Ziemkiewicz: propagandyści z Czerskiej...
Anonim, pon., 02/03/2009 - 18:53
Odpowiedni, nieco barokowy tytuł tego wpisu brzmieć powinien: „Propagandyści z Czerskiej, czyli kogo czuję się w obowiązku przeprosić, a kto mnie może pocałować w dłoń” (niestety, nie zmieściłby się on w przeznaczonym na tytuł polu blogowego formularza). Zacznę od pierwszej części zdania, co jednak wymaga przypomnienia sekwencji zdarzeń.
Owoż było tak: Tomasz Szymborski, dziennikarz z Katowic, obecnie związany, jeśli się dobrze orientuję, z „Dziennikiem”, upublicznił na swoim blogu fakt, iż w roku 1982 przebywający w internowaniu Maciej Uhlig podpisał zobowiązanie do współpracy ze służbami peerelu. Maciej Uhlig jest ojcem dziennikarza „Gazety Wyborczej”, Dominika Uhliga. Fakt ujawnienia powyższej informacji przez Szymborskiego wprawił Bartosza Węglarczyka w częsty w jego towarzystwie stan moralnego uniesienia połączonego z tzw. urojeniem wyższościowym (jak zwą ten objaw psychiatrzy), co przejawiło się wpisem na jego blogu, w którym Węglarczyk wystąpił w roli Katona, gromiącego upadek polskich mediów. Przy czym, z przyczyn niezrozumiałych ani dla mnie, ani dla nikogo, z kim rozmawiałem, obciążył winą za ten upadek mnie i moich kolegów z „Rzeczpospolitej”, a na jednym oddechu z nimi także, co już dowodzi kompletnego odlotu, Cezarego Michalskiego.
Traf chciał, że akurat kończyłem pisanie notki o wyjątkowo wrednym i ewidentnie kłamliwym tekście duetu Czuchnowski/Kublik o rzekomym „końcu radia Sakiewicza i Ziemkiewicza” (nawiasem: stałych słuchaczy Jedynki zapraszam o zwykłej porze w piątek, a i Sakiewicza, o ile wiem, będą mogli również usłyszeć w czwartek, jak zwykle). Zajrzałem akurat na stronę gazety, znalazłem wpis Węglarczyka i jego zadęte, postmichnikowskie frazy o podawaniu ręki… Widocznie z moją chłopską, zwykle grubą skórą coś się ostatnio porobiło nie tak, bo zamiast go zignorować, zareagowałem jak Kargul albo Pawlak w sławnej scenie. Na gorąco dodałem do swojego wpisu kilka akapitów na ten temat – jak to na blogu, szybko i od ręki. Niestety, popełniając w ferworze kardynalny fatalny, tylko po części usprawiedliwiony egzaltowanym stylem i ogólną mętnością noty Węglarczyka; zrozumiałem z niej mianowicie, że chodzi o fakt z przeszłości redaktora „Wyborczej”, a nie jego ojca.
Przodkowie mówili w takich razach: casus pascudens. Jestem od zawsze bardzo zdecydowanym zwolennikiem poddawania procedurze clearingowej (z polska: lustracji) dziennikarzy. Jestem równie zdecydowanym przeciwnikiem rozciągania tego wymogu na bliskich osób, które lustrowane być powinny (czemu dałem wyraz na przykład protestując na łamach „Gazety Polskiej” przeciwko atakowi na męża Julii Pitery). Gdyby nie wspomniana pomyłka, na pewno powstrzymałbym się od wygłoszenia złośliwości, które byłyby jak najbardziej na miejscu, gdyby szło o dziennikarza „Wyborczej”. I które niniejszym zawieszam do czasu, gdy będziemy mieli do czynienia z takim wypadkiem. (A wiewiórki ćwierkają, że owszem, niebawem, szykuje się ze strony badaczy policyjnych archiwaliów kolejna, he, he, „podłość”… O której zmilczę, bo nie ja jestem „dysponentem tematu”)
Zatem: proszę pana Macieja Uhliga, jak również jego syna, o przyjęcie wyrazów ubolewania z powodu moich niestosownych uwag o Maleszce i agentach, którzy nikomu nie szkodzili, oraz o uznanie ich − w odniesieniu do siebie − za niebyłe. Teraz, gdy adrenalina opadła, czuję kaca i niesmak, że tak głupio dałem się Węglarczykowi sprowokować do wejścia z butami w sprawy, o których się wypowiadać z racji ich nieznajomości nie powinienem, i że padli oni tego ofiarą.
Natomiast Węglarczykowi odpuszczać nie zamierzam. Jako dziennikarz, i to kierownik działu, tej akurat gazety nie ma on moralnego prawa do mądrzenia się o poziomie dziennikarstwa i do pouczania kogokolwiek. Niech sobie przeczyta chociażby nie tak dawny artykuł swego redakcyjnego kolegi Czuchnowskiego o Cenckiewiczu (ten, który wyraźnie zainspirował Lecha Wałęsę), i niech, ładnie mówiąc, zamilknie. Albo niech przyjrzy się wspomnianemu artykulikowi o „radiu Sakiewicza i Ziemkiewicza”, i zastanowi chwilę, w jakiej gazecie pracuje.
Uczciwy dziennikarz, jeśli zadaje pytanie, czy ktoś znika z anteny, i dostaje jasną odpowiedź: nie, pisze, że nie znika, zamiast tak koronkowo poukładać słówka, żeby zasugerować, że jednak znika. Czuchnowski i Kublik mogą sobie mnie nie lubić (nawet powinni: wyrazy sympatii ze strony takich ludzi wprawiłyby mnie co najmniej w zakłopotanie), ale doskonale przecież wiedzą, że nie jestem „politycznym nominatem” ani „pisowcem”.
To, co robią „cyngle” z „Wyborczej” nie ma nic wspólnego z dziennikarstwem, nawet zdegenerowanym. To polityczna propaganda w stylu komunistycznym. „Dziennikarstwo śledcze” w ich wykonaniu tylko drugorzędnymi szczegółami rózni się od tego, czym zajmowali się osławiona Wanda Odolska czy Ryszard Gontarz. Tropienie „prawicowego odchylenia”, insynuowanie na prawo i lewo antysemityzmu, stygmatyzowanie etykietami, mającymi wykluczać ofiary propagandystów z dyskursu publicznego − słowem, wskazywanie „wrogów”, w butnym przekonaniu, że taka „demaskacja” skłoni osoby odpowiedzialne do tego, by „wroga”, na przykład, usunąć ze stanowiska − bo inaczej to one znajdą się następne na celowniku „cyngli”.
Dla „Wyborczej” pracuje wielu ludzi. W tym wielu zupełnie normalnych i uczciwych, którzy wykonują swoją pracę i nie angażują się w brzydko pachnące polityczne gierki kierownictwa oraz jego zaufanych. Węglarczyk nie należy do tej grupy. Byłoby z jego strony uprzejmie i rozsądnie, gdyby powstrzymał się od pouczania dziennikarzy w kwestiach etyki zawodowej.
****
PS. Na Myśliwieckiej być dziś nie mogłem z powodu wcześniej umówionych spotkań, ale solidaryzuję się.
http://blogrzeczpospolitej.salon24.pl/389676.html
- - blog
- Zaloguj się, by odpowiadać
Etykietowanie:
napisz pierwszy komentarz