Wrzesień'39 generała Sosnkowskiego

avatar użytkownika godziemba
Generał Kazimierz Sosnkowski, który od 1927 roku pełnił funkcję inspektora armii kolejno „Podole” i „Wołyń” nie uczestniczył w przygotowaniu planów wojny z Niemcami. Marszałek Rydz-Śmigły nie powierzył mu też żadnego przydziału wojennego. Dopiero w niedzielę 3 września, nie doczekawszy się wezwania, Generał udał się do Kwatery Głównej, mieszczącej się przy ulicy Rakowieckiej. Marszałek powitał go słowami: „Jest źle, jest bardzo źle, jest gorzej aniżeli źle”. Przeprowadzili wtedy pierwszą od pewnego czasu dłuższą, rzeczową rozmowę. Gdy Sosnkowski wyraził pogląd, że „w związku z rozwojem sytuacji i zespołem zagadnień, jakie obrót spraw pozostawił na porządku dziennym, należało oś odwrotu naszych sił zbrojnych zorientować nie wprost na wschód w stronę Rosji, lecz na południowy-wschód w stronę sojuszniczej Rumunii i przyjaznych Węgier, którędy biegły nasze połączenia z Francją i Wielką Brytanią. Marszałem oświadczył, że w każdym wypadku bić się będzie do ostatka, nawet gdyby miał pozostać w polu z trzema tylko dywizjami, a moje sugestie operacyjne rozważy starannie”. Mimo wielokrotnych nalegań, Generał nie otrzymał żadnego liniowego przydziału, a 4 września Rydz zaproponował mu objęcie funkcji wicepremiera, kierującego całością wojennej gospodarki państwa. Naczelny Wódz brał pod uwagę olbrzymie doświadczenie, talent organizacyjny oraz energię Generała, wykazane w dramatycznym 1920 roku. Sosnkowski zaskoczony propozycją, uwarunkował jej przyjęcie od rozszerzenia podstawy politycznej rządu i włączenia w jego skład przedstawicieli opozycją. Ten postulat Sosnkowskiego został natychmiast odrzucony, a premier Składkowski użył lapidarnego określenia: „Nie należy wyprzęgać koni, gdy wóz stoi w brodzie”. W tych warunkach Sosnkowski odmówił przyjęcia ww. stanowiska, ze swej strony poprosił o powierzenie mu obrony Warszawy. Marszałek uznał to za rzecz przedwczesną, choć Niemcy zbliżali się już do przedpola stolicy. Na razie zlecił mu dotarcie do armii „Karpaty” i zbadanie możliwości jej wzmocnienia jednostkami marszowymi z Małopolski Wschodniej. Poszczególne oddziały tej armii rozproszone były na dużym terenie, a jej dowódca – gen. Fabrycy – nie panował nad sytuacją. Konieczne było więc – zdaniem Sosnkowskiego – zasilenie armii znacznymi rezerwami, a takich praktycznie nie było. 7 września otrzymał po raz drugi odmowną odpowiedź na swą prośbę o powierzenie dowództwa obrony stolicy. Naczelny Wódz polecił mu wyjechać do Brześcia, by tam do czasu przybycia marszałka wydawał w jego imieniu rozkazy. W trakcie kolejnej rozmowy z Rydzem, już w Brześciu, Sosnkowski doszedł do wniosku, że jeśli istniała jeszcze jakaś możliwość uniknięcia klęski, to polegać ona musiała na wycofaniu sił na front radykalnie skrócony utrzymujący w posiadaniu szlaki łączące ze światem zewnętrznym, by przedłużyć kampanię do zimy. Jako taki front widział Generał w pomyślnym przypadku strefę: Sambor-Lwów-Brody-Kamieniec, w przypadku niepomyślnym linie Dniestru z jego dopływami. Sosnkowski po raz kolejny zgłosił gotowość objęcia dowództwa obrony Warszawy. Jednak była to funkcja za skromna jak na najstarszego po marszałku generała. Była jednak w pełni uzasadniona, jeśli chodziło o dowództwo wszystkich sił na zachodnim brzegu Wisły, co mogła sugerować, a czego niestety naczelny Wódz nie chciał dostrzec. Płk Porwit tak komentuje nie przyjęcie propozycji Sosnkowskiego przez Rydza: „Późniejsze poczynania gen. Sosnkowskiego w rejonie Lwowa dają podstawę dom oceny, że znalazłby on sposób na koordynowanie działań Armii „Łódź” z działania wojsk gen. Kutrzeby, że znalazłby się w mp gen. Kutrzeby, że skierowałby Nowogródzką BK do bitwy. Współdziałanie obrony Warszawy miałoby inne warunki”. Szeroki horyzont ujmowania zagadnień operacyjnych przez Sosnkowskiego i wykazana pod Lwowem gotowość osobistego wkraczania w kluczowym rejonie działań były rękojmią, ze nie ograniczyłby się do obrony Warszawy. Niestety NW postanowił inaczej. Ostatecznie Rydz - pod wpływem rozmów z Sosnkowskim zdecydował o utworzeniu dwóch frontów – „zasadnicza koncepcja przewidywała obronę Warszawy, pomoc dla wojsk gen. Kutrzeby, przy skupieniu reszty wojsk w kierunku na Małopolskę Wschodnią opierając się na Rumunii”. W niedzielę 10 września Sosnkowski otrzymał rozkaz utworzenia frontu południowego, w skład którego miały wejść oddziały armii „Karpaty” i „Kraków”. Wykonanie tego rozkazu – mimo nadludzkich wysiłków Generała – było niemożliwe z uwagi na brak środków łączności, znaczne rozproszenie polskich oddziałów oraz brak jakiejkolwiek pomocy ze strony Naczelnego Wodza, który poza szefem sztabu (płk Rakowskim) nic nie mógł zaoferować Generałowi. Jednocześnie Sosnkowski informował Rydza o katastrofalnej sytuacji armii gen. Fabrycego. Ostatecznie Generałowi udało się utworzyć dość silną grupę bojową (24 DP, 11 DP, 38 DP), mającą przez pewien czas bronić południowo-wschodnich kresów Rzeczypospolitej. Wobec zbliżania się Niemców do Lwowa, jego obronę uznał za sprawę najważniejszą. W tym celu 12 września zdecydował odtworzyć front na linii górny Bug-Lwów-Dniestr, by następnie dokonać skrętu frontu na przedmoście rumuńskie. Wobec odmowy gen. Fabrycego, gen. Sosnkowski postanowił osobiście poprowadzić uderzenie trzech dywizji wzmocnionych załogą Przemyśla na tyły przeciwnika atakującego Lwów. Wobec znacznej przewagi niemieckiej szanse polskiego manewru na Gródek Jagielloński były znacznie mniejsze, niż to optymistycznie oceniał gen. Sosnkowski. 15 września Generał zdecydował zmienić dotychczasową oś manewru na oś północno-wschodnią, by przebić się do lasów janowskich i przez nie przedostać się do Lwowa. Jednostki zebrane przez Sosnkowskiego stoczyły szereg bitew, które przeszły do historii: Łętownia, Siedliska, Sądowa Wisznia, Rogoźno, a przede wszystkim Jaworów (rozbicie pułku SS „Germania”). Te ciężkie walki stoczone w rejonie między Przemyślem, Janowem a Gródkiem nie doprowadziły do przebicia się do Lwowa. Przez cały czas Sosnkowski nie miał łączności z Kwaterą Główną, nie posiadał też wystarczających informacji o Niemcach, stąd jako autor pomysłu „przyczółka rumuńskiego” nie wyczuł pilności manewru na Stryj, gdzie teren zwiększał polskie szanse. Nie doszło więc do utworzenia „przyczółka rumuńskiego”. Sam Sosnkowski tak komentował swoją decyzję: „ – tak szeptała mi do ucha pokusa i dorzucała niezwłocznie argumenty o możliwości uratowania w ten sposób wojska, o wartości obronnej terenu za Dniestrem, o korzyściach oparcia tyłów o niedalekie stosunkowo pogranicze. - mówiło poczucie honoru i obowiązku. - ”. Wkroczenie wojsk sowieckich do Polski przyspieszyło nieunikniony bieg wydarzeń. Pierwszy po dłuższej przerwie rozkaz NW dotarł do Generała dopiero 18 września. Oto jak tę chwilę opisał Sosnkowski : „O godzinie ósmej rano lotnik polski zatoczywszy kilka kręgów nad naszymi głowami, rzucił na pole pod Mazurówką meldunek ciężarkowy z dołączonym rozkazem Naczelnego Wodza, noszącym datę dnai poprzedniego. Dokument, na pół zżuty, posklejał się w kilku miejscach. Lotnik od siebie meldował, że został postrzelony i chciał dokument połknąć, jednak zebrawszy siły, zdołał dolecieć do nas. Rozwijaliśmy ostrożnie kartki papieru. Niestety, tekst był zniszczony i miejscami zupełnie nieczytelny. Pierwsze zdanie, stosunkowo nieźle zachowane brzmiało jak suchy wyrok losu: ”. Był to ostatni rozkaz Rydza-Śmigłego. Otrzymany rozkaz faktycznie oznaczał przekreślenie jakichkolwiek planów Generała. Sosnkowski wspominał: „Nie wahałem się ani chwili. Sumienie żołnierskie mówiło, ze bić się trzeba do ostatka, sentyment i obowiązek nawoływały w stronę Lwowa. (…) Istniały jeszcze pewne szanse połączenia wszystkich trzech ugrupowań (…), istniała możliwość przedłużenia walki w oparciu o podgórze Karpat, istniała wreszcie ewentualność trzecia – wymknięcia się z saka i przejścia na formy walki o charakterze tzw. małej wojny”. W tym też dniu Sosnkowski rozpoczął walkę na własny rachunek, choć z aprobatą podległych mu dowódców. Trwały one jedynie 4 dni, jednak były to dni ciągłych walk z Niemcami. Wyczerpywały się zapasy amunicji, ludzie padali ze zmęczenia – ale Lwów był na wyciągnięcie ręki. Rosjanie byli jednak szybsi – w piątek 22 września pierwsze ich kolumny wkroczyły do miasta. Dalsza walka nie miała sensu. Generał wraz ze swym oficerem sztabowym płk Franciszkiem Demelem zdecydowali się przedrzeć do granicy węgierskiej. W zasadzie było to niedaleko – nieco ponad 100 kilometrów. Drogami jednak przemieszczało się wojsko sowieckie, szli więc nocami, ubrani w cywilne ubrania, dźwigając na plecach worki turystyczne. W końcu września doszli do podnóża Karpat, ukochanych przez Generała gór, znanych z wielu przedwojennych beztroskich wędrówek. W dalszej wędrówce przez najdziksze rejony Karpat, towarzyszył im pewien inżynier oraz kapral. ”Kto nigdy – wspominał Sosnkowski – nie zabłądził w górach, kto nigdy nie szedł tropem górskiego jelenia, ten nie jest w stanie wyobrazić sobie, ile fizycznego wysiłku wymaga marsz na przełaj poprzez puszczę karpacką. Pięliśmy się teraz po bardzo stromym zboczu usianym wielkimi głazami. Chodzenie po tych usypiskach, zwanych grechotami, jest niezmiernie uciążliwe nawet w terenie płaskim. Nogi co chwila ześlizgują się z głazów i więzną w zdradliwych głębokich jamach zasłoniętych mchami. Zwalone, zbutwiałe olbrzymy leśne co chwila tarasują drogę, zmuszając do żmudnego obchodzenia przeszkód, albo do przełażenia przez nie okrakiem”. Po pięciu dniach tej ponad wszelką miarę ciężkiej marszruty dotarli wreszcie do granicy węgierskiej. „Po chwili staliśmy na obcej ziemi – za nami została Ojczyzna” - taka była refleksja Generała z tamtego wieczoru. Był to piąty dzień października. Po tygodniu dalszej podróży, 12 października Sosnkowski wysiadł z pociągu na paryskim Gare d’Austerlitz. Rozpoczynał się nowy etap w jego żołnierskim życiorysie. Wybrana literatura: M. Porwit – Komentarze do historii polskich działań obronnych 1939 roku W. Steblik – Armia „Kraków” 1939 Polskie Siły Zbrojne w drugiej wojnie światowej K. Sosnkowski – Cieniom września

napisz pierwszy komentarz