"... i kto to mówi?"

avatar użytkownika FreeYourMind

To pytanie stanowi dla P. Semki podstawowy problem w debacie wokół blogosfery. Semka zresztą jest nie pierwszy i nie ostatni, który tę kwestię stawia, jednakże zgłaszanie jako koronnego kontrargumentu przeciwko wypowiadaniu się pod pseudonimem właśnie trudności w zidentyfikowaniu autora, wychodzi z paru błędnych założeń.

Na wstępie pragnę przypomnieć, że tropienie blogerów nie jest specyfiką wyłącznie polską, lecz międzynarodową. Gdy Irakijczyk ukrywający się pod pseudonimem Salam Pax założył swojego bloga nieco przed drugą inwazją „sił sprzymierzonych” na jego ojczyznę, na którym krytykował zarówno władze irackie, jak i opisywał realia wojny i okupacji, wielu wychodziło ze skóry, by autora zdemaskować (pojawiały się zresztą argumenty – skąd my tu znamy – iż bloga nie prowadzi jedna osoba, lecz kilka, że może za nim stać jakaś „agencja” itd.). Zupełnie niedawno brytyjski detektyw ukrywający się pod pseudonimem NightJack, mimo zdobywania pochwał i nagród za prowadzoną publicystykę - został nie tylko przez mainstream „zdeanonimizowany”, ale jego blog z całą zawartością „zdjęto” z Sieci (http://www.blogmedia24.pl/node/15276 ). Zresztą autor artykułu w „Daily Telegraph” podkreśla, iż to właśnie blogerzy usytuowani w sektorze publicznym (pisujący pod pseudonimem lekarze, prawnicy, nauczyciele itd.) stanowią dla tego sektora poważne niebezpieczeństwo, dlatego że odkrywają sprawy, które establishment najchętniej wolałby zamieść pod dywan lub też przemawiają głosem, którego nie sposób znaleźć w mainstreamowych mediach właśnie z tego powodu, że mainstream coraz częściej zaczyna tworzyć osłonę dla establishmentu. Nic więc dziwnego, że to właśnie dziennikarze rozpoznają walką blogerów i dążą do „odkrycia przyłbicy” tych ostatnich.

Oczywiście należy brać pod uwagę różnicę między dziennikarstwem kontynentalnym, politycznie zaangażowanym a amerykańskim, gdzie ethos zawodowy wygląda jednak inaczej. W Stanach Zjednoczonych blogerzy po paru latach szamotaniny zostali jednak przez mainstream zaakceptowani choćby z tych powodów, że dowiedli, iż sami dziennikarze potrafią być nierzetelni oraz że „głos z offu” może nie tylko stanowi ważne uzupełnienie debaty publicznej, ale zwyczajnie przyciąga wielkie zainteresowanie publiczności jako zupełnie nowa jakość w mediosferze. Doprowadziło to do tego m.in., że nie tylko mainstream zaczął linkować się z blogerami, ale to, co jest publikowane na blogach zaczęto profesjonalnie przeglądać i recenzować (np. http://www.ojr.org/ ). Wprawdzie spory, co do granic między dziennikarstwem a blogowaniem, trwają, nie ma już jednak mowy o kwestionowaniu wypowiedzi na blogach i nie odzywają się specjaliści porównujący blogerów do spoconych facetów w piżamach, wyżywających się na bidnych mainstreamowych dziennikarzach czy politykach za pomocą komputerowej klawiatury.

Piszę o tych kosmicznych sprawach, by pokazać ile lat jesteśmy „za Murzynami”, jeśli chodzi o debatę publiczną, co zresztą wiele razy w moich tekstach sygnalizowałem. Jeśli więc czytam uczone banialuki spisane przez Semkę, to się zastanawiam, ile jeszcze trzeba dziennikarzom (wydawałoby się jakoś myślącym, bo przecież Semka nie należy np. do baranów komentujących w komunistycznej „Polityce” czy w coraz bardziej czerstwej „GW”, do których nie tylko nic nie dociera, ale i nigdy już nie dotrze) tłuc do głowy, o co w tym wszystkim chodzi. Chciałbym wierzyć w dobre intencje Semki, lecz zarówno sprawa kataryny, jak i – wychodząc z naszego podwórka – los NightJacka, dowodzą, że dąży się do „podniesienia przyłbicy” najpoczytniejszym blogerom wyłącznie po to, by ich - jak się wyraził kiedyś otwarcie Cezary M. z gazety na de, której naczelny kazał się całować w de - „zmusić do milczenia”.

Tezę tę potwierdza w naszym kraju stosunek mainstreamu nie tylko do samych blogerów, ale i do tego, co piszą i publikują. Konia z rzędem temu, kto znajdzie omówienie czyichkolwiek publikacji blogerskich w „zawodowej prasie”. Tym, co w swoim nieustającym śledztwie odkrywa choćby Aleksander Ścios, nie interesuje się w mainstreamie pies z kulawą nogą, co choćby w USA byłoby absolutnie niemożliwe. Można by „na otarcie łez” przywołać „przegląd” blogów, jaki wymyślił sobie „Wprost”, agregując niemalże co się da z blogosfery, wyłącznie po to, by ludzie przez wzgląd na blogi, zaczęli częściej wchodzić na dość siermiężną stronę tego tygodnika.

Częstokroć jest więc tak, że w maistreamie przeciętny polski czytelnik nie ma co czytać (dla mnie jest to fenomen, jak to może hulać, skoro czytelnik traktowany jest jako zło konieczne – no ale nie moje pieniądze, nie mój małpi interes), natomiast w blogosferze jak najbardziej. Są autorzy, na których teksty zwyczajnie się czeka i które się śledzi z tej prostej choćby racji, że naprawdę mają coś ciekawego do powiedzenia i robią to w świetnym publicystycznym stylu, a przy tym niejednokrotnie grzebią w przeróżnych dokumentach, których nawet nie chce się szukać dziennikarzom.

Tymczasem Semka, nie chcąc dostrzec tej oczywistej prawdy, jak pijany płotu czepia się z powrotem „anonimowości”. Tłumaczenie „ludziom mediów” różnic między „anonimowością” a pisaniem pod pseudonimem zaczyna już przypominać gadanie dziada do obrazu. Czym innym jest ktoś wysyłający anonimy albo donosiciel „życzliwy”, a czym innym autor regularnie publikujący pod pseudonimem. Jeśli ktoś tego nie odróżnia, to znaczy, że nie tylko nie rozumie blogosfery, ale też nie rozumie istoty debaty publicznej, zaś samej blogosferze chce najwyraźniej wyłącznie zaszkodzić. Jeśli ktoś uważa, że wartościowe, cenne, nadające się do rozważenia są poglądy pisane tylko „z otwartą przyłbicą”, to niech nie czyta blogów „anonimowych” i sprawa skończona. Wtedy jednak też niech nie zabiera na ich temat głosu i będziemy kwita. Natomiast jeżeli ktoś uważa, że może coś o blogach/blogerach „anonimowych” sobie gadać, to niech najpierw wykaże się wysiłkiem prześledzenia tego, co i o czym one/oni mówią, a następnie odniesienia się do tego, co i o czym mówią. Być może okaże się nagle nieistotne pytanie: „i kto to mówi?”

Powiedzmy sobie szczerze – i wiem że zabrzmi to nieco arogancko – ale „wielkie nazwiska” publicystów mają dokładnie taki sam status w debacie publicznej, jak pseudonimy blogerów. Jeśli ktoś jest miałkim publicystą, to choćby się nazywał Hermes de Herkules Kowalski i wyglądał jak krzyżówka Lisa z Miecugowem oraz Daukszewiczem, to dla czytelnika nie będzie to miało żadnego znaczenia. Jeśli ktoś jest dobrym publicystą, to jego nazwisko staje się „szyldem” czy „marką” zasługującą na czytelnicze zaufanie. I doprawdy nic więcej nie jest potrzebne. Tymczasem Semka, żeby jeszcze było śmieszniej, wraca do kwestii odwagi cywilnej, znowu wykazując się niezrozumieniem sprawy.

Chce się bowiem zapytać, a jakąż to wielką odwagą cywilną wykazują się dziennikarze pracując dla wielkich koncernów medialnych? Czy wychodzą protestować na ulice? Czy bywają przesłuchiwani po wzięciu udziału w jakiejś demonstracji? Czy piszą rzeczy, które wpędzają w udręki naczelnych? Czy rozdzierają szaty, gdy politycy robią wała z obywateli? Czy w ogóle ostro atakują polskich polityków? A może gwałtownie sprzeciwiają się instrumentalnemu traktowaniu Polski przez jej największych sąsiadów? Czy tropią korupcję polityczną i demaskują chore mechanizmy funkcjonujące w naszym kraju? Przeciwnie, dziennikarze polscy włączają się w establishment polityczny i jest im z tym bardzo dobrze. Spokój i spore pieniądze, ale też celebra taka, jak w przypadku gwiazd filmowych. Czego chcieć więcej?

Stosunek większości dziennikarzy/publicystów do blogosfery dowodzi nie tylko emancypacji tego środowiska ze społeczeństwa, ale i rosnącej do niebotycznych rozmiarów, arogancji tej wesołej, cyrkowej trupy. Mnie to jednak wcale nie martwi, ponieważ blogosfera i tak broni się sama – nie chcę zresztą być skrajnie złośliwy, lecz podejrzewam, że więcej osób z uwagą śledzi teksty Ściosa niż Semki. Jestem poza tym pewien, że gdyby wymieniony, znakomity doprawdy bloger, nagle podał swoje imię i nazwisko, to i tak musiałby w nawiasie zaznaczyć, że to „Aleksander Ścios” właśnie dlatego, by czytelnicy wiedzieli „i kto to mówi”.

http://www.telegraph.co.uk/scienceandtechnology/technology/5562056/NightJack-When-the-blogging-biters-bit.html
http://www.rp.pl/artykul/9157,323747_Semka__Wlasne_poglady_z_otwarta_przylbica.html

4 komentarze

avatar użytkownika stan35

1. Walka o wolność w internecie -USA

http://www.infowars.com/feds-to-get-power-to-target-websites-making-false-claims/
avatar użytkownika FreeYourMind

2. stan53

dzięki za informację, nowe więc i do USA przychodzi - mam jednak nadzieję, że tam się blogerzy nie dadzą. Nowe porządki za Obamy :)
avatar użytkownika Przemo

3. FYM

Właśnie wróciłem do domu po blisko 20 godzinach pracy - mózgiem i uszami, obiecywałem sobie, że kompa nie otworzę, obietnicy nie dotrzymałem, jak widać. Wpis świetny, puenta - mistrzów tejże godna. W nawiązaniu do rozmowy w Polis, na umieszczanie niektórych plików muszę mieć zgodę wydawcy tychże - ale tu wieści mam dobre.

Pozdr.
-------------------
GW nie kupuję.
TVN nie oglądam.
TOK FM nie słucham.
Na Rysiów, Zbysiów i Mira nie głosuję.

avatar użytkownika benenota

4. FYMie

Witam. Nie mam zludzen ze wiecej osob rowniez czyta FYM-a niz Semke. Bardzo trafna opinia-dzieki. Pzdr.
Tak mi tu dobrze...ze dobrze mi tak.