Lili lili laj, czyli klasyka sarmacka najklasyczniejsza

avatar użytkownika Maryla

Niech to będzie niczym film o dawnych wiekach. W czasie zimowym, kiedy wieje mroźny północny wiatr akwilon – czyli w porze roku, o której sarmacki wieszcz Kasper Miaskowski rymował:

Gdy ostrym Akwilonem ścinają się wody,

Że rzeki i jeziora śklane zwiążą lody:

Gdy bydło z gołych lasów do obory pędzi,

A śnieg biały upadnie głębiej

niż na piędzi… …ludzie świeccy nie próżnują: Kto myśliwy,

po śniegu zwierza z charty tropi,

Nasz starzec

przy kominie grzanki w piwie topi… …jak pisał inny sarmacki wieszcz Wacław Potocki. Ale nie próżnują też sarmackie panny siostry za klasztorną kratą. Wstają przed świtem, by zaśpiewać: Hejnał siostry moje świta,

Pan Jezus do nas zawita,

Jeśli go przyjmiemy, pyta. Idą do chóru, modlą się, medytują, śpiewają swoje „Godziny” i wracają do klasztoru. Jest ich – co za traf! – ewangeliczny tuzin. A że rozedniało na dobre, zacierają drobne ręce i biorą się do pracy. Jest może połowa osiemnastego wieku, dzień tuż przed Wigilią… a może i Wigilia. Marta i Klara kucharzą, prasowanie przypadło Eufrozynie i Marynie, praniem zajmuje się Frozyna, Beata zamiata, Jadwiga dogląda obórki. Młoda siostra Anna usługuje zaś najstarszej, zniedołężniałej Agacie. Matka przełożona dozoruje. Pozostałe – biorą pióra w dłonie.

zdjecie

Kolęd zakonnych pisanie circa AD 1750

Teraz Wiktoryja, która jest kantorką klasztoru, komponuje muzykę; inne – Februchna, Maryna, Krystyna i Róża, którym nie naznaczono na dziś cięższych zadań – jedynie piszą albo przepisują słowa kolęd. Zadanie takie bywa prawdziwą pracą, ale bywa i świątecznym wytchnieniem. Jeszcze jako nowicjuszki siostry musiały obowiązkowo spisywać swoje medytacje; czasem i w formie udatnych, rymowanych strof.

Niektóre nie porzuciły już potem pióra – i po złożeniu ślubów nadal rymują. Każda przecież stara się skompletować dla siebie własny śpiewnik, żeby w swojej celi móc się „świątobliwie weselić albo sobie nieco wytchnąć… śpiewać pieśni duchowne albo psalmy”.

Zresztą wedle ustaw zakonnych pannom siostrom w dzień świąteczny wolno „obracać czas naznaczony do roboty na pisanie, czytanie, składanie pieśni duchownych i tym podobne rzeczy; to się rozumie dla tych, które by do tego miały chęć i talent”. Więc raz z talentu i chęci, raz z obowiązku, a raz dla nabożeństwa, czy osobistego, czy też wspólnego, panieńskie pióra zapełniają karty równymi, kształtnymi literami i – niekiedy – rzędami pięciolinii. I tak oto z myślą o narodzinach upragnionego Dzieciątka siostra Marynka skomponowała:

O, perło niebieska, słodka Maryja,

Toć już Twój Synaczek rączki rozwija…

Wzrastajże, mrugajże świata zbawienie,

Azaś w sercach wzniecaj czyste płomienie,

Niech będzie z nich Bogu całopalenie. Amen. Druga siostra, Beata, znana z tego, że jej długie nogi szybko ją po klasztorze niosły – pisząc, przechodzi od anielskiej chyżości do kontemplacji:

Biegnę z rana zmordowana,

Betlejem pokaż mi Pana.

Jest w stajence przy Panience,

Święte go piastują ręce. Trzecia siostra, Anna, która ledwie co złożyła śluby i w głębi ducha nadal czuje się nowicjuszką – spostrzega, że jej wolna wola wciąż pozostaje swawolna. Matka przełożona strofuje ją, że przypomina wołki z klasztornej obórki, którym siostra Jadwiga aż nazbyt pozwala hasać. Więc siostra Anna komponuje ku własnej przestrodze „Wołki duchowne”: Woły moje, woły moje,

Wszystkie wnętrzne siły,

Nie chodźcie tam, nie chodźcie tam,

Kędyście błądziły.

Trzeba w insze lasy,

Z naturą w zapasy. „Z naturą w zapasy”. No tak, panny pochodzące ze szlacheckich rodów muszą zmagać się w klasztorze z własną szlachecką „naturą”, trzymać z dala od „dworu” i „pysznego humoru” (bo pycha, jak wiadomo, to źródło wszelkich innych grzechów). Anna pisze wprost: „nie chodźcie za wrota,/ gdzie niemiła cnota”. I tak, po kolei idąc, dla każdej panny znajdzie się jakaś odpowiednia kolęda. Kucharzące Klara i Beata, które teraz kucharzą, ale które kuchni bodaj nie lubiły („woły moje… nie chodźcie do kuchnie… gdzie co złego cuchnie...”), otrzymały od siostry Teofili kolędę taką: Pomaga Bóg, bodajś zdrowa

Kuchareczko Jezusowa.

Gotujże Mu dobrze… Niechże, powiada siostra Teofila, nasze Jezusowe Kuchareczki gotują dla nas jakby dla Jezusa, serwując Mu to jedynie, co Jego „Matusia kazała” i co sam Jezusek „akceptuje”. Akceptuje zaś „Dobrą wolę i pragnienie/ Kochać go nad swe zbawienie”, następnie „Serce czyste i skruszone,/ Ogniem miłości pieczone”, do którego dołączyć trzeba „cierpliwości worek”. To na główne danie. Na deser zaś (czyli na „wety”) „milczenie,/ Woli umartwienie”. Wedle zakonnej reguły.

Kolęd niezakonnych przekazywanie

Ale część panien dobrze jeszcze pamięta „ze świata” inne słowa. Jest okazja, aby i te pieśni przelać na papier, uwiecznić. Dajmy na to, cierpienia brzemiennej. Siostry raczej nie wiedzą o nich z własnego doświadczenia, chyba że te, które są eksmężatkami. Czyżby dlatego pióro siostry Krystyny przepisało starą, znaną już wcześniej kolędę, w której Matka Boska narzeka… na samego świętego Józefa? To oczywiście zaledwie licentia poetica, bo święty Józef był wzorem małżonka, ale w popularnej kolędzie, której nie będzie się śpiewało w świątyni, lecz tylko w refektarzu – pobożny dowcip uchodzi. Zwłaszcza jeśli wzrusza, podkreślając rodzicielski trud Matki Bożej:

Pomału Józefie,

Pomaluśku proszę.

Widzisz, że ja nie mogę

Bieżeć tak prędko w drogę. Wyrozumiej, proszę,

Wszak widzisz co noszę,

W mym żywocie mam Boga,

Przeto mi przykra droga.

Kołysanie Dzieciątka

Ale czas już, czas! Słońce zaszło, dzwonek wzywa, Wiktoria i Februchna intonują kompozycję siostry Róży:

Pójdźmy siostrzyczki do żłobu Pańskiego,

Pójdźmy z pieśniami chwalić Pana swego! Podrywają się z miejsc – każda wywołana po imieniu, każda z własną rolą. Tylko biedna Agata i usługująca jej Anna będą musiały zostać w swoich celach. Inne ustroją teraz żłóbek i będą adorować Dzieciątko Jezus. Ten pradawny obyczaj praktykowano w wielu sarmackich klasztorach. Siostry pod przewodem matuchny, czyli matki przełożonej, udawały się w dzień wigilijny do kaplicy albo osobnej izby, albo kościoła, aby urządzić żłóbek, a potem na zmianę kołysały figurkę Dzieciątka i śpiewały nabożne kołysanki. Ruszają więc, biorą się do roboty i już wiemy, że będzie pięknie, nawet jeśli trochę pofałszują – tak jak Teofila, z której inne będą sobie po cichu żartowały. Tymczasem siostra Beata „co ma długie nogi” pierwsza dobiegnie do stajenki i ją umiecie; Maryna uściele sianeczkiem żłóbek; Eufrozyna zawczasu zagrzeje i położy na żłóbku „białe pieluszki i miękuchne poduszki”, Klara i Marta przygotują „gomółeczki” i ciepłą strawę dla Dzieciątka. Wreszcie Będzie Matuchna dziecię kołysała,

A Wiktoryjka nadobnie śpiewała

I my jej pomagajmy,

Paniątku tak śpiewajmy:

Lilaj, lilaj Dzieciąteczko,

Lilaj, lilaj Paniąteczko… I popłyną te wszystkie strofy, które panny siostry pracowicie przez Adwent przygotowywały. Szanowni Czytelnicy widzieli je powyżej. Są piękne, ale dziś mało znane. Przytaczałem je dlatego właśnie, aby odkryć przed Szanownymi Czytelnikami część tego ogromu, który wciąż powszechnie znany nie jest. Niewyczerpany, niezgłębiony skarbiec polskich kolęd, czekających na odrodzenie tradycji. No własnie… ale z drugiej strony ta tradycja wciąż ma się nieźle, mimo że zubożona. Bo obok tamtych zapomnianych kolęd dźwięczały u zakonnego żłóbka i przetrwały do dziś inne, te, które wszyscy znamy na pamięć. Czy to Eufrozyna, czy to Jagienka, czy Krystyna je zrymowały? I czy akurat wtedy – czy może raczej kilkadziesiąt lat wcześniej? W innym klasztorze? Gdy śliczna Panna Syna kołysała,

Z wielkim weselem tak Jemu śpiewała:

Lili lili laj, moje Dzieciąteczko,

Lili lili laj, śliczne Paniąteczko. Albo:

Jezus malusinki leży nagusinki,

Płacze z zimna, nie dała mu

Matusia sukiénki. Czy też: Czemże litości nie masz, Panno droga,

Żeś w liche siano uwinęła Boga?…

Lecz to dziwniejsza, że Pan ogniem bywszy,

W siano się zwinął, siana nie spaliwszy.

O, siano, siano, czemu nie gorejesz?

Czemu przynajmniej Pana nie zagrzejesz? Odśpiewawszy te nabożne kołysanki, panny siostry pobiegną na Pasterkę – i znowu będą śpiewać. A po Pasterce nastąpi jeszcze uroczystość w refektarzu. Tam już zgoła o innym charakterze, bo panny wyciągną – obok kolęd – pastorałki, skoczne i wesołe. Niektóre z nich znamy wszyscy: „Z Narodzenia Pana dzień dziś wesoły”, „W dzień Bożego Narodzenia”, „Pójdźmy wszyscy do stajenki”, „Ach, ubogi żłobie”. Te powyższe nie powstały akurat za klasztorną kratą, przyszły do panien sióstr z zewnątrz. Wszakże były też panieńskie kolędy biesiadne, ba, arcybiesiadne, napisane na użytek świątecznej radości w refektarzu. Jedną z nich są znane nam już, szalone „Wołki duchowne” siostry Anny. Drugą mamy tu: „Eja, eja, po kolędzie, po kolędzie/ Wesoła każda niechaj będzie!”. Czyżby to siostra Wiktoryja, główna kantorka klasztoru, ułożyła ten buchający dźwiękiem tekst do skocznej melodii, którą – rozdawszy flety i skrzypce – kazała grać jednym, a śpiewać drugim, może jeszcze do tego przytupując? Taneczny początek niepostrzeżenie przechodzi w duchowne wesele, melodia rośnie, a z nią okrzyki radości. Klaszorne przepisy dozwalały przecie, a nawet zalecały, aby raz do roku weselić się z prawdziwym rozmachem, a zarazem z małym przymrużeniem oka: Skrzyp skrzyp skrzyp skrzyp

skrzyp skrzyp skrzyp skrzyp skrzyp

Skrzypce weźmy i wijole,

Ciesz ciesz ciesz ciesz

ciesz ciesz ciesz ciesz ciesz ciesz

Cieszmy się wesole. [tak!]

Zabrzmij życzliwie nasza melodyja,

Wiwat Jezus, wiwat Maryja!…

Niech familija naszego Karmelu,

Wesoła cieszy się do wieków wielu.

Arcypoetki sarmackie

Radosna scena z klaszornego refektarza kończy mój wigilijny „film”. Jak w każdym filmie – tak i w moim pojawiła się fikcja. Po co? Po to, żeby Szanownym Czytelnikom wpoić szacunek i wdzięczność dla sarmackich panien benedyktynek, klarysek, karmelitanek, wizytek i brygidek. Februchna, Wiktoria, Teofila, Marynka, Frozyna, Krzyśka, Różyczka, Jagienka, Martusia, Agata, Anka, Beatka, Eufrozynka – te miana zastąpiły nieznane nam imiona prawdziwych, anonimowych poetek, panien sióstr z karmelitańskiego klasztoru, zapewne klasztoru krakowskiego.

Wprawdzie imiona rzeczywiście zapisano w rękopismiennym śpiewniku, który powstał w XVIII stuleciu, bodaj właśnie dla karmelitanek krakowskich, a dziś pozostaje w zbiorach Biblioteki Uniwersyteckiej w Poznaniu (w roku 1980 wydała go w całości Barbara Krzyżaniak – i odtąd jest dla zainteresowanych łatwo dostępny). Ale oczywiście nie wiemy, czy są to imiona klasztornych poetek.

To tylko któraś z rymujących panien wprowadziła je do żartobliwej, rymowanej opowieści o lulaniu Dzieciątka w klasztorze – z humorem, żartobliwie, w serdecznych zdrobnieniach portretując całą swoją wspólnotę, a przy okazji opisując ów wzruszający zwyczaj. Więc trudno tym akurat siostrom przypisywać autorstwo kolęd – tak jak to tutaj dla świątecznej zabawy uczyniłem – ale… co nam lepszego pozostaje? Nie trzeba wątpić, że właśnie pod którymiś z tych imion ukrywają się przynajmniej niektóre Boże poetki. W sumie, czy to jednak istotne, jak się nazywały? Tworzyły przecież nie dla chwały własnej, lecz dla chwały Bożej i dla zbudowania wspólnoty.

Tym niemniej nasze serdeczne westchnienie bardzo im się należy. Jak też należą się małe przeprosiny. Bo zwykle mówiło się, i nadal się mówi, że Sarmatki miewały ciężką rękę do pióra, że pisały rzadko i niezgrabnie. Owszem, dałoby się tak powiedzieć o wielu innych – ale nie o nich. Dlaczego? One były (jak pisze badacz Stefan Nieznanowski) „świetnie obyte z barokową poetyką (…), posiadły znajomość polszczyzny, której mogliby im pozazdrościć inni poeci”.

Może dlatego, że w przeciwieństwie do zakonników (jakże często plebejuszy) panny te wyszły z bogatych, ba, dygnitarskich rodzin, przesiąkły wyższą kulturą… ale do końca nie będziemy tego wiedzieć. W każdym razie zawdzięczamy im najbardziej tkliwe i najbardziej wzruszające tony staropolskiej literatury, które nigdy nie straciły na aktualności. Dowodem jest to, że śpiewamy je do dziś. Wypadałoby jeszcze tylko dodać, że kolędy panien sióstr bardzo długo brzmiały wyłącznie w klasztornych murach. Dopiero po upadku Rzeczypospolitej, w XIX wieku, świeccy odkryli ich urok także dla siebie. Ale to już inna, długa historia.

Jacek Kowalski

 

http://www.naszdziennik.pl/mysl/63361,lili-lili-laj-czyli-klasyka-sarmacka-najklasyczniejsza.html

Etykietowanie: