Jak Pani Clinton oszukując zająca-Sandersa przerżnęła prezydenturę
Aby stanąć do ostatecznej walki o prezydenturę USA trzeba najpierw zdobyć nominację jednej z dwóch liczących się partii polityc...
Aby stanąć do ostatecznej walki o prezydenturę USA trzeba najpierw zdobyć nominację jednej z dwóch liczących się partii politycznej – demokratycznej lub republikańskiej (bo to ich kandydaci zdobywają zwykle ok. 95% głosów oddawanych w listopadowej rozgrywce).
Aby głosować trzeba najpierw się zarejestrować – jako zwolennik jednej lub drugiej partii albo jako „niezależny”. Aby zdobyć nominację trzeba najpierw wygrać prawybory, gdzie w poszczególnych stanach wypowiadają się zarejestrowani zwolennicy danej partii, bądź wyłącznie jej członkowie.
A celem prawyborów jest zdobycie jak największej liczby delegatów na ogólnokrajową konwencję partyjną desygnującą kandydata na urząd prezydenta USA.
W partii republikańskiej kandydat musi zdobyć poparcie co najmniej połowy z delegatów stanowych, ale wśród demokratów to nie wystarczy, ponieważ 1/3 głosów mają na konwencji „superdelegaci” – czyli partyjna nomenklatura, mogąca poprzeć tego kandydata, którego sobie upodobała – niezależnie od jego/ jej ogólnokrajowej skali poparcia i niezależnie od preferencji własnego stanu.
A w tym roku „Grupa Trzymająca Władzę” w USA zdecydowała, że następnym prezydentem ma zostać Pani Clinton.
A dlauwiarygodnienia prawyborów wystawiono przeciw niej żyda i socjalistę - senatora Bernie Sandersa - jako postać "niemożliwą do zaakceptowania przez wyborców”, co wyszło na jaw przy okazji ujawnienia przez portal Wikileaks wewnętrznych mejli partii demokratycznej – http://yournewswire.com/wikileaks-bernie-sanders-plant-primaries-rigged/
Pani Clinton wystąpiła z programem ”business as usual”– czyli, „żeby było tak, jak było”, a Bernie Sanders został wysłany z „mission impossible” – obiecując wszystko wszystkim – darmową opieką medyczną, darmowe studia, darmowy program emerytalny i atakując tamtejszych oligarchów oraz krytykując bolączki ustroju kapitalistycznego (co już wykraczało poza ramy wcześniejszego dealu).
Wynik takiego starcia był z góry do przewidzenia, prawda?
Ale w tym roku amerykański establiszment, mimo miliardów wydawanych na kształtowanie opinii publicznej oraz jej staranne monitorowanie, całkowicie przeoczył fundamentalną zmianę amerykańskich nastrojów i niemalże rewolucyjny ferwor wśród „zwykłych ludzi”. Gdyż nadszedł czas autentycznej zmiany oraz odrzucenia norm i postaw narzucanych dotąd przez establiszment (i to dlatego prezydentem został Donald Trump).
I Bernie Sanders zaczął przyciągać tłumy, co przełożyło się na wyniki prawyborów, podczas gdy Pani Clinton, mówiąc oględnie – nie wzbudzała entuzjazmu...
A przecież Pani Clinton miała sobie swobodnie przefrunać przez prawybory, a następnie komfortowo pokonać kandydata republikanów, którym miał zostać Jeb Bush.
Ale demokratyczni wyborcy solidnie popędzili kota pani Clinton, wybierając Sandersa, tak jak republikańscy masowo opowiedzieli się za Donaldem Trumpem (ale Bushowie nie zapominają - bo to ludzie Jeba upublicznili w październiku kompromaty na kandydata republikanów).
No nie, tego było za wiele - czy to chamstwo sobie wyobraża, że to oni wybierają prezydenta USA?
I dobrze naoliwiona pieniędzmi Wall Street machina demokratów ruszyła pełną parą ...
Wieloletni wyborcy demokratyczni, chcący tym razem zagłosować na Sandersa, ze zdumieniem dowiadywali się, że nie ma ich w spisie wyborców (jak w Nowym Jorku) - albo naraz okazywali się „republikanami” ;-), podczas kiedy ludzie z wyrokami (automatycznie tracący prawa wyborcze), nagle pojawiali się na listach {jak w Zachodniej Wirginii - a komu to wtedy mogły przypaść „ich”głosy, ;-)? }; a kiedy już po wielu trudach ludzie w końcu oddali swój głos, to po czasie okazywało się, że w ogóle nie został on policzony (jak w Kalifornii) albo ogłoszone wyniki rażąco (nawet do 14%, jak w Alabamie, czy 10%, jak w Ohio) odbiegały od wyników „exit polls” – co zawsze i wszędzie świadczy o szachrajstwie.
A tam, gdzie głosowano wyłącznie przy pomocy maszyn wyborczych – wygrywała Pani Clinton, ale tam gdzie zostawał papierowy ślad po oddanym głosie – to bezapelacyjnie zwyciężał Sanders. Itd. itp.
„Jedynym kandydatem na prezydenta Stanów Zjednoczonych, który nie zwrócił się do sponsorów, był Bernie Sanders. Był zależny wyłącznie od sympatii zwykłych wyborców.
Ale Sanders odpadł z gry, zdobywając w głosowaniu 45% głosów, a wyniki wyborów znacznie różniły się od danych exit poll. Eksperci stwierdzili, że w punktach wyborczych o największej frekwencji różnice rosły w dużym tempie i mocno różniły się od otrzymanych wcześniej cyfr. „Mowa o elektronicznym fałszowaniu przez hakerów wyników głosowania w poszczególnych stanach i właśnie w tych punktach wyborczych,gdzie maszyny nie są w żaden sposób kontrolowane, gdzie nie ma papierków” – podkreślił ekspert.
Według jego słów, w poszczególnych stanach doszło do fałszerstw 10% głosów na korzyść Clinton. Nie można twierdzić, że to ona otwarcie kierowała tym procesem. Najwyraźniej maszyny zostały zaprogramowane tak, aby za każdy głos Sandersa, np. 0,8 dostawało się jemu, a 1,2 Hillary Clinton. Stąd takie dziwne i absurdalne cyfry: 57 111, 007.
Zwolennicy Sandersa stwierdzili, że oprogramowanie i sprzęt elektroniczny, który wykorzystywano na wyborach, nie są poddawane oglądowi ze strony organów władzy. Sprzęt jest w pełni kontrolowany przez prywatne struktury, które zapewniają oprogramowanie. Taka sytuacja jest wszędzie, poza jednym stanem – Oklahomą. Tylko tam władze zachowały prawo sprawdzania oprogramowania. I właśnie tam Sanders odniósł przeważające zwycięstwo. "
https://wolnemedia.net/oszustwo-wyborow-wewnatrzpartyjnych-w-usa/
I chyba nie musimy się dopytywać, jak wyglądały kampanie obojga pretendentów w liczących się mediach...?
Oburzenie oszukanych wyborców ”Berniego” rosło, aż w końcu „mleko się rozlało” dzięki ujawnionym przez Wikileaks wewnętrznym dokumentom i partia demokratyczna musiała otwarcie przyznać, że jej prawybory zostały sfałszowane.
(DNC - to Democratic National Comittee - coś w rodzaju Komitetu Centralnego partii demokratycznej)
No dobrze – Pani Clinton zdobyła w końcu swą upragnioną nominację, a Bernie Sanders został przez partyjnych bossów zmuszony do upokarzającego poparcia jej na konwencji – ale co dalej?
Trzeba jeszcze było pokonać kontrkandydata republikanów... a tymczasem zdegustowani i po prostu wściekli demokraci masowo zaczęli gromadzić się pod sztandarem „neverhillary” - http://insider.foxnews.com/2016/07/31/never-hillary-many-bernie-sanders-supporters-are-backing-trump
Czy senator Sanders nie przesadza...? Hmmm...
Państwo Clintonowie mają bowiem za sobą b. długą listę osób z nimi związanych, którym „przytrafiły się” śmiertelne wypadki, samobójstwa albo „nieznani sprawcy” – to w sumie prawie 50 osób, w tym dwunastu ochroniarzy, którzy zapewne widzieli albo słyszeli coś, czego nie powinni...
http://www.wnd.com/2016/08/clinton-death-list-33-most-intriguing-cases/
A co się stało z chłopakiem, który przekazał Wikileaks kompromitujące materiały? Zgadliście – ktoś wsadził mu dwie kule w plecy...
No i w końcu nadszedł listopad – i Pani Clinton zabrakło kilkunastu tysięcy głosów poparcia w dwóch wahających się stanach – w Michigan i Wisconsin (to w sumie aż 26 elektorów).
A kogo lokalni demokraci poparli tam wcześniej w prawyborach? No pewnie, że Sandersa...
Dwóch kandydatów prawidłowo zdiagnozowało stan dzisiejszej Ameryki, proponując przy tym dwa całkiem odmienne rozwiązania.
Wielka szkoda, że Amerykanów brutalnie oszukano i nie doszło w tym roku do konfrontacji dwóch wyrazistych programów politycznych:
- „więcej socjalizmu” Sandersa kontra „więcej kapitalizmu i patriotyzmu” Trumpa.
Bo wedle wcześniejszych prognoz Bernie Sanders miałby większe szanse w starciu z Donaldem Trumpem, niż Pani Clinton.
Ale w tym roku do wielu Amerykanów dotarła skrzętnie skrywana przed nim prawda – że także u nich wybory prezydenckie są ustawiane, podobnie jak na całym świecie...
Przyszłość wykaże, czy tym razem Amerykanie naprawdę się przebudzili (do czego, moim zdaniem, bardzo blisko), czy sprawy tradycyjnie zostaną rozmyte i zmanipulowane.
Ale pani Clinton zdążyła się przekonać o sile i prawdzie starego porzekadła Abrahama Lincolna:
- Docent zza morza - blog
- Zaloguj się, by odpowiadać
napisz pierwszy komentarz