Rakiety z dyktury (o dyplomacji i obronności) (rosemann)
Maryla, śr., 16/09/2009 - 11:10
W swojej wspomnieniowej książce „Orkiestra wojskowa” rosyjski (piszący na emigracji) pisarz Aleksander Kaminer w bardzo ciekawy sposób opisał swoją służbę w Armii Czerwonej u schyłku istnienia ZSRR. Tak się złożyło, że miał on okazję służyć w jednostce rakietowej wchodzącej w skład jednego z pierścieni chroniących Moskwy w czasie, gdy ryzykownej ekskursji niewielką awionetką ze „zgniłego zachodu” wprost do serca Kraju Rad, na moskiewski Plac Czerwony, dokonał młody Niemiec, Mathias Rust.
Udało mu się to bo kiedy leciał to nikomu, komu powinno, do głowy nie przyszło, że dzieje się cos niewłaściwego.
Część oficerów i żołnierzy, zamiast uważnie wpatrywać się w ekrany radarów, oddawała się innym, głównie alkoholowym przyjemnościom a ci, którzy akurat się wpatrywali, uznali, że ten punkt widoczny na ekranie jest jak najbardziej na swoim miejscu. Zaś najbardziej przytomni… telefonowali do swoich przełożonych z zapytaniem o co chodzi. W efekcie samolot Rusta dotarł do celu a naczelny dowódca wojsk rakietowych ZSRR strzelił sobie w łeb wypowiedziawszy pierwej zdanie „Dowodzę armią idiotów”.
Może zamiast tej pouczającej historyjki powinienem raczej zacytować jakiś zabawny fragment z „Paragrafu 22” albo z Haszka bo one by chyba bardziej do sytuacji pasowały ale jakoś tak cytowana przez Kaminera historia zainspirowała mnie do zadania sobie k pytania: „Co powiedziałby nasz odpowiednik owego nieszczęsnego radzieckiego generała gdyby w stronę Warszawy leciała jakaś niemile wdziana przez nas rakieta?”. A jeszcze ciekawsze jest to, pod czyim adresem słowa owego odpowiednika by padły. Zaś co inteligentniejszy czytelnik powinien mi zadać pytanie o to, czemu ja pytam „co by powiedział?” a nie „co by zrobił?”
Powód moich rozważań jest równie interesujący jak cała twórczość ludzi, od jakiegoś czasu odpowiadających za stan naszego uzbrojenia i poziom naszej obronności. I wcale nie mam na myśli utyskiwań nad wyposażeniem naszego afgańskiego kontyngentu.
Oto przeczytałem* sobie właśnie o wymianie korespondencji między resortami spraw zagranicznych naszego kraju i, do niedawna, naszego najpotężniejszego sojusznika. Rzecz dotyczy ostatecznego zdyskontowania naszego sukcesu w negocjacjach na temat instalacji w Polsce elementów tarczy antyrakietowej. Ile z tym było wywijasów to chyba jeszcze parę osób pamięta. W każdym razie na ostrzu noża postawiono sprawę zapewnienia nam, czyli Polsce ewentualnej obrony przed odwetowym (odwet za samą instalację „tarczy”) atakiem rakietowym. I, jak zostaliśmy zapewnieni w entuzjastycznych wystąpieniach co znaczniejszych naszych polityków, udało się wywalczyć to, czego chcieliśmy. Oto nad Wisłą stanąć miała chluba amerykańskich systemów obronnych, bateria obrony antyrakietowej „Patriot”.
Jak się jednak okazuje owo „to, czego chcieliśmy” po czasie okazuje się równie przydatne, jak paczka sylwestrowych fajerwerków albo puszka napełniona karbidem. Bo nie da się zaprzeczyć, że toto wystrzeli zaś co do oczekiwanego efektu to może być różnie. Nasi sojusznicy, w ramach wywiązania się z tej wymuszonej na nich a może i wręcz wyszarpanej im umowy, mają nam podesłać, a jakże, obiecaną baterie, tyle, że nieuzbrojoną. Oczywiście nie jest to żart żaden. Owa bateria ma posłużyć naszym „obrońcom polskich granic” do tego, żeby sobie poćwiczyli. A jak już sobie poćwiczą i nauczą się obsługi tego skomplikowanego systemu to… zawsze możemy sobie bojowy zestaw „Patriotów” kupić.
Sposób w jaki kończą się wszelkie „wspaniałe sukcesy” obecnej ekipy nie pozostawia mi złudzeń, że jakiś „głównodowodzący” znajdzie w sobie tyle samokrytycyzmu by jakoś radykalnie i szybko skończyć te swoje i nasze cierpienia. Ale mógłby choć mieć tyle odwagi by publicznie powiedzieć „dowodzę bandą idiotów”. Choć tyle…
* materiał, dostępny dotąd na stronie „Wprost” zniknął nagle… W miejscu jest: 400 Bad Request
http://rosemann.salon24.pl/125531,rakiety-z-dyktury-o-dyplomacji-i-obronnosci
- Zaloguj się, by odpowiadać
Etykietowanie:
napisz pierwszy komentarz