Nanga Parbat – to wielkość R Z E C Z Y P O S P O L I T E J w akcji
Husarska szarża naszych himalaistów pozwoliła uratować Francuzkę, ale jej polskiego partnera już nie. Warto zapoznać się z jej relacją - Wg uratowanej Revol to Pakistańczycy nawalili
Akcja ta wzbudziła podziw na całym świecie i – prawdę mówiąc – chyba tylko Polaków było na nią stać.
Rzucić się z marszu na górę praktycznie nie dającą się zdobyć w zimie, by uratować bliźnich?
Warto też pamiętać, że wsród tych „czterech wspaniałych” (wybranych spośród ochotników szykujących się do ataku na K2, i wspieranych finansowo przez tysiące ludzi, ale także przez państwo polskie – MSZ i ambasadę w Pakistanie oraz ambasadę francuską) był Rosjanin, który chciał stać się Polakiem i nim został.
Bo Dennis Urubko otrzymał polskie obywatelstwo w roku 2015.
W tych polskich lodowych bojownikach („ice warriors” – jak polskich himalaistów dokonujących „rzeczy niemożliwych” w latach 80-tych ub. wieku – ochrzciły wtedy międzynarodowe media) pnących się nocą w szaleńczym tempie po lodowej ścianie, aby ratować kolegów – ja widzę przede wszystkim moc, godność i potęgę dawnej Rzeczypospolitej, otwartej dla każdego, kto czuł i myślał po polsku. I dlatego przyciągającej najlepszych.
Dobrze się stało, że nareszcie mamy rząd i prezydenta dbających o polskie sprawy. I dlatego jedyną niewiadomą jest dziś ranga nagród i orderów, które powinny czekać na himalaistów po ich powrocie.
Bo ich archetypowo polskie zachowanie pozwala też nam, zwykłym zagonionym szaraczkom, powtarzać głośno i po cichu – „Polak to brzmi dumnie”. Zwłaszcza kiedy ludzie podli obrzucają nas błotem, niepomni przysług im poczynionych.
Bo tylko Polaków było stać na ziemiach Generalnej Guberni oraz na terenach przyłączonych do Rzeszy Niemieckiej na tak masowy sprzeciw wobec drakońskich zarządzeń niemieckiego okupanta – czyli ratowania oraz ukrywania przed nim tysięcy polskich Żydów.
A tym, którzy wykrzywieni z bólu i nienawiści oskarżają nas dziś o „współudział w Holokauście”, bo „uratowało się tak niewielu” – mówię wprost – gdyby nie polski duch i polska odwaga – to nie uratowałby się wtedy ani jeden polski Żyd. Ani jeden ...
Warto też wspomnieć o polskim duchu i polskich wartościach w kluczowym momencie drugiej wojny światowej – kulminacji powietrznej Bitwy o Anglię.
Brytyjskie lotnictwo goniło wtedy resztką sił – było co prawda dosyć samolotów myśliwskich, ale już brakowało pilotów, a ci walczący od wielu tygodni – byli u kresu sił.
I w tym rozstrzygającym momencie, bez rozkazu, a nawet wbrew wyraźnemu zakazowi – do toczącej sią walki powietrznej wmieszała się grupa pilotów Dywizjonu 303 przypadkiem odbywająca w pobliżu nie wiadomo który to już z rzędu lot ćwiczebny.
Wmieszali się w typowo polski sposób – niewiele sobie robiąc z oficjalnych nakazów i zakazów – i odnosząc taki sukces w tej swojej pierwszej walce powietrznej o Anglię, że już od następnego dnia wysłano dywizjon do regularnej służby – a reszta jest HISTORIA.
Dywizjon 303 osiągnął w krótkim czasie rekord zestrzeleń, ale przede wszystkim błyskawicznie nauczył RAF nowej, „polskiej” taktyki walki z przeciwnikiem w powietrzu.
Bo do tej pory regulaminy RAF-u przewidywały ostrożny ostrzał samolotów przeciwnika z odległości nie mniejszej niż 400 jardów (by eksplodujący w powietrzu samolot wroga nie uszkodził własnego).
Polacy gwizdali na takie ograniczenia i po husarsku wlatywali w sam środek niemieckiej formacji bombowców, otwierając do nich ogień z odległości 100 metrów. Efektem było natychmiastowe rozbicie nalotu, bo Niemcy ratując się, chaotycznie uciekali we wszystkich kierunkach, rozsypując przeznaczone dla Londynu bomby po polach południowej Anglii. A ilość zestrzelonych bombowców rosła jak na drożdżach.
Kolejnym „wykroczeniem” Polaków było nieprzestrzeganie zakazu walki z myśliwcami wroga, bo samoloty, na których latali – typu Hurricaine, były maszynami dobrymi, ale nie najlepszymi w brytyjskim arsenale – były przeznaczone jedynie do walki z bombowcami, a do zwalczania niemieckich messerchmittów kierowano nowocześniejsze Spitfire.
Polacy nie tylko, że nie uciekali przezd niemieckimi myśliwcami, ale ich aktywnie szukali – i to z całkiem dobrym rezultatami.
A najlepszym pilotem dywizjonu w Bitwie o Anglię był walczący w jego szeregach Czech – Josef Frantiszek, który walczył jeszcze bardziej "po polsku" niż Polacy.
Bo u nas zawsze było - i jest - miejsce dla tych, którzy czuli i myśleli, tak jak my.
To niespodziewane wejście polskich lotników do Bitwy o Anglię przeważyło szalę tych zmagań na rzecz Brytyjczyków, ratując świat przed Hitlerem.
Bo gdyby on wtedy zwyciężył, to Anglicy by poprosili o pokój, USA na pewno by nie przystąpiły do wojny – a na placu gry pozostałoby tylko dwóch graczy – Hitler i Stalin, dwóch agresorów i okupantów, od sierpnia 1939 roku związanych paktem Ribbentropp-Mołotow.
A gdyby Hitler po zneutralizowaniu Anglii nie musiał już utrzymywać wojsk we Francji i Norwegii, to tych kilka dodatkowych dywizji mogło przeważyć szale pod Moskwą w roku 1941 – bo Niemcom do zwycięstwa zabrakło tam naprawdę niewiele – i losy świata mogły potoczyć się całkiem inaczej.
Tak wielką wagę miała polska niesubordynacja i polska fantazja podczas tamtego ćwiczebnego lotu w dniu 31 sierpnia 1940 roku.
Nie pierwszy to raz, kiedy ratowaliśmy świat, ale on – od lat ogłupiany i oszukiwany przez tych, którzy niestety ciągle mają zbyt wiele do powiedzenia i niestety zwykle źle nam życzą - wcale o tym nie wie, i wiedzieć nie chce...
A wedle całego szeregu przepowiedni, to Polska i polskie wartości będą w przyszłości wytyczały drogę dla świata (pisałem o tym tutaj - => Przepowiednie o Polsce ).
A patrząc na polski wyczyn na Nanga Parbat, to można być spokojnym o losy świata... bo im więcej polskości w świecie, tym lepszy ten świat niewątpliwie będzie...
P.S. Chociaż w ruchu drogowym to jednak moglibyśmy tę ułańską fantazję troszkę poskromić, prawda?
- Docent zza morza - blog
- Zaloguj się, by odpowiadać
1 komentarz
1. Po co
ci ludzie laza po niebezpiecznych, wysokich gorach? Szczegolnie zima, kiedy mozna odmrozic czlonki? Oni z pewnoscia znaja odpowiedz. Moze rownowaznikiem bylby maraton dlugosci 300 km? I to i tamto jest niebywalym wyczynem. Ja bym wolal przejecha dystans samochodem, a na szczyt doleciec helikopterem. Zareczam, ze piekno krajobrazu bym odczuwal w calkiem dobry sposob.
Ja nie mam zdania na ten temat.
Jako normalni, czyli wolni ludzie, powinni odpowiadac za skutki decyzji przez siebie podjetych.