Samozachowawczy instynkt dziennikarzy
Większość dziennikarzy naprawdę kochała Platformę Obywatelską. Publikowane od czasu do czasu sondaże pokazywały, że 70-80%z nich przy wszelkich możliwych okazjach głosowała na tę partię. Ona z kolei odpłacała się kosztownymi ogłoszeniami w zaprzyjaźnionej prasie.
Sielanka ta skończyła się 18.06.2014, kiedy to ABW, prokuratura i policja zaatakowały redakcję "Wprost", łamiąc prawo i używając siły fizycznej. Zaatakowanym redaktorom udało się zwołać coś w rodzaju "pospolitego ruszenia" dziennikarzy w liczbie ok 100 osób. Pogoniło ono kota służbom tak skutecznie, iż uciekając zostawily one na miejscu boju teczkę z tajnymi dokumentami.
Oczywiście, teraz jest mnóstwo komentarzy, że była to "ustawka" oraz prowokacja. Rzecz jasna, tak miało być, tylko, że cała akcja powinna była wyglądać inaczej. Kamery TVN24 miały pokazać, jak władza karze tych, co próbują jej szkodzić. Zamiast tego wszyscy zobaczyli blamaż służb i prokuratury. Sądzę, iż prędzej spodziewały się one inwazji Marsjan niż tego, że pogardzani przez wszystkich dziennikarze są zdolni do takiej akcji.
Co wiecej wystosowali oni oni natychmiast list protestacyjny / http://niezalezna.pl/56521-srodowisko-dziennikarskie-solidarne-z-wprost-dzialania-sluzb-nacechowane-politycznie-list / podpisany przez 116 osób, reprezentujących wszystkie możliwe środowiska. Z jednej strony mamy wśród sygnatariuszy Wojciecha Czuchnowskiego z "GW", Monikę Olejnik i Katrzynę Kolendę-Zalewską z TVN, a z drugiej list podpisali: Paweł Miter z Katolickiej Agencji Informacyjnej, Wojciech Wybranowski z "Do Rzeczy", Grzegorz Wierzchowski z Niezaleznej.pl, czy Rafał Ziemkiewicz z "Do Rzeczy".
Dlaczego tak się stało? Uważam, że zagral tu instynkt samozachowawczy. "Pieszczoszki władzy" uświadomiły sobie nagle, że ukochana PO zamieniła się we wroga. Nawet najgłupszy z nich zdał sobie sprawę z tego, iż jeśli spacyfikowana zostanie redakcja "Wprost", to następnym celem ABW może stać się on i jego miejsce pracy.
W efekcie następnego dnia rano /19.06.2014/ premier zwołał konferencję prasową, na ktorej błagał Latkowskiego o opublikowanie całości rozmów, a Monika Olejnik powiedziała, że wszyscy dziennikarze są teraz przeciw Tuskowi. Tego samego dnia wicenaczelny "Wprost oświadczył, że o tym, kiedy i co publikować decyduje naczelny pisma, a nie premier
To akurat już dziś /20.06/ okazało się nieprawdą. Sylwester Latkowski /naczelny "Wprost"/ przyznał, że nie ma taśm z Bieńkowską, Wojtunikiem i Kulczykiem, tylko obiecano mu je kiedyś dostarczyć. Widać więc, że to nie on decyduje, tylko tajemniczy "władcy taśm".
Prokuratura próbuje teraz przerzucić odpowiedzialność za całą aferę na dziennikarzy. Aresztowała pracownika restauracji, Łukasza N. i postawiła mu zarzuty. Zwolniono go potem za kaucją 40 tys. zl. Dziś "Rzeczpospolita twierdzi jakoby:
"Łukasz N., składając wyjaśnienia, miał zasugerować śledczym, że to właśnie dziennikarz [Piotr Nisztor} dostarczył mu sprzęt do nagrywania rozmów. Nisztor [dziennikarz "Wprost"] jest zaskoczony.Nie znam Łukasza N., nie znam nawet jego nazwiska, nigdy go nie widziałem- powiedział podczas rozmowy z dziennikarzami gazety." / http://www.rmf24.pl/raport-podsluchy-tasmy-wprost/fakty/news-tasmy-wprost-menedzer-restauracji-obciaza-dziennikarza,nId,1445934 /
Premier się pokajal, a instynkt samozachowawczy zaczął teraz działać w przeciwnym kierunku. Już wczoraj wieczorem Monika Olejnik wyraźnie złagodziła swoje stanowisko i zajęła się krytyką swych prawicowych kolegów, a nie Tuska. Żakowski i Blumsztajn z "GW" poparli zaś premiera. Zobaczymy, co będzie dalej.
- elig - blog
- Zaloguj się, by odpowiadać
napisz pierwszy komentarz