Dziś o dzieciach. Zdolnych.

avatar użytkownika toyah
Jeśli się jest nauczycielem, albo po domu kręcą się dzieci w wieku 16 lat, czy młodzież dziewiętnastoletnia, zdarza się, że pojawiają się myśli, które nie mają absolutnie nic wspólnego ani z Sebastianem Karpiniukiem, ani nawet z osobami tak wybitnymi jak choćby Marek Migalski, czy Jarosław Kaczyński. Kiedy jest się nauczycielem – albo ma się w domu dzieci, które akurat stoją przed swoją być może pierwszą szansą w życiu – przychodzą do głowy myśli, z pozoru zupełnie nieważne, ale – kiedy się zastanowić – może bardziej nawet istotne, niż to, co powiedziała Monika Olejnik, jak się dziś zachował poseł Wegrzyn, albo nawet to, czy się rozbił kolejny Airbus. Dziś więc będzie o rzeczach autentycznie decydujących. Zaczęło się lato, a wraz z latem przyszły wyniki matur i egzaminów gimnazjalnych. Zdaję sobie oczywiście sprawę, że jest mnóstwo ludzi, którzy w tym momencie przestaną czytać ten tekst i zajmą się czymś innym. Niewykluczone, że czymś zdecydowanie ciekawszym. Ja jednak pozostaję przy temacie. Proszę posłuchać. Otóż sytuacja jest taka, że w wielu rodzinach, właśnie w tych dniach, decydują się czyjeś losy, czyjeś przyszłe życie, czyjeś nadzieje i, być może, czyjś koniec. Przełom czerwca i lipca, bowiem, jest dla wielu rodzin czasem szczególnym. Czasem, w którym liczy się tylko jedno: co dalej? I dziś będzie właśnie o tym. Jak niektórzy zdążyli zauważyć, jestem nauczycielem. Nie pracuję już jednak w szkole. Tak się złożyło, że uznałem, że się nie nadaję i zacząłem robić troszkę co innego. Nie wiem na czym to polega, ale jest jednak tak, że ktoś kto był nauczycielem w szkole choćby przez rok, choćby nie wiem co zaczął robić innego, i jak bardzo by odszedł od tej tablicy i tych twarzy, już nigdy nie zazna spokoju. Tak to jest i szkoda tu dalszych słów. Pamiętam więc taki rok, kiedy do szkoły, w której pracowałem, przyszła pierwsza klasa licealna, a wśród nich pewien Marcin. Jak to miałem w zwyczaju, spytałem go, co miał na koniec gimnazjum z angielskiego. Odpowiedział mi, że szóstkę. Spytałem go więc, jakie miał świadectwo. Odpowiedź była przejrzysta: z paskiem. Zapytałem owego Marcina – też standardowo – czy on uważa, że wszystko się odbyło zgodnie z zasadami. Marcin odpowiedział mi z uśmiechem – i absolutnie szczerze – że zasady to gówno. U niego w klasie, wszyscy dostali z angielskiego szóstki, a paski większość. O tym, że z tym gównem miał rację, przekonałem się właściwie natychmiast. Marcin – jako uczeń – był właściwie pod każdym względem beznadziejny. Co robi dzisiaj – nie wiem. Do czego zmierzam? Otóż mamy w Polsce system edukacji, który właściwie nieustannie jest krytykowany, i to krytykowany z każdej możliwej strony. Mówi się, że system jest niesprawiedliwy, że promuje bylejakość, że nie umie sobie poradzić z patologiami, czy – wreszcie – niszczy prawdziwe talenty. Krytyka jest stała, nadchodzi z najróżniejszych stron, niestety jednak – być może przez ów kompletny chaos i brak precyzji – rozpływa się, nie pozostawiając jednak za sobą nic, poza kilkoma artykułami w gazetach. Szczerze powiem, że i ja nie mam tu ambicji, by rozwiązywać, które dręczą polską szkołę. Sprawa jest zbyt trudna i zbyt przepastna, jak na miejsce, w którym się dziś znajdujemy. Jednak chciałbym bardzo zwrócić uwagę na coś, co – jestem pewien – pozostaje kompletnie niezauważone, a co – jestem tak samo pewien – w bardzo poważnym stopniu przyczynia się do tego, co nazywamy upadkiem polskiego szkolnictwa, a – w konsekwencji – upadkiem Polski. Zanim człowiek stanie się w pełni dorosły, musi przejść przez dwa momenty naprawdę ciężkiej próby. Pierwszy, w wieku szesnastu lat, podczas egzaminu gimnazjalnego, kiedy to decyduje się, do jakiej szkoły pójdzie po wakacjach, a w konsekwencji, co się stanie z jego życiem w dalszej kolejności. Drugi, to kultowa już niemal matura, gdzie osiemnastolatek, czy dziewiętnastolatek dowiaduje się, czy jego ambicje były budowane według rozsądnych kryteriów, czy może trzeba będzie jeszcze trochę poczekać. I właśnie o to czekanie mi chodzi. O tym właśnie czekaniu – lub jego braku – chciałem tu wspomnieć. Problem bowiem polega na tym, że dzieci szesnastoletnie, które dopiero co przestały być dziećmi w najczystszym słowa tego znaczeniu, które często przeżywają najtrudniejszy czas swojego zycia, które jeszcze często nie wiedza nie tylko, kim chcą być, na co licza, co jest ważne, a co jest tylko bzdurą, stają przed prawdziwym egzaminem. I to egzaminem szczególnym. Egzaminem, który, z jednej strony, ma sprawdzić ich dorosłość, ich talent, ich wielkość, a z drugiej strony nie jest w stanie sprawdzić nic. Po pierwsze dlatego, że w tym wieku człowiek zmienia się z dynamiką niespotykaną od czasu życia płodowego, a z drugiej – i to jest właśnie cały sens i powód, dla którego powstaje ten tekst – te cztery godziny w życiu szesnastolatka nie mają najmniejszego prawa do jakiejkolwiek apelacji. Te cztery godziny decydują o wszystkim i nie ma od nich jakiegokolwiek odwołania. Dziecko, które napisało swój egzamin gimnazjalny, nie ma już na co czekać, poza tym wynikiem, który załatwia sprawę ostatecznie i bez odwołania. Inaczej – jak wiemy – jest z maturą. Każdą maturę można bezpiecznie i bezkarnie poprawiać przez kolejne pięć lat. Jakikolwiek wynik egzaminu maturalnego ma znaczenie tylko o tyle, o ile znaczenie ma konkretny moment. Dziewiętnastolatek pragnie zostać prawnikiem, lub lekarzem, lub telewizyjnym producentem i albo nim zostaje, albo zmienia zdanie i zostaje nauczycielem, albo idzie do pracy w McDonaldzie, a za rok próbuje po raz kolejny. Świat ani się nie wali, ani nawet nie drży. Życie jest długie, a czy karierę zacznie się teraz, czy dopiero za rok, czy nawet za kilka lat, nie ma naprawdę wielkiego znaczenia. Maturzyści – udani, czy nieudani – jedyny kłopot jaki mają to ten, czy koledzy nie będą się ironicznie uśmiechać i czy rodzice nie będą się martwić. Inaczej – jak już wspomniałem – przeżywają sytuację gimnazjaliści. Oni wszystkie drzwi, które akurat się zamknęły, będą mieli już zamknięte na zawsze. Czasem się okaże, że spóźnili się jedynie o te dwa miesiące wakacji, zanim poczuli, że oto właśnie stali się lepsi, mądrzejsi, bardziej wrażliwi, lub po prostu lepsi. Jestem pewien, że wielu z tych, którzy czytają ten tekst, nie wiedzą ani za bardzo o co chodzi, ani – tym bardziej – na czym polega dramat opisywanej sytuacji. W końcu – jak już pisałem we wstępie – najlepiej to rozumieją ci, którzy znają sprawę z bezpośredniego doświadczenia. Ale tak to właśnie wygląda. Moment, w którym naprawdę decyduje się wszystko, to moment, kiedy decydować się nie może jeszcze nic. A co najgorsze, ten moment to jednocześnie czas tej jednej, jedynej, nienaprawialnej szansy. My, obserwatorzy z zewnątrz, tego nie wiemy. Wiedzą to natomiast znakomicie nauczyciele, prowadzący tych własnie czternasto-, piętnasto- i szesnastolatków. I stąd właśnie się biorą przypadki kogoś takiego, jak wspomniany wcześniej Marcin. System mianowicie działa tak, że wyniki egzaminu gimnazjalnego i oceny na koniec roku dzielą się dokładnie po połowie. Z obu części egzaminu na koniec gimnazjum można otrzymać 100 punktów. Tyle samo, mniej więcej dostaje się za świadectwo i całą resztę ewentualnych osiągnięć. I teraz mamy ucznia, który był uczniem bylejakim, ale za to chodził do bylejakiej szkoły, bez jakichkolwiek ambicji, poza ambicją, żeby mieć jak najwięcej swoich uczniów w dobrych liceach. Bez jakiejkolwiek kontroli, bez jakichkolwiek konsekwencji, szkoła wysyła takiego ucznia w dalszą drogę ze świadectwem z paskiem i stoma punktami, plus – powiedzmy – 40 punktami z egzaminu gimnazjalnego, co daje 150 punktów, które to punkty dają wstęp do każdego dowolnego liceum. I teraz mamy ucznia – być może jakoś tam wybitnego – ale przy okazji takiego, który albo chodzi do gimnazjum, które jako swoją pierwszą ambicję przyjęło ocenianie wyłącznie według osiągnięć, albo gimnazjum, które nie znosi uczni wybijających się ponad przeciętność w jakikolwiek inny sposób, jak tylko na poziomie uzyskiwanych ocen. A dodatkowo ucznia, który, ponieważ ma dopiero szesnaście lat i najzwyczajniej w świecie jeszcze nie znalazł swojego miejsca w życiu, uczył się byle jak, na zakończenie szkoły dostał 30 punktów, z egzaminu gimnazjalnego – który, przypominam, zajął mu cztery godziny z jego życia i którego nie będzie mógł już nigdy poprawić – uzyskał punktów 40, i jedyne co może zrobić, to pójść do jakiegoś technikum i tam zgnić. Ktoś mi powie, że plotę bzdury, bo na ogół system działa. Bo na ogół odrzucane są miernoty, a promowane dzieci zdolne. Możliwe. Ja jednak nie chcę pisać o tym, co się mieści w standardzie. Ja piszę o tym, co sporadyczne, ale jakże często tak okropnie niesprawiedliwe, a czasem – być może – tak niezwykle szkodliwe. Nie tylko dla osobistych losów, ale dla losów całego narodu. Jak ktoś nie wie, o czym mówię to mam tu parę przykładów. Dokładnie – parę. Otóż w liceum miałem kolegę, z którym jeszcze wcześniej miałem okazję chodzić przez osiem lat do jednej klasy w szkole podstawowej. Był to bardzo grzeczny chłopak, zawsze ładnie ubrany, zawsze spokojny i dobrze ułożony. Miał natomiast jeden problem. W pierwszej klasie liceum, nie umiał za dobrze czytać, z wszelkimi związanymi z tym konsekwencjami. Potrafił jednak coś, czego nie potrafili inni. Umiał mianowicie szybko biegać i wysoko skakać. W związku z tym, wiadomo było, ze ów mój kolega z pewnością spróbuje studiować w Akademii Wychowania Fizycznego. I tyle. Spotkałem go, pierwszy raz po latach, na przyjęciu z okazji dwudziestolecia matury. Dał mi swoją wizytówkę. Okazało się, że jest Prezesem Ogólnokrajowego Towarzystwa Rehabilitacyjnego (nie powiem, w jakim kraju, żeby go nie ujawniać), posługiwał się swobodnie pięcioma językami, a w swoim kraju uchodził za najwybitniejszego specjalistę od rehabilitacji sportowej. I jeśli ktoś mnie podejrzewa o to, że promuję tu fałsz, fałsz polegający na tym, że lekceważę uczniów autentycznie zdolnych i pracowitych, na rzecz jakiejś przypadkowej i zupełnie nieistotnej drobnicy, to dla niego mam też coś ciekawego. Najlepsza uczennica w mojej klasie, osoba absolutnie wybitna i wyjątkowa, dziś jest wiceprezesem jednej z największych firm farmaceutycznych na świecie i nie ulega dla mnie wątpliwości, że wszystko co ją spotkało na drodze jej kariery, było jak najbardziej sprawiedliwe i słuszne. Tyle że dziś ja nie piszę o niej. Dziś zajmuję się tu tymi, którzy mieli tego pecha, że urodzili się 30, czy 40 lat później. I dlatego, w pewnym sensie, już przegrali. A zatem teraz przed nami druga historia. Do tej samej klasy chodził chłopak, którego dostał się do tego – zaznaczam, bardzo dobrego – liceum, wyłącznie z tego powodu, że jego mama – która pochodziła ze wsi i wierzyła, ze przyszłość leży wyłącznie w postępie – poszła do dyrektorki i dała jej ładny prezent. To też był bardzo grzeczny uczeń. Tyle że – według wszelkich dostępnych kryteriów – głupi. Po pierwszym semestrze miał siedem dwój. Na koniec pierwszej klasy miał dwie poprawki. Po drugiej jedną. Na maturze z matematyki nauczycielka podała mu dyskretnie ściągę (wyobrażacie sobie Państwo? Takie to były czasy). I całe szczęście. W przeciwnym wypadku, on matury by nie zdał. Niedawno opowiedziałem o nim mojej najmłodszej córce. Jeśli ktoś chce wiedzieć, po co, niech się domyśla. Ja już ten temat kończę. I jeszcze raz przypominam. Wziąłem się za to wszystko tylko z jednego powodu. Po prostu, nagle zacząłem myśleć o tej jednej rzeczy. W obecnie istniejącym systemie oświatowym egzamin gimnazjalny nie podlega możliwości poprawy. Dziecko, które słabo odpowie na tych ileś pytań, nie ma żadnych szans na rehabilitację. Nigdy. Maturzysta – owszem. Szesnastoletnie dziecko nigdy. I to uważam za bardzo poważny błąd polskiego systemu edukacji. Jeśli ktoś jest niezadowolony, następnym razem, znów będzie o polityce. Niewykluczone, że nawet o Palikocie.
Etykietowanie:

13 komentarzy

avatar użytkownika Penelka

1. Z tymi uzdolnionymi dziećmi to jest PROBLEM

Mam dziecko w wieku 11 lat. W klasie trzeciej znał wzór na objętość kuli i w ogóle wszechstronnie uzdolniony.W geografii też. Dla Niego Canis Majoris , to wiadomości encyklopedyczne i internetowe w jednym paluszku . I co z tego? W szkole zauważyli jego wiedzę i zdolności. Wysłali Go do poradni pedagogicznej.Pani z poradni była zaskoczona . Wiedzą i rozumieniem. Z obawy o braki finansowe oświaty dała takie zalecenia:Olimpiady, kółka wszelkiej maści i tym podobne bzdety!!!!!!!!!! Zaznaczam , że miał 141 iloraz IQ. I co z tego? Niszczyli za komuny ludzi zdolnych , niszczą i teraz. Elektryk i synowie-spółka ZOO
penelka
avatar użytkownika koma

2. A ja z kolei mam koleżankę

w Dolnej Saksonii, z którą tydzień w tydzień od dwóch lat rozmawiam przez telefon. Nie są to krótkie rozmowy, ale około dwugodzinne. I nie myślcie sobie 'Wiadomo, kobiety, tylko one tak mogą ze sobą gadać - na pewno o głupotach'. Otóż nie. Rozmawiamy o systemie szkolnicta. Niemieckim i polskim. Jej syn chodzić będzie teraz do trzeciej klasy, a moja córka idzie do pierwszej. Cała rzecz polega na tym, że u jej syna zdiagnozowano - a konkretnie pani nauczycielka po studium nauczycielskim - deficyt koncentracji uwagi (ADS). Zaskutkowało to sugestią ichnej rady pedagogicznej do przeprowadzenia 'przydatności dziecka do kontynuacji głównego nurtu edukacyjnego' - do czego potrzebna jest zgoda rodzica. Moja koleżanka zapytała co by było, gdyby się nie zgodziła na przeprowadzenie badania. Otóż poinformowano ją, że zostanie powiadomiony Judendamt iż matka dziecka z podejrzeniem ADS nie chce mu pomóc. Na hasło Jugendamt wszyscy drżą (słusznie) jak osika i zgadzają się na wszystko. W efekcie syn mojej koleżanki okazał się niegodny kontynuowania głównego nurtu edukacyjnego i zaproponowano mu szkołę specjalną. Wszystko byłoby ok. gdyby nie fakt, że chłopiec ma iloraz inteligencji skrupulatnie po niemiecku sprawdzony na poziomie 130 IQ. Cóż więc zadecydowało o takim przebiegu sprawy? Ano to, że syn mojej koleżanki jest półsierotą z niemieckim obywatelstwem, a matka jest Polką. W opinii socjalnej moja koleżanka wyczytała, że 'matka dziecka co prawda ma wyższe wykształcenie, ale rozmawia z dzieckiem po polsku'. Walka mojej koleżanki z tamtejszym prawem oświatowym spowodował, że zaczęła być znana w swojej okolicy oraz zapraszana do różnych inicjatyw lokalnych i parafialnych. Na wszelkie rozmowy z urzędnikami chodzi w towarzystwie niemieckich świadków, którzy ją wspierają. Mało tego - rok temu zaproponowano jej pracę w szkole, z której został wypisany jej syn (ale do której ma szansę po tej walce wrócić). Teraz, po roku - dostanie tam więcej godzin. Do czego zmierzam. Dziecko w czwartej klasie zostaje zaklasyfikowane gdzie ma się dalej uczyć - tzn. czy idzie do zawodu, czy może ewentualnie iść na studia. W CZWARTEJ klasie. Moja koleżanka nazywa to wprost segregacją i selekcją. Nie chcę rozpisywać się o Hauptschule, Realschule, Gymnasium i pozostałych, ale uzykanie matury i studiów jest tylko dla najzdolniejszych 'przedstawicieli społeczeństwa'. Pozostali mają być pracownikami budującymi Unię Europejską. Ostatnio mówi się coraz głośniej, że uzupełnianie edukacji przez całe życie powinno być w interesie państw członkowskich. Niemcy w tym akurat wyraźnie odstają. A kim będą tegoroczni maturzyści z 30% wynikami? Tu widzę prawdziwy błąd edukacji, w tolerowaniu bylejakości...
~~~~~~~~~~~~~~~~ Nastała era triumfu bylejakości.
avatar użytkownika koma

3. Penelka, spokojnie :)

Inteligencja zawsze wyjdzie :) Olimpiady nie są takie złe, bo do nich dziecko musi się uczyć więcej niż TERAZ w szkole. Ja bym skorzystała, bo to dodatkowa edukacja Twojego dziecka :) Sama mam zamiar douczać moje, aby nie zgłupiało. Pozdrawiam
~~~~~~~~~~~~~~~~ Nastała era triumfu bylejakości.
avatar użytkownika Leszek Cisowy

4. @Koma

Pisze Pani o jakby dwóch różnych sprawach. Pierwsza to kwestia niekompetentnego ocenienia zdolności dziecka połączona ze zwykłą dyskryminacją. Druga to kwestia poprawności systemu. W tej drugiej jest jakby sprzeczność. Bo z jednej strony, narzekamy na niską jakość kształcenia w Polsce, owocującą już teraz produkcją magistrów - analfabetów funkcjonalnych - ta tendencja będzie się zwiększać. A z drugiej strony wyczuwam niechęć do systemu, gwarantującego tylko dobrym uczniom dostęp do wykształcenia akademickiego - więc gwarantującym wysoką jakość tegoż kształcenia. Tu przyznam, że jestem zwolennikiem takiego systemu (zresztą podobny funkcjonuje wielu innych krajach). Abstrahując od tego konkretnego przykładu, który Pani podała - czy kierowanie ucznia dwójkowego np. w czwartej - piątej klasie do szkoły o niższych wymaganiach jest złem, czy raczej ułatwi mu zdobycie pewnej wiedzy i umiejętności, jeżeli jest to szkoła dostosowana do jego możliwości? Analogicznie - czy zgromadzenie uczniów zdolnych, umożliwiające podniesienie poziomu nauczania jest złem? Moim zdaniem, największym błędem polskiego systemu edukacji i główną przyczyną jej niskiego poziomu, jest brak takiego zróżnicowania. Spędzanie do jednych klas, zarówno uczniów mających jeszcze w gimnazjum problemy z czytaniem jak i uczniów najzdolniejszych, musi skutkować małą efektywnością w wypadku jednych i drugich. Może pomysł rozdzielania, brzmi w pierwszej chwili odstręczająco, ale brak tego rozdziału to sytuacja dokładnie jak z socjalizmem - wszystkim po równo, czyli tak naprawdę wszystkim prawie nic. Zapraszam do dyskusji pod ostatnim artykułem FYM-a o edukacji w POLIS. Pozdrawiam.
avatar użytkownika TW Petrus13

5. znów Ci się udało ;)

mnie sprowokować do bajki! To działo się kilkanaście lat temu.Czasy "grubej kreski","popiwku" itd..Przyzakładowa szkoła generowała uczniów,którzy odbywali praktykę w mojej firmie.Szef przymymkał oczy na "palaczy" ale reforma zakładowa wydzielała dla nałogowców specjalne pomieszczenia.Co było robić,dyrdaliśmy piętro wyżej na "fajkę".Pewnego razu,jak zwykle wlazłem do pokoju palaczy,i "szok" chłopcy 15-16 żywo dyskutowali nad czymś pochyleni z papierosem w zębach.Trochę zdziwiony ze uczniom wolno palić w zakładzie,i nauczyciel zawodu nic!!!,(w zawodówce kiedy ja się uczyłem,też podpalali ale kryli się z tym jak mogli!).Podszedłem zaciekawiony (wziąłem se na wstrzymanie,bo mi też mogliby zarzucić że palę).Przez ramię jednego popatrzyłem na otwarty zeszyt i schemat układu prostownika (układ mostkowy - Mostek Gretza ),i kombinują jak ów mostek połówki sinusoidy prostuje (bo będą z tego zdawac na egzaminie).Zal mi się chłopaków zrobiło,delikatnie wziąłem ołówek z reki jednego z nich,i w krótkich słowach,narysowałem im zwykłe przełączniki i znak polaryzacji!.Błysk w oku i okrzyk o qr..a!.Zadowolony chciałem odejść na bok katem ucha usłyszałem "jeszcze tylko matura,i ok!".Se myślę akurat.Minęło kilka lat,na dział w którym pracowałem przyjął się chłopak (na krótko przed poborem do wojska),podobny szaleniec audiofil jak mój syn. Ponieważ miałem anielską cierpliwość do szefa,szef w nagrodę za wyrozumiałość przydzielał mi uczniów praktykantów,jako prowadzącemu nauczycielowi zawodu (nie miałem potrzebnego wykształcenia pedagogicznego,ba nawet krótkiego kursu w tym kierunku).Ów młody pracownik,obserwował moje zachowanie się wobec uczniów,i odważył się mnie prosić o pomoc.Marzył mus się ekualizer - przedwzmacniacz z aktywnymi filtrami pasmowymi - potrzebnymi do korekcji - charakterystyki przenoszenia wzmacniacza mocy.No ok,siadaj to ja ci z polskiego na nasze,jak chłopu na łopacie wytłumaczę (chłopak miał ukończoną szkołę średnią!).Słuchał (wydawało mi się że dość uważnie.Na moje pytanie czy łapie tak ok!. Na drugi dzień przychodzi znów,piotr nie działa.Ja na to przynieś PCB (obwód drukowany z zamontowanymi elemnetami elektroniki).Przyniósł - moje pytanie,jak podłączyłeś płytkę.On a no tak!,ja na to - to idź i kup nową kość (te akurat kości produkcji CEMI)były cholernie drogie jak na naszą kasę (wszystkich pomiarowców w pokoju),nikogo łacznie z mgr.inż. nie było stać na wyrzucenie pieniędzy na śmietnik.Tego chłopaka tak,ową kość kupował trzy razy.Nie wiem czy wymarzone dziełko zbudował (widać kiepsko tłumaczyłem),ale po wyjściu z wojska trafił do POLICJI.I tam się nadawał,był szeroki w barach ;) dzięki Toyach za wpis,i za cierpliwość na mój spam hej


 

avatar użytkownika jlv2

6. @Toyah

Książkę bym napisał o czasach, gdy byłem dochodzącym nauczycielem, pracując równocześnie na etacie w firmie. Byłem nim na prośbę szefa, a że uczyłem w godzinach pracy za dodatkowe pieniądze, to czemu miałem narzekać? Pomijam uczniów starszych, tak, jak uczyłem fizyki maszynistów i policjantów. Bo ktoś sobie w latach dziewięćdziesiątych wykombinował, że muszą mieć nagle średnie, a jak nie, to fora ze dwora. Tam przynajmniej nikt nikogo nie oszukiwał. Im ta fizyka była tak potrzebna, jak rybie rower. Więc wyglądało to w praktyce tak, że szef klasy robił ściepę i dawał w łapę, by były wyniki. Ja zaś wymagałem, by mieli notatki (bo jak jakaś cholera wlezie mi z kontrolą, to co zrobię?). Jak były klasówki, to po cichu starosta klasy dostawał pytania wraz z odpowiedziami. Już dbał dalej o to, by mi który na 6 nie napisał, bo co ja z takim Einsteinem zrobię? Więc było na 3-4. A raz na semestr klasa robiła imprezę dla belfrów. Swoją drogą, wtedy zaszło raz anegdotyczne zajście. Oto mieszkałem wtedy w takiej okolicy, że nie było, jak pierdnąć, by sąsiedzi nie wiedzieli. Babcie i dziadki obserwowali wszystko i wszystkich. Jak ktoś był u mnie, a mnie nie zastał w domu, to zaraz dostawałem taki rysopis, że musiałem załapać. Łącznie z kolorem skarpetek (sic!). No i mój sąsiad z dołu zapił okrutnie i zrobił potworną zadymę. Zgłoszono to na policję, ta wysłała sukę i trzech, niekoniecznie mądrych. Jak się zaczął stawiać, to dostał pałą przez plery (tonfą), wrzucili go do środka i odjechali. Ale w tym dniu trwała nasza impreza. Cholera, 6 rano, belfrzy napici, pociągu nie ma, więc nasi policjanci wzięli sprawę w swoje ręce. Gdzieś tam podzwonili i zaraz przyjechało coś 6 tych suk, zapakowali nas grzecznie do środka i porozwozili do domów. Myślałem, że sąsiadów szlag trafi. 15 minut temu wjechała suka, sąsiad dostał pałą parę razy i kopem do do wozu go wrzucili, a tu przyjeżdża druga, dwóch mnie podtrzumuje i holuje do mieszkania, drzwi po drodze otwierając. Ale to przerywnik, choć z perspektywy lat, zabawny. Ale o młodzieży. Zauważyłem jedną, ciekawą zależność. Otóż (są wyjątki), jeżeli młodzież widzi, że belfer zna się na rzeczy i potrafi wymusić dyscyplinę, to młodzież się podporządkuje. Ale na rzeczy znać się musi. Wtedy uczyłem programowania. Najlepszy na świecie w te klocki nie jestem, ale też nie ostatni. Raz, drugi próbowali mi zaimponować swoją wiedzą wyrywkowo zdobytą z skądś. Kiedy się połapali, że ja to znam daleko lepiej od nich, dali sobie spokój z próbami "zagięcia" mnie. Próby rozrabiactwa wyeliminowałem w ciągu dwóch lekcji. I teraz ten, co się na mnie z pięściami rzucił (i wyhamował na przeciwległej ścianie), jak mnie spotyka, to się pierwszy kłania. Inny, podobny, dziś szef sieci knajp traktuje mnie z jawną ostentacją. Zachodzę do jego lokalu dość często czekając na pociąg. I zawsze chcę, by on tam nie przylazł akurat wtedy, bo wtedy piwo gratis, a ile można? Ale on nie popuszcza. Twierdzi, że nie gdyby nie ja, to on by na ludzi nie wyszedł. Po prostu, jak na egzaminie końcowym przyniósł pusty zeszyt, to wstawiłem lufę. Chciał poprawiać. Dostał dwa warunki: zeszyt uzupełniony, a ty do mnie do Wrocka na zaliczenie. Oj, jaki był jazgot na Radzie Pedagogicznej, że go kilometrami do Wrocka ciągam. Jeszcze mu się coś stanie. Ja krótko. Jak nic mu się nie stało, gdy jechał na przystanek Woodstock, to i Wrocek przeżyje. O wiele bliżej. Najbardziej krytykowała mnie matematyczka, chodząca za nim niemal krok w krok, byle mu się chciało. Ja nie. Na zakończenie roku szkolnego dostała od niego jakiegoś chabazia, ja zaś musiałem taryfę zamówić, by bukiet od niego jakoś do domu dowieźć. Zrozumiał zasady wymagań i reguły gry. Najlepsze było jakieś 4 lata temu. Otóż wchodzę do tej knajpy, on tam z kimś jest. No cóż, każdy ma swoich znajomych, moja chata z kraja. Siadłem, zamówiłem piwo, a tu się podnoszą dwie kobiety, podchodzą do mnie. Okazuje się, że jedna to jego matka, a druga to jego (teraz już) żona. Obie mi dziękują, że chłopaka wyprostowałem (inna rzecz, że zmusiłem go za karę do zrobienia 1000 przysiadów, przerwę mógł mieć w każdej chwili, ale za 5 minut przerwy doliczałem 10% reszty + 10 sztuk, w sumie zrobił ich ok. 1500). Wiedziały o tym. I były wdzięczne. Bo on już miał problemy z policją, a po starciu ze mną zmienił się nie do poznania. Zobaczył, czym się może skończyć starcie z drugim bezwzglęnym, mającym odpowiednią władzę w ręku. Inna rzecz, że na mój widok obsługa knajpy niemal na baczność staje, zwłaszcza ci z krótkim stażem. Ci starsi już mnie znają, wiedzą, że nie jestem upierdliwy. Tak to jest być belfrem przez jakiś czas.
jlv2
avatar użytkownika TW Petrus13

7. gdy byłem dochodzącym nauczycielem

Dzięki Jurek podbudowałeś mnie na dziś,może zagram dla Ciebie kto to wie :* hej :)


 

avatar użytkownika jlv2

8. @Petrus

Znasz moje imię? Ciekawe. Znowu się okaże, że świat jest mały jednak. Ale, gdybyś kiedyś dla mnie chciał zagrać, to powiedz, bym przyjechał posłuchać. Bo ja Ciebie nie kojarzę.
jlv2
avatar użytkownika TW Petrus13

9. Bo ja Ciebie nie kojarzę.

a niby skąd miałbyś ;),imię Twoje wypowiedziała ponoć Twoja Mama,sam kiedyś to w którymś z postów przyznałeś,ale może mi coś się roi i śni.Myślę ze to nic groźnego,a jeśli tak!,to przepraszam grzecznie wycofując się tyłem.Zapewniając że i tak głupcem umrę ;) hej! ps. "z grą",raczej trudno mnie znaleźć,znajdują tylko wytrwali ;)


 

avatar użytkownika jlv2

10. @Petrus

Z kimś mnie chyba mylisz. Moja mama z zasady nie udziela się na forum. Jakimkolwiek. Ale, gdybyś coś chciał dla mnie zagrać, to chętnie przyjadę i posłucham. Tak swoją drogą: co grasz? Wiesz, ja starej daty, te młodzieżowe ruchy muzyczne niezbyt mnie rajcują. Ale przyznaję rację, że zacytowałem słowa mojej mamy. Teraz mnie znowu chcą wrobić w nauczanie tzw. STLa. Doszli w firmie do wniosku, że za dużo na ten temat wiem, więc, abym się podzielił wiedzą. Teraz kryzys, więc mocne i modne są szkolenia wewnętrzne. A chce mi się, jak głodnemu srać. To znaczy, swojej wiedzy do grobu nie zabiorę, więc czemu się nie poświęcić. Ale znowu? To się robi po jakimś czasie nudne.
jlv2
avatar użytkownika TW Petrus13

11. Tak swoją drogą: co grasz?

rock klasical,blues,jazz cantry odpowiada? ;) minie tez hip hop nie racjuje,choć czasem rege sobie strzelę :p życze dobrej nocy. ps.Właśnie o to wspomienie Twojej Mamy mi chodziło,i dlatego wiem że mi jeszcze skleroza mózgu nie zeżarła choć juz rocznik 47


 

avatar użytkownika jlv2

12. @Petrus

Rocznik 47 to rok urodzenia, czy wiek? Bo jak wiek, to jesteśmy rówieśnikami.
jlv2
avatar użytkownika TW Petrus13

13. tak! jesteśmy

tak! jesteśmy rówieśnikami,choć ja może trochę młodszy od Ciebie i wiekiem(bo 13 październik i nieszczęsny 1947r!!!) i wiedzą ;).Niestety zostaniesz tu sam! przykro mi ale,koment. zostawię na "dzikim niepoprawnym politycznie uroczysku,masz silniejsze nerwy do "jatki" niż ja,pisz! :* ja będę Cię czytał,a niektórych oleję!,"cukierek" na "dzikim uroczysku zostawię" hej! ps.nie doj sie oganioj sie :)