Uśmiech narodu (Maciej Rybiński)
Śmiejmy się. Kto wie, czy świat potrwa jeszcze dwa tygodnie. To cytat z klasyka, Beaumarchais’go, którego “Cyrulik sewilski” był intelektualnym, to znaczy pełnym humoru preludium rewolucji francuskiej.
Te słowa były także mottem “Cyrulika Warszawskiego”, sanacyjnego tygodnika satyrycznego wydawanego pod egidą BBWR. W “Cyruliku” ukazały się rozważania o humorze Juliana Tuwima, twórcy “Wiersza, w którym autor uprasza stanowczo liczne zastępy bliźnich, aby go w dupę pocałowały”.
Tuwim pisał w 1931 roku: “Nic tak nie uwydatnia charakterystycznych cech narodów jak humor. Humor staropolski jest rubaszny, francuski – frywolny, angielski – zimny, grecki – figlarny, szwedzki – miły itd. Wszelkie odrębności rasowe najwyraźniej występują w dowcipach i nic nam tyle nie powie o duszy i dzieciach danego narodu co jego humor.
Dla przykładu dajemy małą wiązankę utworów humorystycznych rozmaitych ludów, przy czym już na pierwszy rzut oka spostrzeżemy, jakie ogromne, a w psyche narodu głęboko tkwiące, prastare cechy odróżniają jeden humor od drugiego.
Humor francuski – dwaj Żydzi spotykają się na ulicy. – Pożycz mi franka – mówi jeden. – Nie mam przy sobie. – A w domu? – Dziękuję, wszyscy zdrowi. Humor irlandzki – dwaj Żydzi jadą pociągiem. – Niech pan zamknie okno, bo dziś mróz – mówi jeden. – A jeśli zamknę okno, to czy dziś będzie upał? Humor japoński – dwaj Żydzi poszli się kąpać. Humor sowiecki – dwaj Żydzi… Humor australijski– dwaj Żydzi…”.
Tuwim miał rację. Na łamach “Cyrulika” roiło się od typowych kawałów polskich, odsłaniających nasz charakter narodowy. Rozmawia dwóch Żydów. – Moniek – mówi jeden – a co ty sądzisz o “Beniowskim” Słowackiego? – Tak w ogóle, czy pod względem interesu?
Teraz niestety nie ma ani “Cyrulika”, ani Żydów. Nie ma nawet humorystycznych zdobyczy PRL – partii, Sowietów i milicjantów, którzy pozwalali przetrwać z uśmiechem.
Nie ma się z kogo śmiać, poza garstką polityków.
Kolega spotyka posła Palikota. – Czy to prawda, że się ożeniłeś z Mongołką? – Prawda, mamy syna. – A jak mu na imię? – Dżyngis Cham.
Jest dość ponuro, co nie znaczy, że poważnie.
http://blog.rp.pl/rybinski/2009/03/19/usmiech-narodu/
- Zaloguj się, by odpowiadać
4 komentarze
1. Usmiech narodu..
2. bo wole jak mi sie troche uleje,niz mialbym zapomniec ze mialem
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
3. https://web.archive.org/web/2
Polski kołtun cudzym bełkotem zachwycony
piątek, luty 15, 2008
Dulscy się wyemancypowali. Na półce zamiast Biblii i
książki kucharskiej stoi Masłowska, dzieła wszystkie Grossa, “Idąc
rakiem” Grassa, którego Dulscy z roztargnienia wzięli za Grossa (a może
odwrotnie)
Dulscy wybili się na nowoczesność. Poszli z duchem czasu. Zdjęli
pluszowe kotary, otomany i kanapy odesłali do Torunia razem z moherowymi
beretami. Przebili ściany salonu do kuchni, a nawet do klozetu.
Bogoojczyźniane oleodruki, Kościuszkę pod Racławicami i Matkę Boską z
księdzem Skorupką pod Radzyminem wynieśli na śmietnik i przywalili
“Słonecznikami” van Gogha. Powiesili w to miejsce “Penisa na
skrzyżowaniu”, “Bolesną menstruację 15″ i Marilyn Monroe Andy’ego
Warhola.
Świeży odór z Europy
Meble są szklane, plastikowe i powalające. Na półce zamiast Biblii,
książki kucharskiej i telefonicznej stoi Masłowska, dzieła wszystkie
Grossa, “Idąc rakiem” Grassa, którego Dulscy z roztargnienia wzięli za
Grossa (a może odwrotnie) i podręczniki dietetyczne. Wywietrzono
zatęchły smród rodzimy, otwarto szeroko okna, dzięki czemu do strasznych
mieszkań, w których do niedawna mieszkali straszni mieszczanie, dociera
każdy świeży odór ze świata i Europy. Na szczęście na gzymsie
sztucznego kominka palą się hinduskie kadzidełka.
Dulscy już się nie muszą ukrywać. Już się nie muszą bać kruchty ani
wstydzić obmowy. Mogą być sobą. Kabotyństwo jest dziś wartością najwyżej
notowaną w hierarchii
Postęp jest nieunikniony. Pani Aniela Dulska z domu Chomicka się
zliftowała, bywa na rautach i wernisażach. Papla o globalizacji (wchodzę
w Paryżu do “Tour d’Argent”, a tam sami Murzyni, biali są tylko
kelnerzy…), o polityce (ten Tusk taki przystojny, i tak arystokratycznie
nie wymawia r, nie to, co Kaczyński…), o sztuce (to bardzo realistyczny
obraz, widziałam kiedyś wypadek samochodowy jak facetowi wypłynęło oko,
zupełnie tak samo…), o beau mondzie (Timberlake się związał z gwiazdą
porno, a u nas ciągle zadupie, tylko Doda i Majdan, wstyd…). Dulska jest
feministką i domaga się powszechnego prawa do aborcji na żądanie, ze
względów ideowych i praktycznych, odkąd Zbyszek zmajstrował bachora
kuchcie i musi płacić alimenty.
Spalić IPN
Pan Felicjan Dulski nie chodzi już na spacer dookoła stołu. Teraz
leży pod stołem i uprawia tam dla zdrowia feng shui, medytację i yogę.
Zbliża się już albo do doskonałości, albo do obłędu. Odzyskał mowę i
peroruje przez komórkę z kolegami z urzędu. Lubi politykować. Nie wolno
drażnić Rosji. Co sobie ci Amerykanie wyobrażają, że kim my jesteśmy.
Korupcję należy oczywiście zwalczać, ale z umiarem, aby nikogo nie
skrzywdzić. Spalić IPN. Trzeba zrobić porządek w mediach. Co sobie o nas
Europa pomyśli. Jest zwolennikiem konstytucji europejskiej, a zwłaszcza
Karty praw podstawowych, bo wierzy, że dzięki niej będzie miał prawo
dostawać od żony większe kieszonkowe i jak w drugiej Irlandii, będzie
mógł wypić drugiego guinnessa.
Zbyszek spoważniał i przestał się lampartować. Czyta Żiżka w
oryginale i chodzi na odczyty Adama Michnika w Auditorium Maximum.
Chciał bronić demokracji przed bydłem nawet na barykadach, ale
demokracja obroniła się sama, więc teraz zamierza w niej uczestniczyć,
tylko jeszcze nie wie, gdzie; w służbach specjalnych, w dyplomacji czy w
Agencji Własności Rolnej Skarbu Państwa.
Kalkuluje, ale matka popycha go w stronę Komisji Europejskiej, bo -
jak mówi - przyjaciele ją zapewnili, że tam szatniarz ma więcej niż u
nas minister. Najmniej z rodziny Dulskich zmieniła się Mela - nadal jest
chorowita i anemiczna, leży całymi dniami w łóżku rozczochrana i
zaniedbana, tylko raz na tydzień pisze do „Wysokich obcasów” artykuł o
walce płci. Pomogła siostrze Hesi przyznać się publicznie do aborcji i
bycia lesbijką.
Hymn do mimikry
Kuchta Dulskich zabrała bękarta i pojechała do Londynu na zmywak.
Tęskni. Co dzień wychodzi nad brzeg Tamizy i wypatruje znaków z Polski,
czy już cud nastąpił i można wracać, czy poczekać, aż duch odniesie
zwycięstwo nad materią. Jej matka chrzestna, Juliasiewiczowa, została
posłanką i gwiazdą telewizyjnych talk-show, gdzie wykłóca się i użera z
każdym o wszystko, jak kiedyś z Dulską o pieniądze. Przyznają jej talent
polityczny i wróżą wielką przyszłość.
Tysiące publicystów piszą hymn do snobizmu i mimikry, którego jedynym
celem jest zaznaczenie własnej przynależności. Do świata, do
nowoczesności, do postępu
Dulscy się wyemancypowali, unowocześnili, przygładzili sobie i
wyperfumowali kołtun europejską wodą życia “Soir de pisoir”. Wyszli na
świat. Już się nie muszą ukrywać. Już się nie muszą bać kruchty ani
wstydzić obmowy. Mogą być sobą. Kabotyństwo jest dziś wartością najwyżej
notowaną w hierarchii, kołtun można obnosić z dumą, bo jest światowy,
globalny i zagraniczny. Szeroką falą płynie do nas, przez Paryż i Berlin
z kampusów Wschodniego Wybrzeża Ameryki intelektualna piana,
przeżuwana, trawiona i wydalana jak nawóz pod przyszłą szczęśliwość
powszechną. Setki, a może tysiące publicystów piszą jeden niekończący
się tekst, hymn do snobizmu i mimikry, którego jedynym celem jest
zaznaczenie własnej przynależności. Do świata, do nowoczesności, do
postępu. Wchodzimy w ten świat lekko, łatwo i przyjemnie, bo bez
własnego bagażu, zostawionego na peronie we Włoszczowie, bez garbu
doświadczeń własnych, których pamiętać nie wypada i bez godności,
wstydliwie ukrytej w piwnicy domu Dulskich, pod węglem i kartoflami.
W zachwycie nad cudzym bełkotem
Kołtun ufryzowany modnym frazesem postępowym nie przestaje być
kołtunem. Półgłówkom od tego głowa puchnie monstrualnie, ale nie staje
się wcale głową. Dureń wyzbyty nawyku i konsekwentnie pozbawiany odwagi
do samodzielnego myślenia pozostaje zatopiony w zachwycie nad cudzym
bełkotem jak owad w bursztynie. Na zawsze.
Dulscy, którzy strząsnęli z siebie kurz i pajęczynę tradycji, nie
przestali być przez to eksponentami dulszczyzny. Mają tylko kołtuńskie
łby wetknięte do innego, nowego kąta. Śmierdzą inaczej, mniej swojsko,
ale jednak śmierdzą. Bo cóż to za życie bez dyskretnego choćby smrodku
konwenansu, zwanego dziś poprawnością polityczną, zwłaszcza jeśli i
konwenans, i smrodek są światowe.
Ponieważ na pana Felicjana Dulskiego nie można już liczyć, to sam westchnę z cicha - a bodajby was wszystkich diabli wzięli.
Opublikowany w Bez kategorii | 10 Komentarzy »
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
4. Archiwum marzec, 2008 Jak
Archiwum marzec, 2008
Jak ulepić nowego człowieka
niedziela, marzec 30, 2008
Bitwa pod Grunwaldem, Wiedeń, powstania narodowe, rok
1920 i II wojna… Wszystko to zatruwa umysły Polaków. Zamiast uczyć
historii, trzeba przygotować młodzież do spełniania wymogów pracodawcy
Nic już z nas nie będzie. Nie da się Polaków, zjadaczy chleba, w
anioły przerobić, choć wysiłki w tym kierunku podejmowane są od z górą
200 lat. Sprawa jest beznadziejna. Mimo doskonałych projektów, działań
melioracyjnych najświatlejszych jednostek, pomocy zagranicznych
ekspertów od nawadniania stan wód w głowach polskich ciągle się nie
zmienia i daleko odbiega od średniej europejskiej. Z wyjątkiem wąskiej
elity, nasączonej już wodą po dziurki od nosa, najczęściej sodową.
Nic dziwnego, że w tej sytuacji inżynier dusz ludzkich Jerzy Pilch
rzucił na łamach piątkowego „Dziennika” mokry ręcznik. Trudno. Skoro nic
się nie da zrobić z ciemnym, homofobicznym, antyniemieckim ksenofobem
polskim, trzeba dać sobie spokój i ogłosić powstanie w sercu zatroskanej
stanem ducha Polaków Europy skansenu debilizmu i zacofania, w którym
(używając słów felietonisty „Dziennika”) Polacy w „prasłowiańskich
gaciach” będą wychodzić rano na przyzbę i „pierdzieć” smrodliwie na
bliższych i dalszych sąsiadów.
Inżynieria społeczna
Biedny inżynier Pilch, specjalista od naprawiania duszy, nie wie
widocznie, jakie warunki techniczne trzeba spełnić, aby stworzyć nowego
człowieka. Doświadczenie historyczne nas uczy, że pierwszym warunkiem
pierekowki dusz w pożądanym kierunku są wielkie, priorytetowe,
gigantyczne inwestycje, tak wzniosłe, aby mogły przesłonić cały świat.
Piramidy. Wiszące ogrody. Wieże Babel. Autostrady. Biełamor Kanały.
Dopiero z rydlem w ręku, w kolektywie można łatwo ugnieść, ulepić nowego
człowieka.
Jestem pewny, że gdyby wszystkich Polaków zjednoczyć wokół idei
przekopania drugiej Wisły i usypania drugich Tatr, to w pierwszym
szeregu kopiących i sypiących, ramię przy ramieniu trudziliby się
homofobi z homoseksualistami, aby potem dopiero, przy pieczeniu kartofli
w ognisku, gwarzyć przyjaźnie o wykluczeniu.
Niestety, europejscy specjaliści od inżynierii społecznej całkowicie
zaniedbali ten ważny aspekt budowania wspólnoty, potwierdzony
doświadczeniami tysiącleci. O ile wiem, ostatnim politykiem europejskim,
świadomym konieczności jednoczenia Europejczyków nie wokół dyrektywy
Komisji Europejskiej o rozmiarach deski klozetowej, ale gigantycznych
przedsięwzięć rzucających z podziwu świat na kolana, był francuski
prezydent Francois Mitterrand. Proponował on pokrycie całej Europy
siecią szybkiej kolei. Miały przy tym pracować, połączone jedną wolą,
miliony ludzi, co równocześnie na dziesiątki lat zlikwidowałoby problem
bezrobocia.
Mielibyśmy się wokół czego integrować, a przy okazji z pewnością
powstawałyby wybitne dzieła sztuki. Jestem pewien, że powieść Pilcha o
kładzeniu podkładów na trasie do Wisły byłaby bestsellerem.
Kształtowanie umysłów
Niestety, utrącono ten projekt marnym argumentem o braku pieniędzy.
Ludzie się nudzą, a to najczęściej z nudów dochodzi do aktów przekory
politycznej, sporów, kłótni i warcholstwa. Czyli tego wszystkiego, co
doprowadziło inżyniera Pilcha do stanu łagodnej rezygnacji.
Nie trzeba się jednak załamywać. Nie trzeba rezygnować z
konstruowania nowego, lepszego człowieka umocowanego w doskonalszym
kolektywie. W końcu to nieprawda, że tylko w Polsce występują osobniki
krnąbrne, przeciwstawiające się bezmyślnie nieuniknionemu postępowi. W
takiej Anglii jest to zjawisko dość powszechne.
Ostatnio na przykład podniosły się protesty przeciwko zapowiedzi w
telewizji BBC pogody na święta Wielkiej Nocy, która brzmiała tak: a
teraz prognoza na Bank Holidays. Tamtejsi ciemnogrodzianie zawyli ze
zgrozy, ale już dość cicho, bo pedagogika społeczna jest w Zjednoczonym
Królestwie znacznie bardziej zaawansowana niż u nas i większość
Brytyjczyków już rozumie, że słowo Wielkanoc obraża wrażliwość
muzułmanów, którzy mogą z frustracji podłożyć bombę w opactwie
Westminster.
Rząd Gordona Browna nie ustaje w wysiłkach wychowania sobie nowego
człowieka zasługującego na miano prawdziwego Europejczyka. Najnowszy
projekt kształtowania umysłów zgodnie z potrzebami integracji
europejskiej to propozycja rezygnacji z nauki historii. Zdaniem
brytyjskich postępowych ekspertów młodzi Anglicy nie powinni uczyć się o
takich wydarzeniach, jak bitwa pod Hastings (1066), przyjęcie Wielkiej
Karty Wolności (1215), deklaracja niepodległości USA (1776), wojny
napoleońskie (1803 – 1815) łącznie z Trafalgarem i Waterloo, pierwsza i
druga wojny światowe.
Zatruwanie dusz Polaków
Zamiast zostawiać Polaków w jaskini, Pilch mógłby wziąć przykład z
Brytyjczykow i sporządzić listę wydarzeń historycznych, które należałoby
usunąć z naszych szkół dla dobra młodzieży i otwarcia drogi ku lepszej,
europejskiej przyszłości.
Bitwa pod Grunwaldem, Wiedeń, wszystkie powstania narodowe, rok 1920 i
oczywiście II wojna to wszystko zatruwa tylko dusze Polaków,
nastrajając ich niechętnie do sąsiadów.
Zamiast uczyć historii, powiadają eksperci brytyjscy, trzeba
przygotowywać młodzież do pracy, współdziałania w zespole, do spełniania
wymogów pracodawcy. Jest to, panie inżynierze Pilch, właściwy kierunek.
Jeśli któregoś dnia Europa zadecyduje budowę sieci kanałów jak na
Marsie, to do sprawnego machania łopatą nie będzie potrzebna znajomość
ani Konstytucji 3 maja ani (to w Anglii) wiedza o Magna Charta. Może
nawet przeszkadzać.
Zamiast machać na ciemnych Polaków ręką, trzeba działać w podobnym
kierunku dla ich oświecenia. Sekretarz generalna Stowarzyszenia
Nauczycieli i Wykładowców Mary Bousted spytała, czy świat się zawali,
jeśli młodzież nie będzie znała „być albo nie być”.
A skąd, nawet będzie lepszy. A przecież monolog Hamleta nie jest
nawet w części tak dywersyjny jak monolog Konrada. Tą drogą trzeba
kroczyć, piękni inżynierowie dusz, a zdobędziemy nie tylko poklask
Europy, ale i wdzięczność własnej młodzieży.
Autor jest publicystą i felietonistą dziennika „Fakt”
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl