„Posługa solidarnościowa” krakowskiej blogerki.

avatar użytkownika MoherowyFighter
Czy wiecie Państwo co to jest „posługa solidarnościowa”? Prawdopodobnie niektórzy z Państwa tak, inni z kolei, nie. Otóż owa „posługa solidarnościowa” nie ma nic wspólnego ze związkowym ruchem w Polsce, lecz jest to coś, co zostało plastycznie zobrazowane przez Aldousa Huxley’a w jego antyutopii, pt. „Nowy wspaniały świat”. Huxley opisuje to jako zachowanie większej grupy jednostek znajdujących się w transie, podczas którego następuje „zbliżenie się, złączenie, stopnienie.. oddzielnych istnień w jedno wspólne istnienie”. Sam „suchy” opis tego rytuału może być niewystarczający, a zatem pozwólmy autorowi mówić. Trzeba przy tym zaznaczyć, że opis ten trafnie przybliża działalność słynnej w blogosferze krakowskiej blogerki. Niech autor mówi.... Przewodniczący wstał, uczynił znak T i włączył muzykę syntetyczną, uwalniając delikatne, niestrudzone bicie bębnów i chór instrumentów - ledwowiatrów i superstrun – które przenikliwie powtarzały krótką, wpadającą w ucho melodię Pierwszego hymnu solidarnościowego. Raz za razem - już nie ucho chwytało pulsujący rytm, lecz przepona; zawodzenie i rytmiczne dźwięki tej powtarzającej się melodii poruszały już nie umysł, lecz tęskniące do współodczuwania trzewia. Przewodniczący raz jeszcze uczynił znak T i usiadł. Posługa rozpoczęła się. W tym miejscu przerwijmy. Krakowska blogerka przeważnie swoją „posługę solidarnościową” właśnie rozpoczyna od uczynienia pewnego znaku, który zazwyczaj symbolizują agresywne tytuły jej postów. Daje jej to podstawę do włączenia w swojej świadomości „niestrudzonego bicia bębnów i chóru instrumentów”, które mają ją przeprowadzić przez trans rytualnego blogowania. Ów trans ma jak najgłębiej poruszać trzewia, każdego, kto podziela „antykaczyńską” kompulsywność blogerki. Przecież chodzi jej wyłącznie o osiągnięcie stanu zbliżenia się, złączenia, stopnienia.. oddzielnych istnień w jedno wspólne istnienie. W domyśle, w istnienie zespolone z ego krakowskiej blogerki. Śledźmy dalej opis dany przez autora antyutopii. Poświęcane tabletki somy leżały na środku stołu. Puchar somy w mrożonym koktajlu poziomkowym podawano sobie z rąk do rąk i spełniano dwunastokrotnie, wypowiadając formułę: „piję za roztopienie mego ja”. Potem przy akompaniamencie orkiestry syntetycznej odśpiewano Pierwszy hymn solidarnościowy. „Fordzie, nas tuzin; jednią nas/Jak krople wtop w Społeczny Nurt;/I spraw, żebyśmy gnali wraz/Nie wolniej niż Twój lśniący ford” Dwanaście tęsknych strof. A potem puchar po raz drugi okrąża stół. „Piję za Byt Wyższy”, brzmiała teraz formuła. Pili wszyscy. Muzyka niestrudzenie grała. Biły bębny. Płacz i brzęk instrumentów roztapiał trzewia. Śpiewano Drugi hymn solidarnościowy. „Przyjdź, Bycie Wyższy, Druhu Mas,/Znicestwij tuzin w jedno ja/Chcemy ten nasz zakończyć czas,/Bo po nim wyższe życie trwa.” Ponownie dwanaście strof. W ciągu tego czasu soma zaczęła działać. Znowu przerwijmy w tym miejscu. Nie wiadomo jest, co dla autorki jest ową somą. (Autor antyutopii tak nazywa pewien środek narkotyczny, sam zresztą będąc ich konsumentem. Przypuszczalnie więc opis tego środka brał się z doświadczeń autora. Zresztą, pod innym znaczeniem jest to roślina powszechnie znana jako dająca, tzw. „eliksir życia”.) Być może nie jest nią nic fizycznego (materialnego). Zapewne jednak autorka zażywa swego rodzaju „intelektualnej” somy (stymulującej ją do działania) pod postacią tego wszystkiego, co kojarzy się z, tzw. „obozem IV RP”. A zatem, dotyczy to byłej koalicji rządowej, jej liderów i ich otoczenia. Pozwólmy autorowi mówić dalej. Oczy rozbłysły, policzki zapłonęły, na każdą twarz szczęśliwym, przyjaznym uśmiechem przebiło się wewnętrzne światło życzliwości ku wszelkiej istocie. Znów zróbmy małą pauzę. Dla krakowskiej blogerki owo „wewnętrzne światło życzliwości ku wszelkiej istocie” zapala się wtedy, gdy ma ona do czynienia z tymi, którzy chcą gorliwie z nią wypełniać solidarnościową posługę. Niech autor mówi dalej. (...) Po raz trzeci krążył puchar wokół stołu. „Piję za Jego Przyjście”, powiedziała Morgana Rotszyld, na którą przypadła kolej rozpoczęcia rytuału pucharu. Mówiła głosem donośnym, rozradowanym. Upiła łyk i podała puchar Bernardowi. „Piję za Jego Przyjście”, powtórzył Bernard ze szczerym wysiłkiem nabrania pewności Jego Przyjścia..., Przyjście zaś było, jak dla niego, strasznie odległe. Wypił i przekazał puchar Klarze Detering. „Znowu się nie uda”, pomyślał. „Wiem, że się nie uda”. Niemniej starał się ze wszystkich sił promieniować życzliwością. Puchar odbył pełne okrążenie. Powyższy opis pokazuje moment, w którym, stosując właściwe porównanie, krakowska blogerka treścią każdego swojego wpisu, jakby owym pucharem, obdziela każdego, kto uczestniczy razem z nią w tejże swoistej „liturgii”. Ów puchar przepełniony nienawiścią do, tzw. „obozu IV RP”, jest po wielokroć przekazywany uczestnikom, którzy „piją za Jego Przyjście”. Zapytać można więc o „przyjście czego?” Odpowiedź, ma się rozumieć, narzuca się sama przez się, i jest nią koniec jakiejkolwiek wizji, która ucieleśniłaby się pod postacią powrotu rządów „kaczystowskich”. To jest zresztą idee fixe blogerki spełniającej swoją posługę solidarnościową. Kontynuujmy. Uniesieniem dłoni przewodniczący dał znak; chór zaintonował Trzeci hymn solidarnościowy. „Oto nadchodzi Wyższy Byt!/Znajdźmy w radości naszej skon!/Rozpłyńmy się wśród dźwięków cytr!/Bo tobą jestem ja, ty mną.” Wraz z upływem wersów głosy drżały coraz większym podnieceniem. Przeczucie Przyjścia elektryzowało powietrze. Przewodniczący wyłączył muzykę i gdy umilkła ostatnia nuta ostatniej strofy, zapadła cisza zupełna - cisza napiętego oczekiwania, drżąca zelektryzowanym życiem. Stop. Dla krakowskiej blogerki funkcje owego „trzeciego hymnu solidarnościowego” pełnią często powtarzane przez nią frazy o „brudnej koalicji PiS, Samoobrony i LPR”, nieetyczności Kaczyńskich itp. Bezustannie powtarzanie ma bowiem elektryzować uczestników rytuału i wywoływać w nich uczucie podniecenia. Poddaje się temu również sama blogerka. Autor ciągnie dalej. Przewodniczący wyciągnął rękę; i oto nagle ponad ich głowami rozległ się Głos, głęboki, mocny Głos, bardziej melodyjny niż jakikolwiek głos ludzki, bardziej namiętny, bardziej wibrujący miłością, tęsknotą i współodczuwaniem, cudowny, tajemniczy, nieziemski Głos. „O Fordzie, Fordzie, Fordzie”, wyrzekł powoli, zniżając stopniowo ton. Doznanie ciepła pojawiło się w splocie słonecznym każdego słuchacza i rozpłynęło się aż do najdalszych zakątków ciała; łzy napłynęły do oczu; serca i trzewia słuchających zdawały się poruszać wewnątrz ich ciał, jak gdyby żyły samodzielnym życiem. „Fordzie!” - i rozpływali się, „Fordzie!” - i rozpuszczali się, rozpuszczali. I nagle inny ton, wstrząsający. „Słuchajcie!” , grzmiał Głos. „Słuchajcie!” Słuchali. Rolę „Przewodniczącego” pełni tutaj krakowska blogerka. To ona, zda się, wyciąga rękę ponad głowami uczestników posługi, jakby „eucharystycznie” kierując ich uczuciami. Wie doskonale, że są oni gotowi usłyszeć „Głos”, który dla nich ma się objawiać jako coś, co płynie z samej wprost „świątyni” (lub jakiejś biblioteki), której blogerka gorliwie służy. Jest w niej jednak kimś więcej niż zwykłą członkinią owej „świątyni”. Jest tutaj „mistrzynią ceremonii”. To ona wywołuje metafizyczne doznania wśród uczestników „eucharystii” słyszących Głos rytmicznie wypowiadający „O Donaldzie, Donaldzie, Donaldzie”. Ciągnijmy dalej za autorem. Moment przerwy, a potem Głos opadł do szeptu, ale szeptu w dziwny sposób bardziej przenikliwego niż najgłośniejszy krzyk. „Kroki Wyższego Bytu”, powiedział, a potem powtórzył: „Kroki Wyższego Bytu”. Szept był ledwo słyszalny. „Kroki Wyższego Bytu słychać na schodach”. I znów zapadła cisza; napięcie oczekiwania, na chwilę osłabłe, wzmogło się znowu, coraz większe i większe, aż po granice wytrzymałości. Kroki Wyższego Bytu - och, tak, słyszeli je, słyszeli, jak cicho zstępują po schodach, są coraz bliżej i bliżej w tym zstępowaniu z niewidzialnych schodów. Kroki Wyższego Bytu. I nagle granice wytrzymałości zostały przekroczone. Krakowska blogerka, sterująca uczuciami poddanymi już jej członków transu, z reguły w swoich wpisach obniża napięcie emocjonalne ułatwiając w ten sposób głębsze wtopienie się uczestników w seans hipnotyczny. Robi to w taki sposób, by ci oczekując „Kroki Wyższego Bytu” odczuwali więź z metafizycznym „Donaldem”. On ma bowiem być tym ucieleśnieniem namiętności, bardziej wibrującej miłości, tęsknoty i współodczuwania, cudowności, tajemniczości i nieziemskości. Kieruje ona ku temu wszelakie zagadnienia, które porusza w swoich wpisach. Niech autor mówi dalej. Ze wzrokiem wbitym w jeden punkt, z rozchylonymi ustami Morgana Rotszyld zerwała się z krzesła. - Słyszę go - zawołała. - Słyszę go. - Nadchodzi - krzyknęła Sarodżini Engels. - Tak, nadchodzi, słyszę go. - Fifi Bradlaugh i Tom Kawaguczi równocześnie powstali ze swoich miejsc. - Och, och, och! - poświadczyła nieartykułowanymi dźwiękami Joanna. - Nadchodzi! - wołał Jim Bokanowski. Przewodniczący pochylił się do przodu i dotknięciem dłoni rozpętał szaleństwo cymbałów i trąb, i rozgorączkowane tam-tamy. Och, nadchodzi! - darła się Klara Detering. - Auu! zabrzmiało to, jakby ktoś jej podciął gardło. Czując, że czas już, by dać coś z siebie, Bernard także poderwał się i zawołał: - Słyszę go; nadchodzi. I to również jest obecne we wpisach blogerki, a raczej w komentarzach jej akolitów. Ileż to różnych innych u niej zaświadcza, że słyszy ów Głos i widzi nadejście „Kroków Wyższego Bytu”? Wielu jest takich, ku spełnieniu radości krakowskiej blogerki. Ciągnijmy... Ale to nie była prawda. Niczego nie słyszał i nikt jego zdaniem nie nadchodził. Nikt - pomimo muzyki, pomimo rosnącego podniecenia. Niemniej machał rękami i krzyczał wraz z najaktywniejszymi; kiedy zaś inni zaczęli przebierać nogami i maszerować w miejscu, on również zaczął przebierać nogami i maszerować w miejscu. Niestety, ale takie przypadki również się zdarzają u blogerki. Czego przejawy ona ostro zwalcza, piętnuje, ośmiesza i gromi. Z czasem, ktoś taki poddaje się rytualnemu transowi. Ruszyli korowodem tancerzy, każdy z rękami na biodrach osoby poprzedzającej, raz za razem okrążali salę krzycząc unisono, wybijając rytm nogami, klaszcząc w takt muzyki, klaszcząc dłońmi w pośladki towarzyszy; dwanaście par rąk klaskało niczym jedna para; dwanaście par pośladków oddawało słabe echo niczym jedna para. Tuzin w jedno ja, tuzin w jedno ja. „Słyszę go, słyszę, jak nadchodzi”. Muzyka nabrała tempa; szybciej uderzały stopy, coraz szybciej klaskały do rytmu dłonie. Każdy u blogerki komentarz jej akolity, to klaskanie w dłonie. Każde ją poparcie, to krzyk unisono. Każde zbicie kontrargumentu przez akolitę, to razy oddane w pośladki adwersarza. Cała masa uczestników odbywanej tam „eucharystii” podążą korowodem, kierowanym przez mistrzynię ceremonii. Trzeba powiedzieć, że swoimi komentarzami sama pełni w tym korowodzie aktywną rolę przyklaskując z aprobatą swoim akolitom, zaś oponentom wymierzając siarczyste razy w pośladki. I oto potężny syntetyczny bas wyśpiewał słowa ogłaszające nadejście pojednania i ostateczne skonsumowanie solidarności, nadejście Tuzina-w-Jednym, wcielenie Wyższego Bytu. „Orgia-porgia”, śpiewał bas, a tam-tamy pulsowały gorączkowym rytmem. „Orgia-porgia, Forda śpiew,/Wzniecaj w paniach Jedni zew./Roztopiony już on w niej,/Z orgią-porgią dwojgu lżej.” „Orgia-porgia”, podjęli tancerze liturgiczny refren, „Orgia-porgia, Forda śpiew, wzniecaj w paniach...” Gdy śpiewali, światła zaczęły powoli słabnąć - słabnąć, a zarazem nabierać odcieni bardziej ciepłych, głębokich, czerwonawych, aż w końcu tańczący znaleźli się w.... „Orgia-porgia...” W tych ciemnościach (...) tańczący krążyli jeszcze przez chwilę, wybijając nieustający rytm. „Orgia-porgia...” Potem krąg zafalował, pękł i padł we fragmentach na sześć miękkich tapczanów, które otaczały - krąg wokół kręgu - stół i rozstawione wokół niego krzesła. „Orgia-porgia...” Czule gruchał głęboki Głos; w czerwonym półmroku brzmiało to tak, jak gdyby jakiś ogromny czarny gołąb unosił się dobrotliwie nad leżącymi już teraz na wznak lub twarzą w dół tancerzami. Jest to najbardziej oczekiwany przez blogerkę moment wywołanego transu, gdy jej akolici roztopią się wraz z nią w jedności, oponenci bądź to się złamią i się przyłączą bądź też opuszczą tą swoistą „liturgię”. Można się spodziewać, że w tym miejscu blogerka odczuwa spełnienie. Ukontentowana czeka do następnego seansu. http://moherowyfighter.salon24.pl/382085.html
Etykietowanie:

1 komentarz

avatar użytkownika Maryla

1. Moherowy Fighter ;)) gdyby nie było RKK to by nie

powstało wiele doskonałych tekstów ;) To taka "anty muza",) ale jak zapładniająca ;) pozdrawiam

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl