrzne rozgrywki polityczne emigracji i z właściwą sobie konsekwencją wytrwał w tym postanowieniu do końca. Nie oznaczało to, że „Wiadomości” były neutralne wobec sporów, podziałów i zmieniających się sojuszy. Tygodnik był ponad waśniami, tradycyjnie użyczając swych łamów autorom różnych proweniencji, nie dopuszczając jednak do polemik między przedstawicielami poróżnionych stron. Grydzewski nigdy nie akceptował ugodowej polityki Mikołajczyka, to przekonanie wzmocnił flirt b. premiera z komunistami i uczestnictwo w Tymczasowym Rządzie Jedności Narodowej. Jego przegrana, a potem ucieczka z kraju nie oznaczała wybaczania błędów. Na początku 1948 roku „Wiadomości” przedrukowały artykuł Ignacego Matuszewskiego z 1945 roku, będący reakcją na powstanie TRJN. Jego konkluzja brzmiała: „Nie ze zdradą jednak w łonie narodu mamy dzis do czynienia – tylko z lichym zdrajcą, z grupką nic nie znaczących podłych ludzi. Pan Mikołajczyk i jego towarzysze – Stańczyk, Popiel, Drohojowscy – to nie żaden prąd w narodzie polskim. To nie kierunek polityczny – to zwykła nikczemność. To nie zdrada. To zdrajcy”. Powyższy passus wywołał tak gorącą dyskusję, że w sprawie wypowiedział się sam Grydzewski , który napisał: „Dossier p. Mikołajczyka zawiera takie bagatelki, jak podpisanie rozbioru własnego kraju, ugoda z sowiecką agenturą, przejście do porządku nad losem władz Polski podziemnej, przymusowe przesiedlenia Polaków z ziem zagrabionych przez Rosję, odebranie obywatelstwa polskiego najzasłużeńszym dla sprawy polskiej ludziom” . Jednym z najistotniejszych tematów przewijających się przez publicystykę „Wiadomości” było wypracowanie stosunku do podstaw i zachowań społeczeństwa w kraju. Józef Mackiewicz postawił „krajowi” zarzut oportunizmu i kolaboracji, jedyną skuteczną obronę przeciw „bolszewizacji” widząc w walce. Dla Mackiewicza wyłącznym wrogiem był właśnie „bolszewizm” – system prawdziwie i skutecznie wynaradawiający, porażający duszę, przekuwający myśli i mentalność. Stąd też nieufność wobec postaw „realistycznych” i zarzut „przyrostu realizmu” w kraju, stąd opcja oporu jako jedynie skutecznego ośrodka obrony i potępienie nawet postaw lojalności czy neutralności wobec władzy. Rozczarowanie rozwojem sytuacji w Polsce było jednym z powodów rosnącego dystansu wobec kraju oraz stworzenia wzorca postępowania dla emigracji. Jednym z jego punktów było oświadczenie pisarzy polskich na obczyźnie w sprawie powstrzymania się od druku w prasie krajowej. „Oświadczenie to – jak komentował Grydzewski - miało na celu ukazanie dwóch odrębnych ról, jakie mają do spełnienia pisarze tu i tam: z pomieszania tych ról Kraj nie miałby żadnych korzyści, a pisarzom na uchodźstwie groziło – wbrew ich najlepszej woli – zepchnięcie z drogi nieprzejednanego głoszenia haseł, w których imię na uchodźstwie pozostali”. I dalej podkreślał dobitnie:” A każdy, kto zaczął pisać do prasy krajowej lub wydawać książki w Kraju, wystawiony był na takie niebezpieczeństwo czy też pokusę, zaczynał podlegać procesowi, choćby nieświadomemu, wykoślawiania i kastracji, nakładania sobie tłumika, mówienia przyciszonym głosem, unikania ostrzejszych ujęć, słowem, całkowitego przeobrażania psychicznego i umysłowego. Jeśli wydawało mu się, że w tej masce może stać się atrakcyjny jako rzecznik Zachodu, popełniał podstawowy błąd. To nie były klucze do serca Kraju. Mickiewicz własnoręcznie przygotowujący dostosowane do cenzury wydania „Dziadów” czy „Pana Tadeusza”, jest zjawiskiem nie do pomyślenia, ale dlatego właśnie jest Mickiewiczem”. Grydzewski bardzo ostro osądzał postępowanie swych niedawnych, bliskich współpracowników – Antoniego Słonimskiego, Juliana Tuwima, którzy po 1945 roku wrócili do kraju i zaczęli kolaborować z komunistycznymi władzami. Szybko zauważył brak wiersza „Na śmierć Piłsudskiego” w wydanym w kraju „Wyborze poezji” Słonimskiego. „Jeśli sądzić – pisał - po „Kwiatach polskich” , w których w r. 1949 cenzura pozostawiła wszystkie sentymenty legionowe, trudno przypuszczać, że w r. 1945 mogła sprzeciwiać się wydrukowaniu wiersza dającego wyraz także sentymentom, nie przekonaniom politycznym. Zakładając, że Słonimski „pierieusjerdstwował” , że zagrała w nim gorliwość neoficka, że dokonał amputacji z własnej nieprzymuszonej woli, po linii Z-W (…) Oto w londyńskich „Wiadomościach Polskich” (nr 51 z 2 marca 1941) Słonimski ogłosił artykuł „Walka z mgłą”, poświęcony swemu stosunkowi do Piłsudskiego. W artykule czytamy: „Po śmierci Marszałka napisałem wiersz i tego wiersza się nie wstydzę. Umieszczę ten wiersz na czołowym miejscu moich wierszy zebranych, jeśli los mi pozwoli wydać je kiedyś w wolnej ojczyźnie”. Ponieważ wiersza nie umieścił, wydawałoby się, że istnieją dwie możliwości: albo że się go już wstydzi, albo że Polska nie jest jeszcze wolna. Ale dla nas jedna możliwość nie wyłącza drugiej”. Jeszcze ostrzej potraktował Tuwima, który napisał obrzydliwy wiersz po śmieci Stalina: "Od czasu powrotu do Polski „ludowej” „obiit” poeta Julian Tuwim, „natus est” płaski i płaszczący się pochlebca i przypochlebca, rządowy sykofant i nadworny beniaminek. Toteż zgon Stalina uczcił Tuwim nie wierszem, ale prozą pt. „Potęga, której nic nie złamie” w tygodniku „Przekrój”. „Wielka jest nasza ziemia – po Nestorowemu i z moskiewska zaczyna Tuwim – a nie ma na niej, jak długa i szeroka, takiego kilometra kwadratowego przestrzeni, na której ludzie nie opłakiwaliby śmierci ukochanego swego brata, obrońcy, nauczyciela, prawodawcy sumień – Józefa Stalina”. Wszystko w tym zdaniu jest łgarstwem, bo wiadomo, że nie ma „takiego kilometra kwadratowego przestrzeni, na którym ludzie nie szaleliby z radości z powodu śmierci swego znienawidzonego wroga, kata, ciemiężcy, deprawatora sumień – Józefa Stalina”. (…) W całej enuncjacji Tuwima, nie ma ani jednego słowa, które by coś znaczyło – wszystko tonie w najbardziej wytartych, wyleniałych, wybrakowanych frazesach, a co najbardziej w tych frazesach uderza, to zdumiewająca nieporadność pisarska Tuwima, który za dawnych (faszystowskich) czasów władał przecież po mistrzowsku nie tylko wierszem, ale i prozą”. Z wielką nieufnością potraktował „ucieczkę” Miłosza, znakomicie analizując „spowiedź” poety, opublikowaną w „Kulturze”.„Pan Czesław Miłosz, – pisał Grydzewski - „ceniony polski poeta”, jak o sobie z uroczą skromnością pisze, którego „nazwisko literackie było wymawiane z szacunkiem”, a „kariera literacka zapewniona”, przez sześć lat „lojalnie” służył swojej „ludowej ojczyźnie” jako attache kulturalny przy ekspozyturach sowieckich pod polską flagą, czyli tzw. ambasadach Rzeczypospolitej, w Waszyngtonie i w Paryżu. Po sześciu latach tej arcylojalnej służby p. Miłosz, przejrzawszy, postanowił popełnić „samobójstwo” i „przeciął” swoje „związki z polską demokracją ludową”. Pan Miłosz podciął tedy sobie żyły, żyły złotodajne, bo przecież zarobki pisarza w Polsce są „niebotyczne” (przy czym pisarz „zwykle” ma „piękne mieszkanie”) i mimo radości, że „półfeudalna struktura” przedwojennej Polski „została złamana”, zdecydował się pozostać wśród tej „politycznej emigracji polskiej”, do której stosunek jego „był co najmniej ironiczny”. „Samobójstwo” popełnił p. Miłosz dlatego, że po sześciu latach zorientował się, iż jego „poganina”, co prawda już oduczonego „kultu ezoterycznych szkół literackich”, ale mimo wszystko poganina, chcą „ochrzcić” wyznawcy „Nowej Wiary”, czyli – jak się domyślać wolno – po prostu sowieckiego komunizmu. Co więcej, po sześciu latach wypełniania swoich ludowych obowiązków wedle swego „najlepszego rozumienia”, nieszczęsny samobójca spostrzegł, że w tej nowej, już nie „półfeudalnej”, ale „zmierzającej ku socjalizmowi Polsce”, pisarz nie jest wolny, ale podobnie w kraju „Nowej Wiary”, musi pisać wedle zaleceń rządu, że musi wypełniać przede wszystkim tzw. społeczne czy państwowe zamówienia. Dokonawszy po sześciu latach tego epokowego spostrzeżenia, tego wiekopomnego wynalazku, tego olśniewającego odkrycia, nie poprzestał na zachowaniu go dla siebie, ale pospieszył wystąpić ze swymi rewelacjami publicznie, rozgłosić je „urbi et orbi” w apologii „pro servitute mea” pod pompatycznym tytułem „Nie” w nr 43 „Kultury”, skąd wzięliśmy wszystkie przytoczone cytaty. (…) Ale wykład p. Miłosza w polskim piśmie emigracyjnym był całkowicie zbyteczny. Jeśli po sześciu latach wiernej służby niewoli, p. Miłosz wybrał wolność, powinien był wraz z tą wolnością wybrać co najmniej sześcioletnie milczenie. Na wykład składa się kilka oczywistych, banalnych i ogranych prawd, wygłaszanych w sposób mętny i pretensjonalny, oraz porcja oczywistych nonsensów. Tani frazes o „półfeudalnej strukturze” Polski przedwojennej nie znajduje żadnego pokrycia w rzeczywistości: w Polsce przedwojennej moloch zgarniał coraz większe połaci życia, a kapitalizm prywatny i wielka własność ziemska znajdowały się na wymarciu.( …) Pan Miłosz pisze o swoim „ironicznym” stosunku do „politycznej emigracji polskiej”, która sprowadza się dal niego do „sporów kilkuosobowych stronnictw”. Taki drobiazg, że na te „polityczną emigrację” składają się nie tylko „kilkuosobowe stronnictwa”, ale kilkaset tysięcy Polaków, którzy już w r. 1945 nie wrócili do Kraju dla tych samych powodów, dla jakich p. Miłosz zdecydował się nie wrócić dopiero w r. 1951 (po sześcioletniej „lojalnej” służbie) uszedł jego uwadze. Uwagi aroganckiego ex-ezoteryka uszło nawet i to, że gdyby nie ta tak „ironicznie” traktowana przez niego „polityczna emigracja”, nie byłoby i świetnej „Kultury”, która wspaniałomyślnie otworzyła mu swoje łamy”. „Wiadomości” bardzo sceptycznie potraktowały odwilż – Adam Pragier w artykule z kwietnia 1956 roku uznał, iż „odwilż” była jedynie taktycznym wybiegiem obliczonym na dezorientację Zachodu w celu dalszego kontynuowania polityki Stalina. „ W Sowietach – konkludował Pragier – nie ma żadnych istotnych zmian, mimo że stwarzane są ich pozory. (...) Rzeczą istotna jest, że jednostka nie ma żadnej możliwości ostania się przed przemocą władzy, że wreszcie istnieje nietknięty aparat tej przemocy zapewniający dziś taką samą skuteczność ośrodka rządzącego, jak było to za czasów Stalina”. Nic więc dziwnego, iż stanowisko „Kultury”, postulujące – wobec realnej możliwości zmiany ustroju- zawarcie kompromisu z komunistami, spotkało się z krytyką „Wiadomości”. Grydzewski zaś słusznie podkreślał: „W bardzo rozsądnych wywodach „w sprawie tak zwanego zbliżenia do Kraju” pisze Józef Kisielewski, że „będąc z Krajem absolutną jednością, emigracja ma inne zadanie od tego, które ma Kraj. Naród jest jeden, ale zadania są różne. Chodzi o to, aby Kraj robił swoje, a emigracja swoje”. Niestety, cząstka intelektualistów na emigracji wyrywa się, ażeby robić to, co robi sam Kraj i zapominając, że emigrację obowiązuje program maksymalny, chce się włączyć do „odwilży”. Nadal zdecydowanie przeciwstawiał się wydawaniu książek w kraju, uważając, że „Kraj może się obejść bez „Wielkiej Niedźwiedzicy” Wierzyńskiego, „Rubikonu” Nowakowskiego czy „Traktatu poetyckiego” Miłosza, jeśli nie wolno poznać (…) „Na nieludzkiej ziemi” Czapskiego, „Miedzy młotem a sierpem” Grubińskiego czy „Innego Świata” Herling-Grudzińskiego, które pozostaną zakazane”. Ten stosunek do odwilży stanowił zauważalny istotny przejaw pogłębiających się różnic pomiędzy ośrodkiem paryskim a „polskim” Londynem, dla którego pojęcia niepodległości i suwerenności były nie do pogodzenia z komunizmem. Rozwój sytuacji w Polsce i szybka rezygnacja Gomułki z „haseł październikowych” ukazały, iż rację w tym sporze miały „Wiadomości” Grydzewskiego a nie „Kultura” Giedroycia. W latach 1957-1970 Grydzewski skupił się na literaturze oraz historii. Stworzenie literackiej nagrody „Wiadomości” było próbą nadania literaturze emigracyjnej pewnego porządku i hierarchizacji, wynikającej z potrzeby podkreślenia jej rozległości i znaczenia. Z kolei publikacja artykułów historycznych poświęconych przełomowym wydarzeniom IIRP oraz II wojny światowej miała na celu rekonstrukcję oraz „ocalenie” prawdziwych dziejów Polski z lat 1918-1945. Publicystykę historyczną „Wiadomości” wyróżniał dobór autorów, wywodzących się z różnych obozów politycznych, dobór materiału, różne style myślenia, sądy i punkty widzenia, tworząc wielostronną panoramę przeszłości. "Wiadomości", w swym trzecim już wcieleniu, redagowane były przez Grydzewskiego do połowy 1966 roku. W latach późniejszych, aż do śmierci w dniu 9 stycznia 1970 roku, redagował jedynie, ukazującą się niemal co tydzień rubrykę "Silva rerum", która podobnie jak niegdyś prace "Scrutatora", świadczyła o niezwykłej wiedzy i znakomitym warsztacie historycznym autora. "Silva rerum" była realizacją marzeń, poszukiwaniem tożsamości intelektualnej własnej i pokolenia ludzi oderwanych od Ojczyzny. Gdy sparaliżowany i ociemniały dogorywał w londyńskim zakładzie Braci Aleksjanów dla nieuleczalnie chorych, brakowało tylko czterech lat do jubileuszu 50-lecia redagowanych przez niego w Warszawie, Paryżu i Londynie Wiadomości. Mieczysław Grydzewski miał prawo mówić „Wiadomości - c'est Moi”. To stwierdzenie można by również odwrócić: Grydzewski to były „Wiadomości” - żył tym pismem, w nim i dla niego. Ono zakreślało widnokrąg i wyczerpywało sens życia. Nigdy nie występował publicznie. Wielu ludzi, wielu długoletnich współpracowników nie znało go osobiście, nie widziało go nigdy na oczy. Obcował towarzysko z niewielu ludźmi, nie miał domu, nie miał własności prywatnej. Jeśli miał instynkt posiadania, to w stanie zaniku. Ostatnim dobrem ruchomym, które posiadał, było urządzenie słynnego pokoju redakcyjnego na Złotej 8 m. 3 (II piętro) w Warszawie z pluszową sofą, na której za dnia siadali interesanci, a nocą sypiał redaktor. Był narkomanem pracy, jego dzień zaczynał wcześnie rano przed porą, w której budzą się zamiatacze i dostawcy butelek z mlekiem, kończył się późną nocą. U podstawy pracy dla pracy leżała wola robienia wszystkiego własnymi rękami, przeświadczenie, że nikomu i niczemu nie można zaufać, zaborczość i wyłączność pasji, nienasycony perfekcjonizm.. Należy zgodzić się z opinią Tymona Terleckiego, który napisał: „Jedno już dziś jest niewątpliwe. Śmierć Grydzewskiego zamknęła nie tylko jego wyjątkowo natężone życie, ale i świat, który go wydał. Żal po nim miesza się z żalem po zjawisku, które w naszych oczach przestaje, już przestało istnieć, choć przez setki, a zwłaszcza przez ostatnie dziesiątki lat wystawiało kulturze polskiej tryumfalne świadectwo mocy przyciągającej i przyswajającej. Mieczysław Jerzy Grydzewski (wcześniej Grycendler, jeszcze dawniej, w poprzedzających go pokoleniach, Gruetzhaendler) - był pewnie ostatnim Polakiem i ostatnim twórcą kulturalnym tego stempla, tej miary i tej zasługi.” To o Nim, a nie o Giedroyciu, powinniśmy mówić: Wielki Redaktor Wybrana literatura: M. Grydzewski, Silva rerum. Teksty z lat 1947-1969 H. Świderska, Z dziejów polskiej prasy opozycyjnej w Londynie 1941-45 Rafał Habelski , Niezłomni nieprzejednani. Emigracyjne "Wiadomości" i ich krąg 1940-1981

napisz pierwszy komentarz