WĘGIERSKI EPILOG AFERY MARSZAŁKOWEJ

avatar użytkownika Aleksander Ścios
Opisana przed kilkoma dniami afera, w której ludzie węgierskich służb specjalnych i mafii zbierali haki na partię opozycyjną, ujawnia mechanizmy znane nam doskonale z afery marszałkowej. Przypomnienie tych mechanizmów skłania jednocześnie do smutnej refleksji nad jakże różnym finałem obu spraw.
Z tekstu Grzegorza Górnego opublikowanego w portalu wpolityce.plwynika, że węgierski parlament powołał speckomisję mającą wyjaśnić okoliczności działań podejmowanych przez służby w 2008 roku. Władzę na Węgrzech sprawowali wówczas socjaliści, a z przedwyborczych sondaży niezbicie wynikało, że najbliższe wybory wygra Fidesz Viktora Orbana. Ta perspektywa sprawiła, że w czerwcu 2008 roku doszło do spotkania Tamasa Portika, jednego z mafijnych bossów z Sandorem Laborcem, szefem węgierskiego Biura Bezpieczeństwa Narodowego. Rok wcześniej partia opozycyjna ujawniła, że Sandor Laborc zataił w swoim życiorysie niewygodny dlań okres, czyli studia w moskiewskiej Akademii Wojskowo-Politycznej im. Feliksa Dzierżyńskiego. Polskim absolwentom tej zacnej uczelni warto przypomnieć słowa Ervina Demetera, byłego szefa węgierskich służb specjalnych, który stwierdził, że „absolwenci tej akademii automatycznie stawali się agentami KGB”. Mimo sprzeciwów opozycji, Laborca wybrano jednak szefem węgierskiego BBN, a w lutym 2008 roku został nawet przewodniczącym Komitetu Wywiadu NATO.
Podczas spotkania w roku 2008, Tamas Portik zaoferował Laborcowi zamieszczanie materiałów promujących partię socjalistyczną na kontrolowanych przez mafię stronach internetowych. Szef BBN miał jednak inny pomysł. Chciał, by Portik organizował prowokacje wobec polityków Fideszu, składając im m.in. propozycje korupcyjne i nagrywając odpowiednie komprmateriały. Miały zostać wykorzystane do szantażowania członków partii Viktora Orbana. Na takie działania obie strony uzyskały zgodę ówczesnego ministra ds. służb specjalnych, György’a Szilvásy’ego.
Wprawdzie Sandor Laborc i Szilvásy zostali aresztowani w roku 2011 roku i postawiono im zarzuty szpiegostwa na rzecz Rosji,  to sprawę kontaktów z mafią ujawniono dopiero teraz, po odtajnieniu podsłuchu rozmów prowadzonych przez byłego szefa BBN.
Analogia tej sprawy z aferą marszałkową wydaje się oczywista. Przypomnę, że w roku 2007 polityk PO Bronisław Komorowski nawiązał kontakt z grupą byłych oficerów Wojskowych Służb Informacyjnych. Mieli oni uzyskać dostęp do tajnego aneksu z Raportu z Weryfikacji WSI, a gdy okazało się to niemożliwe, podjąć działania zmierzające do skompromitowania członków Komisji Weryfikacyjnej i polityków PiS-u. Chodziło przy tym o zdezawuowanie treści zawartych w aneksie oraz uprzedzenie ewentualnych zarzutów dotyczących powiązań ludzi Platformy ze środowiskiem wojskowej bezpieki. Nazwisko Komorowskiego pojawia się na kartach Raportu ponad 60 razy i wymieniane jest w kontekście wielorakiej odpowiedzialności tego polityka.
W październiku 2007 r. pojawiły się natomiast publikacje prasowe, w których wskazywano na udział Komorowskiego w inwigilacji członków sejmowej komisji ON w roku 2000. Informowano także o wezwaniu ówczesnego kandydata na marszałka Sejmu przez Komisję Weryfikacyjną WSI. W tym samym czasie, Leszek Misiak zamieścił artykuł, w którym ujawniał fakt wieloletniej znajomości Komorowskiego z płk Aleksandrem L., byłym szefem komunistycznego kontrwywiadu wojskowego, absolwentem moskiewskich kursów GRU.
Obecny prezydent spotykał się z wielokrotnie z Aleksandrem L. (podejrzewanym przez wywiad o kontakty ze służbami rosyjskimi) i przystał na jego propozycję uzyskania dostępu do informacji stanowiących ścisłą tajemnicę państwową, a następnie umówił się z nim w kwestii dalszych kontaktów. 27 lipca 2008r., składając zeznania w Prokuraturze Krajowej w Warszawie w sprawie sygnatura akt PR-IV-X-Ds. 26/07, Bronisław Komorowski pod rygorem odpowiedzialności karnej zeznał: „Ja wyraziłem wstępnie zainteresowanie jego propozycją. Umówiliśmy się, że on odezwie się, gdy będzie miał możliwość dotarcia do tych dokumentów”.       Komorowski spotykał się także z byłym oficerem Zarządu III WSI płk Leszkiem Tobiaszem, absolwentem kursów GRU, wobec którego prokuratury prowadziły w tym czasie postępowanie karne w sprawach o fałszowanie dokumentów i złożenie nieprawdziwego oświadczenia weryfikacyjnego. Tobiasz miał zająć się uzyskaniem „materiałów dowodowych” obciążający członków Komisji Weryfikacyjnej i dziennikarza Wojciecha Sumlińskiego. Na początku listopada 2007 r., z inicjatywy Komorowskiego doszło z kolei do spotkania Tobiasza z szefem ABW Krzysztofem Bondarykiem, płk. Grzegorzem Reszką (p.o. szefa Służby Kontrwywiadu Wojskowego) oraz Pawłem Grasiem (ówczesnym zastępcą przewodniczącego sejmowej komisji ds. służb specjalnych). Na spotkaniu poczyniono ustalenia w zakresie działań dotyczących członków Komisji Weryfikacyjnej. W efekcie - płk Tobiasz, w oparciu o zgromadzone komprmateriały złożył zawiadomienie do prokuratury o podejrzeniu korupcji wokół Komisji Weryfikacyjnej, obciążając Aleksandra L., Wojciecha  Sumlińskiego oraz Piotra Bączka. Jednocześnie uruchomiono zmasowaną kampanię dezinformacyjną, mającą na celu wytworzenie fałszywego przekonania, że doszło do "wycieku" aneksu, a sprawa ma podłoże korupcyjne.
            Afera marszałkowa nigdy nie została wyjaśniona, a jej główny bohater nie poniósł żadnych konsekwencji. Obowiązująca do dziś zmowa milczenia sprawia, że sprawa została ukryta przed opinią publiczną i żadne z jej elementów nie pojawiły się w trakcie kampanii prezydenckiej Komorowskiego. Partia opozycyjna dwukrotnie próbowała odwołać marszałka Sejmu, powołując się m.in. na zarzuty związane z aferą. Toczący się obecnie proces sądowy Aleksandra L. i Wojciecha Sumlińskiego nie wywołuje (co zrozumiałe) zainteresowania ośrodków propagandy, ale jest również ignorowany przez „nasze” media.
 Istnieje szereg wątpliwości dotyczących faktycznej roli Komorowskiego i jego współpracy z oficerami komunistycznej bezpieki. Autor słów „muszę zobaczyć aneks przed publikacją” skutecznie uchylał od udzielenia odpowiedzi na pytania posłów PiS-u, odmawiał stawienia przed Komisją Weryfikacyjną i wielokrotnie wykorzystywał swoją pozycję, by uciec od składania wyjaśnień. Po śmierci płk Tobiasza wiadomo również, że nie dojdzie do konfrontacji odmiennych zeznań, złożonych w tej sprawie przez Komorowskiego i Tobiasza. Nie można natomiast wykluczyć, że podobnie jak w ujawnionym obecnie skandalu węgierskim, tak w aferze marszałkowej, mogą istnieć dowody w postaci nagrań.
W roku 2007 swoje rozmowy z Komorowskim nagrywał bowiem Krzysztof W. - biznesmen z Podkarpacia, wywodzący się „z kręgu służb specjalnych”. Prosił on polityka PO o interwencję w sprawie zaległości płatniczych za wykonane przez jego firmę usługi. Rozmowa W. z ówczesnym marszałkiem Sejmu objęła również tematy polityczne. Gdy obiecana przez Komorowskiego pomoc nie nadeszła, biznesmen złożył doniesienie do jednej z warszawskich prokuratur, informując o możliwości popełnienia przez Komorowskiego przestępstwa. Miało ono polegać na szukaniu „haków” na przeciwników politycznych. Doniesienie zawierające m.in. obszerny opis całego zdarzenia i oświadczenie świadka rozmowy, trafiło do prokuratury w 2009r. Ta zaś przez wiele miesięcy nie mogła ustalić, kto jest właściwą jednostką do zbadania sprawy. Po wyborze Komorowskiego na prezydenta, jesienią 2010r., Krzysztofem W. zainteresowała się natomiast Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego, a 28 czerwca 2011r. policja aresztowała biznesmena. Dzień później dokonano przeszukania jego domu, w trakcie którego zabezpieczono archiwum nagrań dokonywanych przez W., w tym zapewne taśmy rozmowy z Komorowskim. Opisując tę sprawę przed rokiem, Leszek Pietrzak zauważył, że rozmowa miała miejsce w czasie gdy pracowała jeszcze Komisja Weryfikacyjna WSI, a poseł Komorowski poważnie obawiał się  wyników jej prac.
O ile nie ma wątpliwości, że węgierska afera z rosyjską agenturą w tle zostanie wyjaśniona, o tyle sprawa działalności ludzi wojskowej bezpieki i marszałka Komorowskiego, z pewnością nie znajdzie sądowego finału. Nazwałem ją „matką” wszystkich późniejszych afer, ponieważ doszło wówczas do zawiązania groźnego triumwiratu polityków obecnego  reżimu, funkcjonariuszy służb oraz ludzi komunistycznej bezpieki. W tle tej kombinacji operacyjnej są też interesy obcych służb, dążących do zablokowania procesu weryfikacji i przywrócenia wpływów „peryskopu, za pomocą którego Rosjanie pozyskiwali wiedzę o mechanizmach funkcjonowania naszego państwa ” – jak nazwał WSI prof. Andrzej Zybertowicz.
Powstały wówczas układ, był wykorzystany w kolejnych działaniach z udziałem tych samych środowisk. Można go dostrzec w aferze stoczniowej czy hazardowej. Jednocześnie – ta sprawa powinna utwierdzać w przekonaniu, że kluczem do zrozumienia szeregu procesów zachodzących w ostatnich latach jest osoba Bronisława Komorowskiego. Wydarzenia z udziałem tego polityka – począwszy od afery marszałkowej, poprzez farsę „prawyborów” i kampanię prezydencką, aż po skutki tragedii smoleńskiej – spina spójna i logiczna klamra.  Sens tych wydarzeń wyznacza zaś kierunek, w jakim obecnie zmierza III RP. 
Gdyby afera marszałkowa została rzetelnie wyjaśniona, a jej mechanizmy ujawniono społeczeństwu, zablokowałoby to karierę Bronisława Komorowskiego, uniemożliwiło mu start w wyborach prezydenckich i oszczędziło Polakom wielu bolesnych doświadczeń i upokorzeń. Odsłonięcie patologicznych relacji już w roku 2008 uchroniłoby nas od niebezpieczeństw wywołanych wpływem Rosji na polskie życie polityczne, zapobiegło obcym knowaniom w ramach konfliktu rząd-prezydent, a w rezultacie – o czym jestem przeświadczony -  udaremniło pułapkę smoleńską i tragedię z 10 kwietnia. Nie trzeba tworzyć alternatywnej historii, by zrozumieć, że płacimy dziś cenę za zignorowanie tego największego zagrożenia.


Linki:

3 komentarze

avatar użytkownika Maryla

1. Szanowny Panie Aleksandrze

kolejne afery skutecznie zadymiają to, co było na początku.

Mało kto dzisiaj pamięta, o co chodziło z aferą marszałkową, a największy błąd PiS w wyborach prezydenckich 2010 roku to udawanie, że sprawy nie ma, choc była bardzo solidnie przez Pana opisana i wtedy skutecznie nagłosniona w sieci. A główny świadek w sprawie po prostu, trywialnie stracił życie na potańcówce .
Uderzył sie w parapet. Na śmierć.
14 lutego 2011. Płk Tobiasz ws. afery marszałkowej miał być przesłuchany przed sądem
1 marca i miało to być jego pierwsze przesłuchania, ponieważ nie stawiał
się na wcześniejsze wezwania.

Komorowski namotał, Sumlińskiego powiesili. Afera Marszałkowa. Kto naprawde go zamknął?

"Afera marszałkowa" Komorowski zawinił - dr Leszek Pietrzak zapłacił. Wyrok Sądu uniewinniający, dr Leszek Pietrzak bez pracy.

Sprawą Sumlińskiego mało kto się interesuje, to fakt.

Wojciech Sumliński - kolejna rozprawa 09.12.2011 10:00 sala 134 Sądu Rejonowego Warszawa Wola, ul.Kocjana 3.

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

2. Jak nie sprzedałem aneksu

Jak nie sprzedałem aneksu "Gazecie Wyborczej"

Krzysztof Bondaryk był jednym z członków zespołu ekspertów PO, który opublikował jawną opinię o raporcie o WSI
Pierwszy Raport z weryfikacji WSI, który opublikował prezydent Lech Kaczyński 16 lutego 2007 roku, wywołał prawdziwą burzę

Piotr Bączek członek Komisji Weryfikacyjnej ds. WSI



Afera marszałkowa", czyli rzekoma sprzedaż
Aneksu z weryfikacji WSI spółce Agora, wydawcy "Gazety Wyborczej", i
oskarżenia o korupcję podczas weryfikacji żołnierzy WSI mają wiele
wymiarów. Niewątpliwie była to prowokacja wobec legalnie funkcjonującej
instytucji państwowej. Jednak należy pamiętać, że w tym celu
wykorzystano media, wybiórczo zbierano informacje, służby specjalne nie
przeprowadziły podstawowych czynności śledczych, nie sprawdziły
uzyskanych informacji, a mimo to w maju 2008 r. weszły do domów
weryfikatorów. Nie podjęto żadnego śledztwa w sprawie prowokacji wobec
Komisji Weryfikacyjnej, eliminowano wątki wskazujące na celowe
działania, nie wyjaśniono również sprzecznych zeznań. W dodatku ABW
wielokrotnie wprowadziła w błąd inne organy państwa, zapewne i
ówczesnego śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego.


Aresztowana pseudoekspertyza Platformy
Komisja
Weryfikacyjna rozpoczęła działalność w sierpniu 2006 roku. Pod
kierunkiem Antoniego Macierewicza, a potem Jana Olszewskiego miała
przeanalizować akta żołnierzy WSI i ocenić, czy są zgodne z prawdą.
Praktycznie od samego początku jej działalność była krytykowana, jednak
prawdziwą burzę wywołał pierwszy "Raport z weryfikacji WSI", który
opublikował śp. prezydent Lech Kaczyński 16 lutego 2007 roku. To
prawdopodobnie wtedy zapadła decyzja o przeprowadzeniu prowokacji wobec
członków Komisji. Kilka tygodni potem zespół ekspertów Platformy
Obywatelskiej opublikował jawną opinię o "Raporcie". Fachowcy PO
oskarżyli w niej Komisję wprost o "osłabienie bezpieczeństwa państwa".
Był to zarzut bardzo poważny, sugerujący nawet zdradę stanu. Eksperci
Platformy stwierdzili bowiem: "Bez wątpienia jest to działanie
nieroztropne, mogące wyrządzić szkodę bezpieczeństwu państwa (...).
...jak należy wobec powyższego określić to, co zrobili członkowie KW,
upubliczniając szczegóły operacji "ZEN", jak nie działaniem na szkodę
podstawowych interesów i bezpieczeństwa państwa. (...) Treści
upublicznione w Raporcie szkodzą bezpieczeństwu państwa oraz jego
międzynarodowej pozycji (...)".
Jednym z członków zespołu ekspertów
PO był Krzysztof Bondaryk. Jednak prawdziwą ironią losu jest fakt, że
podczas rewizji w moim domu ten jawny dokument Platformy Obywatelskiej
został skonfiskowany i uznany przez ABW za materiał ściśle tajny, a
następnie przez kilka miesięcy był przetrzymywany w prokuraturze! Innym
rzekomo ściśle tajnym dokumentem były skany teczki Marka Belki,
oficjalnie ujawnionej przez IPN w 2005 roku. Tymczasem prokuratura i
służby specjalne rządu Donalda Tuska badały jawność tego materiału aż do
czerwca 2010 roku!
To właśnie na podstawie takich materiałów
przedstawiciele władz twierdzili, że w moim domu skonfiskowano dokumenty
ściśle tajne. Nie mogłem wtedy - ze względu na tajemnicę śledztwa -
publicznie odpowiedzieć, gdyż naraziłbym się na zarzut ujawnienia
materiału dowodowego.

Czarny rynek mediów
O
przygotowaniu prowokacji świadczyły liczne wypowiedzi medialne
zainteresowanych środowisk, niestety nikt z naszej strony nie traktował
ich na tyle poważnie, aby udzielić członkom Komisji Weryfikacyjnej
większego wsparcia. Cóż, nawet po szkodzie Polak nie jest mądry...
Prawdopodobnie
w tamtym czasie opracowano wstępny plan czynności, sporządzono nasze
charakterystyki, rozpisano role "głównym bohaterom". Niewątpliwie rację
ma redaktor Wojciech Sumliński, który samokrytycznie wyznał, że "był
nabojem płk. Tobiasza", mającym zniszczyć Komisję. Faktem jest, że bez
jego nierozważnych kontaktów nie byłoby możliwe przeprowadzenie
prowokacji na taką skalę, by na koniec uczynić z niego jedynego "kozła
ofiarnego", pomijając wiele innych wątków.
Do jesiennych wyborów
2007 r. nawet media, które formalnie przedstawiały się jako obiektywne,
publikowały szereg wydumanych informacji, które w rzeczywistości
utrudniały pracę Komisji. Tak było np. z rewelacją "Wprost" z września
2007 r. o rzekomym znalezieniu w Cytadeli Warszawskiej teczek WSI o
największych biznesmenach, które miały posłużyć do "stworzenia drugiej
części raportu o likwidacji WSI". W rzeczywistości Komisja nigdy nie
miała takich teczek, zaś druga część raportu w tamtym okresie jeszcze
nie istniała! Nieodpowiedzialna publikacja skutecznie sparaliżowała
pracę Komisji na kilka tygodni przed wyborami, zmusiła część zespołu do
poszukiwania rzekomych materiałów, musiano składać dokładne raporty,
odsuwając Komisję od innych prac. Takich przykładów medialnych wrzutek
było więcej, niestety, czynionych także przez naszą stronę.
Wygrana w
październiku 2007 r. wyborów przez Platformę umożliwiła realizację
zaplanowanej prowokacji, rozpoczął się jej końcowy etap. Wykorzystano
również media, w których zapanowała prawdziwa "antyweryfikacyjna furia".
Szczególna rola przypadła "Dziennikowi", który już 19 listopada 2007 r.
wydrukował tekścik zatytułowany "Aneks do raportu o WSI na sprzedaż".
Czytamy w nim m.in.: "Gazeta ustaliła, że aneks Antoniego Macierewicza
do raportu o WSI można kupić na czarnym rynku. Minister sprawiedliwości
zapowiedział wyjaśnienie tej sprawy" (za:
http://wiadomosci.dziennik.pl/polityka/artykuly/64041,aneks-do-raportu-o...).

Wątek rzekomej sprzedaży aneksu wielokrotnie powracał w mediach.
Charakterystyczne, że atakowaniem Komisji zajmowali się m.in. Paweł
Reszka i Michał Majewski, którzy ostatnio zasłynęli specyficznym
rozumieniem prawdy w artykułach o katastrofie smoleńskiej. Na łamach
"Rzeczpospolitej" sugerowali np., że w kabinie samolotu był śp. gen.
Andrzej Błasik, polscy piloci chcieli wylądować za wszelką cenę itd.
Natomiast
w sprawie weryfikacji WSI redaktor Reszka w specyficznym stylu
"odwracania kota ogonem" odrzucał zarzuty o manipulację: "Prawda jest
taka, że bez specjalnej przesady to raport Antoniego Macierewicza o WSI
można by nazwać popłuczynami i bublem. Popłuczynami, bo afery, które w
nim opisał, w dużej części przed nim, opisali już dziennikarze. Bublem,
bo umieścił w nim wielu niewinnych ludzi" (za:
http://wiadomosci.dziennik.pl/opinie/artykuly/73814,oficerowie-wsi-wysta...).

Prasowe doniesienia o rzekomej sprzedaży aneksu i kolejnych
przestępstwach wywołały ożywioną dyskusję wśród członków Komisji. Nikt z
nas nie wierzył w te brednie. Najpierw było rozbawienie, potem
pukaliśmy się w głowę, a jeszcze potem głowiliśmy się: "Co jeszcze
durnowaci redaktorzy wymyślą, żeby pomówić Komisję, jej szefów i całą
weryfikację?".
Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że kłamstwa na temat
Komisji dotyczyły mnie osobiście. Tak jak tego, że ABW rozpoczęło
śledztwo w sprawie sprzedaży aneksu.

Wyciszone oskarżenia o sprzedaż
Po
latach można bezspornie stwierdzić, że powielanie pogłosek na temat
rzekomej sprzedaży aneksu świadczyło o prowokacji politycznej. I nie
chodzi tylko o czasową korelację pomiędzy upublicznieniem tych pomówień a
wszczęciem śledztwa przez prokuraturę. Istotne znaczenie ma również to,
że przez pierwsze pół roku rzekoma sprzedaż aneksu była, o czym już się
dzisiaj nie pamięta, kluczowym wątkiem tego śledztwa.
Prokuratura
Krajowa wszczęła śledztwo 7 grudnia 2007 r. w sprawie - jak poinformował
mnie w lipcu 2008 r. prokurator generalny Zbigniew Ćwiąkalski - dwóch
czynów karalnych. Po pierwsze, w sprawie powoływania się na wpływy w
Komisji Weryfikacyjnej ds. WSI w okresie od stycznia 2007 r. do 21
listopada 2007 r. i podjęcia się pośrednictwa w pozytywnej weryfikacji
płk. Leszka Tobiasza w zamian za korzyść majątkową w wysokości 200 tys.
złotych. Natomiast drugim wątkiem badanym przez Prokuraturę Krajową była
kwestia "ujawnienia pracownikom spółki akcyjnej AGORA w bliżej
nieustalonym miejscu i czasie, nie później niż w dniu 20 listopada 2007
r. informacji stanowiących tajemnicę państwową w postaci treści aneksu
do Raportu Komisji Weryfikacyjnej WSI".
Również rzekome ujawnienie
aneksu było podstawą rewizji mieszkań członków Komisji. W uzasadnieniu
postanowienia o przeszukaniu mojego domu Prokuratura Krajowa 12 maja
2008 r. jednoznacznie stwierdziła, że śledztwo prowadzone jest w
"sprawie ujawnienia pracownikom spółki akcyjnej AGORA informacji
stanowiących tajemnicę państwową w postaci treści aneksu do Raportu w
sprawie działalności WSI. Zgromadzone ww. sprawie materiały wskazują na
możliwość nieuprawnionego posiadania przez Piotra Bączka dokumentów lub
nośników elektronicznych zawierających tajemnicę państwową, w tym aneksu
do raportu dot. WSI - zarówno w miejscu zamieszkania, jak i innych
zajmowanych przez niego pomieszczeniach".
Według medialnych
doniesień, to właśnie ja miałem sprzedać aneks spółce Agora. Zarzut o
tyle absurdalny, że nie posiadałem żadnych znajomych w tej spółce, nie
poszukiwałem ich, jak również nie próbowałem znaleźć pośredników do
Agory. Jedyną osobą związaną z "Gazetą Wyborczą", która kontaktowała się
ze mną, i to tylko telefonicznie, był redaktor Wojciech Czuchnowski. W
dodatku było to w okresie, kiedy pełniłem funkcję rzecznika prasowego
ministra Antoniego Macierewicza, czyli do grudnia 2006 roku. Później nie
utrzymywałem z redaktorem Czuchnowskim żadnych kontaktów, podobnie jak z
Wojciechem Sumlińskim i innymi dziennikarzami.
Co więcej,
jakiekolwiek moje rzekome kontakty z Agorą bez trudu zostałyby ujawnione
w czasie śledztwa, np. w momencie skontrolowania moich połączeń
telefonicznych. Dlatego zagadką jest, dlaczego ABW analizę kontaktów
telefonicznych wykonała dopiero w styczniu 2009 r., czyli 9 miesięcy po
przeprowadzeniu rewizji?
W tym kontekście pojawiają się kolejne
pytania. Skoro miałem sprzedać aneks Agorze, to dlaczego działania ABW
nie dotknęły również tej spółki? Dlaczego nie przeprowadzono rewizji w
jej siedzibie? Dlaczego nie poddano kontroli pracowników spółki?
Jest
to bardzo istotna luka w śledztwie ABW, gdyż warto wskazać, że płk
Aleksander L. miał powoływać się na rozmowy z dziennikarzami "Gazety
Wyborczej" ("Rzeczpospolita" z 15.05.2008 r.).
Takie wybiórcze
potraktowanie przez ABW osób pojawiających się w śledztwie oznacza albo
nieudolność funkcjonariuszy Agencji, albo ich złą wolę lub celową
dezinformację. Jest jeszcze jedno wytłumaczenie braku działań - od
początku ABW zdawała sobie sprawę z absurdalności tych oskarżeń, ale
postanowiono wykorzystać pomówienia do skompromitowania Komisji, procesu
weryfikacji, przewodniczących Antoniego Macierewicza i Jana
Olszewskiego oraz partii Jarosława Kaczyńskiego.
W późniejszym
okresie, kiedy m.in. okazało się, że nie posiadałem aneksu ani innych
tajnych dokumentów, wątek sprzedaży aneksu został wyciszony i
zmarginalizowany, tak jakby w ogóle nie istniał. Tymczasem nie był to
wątek poboczny, wręcz przeciwnie - domniemane ujawnienie przeze mnie
aneksu wydawcy "GW" stanowiło uzasadnienie nie tylko medialnych ataków
na Komisję, ale było też fundamentem całego śledztwa.

Przychodzi oferent do marszałka
Należy
pamiętać, że równocześnie z kampanią prasową trwały zakulisowe rozmowy w
sprawie losu Komisji i weryfikatorów. Odbywały się spotkania polityków
Platformy Obywatelskiej oraz nowych szefów służb specjalnych z byłymi
żołnierzami wojskowych służb specjalnych, którzy twierdzili, że
posiadają dowody rzekomych przestępstw popełnionych przez weryfikatorów.
Kluczową osobą był płk Leszek Tobiasz, który od kilku miesięcy
systematycznie spotykał się ze swoim znajomym ze służb płk. Aleksandrem
L., byłym szefem kontrwywiadu wojskowego.
Pułkownik Aleksander L.
przez kilkanaście miesięcy prac Komisji rozmawiał z przedsiębiorcami,
dziennikarzami oraz weryfikowanymi oficerami byłych WSI. Stąd też mógł
uzyskać pewną szczątkową wiedzę o jej pracach. Jako doświadczony oficer
operacyjny wykorzystał tę wiedzę i powoływał się na znajomości,
roztaczając przed kolejnymi osobami miraże swoich wpływów w Komisji i
możliwości załatwienia problemów. Jednym z jego rozmówców był również
Bronisław Komorowski, który jesienią 2007 r. objął urząd marszałka
Sejmu.
Według ujawnionych w mediach zeznań Komorowskiego, płk
Aleksander L. w listopadzie 2007 r. spotkał się ze znajomym
Komorowskiego, generałem Józefem Buczyńskim, i poprosił go o
zorganizowanie spotkania z marszałkiem. Komorowski zeznał później, że
został poinformowany przez Buczyńskiego, iż L. "może mieć istotne dla
mnie informacje, także osobiście mnie dotyczące". Do spotkania
Komorowskiego z Aleksandrem L. miało dojść około 19/20 listopada. L.
twierdził, że ma dostęp do aneksu. Komorowski zainteresował się
propozycją, ustalił sposób dalszego kontaktu. 21 listopada 2007 r.
marszałek spotkał się w swoim biurze poselskim z płk. Tobiaszem. Ten
oświadczył, że posiada dowody na "korupcyjną działalność Komisji
Weryfikacyjnej", wymienił płk. Aleksandra L., Leszka Pietrzaka oraz
jakiegoś pośrednika. Poinformował też Komorowskiego, że nagrał rozmowy z
nimi.
Komorowski zeznał, że informacje od płk. Tobiasza następnego
dnia przekazał ówczesnemu ministrowi koordynatorowi Pawłowi Grasiowi,
który uznał, że sprawą powinna zająć się ABW. Po kilku dniach marszałek
rozmawiał o sprawie z szefem ABW Krzysztofem Bondarykiem. Według
Komorowskiego, płk Tobiasz po około dwóch tygodniach stawił się "do
dyspozycji ABW, która zajęła się tą sprawą".
Jednak w zeznaniach
uczestników tych spotkań istnieją różnice, zarówno chronologiczne, jak i
merytoryczne. Według mediów, płk Tobiasz w swoich pierwszych zeznaniach
nie mówił o spotkaniach z Komorowskim. Zrobił to dopiero podczas
późniejszych przesłuchań. W dodatku miał zeznać - jak podawał "Nasz
Dziennik" 13 października 2008 r. - że do spotkania z Komorowskim doszło
w innym terminie - między 20 października a 2 listopada 2007 roku.

ABW jak CBA?
Tymczasem
płk Tobiasz zgłosił się - według ujawnionych przez "Gazetę Polską"
zeznań Bondaryka - do ABW już 23 listopada 2007 roku. Wcześniej spotkał
się z Bondarykiem w biurze Komorowskiego. Z szefem ABW przyjechało też
trzech oficerów, ale zostali na zewnątrz. Komorowski poinformował
Bondaryka, że jest u niego oficer, który ma dowody na korupcję w
Komisji. Bondaryk przewiózł płk. Tobiasza do siedziby ABW, gdzie złożył
zeznania o korupcji i sprzedaży aneksu. Następnie 27 listopada 2007 r.
szef ABW zawiadomił prokuraturę o podejrzeniu popełnienia przestępstwa. W
piśmie napisał: "Uprzejmie informuję Pana Prokuratora, iż w dniu 23
listopada 2007 do Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego zgłosił się ob. RP
Leszek Tobiasz (...). Leszek Tobiasz stwierdził m.in., iż w styczniu
2007 otrzymał od płk rez. Aleksandra L. propozycję umożliwienia
przejścia procesu weryfikacji oraz pomocy w zatrudnieniu w nowopowstałej
Służbie Kontrwywiadu Wojskowego. W zamian za kwotę - początkowo za
kwotę 100 tys. PLN, a następnie 200 tys. PLN. Z wypowiedzi Leszka
Tobiasza wynikało, iż Aleksander L. sugerował, iż przedmiotowa kwota
pieniędzy miała zostać przeznaczona na opłacenie przychylności
niektórych członków Komisji Weryfikacyjnej powołanej w związku z
likwidacją Wojskowych Służb Informacyjnych, a w szczególności Leszka
Pietrzaka. W opisanym procederze mieli także uczestniczyć inni
członkowie Komisji tj. Piotr Bączek, Sławomir Cenckiewicz i Piotr
Woyciechowski".
Jednocześnie w tym piśmie Bondaryk wnioskował o
przekazanie sprawy rzekomej korupcji w Komisji do prowadzenia
Departamentowi Ochrony Ekonomicznych Interesów Państwa ABW. W tym
miejscu należy jednak zadać pytanie, czy ABW rozpoczęła śledztwo,
posiadając ustawową delegację do prowadzenia takich spraw. W tamtym
czasie kompetencje do śledztw w sprawach korupcyjnych posiadało
Centralne Biuro Antykorupcyjne. Uprawnienia ABW do ścigania korupcji
zostało wprowadzone dopiero ustawą z dnia 20 grudnia 2007 r., zaś zmiana
weszła w życie 7 lutego 2008 roku.

Szef ABW nie znał składu Komisji?
Powyższe
pismo szefa ABW jest kolejnym dowodem na to, że służba prowadziła
śledztwo przez szereg miesięcy w sposób wybiórczy, pomijając wiele
faktów i zbierając dowody tak, aby obciążały członków Komisji. Dlaczego?
Według zeznań płk. Tobiasza, w sprawę korupcji w Komisji zaangażowani
byli następujący członkowie Komisji: Piotr Bączek, Sławomir Cenckiewicz,
Piotr Woyciechowski, Leszek Pietrzak. Jednak zespół roboczy w tym
składzie nigdy nie mógł istnieć - Sławomir Cenckiewicz nigdy nie był
członkiem Komisji Weryfikacyjnej. Piotr Woyciechowski został zaś
powołany do Komisji dopiero 8 listopada 2007 r., ale ze względu na
zmianę siedziby Komisji oraz zablokowanie przez SKW kancelarii tajnej,
aż do maja 2008 r. nie zasiadał w żadnym zespole przeprowadzającym
wysłuchania. Dlatego płk Tobiasz nie mógł być weryfikowany przez
powyższy zespół, zresztą nigdy nie został on wysłuchany przez Komisję.
Jednak
pytania o taki właśnie zespół weryfikujący zadawano mi w prokuraturze
jeszcze w maju 2008 r., tak jakby prokuratorzy nie znali publicznie
dostępnego składu Komisji. Oznacza to, że ABW aż do maja 2008 r. nie
sprawdziła zeznań płk. Tobiasza. Niewątpliwie było to rażące
niedopełnienie obowiązków przez ABW, zwłaszcza że w marcu 2008 r.
Centrum Informacyjne Rządu upubliczniło listę członków Komisji. Nie
można wykluczyć, że błędy śledczych mogły być celowe. Mogło to być
działanie tendencyjne, ukierunkowane na skompromitowanie Komisji i
procesu weryfikacji WSI.

Prezydent wprowadzony w błąd?
W
tym kontekście warto pamiętać, że ABW informowała o śledztwie innych
ministrów oraz prezydenta RP. W pierwszym roku rządów Tuska było to
najważniejsze śledztwo, którym wszyscy się interesowali, miało udowodnić
"przestępcze oblicze" poprzedniej ekipy.
Należy zadać kolejne
pytanie: Jakie informacje ABW przekazała śp. prezydentowi Lechowi
Kaczyńskiemu? O wynikach śledztwa w sprawie "możliwości popełnienia
przestępstwa w związku z pracami Komisji Weryfikacyjnej" Agencja
informowała głowę państwa - 29 lutego, 7 marca, 20 marca oraz 22
sierpnia 2008 roku. Można domniemywać, że ABW przesłała prezydentowi
Kaczyńskiemu informacje zbliżone do tych, które posiadała prokuratura,
zajmująca się rzekomą sprzedażą aneksu i łapówką za weryfikację. Oznacza
to, że doszło do ewidentnego wprowadzenia w błąd prezydenta RP. ABW
prowadziła bowiem już od kilku miesięcy śledztwo w sprawie rzekomej
korupcji w Komisji Weryfikacyjnej i w dalszym ciągu opierała swoje
działania głównie na relacjach płk. Tobiasza. Dlatego operując
kłamliwymi i niesprawdzonymi pomówieniami na temat prac Komisji,
dezinformowała inne instytucje państwowe - m.in. prokuraturę, ministrów
oraz samego prezydenta RP.
Każda z tych bulwersujących spraw jest
oddzielną aferą i w normalnym kraju doprowadziłaby do dymisji osoby na
najwyższych stanowiskach. Pod rządami Tuska nic takiego nie miało
miejsca. Nawet prokuratura apelacyjna w akcie oskarżenia stwierdziła, że
nie jest wykluczone, iż celem była "chęć skompromitowania pracy Komisji
Weryfikacyjnej". Jednak nie znalazło to żadnego oparcia w
merytorycznych działaniach i decyzjach prokuratury apelacyjnej, która
nie wszczęła żadnego śledztwa w tej sprawie.

http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20120315&typ=my&id=my05.txt

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

3. Komorowski jest groźny.

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl