„Wina ogranicza się do danego pokolenia” czyli historia na wyścigi

avatar użytkownika Winston

Kilka tygodni temu niemiecki Spiegel opublikował duży artykuł pod tytułem ‘Jak pewien naród napadł na świat’.

Artykuł artykułem, ale te komentarze!Spiegel zwykł w tydzień po artykule publikować wybrane listy od czytelników. A tam znaleźć było można tym razem następujące opinie: „To nie naród napadł na świat, zrobił to „Führer“ […]; „Zbiorowa wina ogranicza się do danego pokolenia […] i nie przenosi się na następców”; „prezentacje na temat współwiny […] [pozostałych] krajów za ów straszliwy pożar świata tkwi, niestety, w powijakach”.
Dyskusji na różnych forach z końcówką .de nie będę nawet cytować.

W ostatnich tygodniach przez Polskę, ale – jak widać – nie tylko, przetaczały się historyczne dyskusje. Hm… historyczne…? Nie dyskutowano przecież o źródłach i ich analizie, nie badano dokumentów.
Rozmowy dotyczyły raczej świadomości. Którą to, jak zwykle określa stan wiedzy i tego, co się za wiedzę uznaje. Różnice nie dotyczą faktów jako takich, tylko ich interpretacji. Nie podważano w tym roku istnienia paktu Ribbentrop-Mołotow, lecz jedynie spierano się o jego znaczenie.
Nie jest więc dziwne, że w różnych krajach ludzie, dysponując różnymi zestawami internowanych i podawanych na bieżąco w mediach interpretacji historycznych, widzą przeszłe zdarzenia inaczej. Jednak niekiedy zdumiewa mnie, jak ewoluują obrazy przeszłości w relatywnie niedługich (a na pewno błyskawicznych w sensie historycznym) okresach.
Kiedy Niemcy były dwoma państwami, nikt w tych krajach nie ważył się dyskutować publicznie, relatywizując niemiecką winę za II Wojnę Światową. Oczywistym było, że w Polsce i gdzie indziej istniały wyłącznie niemieckie obozy koncentracyjne. ‘Z pewną taką wstydliwością’ gdzieś w latach 90, a może dopiero już w tym stuleciu, zaczęto najpierw zastanawiać się nad przyzwoitością dumy z bycia Niemcem, nad niemieckim patriotyzmem. Sprowadzano to raczej do poziomu kibicowania drużynie narodowej i wskazywania na Volkswagena i Porsche. Dopiero w latach 90-ch odkryto Stauffenberga, zresztą na początku nie wynosząc go zbytnio, bo w jego narodowo-socjalistyczne, übermenschowskie nastawienie nie było – i nadal nie ma – najmniejszego powodu wątpić.
Kwestia powrotu tzw. wypędzonych i zwrotu ich tzw. utraconego mienia traktowana była jako absurd i szaleństwo.
Z biegiem jakże krótkiego czasu sytuacja uległa zasadniczej zmianie.
Towarzystwo szefowej Związku Wypędzonych nie jest już kompromitacją dla urzędującego Kanclerza. Rządząca partia Niemiec traktuje roszczenia tegoż związku jako normalne, co więcej: dla wszystkich Prawdziwych Europejczyków oczywistym staje się, że owi wypędzeni, zgodnie z prawem Unii Europejskiej o niedyskryminacji, mogą odzyskiwać swe niegdyś majątki (zwłaszcza w obliczu karygodnych zaniedbań w uregulowaniach i kompromitującej reprezentacji polskiej racji stanu, ale to trochę inna historia) i osiedlać się na terenach „tymczasowo pod polską administracją”. To dziś. A jutro?
Tygodniki niemieckie publikują sążniste artykuły, w których obwiniają inne narody o współpracę z ich państwem (!) i twierdzą, że bez takiej współpracy holokaust byłby niemożliwy.
Co myślą o Polsce Rosjanie – wiemy. Jak oceniają swoje państwo: ostoję rozumu i sprawiedliwości, zdrowego ducha i niezwyciężoną potęgę technologiczną? Ojczyznę wszelkiego dobra?
Polecam wizytę na którymś z forów z końcówką .ru albo dyskusję z jakimś młodym, patriotycznym Rosjaninem, najlepiej w wieku i kondycji leminga: o niewielkim doświadczeniu życiowym, jednostronnej i ograniczonej wiedzy oraz w efekcie tym większej podatności na wpływ merdiów. A jakie artykuły dominują obraz np. II Wojny Światowej, dowiedzieliśmy się ostatnio wszyscy wspólnie.
Rozmowy z młodymi Rosjanami naprawdę polecam. Są bardzo pouczające.
Historia – rozumiana jako rerum gestarum (a czy jest inna?) – nie tylko bywa zmienna, lecz wręcz dynamicznie i niezwykle szybko zmienna.
Jej postać zaś wywiera wpływ, ba! dominująco kształtuje – samopojmowanie narodów. Jest więc przedmiotem troski narodowych elit. Pewnych elit. A raczej – elit pewnych narodów.
W Polsce natomiast słyszę głosy podające w wątpliwość potrzebę polityki historycznej. Pamiętam, jak bardzo niemożliwym było kiedyś utworzenie Muzeum Powstania Warszawskiego. Czytam o działaniach wymierzonych w Instytut Pamięci Narodowej.

Czy to dlatego, że kręgi podejmujące dziś w tych sprawach w POlsce decyzje są zdania, że możemy się w pełni i z zaufaniem zdać na politykę historyczną naszych sąsiadów? Że (w związku z tym – zapewne) nie ma potrzeby istnienia Głównej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu? (A przypomnę, że jest ona częścią IPN, i to nieźle doskwierającą różnym sługom Wielkiego Brata.)
Jeśli – zdaniem tych kręgów – tak jest właśnie, to czy – ponownie ich zdaniem – za przyczyną zbędności badania czy zbędności narodu polskiego?

napisz pierwszy komentarz