J. Kuroń, K. Modzelewski, autorzy "Listu otwartego do partii"

avatar użytkownika Michał St. de Zieleśkiewicz
Czterdzieści cztery lata temu, w dniu 20 marca 1964 roku, zostali aresztowani na polecenie I sekretarza Komitetu Centralnego, Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, Władysława Gomułki, młodzi działacze Związku Młodzieży Polskiej, Związku Młodzieży Socjalistycznej, przybudówek Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Członkowie Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej: Jacek Kuroń i Karol Modzelewski. Powodem był dzień wcześniej opublikowany "List do partii" Autorzy listu, w czasie rozprawy sądowej, zeznali, że tylko oni byli autorami listu. Z listem otwartym występujemy wyłącznie z własnej inicjatywy, jako autorzy tekstu, i wyłącznie we własnym imieniu, a nie w imieniu pozostałych towarzyszy, usuniętych z Partii i ZMS w związku z naszą sprawą. Dla ciekawości podaję, że Jacek Kuroń i Karol Modzelewski byli absolwentami wydziału historii Uniwersytetu Warszawskiego. Podaje suchą treść listu. Być może tak szybko jak to będzie możliwe, postaram sie o commentari do listu i wydarzeń związanych z aresztowaniem. Panie Boże, Ty widzisz i nie grzmisz! /Jan Onufry Zagłoba h.Wczele/ Jacek Kuroń i Karol Modzelewski komunizm obalali. Jacek Kuroń, Karol Modzelewski List otwarty do partii I. Władza biurokracji Według oficjalnej doktryny, żyjemy w kraju socjalistycznym. Teza ta opiera się na utożsamieniu państwowej własności środ­ków produkcji z własnością społeczną. Akt nacjonalizacji przeka­zał przemysł, transport, banki na własność społeczeństwu, a sto­sunki produkcji oparte na własności społecznej są ex definitione socjalistyczne. Rozumowanie to jest pozornie marksistowskie. W rzeczywis­tości do marksowskiej teorii wprowadzono tu element z gruntu jej obcy — formalne, prawne rozumienie własności. Własność państwowa może kryć rozmaite treści klasowe w zależności od klasowego charakteru państwa. Państwowy sektor w gospodarce współczesnych krajów kapitalistycznych nie ma nic wspólnego z własnością społeczną. Nie tylko dlatego, że poza nimi istnieją prywatne korporacje kapitalistyczne, ale dlatego, że robotnik fa­bryki kapitalistycznej państwowej jest najzupełniej pozbawiony własności, gdyż nie ma realnego wpływu w państwie, a więc żadnej kontroli nad swoją pracą i jej produktem. Historia zna przykłady społeczeństw klasowych i antagonistycznych, w których dominowała państwowa własność środków produkcji (tzw. azja­tycki sposób produkcji). Państwowa własność środków produkcji — to tylko forma własności. Należy ona do tych grup społecznych, do których na­leży państwo. W systemie gospodarki znacjonalizowanej wpływ na całokształt decyzji ekonomicznych (a więc władanie środkami produkcji, podział i wykorzystanie produktu) może mieć tylko ten, kto ma udział lub możliwość wpływania na decyzje władzy państwowej. Władza polityczna łączy się z władzą nad procesem produkcji i podziału. Do kogo należy władza w naszym państwie? Do jednej, mo­nopolistycznej partii — PZPR. Wszystkie istotniejsze decyzje podejmowane są najpierw w partii, a potem dopiero w organach oficjalnej władzy państwowej; żadna istotna decyzja nie może być podjęta i realizowana bez sankcji władz partyjnych. Nazywa się to kierowniczą rola partii, a ponieważ monopolistyczna par­tia uznaje się za reprezentantkę interesów klasy robotniczej, jej władza ma gwarantować władzę klasy robotniczej. Jeśli jednak nie chcemy oceniać systemu wg. tego, co myślą i mówią o sobie jego przywódcy, musimy zobaczyć, jakie możli­wości wpływu na decyzje władzy państwowej ma klasa robotnicza. Poza partią — żadnych. Rządząca partia jest bowiem mono­polistyczna. Klasa robotnicza nie ma możliwości organizowania się w inne partie, a tym samym formułowania, propagowania i walki o realizację innych programów, innych wariantów podziału dochodu narodowego, innych koncepcji politycznych niż progra­my i koncepcje PZPR. Monopolu partii rządzącej na organizowa­nie robotników strzeże cały państwowy aparat władzy i przemo­cy: administracja, policja polityczna, prokuratura, sądy, a także kierowane przez partię organizacje polityczne, demaskujące w zarodku próby podważenia kierowniczej roli PZPR. Ale z górą milion członków Partii — to zwykli obywatele, wśród nich kilkaset tysięcy — to robotnicy. Jakie są ich możli­wości wpływu na decyzje władz partyjnych, a tym samym władz państwowych? Partia jest nie tylko monopolistyczna, ale zorga­nizowana na zasadach monolitycznych. Wszelkie frakcje, grupy o odrębnych platformach, zorganizowane prądy polityczne są w niej zakazane. Każdy szeregowy członek ma prawo do własnego zdania, nie ma natomiast prawa do organizowania innych podob­nie myślących wokół swego programu i do zorganizowanej - propagandowej, wyborczej walki o jego realizację. Wybory do instancji partyjnych, na konferencje i zjazdy stają się w tych wa­runkach fikcją, gdyż nie odbywają się na bazie różnych platform i programów (czyli rozeznania alternatyw politycznych), a reali­zacja inicjatywy politycznej w masowym środowisku wymaga organizacji. W ewentualnych próbach kształtowania decyzji ,,gó­ry" masa szeregowych członków Partii jest pozbawiona organiza­cji, zatomizowana, a więc bezsilna. Jedynym źródłem inicjatywy politycznej mogą być z natury rzeczy zorganizowane instancje, a więc aparat. Jak każdy aparat, jest on zorganizowany hierar­chicznie: z dołu w górę płyną informacje, z góry na dół — de­cyzje i polecenia. Tak w każdym zhierarchizowanym aparacie, źródłem poleceń jest elita, zespół ludzi zajmujących w hierarchii eksponowane stanowisko i zbiorowo kształtujących podstawowe decyzje. W naszym systemie elita partyjna jest zarazem elitą władzy; wszystkie decyzje władzy państwowej są podejmowane przez nią, na górnych szczeblach hierarchii partyjnej i państwowej występuje zresztą z reguły kumulacja stanowisk. Sprawując wła­dzę w państwie, dysponuje ona tym samym całokształtem upań­stwowionych środków produkcji, decyduje o rozmiarach aku­mulacji i spożycia, o kierunkach inwestycji, o udziale poszczegól­nych grup społecznych w konsumpcji i dochodu narodowego, sło­wem o podziale i wykorzystaniu całego produktu społecznego. Decyzje elity są samodzielne, wolne od wszelkiej kontroli ze stro­ny klasy robotniczej i pozostałych klas i warstw społecznych. Robotnicy nie mogę na nie wpływać, ogół członków Partii też nie. Wybory do Sejmu i Rad Narodowych w warunkach istnienia jed­nej i odgórnie ustalonej listy i przy braku rzeczywistych różnic programowych między PZPR a partiami satelitarnymi (ZSL, SD) staja się fikcję. Tę partyjno-państwowę elitę władzy, wolną od kontroli społecznej i samodzielnie podejmującą całokształt węzło­wych decyzji gospodarczych o znaczeniu ogólnokrajowym (oraz całokształt decyzji politycznych) nazywać będziemy centralną po­lityczną biurokracją. Przynależność do centralnej politycznej biurokracji wyznacza realny współudział w kształtowaniu podstawowych decyzji poli­tycznych i gospodarczych o znaczeniu ogólnokrajowym, podejmo­wanych centralnie. Dokładne ustalenie zakresu elity jest prawdo­podobnie niemożliwe, przybliżone ustalenie wymagałoby prowa­dzenia badań socjologicznych na temat, który jest zupełnym tabu. Dla nas jednak sprawę najważniejszą nie jest liczebność i organi­zacja wewnętrzna biurokracji, lecz jej rola w społeczeństwie i w społecznym procesie produkcji. Jeśli szeregowi członkowie partii są zdezorganizowani w ewen­tualnych próbach wpływania na decyzje biurokracji, są oni jed­nocześnie zorganizowani do wykonywania jej poleceń na zasadach dyscypliny partyjnej. Kto się sprzeciwia, jest usuwany, a poza partią nie ma prawa zorganizować się, a więc działać. W ten spo­sób partia, która na szczytach swej hierarchii jest po prostu zorganizowaną biurokrację, ,,na dole" staje się narzędziem dezor­ganizacji prób oporu i wywierania wpływu na władze ze strony klasy robotniczej, a zarazem organizuje klasę robotniczą i inne środowiska społeczne w posłuszeństwie wobec biurokracji. Taka samą funkcję pełnią pozostałe organizacje społeczne kierowane przez Partię, łącznie ze Związkami Zawodowymi. Tradycyjna or­ganizacja robotniczej samoobrony ekonomicznej, poddana kie­rownictwu jedynej zorganizowanej siły politycznej, tj. partii, sta­ła się posłusznym organem biurokracji, czyli władzy państwowej: politycznej i ekonomicznej. Klasa robotnicza jest pozbawiona or­ganizacji, programu, środków samoobrony. Biurokracja sprawuje zatem całokształt władzy politycznej i ekonomicznej, pozbawiając klasę robotniczą środków nie tylko władzy i kontroli, ale nawet samoobrony. Wodzowie biurokracji uważają się przy tym za wyrazicieli interesów klasy robotniczej. Jeśli nie mamy oceniać systemu według deklaracji przywódców, musimy zanalizować klasową istotę biurokracji. Fakt, że sprawuje ona władzę, sprawy w ostateczny sposób nie przesądza. Decydują stosunki produkcji: musimy się więc przyjrzeć procesowi produk­cji i stosunkom w jakie w tym procesie wchodzą ze sobą klasa robotnicza, jako podstawowy twórca dochodu narodowego i cen­tralna polityczna biurokracja, jako zbiorowy dysponent środków produkcji. II. Płaca, produkt dodatkowy, własność Kto wytwarza dochód narodowy i jak przedstawia się jego podział? Według teorii marksowskiej, dochód narodowy powsta­je w sferze produkcji materialnej, tj. w przemyśle, budownictwie, częściowo w transporcie, w rolnictwie i rzemiośle. W przemyśle twórcą dochodu narodowego jest tzw. robotnik łączny czyli ogół pracowników przygotowujących, wykonujących i zabezpieczających techniczny proces produkcji. A więc poza robotnikami bez­pośrednio i pośrednio produkcyjnymi, również technologowie, konstruktorzy, projektanci, inteligencja techniczna. Nie są nato­miast pracownikami produkcyjnymi ludzie, których funkcja nie polega na zabezpieczeniu technicznego procesu wytwarzania, lecz na nadzorowaniu określonego układu stosunków między ludźmi zaangażowanymi w tym procesie, czyli nadzorcy pracy najemnej, technokracja. Wprawdzie oni również zabezpieczają produkcję w tym sensie, w jakim zabezpieczał je antyczny dozorca niewolni­ków, feudalny rządca folwarku pańszczyźnianego, czy współczesny dyrektor kapitalistycznej fabryki. Ich zadaniem jest jednak zabez­pieczenie istniejących stosunków a nie samego materialnego pro­cesu wytwarzania. (Jest to oczywiście podział abstrakcyjny, gdyż na ogół nadzór ten pełni funkcje zarówno techniczne jak i spo­łeczne, ale w działalności zawodowej majstra czy przeciętnego in­żyniera dominuje funkcja technicznego zabezpieczenia produkcji, zaś w działalności inżyniera — funkcja organizacyjna, tj. nadzo­rowanie ludzi i określonego układu stosunków produkcji w fabryce.) W rolnictwie pracownikami produkcyjnymi, czyli twórcami dochodu narodowego są chłopi indywidualni, robotnicy PGR i nieliczni u nas chłopi zrzeszeni w Spółdzielniach Produkcyjnych, w miejskim sektorze drobnotowarowym — rzemieślnicy. Ostatnio lansuje się tezę, że marksowska koncepcja, ograni­czająca wytwarzanie dochodu narodowego do sfery produkcji ma­terialnej, jest przestarzała — dziś dochód narodowy wytwarzają wszyscy pracujący. W szeroko pojętym sektorze usług (tj. poza sferą produkcji materialnej) zaspokaja się bowiem pośrednio po­trzeby produkcji, spożycia i organizuje życie całego społeczeństwa, czyli zaspokaja określonym nakładem pracy istotne potrzeby spo­łeczne. Takie rozumowanie byłoby uprawnione tylko w takim społe­czeństwie, w którym odbywa się ekwiwalentna wymiana pro­dukcji i usług. A więc pod warunkiem, że producent dóbr mate­rialnych otrzymuje z powrotem w postaci świadczonych jemu, a nie komu innemu usług, równowartość tej części produktu swej pracy, którą oddaje on na utrzymanie szeroko pojętego sektora usług, a jednocześnie akumulacja podporządkowana jest jego in­teresom. Jeśli warunki te nie są spełnione, to traktowanie wszel­kiej pracy (a więc również pracy policjanta, prokuratora, oficera, hotelarza) jako pracy produkcyjnej skutecznie maskuje wyzysk. Cały dochód narodowy, poza częścią przeznaczoną na akumulację, można by wówczas sprowadzić do płac różnego rodzaju pracow­ników, czyli do wynagrodzenia za pracę „produkcyjną". W ten sam sposób można by zamaskować fakt wyzysku we współczes­nym społeczeństwie kapitalistycznym; poza indywidualnym spo­życiem dóbr materialnych przez klasę kapitalistów, które stanowi niewielki ułamek produktu społecznego, a nawet niewielką część dochodów tej klasy, cala reszta dochodu narodowego sprowadziła­by się do płac i dochodów producentów dóbr materialnych, płac innych pracowników, zatrudnionych bezpośrednio przez kapitalis­tów lub przez państwo, oraz funduszu akumulacji. Takie rozumo­wanie nie miałoby nic wspólnego z obiektywną analizą naukową, a wszystko — z apologetyką. Przyjmujemy takie kategorie rozumowania, które służą ana­lizie rzeczywistych sprzeczności, a nie ich ukrywaniu. Dlatego przyjmujemy za Marksem, że dochód narodowy jest uprzedmio­towioną pracą pracowników produkcyjnych sektora produkcji ma­terialnej, podstawą akumulacji, oraz szeroko pojętych „usług" jest materialny produkt wytworzony w tym sektorze: zatem two­rzenie funduszu akumulacji, oraz wydatki na policję, wojsko, kulturę, lecznictwo itp. — to wykorzystanie wytworzonego do­chodu narodowego poza tymi usługami, za które robotnik płaci z własnej kieszeni, cała reszta utrzymywana jest z nieopłaconej części pracy robotnika i chłopa, czyli z produktu dodatkowego. Musimy zatem przyjrzeć się podziałowi tego produktu, aby stwier­dzić, w czym interesie wykorzystywane są jego poszczególne części. Podstawowe grupy wytwórców dochodu narodowego w na­szym kraju to robotnicy i chłopi indywidualni. Jaki jest ich udział w podziale produktu ich pracy? Chłopi indywidualni lokują produkty swej pracy na rynku. Ale 75% produkcji gospodarstw chłopskich jest zbywane za po­średnictwem państwa, które nabywa te produkty po cenach prze­ciętnie o 40% niższych od rynkowych. Ponadto państwo jako faktyczny monopolista na rynku kształtuje rynkowe ceny produk­tów rolnych w niekorzystnej dla chłopa relacji do produktów przemysłowych. Sprawę tę na razie pomijamy. Wrócimy do niej przy analizie sytuacji w rolnictwie. Robotnicy uczestniczą w podziale dochodu narodowego w za­kresie, który wyznacza przede wszystkim ich płaca robocza. Czym jest w naszym kraju płaca robocza i od czego zależę jej rozmiary? Według szacunków profesora Kaleckiego, przeciętny realny dochód na robotnika zatrudnionego, wykonującego podobny, jak przed wojną rodzaj pracy był w 1960 roku o około 45% wyższy niż w roku 1937 (płaca realna za tę samą pracę wzrosła w mniej­szym stopniu, ze względu na szybszy od wzrostu płacy wzrost konsumpcji zbiorowej, oraz wzrost dochodów z tytułu zajęć zarobkowych poza pracą podstawową). Powojenna statystyka kosztów utrzymania nie uwzględnia ukrytego wzrostu cen, a więc zaniża wzrost kosztów utrzymania. Przyjmujemy jednak, że sza­cunek prof. Kaleckiego jest w zasadzie trafny. Wzrost wynagro­dzenia za pracę w okresie 1949-1960 przypada głównie na lata 1956-59. Był to okres dla systemu nienormalny (kryzys politycz­ny, naruszenie monolityzmu Partii, strajki i powszechne kolek­tywne żądania podwyżek płacy, krótki okres świetności Rad Ro­botniczych, wybieranych przez załogi i do połowy 1958 roku niezależnych od aparatu partyjnego: aparat władzy był stosunko­wo słaby, społeczeństwo stosunkowo silne). W takich warunkach, w ciągu niespełna 4 lat klasa robotnicza wywalczyła podwyżkę płac realnych o 30% i uzyskała co najmniej 3/4 z owego przyros­tu dochodu realnego na zatrudnionego robotnika w porównaniu z rokiem 1937. W okresie 1949-1955 o istotnym wzroście płacy realnej trudno mówić. Podobnie w okresie po roku 1959. Jak wynika z analizy budżetów rodzinnych GUS w ciągu ostatnich 4 lat (1960-63) realny dochód na głowę w rodzinie robotników przemysłowych wzrósł o 2,5%. Biorąc pod uwagę ukryty wzrost cen, nie uwzględniony w statystyce oficjalnej, należy przypusz­czać, że stopa życiowa większości rodzin robotniczych przez ostat­nie 4 lata nie tylko nie wzrosła, ale nawet nieco się obniżyła. Tymczasem, wartość globalnej produkcji przemysłowej w ro­ku 1963 była prawie dziewięciokrotnie wyższa, niż w roku 1938 (i 1948), zaś dochód narodowy wzrósł w latach 1949-1963 prze­szło dwu i pół krotnie. Wzrost spożycia na głowę był oczywiście w latach 1949-60 wyższy niż skromny wzrost płacy realnej, a to wskutek wzrostu zatrudnienia. Jest to jednak konsekwencją uprzemysłowienia w każdym systemie. Tzw. stopa wyzysku nie za­leży od rozmiarów zatrudnienia tylko od stosunku wytworzonego produktu do rozmiarów płacy roboczej, czyli opłaty za pracę, tworzącą ten produkt. Wzrost wytworzonego przez robotnika dochodu narodowego był niewspółmiernie szybszy od skromnego wzrostu jego płacy realnej (po większej części wywalczonej w ciągu paru lat w warunkach dla systemu wyjątkowych). W latach 1960-62 produkcja czysta przemysłu wzrosła o 20%, a płaca ro­bocza o niespełna 5%, jednocześnie ceny artykułów żywnościo­wych wg. oficjalnych statystyk wzrosły o 3,4% w handlu uspo­łecznionym, o 7% w lokalach gastronomicznych i o 12% na tar­gowiskach. Stopa życiowa rodzin robotniczych, jak już widzie­liśmy, nie wzrosła wcale. Polscy fizjologowie żywienia ustalili 4 normy spożycia. Nor­ma A — ledwo wystarczająca, nie wskazana na dłuższy okres, przewiduje na osobę dorosła, lekko pracującą fizycznie w okresie miesiąca 3000 g. mięsa. Wg. budżetów rodzinnych GUS w 20% rodzin robotniczych spożycie mięsa nie osiąga normy ledwie wy­starczającej, w granicach tej normy utrzymuje się 34% rodzin, a powyżej normy A, lecz wciąż jeszcze poniżej normy B (dostatecz­nej) spożywa 16% robotników. Spożycie warzyw, ryb, owoców, masła, jaj w rodzinach robotniczych kształtuje się na poziomie o wiele mniej korzystnym niż spożycie mięsa. Jak wynika z przeprowadzonych w 1957 badań nad położe­niem robotników w Warszawskiej Fabryce Motocykli, 23% ro­dzin badanych robotników jadało mięso na obiad l raz w tygod­niu lub rzadziej, zaś dalsze 25% rodzin spożywało obiad z mię­sem dwa razy w tygodniu. Można by przypuszczać, że dane sprzed 7 lat są już nieaktualne, ale spożycie mięsa i przetworów na mieszkańca naszego kraju wynosiło w 1957 roku średnio 43,9 kg, a więc było wyższe niż w 1960 (42,5 kg) i niewiele niższe niż w roku 1962 (45,8 kg). Podstawa minimum egzystencji jest nie tylko jedzenie, ale również ubranie, mieszkanie, elementarne wygody i sprzęty do­mowe. W 1957 roku przypadało średnio na jednego badanego ro­botnika WFM 0,51 garnituru wełnianego, 1,05 garnituru z ma­teriałów niskoprocentowych, 0,8 oddzielnych spodni i 0,6 od­dzielnej marynarki. W grupie osób o najniższych dochodach (1.8% Kulanych) l garnitur wełniany przypadał na 5-ciu robotników. Z odzieży zimowej przypadało średnio na osobę 0,15 płaszcza zi­mowego z wełny, i 0,12 płaszcza zimowego z materiałów nisko­procentowych, 0,2 jesionki wełnianej i 0,5 jesionki z materiałów niskoprocentowych. Można by przypuszczać, że od tego czasu sy­tuacja znacznie się poprawiła. Ale średnia płaca realna wzrosła w latach 1958-63 o około 12% wg. danych oficjalnych, a realna płaca robotnicza wzrosła z pewnością mniej od przeciętnej ogól­nej (w latach 1960-63 średni dochód realny ogółu rodzin pracowników przemysłowych wzrósł o 4,5"ó , a rodzin robotniczych o 2,5%). W 10% badanych rodzin pracowników WFM przypadło po­niżej 3 m2 powierzchni mieszkalnej na osobę, w dalszych 19% rodzin od 3-4 m2, a w 10% rodzin od 4-5 m2 i w 13% rodzin 5-6 m2. Łącznie 52% rodzin posiadało poniżej 6 m2 powierzchni mieszkalnej na osobę. Ciepłą wodę bieżącą posiadało w mieszka­niu 1% badanych rodzin, zimna wodę bieżącą — 46% rodzin. Ubikacje posiadało w domu mieszkalnym 25% rodzin, łazienki — 7% rodzin. Na jednego członka badanych rodzin robotniczych przypadało średnio 0,3 łóżka. 65% robotników WFM chorowało na przewlekłe choroby. Z danych GUS o budżetach rodzin robotniczych wynika, że aż do trzeciej grupy zamożności (600-800 złotych miesięcznie) wzrost zarobków jest przeznaczony przecie wszystkim na zwięk­szenie spożycia mięsa i przetworów, mleka i jego przetworów, jaj, cukru, itp. artykułów żywnościowych. Dopiero od trzeciej gru­py dochodów wzwyż wydatki na te artykuły rosną wolniej, niż dochód rodziny, a wydatki na odzież, kulturę, oświatę i sport szybciej. Oznacza to, że w trzeciej grupie dochodów osiągnięty zostaje ten poziom zaspokojenia najbardziej elementarnych po­trzeb, który w rodzinach robotniczych uważany jest za minimum egzystencji. Poniżej tak określonego poziomu minimum egzysten­cji żyje około 16-18% rodzin robotniczych, co w przybliżeniu odpowiada Liczbie rodzin, w których spożycie mięsa nie osiąga normy ledwie wystarczającej. Minimum egzystencji dotyczy ludzi żyjących w społeczeństwie, a więc nie jest niezmienne. Jest społecznie i historycznie uwa­runkowane i na ogół rośnie wraz z rozwojem przemysłu, techniki i ogólnego poziomu kultury danego społeczeństwa. Rozwijający się nowoczesny przemysł potrzebuje robotnika o rosnących kwa­lifikacjach i przygotowaniu ogólnym, o coraz wyższym poziomie kultury, a co za tym idzie o rosnących potrzebach osobistych — zarówno duchowych jak materialnych. Dziś minimum egzystencji robotnika w Polsce jest niewątpliwie znacznie wyższe, niż było w 1937 roku. Podobnie dzieje się zresztą w społeczeństwach kapi­talistycznych: i w większości krajów zachodnio-europejskich real­ny dochód na zatrudnionego robotnika wzrósł w ciągu ostatnich 25-30 lat na pewno nie mniej niż o 45%, ale płaca robocza nie przestała w skutek tego być tym czym była ćwierć wieku temu: odpowiednikiem historycznie ukształtowanego minimum egzysten­cji czyli ceną siły roboczej. Jak wynika z analizy budżetów rodzinnych GUS, różnice w wysokości spożycia w rodzinach robotniczych wynikają nie z rozpiętości płacy roboczej, ale przecie wszystkim z różnic w liczeb­ności rodziny i ilości pracujących zarobkowo. Oznacza to, że obec­nie przeciętna wysokość płacy roboczej w naszym kraju nie po­zwala 26% rodzin robotniczych osiągnąć minimum egzystencji z powodu liczebności tych rodzin, a dalszym 42% rodzin pozwala utrzymać się na poziomie nie przekraczającym minimum egzysten­cji. Powyżej minimum egzystencji żyją głównie małżeństwa bez­dzietne, oraz rodziny posiadające jedno, najwyżej dwoje dzieci na utrzymaniu (jeśli oboje rodzice pracują). Znaczy to, że płaca robocza w naszym kraju odpowiada historycznie ukształtowane­mu minimum egzystencji. Inaczej mówiąc, płaca robocza pozwala robotnikowi uczestniczyć w podziale dochodu narodowego tylko o tyle, o ile jest to niezbędne aby żył i wychowywał dzieci, czyli odtwarzał własną siłę roboczą i przygotowywał nowych robotni­ków przemysłu. Płaca robocza jest więc tylko składnikiem kosztów produkcji, tak samo niezbędnym jak nakłady na surowce i maszyny. Robotnik korzysta na ogół z mieszkania państwowego, za które płaci bardzo niewiele, a więc w znacznej części użytkuje go bezpłatnie, ale musi mieszkać, aby mógł żyć i produkować, a mieszkanie jego nie ma nic wspólnego z luksusem, a przeważnie także nic wspólnego z elementarnymi wygodami. Jest składnikiem jego minimum egzystencji, dostarczanym mu poza jego płacą. Robotnik korzysta z bezpłatnego lecznictwa i z ulgi w zaku­pie leków, ale musi być leczony, aby mógł utrzymać swoją zdol­ność do pracy. Obsługa lekarska za darmo, lekarstwa za zniżką są składnikami jego minimum egzystencji. Gdyby zlikwidowano bezpłatne lecznictwo, podwyższono komorne i świadczenia do po­ziomu zapewniającego rentowność budownictwa i konserwacji bu­dynków mieszkalnych, płaca robocza musiałaby wzrosnąć o tyle co wydatki robotnika. Nieodpłatne świadczenia i usługi dla ro­botników są niezbędnym składnikiem jego minimum egzystencji, dodatkiem do płacy roboczej niezbędnym jak sama płaca, a więc składnikiem kosztów produkcji. W stosunku do rozmiarów płacy roboczej, usługi te i świad­czenia są dodatkiem drugorzędnym. Cała konsumpcja zbiorowa na głowę ludności w Polsce wynosi bowiem około 1200 złotych rocznie. Jaką część wytwarzanego przez robotnika produktu stanowi jego płaca robocza? Oficjalna statystyka daje obraz wypaczony z dwóch powodów: l) ceny, w których oblicza się produkcję dzia­łu A (produkcja środków produkcji) nie są cenami rzeczywisty­mi, lecz agregatami 5 są skalkulowane bardzo nisko w relacji z produkcją działu B (produkcja przedmiotów spożycia), co fałszywie powiększa udział pracy roboczej w wytworzonym produkcie. 2) Sztucznie zaniżanie cen produktów rolniczych fałszywie po­mniejsza udział rolnictwa w wytwarzaniu dochodu narodowego, a powiększa udział przemysłu. Z konieczności jednak posłużyliśmy się w naszym tekście ofi­cjalną statystyką, traktując osiągnięte wyniki tylko jako przybli­żoną ilustrację rzeczywistości. W roku 1952 produkcyjny pracownik przemysłu wytworzył przeciętnie produkt czysty wartości 51 tys. zł., z czego w formie płacy roboczej otrzymał przeciętnie 22932 zł. Inaczej mówiąc, jedną trzecią dnia roboczego robotnik wytwarza minimum egzys­tencji dla siebie, przez pozostałe dwie trzecie — produkt do­datkowy. Klasa robotnicza nie ma żadnego wpływu na rozmiary pro­duktu dodatkowego, jego podział i wykorzystanie, gdyż jak już widzieliśmy, jest pozbawiona wpływu na decyzje władzy dyspo­nującej środkami produkcji i samym produktem. Nie ona wyzna­cza rozmiary płacy roboczej — zostają jej one narzucone, podob­nie jak normy (najczęściej wraz z normami). Robotnicy nie mają prawa i możliwości samoobrony ekonomicznej, gdyż jak widzie­liśmy są pozbawieni organizacji, zaś skuteczna akcja strajkowa musi być zorganizowana. Wszelka organizacja (porozumienie ro­botników) mająca na celu walkę o płace jest nielegalna i jako taka ścigana przez aparat przemocy — policję, prokuraturę, sądy. Produkt dodatkowy jest zatem odbierany klasie robotniczej prze­mocą, w rozmiarach nie przez nią wyznaczonych i wykorzysty­wany poza zasięgiem jej wpływów i możliwości kontroli. Na jakie cele jest przeznaczany produkt dodatkowy? Po pierw­sze — na akumulację, czyli na rozszerzanie produkcji. Ponieważ jednak robotnik produkuje dla siebie tylko minimum egzystencji, cel produkcji nie jest jego klasowym celem. W istniejącym sys­temie wydatki na akumulację służą celowi, który jest dla robot­nika obcy. Po drugie — na utrzymanie aparatu przemocy — woj­ska, policji politycznej, prokuratury, sądów, więzień. Aparat ten służy utrzymaniu istniejących stosunków ekonomiczno-społecznych, w których robotnik otrzymuje minimum egzystencji i odda­je dwie trzecie swego produktu, jest pozbawiony wpływu na władzę i kontroli nad swoją pracą i jej produktem, jest pozba­wiony własnych organizacji i możliwości samoobrony. Temu sa­memu celowi służą wydatki na Partię i kierowane przez nią orga­nizacje, które dezorganizują wszelkie próby oporu i opozycji ze strony klasy robotniczej i organizują ją do posłuszeństwa wobec władzy; na dyrekcje, które pilnują robotników, aby wytworzył jak największy produkt dodatkowy i nie uszczknął dla siebie ani złotówki ponad wyznaczone mu rozmiary płacy roboczej; na apa­rat propagandy, który głosi chwałę istniejącego systemu i wyjaś­nia robotnikom, że, tak jak jest, to jest najlepiej; na administra­cje, która jest narzędziem biurokracji w sprawowaniu rządów. Są to wszystko cele wrogie klasie robotniczej, zaś przeznaczona na nie część produktu dodatkowego obraca się bezpośrednio prze­ciw robotnikowi jako policja, dyrekcja, partia. Po trzecie — z produktu dodatkowego pokrywa się wydatki w sektorach, których funkcja na pozór nie jest związana z klaso­wą istotą systemu (nauka, oświata, szkolnictwo wyższe, kultura, służba zdrowia, usługi). Sektory te pełnią niewątpliwie funkcję ogólnospołeczną, ale funkcję taką pełni kultura, oświata, nauka, a także sama produkcja dóbr materialnych w każdym społeczeń­stwie antagonistycznym nie tracąc przez to bynajmniej charakte­ru klasowego. W omawianej grupie wydatków można wyodręb­nić następujące cele: 1) wydatki, służące pośrednio produkcji (część nakładów na naukę, np. wiedza techniczna, matematyczna itp., część nakła­dów na szkolnictwo wszystkich szczebli — kształcenie siły robo­czej i td.). Ponieważ w istniejącym układzie stosunków ekono­micznych cel produkcji nie jest klasowym celem robotnika, więc służące pośrednio temu celowi wydatki są tak samo obojętne, obce z punktu widzenia klasowego interesu robotnika, jak akumulacja. 2) Wydatki, służące pośrednio apologii istniejących stosun­ków społecznych, i zakorzenieniu w świadomości ludzi i ukształ­towaniu odpowiednich norm życia zbiorowego. Należy tu po pierwsze część wydatków na naukę, literaturę, film, sztukę. Pod­porządkowanie interesom biurokracji tej części inteligencji twór­czej, której zawód wiąże się z kształtowaniem świadomości spo­łecznej, jest ułatwiony przez fakt materialnej zależności twórców od władz naukowych, ministerialnych, wydawniczych, przez czyn­nik polityczny (kierownicza rola partii w nauce i kulturze) i przez czynnik przymusu — istnienie cenzury. Pisarz, naukowiec, fil­mowiec może przejawić samodzielność w swej pracy zawodowej, związanej przecież z publikacjami, tylko o tyle, o ile cenzura mu na to pozwoli. Wyznaczając za pośrednictwem cenzury, polityki kadrowej, wydawniczej, kulturalnej ramy zawodowej działalności środowisk twórczych, biurokracja narzuca im funkcje apologetyczną lub milczenie. Podobnemu celowi służą częściowo nakłady na oświatę, nie tyle ze względu na propagandowe części programu szkolnego, ile ze względu na strukturę i tradycyjny system pe­dagogiczny dzisiejszej szkoły, która wychowuje młodzież zgodnie z normami życia zbiorowego, ściśle odpowiadającymi charakterowi panujących stosunków społecznych. Ta grupa wydatków służy zatem umocnieniu stosunków społecznych, w których ro­botnik nie ma kontroli nad swoją pracą i jej produktem, oraz pozbawiony jest praw politycznych, a zatem obracana jest na cele wrogie robotnikowi. 3) Wydatki na różnego rodzaju nieodpłatne usługi i świadczenia dla klasy robotniczej i masy pracowników najemnych (prze­ważająca część nakładów na służbę zdrowia, część nakładów na gospodarkę komunalną — żłobki, przedszkola, część wydatków na organizację wypoczynku itp.). Jak już widzieliśmy, świadcze­nia te w nieodpłatnej postaci są przy obecnym poziomie płacy roboczej niezbędnym składnikiem robotniczego minimum egzy­stencji, a zatem z punktu widzenia organizatorów produkcji są częścią składową kosztów produkcji, czyli należą w istocie do produktu niezbędnego, a nie do produktu dodatkowego. Jest rzeczą zrozumiałą, że robotnik nie może otrzymywać rów­nowartości wytworzonego przez siebie produktu w formie płacy roboczej. Aby produkcja rozszerzała się, musi być wydzielony fun­dusz akumulacji, aby utrzymać niezbędne z punktu widzenia po­trzeb robotnika i całego społeczeństwa sektory nieprodukcyjne (nauka, oświata, służba zdrowia i inne), część wytworzonego produktu materialnego musi być przekazana do tych sektorów. Ale w istniejącym systemie robotnik otrzymuje w formie płacy, usług i świadczeń tylko minimum egzystencji; produkt dodatko­wy jest mu odbierany przemocą (robotnik pozbawiony jest wpły­wu na jego rozmiary i podział, oraz wykorzystywany na cele obce lub wrogie robotnikowi). Znaczy to, że robotnik jest wyzyskiwa­ny: produkuje on minimum egzystencji dla siebie i całą potęgę państwa przeciw sobie. Produkt jego własnej pracy przeciwstawia mu się jako siła obca i wroga, a więc nie należy do niego. Jeśli produkt wytworzony przez robotnika nie należy do nie­go, to znaczy że jego praca, tworząca ten produkt, do niego nie należy. Dlaczego tak jest? Aby żyć, robotnik musi produkować. Aby produkcja mogła się odbywać musi nastąpić połączenie siły roboczej i środków produkcji. Robotnik dysponuje tylko swoją siłą roboczą, nie dys­ponuje natomiast środkami produkcji. Połączenie jego siły ro­boczej z cudzymi środkami produkcji może więc nastąpić tylko przez zetknięcie się robotnika, jako posiadacza siły roboczej, z właścicielami środków produkcji na rynku pracy. Robotnik jest zatem wyzyskiwany dlatego, że jest pozbawiony własności środ­ków produkcji: aby żyć musi sprzedawać swoją siłę roboczą. Od momentu, gdy dokona tego niezbędnego dla siebie aktu, tj. sprze­da zdolność do wykonania określonej pracy w określonym czasie, praca ta i jej produkt nie należą już do niego, lecz do tego kto nabył siłę roboczą, tj. do właściciela środków produkcji i wy­zyskiwacza. Komu w naszym kraju sprzedaje robotnik siłę roboczą? Tym, którzy dysponują środkami produkcji, czyli centralnej politycznej biurokracji. Z tego tytułu centralna polityczna biurokracja jest klasą panującą: włada w sposób wyłączny podstawowymi środ­kami produkcji, nabywa siłę roboczą klasy robotniczej, odbiera jej w drodze przymusu ekonomicznego i przemocy produkt do­datkowy i wykorzystuje go w celach robotnikowi obcych i wro­gich, tj. w celach umocnienia i rozszerzenia swojego panowania nad produkcją i społeczeństwem. To jest w naszym systemie do­minujący typ stosunków własności, podstawa stosunków produk­cji i stosunków społecznych. Mówi się, że biurokracja nie może być klasą, skoro indywi­dualne dochody poszczególnych jej członków nie umywają się do indywidualnych dochodów kapitalistów, skoro żaden biurokrata z osobna wzięty nie włada niczym prócz swojej willi, samochodu i sekretarki, skoro wejście w szeregi biurokracji odbywa się na drodze kariery politycznej, a nie dziedziczenia rodzinnego i moż­na być względnie łatwo wyeliminowanym z biurokracji w skutek politycznych rozgrywek. To nieporozumienie. Wszystkie argu­menty dowodzą tylko rzeczy oczywistej: własność biurokracji nie ma charakteru indywidualnego, lecz jest zbiorową własnością eli­ty utożsamiającej się z państwem. Akt ten określa zasadę wewnę­trznej organizacji biurokracji, ale jej klasowy charakter nie zale­ży od jej wewnętrznej organizacji i obyczajów, tylko od jej sto­sunku — jako grupy — do środków produkcji i do innych klas społecznych (przede wszystkim do klasy robotniczej). Indywidu­alne dochody kapitalistów są bez porównania wyższe, niż biu­rokratów. Ale kapitaliści ze swych indywidualnych dochodów czerpią fundusz akumulacji, opłacają nadzorców pracy najemnej, oraz pracowników obsługujących ich osobiście oraz służących umocnieniu ich znaczenia i władzy; prestiż, znaczenie, wpływy, władzę polityczną zdobywają dzięki swym indywidualnym docho­dom. Biurokracja ze swych dochodów indywidualnych pokrywa tylko część swojej bezpośredniej konsumpcji osobistej, natomiast wszystko pozostałe — a więc fundusz akumulacji, fundusz na opła­canie niezliczonej czeredy ludzi, zabezpieczającej jej panowanie, propagującej system, nadzorującej pracę i robotników itp. czerpie z dochodu państwowego, którym dysponuje w sposób wyłączny. Ze względu na małą liczebność klasy biurokracji, jej luksusowa konsumpcja pochłania znikomą część produktu społecznego, ale również w kapitalizmie osobista konsumpcja kapitalistów pochłania nieznaczny ułamek tego produktu. Nie na tym polega wyzysk: bezpośrednia konsumpcja osobista nie jest bowiem w żadnym sys­temie samodzielnym celem klasy panującej. Zarówno przywilej wysokiej konsumpcji, jak prestiż władzy, w ogóle wszystkie ist­niejące w społeczeństwie przywileje są wynikiem panowania nad produkcją. Stąd każda klasa panująca zmierza do utrzymania, utrwalenia i rozszerzenia swego panowania nad produkcją i spo­łeczeństwem; na ten cel wykorzystuje produkt dodatkowy i temu celowi podporządkowuje sam proces produkcji. III. Klasowy cel produkcji Każda klasa panująca wyznacza cele produkcji społecznej. Czyni to oczywiście we własnym klasowym interesie, czyli w in­teresie umocnienia i rozszerzenia swego panowania nad produkcją i społeczeństwem. Pozycja kapitalisty indywidualnego (spółki akcyjnej, monopo­lu itp.) w społeczeństwie zależy od rozmiarów jego kapitału, po­dobnie jak pozycja, międzynarodowa całej klasy kapitalistów da­nego kraju zależy od rozmiarów kapitału narodowego. Kapitał jest bowiem współczesną formą panowania nad pracą i jej produk­tem. Dążeniem kapitalisty jest więc przede wszystkim rozszerza­nie czyli akumulacja posiadanego kapitału. Jest on w istocie rzeczy wyrazicielem swego kapitału i jego tendencji do formo­wania się. Kapitalista nabywa na rynku wszystkie niezbędne do produk­cji elementy: maszyny, surowce, siłę robocza. Musi więc zrealizo­wać na rynku cały wytworzony produkt. Dlatego celem produkcji nie jest dla niego sam produkt dodatkowy w postaci fizycznej, ale maksymalny zysk, czyli maksymalna różnica pomiędzy całością nakładów produkcyjnych (na maszyny, surowce i siłę roboczą) a ceną, uzyskaną na rynku przy realizacji całego produktu. Pomiędzy dążeniem do rozszerzania kapitału, tj. aparatu wy­twórczego i samej produkcji, a niskim poziomem spożycia klasy robotniczej, określonym przez minimum egzystencji, zachodzi sprzeczność. Rodzi się ona w samym procesie wytwarzania (jak najmniej zapłacić robotnikowi i zyskać od niego jak największą produkcję), a przejawia się na rynku jako dysproporcja między rosnącymi rozmiarami kapitału i produktu społecznego, a niską zdolnością nabywczą mas. W kapitalizmie wolnokonkurencyjnym sprzeczność ta regulowana była przez cykliczne kryzysy realizacji; w kapitalizmie współczesnym przez wahania koniunktury, w nie­których wypadkach przez zwolnienie tempa wzrostu, niski stopień wykorzystania mocy wytwórczych, zbrojenie i wydatki państwo­we, które do pewnego stopnia uniezależniają produkcję od rynku, wreszcie przez wzrost spożycia tzw. klasy średniej i klasy robot­niczej, zorganizowanej w partie i Związki Zawodowe walczące o podwyższenie płac i świadczeń socjalnych. Jeśli jednak statystyki wykazują, że w długich okresach czasu udział pracy i kapitału w podziale dochodu narodowego jest mniej więcej stały, nie znaczy to, że cel produkcji uległ zmianie. Maksymalny zysk pozostaje celem, zaś wzrost spożycia mas pracujących — złem koniecznym ze względów politycznych lub ekonomicznych. W naszym systemie nie ma kapitałów indywidualnych. Fa­bryki, huty, kopalnie, wraz z całą ich produkcją stanowią włas­ność państwa. Ponieważ jednak państwo znajduje się w rękach centralnej politycznej biurokracji — zbiorowego dysponenta środ­ków produkcji i wyzyskiwacza klasy robotniczej, więc ogół środ­ków produkcji i utrzymania przekształcił się w jeden scentrali­zowany „kapitał" narodowy. Materialna potęga biurokracji, za­kres jej panowania nad produkcją jej pozycja międzynarodowa (bardzo istotna dla klasy, zorganizowanej jako grupa utożsamia­jąca się z państwem) zależy od rozmiarów kapitału narodowego. Biurokracja dąży więc do rozszerzenia kapitału, do rozbudowy aparatu produkcyjnego, akumulacji. Jest ona wyrazicielem kapita­łu narodowego i jego tendencji do pomnażania się, podobnie jak indywidualny kapitalista jest wyrazicielem swojego kapitału. Jaki jest klasowy cel biurokracji, realizowany w samym pro­cesie produkcji, czyli klasowy cel produkcji? Nie jest nim zysk przedsiębiorstwa, tylko produkt dodatkowy w skali całej gospo­darki narodowej. Dostarcza ona zarówno środków na akumulację, jak i na wszelkie nakłady związane z utrzymaniem i umocnieniem klasowego panowania biurokracji. W odróżnieniu od kapitalisty, biurokracja nie potrzebuje realizować na rynku produktu dodat­kowego, ani tej części produktu globalnego, która odpowiada zużyciu kapitału stałego. Jest ona właścicielem wszystkich za­kładów przemysłowych i ich produkcji, nie potrzebuje zatem sa­ma od siebie nic kupować. Jeśli przekazanie stali z huty do fabry­ki metalowej, lub węgla z kopalni do huty rejestruje się jako zakup środków produkcji, to w rzeczywistości jest to zwykła forma ewidencji przesunięcia produktu w obrębie tej samej włas­ności, a nie prawdziwy akt kupna sprzedaży. Dowodem — umo­wny charakter cen wewnątrz sektora państwowego: ceny są tylko narzędziem liczenia produktów, a więc relacje ich nie muszą odpowiadać relacjom wartości. Jedynym elementem produkcji, którego biurokracja nie po­siada, jest siła robocza. Biurokracja kupuje ją blokiem na warunkach monopolistycznych (za wszystkimi zakładami kryje się ten sam właściciel, więc robotnik stale „wybiera" tego samego nabywcę, który nie pozwala mu zorganizować się dla obrony je­go ekonomicznych interesów), ale mimo wszystko kupuje ją na rynku. Jest to prawdziwy akt kupna — sprzedaży i robotnikowi trzeba zapłacić. Czym? Oczywiście pieniędzmi, widzieliśmy jed­nak, że banknoty nie mają dla niego tego znaczenia, co dla kapi­talisty — są po prostu środkiem kontroli nad podziałem produk­tu, którym ona dysponuje. Rozmiary płacy roboczej wyznaczają po prostu ilość środków utrzymania, znajdujących się w dyspo­zycji biurokracji i przekazywanych robotnikowi jako ekwiwalent jego siły roboczej. W istocie biurokracja płaci za siłę robocza określoną ilością środków utrzymania, czyli produkcją przemysłu przedmiotów spo­życia, budownictwem mieszkań, szpitali, żłobków na potrzeby ro­botników i pracowników najemnych, oraz artykułami żywnościo­wymi. W warunkach indywidualnej własności ziemi produkty rol­ne nie są własnością biurokracji i musi ona nabyć je od produ­centów chłopskich na rynku. I w tym wypadku mamy do czy­nienia z rynkiem monopolistycznym, na którym biurokracja kształ­tuje ceny zbytu produkcji chłopskiej w niekorzystnej relacji do cen artykułów przemysłowych. Jest to jednak prawdziwy akt kup­na — sprzedaży i chłopu trzeba zapłacić. Czym? Znowu — pro­dukcją środków spożycia oraz przemysłowymi środkami, roli dla gospodarstwa chłopskiego. Żywność kupowana od chłopa, jest składnikiem robotniczego minimum egzystencji a zatem cena, płacona chłopom, jest częścią składowa wydatków na zakup siły roboczej do przemysłu, budownictwa, transportu i miejskich sek­torów nieprodukcyjnych. A zatem cena siły roboczej sprowadza się do produkcji przedmiotów spożycia, budownictwa mieszkań, żłobków, szpitali itp., oraz produkcji przemysłowych środków uprawy roli. Z grubsza biorąc, jest to tzw. „dział B" (produkcja przedmiotów spożycia). Jak już widzieliśmy, siła robocza jest je­dynym elementem procesu produkcji, którego biurokracja bezpo­średnio nie posiada. Zakup siły roboczej, czyli produkcja „działu B" jest więc z punktu widzenia biurokracji jedynym wydatkiem, który trzeba ponieść, aby produkcja się odbywała i rodził się produkt dodatkowy. Dążąc do osiągnięcia możliwie największego produktu dodatkowego, biurokracja utrzymuje ten wydatek na możliwie najniższym poziomie. Produkcja dla celów spożycia jest z jej klasowego punktu widzenia złem koniecznym, produkcja dla produkcji — celem. Rozpatrywana jako proces zachodzący między człowiekiem a przyrodą, czyli jako proces naturalno-techniczny istniejący w każdym społeczeństwie, produkcja nie może być celem sama dla siebie. Jest zawsze produkcją dla spożycia. Jest ona bowiem świadomą działalnością wywołaną przez potrzebę, zaś spożycie dóbr materialnych odradza potrzebę. Subiektywny, prywatny cel klasy panującej (klasowy cel pro­dukcji) może być sprzeczny z tym ogólnospołecznym sensem produkcji. Jest tak zarówno w kapitalizmie, jak w systemie biu­rokratycznym, wskutek właściwego klasom panującym dążenia do rozszerzenia produkcji przy jednoczesnym klasowym ograni­czeniu podziału, a co za tym idzie — ograniczeniu spożycia. W obu systemach sprzeczność ta ogranicza w ostatecznym rachunku samą produkcję, ale nie odbywa się to w ten sam sposób. Aby zrealizować swoje cele, tj. maksymalny zysk i jego aku­mulację, kapitalista musi zrealizować na rynku wytworzoną war­tość. Jest mu obojętne, co produkuje, ale rynek musi wchłonąć jego produkcję. Jest ona adresowana do odbiorcy rynkowego, a więc w ostatecznym rachunku do konsumenta. Dlatego efektyw­ny popyt określony przez poziom społecznej konsumpcji, wyzna­cza możliwość realizacji rynkowej, a tym samym ogranicza kapi­talistyczną produkcję i akumulację przez periodyczne kryzysy lub inne formy trudności realizacji. O tym, w jaki sposób niski poziom konsumpcji społecznej ogranicza produkcję w systemie biurokratycznym pisaliśmy w rozdziale o ekonomicznym kryzysie systemu, który zreferujemy dalej. W każdym razie nie odbywa się to poprzez mechanizm ryn­kowy. Celem klasowym biurokracji nie jest bowiem zysk i jego akumulacja, lecz produkt dodatkowy w postaci fizycznej i roz­szerzanie produkcji, czyli bezpośrednio produkcja dla produkcji. Na rynek wchodzi w zasadzie tylko siła robocza i środki jej utrzy­mania, nie wchodzi natomiast produkt dodatkowy ani ta część produktu, która służy odtworzeniu i rozszerzeniu kapitału stałego (maszyny, surowce, paliwa itp.). Rynek nie reguluje produk­cji, a więc niemożliwe są cykliczne kryzysy koniunktury ani w ogóle ograniczanie produkcji przez trudności realizacji rynkowej. Możliwe jest zatem przez stosunkowo długi okres utrzy­mywanie niezwykle wysokiej akumulacji i niezwykle wysokiego tempa wzrostu produkcji przemysłowej przy niskim spożyciu. Sprzeczność pomiędzy klasowym celem produkcji a spożyciem występuje w tym systemie już przed rozpoczęciem cyklu produk­cyjnego, przy układaniu planu. Zwykle w planach gospodarczych zakłada się możliwie wysoki poziom akumulacji, a więc możliwie niski poziom spożycia w dochodzie narodowym, a w związku z tym znacznie szybszy przyrost produkcji „działu A", niż „działu B". Dysproporcja pogłębia się i w toku realizacji planu: z reguły wykonanie planu inwestycyjnego bywa zagrożone i z reguły wy­stępuje tendencja do wykonania tego programu kosztem spożycia. W rezultacie udział akumulacji bywa zwykle wyższy od planowa­nego, zaś udział spożycia — niższy. Odpowiednio do tego wzrost produkcji działu „A" jest z reguły wyższy, niż zakładano zaś przyrost produkcji działu „B" — niższy. Jest rzeczą zrozumiałą, że mimo to wzrostowi dochodu naro­dowego towarzyszy na ogół wzrost spożycia. Wynika on ze wzros­tu zatrudnienia, oraz (w daleko mniejszym stopniu) z podwyższe­nia minimum egzystencji. W pewnych okresach udział spożycia w dochodzie narodowym może być stały, lub nawet wzrastać (zwłaszcza pod wpływem bezpośredniego zagrożenia polityczne­go ze strony klasy robotniczej). Nie znaczy to bynajmniej, że kla­sowy cel produkcji ulega zmianie: biurokracja traktuje wzrost spo­życia jako zło konieczne, produkt dodatkowy pozostaje celem. Jak każde prawo ekonomiczne, produkcja dla produkcji i rozdymanie akumulacji istnieje jako tendencja, a nie jako reguła abso­lutna. Tendencja ta jest zresztą w długich okresach wyraźnie uchwytna statystycznie. W roku 1949, który z uzasadnieniem można przyjąć za punkt wyjścia (zakończenie okresu odbudowy i ostateczne ukształtowanie się stosunków ekonomicznych, spo­łecznych i politycznych, jako systemu dyktatury biurokracji (udział spożycia w dochodzie narodowym wynosił 85%, a udział akumu­lacji — 15%. W roku 1963 udział spożycia wynosił 74,6% zaś akumulacji 25,4%. Realizacja tej tendencji nie przebiegała oczy­wiście równomiernie. W r. 1950 miał miejsce raptowny skok akumulacji — z 15 do 20%,po czym aż do roku 1954 występo­wał w zasadzie jej powolny wzrost (w 1954 — 22,4%), a wy­jątkowo tylko w 1953 roku akumulacja osiągnęła nienotowany dotychczas poziom 27,1% dochodu narodowego. W latach 1956-1957 udział akumulacji obniżył się (w 1956 — 19,7%, w 1957 — 21,5%), po czym do roku 1959 proporcje spożycia i akumu­lacji były mniej więcej stale.

1 komentarz

avatar użytkownika michael

1. Z pewnością nie obalali,

Pierwsze co zrobiłem, to zapisałem całą stronę, na dysku twardym w moim archwiwum, jako zbiór .mht [Drugie, to zapisałem poniższy komentarz na blogu autora w Salonie24, a trzecie to wkopiowuję ten sam komentarz tutaj, w Blogmedia24.pl] Jest to bardzo ważny dokument, który kiedyś, bardzo dawno temu czytałem, więc nigdy nie miałem wątpliwości, że nic tu przeciwko komunizmowi, a raczej, że nie jest to wystąpienie przeciwko marksistowsko-leninowskiej ekonomii politycznej socjalizmu. Jest to jednak dokument o sporej wartości historycznej, bo obaj autorzy dołożyli naprawdę wielkich starań i zgromadzili materiał, który w syntetyczny sposób dokumentuje stan polskiej rzeczywistosci w tamtym czasie. Obejmuje on wyróżnione okresy do 1964 roku, w bogato kreślonych przekrojach i zestawieniach lat 1950, 1956, porównywanych z 1937. W tym sensie panowie absolwenci historii stali się autorami kompendium, które może być traktowane jako weryfikowalne źródło historyczne, zrobione z dużym nakładem pracy badawczej i to zapewne w profilu, który najprawdopodobniej nigdzie w PRL nie był prowadzony. Jest to więc na pewno bardzo wartościowy materiał historyczny. Oczywiście przyjmując to dzieło jako syntetyczną dokumentację wycinka polskiej rzeczywistości. Teza o walce z komunizmem jest jednak zabawna, jest po prostu fałszerstwem, które utrwaliło się od samego początku. Uwięzienie i sądzenie Jacka Kuronia i Karola Modzelewskiego było klasyczną komunistyczną operetką. Każda krytyka istniejącego stanu rzeczy interpretowana była wtedy jako antykomunistyczny zamach i tyle. To co w tym liście jest, nie jest nawet rewizjonizmem, tak później praktycznym. To jest manifest ortodoksji komunistycznej, który w precyzyjnej analizie oskarżycielsko wyłuszcza odstępstwa od marksistowsko-leninowskich źródeł. Jest to więc czysto marksistowski protest, powiedziałbym nawet, że jest ortodoksyjny marksistowski apel o powrót do źródeł komunizmu. Jacek Kuroń i Karol Modzelewski, prowadząc swoje żmudne badania i wkładając mnóstwo pracy, pokazują w swojej diagnozie jaka jest rzeczywistość, dowodzą, że PZPR jest formacją biurokratycznego kapitalizmu państwowego, wyzyskującego klasę robotniczo-chłopską. To jest część diagnostyczna dokumentująca stan rzeczywistości. Ale część polityczna jest komunistycznym apelem o powrót do komunizmu. Autorzy drobiazgowo wykazują krok po kroku, jak w starannym audycie, gdzie nastąpiły odstępstwa od surowych zasad nauki marksistowskiej ekonomii politycznej, gdzie i jak naruszane są zasady nauki marksizmu leninizmu i wskazują drogę powrotu do klasowego społeczeństwa dyktatury proletariatu. Sumując, autorzy wykazują gdzie i jak partia i jej biurokratyczna władza odeszła od prawdziwego komunizmu i żądają powrotu do wytycznych marksizmu leninizmu. Jest w tej analizie i apelu o powrót do marksistowskich korzeni jeden dylemat, dylemat komunistycznej demokracji i oczywistej dla nas sprzeczności pomiędzy postulatem klasowej demokracji społeczeństwa robotników i chłopów, a oczywistą oligarchiczną naturą klasowego centralizmu demokratycznego. W sumie dokument ten łączy w sobie diagnozę utopii komunizmu i nawołuje do jej kontynuacji. I mam do tego bardzo osobisty komentarz, w który wierzę. Ze strony Karola Modzelewskiego był to ze wszech miar uczciwy i potężny wysiłek sprawnego naukowego intelektu o lewicowym światopoglądzie. I to jest najprawdopodobniej przyczyna dużej wartości dokumentacyjnej tej pracy. Ze strony Jacka Kuronia, spodziewam się tylko cynizmu i manipulacji, co już wychodzi poza zakres komentarza, możliwego do wyprowadzenia z samej teści listu. Trochę żartobliwie, na to aby sobie na to pozwolić, trzeba trochę doczytać, Golicyna na początek. Ale Golicyn i jego historyczna hipoteza tylko wskazują dobry kierunek poszukiwań...