Kaczyński "wcisnął" Tuskowi przegrane karty! (Kurier z Munster)

avatar użytkownika Maryla

   Co tak naprawdę wydarzyło się w Polsce, w lipcu 2007 roku?!  Czy  rzeczywiście chodziło o tak zwaną aferę gruntową i rzekome korupcyjne zakusy byłego ministra rolnictwa Andrzeja Leppera?!  W szachach jest taki wytrawny manewr, który określa się mianem - "zamiany figury na inicjatywę". Z kolei zawodowi "karciarze",  często stosują taktykę pozbywania się niekorzystnych, zawadzających im kart i  "wciskania"   ich najgroźniejszemu przeciwnikowi. Gdyby premier Jarosław Kaczyński, nie oddał wówczas dobrowolnie, na własne życzenie władzy, to zgodnie z politycznym kalendarzem, właśnie teraz, dosłownie za kilka miesięcy, odbywałyby się wybory parlamentarne. Jaki byłby ich wynik, łatwo się domyśleć - przytłaczające zwycięstwo Platformy Obywatelskiej, na zaledwie rok przed najważniejszą z politycznego punktu widzenia batalią prezydencką. Rezygnując z rządzenia, lider PiS-u być może uchronił własną partię przed niemal całkowitą marginalizacją, a przede wszystkim ocalił resztki realnych szans swojego brata bliźniaka na reelekcję.

        To, co zawsze było i w dalszym ciągu jest dla Jarosława Kaczyńskiego swoistą racją stanu, to  "utrzymanie"  Pałacu Namiestnikowskiego przez dwie kadencje. Ewentualne zaś sukcesy PiS-u, a także pozycja tego ugrupowania na scenie politycznej, posiadają tylko i wyłącznie znaczenie instrumentalne i służą, jako środek do osiągnia tego najważniejszego celu. Gdyby, jednak PiS należało złożyć na "politycznym ołtarzu"  ofiar, w zamian za reelekcję prezydencką Lecha Kaczyńskiego, to jego brat Jarosław, bez jakiegokolwiek wahania by to zrobił. Dlatego, oddanie władzy w 2007 roku, nie powinno budzić, we wtajemniczonych kręgach żadnego zdziwienia. Słusznie, bowiem twierdził, znakomity niemiecki socjolog, a zarazem filozof - Max Weber, iż określone działanie może przybrać cechy racjonalności w naszej percepcji, tylko wówczas, gdy uwzględnimy czyjś subiektywny punkt widzenia oraz jego interesy.
         Przywódca konserwatywnej prawicy, doskonale zdawał sobie sprawę, iż w ówczesnej arytmetyce parlamentarnej nie istniały jakichkolwiek szanse na efektywne, skuteczne rządzenie. Z kolei koalicja z populistycznymi siłami, takimi jak "Samoobrona", czy Liga Polskich Rodzin mogła okazać się, tak samo niepewna, niebezpieczna, co kompromitująca. Polityczna odpowiedzialność za wszelkie  "wybryki",  nazywanych popularnie, w języku publicystycznym "przystawek", spadała zgodnie z prostą koalicyjną logiką na największego partnera. Wszystkie poważne ośrodki opiniotwórcze, a zwłaszcza czołowe media - obnażały tą sytuację bezlitośnie. PiS, jako partia, nigdy nie był w tym środowisku dziennikarskim szczególnie lubiany, ale w towarzystwie LPR-u oraz "Samoobrony"  medialna niechęć przechodziła wręcz w nienawiść. Lansowany z takim uporem socjotechniczny projekt IV Rzeczpospolitej, który dwa lata wcześniej pozwolił prezydentowi Warszawy, stać się właściwie w jednej chwili prezydentem Polski, został prawie całkowicie ośmieszony. 
        Z drugiej strony, Jarosław Kaczyński być może wiedział, iż korzystna globalna koniunktura ekonomiczna, zaczyna się powoli kończyć, a nad świat nadciąga największy kryzys, od czasów lat trzydziestych dwudziestego wieku. Jako premier, mógł mieć ku temu zweryfikowane, naukowe dane, albo po prostu intuicyjnie wyczuwał, co w przysłowiowej trawie piszczy, swoim politycznym nosem; z którego zresztą powszechnie słynie. Suma wszystkich tych czynników, uwarunkowań oraz zmiennych, jednoznacznie przemawiała za tym, aby jak najszybciej wydać niekorzystne, jak również przegrane "politycznie karty"  przeciwnikowi, czyli pozbyć się władzy i przejść na pozycje wyrazistej, zdecydowanej oraz stanowczo kontestującej działania rządu - opozycji. W dalekosiężnych analizach lidera PiS-u, taka sytuacja wydawała się o wiele korzystniejsza, gdyż pozwalała na zajęcie lepszej pozycji wyjściowej przed 2010 rokiem, a przede wszystkim stwarzała więcej szans, na odzyskanie politycznej inicjatywy. 
        "Abdykując"    z  rządzenia, Jarosław Kaczyński mocno przyspieszał bieg pewnego nieuniknionego procesu, który i tak by nadszedł, tyle tylko, że znacznie później. Gdyby obowiązujący w Polsce polityczny kalendarz, nie został wyrzucony do kosza, to wybory parlamentarne odbywałyby się w obecnym roku. Według wszelkiego prawdopodobieństwa wygrałaby je, w przytłaczających rozmiarach Platforma Obywatelska. Szczytowe fazy jej społecznej popularności, przypadłyby zatem na okres bezpośrednio poprzedzający - najważniejszą z politycznego punktu widzenia - prezydencką batalię. Donald Tusk dzierżyłby wówczas wszelkie polityczne atuty, aby zostać pierszą osobą w Państwie. Okres zaledwie roku, to zbyt mało, aby się narazić na poważne niezadowolenie wyborców i zdefraudować ich masową sympatię. Można go spokojnie przeczekać, rezygnując z koniecznych, aczkolwiek trudnych oraz niepopularnych decyzji. Poza tym, w tak krótkim czasie stosunkowo łatwe jest sprawowanie władzy, pod dyktando tak zwanych wykresów sondażowych i podporządkowanie całego procesu rządzenia - partykularnemu celowi politycznemu. Stratedzy PO zapewne wiedzieliby, jak z tych atutów skorzystać.
        "Wciskając"  Donaldowi Tuskowi niewygodne "polityczne karty",   związane z ponoszeniem odpowiedzialności za Państwo, a także jego kondycję gospodarczą - Jarosław Kaczyński, w znacznym stopniu przyspieszył moment nadejścia kulminacyjnego punktu społecznej popularności Platformy Obywatelskiej. Tymczasem, utrzymywanie wysokiego pułapu politycznych prefrencji, na dłuższą metę jest niezmiernie trudną sztuką, a wszystkich następnych wyborów, nie da się przecież wygrywać w nieskończoność. W polityce, tak samo jak w życiu, czy ekonomii - po wielkich szczytach przychodzą, równie wielkie spadki. Narmalną, więc koleją rzeczy Platformę Obywatelską oraz jej lidera po odniesieniu kolejnych spektakularnych zwycięstw musi, w którymś momencie "dopaść" polityczny kryzys. Nie jest wykluczone, iż okaże on się na tyle poważny, aby przegrać z kretesem, tą najważniejszą, polityczną batalię, czyli  - wybory prezydenckie. Licytując się z PiS-em na wyrazistość prawicowych, konserwatywnych haseł, PO przesunęła się zbyt bardzo na prawą stronę sceny politycznej i utraciła swoją dotychczasową tożsamość. W to miejsce, zapewne zaś, ktoś wejdzie gdyż, jak powszechnie wiadomo -  rzeczywistość, a tym bardziej polityka  nie cierpi próżni. Bieguny  politycznej polaryzacji ulegną znacznemu  "przemagnetyzowaniu"   i już nie będą ustawione, w pozycjach najkorzystniejszych dla Platformy, a ekonomiczna koniunktura dawno się skończyła.
        Jarosław Kaczyński, już dwa lata temu, wszystko to sobie zaplanował. Jego sposób myślenia cechował się bardzo prostą kalkulacją - oddać Donaldowi Tuskowi oraz Platformie Obywatelskiej władzę i czekać, aż się zacznie defraudować ich społeczne poparcie. Wszelkie zaś obyczajowe, czy rzekomo korupcyjne afery z udziałem posłów  "Samoobrony", miały mu tylko dostarczyć argumentów, do ostentacyjnego zerwania koalicji rządowej, skrócenia kadencji ówczesnego parlamentu, a w konsekwencji tych faktów - przeprowadzenia nowych wyborów parlamentarnych. To zaś, iż przy okazji Prawo i Sprawiedliwość utraciło władzę, nie stanowiło, ani wiodącego znaczenia, ani też decydującego argumentu, ponieważ liczył się naczelny cel strategiczny, jakim była dla przywódcy tego ugrupowania i nadal jest prezydentura jego brata bliźniaka. Nowe "rozdanie politycznych kart",   miało być korzystniejsze przede wszystkim z perspektywy wyborów prezydenckich, jednak najważniejsze "atutowe asy",   Jarosław Kaczyński postanowił zachować, w rękawie na 2010 rok i zapewne dopiero wówczas, w swoim stylu nimi zagra.


Roman Manka-Wlodarczyk

 

http://romano-manka-wlodarczyk.salon24.pl/113737,kaczynski-wcisnal-tuskowi-przegrane-karty
Etykietowanie:

6 komentarzy

avatar użytkownika Sceptyk

1. Autor

Zgadzam się w 99%. Tylko jedno ale: uważam J. Kaczyńskiego za politycznego geniusza, ale nie bardzo chce mi się wierzyć, że przewidział kryzys ekonomiczny, ale cóż, może.... Dodam, że nie opublikowano aneksu do raportu M. motywując to dosyć naciąganymi argumentami. Nie byłoby wcale takie złe, by te informacje w przyszłym roku zostały opublikowane lub później przed wyborami do Sejmu i Senatu.
avatar użytkownika Aspiryna

2. Indywidualne zdolności J.Kaczyńskiego

pomnożone - Sceptyku - przez jego wieloletnie doświadczenie polityczne i autentyczną wiedzę o tym co w trawie piszczy... dają mu zawsze wielokrotną przewagę nad resztą populacji. Pozdrawiam :)
Tabletką w Imperium Zła
avatar użytkownika Urszula Domyślna

3. Pan Kaczyński jest najwybitniejszym politykiem polskim ,

jedynym, z którym naprawdę liczy się Szatańskie Imperium. Premiera może odwołać byle Must sterowany z przysłowiowej 'budki na Kremlu', prezydent jest przez pięć lat nieusuwalny. Dopóki Polacy się nie opamiętają, warto przynajmniej trzymać 'nogę w drzwiach' komunizującej się gwałtownie Europy. I liczyć na opamiętanie reszty świata. Urszula
avatar użytkownika Aspiryna

4. Dopóki się Polacy nie opamiętają,

warto przynajmniej trzymać nogę w drzwiach... Urszula - bardzo trafnie to ujęłaś. Mam wielką nadzieję, że się Polacy opamiętają jednak. Daj Boże. Pozdrawiam:)
Tabletką w Imperium Zła
avatar użytkownika Urszula Domyślna

5. Dziękuję, Aspiryno!

Opamiętają się, wierzę w to głęboko. Pozdrawiam, Urszula
avatar użytkownika Przemo

6. Wydaje się, że tekst trafiony,

a Panie dobrze kombinują. :)

Pozdr.
-------------------
GW nie kupuję.
TVN nie oglądam.
TOK FM nie słucham.
Na Rysiów, Zbysiów i Mira nie głosuję.