Komorowski namotał, Sumlińskiego powiesili. Afera Marszałkowa. Kto naprawde go zamknął?

avatar użytkownika Maryla

Dzisiaj akcja blogerów w obronie Sumlińskiego, która prowadzimy od momentu jego zatrzymania i rewizji dokonanych  u Bączka - 13 maja 2008 roku, przynosi efekty.

Po miesiącach  pytań bloggerów i milczenia mediów, poza ND I GP, dzisiaj przełom w sprawie?

"Pawle, poznaj- to jest ppłk Tobiasz"

Dla przypomnienia całej  sprawy- zebrałam kilka materiałów z Salon 24 , www.polityczni.pl i blogmedia24.pl.

 

AFERA „MARSZAŁKOWA” – CDN…

 AFERA
MARSZAŁKOWA - PDF

Piotr Bączek 13 maja 2008 r. godzina 6 rano

  uwaga list do Rady Etyki MEDIÓW

Na list do REM wysłany przez blogmedia24.pl 17.08.2008 i wysłane ponaglenie o zajęcie stanowiska, do dzisiaj nie mamy odpowiedzi.

Akcja: sprzeciw przeciwko zatrzymaniu dziennikarzy. Relacja i zaproszenie na jutro.

Demo w obronie dziennikarzy - 13/05/08
 
Spontaniczna demonstracja przed Kancelarią Prezesa Rady Ministrów w obronie dziennikarzy zatrzymanych przez Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Demo zorganizowali blogowicze.
 
Demo w obronie dziennikarzy - 13/05/08 Demo w obronie dziennikarzy - 13/05/08

 

 

Macierewicz: przeszukanie w mieszkaniu Bączka

Warszawa (PAP) -

Trwa przeszukanie w mieszkaniu Piotra Bączka, byłego rzecznika Antoniego Macierewicza, gdy był on wiceministrem obrony narodowej nadzorującym likwidację WSI. Poinformował o tym we wtorek rano Macierewicz. "Od godziny trwa przeszukanie,...

 

http://www.naszdziennik.pl/

Nie zamierzałem brać w tym udziału

Z posłem Pawłem Grasiem (PO), wiceprzewodniczącym sejmowej Komisji ds. Służb Specjalnych, rozmawia Wojciech Wybranowski

 

 > Więcej <

 

Co ciekawe i zatrważające, w obronie zatrzymanego kolegi dziennikarza  wystepowało otwarcie tylko dwóch kolegów , nie było akcji protestacyjnych, nie było protestów obrońców praw człowieka ani Reporterów bez granic.


Na Salon 24 tylko Tomasz Szymborski i Wojciech Wybranowski drążyli sprawę, aby dojśc do prawdy.

 

POTRÓJNA PĘTLA KOMOROWSKIEGO

Leszek Misiak "Gazeta Polska", 23-09-2008 14:19

POWRÓT 72e99fd9fce6a88e1c183d937d537ce6
 

 

  1. Próba samobójcza Wojciecha Sumlińskiego 

    Jak dowiedział się portal Niezalezna.pl, Wojciech Sumliński próbował dziś popełnić samobójstwo, podcinając sobie żyły. Dziennikarz przebywa obecnie w Szpitalu Bielańskim. Sprawą zająć ma się sejmowa komisja ds. służb specjalnych.

 

  1. Potrójna pętla Komorowskiego 

    Oto marszałek spotyka się z człowiekiem, do którego wyrzucenia z pracy sam jako minister obrony się przyczynił, podejrzewanym o niszczenie akt i być może kontakty z rosyjskimi służbami, i to nie w sytuacji zaskoczenia nagłą wizytą.

 

Zaciemniacze działaja pełną parą. Loża minus 5 wciąż nierozpoznana.

Straszna Julka

Będzie walka z ludźmi, którzy walczą z korupcją, a nie z samą korupcją,powrót agentów, do życia publicznego powrócą oligarchowie

177 komentarzy

avatar użytkownika TW Petrus13

1. u nas

to dopiero jak trup się ściele,widać gdzie kto i kto przyjacielem,skończy się bo ziewać zacznie publika mnożyć pytań nie można,pytań należy unikać ;) ps.dobrze że dziennikarz żyje :D


 

avatar użytkownika Maryla

2. Piotrze

dobrze, ze żyje, moze sie bronić

 

 

SKĄD ON MIAŁ NA TO PIENIĄDZE?

Wojtek Wybranowski ma rację. Istotnie, docierają do mnie informacje, że koledzy z dwóch redakcji bardzo interesują się, z czego żyję, czym się zajmuję etc. Tematem zainteresowania jest też nasz niewykończony dom w Białej Podlaskiej. Do sprawy ustosunkuję się całościowo - szerzej- wkrótce. Spodziewam się, że wzorem tzw. Sprawy Szeremietiewa niebawem dowiem się o sobie wielu interesujących rzeczy i zobaczę w gazetach zdjęcia mojego domu w Białej Podlaskiej opatrzone podpisem:„ I skąd on miał na to pieniądze?” Zainteresowanych kolegów - bo być może nie przyjdzie im do głowy, żeby to sprawdzić - informuję, że dom został postawiony przez moich teściów w roku 2003, że jest budowany od pięciu lat na działce darowanej nam przez rodziców żony – są jej właścicielami od lat kilkudziesięciu – że aby go doprowadzić do stanu pozwalającego na zamieszkanie, moi teściowie za 200 tysięcy złotych sprzedali mieszkanie w Białej Podlaskiej, w którym mieszkaliśmy od lat trzynastu (tak jest, od lat 13 mieszkaliśmy w mieszkaniu teściów), że nawet ta kwota nie pozwoliła na doprowadzenie domu do takiego stanu, który pozwoliłby na zamieszkanie z małymi dziećmi i w efekcie moja rodzina mieszka kątem u teściów.
Reasumując – choć w najbliższym czasie spodziewam się kubła pomyj na swój temat, przed złożeniem wyjaśnień przed Sejmową Komisją ds. Służb Specjalnych na żadne zaczepki, przez wzgląd na dobro sprawy, reagować nie mogę. Wierzę, że przyjdzie czas, gdy będę mógł zareagować w sposób adekwatny do sytuacji i powiedzieć więcej. Mam nadzieję, że nastąpi to niebawem, ale jeszcze nie dziś.
Wojciech Sumliński

2008-11-08 14:50reporters03reporterwww.reporters.salon24.pl

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika TW Petrus13

3. Marylko

ja wykorzystuję notki kolegów(Nissan,Toyah)tu opisujących owych "przyjaciół",i "metody" jakimi sie posłużą http://www.blogmedia24.pl/node/4508#comments http://www.blogmedia24.pl/node/4518

wspaniała charakterystyka,i tylko jedna odpowiedź w przysłowiu.

Boże uchroń od pomocy nieznanych przyjaciół,bo z tą którą otrzymam od

wrogów których znam,sam sobie poradzę :)

miłego dnia życzę

ps. http://pl.youtube.com/watch?v=HFJhFnR6XDY


 

avatar użytkownika Maryla

4. Piotrze

"niezależna grupa sił szybkiego reagowania.pl"

 

dobre !

Masz racje, lepiej miec rozpoznanego wroga, niz fałszywych przyjaciół, nóz w plecy wbity - to pewnik!

Do wroga nigdy nie odwracasz sie tyłem.

 

pozdrawiam

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika TW Petrus13

5. miec rozpoznanego wroga

http://skocz.int.pl/6321 a tego znamy? ps.patrz i słuchaj piosenki link pierwszy,mówi kim chciałby być,link drugi odpowiada jak to zrobić


 

avatar użytkownika Pelargonia

6. Pani Marylu,

Mam wiadomości, że na konto pomocy rodzinie Sumlińskich pieniądze wciąz napływają. Nie brakuje ludzi dobrej woli. Pozdrawiam serdecznie

"Ogół nie umie powiedzieć, czego chce, ale wie, czego nie chce" Henryk Sienkiewicz

avatar użytkownika Maryla

7. Nie brakuje ludzi dobrej woli.

Pani Ewo, nigdy w Polsce nie brakowało ludzi dobrych, ofiarnych i chetnych do wsparcia. Tylko w Polsce był mozliwy taki ruch, jakim była Solidarność. Ona w nas zyje, nie umarła. pozdrawiam serdecznie Panią i Mamę

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika kontrrewolucjonista

8. Ks. Popiełuszko

W sprawie innej gry operacyjnej służb specjalnych reżimu Tuska taką oto informację podał Wojciech Wybranowski na blogu Aleksandra Sciosa w s24. Dotyczy ona zastraszania rodziny ks. Popiełuszki: "...Chciałbym zwrócić uwagę na pewien mały element, chyba mało znany- nie wiem czy ktokolwiek o nim pisał, nie spotkałem się z żadną publikacją, ale też o całej sprawie dowiedziałem się na etapie, w którym właściwie - przynajmniej na razie- nie bardzo jest, w którym miejscu wbic się w ten, jak to Pan określił "mur". Sprawę potrafię nakreślić tylko bardzo ogólnie, przyznaje- nie badałem jej, ale niestety, trochę się usprawiedliwie- nikt nie jest w stanie zająć się naraz wszystkim czym by chciał. I tak czasu coraz bardziej brakuje... Otóz, parę miesięcy temu do aresztu trafił jeden z bliskich krewnych ks Jerzego Popiełuszki. Oficjalnie- pod pretekstem bądż to posiadania, bądż handlu narkotykami. Już to powinno, na zasadzie z dziwnymi "podrzutkami" znanymi również z okresu PRL w przypadku księzy czy opozycjonistów zastanawiać. Co się okazało, ponieważ ogary Cwiąkalskiego nie miały żadnych dowodów, a ów krewny nie przyznał sie w trakcie kilkunastogodzinnego przesłuchania do zarzucanych mu czynów- trafił do aresztu. Typowy areszt wydobywczy "przyznaj się do czegos, to zaraz wychodzisz". Siedział bodajże 6-8 miesięcy, ekipa Ćwiąka nie potrafiła przedstawić zarzutów, ani tym bardziej sformułować aktu oskarżenia. Został zwolniony z aresztu, któtko po tym jak rodzina zwróciła się do senatora Piotra Andrzejewskiego, prawnika-konstytucjonalisty z prośbą o pomoc i interwencję, a ten zaczął przygotowywać intepelacje w tej sprawie do Cwiąką i do RPO. Cały czasokres wydarzenia zbiega się w czasie, z odwiedzinami dziwnych ludzi u rodziny Księdza i wymuszonym jak Pan pisze odebraniem pełnomocnictw Giertychowi. Czy próbowano w ten sposób jescze bardziej zastraszyc rodzinę Księdza? Pokazać, zmieniło się tyle, a nic się nie zmieniło? Nie znam sprawy na tyle, żeby stawiać jakiekolwiek tezy, wlassciwie to wcale jej nie znam- ale porównując metody działan służb dzisiaj, w których coraz więcej odnajduje się typów z głębokiego PRL- a przypomnę, że przecież niesławny Tobiasz wrócił do pracy w służbach- wcale nie byłbym zdziwiony, gdyby był to kolejny z elementów zastraszania...."
avatar użytkownika gość z drogi

9. Szanowna Marylu i Redakcjo,teraz rozumiem

dlaczego tak do WAS przylgnęłam..........
Temat pana Wojciecha Sumlińskiego,bardzo mnie bolał..............podobnie jak i KŁAMSTWO marszałka,a dzisiaj pREZYDENTA...........
serd pozdrawiam i wdzięczna jestem za PRZYPOMNIENIE tamtych zdarzeń........bo ludzie powierzchowni/wiem,ze takich u nas nie ma/ale pełno ich na zewnątrz,już nie pamietają ,bo tak jest najwygodniej......
jutro co nie którym
puste ,zakute łby wsadzę na tą stronę i karzę czytać...........Dzięki.........

gość z drogi

avatar użytkownika Maryla

10. SN: kierowcy ks. Popiełuszki należą się przeprosiny

http://www.rp.pl/artykul/92106,610924.html

Dziennikarz Wojciech Sumliński, wydawca "Wprost" i jego były naczelny Marek Król mają przeprosić Waldemara Chrostowskiego - kierowcę i przyjaciela zamordowanego przez SB ks. Jerzego Popiełuszki - za sugestie, że współpracował on z SB - orzekł Sąd Najwyższy

Mają teraz oni zamieścić we "Wprost" przeprosiny za naruszenie dóbr osobistych Chrostowskiego przez "uwłaczające jego czci i nieznajdujące podstaw" sugestie i twierdzenia o jego współpracy z SB, także przy zabójstwie kapłana w 1984 r. Sumliński mówi, że wykona wyrok, ale złoży skargę do trybunału w Strasburgu.

We "Wprost" w 2005 r. Sumliński pisał, "kim naprawdę był Waldemar Chrostowski". Został on porwany wraz z duchownym 19 października 1984 r. przez trzech oficerów SB, ale wyskoczył z auta porywaczy i ujawnił uprowadzenie księdza. Według Sumlińskiego, w lutym 1984 r. SB zarejestrowała Chrostowskiego jako "zabezpieczenie operacyjne" (taka rejestracja mogła dotyczyć zarówno osoby inwigilowanej, jak i tajnego współpracownika - PAP) do operacji przeciw ks. Popiełuszce; "teczkę" sprawy zniszczono w 1989 r. "Zarejestrowanie Chrostowskiego w ewidencji operacyjnej SUSW w Warszawie nie mogło się ograniczać jedynie do tzw. zabezpieczenia operacyjnego w tak kluczowej sprawie i wysoce prawdopodobne jest, że przybrało ono pełną rangę operacyjnego źródła SB (informator, agent, rezydent, konsultant, kontakt operacyjny)" - pisał Sumliński, powołując się na biegłego z IPN Leszka Pietrzaka. Artykuł kwestionował też dotychczasowe ustalenia co do ucieczki Chrostowskiego.

Chrostowski zaprzeczył, by był świadomym współpracownikiem służb PRL. Pozwał dziennikarza, ówczesnego naczelnego i wydawcę "Wprost", żądając od nich przeprosin i wpłaty 10 tys. zł na muzeum ks. Popiełuszki.

Pozwani wnosili o oddalenie pozwu. Sumliński podkreślał, że miał podstawy do swych też, gdyż dotarł do akt śledztwa IPN w sprawie zabójstwa Popiełuszki, rozmawiał z biegłym i prokuratorem.
PAP

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika gość z drogi

11. ciąg dalszy niszczenia

niepokornego dziennikarza...........smutne........
serd pozdr

gość z drogi

avatar użytkownika Selka

12. Przewidywalne...

Kurka wodna...Sąd Najwyższy... :(

Agentura górą - TAKI przekaz ma iść do Polaków. Więc nie może...Chrostowski być winny, nie?

Selka

avatar użytkownika barbarawitkowska

13. Petrus

niestety w podanym linku wywiad z Jarosławem niedostępny-spróbuj póżniej, a to byłoby najciekawsze. Masz to może gdzie indziej schowane lub chociaz streść , jeśli pamiętasz.

avatar użytkownika Maryla

14. Dziś rozpoczął się proces

Dziś rozpoczął się proces Wojciecha Sumlińskiego. Nie obyło się bez kontrowersji

http://www.wpolityce.pl/view/13153/Dzis_rozpoczal_sie_proces_Wojciecha_S...

Na rozprawie pojawił się Antoni Macierewicz oraz Piotr
Bączek. Wnioskowali oni o umożliwienie im pełnienia funkcji oskarżycieli
posiłkowych, jednak prokurator stanowczo się temu sprzeciwił.

Co ciekawe oskarżyciel posiłkowy z reguły pomaga prokuratorowi,
jednak podczas dzisiejszej rozprawy doszło do sytuacji, w której to
oskarżony i jego obrońcy popierali wniosek powołania oskarżycieli
posiłkowych, a wyraźnie sprzeciwiał się temu prokurator.

Jak wynika z informacji uzyskanych przez portal Niezależna.pl,
na podstawie wskazanych przez obrońców Sumlińskiego podstaw prawnych
Antoni Macierewicz i Piotr Bączek będą składać zażalenie w związku z
uniemożliwieniem im pełnienia funkcji oskarżycieli posiłkowych.

Rozprawa została odroczona do 20 lipca w wyniku nieobecności płk.
Leszka T., byłego oficera WSI oraz ze względu na fakt, że nowi obrońcy
Wojciecha Sumlińskiego nie mieli wystarczająco dużo czasu na zapoznanie
się z aktami sprawy.

Wojciech Sumliński jest oskarżony o to, że powołując się na wpływy w
komisji weryfikacyjnej ds. WSI podjął się pośrednictwa w załatwieniu
pozytywnej weryfikacji oficera byłych Wojskowych Służb Informacyjnych,
płk. Leszka T., w zamian za żądanie 200 tys. zł. łapówki.

Sumliński wielokrotnie zapewniał o swojej niewinności i tłumaczył, że
cała sprawa miała doprowadzić do kompromitacji komisji weryfikacyjnej
kierowanej przez Antoniego Macierewicza.

Z informacji TVP Info wynika, że w sprawie przesłuchani w charakterze
świadków zostaną m.in.: Bronisław Komorowski, Paweł Graś, Krzysztof
Bondaryk, Antoni Macierewicz, wielu znanych dziennikarzy i wysokich
rangą byłych oficerów WSI.

Źródło: Niezależna.pl/TVP Info

pedro

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

15. Sprawa protekcji przy


06:45
08.06.2011
Prezydent
Bronisław Komorowski, rzecznik rządu Paweł Graś, szef ABW Krzysztof
Bondaryk czy likwidator WSI Antoni Macierewicz – to najgłośniejsze
nazwiska świadków w rozpoczynającym się dzisiaj procesie dziennikarza
Wojciecha Sumlińskiego oskarżonego o płatną protekcję przy weryfikacji
byłego oficera wojskowych specsłużb.
Nazwisko prezydenta Bronisława Komorowskiego na liście świadków budzi
największe emocje. Tym bardziej, że nie wiadomo, czy głowa państwa
znajdzie czas aby stawić się przed obliczem Temidy. Przed rokiem
prezydent nie stawił się na wezwanie sądu badającego sprawę Romualda
Szeremietiewa.
Wezwanie prezydenta przed oblicze wolskiego sądu, który zajmuje się
sprawą płatnej protekcji przy weryfikacji oficera WSI, jest niemal
pewne. Warszawscy prokuratorzy dwukrotnie przesłuchiwali Bronisława
Komorowskiego , gdy ten był jeszcze Marszałkiem Sejmu. Wezwania głowy
państwa będzie też chciał oskarżony Wojciech Sumliński. – Nie
wyobrażam sobie innej sytuacji. To od wizyty panów Leszka T. i
Aleksandra L. u ówczesnego Marszałka Sejmu zaczęła się ta cała sprawa.
Pan prezydent jest ważnym świadkiem i będziemy wnosić o jego
przesłuchanie –
mówi Wojciech Sumliński.

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

16. Umorzono śledztwo ws. przecieków z weryfikacji WSI

Ponad cztery lata trwało śledztwo w sprawie przecieków
do mediów tajnych informacji z weryfikacji Wojskowych Służb
Informacyjnych - zanim raport na ten temat ujawnił w lutym 2007 r.
prezydent Lech Kaczyński.

Jak poinformowała Prokuratury Okręgowej w Warszawie Monika
Lewandowska, śledztwo umorzono z powodu niewykrycia sprawców - w wątku
ujawnienia ściśle tajnych informacji z weryfikacji i likwidacji WSI oraz
z powodu znikomej szkodliwości społecznej - w wątku wykorzystania tych
informacji przez media.

Lewandowska powiedziała, że chodziło o publikacje w TVP "Wiadomości",
TVP3, "Nasz Dziennik" i "Wprost". Postanowienie o umorzeniu, wydane
ostatniego dnia czerwca, jest nieprawomocne.

Prokuratura wszczęła śledztwo po licznych przeciekach do mediów.
Podstawą postępowania był artykuł Kodeksu karnego przewidujący karę od
trzech miesięcy do pięciu lat więzienia dla tego, kto ujawnia lub wbrew
przepisom ustawy wykorzystuje informacje stanowiące tajemnicę państwową.

PAP

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

17. "Z mocy bezprawia". "To nie

"Z mocy bezprawia". "To nie jest film, to jest rzeczywistość, w której żyję od trzech lat"

opublikowano: 13 Września 2011 10:45:12

| ostatnia zmiana: 13 Września 2011 11:06:17

9 września wyszła najnowsza książka Wojciecha Sumlińskiego 
- "Z mocy bezprawia". Jak twierdzi Autor, włożył w nią dużo serca, gdyż
pisał w niej o sobie, o wydarzeniach najbardziej dramatycznych w swoim
życiu, które były dla niego swoistym "trzęsieniem ziemi".

http://wpolityce.pl/wydarzenia/14586-wyszla-najnowsza-ksiazka-wojciecha-...

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika gość z drogi

18. Pan Redaktor Wojciech Sumliński

wielki wyrzut sumienia niegdysiejszego marszałka,a obecnego
pREZYDENTA
Pierwsze co zrobię jutro ,to natychmiast kupie książke,
ciekawe co służby zrobiły z dokumentami dotyczącymi śmierci Błogosławionego X Jerzego
Popiełuszki,tymi,ktore MU "ukradli"

gość z drogi

avatar użytkownika Maryla

19. Wojciech Sumliński wygrał z

Wojciech Sumliński wygrał z Megagazem w sądzie! Sąd: "Pozwany zebrał materiały w sposób wzorcowy"

Tylko u nas

"Była to klasyczna próba dobicia dziennikarza, który tak zaszedł im za skórę".


Dodano: 21 Listopada 2011 10:

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

20. Nie żyje główny świadek w

Nie żyje główny świadek w aferze marszałkowej

Płk Leszek Tobiasz, były oficer WSI, główny świadek
oskarżenia w tzw. aferze marszałkowej, w którą zamieszany jest prezydent
Bronisław Komorowski,...
Płk Tobiasz ws. afery marszałkowej miał być przesłuchany przed sądem 1
marca i miało to być jego pierwsze przesłuchania, ponieważ nie stawiał
się na wcześniejsze wezwania.



W listopadzie 2007 r. Tobiasz zgłosił się do posła PO Bronisława
Komorowskiego z propozycją pomocy w zdemaskowaniu rzekomej korupcji w
Komisji Weryfikacyjnej, czego jednak nie potwierdziło późniejsze
śledztwo a sprawa okazała się prowokacja wymierzoną w komisje
weryfikacyjną. Wcześniej do Komorowskiego zgłosił się Aleksander L.
żołnierz WSI, który zaproponował zdobycie ściśle tajnego aneksy z
Raportu z weryfikacji WSI.



Komorowski w swoich zeznaniach stwierdził m.in.:



„(...) płk. L […] spotkałem w listopadzie 2007 r., zgłosił się do mnie
poprzez pośrednictwo gen. Józefa Buczyńskiego, swego czasu szefa
departamentu kadr, a potem attaché wojskowego w Pekinie. Pan gen.
Buczyński poinformował mnie, że jest taki pan pułkownik, który może mieć
istotne dla mnie informacje, także osobiście mnie dotyczące. Wymienił
nazwisko pułkownika L […]. Postanowiłem przyjąć go w swoim biurze
poselskim przy ul. Krakowskie Przedmieście. Było to ok. 19 listopada
2007 r. L […] przyszedł sam. W rozmowie z nim nikt więcej nie
uczestniczył. Pan L […] w rozmowie ze mną sugerował możliwość dotarcia
albo do tekstu albo do treści całości lub fragmentu dotyczącego mojej
osoby – aneksu do raportu WSI. (...) Nie było dla mnie zaskoczeniem
pojawienie się mojego nazwiska w aneksie. Wcześniej prasa sugerowała, że
moja osoba ma być objęta treścią tego raportu. W rozmowie L […] nie
określił wprost, ale że ma taką możliwość poprzez swoje kontakty. Nie
określił żadnych żądań. Ja wyraziłem wstępnie zainteresowanie jego
propozycją. Umówiliśmy się, że on odezwie się, gdy będzie na pewno miał
możliwość dotarcia do tych dokumentów. Miał się wtedy do mnie odezwać
poprzez telefon mojego biura. Jednak po kilku dniach pani Jadwiga
Zakrzewska, poseł PO, przekazała mi, że chce się ze mną spotkać
pułkownik z WSI, który jest jej sąsiadem. Spotkanie odbyło się w moim
biurze poselskim. Rozmówcą okazał się nieznany mi wcześniej pułkownik
Leszek Tobiasz. Według zapisów mojego kalendarza, spotkanie miało
miejsce 21 listopada 2007 r. i tej daty jestem pewien, w kalendarzu
niestety nie zapisano dnia spotkania z L […], ale mogło to być około
dzień lub dwa przed rozmową z Tobiaszem. Płk. Tobiasz powiedział mi, że
ma dowody na korupcyjną działalność Komisji Weryfikacyjnej. (...)
Tobiasz chciał mi okazać zdobyte dowody w postaci nagrań i na kolejne
spotkanie, 3 grudnia 2007 r. – przyniósł je (...)”.



Po wizycie płk. Tobiasza ówczesny marszałek Sejmu Bronisław Komorowski
zorganizował tajne spotkanie z udziałem Tobiasza, szefa ABW Krzysztofa
Bondaryka i Pawła Grasia. Po nim ABW wszczęła działania operacyjne wobec
członków Komisji Weryfikacyjnej pod pretekstem rzekomej korupcji
(weryfikacji żołnierzy WSI za pieniądze),

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

21. O Leszku Tobiaszu: został on

O Leszku Tobiaszu: został on w innej sprawie skazany prawomocnym wyrokiem sądu na pół roku więzienia w zawieszeniu za przekroczenie uprawnień. Wykorzystując swoja pozycję, wezwał on do WSI oficera, by uniemożliwić mu udział w ważnym głosowaniu rady jego gminy.

http://niezalezna.pl/13649-komorowski-i-bondaryk-w-aferze-marszalkowej

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

22. Nie żyje człowiek, który mógł

Nie żyje człowiek, który mógł obciążyć prezydenta

W niedzielę zmarł płk Leszek Tobiasz, główny świadek w tzw. aferze marszałkowej, bliski współpracownik byłego szefa Wojskowych Służb Informacyjnych Marka Dukaczewskiego, żołnierz byłych WSI.

1 marca płk Tobiasz miał po raz pierwszy zeznawać przed sądem w sprawie rzekomej korupcji przy weryfikacji żołnierzy WSI. Miała też być przeprowadzona jego konfrontacja z Bronisławem Komorowskim.

Na razie niejasne są okoliczności śmierci płk. Tobiasza – wstępnie jego pogrzeb zaplanowano na sobotę, ale dowiedzieliśmy się, że ten termin może ulec zmianie ze względu na ewentualne śledztwo prokuratury.

– Tak naprawdę niewiele wiemy, poza tym, że pan Leszek nie żyje. Podobno zmarł nagle w Radomiu. Jeszcze dwa tygodnie temu rozmawialiśmy. Był zdrowy, rozmawialiśmy jak sąsiad z sąsiadem o wnukach, o zimie. Nic nie słyszałam, żeby miał problemy ze zdrowiem – mówi nam mieszkająca obok sąsiadka.

Dom płk. Tobiasza jest położony na małym nowym osiedlu w podwarszawskim Kwirynowie, gdzie znają się wszyscy sąsiedzi.

Sołtys Dariusz Sobczak mówi jedynie, że płk Tobiasz podobno zmarł na zawał. - Nie jestem upoważniony do udzielania informacji, ja nic nie wiem, proszę się zwrócić do rodziny – powiedział i szybko zakończył rozmowę.

Spotkanie Tobiasz – Komorowski

Afera marszałkowa zaczęła się jesienią 2007 r. od wizyty płk. Leszka Tobiasza w gabinecie ówczesnego marszałka Sejmu Bronisława Komorowskiego. Żołnierza WSI z parlamentarzystą PO skontaktowała posłanka Platformy Jadwiga Zakrzewska, która dziś zasłania się niepamięcią.

– Nie wiem, o czym pan mówi – powiedziała zdenerwowana w rozmowie z reporterem „Codziennej" i się rozłączyła.

Tymczasem marszałek Sejmu Bronisław Komorowski zeznał w prokuraturze:

„(...) Nie było dla mnie zaskoczeniem pojawienie się mojego nazwiska w aneksie. Wcześniej prasa sugerowała, że moja osoba ma być objęta treścią tego raportu. Ja wyraziłem wstępnie zainteresowanie jego propozycją (chodzi o byłego żołnierza WSI Aleksandra L. – red.). Umówiliśmy się, że on odezwie się, gdy będzie na pewno miał możliwość dotarcia do tych dokumentów. Miał się wtedy do mnie odezwać poprzez telefon mojego biura. Jednak po kilku dniach pani Jadwiga Zakrzewska, poseł PO, przekazała mi, że chce się ze mną spotkać pułkownik z WSI, który jest jej sąsiadem. Spotkanie odbyło się w moim biurze poselskim. Rozmówcą okazał się nieznany mi wcześniej płk Leszek Tobiasz (…). Płk Tobiasz powiedział mi, że ma dowody na korupcyjną działalność Komisji Weryfikacyjnej (…). Tobiasz chciał mi okazać zdobyte dowody w postaci nagrań i na kolejne spotkanie, 3 grudnia 2007 r., przyniósł je (…)".

Archiwum płk. Tobiasza

Pułkownik Tobiasz nagrywał wszystkie rozmowy z ważnymi osobami. W prokuraturze znalazły się tylko niektóre z tych nagrań, pozostałe trafiły do prywatnego archiwum pułkownika. Niewykluczone, że w zagrożeniu lub działając we własnym interesie, mógłby je upublicznić. Tak właśnie było w sprawie o kryptonimie „Anioł" – nadzorowanej przez niego nielegalnej operacji WSI dotyczącej byłego arcybiskupa poznańskiego Juliusza Paetza.

Wojskowe Służby Informacyjne gromadziły nagrania i preparowały dokumenty, które miały kompromitować hierarchów Kościoła. Jak wynika z informacji zawartych w Teczce Nadzoru Szczególnego Kryptonim „Anioł" Tobiasz – wykorzystując Jerzego Wójcickiego, peerelowskiego ministra energetyki – przekazał zaprzyjaźnionym dziennikarzom dokładne dane dotyczące biskupa i użył wcześniejszych nagrań w celu skompromitowania kościelnego hierarchy. Wcześniej płk Tobiasz wykorzystywał zgromadzone przez siebie archiwa do pozyskania tajnych współpracowników wojskowych służb specjalnych w środowisku polityków.

Kluczowy świadek

Afera marszałkowa dotyczyła tajnego aneksu z „Raportu z weryfikacji WSI", którym był zainteresowany Bronisław Komorowski. Już po wygranych przez PO wyborach odbył on tajne spotkanie z udziałem płk. Tobiasza, Krzysztofa Bondaryka (który wówczas był p.o. szefa ABW) i Pawła Grasia. Tobiasz twierdził, że były oficer WSI płk Aleksander L. i dziennikarz Wojciech Sumliński za łapówki proponowali byłym żołnierzom WSI pomoc w ich weryfikacji i przejściu do Służby Kontrwywiadu Wojskowego.

Krzysztof Bondaryk zeznał m.in., że w rozmowie bez świadków Komorowski poinformował go, że jest u niego oficer, który ma dowody na korupcję w komisji weryfikacyjnej oraz ma informacje związane z bezpieczeństwem państwa. Komorowski przedstawił Bondarykowi Leszka Tobiasza, który opowiedział o rzekomej korupcji w komisji weryfikacyjnej i zgodził się złożyć zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa. Bondaryk osobiście zawiózł Tobiasza do siedziby ABW, w której pułkownik WSI złożył zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa.

Pułkownik Tobiasz był najważniejszym świadkiem w całej sprawie – na podstawie jego zeznań doszło do przeszukania domów członków komisji weryfikacyjnej: Piotra Bączka i Leszka Pietrzaka. Od chwili wszczęcia śledztwa do momentu tego przeszukania ABW prowadziła działania operacyjne, m.in. podsłuchiwała rozmowy i stosowała obserwację wobec członków komisji weryfikacyjnej (m.in. Sławomira Cenckiewicza i Piotra Woyciechowskiego).

Co ciekawe, z dokumentów, do których dotarła „Codzienna", wynika, że śledztwo zostało wszczęte „w sprawie ujawnienia pracownikom spółki akcyjnej Agora informacji stanowiących tajemnicę państwową w postaci treści aneksu do Raportu w sprawie działalności Wojskowych Służb Informacyjnych".

Ostatecznie okazało się, że wszczęte śledztwo było prowokacją wymierzoną w komisję weryfikacyjną i jej szefa Antoniego Macierewicza – w sprawie łapówek w związku z rzekomą korupcją oskarżono dziennikarza Wojciecha Sumlińskiego i pułkownika byłych WSI Aleksandra L., który dobrowolnie poddał się karze.

– Jestem niewinny, a cała sprawa jest prowokacją. Zamierzałem to wykazać podczas przesłuchania płk. Tobiasza i podczas jego konfrontacji z Bronisławem Komorowskim. Była ona konieczna, ponieważ są istotne rozbieżności w ich zeznaniach – mówi nam Wojciech Sumliński.

http://gpcodziennie.pl
http://facebook.com/gpcodziennie
http://twitter.com/gpcodzienna

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

23. Macierewicz: wyjaśnić śmierć

Macierewicz: wyjaśnić śmierć płk. Tobiasza

Antoni Macierewicz zaapelował do prokuratora generalnego Andrzeja
Seremeta o wyjaśnienie okoliczności śmierci płk. Leszka Tobiasza.

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika kazef

24. Wywiad z W.Sumlińskim

Sumliński: "Teraz trudniej będzie ustalić który kłamał - Tobiasz czy Komorowski?"

W niedzielę zmarł płk Leszek Tobiasz, oficer b. WSI. 1 marca miał po raz pierwszy zeznawać przed sądem w sprawie rzekomej korupcji przy weryfikacji żołnierzy WSI. Miała też być przeprowadzona jego konfrontacja z Bronisławem Komorowskim. Co oznacza śmierć płk Leszka Tobiasza?

- Osobiście bardzo żałuję, że on nie żyje i nie będzie mógł odpowiedzieć na wszystkie pytania, które chciałbym mu zadać. Podobnie jak w przypadku Aleksandra Lichockiego, któremu podczas rozprawy zadałem sto kilkanaście pytań. Każdy, kto uczestniczył w tych rozprawach wie, że Lichocki w wielu wypadkach wycofywał się z wcześniejszych zeznań. Zasłaniał się niepamięcią bądź przerywał rozprawy ze względu na nagły zły stan zdrowia.

Wówczas wyszło na światło dzienne iż odgrywał rolę konia trojańskiego. On jako mój informator grał dla drugiej strony. Chciałem obnażyć też masę kłamstw Leszka Tobiasza. On przedstawiał się jako uczciwy obywatel, który gdy dowiedział się o korupcji w sprawie aneksu do raportu WSI to ją zgłosił. Złożył zeznania, ale geneza tej historii pokazuje, że to on ją całą sprowokował i zainicjował.

Co robił wcześniej płk Tobiasz w WSI?

- On zajmował się m.in. inwigilacją Kościoła katolickiego. Choć nie żyje i nie powinno się źle mówić o zmarłych, to ja nie mogę powiedzieć jednak o nim pół dobrego słowa. Ale nie jestem obiektywny, jestem subiektywny.

Czy jego śmierć jest dla ciebie zaskoczeniem?

- Tyle dziwnych rzeczy się działo wokół tej sprawy, że mnie już nic nie zdziwi. Żałuję tylko, że nie doszło do konfrontacji Tobiasza z prezydentem Komorowskim. Oni złożyli zupełnie odmienne w wielu punktach zeznania. Który z nich kłamał? Teraz trudniej będzie się dowiedzieć.

Czy on w swoich zeznaniach mógł obciążyć Komorowskiego?

- Na pewno nie chciałby tego. Ale gdy człowiek broni samego siebie, różne rzeczy mogą z tego wyniknąć.

Rozmawiał Jarosław Wróblewski
http://www.fronda.pl/news/czytaj/tytul/sumlinski:_teraz_trudniej_bedzie_...

kazef: polecam tez dłuższy wywiad z Wojciechem Sumlińskim w najnowszym numerze "Polonia Christiana".

avatar użytkownika gość z drogi

25. płk Leszek Tobiasz,dziś już s.p a w tle szafa Lesiaka

ile jeszcze trupów wypadnie z szaf WSI sPOkojna,WSI wesoła
przejrzałam Kalendarium Blogmedia24.pl
w sprawie nieżyjącego juz Tobiasza, i podziwiam Blogmedia24.pl
i panią, Pani Marylu...
Kawał wielkiej Roboty...
ukłony dla WAS

gość z drogi

avatar użytkownika Maryla

26. Płk. Tobiasz zmarł po

Płk. Tobiasz zmarł po imprezie

Prokuratura Okręgowa w Radomiu ujawnia szczegóły dotyczące śmierci
płk. Leszka Tobiasza, który był ważnym świadkiem w procesie dotyczącym
korupcji w WSI
Małgorzata Chrabąszcz z radomskiej prokuratury poinformowała, że Tobiasz
uczestniczył w imprezie integracyjnej pracowników Mazowieckiej
Wojewódzkiej Komendy OHP.
Po zakończeniu tańca upadł na podłogę, stracił
przytomność i mimo podjętej reanimacji nie udało się go uratować.

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika gość z drogi

27. ...no to się "zintegrowali"

pamiętam inny przykład
tylko" bohaterami" nie byli prac WSI
nagły atak serca sp Michała Fallzmana, i ciężka,prawie śmiertelna choroba
pana Gruszki,po wypiciu kawy...
słynna komisja d/s nigdy nie wyjaśnionych

gość z drogi

avatar użytkownika Maryla

28. szybki ten pogrzeb...dowód do ziemi?

Na pogrzebie najważniejszego świadka w sprawie korupcji w WSI pojawili się rosyjscy dyplomaci. Czarne auto, z oznaczeniami korpusu dyplomatycznego przyjechało prosto z Moskwy. Poza polskimi dyplomatami w środku samochodu byli także Rosjanie.
Na pogrzebie pułkownika Leszka Tobiasza pojawili się nie tylko ludzie z WSI. Reporter "Gazety Polskiej Codziennie" sfotografował czarną kię na rosyjskich numerach z oznaczeniami korpusu dyplomatycznego. Zdaniem portalu niezalezna.pl, auto to przyjechało prosto z Moskwy. Choć auto było zarejestrowane przez polską ambasadę, to w środku, oprócz naszych dyplomatów byli także Rosjanie - pisze niezależna.pl. Pułkownik Tobiasz był jednym z najważniejszych świadków w procesie w sprawie korupcji w WSI. Zmarł nagle podczas imprezy integracyjnej Mazowieckiej Wojewódzkiej Komendy OHP. Podczas przyjęcia zasłabł i uderzył głową w próg.

http://wiadomosci.dziennik.pl/wydarzenia/artykuly/379893,co-rosjanie-rob...

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

29. Śmierć świadka przed jego

Śmierć świadka przed jego przesłuchaniem w postępowaniu sądowym
zawsze stanowi utrudnienie procesu. W takiej sytuacji zostaną odczytane
jego zeznania złożone podczas śledztwa, a ten dowód zostanie oceniony
przez sąd
– stwierdził prok. Zbigniew Jaskólski, rzecznik prasowy Prokuratury Apelacyjnej w Warszawie, która prowadzi dochodzenie.



Leszek Tobiasz zmarł w Zwoleniu tuż po północy 11 lutego, na imprezie
integracyjnej pracowników Mazowieckiej Wojewódzkiej Komendy OHP, na
którą przyjechał autokarem razem z kilkudziesięcioma osobami. Był
zatrudniony w OHP jako fachowiec od obronności i spraw niejawnych. Po
obiedzie uczestnicy imprezy pojechali do Kazimierza na wycieczkę.
Wieczorem, po powrocie, rozpoczęła się zabawa karnawałowa, która trwała
do późnej nocy.



Z oficjalnej wersji wynika, że ok. godz. 23:40 Tobiasz podczas tańca z
partnerką nagle upadł, uderzył głową o parkiet i stracił przytomność.
Wezwano pogotowie – lekarz stwierdził zgon, który nastąpił o godz. 0:10,
a ponieważ okoliczności śmierci były dla niego niejasne, zawiadomił
policję i prokuraturę, która zarządziła sekcję zwłok.



Tyle komunikat oficjalny. Reporterzy „Gazety Polskiej”, którzy pojechali do Zwolenia, usłyszeli jednak inną wersję wydarzeń.
– Kiedy pogotowie przyjechało na miejsce, większość towarzystwa była
już mocno wstawiona. Mówili, że w czasie wieczoru płk Tobiasz stał z
jakimś mężczyzną przy oknie i nagle przewrócił się, uderzając głową w
parapet. Niewykluczone, że został popchnięty –
powiedziała nam jedna z osób przebywająca w ośrodku, w którym odbywała się impreza OHP.



Przeprowadzający sekcję zwłok anatomopatolog stwierdził „ranę w
okolicach zausznych, która powstała przed śmiercią” i „rozległą
niewydolność krążenia”. Nie są znane okoliczności powstania rany.



Do dziś prokuratorzy czekają na oficjalne wyniki sekcji zwłok oraz badanie zawartości alkoholu we krwi zmarłego.



Większość pracowników i mieszkańców ośrodka OHP w Zwoleniu nie jest zbyt rozmowna.[..]

– Jestem niewinny, a cała sprawa jest prowokacją. Zamierzałem to
wykazać podczas przesłuchania płk. Tobiasza i podczas jego konfrontacji z
Bronisławem Komorowskim. Była ona konieczna, ponieważ są istotne
rozbieżności w ich zeznaniach
– podkreśla Wojciech Sumliński.             



Za tydzień "Gazeta Polska" opisze rozbieżności w zeznaniach płk. Leszka Tobiasza i prezydenta Bronisława Komorowskiego

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

30. Nie żyje kolejny świadek w

Nie żyje kolejny świadek w aferze marszałkowej

Płk Leszek Tobiasz to niejedyny świadek w tzw. aferze
marszałkowej, który w ostatnim czasie zszedł z tego świata. 21 grudnia
2011 r. zmarł Marian Cypel - były dyplomata i rezydent PRL-owskiego wywiadu w Wiedniu. Jego pogrzeb odbył się 27 grudnia w Warszawie.



To właśnie za pośrednictwem Cypla Leszek Tobiasz starał się dotrzeć do
hierarchów - bp. Antoniego Dydycza i bp. Sławoja Leszka Głódzia. Ci z
kolei mieli mu ułatwić kontakt z Antonim Macierewiczem - likwidatora
Wojskowych Służb Informacyjnych.

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

31. Z kim Wałęsa płynął na


Z kim Wałęsa płynął na strajk?



/

ABW
dysponuje nagraniem rozmowy funkcjonariuszy WSI, relacjonujących
kulisy dowiezienia Lecha Wałęsy motorówką Marynarki Wojennej na strajk w
Stoczni Gdańskiej. Jednym z rozmówców jest płk Leszek Tobiasz, który
zmarł dwa tygodnie temu w dziwnych okolicznościach. Kapitanem kutra
miał być admirał Romuald Waga - informuje "Nasz Dziennik".

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

33. Giną świadkowie afery marszałkowej

Zeznania głównych świadków złożone w sprawie rzekomej korupcji
przy weryfikacji Wojskowych Służb Informacyjnych jednoznacznie wskazują,
że cała sprawa była w rzeczywistości prowokacją wymierzoną w Antoniego
Macierewicza, przewodniczącego Komisji Weryfikacyjnej WSI, a także w
samą komisję.




Koronnym dowodem na to są nagrania dokonywane przez płk. Leszka Tobiasza
– głównego świadka oskarżenia, które zrobił już po wizycie u Bronisława
Komorowskiego i w ABW. Wiele też wskazuje na to, że płk Tobiasz nagrał
rozmowę zarówno z Bronisławem Komorowskim, jak i z szefem ABW
Krzysztofem Bondarykiem.



„Gazeta Polska” dotarła do złożonych w prokuraturze zeznań, m.in. płk.
Leszka Tobiasza – jedynego świadka oskarżenia, płk. Mariana Cypla, szefa
ABW Krzysztofa Bondaryka oraz Bronisława Komorowskiego, który był
przesłuchiwany w czasie, kiedy pełnił funkcję marszałka sejmu.



Bronisław Komorowski zeznał w prokuraturze m.in., że płk Tobiasz żalił
mu się i był zaniepokojony tym, iż „nie udzielono mu instrukcji, jak ma
się zachowywać”. Kto miał ich udzielić pułkownikowi WSI i czego miały
one dotyczyć – nie wiadomo, ponieważ płk Tobiasz nie żyje, a tylko część
jego nagrań trafiła do ABW.



Sprawa dotyczy rzekomej korupcji, w której oskarżonymi są dziennikarz
Wojciech Sumliński oraz Aleksander L., emerytowany pułkownik wojskowych
służb specjalnych PRL, który dobrowolnie poddał się karze. Proces toczy
się od roku 2010, a w ostatnim czasie zmarło dwóch świadków: płk Cypel
oraz płk Tobiasz – najważniejszy i zarazem jedyny świadek oskarżenia. Co
ciekawe, miał on być oskarżycielem posiłkowym w tym procesie, ale nie
zgodził się na to sąd. Wojciech Sumliński chciał, by doszło do
konfrontacji Bronisława Komorowskiego i płk. Tobiasza. Obserwatorem
procesu jest były wicemarszałek senatu Zbigniew Romaszewski. Był on
obecny w sądzie na wszystkich rozprawach, podczas których miał zeznawać
płk Tobiasz, jednak świadek ten nigdy nie stawił się na wezwanie.
Kolejny termin wyznaczono właśnie na 1 marca br.



Śmierć świadków



Tuż przed świętami Bożego Narodzenia, 21 grudnia 2011 r., zmarł Marian
Cypel – były dyplomata i rezydent wywiadu PRL w Wiedniu. Jego pogrzeb
odbył się 27 grudnia w Warszawie. To właśnie za pośrednictwem płk. Cypla
Leszek Tobiasz starał się dotrzeć do kościelnych hierarchów – bp.
Antoniego Dydycza i bp. Sławoja Leszka Głódzia. Ci z kolei mieli mu
ułatwić kontakt z Antonim Macierewiczem – likwidatorem Wojskowych Służb
Informacyjnych.



„(…) Nie miałem pełnego zaufania do L. Tobiasza. Przez okres naszej
znajomości spotkaliśmy się może 10–15 razy, i to zawsze z jego
inicjatywy. (…) Było tak, że kiedyś prosił mnie o umożliwienie mu
kontaktu z biskupem Dydyczem i biskupem Głódziem, zgodziłem się spytać o
to biskupów. Tak mu powiedziałem, jednak w sumie nie pytałem o to obu
biskupów, a L. Tobiaszowi powiedziałem, że po rozmowie z biskupami nie
widziałem możliwości zorganizowania spotkania z nimi”
– zeznał w prokuraturze 13 lutego 2009 r. płk Cypel.



O znajomości z płk. Cyplem Leszek Tobiasz zeznawał w kontekście
przyjęcia, które zostało zorganizowane przez płk. Cypla w okolicach
Janowa Podlaskiego:



„(…) Ja tego gospodarza poznałem przez L. [drugiego oskarżonego –
red.]. Nie chciałbym mieszać tego gospodarza w tę sprawę, bo nie ma z
nią nic wspólnego, ale nazywa się Marian Cypel (…)” –
zeznał płk Tobiasz, a prokurator nie zadał mu żadnych pytań dotyczących spotkania z biskupami.



Nigdy się już nie dowiemy, jak było w rzeczywistości, ponieważ płk
Leszek Tobiasz zmarł w dziwnych okolicznościach tuż po północy 11 lutego
na imprezie integracyjnej pracowników Mazowieckiej Wojewódzkiej Komendy
OHP, na którą przyjechał autokarem razem z kilkudziesięcioma osobami.



Z oficjalnej wersji wynika, że ok. godz. 23:40 Tobiasz podczas tańca z
partnerką nagle upadł, uderzył głową o parkiet i stracił przytomność.
Wezwano pogotowie – lekarz stwierdził zgon, który nastąpił o godz. 0:10,
a ponieważ okoliczności śmierci były dla niego niejasne, został
powiadomiony prokurator, który zarządził sekcję zwłok. Dodatkowo wykryto
ranę za uchem, a relacje świadków zdarzenia są rozbieżne.



Koronne zeznania



Kluczową rolę w aferze marszałkowej odegrał poseł PO, późniejszy
marszałek sejmu, a obecnie prezydent RP Bronisław Komorowski – wynika z
dokumentów, do których dotarliśmy. To właśnie za jego przyczyną zaczęła
się sprawa dotycząca rzekomej korupcji w Komisji Weryfikacyjnej. Miała
ona polegać m.in. na oferowaniu Aneksu do Raportu z weryfikacji WSI.



Afera marszałkowa zaczęła się jesienią 2007 r. od wizyty płk. Leszka
Tobiasza w gabinecie ówczesnego marszałka sejmu Bronisława
Komorowskiego. Żołnierza WSI skontaktowała z parlamentarzystą PO
posłanka Platformy Jadwiga Zakrzewska, która dziś zasłania się
niepamięcią.



Marszalek sejmu Bronisław Komorowski zeznał w prokuraturze 24 lipca 2008 r.:



„(...) Nie było dla mnie zaskoczeniem pojawienie się mojego nazwiska
w aneksie. Wcześniej prasa sugerowała, że moja osoba ma być objęta
treścią tego raportu. Ja wyraziłem wstępnie zainteresowanie jego
propozycją (chodzi o Aleksandra L. – red.). Umówiliśmy się, że on
odezwie się, gdy będzie na pewno miał możliwość dotarcia do tych
dokumentów. Miał się wtedy do mnie odezwać poprzez telefon mojego biura.
Jednak po kilku dniach pani Jadwiga Zakrzewska, poseł PO, przekazała
mi, że chce się ze mną spotkać pułkownik z WSI, który jest jej sąsiadem.
Spotkanie odbyło się w moim biurze poselskim. Rozmówcą okazał się
nieznany mi wcześniej płk Leszek Tobiasz (…). Płk Tobiasz powiedział mi,
że ma dowody na korupcyjną działalność Komisji Weryfikacyjnej (…).
Tobiasz parokrotnie odwiedzał mnie w biurze. Próbował mi dalej
opowiadać, był zaniepokojony, że nie udzielono mu instrukcji, jak ma się
zachowywać. Ja wiedząc, że jest już prowadzone postępowanie, odsyłałem
go do ABW (…)”.




Z protokołów przesłuchań świadków afery wyłania się obraz „polowania” na
Komisję Weryfikacyjną i niespotykany pośpiech, z jakim to robiono.
Zaledwie tydzień po tym, jak p.o. szefa Agencji Bezpieczeństwa
Wewnętrznego został Krzysztof Bondaryk (16 listopada 2007 r.), zadzwonił
do niego Paweł Graś.



„(…) Zaproponował spotkanie na terenie Sejmu w tym samym dniu. (...)
Minister Graś poinformował mnie w skrócie, że istnieje potrzeba –
prośba ze strony Marszałka Komorowskiego – abym się udał do jego biura
poselskiego, ponieważ jest u niego w tym momencie ktoś, kto ma ważne
informacje dla bezpieczeństwa kraju. Minister Graś powiedział, że jest
to prawdopodobnie oficer, a sprawa dot. korupcji związanej z Komisją
Weryfikacyjną. Minister Graś poinformował mnie, że Marszałek tam na mnie
oczekuje i żebym tam się udał i osobiście podjął czynności służbowe.
(…)” –
czytamy w protokole przesłuchania Krzysztofa Bondaryka z 28 listopada 2008 r.



W dalszej części przesłuchania obecny szef ABW opisuje, że 23 listopada
2007 r. razem z nim do biura marszałka sejmu Bronisława Komorowskiego
pojechało trzech oficerów ABW, którzy – co ciekawe – nie weszli razem z
Bondarykiem do środka, lecz czekali na zewnątrz. Bez świadków Komorowski
poinformował Bondaryka, że jest u niego oficer, który ma dowody na
korupcję w Komisji Weryfikacyjnej, oraz posiada informacje związane z
bezpieczeństwem państwa. Komorowski przedstawił Bondarykowi Leszka
Tobiasza, który opowiedział o rzekomej korupcji w Komisji Weryfikacyjnej
i zgodził się złożyć zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa.



„(…) Uznałem, że biuro Marszałka Sejmu nie jest właściwym miejscem
do przyjmowania zawiadomienia o przestępstwie, że właściwym miejscem
będą pomieszczenia urzędowe ABW. Zaproponowałem Leszkowi Tobiaszowi,
żeby się udał ze mną do siedziby ABW i tam złożył zawiadomienie i
przekazał dowody (…)” –
zeznał dalej Krzysztof Bondaryk, który osobiście zawiózł Tobiasza do siedziby Agencji, gdzie żołnierz WSI złożył zeznania.



Co ciekawe, z zeznania Komorowskiego wynika natomiast, że płk Tobiasz 3
grudnia (a więc już po wszczęciu śledztwa w sprawie rzekomej korupcji
przy weryfikacji WSI) przyniósł mu dowody w postaci nagrań. Komorowski
zeznał, że po wizycie Tobiasza zawiadomił ministra Grasia i ABW.
Dlaczego Bronisław Komorowski skłamał podczas przesłuchania, twierdząc,
że dopiero w grudniu zawiadomił Służby Specjalne, podczas gdy
faktycznie, jak wynika z dokumentów, miało to miejsce w listopadzie? Na
to pytanie na razie nie ma odpowiedzi.



Przesłuchiwany w prokuraturze 17 grudnia 2007 r. płk Leszek Tobiasz nie
wspomniał ani słowem o swojej wizycie u Bronisława Komorowskiego, mówił
natomiast o swoich nagraniach.



„(…) L. podczas rozmowy miał do mnie pretensje, że nie udzieliłem mu
informacji o osobach i rzekomych sprawach, którymi rzekomo miało się
zajmować biuro wewnętrzne SKW. Było to nawiązanie do rozmowy wcześniej z
20 listopada 2007 r., którą nagrałem (…)” –
zeznał płk Tobiasz.



To właśnie wtedy płk Tobiasz i Aleksander L. rozmawiali o tym, jak Lecha
Wałęsę przywiózł do stoczni na strajk szkolony w ZSRR admirał marynarki
wojennej Romuald Waga, który zmarł w 2008 r.   







Artykuł pochodzi z "Gazety
Polskiej". W numerze dodatek specjalny poświęcony Żołnierzom Wyklętym.
Zachęcamy także do kupienia "Gazety Polskiej Codziennie" w nowej szacie
graficznej
http://niezalezna.pl/24354-gina-swiadkowie-afery-marszalkowej

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

34. SPRAWA SĄDOWA 1 MARCA - Sumliński

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

35. Stanisław Żaryn Jak

Jak szukano haków na Macierewicza. O pułapce Tuska i Komorowskiego na członków komisji weryfikującej WSI

Tylko u nas

Prokuratorzy, prowadząc śledztwo ws. przygotowania raportu o WSI
przez Antoniego Macierewicza, nakłaniali do łamania prawa. Ta historia
to kompromitacja śledczych oraz dowód, że w Polsce prawo traktuje się
instrumentalnie. Polska nie jest państwem prawa.

13 marca publiczny proces Wojciecha Sumlińskiego. Proces przeprowadzą: Ziemkiewicz, Jachowicz, Gmyz

"Przygotowany w formie widowiska Proces to nie dyskusja ani wywiad.
Jego główny bohater – oskarżony Wojciech Sumliński – poddany zostanie
“przesłuchaniu” przez wcielających się w rolę “oficerów śledczych”
dziennikarzy."

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

36. Jak nie sprzedałem aneksu

Jak nie sprzedałem aneksu "Gazecie Wyborczej"

Krzysztof Bondaryk był jednym z członków zespołu ekspertów PO, który opublikował jawną opinię o raporcie o WSI
Pierwszy Raport z weryfikacji WSI, który opublikował prezydent Lech Kaczyński 16 lutego 2007 roku, wywołał prawdziwą burzę

Piotr Bączek członek Komisji Weryfikacyjnej ds. WSI



Afera marszałkowa", czyli rzekoma sprzedaż
Aneksu z weryfikacji WSI spółce Agora, wydawcy "Gazety Wyborczej", i
oskarżenia o korupcję podczas weryfikacji żołnierzy WSI mają wiele
wymiarów. Niewątpliwie była to prowokacja wobec legalnie funkcjonującej
instytucji państwowej. Jednak należy pamiętać, że w tym celu
wykorzystano media, wybiórczo zbierano informacje, służby specjalne nie
przeprowadziły podstawowych czynności śledczych, nie sprawdziły
uzyskanych informacji, a mimo to w maju 2008 r. weszły do domów
weryfikatorów. Nie podjęto żadnego śledztwa w sprawie prowokacji wobec
Komisji Weryfikacyjnej, eliminowano wątki wskazujące na celowe
działania, nie wyjaśniono również sprzecznych zeznań. W dodatku ABW
wielokrotnie wprowadziła w błąd inne organy państwa, zapewne i
ówczesnego śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego.


Aresztowana pseudoekspertyza Platformy
Komisja
Weryfikacyjna rozpoczęła działalność w sierpniu 2006 roku. Pod
kierunkiem Antoniego Macierewicza, a potem Jana Olszewskiego miała
przeanalizować akta żołnierzy WSI i ocenić, czy są zgodne z prawdą.
Praktycznie od samego początku jej działalność była krytykowana, jednak
prawdziwą burzę wywołał pierwszy "Raport z weryfikacji WSI", który
opublikował śp. prezydent Lech Kaczyński 16 lutego 2007 roku. To
prawdopodobnie wtedy zapadła decyzja o przeprowadzeniu prowokacji wobec
członków Komisji. Kilka tygodni potem zespół ekspertów Platformy
Obywatelskiej opublikował jawną opinię o "Raporcie". Fachowcy PO
oskarżyli w niej Komisję wprost o "osłabienie bezpieczeństwa państwa".
Był to zarzut bardzo poważny, sugerujący nawet zdradę stanu. Eksperci
Platformy stwierdzili bowiem: "Bez wątpienia jest to działanie
nieroztropne, mogące wyrządzić szkodę bezpieczeństwu państwa (...).
...jak należy wobec powyższego określić to, co zrobili członkowie KW,
upubliczniając szczegóły operacji "ZEN", jak nie działaniem na szkodę
podstawowych interesów i bezpieczeństwa państwa. (...) Treści
upublicznione w Raporcie szkodzą bezpieczeństwu państwa oraz jego
międzynarodowej pozycji (...)".
Jednym z członków zespołu ekspertów
PO był Krzysztof Bondaryk. Jednak prawdziwą ironią losu jest fakt, że
podczas rewizji w moim domu ten jawny dokument Platformy Obywatelskiej
został skonfiskowany i uznany przez ABW za materiał ściśle tajny, a
następnie przez kilka miesięcy był przetrzymywany w prokuraturze! Innym
rzekomo ściśle tajnym dokumentem były skany teczki Marka Belki,
oficjalnie ujawnionej przez IPN w 2005 roku. Tymczasem prokuratura i
służby specjalne rządu Donalda Tuska badały jawność tego materiału aż do
czerwca 2010 roku!
To właśnie na podstawie takich materiałów
przedstawiciele władz twierdzili, że w moim domu skonfiskowano dokumenty
ściśle tajne. Nie mogłem wtedy - ze względu na tajemnicę śledztwa -
publicznie odpowiedzieć, gdyż naraziłbym się na zarzut ujawnienia
materiału dowodowego.

Czarny rynek mediów
O
przygotowaniu prowokacji świadczyły liczne wypowiedzi medialne
zainteresowanych środowisk, niestety nikt z naszej strony nie traktował
ich na tyle poważnie, aby udzielić członkom Komisji Weryfikacyjnej
większego wsparcia. Cóż, nawet po szkodzie Polak nie jest mądry...
Prawdopodobnie
w tamtym czasie opracowano wstępny plan czynności, sporządzono nasze
charakterystyki, rozpisano role "głównym bohaterom". Niewątpliwie rację
ma redaktor Wojciech Sumliński, który samokrytycznie wyznał, że "był
nabojem płk. Tobiasza", mającym zniszczyć Komisję. Faktem jest, że bez
jego nierozważnych kontaktów nie byłoby możliwe przeprowadzenie
prowokacji na taką skalę, by na koniec uczynić z niego jedynego "kozła
ofiarnego", pomijając wiele innych wątków.
Do jesiennych wyborów
2007 r. nawet media, które formalnie przedstawiały się jako obiektywne,
publikowały szereg wydumanych informacji, które w rzeczywistości
utrudniały pracę Komisji. Tak było np. z rewelacją "Wprost" z września
2007 r. o rzekomym znalezieniu w Cytadeli Warszawskiej teczek WSI o
największych biznesmenach, które miały posłużyć do "stworzenia drugiej
części raportu o likwidacji WSI". W rzeczywistości Komisja nigdy nie
miała takich teczek, zaś druga część raportu w tamtym okresie jeszcze
nie istniała! Nieodpowiedzialna publikacja skutecznie sparaliżowała
pracę Komisji na kilka tygodni przed wyborami, zmusiła część zespołu do
poszukiwania rzekomych materiałów, musiano składać dokładne raporty,
odsuwając Komisję od innych prac. Takich przykładów medialnych wrzutek
było więcej, niestety, czynionych także przez naszą stronę.
Wygrana w
październiku 2007 r. wyborów przez Platformę umożliwiła realizację
zaplanowanej prowokacji, rozpoczął się jej końcowy etap. Wykorzystano
również media, w których zapanowała prawdziwa "antyweryfikacyjna furia".
Szczególna rola przypadła "Dziennikowi", który już 19 listopada 2007 r.
wydrukował tekścik zatytułowany "Aneks do raportu o WSI na sprzedaż".
Czytamy w nim m.in.: "Gazeta ustaliła, że aneks Antoniego Macierewicza
do raportu o WSI można kupić na czarnym rynku. Minister sprawiedliwości
zapowiedział wyjaśnienie tej sprawy" (za:
http://wiadomosci.dziennik.pl/polityka/artykuly/64041,aneks-do-raportu-o...).

Wątek rzekomej sprzedaży aneksu wielokrotnie powracał w mediach.
Charakterystyczne, że atakowaniem Komisji zajmowali się m.in. Paweł
Reszka i Michał Majewski, którzy ostatnio zasłynęli specyficznym
rozumieniem prawdy w artykułach o katastrofie smoleńskiej. Na łamach
"Rzeczpospolitej" sugerowali np., że w kabinie samolotu był śp. gen.
Andrzej Błasik, polscy piloci chcieli wylądować za wszelką cenę itd.
Natomiast
w sprawie weryfikacji WSI redaktor Reszka w specyficznym stylu
"odwracania kota ogonem" odrzucał zarzuty o manipulację: "Prawda jest
taka, że bez specjalnej przesady to raport Antoniego Macierewicza o WSI
można by nazwać popłuczynami i bublem. Popłuczynami, bo afery, które w
nim opisał, w dużej części przed nim, opisali już dziennikarze. Bublem,
bo umieścił w nim wielu niewinnych ludzi" (za:
http://wiadomosci.dziennik.pl/opinie/artykuly/73814,oficerowie-wsi-wysta...).

Prasowe doniesienia o rzekomej sprzedaży aneksu i kolejnych
przestępstwach wywołały ożywioną dyskusję wśród członków Komisji. Nikt z
nas nie wierzył w te brednie. Najpierw było rozbawienie, potem
pukaliśmy się w głowę, a jeszcze potem głowiliśmy się: "Co jeszcze
durnowaci redaktorzy wymyślą, żeby pomówić Komisję, jej szefów i całą
weryfikację?".
Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że kłamstwa na temat
Komisji dotyczyły mnie osobiście. Tak jak tego, że ABW rozpoczęło
śledztwo w sprawie sprzedaży aneksu.

Wyciszone oskarżenia o sprzedaż
Po
latach można bezspornie stwierdzić, że powielanie pogłosek na temat
rzekomej sprzedaży aneksu świadczyło o prowokacji politycznej. I nie
chodzi tylko o czasową korelację pomiędzy upublicznieniem tych pomówień a
wszczęciem śledztwa przez prokuraturę. Istotne znaczenie ma również to,
że przez pierwsze pół roku rzekoma sprzedaż aneksu była, o czym już się
dzisiaj nie pamięta, kluczowym wątkiem tego śledztwa.
Prokuratura
Krajowa wszczęła śledztwo 7 grudnia 2007 r. w sprawie - jak poinformował
mnie w lipcu 2008 r. prokurator generalny Zbigniew Ćwiąkalski - dwóch
czynów karalnych. Po pierwsze, w sprawie powoływania się na wpływy w
Komisji Weryfikacyjnej ds. WSI w okresie od stycznia 2007 r. do 21
listopada 2007 r. i podjęcia się pośrednictwa w pozytywnej weryfikacji
płk. Leszka Tobiasza w zamian za korzyść majątkową w wysokości 200 tys.
złotych. Natomiast drugim wątkiem badanym przez Prokuraturę Krajową była
kwestia "ujawnienia pracownikom spółki akcyjnej AGORA w bliżej
nieustalonym miejscu i czasie, nie później niż w dniu 20 listopada 2007
r. informacji stanowiących tajemnicę państwową w postaci treści aneksu
do Raportu Komisji Weryfikacyjnej WSI".
Również rzekome ujawnienie
aneksu było podstawą rewizji mieszkań członków Komisji. W uzasadnieniu
postanowienia o przeszukaniu mojego domu Prokuratura Krajowa 12 maja
2008 r. jednoznacznie stwierdziła, że śledztwo prowadzone jest w
"sprawie ujawnienia pracownikom spółki akcyjnej AGORA informacji
stanowiących tajemnicę państwową w postaci treści aneksu do Raportu w
sprawie działalności WSI. Zgromadzone ww. sprawie materiały wskazują na
możliwość nieuprawnionego posiadania przez Piotra Bączka dokumentów lub
nośników elektronicznych zawierających tajemnicę państwową, w tym aneksu
do raportu dot. WSI - zarówno w miejscu zamieszkania, jak i innych
zajmowanych przez niego pomieszczeniach".
Według medialnych
doniesień, to właśnie ja miałem sprzedać aneks spółce Agora. Zarzut o
tyle absurdalny, że nie posiadałem żadnych znajomych w tej spółce, nie
poszukiwałem ich, jak również nie próbowałem znaleźć pośredników do
Agory. Jedyną osobą związaną z "Gazetą Wyborczą", która kontaktowała się
ze mną, i to tylko telefonicznie, był redaktor Wojciech Czuchnowski. W
dodatku było to w okresie, kiedy pełniłem funkcję rzecznika prasowego
ministra Antoniego Macierewicza, czyli do grudnia 2006 roku. Później nie
utrzymywałem z redaktorem Czuchnowskim żadnych kontaktów, podobnie jak z
Wojciechem Sumlińskim i innymi dziennikarzami.
Co więcej,
jakiekolwiek moje rzekome kontakty z Agorą bez trudu zostałyby ujawnione
w czasie śledztwa, np. w momencie skontrolowania moich połączeń
telefonicznych. Dlatego zagadką jest, dlaczego ABW analizę kontaktów
telefonicznych wykonała dopiero w styczniu 2009 r., czyli 9 miesięcy po
przeprowadzeniu rewizji?
W tym kontekście pojawiają się kolejne
pytania. Skoro miałem sprzedać aneks Agorze, to dlaczego działania ABW
nie dotknęły również tej spółki? Dlaczego nie przeprowadzono rewizji w
jej siedzibie? Dlaczego nie poddano kontroli pracowników spółki?
Jest
to bardzo istotna luka w śledztwie ABW, gdyż warto wskazać, że płk
Aleksander L. miał powoływać się na rozmowy z dziennikarzami "Gazety
Wyborczej" ("Rzeczpospolita" z 15.05.2008 r.).
Takie wybiórcze
potraktowanie przez ABW osób pojawiających się w śledztwie oznacza albo
nieudolność funkcjonariuszy Agencji, albo ich złą wolę lub celową
dezinformację. Jest jeszcze jedno wytłumaczenie braku działań - od
początku ABW zdawała sobie sprawę z absurdalności tych oskarżeń, ale
postanowiono wykorzystać pomówienia do skompromitowania Komisji, procesu
weryfikacji, przewodniczących Antoniego Macierewicza i Jana
Olszewskiego oraz partii Jarosława Kaczyńskiego.
W późniejszym
okresie, kiedy m.in. okazało się, że nie posiadałem aneksu ani innych
tajnych dokumentów, wątek sprzedaży aneksu został wyciszony i
zmarginalizowany, tak jakby w ogóle nie istniał. Tymczasem nie był to
wątek poboczny, wręcz przeciwnie - domniemane ujawnienie przeze mnie
aneksu wydawcy "GW" stanowiło uzasadnienie nie tylko medialnych ataków
na Komisję, ale było też fundamentem całego śledztwa.

Przychodzi oferent do marszałka
Należy
pamiętać, że równocześnie z kampanią prasową trwały zakulisowe rozmowy w
sprawie losu Komisji i weryfikatorów. Odbywały się spotkania polityków
Platformy Obywatelskiej oraz nowych szefów służb specjalnych z byłymi
żołnierzami wojskowych służb specjalnych, którzy twierdzili, że
posiadają dowody rzekomych przestępstw popełnionych przez weryfikatorów.
Kluczową osobą był płk Leszek Tobiasz, który od kilku miesięcy
systematycznie spotykał się ze swoim znajomym ze służb płk. Aleksandrem
L., byłym szefem kontrwywiadu wojskowego.
Pułkownik Aleksander L.
przez kilkanaście miesięcy prac Komisji rozmawiał z przedsiębiorcami,
dziennikarzami oraz weryfikowanymi oficerami byłych WSI. Stąd też mógł
uzyskać pewną szczątkową wiedzę o jej pracach. Jako doświadczony oficer
operacyjny wykorzystał tę wiedzę i powoływał się na znajomości,
roztaczając przed kolejnymi osobami miraże swoich wpływów w Komisji i
możliwości załatwienia problemów. Jednym z jego rozmówców był również
Bronisław Komorowski, który jesienią 2007 r. objął urząd marszałka
Sejmu.
Według ujawnionych w mediach zeznań Komorowskiego, płk
Aleksander L. w listopadzie 2007 r. spotkał się ze znajomym
Komorowskiego, generałem Józefem Buczyńskim, i poprosił go o
zorganizowanie spotkania z marszałkiem. Komorowski zeznał później, że
został poinformowany przez Buczyńskiego, iż L. "może mieć istotne dla
mnie informacje, także osobiście mnie dotyczące". Do spotkania
Komorowskiego z Aleksandrem L. miało dojść około 19/20 listopada. L.
twierdził, że ma dostęp do aneksu. Komorowski zainteresował się
propozycją, ustalił sposób dalszego kontaktu. 21 listopada 2007 r.
marszałek spotkał się w swoim biurze poselskim z płk. Tobiaszem. Ten
oświadczył, że posiada dowody na "korupcyjną działalność Komisji
Weryfikacyjnej", wymienił płk. Aleksandra L., Leszka Pietrzaka oraz
jakiegoś pośrednika. Poinformował też Komorowskiego, że nagrał rozmowy z
nimi.
Komorowski zeznał, że informacje od płk. Tobiasza następnego
dnia przekazał ówczesnemu ministrowi koordynatorowi Pawłowi Grasiowi,
który uznał, że sprawą powinna zająć się ABW. Po kilku dniach marszałek
rozmawiał o sprawie z szefem ABW Krzysztofem Bondarykiem. Według
Komorowskiego, płk Tobiasz po około dwóch tygodniach stawił się "do
dyspozycji ABW, która zajęła się tą sprawą".
Jednak w zeznaniach
uczestników tych spotkań istnieją różnice, zarówno chronologiczne, jak i
merytoryczne. Według mediów, płk Tobiasz w swoich pierwszych zeznaniach
nie mówił o spotkaniach z Komorowskim. Zrobił to dopiero podczas
późniejszych przesłuchań. W dodatku miał zeznać - jak podawał "Nasz
Dziennik" 13 października 2008 r. - że do spotkania z Komorowskim doszło
w innym terminie - między 20 października a 2 listopada 2007 roku.

ABW jak CBA?
Tymczasem
płk Tobiasz zgłosił się - według ujawnionych przez "Gazetę Polską"
zeznań Bondaryka - do ABW już 23 listopada 2007 roku. Wcześniej spotkał
się z Bondarykiem w biurze Komorowskiego. Z szefem ABW przyjechało też
trzech oficerów, ale zostali na zewnątrz. Komorowski poinformował
Bondaryka, że jest u niego oficer, który ma dowody na korupcję w
Komisji. Bondaryk przewiózł płk. Tobiasza do siedziby ABW, gdzie złożył
zeznania o korupcji i sprzedaży aneksu. Następnie 27 listopada 2007 r.
szef ABW zawiadomił prokuraturę o podejrzeniu popełnienia przestępstwa. W
piśmie napisał: "Uprzejmie informuję Pana Prokuratora, iż w dniu 23
listopada 2007 do Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego zgłosił się ob. RP
Leszek Tobiasz (...). Leszek Tobiasz stwierdził m.in., iż w styczniu
2007 otrzymał od płk rez. Aleksandra L. propozycję umożliwienia
przejścia procesu weryfikacji oraz pomocy w zatrudnieniu w nowopowstałej
Służbie Kontrwywiadu Wojskowego. W zamian za kwotę - początkowo za
kwotę 100 tys. PLN, a następnie 200 tys. PLN. Z wypowiedzi Leszka
Tobiasza wynikało, iż Aleksander L. sugerował, iż przedmiotowa kwota
pieniędzy miała zostać przeznaczona na opłacenie przychylności
niektórych członków Komisji Weryfikacyjnej powołanej w związku z
likwidacją Wojskowych Służb Informacyjnych, a w szczególności Leszka
Pietrzaka. W opisanym procederze mieli także uczestniczyć inni
członkowie Komisji tj. Piotr Bączek, Sławomir Cenckiewicz i Piotr
Woyciechowski".
Jednocześnie w tym piśmie Bondaryk wnioskował o
przekazanie sprawy rzekomej korupcji w Komisji do prowadzenia
Departamentowi Ochrony Ekonomicznych Interesów Państwa ABW. W tym
miejscu należy jednak zadać pytanie, czy ABW rozpoczęła śledztwo,
posiadając ustawową delegację do prowadzenia takich spraw. W tamtym
czasie kompetencje do śledztw w sprawach korupcyjnych posiadało
Centralne Biuro Antykorupcyjne. Uprawnienia ABW do ścigania korupcji
zostało wprowadzone dopiero ustawą z dnia 20 grudnia 2007 r., zaś zmiana
weszła w życie 7 lutego 2008 roku.

Szef ABW nie znał składu Komisji?
Powyższe
pismo szefa ABW jest kolejnym dowodem na to, że służba prowadziła
śledztwo przez szereg miesięcy w sposób wybiórczy, pomijając wiele
faktów i zbierając dowody tak, aby obciążały członków Komisji. Dlaczego?
Według zeznań płk. Tobiasza, w sprawę korupcji w Komisji zaangażowani
byli następujący członkowie Komisji: Piotr Bączek, Sławomir Cenckiewicz,
Piotr Woyciechowski, Leszek Pietrzak. Jednak zespół roboczy w tym
składzie nigdy nie mógł istnieć - Sławomir Cenckiewicz nigdy nie był
członkiem Komisji Weryfikacyjnej. Piotr Woyciechowski został zaś
powołany do Komisji dopiero 8 listopada 2007 r., ale ze względu na
zmianę siedziby Komisji oraz zablokowanie przez SKW kancelarii tajnej,
aż do maja 2008 r. nie zasiadał w żadnym zespole przeprowadzającym
wysłuchania. Dlatego płk Tobiasz nie mógł być weryfikowany przez
powyższy zespół, zresztą nigdy nie został on wysłuchany przez Komisję.
Jednak
pytania o taki właśnie zespół weryfikujący zadawano mi w prokuraturze
jeszcze w maju 2008 r., tak jakby prokuratorzy nie znali publicznie
dostępnego składu Komisji. Oznacza to, że ABW aż do maja 2008 r. nie
sprawdziła zeznań płk. Tobiasza. Niewątpliwie było to rażące
niedopełnienie obowiązków przez ABW, zwłaszcza że w marcu 2008 r.
Centrum Informacyjne Rządu upubliczniło listę członków Komisji. Nie
można wykluczyć, że błędy śledczych mogły być celowe. Mogło to być
działanie tendencyjne, ukierunkowane na skompromitowanie Komisji i
procesu weryfikacji WSI.

Prezydent wprowadzony w błąd?
W
tym kontekście warto pamiętać, że ABW informowała o śledztwie innych
ministrów oraz prezydenta RP. W pierwszym roku rządów Tuska było to
najważniejsze śledztwo, którym wszyscy się interesowali, miało udowodnić
"przestępcze oblicze" poprzedniej ekipy.
Należy zadać kolejne
pytanie: Jakie informacje ABW przekazała śp. prezydentowi Lechowi
Kaczyńskiemu? O wynikach śledztwa w sprawie "możliwości popełnienia
przestępstwa w związku z pracami Komisji Weryfikacyjnej" Agencja
informowała głowę państwa - 29 lutego, 7 marca, 20 marca oraz 22
sierpnia 2008 roku. Można domniemywać, że ABW przesłała prezydentowi
Kaczyńskiemu informacje zbliżone do tych, które posiadała prokuratura,
zajmująca się rzekomą sprzedażą aneksu i łapówką za weryfikację. Oznacza
to, że doszło do ewidentnego wprowadzenia w błąd prezydenta RP. ABW
prowadziła bowiem już od kilku miesięcy śledztwo w sprawie rzekomej
korupcji w Komisji Weryfikacyjnej i w dalszym ciągu opierała swoje
działania głównie na relacjach płk. Tobiasza. Dlatego operując
kłamliwymi i niesprawdzonymi pomówieniami na temat prac Komisji,
dezinformowała inne instytucje państwowe - m.in. prokuraturę, ministrów
oraz samego prezydenta RP.
Każda z tych bulwersujących spraw jest
oddzielną aferą i w normalnym kraju doprowadziłaby do dymisji osoby na
najwyższych stanowiskach. Pod rządami Tuska nic takiego nie miało
miejsca. Nawet prokuratura apelacyjna w akcie oskarżenia stwierdziła, że
nie jest wykluczone, iż celem była "chęć skompromitowania pracy Komisji
Weryfikacyjnej". Jednak nie znalazło to żadnego oparcia w
merytorycznych działaniach i decyzjach prokuratury apelacyjnej, która
nie wszczęła żadnego śledztwa w tej sprawie.

http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20120315&typ=my&id=my05.txt

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

37. Kolejna rozprawa Wojciecha

Kolejna rozprawa Wojciecha Sumlińskiego

09.08.2012, godz. 12.00 rozprawa Wojciecha Sumlińskiego w Sądzie Rejonowym w Warszawie, ul. Kocjana 3, sala 24. Dojazd autobusami: 149 lub 410.

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

38. Sumliński: Z czego dziś żyją


Sumliński: Z czego dziś żyją oficerowie SB?



Wojciech Sumliński

Zobacz
nagranie ze spotkania z Wojciechem Sumlińskim, w którym opowiada o
spotkaniu z mieszkającym w willi na Dolnym Mokotowiebyłym kpt Służby
Bezpieczeństwa i zgromadzonym przez niego "kapitale", dzięki któremu
może zamożnie dziś żyć.



Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

39. WSI otwiera drzwi na salony.

WSI
otwiera drzwi na salony. Jak płk Leszek Tobiasz dotarł do obecnego
prezydenta Bronisława Komorowskiego. Kulisy afery aneksowej

Starosta ożarowski wyciągnął pomocną dłoń i skontaktował Tobiasza ze
swoją znajomą - posłanką Jadwigą Zakrzewską, która swego czasu była
również wiceministrem w MON. Potem poszło już gładko i Tobiasz spotkał
się z Komorowskim.

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

40. Relacja z procesu Wojciecha

Relacja z procesu Wojciecha Sumlińskiego. Zeznania złożył, w charakterze świadka, Piotr Bączek

"Najbliższa rozprawa odbędzie się już w przyszłym tygodniu,
26.02.2013, we wtorek o godz.10, w sali 42 - będzie na niej kontynuowane
przesłuchanie Pana Leszka Pietrzaka".

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika gość z drogi

41. dzięki,jestem również serdecznie wdzięczna

blogerowi,który jest naszym" przekażnikiem " i relacjonuje te rozprawy...nie wklejam jego niku,bo nie wiem czy można...relacja na WPolityce,świetna...
serd pozdrawiam i pamiętam,wtorek...
za daleko do Warszawy,ale bardzo liczę na wtorek ...
pozdr

gość z drogi

avatar użytkownika Maryla

42. Dukaczewski: Macierewicza

Dukaczewski: Macierewicza chroni immunitet


O tym, czy Antoni Macierewicz powinien zostać pozbawiony
immunitetu, o planowanych zamachach w Polsce i rosyjskiej grze gazem -
opowiada gen. Marek Dukaczewski, były szef WSI, w rozmowie z Dorotą
Kowalską


O tym, czy Antoni Macierewicz powinien zostać pozbawiony immunitetu,
o planowanych zamachach w Polsce i rosyjskiej grze gazem - opowiada
gen. Marek Dukaczewski, były szef WSI, w rozmowie z Dorotą Kowalską

Panie generale, Aleks Makowski może mieć satysfakcję?

Nie sądzę, aby którykolwiek z oficerów operacyjnych miał satysfakcję
w związku z tym, że w sądach wygrywane są sprawy wynikające z
kompletnego braku kompetencji, kwalifikacji i braku wiarygodności
komisji weryfikacyjnej. Dla nas problemem pozostaje fakt, że ujawniono
sprawy, dane, nazwiska, które powinny być wieczyście chronione. To nas
niepokoi. Najważniejsze jest, aby tych błędów nigdy już więcej nie
popełnić. Dlatego dobrze by było, gdyby udało się wprowadzić mechanizmy w
państwie, które nie pozwoliłby na to, aby do takich sytuacji doszło
jeszcze kiedykolwiek. Tylko w przypadku WSI mleko zostało rozlane,
pozostaje już więc chyba wyłącznie satysfakcja.
Nie sądzę jednak, aby
Aleksander miał jakąś satysfakcję z tego, iż prokuratura zarzuty mu
stawiane przez pana Macierewicza i osoby, które tworzyły raport, uznała
za bezzasadne.
Nikt z nas, oficerów WSI, nie
miał żadnych wątpliwości, że pracowaliśmy zgodnie z prawem, że nie
popełnialiśmy błędów. Problem polega na tym, że ludzie, którzy nam
zaufali, którym gwarantowaliśmy w imieniu naszego państwa bezpieczeństwo, zawiedli się. Trudno w takich okolicznościach mówić o satysfakcji.



Ile takich spraw ma Antoni Macierewicz?

Spraw, które prowadzi prokuratura apelacyjna i które mogą zakończyć
się trzecią próbą uchylenia mu immunitetu, jest co najmniej kilkanaście.
Nie wiem, w jaki sposób pan prokurator generalny zareaguje, gdy
prokuratorzy prowadzący w tej sprawie postępowanie przygotują trzeci
wniosek o uchylenie immunitetu panu Macierewiczowi, bo dwa poprzednie
wnioski zostały przez prokuratora generalnego zwrócone do uzupełnienia.
Jeżeli jednak wspólnie myślimy o bezpieczeństwie
państwa i to bezpieczeństwo jest dla nas ważniejsze niż interesy
partyjne oraz indywidualne poszczególnych polityków, to powinniśmy dać
niezawisłemu sądowi prawo oceny. Odpowiedzi na pytania: Czy to, co się
stało w okresie IV RP, było złamaniem prawa? Czy naraziło interes
bezpieczeństwa naszego kraju i obywateli, a przede wszystkim żołnierzy,
którzy pełnili służbę poza granicami naszego kraju?


Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

43. Dukaczewski: Otworzę

Dukaczewski: Otworzę szampana, gdy Komorowski wygra


O tym, kto jeszcze zawiśnie na haku w tej kampanii, co jest w
lochach BBN, kogo z PiS chciał zlustrować Antoni Macierewicz i dlaczego
Bogdan Klich nie ma jaj - z byłym szefem WSI Markiem Dukaczewskim
rozmawiają Anita Werner (TVN 24) i Paweł Siennicki

Ma Pan wciąż przyjaciół w służbach?

Tak.



I co mówią o katastrofie smoleńskiej?

Powiem wam, co myślę. Że dane z czarnych skrzynek trzeba nanieść na
trajektorię lotu samolotu. Ale trzeba też sprawdzić dokładnie działania
niektórych osób na pokładzie.



Których osób?

W stenogramach pilot informuje dyrektora Kazanę, szefa protokołu dyplomatycznego, że warunki uniemożliwiają lądowanie.
Już Pan zmierza do tego, że to Jarosław Kaczyński kazał lądować.

Interesuje mnie, czy prezydent poinformowany o tym, że jest problem,
i zapytany, gdzie ma samolot lądować, konsultował z kimś swoją decyzję.
Tyle.



Czy taka katastrofa mogła się zdarzyć wcześniej?

Chodzi wam o to, czy za Kwaśniewskiego były przestrzegane procedury?
Tak, były. I mówię to z ręką na sercu. Nie spotkałem się z sytuacją,
żeby razem z prezydentem lecieli wszyscy dowódcy. Dlaczego część z nich
nie była w Katyniu trzy dni wcześniej z premierem?



To akurat proste. Awanse na kolejne gwiazdki zależą od prezydenta.

No właśnie. Bardzo wiele zależy od decyzji prezydenta. Może dowódcy
chcieli zaznaczyć swoją obecność, bo od tego zależy ich dalsza kariera.



Wojskowa elita na wyścigi wchodziła do prezydenckiego samolotu po awanse?

Chciałbym wierzyć, że nie.



Obecne kierownictwo MON jest odpowiedzialne za katastrofę smoleńską?

Jest odpowiedzialne za kryzys w wojsku po katastrofie. Minister
Klich nie powinien zgodzić się, żeby przez 12 godzin nieobecni byli szef
sztabu generalnego, dowódcy sił zbrojnych. I to w sytuacji, kiedy
Polska prowadzi operacje zagraniczne. Konieczność konsultacji decyzji
musi być osobista i natychmiastowa. I to nie przez telefony komórkowe.



A co Pan czuł, gdy minister Klich po katastrofie mówił, że jest pod wrażeniem siły transportowej Wojska Polskiego?

Zżymałem się. Minister obrony narodowej swoimi zbyt emocjonalnymi i zbyt wczesnymi wypowiedziami nie zyskuje sympatii w wojsku.

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

44. WSI nie

WSI nie zapominają
http://www.naszdziennik.pl/polska-kraj/31930,wsi-nie-zapominaja.html

Ostatni szef WSI gen. Marek Dukaczewski przekonywał studentów AON, że rozwiązanie kierowanej przez niego formacji było działaniem na szkodę bezpieczeństwa publicznego.

Debata na Akademii Obrony Narodowej poświęcona zagrożeniom, wyzwaniom i problemom bezpieczeństwa wewnętrznego okazała się spotkaniem byłych i obecnych polityków występujących w nietypowych rolach.

W ramach cyklu „Wszechnica Bezpieczeństwa” jako wykładowców zaproszono byłych ministrów spraw wewnętrznych: Ryszarda Kalisza, związanego obecnie z ruchem Europa Plus, i Janusza Kaczmarka, który po odwołaniu w związku z tzw. aferą gruntową i nieudanym kandydowaniu na urząd premiera (z poparcia LPR i Samoobrony) odszedł z polityki, oraz byłego ministra sprawiedliwości w rządzie Donalda Tuska Krzysztofa Kwiatkowskiego. Jako gospodarze wystąpili związani pracą naukową na AON inny były lewicowy minister spraw wewnętrznych Krzysztof Janik, a także poseł PiS Dariusz Szeliga i mazowiecki komendant policji mł. insp. Rafał Batkowski.

Konferencja okazała się, mimo obecności polityków zwalczających się ugrupowań, dość spokojna, a debata merytoryczna. Osobliwym wtrętem było zadane z sali pytanie ostatniego dowódcy Wojskowych Służb Informacyjnych gen. Marka Dukaczewskiego, który próbował przedstawić rozwiązanie kierowanej przez siebie formacji jako działanie na szkodę bezpieczeństwa publicznego. Wyraźnie sugerował, że inicjatorzy lub wykonawcy ustawy likwidującej WSI są osobami niepoczytalnymi. W odpowiedzi Kalisz zmienił temat na lustrację, którą też uważa za zagrożenie dla bezpieczeństwa swobody obywateli, a Kwiatkowski ogólnikowo opowiedział się za działaniem „bardziej ewolucyjnym niż rewolucyjnym”. Skrytykował jedynie ujawnienie nazwisk agentów rozwiązywanej służby.

Referaty Kaczmarka i Kwiatkowskiego miały pokazać przykłady sukcesów w walce z zagrożeniami bezpieczeństwa osiągniętymi dzięki dobrej współpracy różnych organów państwowych i konsekwencji w realizacji przyjętej strategii. Kaczmarek mówił o porwaniach dla okupu. Ich liczba na przełomie wieków wynosiła kilkaset rocznie, a wykrywalność poniżej 30 procent. Od tego czasu wprowadzono m.in. nowe uregulowania prawne (instytucja świadka koronnego, podniesienie kar za tego typu przestępstwa), co wraz z utworzeniem Centralnego Biura Śledczego i współpracą policji z mediami doprowadziło do realnego podniesienia bezpieczeństwa. Obecnie rocznie zdarza się co najwyżej kilkanaście porwań dla okupu, przy czym 80 proc. jest wykrywane. To wskaźniki lepsze niż w wielu krajach zachodnich. Mówca wyraził pogląd, że Polskę czeka nowa fala porwań, na którą państwo musi być przygotowane. Sprzyja temu wzrost zamożności w niektórych grupach społecznych oraz upowszechnienie zaawansowanej techniki i wiedzy kryminalistycznej również w świecie przestępczym.

W podobny sposób poseł Krzysztof Kwiatkowski opisał realizowany przez siebie program walki z samobójstwami w więzieniach, którego start nastąpił po bulwersujących trzech samobójstwach skazanych w sprawie Krzysztofa Olewnika. Te podważające zaufanie obywateli do państwa zdarzenia skłoniły jego resort do działań na rzecz poprawy dozoru więzień i wykonywania wyroków.

Zdaniem posła PO, ostatnie dziesięciolecia charakteryzuje „internacjonalizacja zagrożeń” i przeniesienie społecznego poczucia zagrożenia z zewnętrznego (wojny) na wewnętrzne (przestępstwa, klęski żywiołowe). Tłumaczył, że obecnie media donoszą o wydarzeniach w odległych krajach, co podsyca w społeczeństwie lęki często dotyczące czynników o trudnej do oceny realności takich jak terroryzm czy mafia.

W przeciwieństwie do poprzedników Ryszard Kalisz skupił się na krytyce systemu wymiaru sprawiedliwości. Jego zdaniem, zapis konstytucyjny o państwie jako „gwarancie praw i wolności obywatelskich” w ogóle nie jest realizowany, a jego organizacja uniemożliwia uczynienie życia bezpiecznym. Konkretne postulaty lewicowego polityka okazały się jednak bardzo ograniczone. Proponuje on ściślejsze oddzielenie funkcji śledczych od prokuratorskich. Dochodzeniem w sprawach przestępstw, ściganiem sprawców, przesłuchiwaniem itd. miałyby się zajmować wyłącznie policja, ABW i inne służby mundurowe, natomiast prokuratorzy mieliby tylko zatwierdzać decyzje śledczych i występować jako oskarżyciele w sądach. Kalisz chciałby także zmian zasad postępowania przygotowawczego, tak aby zwiększyć w nich rolę strony obwinionej, a więc uczynić to postępowanie kontradyktoryjnym, tak jak sądowe. Współpracownik Aleksandra Kwaśniewskiego uważa, że sędziowie powinni mieć więcej swobody w orzekaniu o tymczasowym aresztowaniu. Jego zdaniem, obecnie istnieje presja na sędziów, by przychylali się do wniosków prokuratury bez względu na siłę jej argumentów.

Jedno z ciekawszych pytań do referentów dotyczyło dyskutowanej obecnie także w parlamencie kwestii fotoradarów. Rozmówcy mieli odmienne zdanie co do ich koniecznej liczby, ale zgodzili się, że kary (mandaty) za wykroczenia drogowe powinny być bardziej dolegliwe.

Większość uczestników konferencji stanowili poza studentami AON funkcjonariusze policji, straży granicznej i BOR.

Piotr Falkowski

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

45. Relacja z procesu Wojciecha

Relacja z procesu Wojciecha Sumlińskiego o rzekomą płatną protekcję podczas procesu weryfikacji żołnierzy WSI

fot. wPolityce.pl

Przedstawiam Państwu kolejną relację z procesu, w
którym Prokuratura, powołując się na art.230 par.1 kodeksu karnego,
oskarża dziennikarza śledczego Wojciecha Sumlińskiego oraz byłego
wysokiego funkcjonariusza kontrwywiadu PRL, płk. Aleksandra L., o
rzekomą płatną protekcję podczas procesu weryfikacji żołnierzy WSI,
prowadzonym przez komisję pod przewodnictwem Antoniego Macierewicza w
czasie likwidacji Wojskowych Służb Informacyjnych.

Rozprawie, która rozpoczęła się o godz. 10-tej, a zakończyła ok.
13:30, przewodniczył SSR Stanisław Zdun, oskarżonego Aleksandra L.
reprezentowała aplikant adwokacki Sandra Orzechowska, a Wojciecha
Sumlińskiego aplikant adwokacki Małgorzata Pyziak (w trakcie rozprawy
dołączyła do niej aplikant adwokacki Konstancja Puławska, a pod koniec
także mecenas Waldemar Puławski). Prokuraturę reprezentował prokurator
Robert Majewski.

Na rozprawę stawił się świadek, dr Leszek Pietrzak. Zanim rozpoczęło
się jego przesłuchanie, o głos poprosił Wojciech Sumliński, który
wygłosił dwa krótkie oświadczenia. W pierwszym odniósł się do faktu, że
nie stawił się na rozprawę w dn.16.04.2013 r. Oświadczył, że nie było to
spowodowane "obowiązkami zawodowymi", jak to odnotowano w protokóle,
ale była to jego świadoma decyzja, ponieważ nieco wcześniej otrzymał
informację od swojego obrońcy, Waldemara Puławskiego, że na rozprawę nie
stawi się żaden z wzywanych świadków i z dużym prawdopodobieństwem
zostanie odroczona. Wojciech Sumliński podkreślił, że nie ma dla niego
ważniejszych obowiązków zawodowych, niż toczący się przeciwko niemu
proces i chce uczestniczyć we wszystkich rozprawach, o czym świadczy
chociażby fakt, że przybył na dzisiejszą, mimo zatrucia pokarmowego.

Drugie oświadczenie oskarżonego dziennikarza odnosiło się do
wskazania Sądu z poprzedniej rozprawy, aby zapoznał się z materiałami
dotyczącymi skazania prawomocnym wyrokiem sądowym płk.Leszka Tobiasza
(skazanego najpierw przez WSO w Warszawie, a potem potwierdzonym przez
Izbę Wojskową Sądu Najwyższego, wyrok opiewał na pół roku więzienia w
zawieszeniu za przekroczenie uprawnień - przyp.aut.) Dziennikarz
powiedział, że zapoznał się z jawną częścią dokumentów z tego procesu
(część była tajna, m.in. uzasadnienie wyroku przez Sąd), z których jasno
wynika, że płk.Leszek Tobiasz wielokrotnie kłamał, co oznacza, że w
jego sprawie Prokuratura oparła się na zeznaniach kłamcy. Wojciech
Sumliński stwierdził, że widzi wiele analogii w odniesieniu do obydwu
spraw - przed wszystkim zmienność i twórcze rozwijanie zeznań, w
zależności od rozwoju sytuacji.

Dziennikarz przypomniał, że początkowo płk. Tobiasz w ogóle nie
uwzględniał jego osoby w swoich zeznaniach (podobnie, jak Krzysztof
Bondaryk, były szef ABW, a także Bronisław Komorowski, obecny Prezydenta
RP) - dopiero po pewnym czasie płk. Tobiasz "przypomniał" sobie o
rzekomym udziale dziennikarza w sprawie rzekomej korupcji. Wojciech
Sumliński dodał, że bardzo wiele dokumentów związanych z płk.Tobiaszem
jest oznaczonych klauzulą "ściśle tajne", jak np. akta spraw karnych
przeciwko płk.Tobiaszowi, które zawieszono, kiedy został świadkiem
Prokuratury.
Tajność dotyczy równiez sprawy "Anioł", w której
płk.Tobiasz złamał prawo, ponieważ inwigilował biskupa katolickiego
(chodzi o Arcybiskupa Paetza - przyp.aut.), będąc funkcjonariuszem WSI,
co zdecydowanie wykraczało poza zakres jego kompetencji.

Wojciech Sumliński podkreślił, że z materiałów sprawy, z
którymi się zapoznał, wynika, że płk.Tobiasz był kłamcą - i właśnie na
zeznaniach kłamcy oraz przestępcy, skazanego prawomocnym wyrokiem,
Prokuratura oparła akt oskarżenia w jego sprawia, co, jego zdaniem, w
odróżnieniu od zdania Prokuratury, ma istotne znaczenie.

Wojciech Sumliński oświadczył również, że wystąpi do Sądu z wnioskiem
o wyznaczenie posiedzenia zamkniętego, aby Sąd mógł się zapoznać z
materiałami ze spraw dotyczących płk.Tobiasza, objętych klauzulą
tajności i przekonać się osobiście, z jak niewiarygodną postacią ma tym
przypadku do czynienia. Dziennikarz dodał, że będzie prosił Sąd o
zapoznanie się także z umorzoną przez Prokuraturę sprawą dotyczącą
rzekomego handlu Aneksem do Raportu o WSI, aby Sąd zobaczył, jak bardzo
płk. Tobiasz nakłamał w tamtej sprawie, co został potwierdzone przez
Prokuraturę decyzją o jej umorzeniu.

Po oświadczeniach złożonych przez Wojciecha Sumlińskiego, Sędzia
Stanisław Zdun przystąpił do odczytywania kolejnych fragmentów
stenogramów rozmów, nagranych przez płk.Tobiasza - jak wynika z opisu
samego płk.Tobiasza, było to drugie nagranie rozmowy z Leszkiem
Pietrzakiem, lecz jednocześnie ich czwarte spotkanie, które odbyło się
15.02.2007 ok. godz.21-ej w restauracji na ul.Piwnej. Początkowo rozmowa
krążyła wokół sprawy o kryptonimie "Anioł". Leszek Pietrzak, mówiąc, że
"(...)wsadził mnie pan na minę (..)", starał się uzyskać od
płk.Tobiasza informacje, po co ta sprawa była robiona, skoro nie
należała do kompetencji WSI, a także wskazując, że nie było o niej
poinformowane kierownictwo MON. Płk.Tobiasz ripostował, że informacje
poszły "bardzo wysoko", do ministra MON, a może nawet do samego
ówczesnego Prezydenta (Kwaśniewskiego - przyp.aut.) i tłumaczył, że jego
zdaniem należałoby go za tę sprawę pochwalić, a nie ganić.

Źródło, na podstawie którego rozpoczęto tę sprawę, osoba o
pseudonimie "Magnat", zdaniem płk.Tobiasza, było bardzo wiarygodne, a od
osoby, którą to źródło wskazało, a która to osoba miała dostęp do
materiałów z Instytutu Gaucka, uzyskano informację, że arcybiskup mógł
zostać, za pomocą szantażu opartego na rzekomych skłonnościach
homoseksualnych biskupa, zmuszony do współpracy ze STASI,
wschodnio-niemiecką służbę bezpieczeństwa. Płk.Tobiasz sugerował także
Leszkowi Pietrzakowi, że był to jakoby odprysk innej sprawy, prowadzonej
o szpiegostwo (jak zrozumiałem, ze strony GRU - przyp.aut), i dlatego
prowadziło ją WSI. Płk.Tobiasz zajął sie sprawą arcybiskupa Paetza,
ponieważ dostał taką "komendę" od szefa zarządu kontrwywiadu i
stwierdził, że nawet dostał za nią nagrodę. Leszek Pietrzak pytał
płk.Tobiasza, dlaczego w takim razie teczka tej sprawy jest
zdekompletowana, a spis dokumentów nie zgadza się z jej zawartością.
Płk.Tobiasz tłumaczył, że on w tamtym czasie otrzymał awans, został
szefem oddziału i nie kontrolował, co dalej działo się w tej sprawie,
natomiast teczkę przekazał w absolutnym porządku.

Na stwierdzenie Leszka Pietrzaka, że WSI nie powinno zajmować się tą
sprawą, a poza tym wygląda to jak sprawa prowadzona przeciwko
Kościołowi, płk.Tobiasz odpowiedział, że oni (WSI) nie robili niczego,
żeby "podejść" pod Arcybiskupa, a on nie mógł przejść obojętnie obok
sytuacji, że ktoś mógłby Arcybiskupa szantażować, biorąc pod uwagę
pogłoski, że cała dokumentacja STASI znalazła się w Moskwie.Po
odczytaniu tego fragmentu stenogramu, nastąpiła seria pytań do świadka.
Jako pierwszy zadał je Sąd, pytając, czy Leszek Pietrzak przypomina
sobie tę rozmowę. Świadek odpowiedział, że słabo, ale zwrócił uwagę, że
była to jego czwarta rozmowa z płk.Tobiaszem, a drugie nagranie, co,
jego zdaniem, świadczy o tym, że nagrania te zostały poddane selekcji,
co było manipulacją, aby odpowiednio ukierunkować działania organów
ścigania. Sąd zapytał następnie, co świadek miał na myśli, kiedy mówił
podczas rozmowy do płk.Tobiasza "pan nie powiedział wszystkiego, pan
mnie na minę wsadził". Leszek Pietrzak odparł, że nie pamięta, ze
względu na upływ czasu (ponad 6 lat - przyp.aut.), co miał na myśli, ale
wszystko, co mówił, było podyktowane celem, w jakim prowadził te
rozmowy i w zdecydowanej większości nie polegało na prawdzie. Sąd
zapytał Leszka Pietrzaka, czy rzeczywiście była taka sprawa o
kryptonimie "Anioł" i czy zapoznawał się ze sprawą inwigilacji
Arcybiskupa Paetza - świadek odpowiedział, że pojawiał się taki wątek,
pisały o takiej sprawie media i nie może wykluczyć, że się nią zajmował,
ale nie jest pewien, kiedy to było. Świadek nie był też pewien, czy w
tej sprawie zostało złożone doniesienie do Prokuratury.

Sąd dopytywał też o dokumenty z Instytutu Gaucka, ale Leszek Pietrzak
odparł, że ze względu na upływ czasu, nie potrafi sobie przypomnieć,
czy takie dokumenty istniały i czy teczka sprawy "Anioł" faktycznie była
zdekompletowana.Prokurator zapytał świadka, jakie ma dowody, że
rozmowa, której fragment stenogramu odczytano, była wyselekcjonowana -
Leszek Pietrzak zwrócił uwagę, że pojawiają się w niej wątki, które,
jego zdaniem, są kontynuacją jakiejś poprzedniej rozmowy między nim a
płk.Tobiaszem. Prokurator Majewski dopytywał, które wątki świadek ma na
myśli, skoro to nagranie ma być dowodem na selekcję - Leszek Pietrzak
odpowiedział, że chodziło mu o to, że całość nagrań została poddana
selekcji, poprzez wyłączenie niektórych z nich. Prokurator ponownie
zapytał świadka, czy w takim razie odczytany przed chwilą fragment
stenogramu został zdaniem świadka wyselekcjonowany - Leszek Pietrzak
powtórzył, że mówiąc o selekcji, odnosił się do całości nagrań i
poprosił o nie manipulowanie jego wypowiedzią, na co prokurator
zareagował krótkim "co?"Na pytanie Sądu, co to "co?" miało oznaczać,
prokurator Majewski odpowiedział, że był to wyraz jego zdziwienia
słowami świadka i poprosił, aby świadek wyjaśnił, co miał na myśli -
Leszek Pietrzak odpowiedział, aby nie odwracać jego wypowiedzi. Leszek
Pietrzak przypomniał, że sam płk.Pietrzak mówi na początku odczytywanego
przez Sąd nagrania, że jest to ich czwarte spotkanie, ale drugie
nagranie.Prokurator zapytał Leszka Pietrzaka, że skoro jego zdaniem "to
nagranie do dowód selekcji", czy w takim razie jest w stanie wskazać te
wątki z odczytywanego nagrania, które są kontynuacją jakichś poprzednich
rozmów (nie zarejestrowanych przez płk.Tobiasza - przyp.aut.).

Leszek Pietrzak odpowiedział, że w tej chwili trudno jest mu te wątki
wskazać, bo materiał jest bardzo obszerny, a on nie zapoznał się ze
stenogramami. Prokurator chciał się też dowiedzieć, czy świadek znalazł
jakieś dowody, że dwa nagrania zostały zniszczone przez nagrywającego.
Leszek Pietrzak zauważył, że nie odczytano jeszcze całości stenogramów,
więc nie może się do tego odnieść, choć ma przekonanie, że sprawa
"Anioł" musiała być poruszana podczas wcześniejszych rozmów.Po tej
wypowiedzi świadka, na wniosek Aleksandra L., Sąd zarządził przerwę.
Chwilę wcześniej jedna z osób z publiczności podała jakąś kartkę
Wojciechowi Sumlińskiemu - prokurator zwrócił się z wnioskiem, aby
dziennikarz przedłożył tę kartkę do wglądu Sądowi, co dziennikarz
niezwłocznie uczynił. Kartka ta nie miała prawdopodobnie nic wspólnego z
toczącą się sprawą, bowiem Sąd nie wyciągnął żadnych konsekwencji z
tego zdarzenia.Po przerwie Sąd kontynuował odczytywanie stenogramu
drugiego nagrania rozmowy pomiędzy Leszkiem Pietrzakiem i płk.Tobiaszem.
W dalszym ciągu obracała się ona w kręgu sprawy o kryptonimie "Anioł" -
Leszek Pietrzak powiedział płk.Tobiaszowi, że najważniejsze, aby ta
sprawa nie znalazła się w Raporcie i żeby nie było w tej sprawie żadnego
doniesienia. Płk.Tobiasz ponownie przywołał osobę o pseudonimie
"Magnat", mówiąc, że to zarejestrowane "źródło z tradycjami", które
brało udział w grach operacyjnych, dlatego sygnały od niego zostały
potraktowane poważnie. Płk. Tobiasz dodał, że ze wszystkich działań
pisał raporty, wszystko jego działania były wiadome kierownictwu, a
dokumentację oznaczał klauzulą "ściśle tajne", ze względu na podejrzenia
o szpiegostwo, nie zniszył też ani jednej karteczki z teczki "Anioł".

Następnie płk.Tobiasz zaczął opowiadać Leszkowi Pietrzakowi o sprawie
jakiegoś generała, funkcjonującego w strukturach NATO w Niemczech,
pilnie poszukującego pożyczki w kwocie 200 tys. zł, którego osobą
zajmował się od strony kontrwywiadowczej pod koniec swojej służby w WSI,
a także o swoich niedawnych rozmowach w MON, w departamencie kadr, w
sprawie objęcia przez niego jakiegoś stanowiska w attaszacie wojskowym.W
tym momencie Sąd przerwał odczytywanie stenogramu i zapytał świadka,
czy przypomina sobie ten fragment rozmowy, w tym słowa wypowiedziane
przez świadka, że " trzeba powalczyć, żeby pan się w załącznikach nie
znalazł, żeby nie było doniesienia". Leszek Pietrzak odpowiedział, że
samej rozmowy nie pamięta, ale, jego zdaniem, były to konstruanty słowne
na potrzeby tej rozmowy, miały budować zaufanie płk.Tobiasza do jego
osoby. Nie miał też żadnej wiedzy w tamtym czasie, czy miało zostać
złożone jakieś zawiadomienie do organów ścigania wobec osoby
płk.Tobiasza, choć takiej możliwości nie wykluczał - on sam jednak nic
na ten temat nie wiedział. Sąd zapytał, czy w takim razie słowa świadka
skierowane do płk.Tobiasza to był czysty blef - świadek potwierdził, że
tak.

Prokurator zapytał, jak świadek się odniesie do jednego z fragmentów
odczytanego stenogramu, że opiniował sprawę płk.Tobiasza (przed komisją
weryfikacyjną - przyp.aut.). Leszek Pietrzak odparł, że to także był
blef wyłącznie na potrzeby tej rozmowy.Po tych wyjaśnieniach świadka,
Sąd odczytał kolejne fragmenty stenogramu, w których znów była mowa o
sprawie "Anioł" - Leszek Pietrzak sugerował płk.Tobiaszowi, aby ten, w
razie pytań, mówił, że sprawa "Anioł" została mu zlecona do wykonania, a
on informował o działaniach podejmowanych w tej sprawie swoje
szefostwo. Leszek Pietrzak mówił także płk.Tobiaszowi, aby w swoich
ewentualnych rozmowach w MON, dotyczących stanowiska w attaszacie,
podkreślał swoje doświadczenie w tego typu pracy. Potem rozmowa znów
wróciła do sprawy o kryptonimie "Anioł" - płk.Tobiasz mówił, że istniały
dokumenty źródłowe z Instytutu Gaucka, podał kryptonim kolejnej osoby w
nią zaangażowanej, "Rektor", mówił o dziennikarzu, który miał te
materiały opublikować, a także starał się przekonać Leszka Pietrzaka, że
powinien być protokół przekazania dokumentacji tej sprawy, kiedy on
awansował i odchodził na stanowisko szefa oddziału. Opowiadał też
Leszkowi Pietrzakowi historię, że tuż przed swoim awansem pozyskał
informację, że w Polsce będzie przebywać żona wysokiego oficera służb
specjalnych Uzbekistanu, co mogło być interesujące ze względu na
zaangażowanie polskich sił zbrojnych w pobliskim Afganistanie - miało to
prawdopodobnie podkreślić zaangażowanie i pracowitość płk.Tobiasza w
oczach Leszka Pietrzaka. Przez tą swoją pracowitość i skrupulatność,
miał ponoć być nie za bardzo lubiany przez swoich ówczesnych szefów.
Opowiedział też Leszkowi Pietrzakowi, jak pewnego razu został zaczepiony
przez jakąś Rosjankę w okolicach Dworca Centralnego, aby wskazał jej
drogę - nawet takie sytuacje raportował, bo bał się, że mogły być
elementem jakiegoś sprawdzania jego osoby lub przygotowywania jakiejś
wymierzonej w niego prowokacji.Po odczytaniu tego fragmentu, Sąd zapytał
świadka, czy pamięta treść tej rozmowy. Leszek Pietrzak odpowiedział,
że wątek "kościelny" przewijał się w jego rozmowach z płk.Tobiaszem, bo
był dla niego interesujący, liczył na jego pogłębienie, starał się
zachęcić płk.Tobiasza do zwierzeń, aby uzyskać na ten temat więcej
informacji, np. czy płk.Tobiasz niszczył dokumenty ze swoich działań, a
przy tym cały czas starał się stworzyć u płk.Tobiasza wrażenie, że nadal
ma szansę na karierę zawodową, co z jego strony było blefem. Odnosząc
się do fragmentu dotyczącego MON,

Leszek Pietrzak stwierdził, że w latach 2006 - 2008 nie miał żadnej
wiedzy, na jakich zasadach minister MON wyznacza osoby do pracy w
attaszatach wojskowych, a jego współpraca z Aleksandrem Szczygło, byłym
ministrem MON w czasach rządów PiS, miała miejsce dopiero od jesieni
2008 r., kiedy został jego współpracownikiem w ramach BBN (
śp.Aleksander Szczygło był szefem BBN do tragicznego dnia 10.04.2010 r. -
przyp.aut.)Prokurator Majewski zapytał świadka, czy rady, jakie zdaniem
prokuratora, Leszek Pietrzak dawał podczas tej rozmowy płk.Tobiaszowi,
jak ten ma się zachowywać podczas ewentualnych zeznań przed Komisją
Weryfikacyjną WSI, jak ma się tłumaczyć np. ze sprawy "Anioła", były
również grą operacyjną. Leszek Pietrzak odpowiedział, że w jego
rozumieniu, nie były to żadne rady, chodziło o budowę zaufania pomiędzy
nim, a płk.Tobiaszem, a on tylko reasumował to, co wcześniej mówił sam
płk.Tobiasz.

Prokurator zapytał, czy w związku z tymi radami, Leszek Pietrzak nie
powinien jednak zarejestrować formalnie prowadzonej przez siebie gry
operacyjnej z płk.Tobiaszem, jako że rady te, zdaniem prokuratora, były
bardzo szczegółowe - Leszek Pietrzak odparł, że to nie były żadne rady,
traktował swoje rozmowy z płk.Tobiaszem na zasadach sondażowych, czy
będzie możliwe, aby płk.Tobiasz podzielił się swoją wiedzą przed Komisją
Weryfikacyjną WSI.Na tym rozprawa została zakończona - kolejna odbędzie
się we wtorek, 28 maja o godz.11:30, w sali 29 Sądu Rejonowego dla
Warszawa - Wola, ul.Kocjana 3.

Niestety, na relacjonowanej przeze mnie rozprawie, po raz kolejny
zabrakło przedstawicieli mediów niezależnych. To, że na proces nie
przychodzą dziennikarze i reporterzy z mediów "zaprzyjaźnionych" z
władzą, jest dla mnie w gruncie rzeczy oczywiste - niestety, nie
potrafię zrozumieć, dlaczego tą jedną z najważniejszych spraw sądowych
toczących się w naszym kraju, nie interesują się media, którym powinno
na tym najbardziej zależeć - powody są chyba oczywiste...

Uprzejmie proszę Szanownych Czytelników tej relacji, aby w
ewentualnych komentarzach posługiwać się imieniem i inicjałem nazwiska,
współoskarżonego w tym procesie wraz z dziennikarzem Wojciechem
Sumlińskim, byłego wysokiego oficera kontrwywiadu PRL, Aleksandra L.,
ponieważ nie wyraził on zgody na podawanie w relacjach z procesu na
swoich danych osobowych ani na publikowanie swojego wizerunku.

bloger ander

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika gość z drogi

46. Dzięki za relację ...

i pomyśleć,ze ktoś tak ważny jak oficer służb,zatańcował się na śmierć....
Komorowski mimo,to raczej nie powinien spać spokojnie....

gość z drogi

avatar użytkownika Maryla

47. @gość z drogi

nikt z nich nie śpi spokojnie....przy sprawie FOZZ trup się ścielił gęsto. Tylko wtedy zabijały samochody...panowie od śrubek mieli wiele roboty.O wiele gęściej niż sobotni samobójcy za panowania Tuska.

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika gość z drogi

48. szanowna pani Prezes,pamiętam TO wszystko....

i nie tylko śrubki ale i tiry z białorusinami,też,nie mówiąc o zatrutych kawach ,czy maczetach i obcinanych głowach....
pozdrawiam serdecznie

gość z drogi

avatar użytkownika Maryla

49. Relacja z procesu Wojciecha Sumlińskiego 28.05.2013

Fot. wPolityce.pl

Przedstawiam Państwu kolejną relację z procesu, w
którym Prokuratura, powołując się na art.230 par.1 kodeksu karnego,
oskarża dziennikarza śledczego Wojciecha Sumlińskiego oraz byłego
wysokiego funkcjonariusza kontrwywiadu PRL, płk.Aleksandra L., o rzekomą
płatną protekcję podczas procesu weryfikacji żołnierzy WSI, prowadzonym
przez komisję pod przewodnictwem Antoniego Macierewicza w czasie
likwidacji Wojskowych Służb Informacyjnych.

Rozprawie, która rozpoczęła się ok. godz. 12-tej, a zakończyła ok.
15:30, przewodniczył SSR Stanisław Zdun, oskarżonego Aleksandra L.
reprezentowała aplikant adwokacki Sandra Orzechowska, a Wojciecha
Sumlińskiego mecenas Waldemar Puławski. Prokuraturę reprezentował
prokurator Robert Majewski. Na rozprawę stawił się świadek, dr Leszek
Pietrzak.

Sędzia kontynuował odczytywanie stenogramów rozmów pomiędzy
Leszkiem Pietrzakiem a płk.Tobiaszem, nagranych przez tego ostatniego -
tym razem był to stenogram ze spotkania, które odbyło się w
dn.30.08.2007 r. w kawiarni hotelu Marriott, a rozpoczęło się ok. godz.
14-tej.

Początkowo rozmowa obracała się wokół tematów urlopowych, a następnie
związanych z rodziną płk.Tobiasza - opowiadał o powrocie swojego syna
Radka, z misji w Iraku, o swoim drugim synu, studencie, oraz o swojej
córce, która dostała się na studia. Płk. Tobiasz powiedział Leszkowi
Pietrzakowi, że Radek dostał już dokumenty o pozytywnej weryfikacji, ale
nie zostało mu jeszcze zaproponowane żadne stanowisko do objęcia.
Następnie rozmowa zeszła na temat sytuacji w Komisji Weryfikacyjnej.

Następnie rozmówcy zaczęli rozmawiać na temat sytuacji w SKW,
wymieniając kilka osób z kierownictwa tej instytucji (m.in. pada
nazwisko Jawor) i dywagując, kto nadaje się w niej do pracy, a kto nie. Z
kontekstu rozmowy wynikało również, że Leszek Pietrzak sugerował
płk.Tobiaszowi, jakoby był skonfliktowany z szefem Komisji
Weryfikacyjnej, Antonim Macierewiczem. Padały też ogólne sformułowania o
aktualnej sytuacji politycznej i niewydolności Sejmu.

W tym momencie wg stenogramu, nastąpiła przerwa w nagraniu. Po tej
przerwie, rozmowa zaczyna się od słów Leszka Pietrzaka, że z ok. 2500
osób (związanych z WSI – przyp.aut.) zostało do tej pory pozytywnie
zweryfikowanych ok. 500 – 600. Leszek Pietrzak tłumaczy też
płk.Tobiaszowi, że są duże opóźnienia w podpisywaniu gotowych stanowisk
Komisji wobec danych osób przez Antoniego Macierewicza, a także, że
„trwa wojna Szczygły z Marczukiem”.

Po odczytaniu tego fragmentu stenogramu, serię pytań do świadka
rozpoczął sędzia Stanisław Zdun, który zapytał Leszka Pietrzaka, czy
pamięta tę rozmowę, a szczególnie, czy przypomina sobie, dlaczego
rozmawiali o synu płk.Tobiasza, Radku. Leszek Pietrzak odpowiedział, że
przypomina sobie tylko pewne elementy tej rozmowy, a temat syna został
podjęty przez samego płk.Tobiasza. Sąd zapytał świadka, co miał na
myśli, mówiąc do płk.Tobiasza, że sprawa jego syna została załatwiona -
świadek odparł, że nawiązywał w ten sposób do stwierdzeń z poprzednich
rozmów o weryfikacji syna płk.Tobiasza, a także zwrócił uwagę, że od
poprzedniej rozmowy, t.j. od lutego do sierpnia, minęło sporo czasu i w
związku z tym przypuszcza, że prezentowane stenogramy z nagrań nie są
zapisem ciągu rozmów, które faktycznie miały miejsce. Leszek Pietrzak
podzielił się także refleksją, że z dzisiejszej perspektywy, wyraźnie
widać, że to płk.Tobiasz jest stroną zdecydowanie bardziej aktywną, a
jego własne wypowiedzi są ogólne i lakoniczne, osadzone w atmosferze
publikacji prasowych i plotek krążących w środowisku WSI. Leszek
Pietrzak dodał, że w tych rozmowach zwraca uwagę brak istotnych treści,
momentami są one wręcz trywialne.

Następnie sędzia poprosił świadka o skomentowanie faktu, że
płk.Tobiasz w odczytanym fragmencie stenogramu odwołuje się do wcześniej
rozmowy, w której opowiadał o swoim wychowaniu przez babcię. Leszek
Pietrzak odpowiedział, że rzeczywiście płk.Tobiasz opowiedział mu cały
swój życiorys i wiele mówił o etapie swojego dorastania. Sędzia zwrócił
uwagę, że jego pytanie ma charakter weryfikacyjny, bowiem nie przypomina
sobie, aby w odczytywanych na wcześniejszych rozprawach stenogramach
była o tym mowa. Leszek Pietrzak potwierdził spostrzeżenia Sądu, że
także sobie nie przypomina, aby w dotychczas odczytanych stenogramach
pojawiał się ten wątek, co potwierdza jego przypuszczenia odnośnie
selekcji rozmów przez jego rozmówcę, bowiem, odnosząc się do kwestii
„wychowania przez babcię”, musieli rozmawiać o tym wcześniej. Sędzia
zapytał także świadka o jego konflikt z Antonim Macierewiczem, o którym
wspominał płk.Tobiaszowi. Świadek odpowiedział, że żadnego konfliktu nie
było, odnosił się tylko w ten sposób do artykułów prasowych i plotek w
środowisku WSI – mówił po prostu to, co chciał usłyszeć płk.Tobiasz, ale
nie polegało to na prawdzie. Sędzia dopytywał, czy Antoni Macierewicz
musiał się rzeczywiście podpisać pod każdym dokumentem Komisji
Weryfikacyjnej – Leszek Pietrzak odpowiedział, że nie miał wiedzy, co
podpisywał Antoni Macierewicz, tym zajmował się sekretariat ministra.
Pod stanowiskiem Komisji Weryfikacyjnej wobec danej osoby podpisywało
się czterech członków zespołu, który przeprowadzał weryfikację tej
osoby, a Antoni Macierewicz informował tę osobę o zakończeniu
weryfikacji. Sąd zapytał, jak świadek odniesie się do swojego
stwierdzenia, że „Antoni Macierewicz nie podpisuje” przygotowanych
dokumentów – Leszek Pietrzak odparł, że po siedmiu miesiącach rozmów z
płk.Tobiaszem, nie mógł przyjść na kolejną rozmowę i powiedzieć otwartym
tekstem, że płk.Tobiasz nie ma szans na pozytywną weryfikację, bo wtedy
rozmowy te natychmiast by się zakończyły.

Ponieważ ani prokurator Majewski, ani Aleksander L. i reprezentująca
go aplikant adwokacki Sandra Orzechowska, nie mieli do świadka żadnych
pytań, kolejne zadał Wojciech Sumliński. Zapytał, czy zdaniem świadka,
brak we wcześniejszych stenogramach nagranych przez płk.Tobiasza rozmów
odniesień do rozmów o dzieciństwie płk.Tobiasza, nie jest dowodem na
dokonanie przez płk.Tobiasza selekcji nagrań. W tym momencie prokurator
Majewski zwrócił się z wnioskiem do Sądu o zaprotokółowanie tego
pytania. Sędzia, aby doprecyzować pytanie Wojciecha Sumlińskiego,
zapytał Leszka Pietrzaka, czy w jego ocenie, brak zapisów w dotychczas
odczytanych stenogramach rozmów o dzieciństwie, może świadczyć o
selekcji nagrań albo o tym, że nie wszystkie rozmowy prowadzone z
Leszkiem Pietrzakiem były przez płk.Tobiasza nagrywane. Świadek
potwierdził, że jego zdaniem, kolejne fragmenty odczytywanych
stenogramów potwierdzają fakt dokonania selekcji tych rozmów, bowiem
wątek życiorysu płk.Tobiasza został mu przedstawiony na jednej z ich
pierwszych rozmów, choć nie pamięta dokładnie kiedy – prawdopodobnie
gdzieś pomiędzy styczniem a marcem 2007 r.

Następnie Wojciech Sumliński chciał się dowiedzieć od
świadka, w jakim kontekście była mowa o „wojnie” pomiędzy Szczygło a
Marczukiem – Leszek Pietrzak odpowiedział, że podczas rozmów płk.Tobiasz
przywoływał mnóstwo osób, a on starał się stworzyć wrażenie, że te
osoby zna, taka była z jego strony strategia tych rozmów, a w tamtym
czasie nie znał Aleksandra Szczygło, ani też nie kontaktował się z
Witoldem Marczukiem.

Po tych wyjaśnieniach świadka, Sąd kontynuował odczytywanie
stenogramu rozmowy z dn. 30.08.2007 r. Rozmówcy poruszają w nim znów
sprawę rzekomej wojny pomiędzy Szczygło a Marczukiem, a także rozmawiają
o sytuacji w Siłach Zbrojnych – padają m.in. nazwiska Marka
Dukaczewskiego oraz Romana Polko, o którym płk.Tobiasz mówił per
„Romuś”, a który ma ponoć ambicje zostania szefem Sztabu Generalnego.
Mowa też jest o drugiej części Raportu z weryfikacji WSI, czy też raczej
Aneksie do tego Raportu, poruszane są tematy rozgrywek politycznych,
nominacji generalskich, a także ponownie mowa o osobie Antoniego
Macierewicza, który „nie wzywa ludzi na rozmowy” (weryfikacyjne –
przyp.aut.), „wszystko zablokował” i „wszędzie chce być”. Rozmowa
koncentruje się następnie na procedurze weryfikacyjnej, jej powolności,
ankiecie bezpieczeństwa oraz kwestii przynależności funkcjonariuszy WSI
do partii (PZPR – przyp.aut.) i możliwości weryfikacji tego faktu.
Rozmówcy zastanawiają się także nad przyszłością Komisji Weryfikacyjnej –
możliwe są dwa warianty, przy czym w pierwszym Antoni Macierewicz nadal
jest szefem Komisji, natomiast w drugim szefem Komisji zostanie ktoś z
jej aktualnych członków, jako znający już w odpowiednim stopniu
problematykę. Możliwe jest także rozwiązanie kompromisowe – wszystkie
weryfikacje zostaną przeprowadzone „hurtem”, aby przyspieszyć procedurę
weryfikacyjną. Rozmówcy rozmawiają także o aspiracjach Antoniego
Macierewicza, którego ponoć nie satysfakcjonuje, że dostał tylko jedną
służbę (SKW – przyp.aut.), a ma wyższe aspiracje, chciałby zająć miejsce
Zbigniewa Wassermanna, koordynatora ds służb specjalnych, bo wtedy
miałby wszystkie służby pod sobą – choć z drugiej strony może też
„odpuścić” szefowanie SKW, bo swoje już zrobił, weryfikując WSI.

Po odczytaniu tego fragmentu stenogramu, sędzia zapytał świadka, czy
coś mu było wiadomo o ambicjach gen.Polko. Leszek Pietrzak zaprzeczył,
mówiąc, że odnosił się tylko do informacji podawanych w mediach –
rozmawiając z płk.Tobiaszem np. o ambicjach gen.Polko, starał się wobec
niego budować swój prestiż, że zna kulisy rozgrywek politycznych. Sędzia
starał się następnie uzyskać od świadka informacje, czy w tamtym czasie
faktycznie były takie zaległości w pracy Komisji Weryfikacyjnej, o
jakich była mowa – Leszek Pietrzak odpowiedział, że takie sugestie
pojawiały się w prasie, a także mówiono o tym w środowisku WSI, ale nie
wiedział w tamtym czasie, jaki był stan faktyczny. Ocena prac Komisji w
aspekcie statystycznym została dokonana dopiero w czerwcu 2008 r., w
sprawozdaniu z jej prac. Sąd zapytał, czy rzeczywiście była jakaś
koncepcja „hurtowej” weryfikacji żołnierzy WSI – świadek odparł, że był
to tylko jego konstrukt na potrzeby tej rozmowy, nie polegał na prawdzie
i wystarczyło przeczytać Ustawę o rozwiązaniu WSI, aby się zorientować,
że przeprowadzenie takiej „hurtowej” weryfikacji nie było możliwe.

Kolejne pytanie zadał prokurator, który chciał się dowiedzieć od
świadka, czy pamięta statystyki z czerwca 2008 r., dotyczące prac
Komisji - świadek odpowiedział, że nie pamięta, najlepiej sprawdzić to w
dokumencie źródłowym, czyli sprawozdaniu, a jego zdaniem, liczby nie
zweryfikowanych osób w okresie, kiedy odbywała się jego sierpniowa
rozmowa z płk.Tobiaszem, mogła orientacyjnie wynosić od 200 do 400 osób.
Prokurator próbował jeszcze drążyć ten temat w następnym pytaniu, ale
Sąd je uchylił, argumentując, że świadek już odpowiedział, że tego nie
pamięta, a poza tym świadek jest zobowiązany przekazywać swoją wiedzę, a
nie spekulacje.

Ponieważ prokurator nie miał więcej pytań, następne zadał Wojciech
Sumliński, pytając, czy były jakieś wcześniejsze rozmowy świadka z
płk.Tobiaszem, które by wskazywały na zażyłość płk.Tobiasza z gen.Polko,
skoro mówił o nim „Romuś”. Leszek Pietrzak odpowiedział, że mogło tak
być, a poza tym płk.Tobiasz podczas ich rozmów często wymieniał nazwiska
wysokich oficerów, generałów, hierarchów, ludzi z Urzędu Miasta
Warszawy w kontekście, który miał świadczyć o jego zażyłości z tymi
osobami. Leszek Pietrzak dodał, że prawdopodobnie z częścią z tych osób
rzeczywiście miał bliskie relacje – natomiast miał także olbrzymią
wiedzę operacyjną, szczególnie w odniesieniu do środowiska wojskowego.

Po tej odpowiedzi świadka Sąd zarządził przerwę.

Po przerwie Sąd wznowił odczytywanie stenogramu. W dalszej części
zarejestrowanej rozmowy mowa jest o pracy Komisji Weryfikacyjnej, o
niezweryfikowanych oświadczeniach weryfikacyjnych, a także o stylu pracy
Antoniego Macierewicza. Leszek Pietrzak mówi też
płk.Tobiaszowi, że ok. połowy września będzie mógł mu powiedzieć, jak
może wyglądać sprawa jego weryfikacji. Następnie rozmówcy koncentrują
się na plotkach kursujących w środowisku służb - rozmawiają m.in. o
Dukaczewskim. Leszek Pietrzak mówi też płk.Tobiaszowi, że przeprowadza
się do Warszawy, a z kolei płk.Tobiasz mówi, że jakiś czas temu
rozmawiał z nim „Olek”, „kręcący się” blisko biskupa Głodzia, który
mówił mu, że „wszystkie kontakty należy utrzymywać”.
Rozmowa w
tym momencie schodzi na sprawy rodzinne, bowiem Leszek Pietrzak opowiada
o swojej 12-letniej córce, która wróciła z USA, dla której szuka szkoły
na odpowiednim poziomie, a płk.Tobiasz o swoim synu Łukaszu, który
skończył stosunki międzynarodowe, napisał pracę dyplomową na temat
wschodnich służb specjalnych, ale nie może znaleźć odpowiedniej pracy –
Leszek Pietrzak mówi, że może to mieć gdzieś na względzie.

Na tym Sąd zakończył odczytywanie stenogramu – był to jednocześnie koniec nagrania.

Sędzia zapytał, czy świadek pamięta treść tej rozmowy – Leszek
Pietrzak odpowiedział, że trudno, aby pamiętał wszystkie wątki po 6-ciu
latach. Na pytanie Sądu, czy wie, o jakim „Olku” mówił podczas rozmowy
płk.Tobiasz, Leszek Pietrzak odparł, że nie jest pewien, bowiem podczas
jego rozmów z płk.Tobiaszem pojawiało się bardzo wiele nazwisk, a on
często blefował, że coś wie na temat tych osób, chociaż nie utrzymywał z
nimi żadnych relacji. Sędzia zapytał świadka, czy jego wypowiedzi o
córce były prawdziwe – w odpowiedzi Leszek Pietrzak stwierdził, że
nikomu innemu o tym nie mówił, a jego pracy nikt o tym nie wiedział, a
po wybuchu sprawy rzekomej korupcji, w mediach pojawiły się spekulacje,
że ponieważ miał córkę za granicą, to potrzebował pieniędzy na jej
naukę, co miało sugerować, że miał powody, aby wziąć łapówkę – co, jego
zdaniem, świadczyło o tym, że te medialne spekulacje były inspirowane
przez płk.Tobiasza. Sędzia chciał się też dowiedzieć od świadka,
dlaczego płk.Tobiasz rozmawiał z nim o swoim synu, Łukaszu – Leszek
Pietrzak odparł, że płk.Tobiasz szukał możliwości zatrudnienia go w
mediach, przy czym sam znał bardzo wielu dziennikarzy.

Kolejne pytania zadawał prokurator, którego interesowało, w jakim
celu świadek umawiał się na kolejne spotkanie z płk.Tobiaszem w połowie
września, które, na dodatek, jak to wynika ze stenogramu, miał sam
wywołać, dzwoniąc do płk.Tobiasza. Leszek Pietrzak odpowiedział, że była
to niezobowiązująca deklaracja z jego strony, ale wcale tak nie musiało
być, że to on zadzwoni do płk.Tobiasza. Leszek Pietrzak dodał, że jego
rozmówca miał świadomość, że z jego strony padają ogólniki - w
rzeczywistości te rozmowy były bez treści i nie miały pokrycia ani w
faktach, ani w działaniach, jakie miałby w ich wyniku podejmować.
Wplatał w te rozmowy czasami prawdziwe elementy, jak choćby o swojej
córce czy przeprowadzce do Warszawy, które uznał za najbardziej
bezpieczne - gdyby tego nie robił, to jego rozmówca, który szczegółowo
opowiadał mu o swoim dzieciństwie, wychowaniu czy życiu osobistym,
mógłby szybko zauważyć zbyt dużą asymetrię w tej kwestii, a co za tym
idzie, nabrać podejrzeń.

Po pytaniach prokuratora, następne padły z ust Wojciecha
Sumlińskiego, który chciał się dowiedzieć, o znajomości z którymi
dziennikarzami wspominał podczas rozmów płk.Tobiasz. Świadek
odpowiedział, że nie pamięta dokładnie i nie chce spekulować, ale sam
fakt, że zgłosił się do Anny Marszałek, Pawła Reszki i Michała
Majewskiego, nie był przypadkowy – musiał ich znać wcześniej. Na pytanie
oskarżonego dziennikarza, dlaczego nie ma o tym śladu w stenogramach,
Leszek Pietrzak wyraził swoją opinię, że z nagrań dokonano selekcji w
taki sposób, aby pasowały do projektowanego scenariusza korupcyjnego, z
jego udziałem. Odnosząc się do pytania Wojciecha Sumlińskiego, dlaczego
płk.Tobiasz proponował mu ewentualne zamieszkanie u siebie (Leszek
Pietrzak podczas rozmowy z płk.Tobiaszem mówił, że przeprowadza się do
Warszawy i szuka mieszkania – przyp.aut.), Leszek Pietrzak wyjaśnił, że
płk.Tobiasz potrafił być czasem bardzo nachalny, ale także mógł mieć w
tym określony cel, np. jakąś formę uzależnienia świadka od siebie.

Wojciech Sumliński zapytał następnie, czy działania płk.Tobiasza
wobec świadka mogły mieć na celu swoiste osaczenie, choćby przez
docieranie do osób z jego otoczenia, jak chociażby w czasie uczestnictwa
świadka w komisji „Ujawnić prawdę”. W pracach tej komisji brał udział
również np. prokurator Włodzimierz Blajerski, były wiceminister MSW,
który znał płk.Tobiasza. Przeciwko drążeniu tego tematu próbował
zaprotestować prokurator Majewski, ale Sąd zezwolił na kilka kolejnych
pytań na ten temat – Leszek Pietrzak potwierdził, że rzeczywiście,
podczas jego rozmów z prokuratorem Blajerskim, padło nazwisko
płk.Tobiasza, który ponoć o niego pytał. Sędzia zapytał, czy świadkowi
coś wiadomo o znajomości prokuratora Blajerskiego z Aleksandrem L. -
Leszek Pietrzak potwierdził, że słyszał o tej znajomości, ale nie wie,
jaki miała charakter. Na pytanie Wojciecha Sumlińskiego, jak świadek
dzisiaj ocenia prowadzone w tamtym czasie działania płk. Tobiasza –
Leszek Pietrzak stwierdził, że miały one cechy nie sformalizowanej,
prywatnej procedury operacyjnej.

Do zadawania pytań włączył się obrońca Wojciecha Sumlińskiego,
mecenas Waldemar Puławski, który chciał się dowiedzieć, czy świadek
został zapoznany wcześniej z nagraniami, które zostały zaprezentowane.
Leszek Pietrzak odparł, że stenogramem z rozmów zapoznał się dopiero na
sali sądowej. Sąd w tym momencie zwrócił świadkowi uwagę, że w czasie
rozprawy w dniu 23.01.2013 r. zeznał, że odczytywano mu fragmenty
stenogramów nagrań podczas przesłuchań w Prokuraturze. Leszek Pietrzak
odpowiedział, że w takiej formie, jak na rozprawach, odczytano mu po raz
pierwszy – być może jakieś fragmenty były mu odczytywane w
Prokuraturze, aby zadać mu jakieś pytania. Mecenas Puławski zapytał
świadka, czy dzisiaj jest w stanie powiedzieć, czy w Prokuraturze
powoływano się wtedy na nagrania, czy też na inną formę zeznań
płk.Tobiasza – Leszek Pietrzak odpowiedział, że nie potrafi stwierdzić,
co mu wtedy odczytywano, w każdym razie nie widział fizycznie
stenogramów.

Kolejne pytanie zadał prokurator, który zapytał świadka, czy jego
zdaniem taśma, z której odczytywano dzisiaj stenogram, została jakoś
pocięta lub w części skasowana - Sąd zwrócił uwagę, że w stenogramie
jest zapis „koniec nagrania na stronie A”. Świadek odpowiedział, że nie
może dokonać takiej oceny, czy jest to całość rozmowy, czy tylko jej
część. Sąd chciał się dowiedzieć, co w takim razie świadek ma na myśli
mówiąc o selekcjonowaniu rozmów – Leszek Pietrzak odparł, że jego
zdaniem, nie wszystkie rozmowy znalazły się w aktach śledztwa.
Prokurator zapytał, ile w takim razie, zdaniem świadka, brakuje tych
rozmów – Leszek Pietrzak odpowiedział, że nie wie, ile jest stenogramów w
aktach sprawy, ale wydaje mu się, że brakuje 3 – 5 rozmów. Prokurator
przywołał fakt, że podczas przesłuchania w marcu 2009 roku Leszek
Pietrzak zeznał, że z płk.Tobiaszem kojarzył trzy osobiste kontakty – w
takim razie czy wtedy gorzej pamiętał? Świadek odpowiedział, że wchodzi
tu w grę wiedza, związana z tajemnicą dziennikarską, której nie może
ujawnić, a także, że rozmowy z płk.Tobiaszem nie były dla niego czymś
najważniejszym i mógł w tamtym czasie tak to pamiętać. Sąd zapytał, czy
ta wiedza jest wiedzą wtórną, nabytą od 2009 r., na co zareagował
również prokurator, mówiąc, że nie rozumie – czy świadek w takim razie o
tym przeczytał czy sobie o tym przypomniał. Leszek Pietrzak
odpowiedział, że nawet w publikacjach medialnych była mowa o tym, że
tych spotkań było około jedenastu – dzisiaj uważa, że tych spotkań było
kilkanaście, z czego pamięta pierwsze dwa, ale nie jest w stanie podać
ich dokładnych dat. Świadek stwierdził również, że nie były to spotkania
regularne, a on ich nie ewidencjonował i nie pamięta, kiedy pozostałe
miały miejsce. Na pytanie Sandry Orzechowskiej, czy pamięta ich miejsca,
świadek odpowiedział, że poza kawiarnią w hotelu Marriott, innych nie
jest w stanie sobie w tej chwili ich przypomnieć.

Na tym rozprawa została zakończona. Dalsze przesłuchania dr Leszka
Pietrzaka będą miały miejsce najprawdopodobniej na rozprawach, które
odbędą się w sierpniu.

Na rozprawie było nieco więcej publiczności, niż poprzednio, ok. 10
osób. Był też Pan Janusz Gajewski, z ramienia Katolickiego
Stowarzyszenia Dziennikarzy, który za zgodą Sądu, rejestrował ją w
audio-video.

Kolejna rozprawa odbędzie się 19 czerwca o godz.10:00, w sali
24 Sądu Rejonowego dla Warszawa - Wola, ul. Kocjana 3. Na ten termin
przewidziani są świadkowie pp. Graś, Jaczewski i Wybranowski.

Uprzejmie proszę Szanownych Czytelników tej relacji, aby w
ewentualnych komentarzach posługiwać się imieniem i inicjałem nazwiska,
współoskarżonego w tym procesie wraz z dziennikarzem Wojciechem
Sumlińskim, byłego wysokiego oficera kontrwywiadu PRL, Aleksandra L.,
ponieważ nie wyraził on zgody na podawanie w relacjach z procesu na
swoich danych osobowych ani na publikowanie swojego wizerunku.

relację przygotował bloger ander


http://wpolityce.pl/artykuly/54755-relacja-z-procesu-wojciecha-sumlinskiego-z-dnia-28052013

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

50. Relacja z procesu Wojciecha Sumlińskiego 26 czerwca 2013 r.

W dn. 26 czerwca 2013 r. miała się odbyć kolejna rozprawa procesu, w którym Prokuratura, powołując się na art.230 par.1 kodeksu karnego, oskarża dziennikarza śledczego Wojciecha Sumlińskiego oraz byłego wysokiego funkcjonariusza kontrwywiadu PRL, płk. Aleksandra L., o rzekomą płatną protekcję podczas procesu weryfikacji żołnierzy WSI, prowadzonym przez komisję pod przewodnictwem Antoniego Macierewicza w czasie likwidacji Wojskowych Służb Informacyjnych.

Rozprawa się rzeczywiście odbyła, ale przebiegała w dość nietypowy sposób. Przewodniczący składu sędziowskiego od razu zarządził kilkudziesięciominutową przerwę, ponieważ otrzymał informację od świadka wezwanego na rozprawę, Przemysława Sułkowskiego, że ten się na nią spóźni. Kiedy świadek w końcu dotarł na salę, w której miała odbyć się odbyć rozprawa, został on, bez udziału stron oraz publiczności, poddany wywiadowi przez biegłego sądowego, psychologa Wojciecha Brejnaka.

Po faktycznym rozpoczęciu posiedzenia, sędzia Stanisław Zdun próbował się dowiedzieć od świadka, ile ma lat i czym się zajmuje, ale uzyskał tylko odpowiedź, że świadek jest prezesem (świadek nie potrafił podać swojego wieku, mówiąc, że jest to zapisane w dowodzie osobistym). Następnie sędzia poprosił biegłego psychologa o opinię, czy świadek może zostać w dniu dzisiejszym poddany przesłuchaniu. Biegły stwierdził, że z psychologicznego punktu widzenia, świadek może mieć poważne trudności w rozumieniu pytań, a szczególnie w udzielaniu odpowiedzi, ponieważ ma poważnie zaburzone funkcje pamięci i mowy, ma także silnie porażoną prawą część ciała, bierze silne leki, jak również wykazuje poważne dysfunkcje po przebytym wylewie. Zdaniem biegłego, ze względów humanitarnych, w dniu dzisiejszym świadek powinien być zwolniony z wysłuchania przed Sądem, a co do takiej możliwości w przyszłości, powinien się wypowiedzieć lekarz neurolog.

Wojciech Sumliński zapytał biegłego, czy jego zdaniem stan świadka może ulec poprawie na tyle, aby zdolny był w przyszłości do składania zeznań przed Sądem - biegły odpowiedział, że co do rokowań powinien wypowiedzieć się neurolog, biorąc pod uwagę dokumentację medyczną, na podstawie której można by ocenić, jaki nastąpił postęp w leczeniu od czasu wypadku, jakiemu uległ świadek.

Po tej odpowiedzi biegłego, Wojciech Sumliński złożył wniosek do Sądu, aby została powołana komisja psychologiczno-psychiatryczno-neurologiczna, która oceniłaby stan zdrowia świadka i wydała ekspertyzę, czy będzie mógł on zeznawać przed Sądem w dającej się przewidzieć przyszłości, czy też z powodu jego stanu zdrowia, nie będzie to jednak możliwe. Dziennikarz dodał, że Przemysław Sułkowski był przyjacielem płk. Leszka Tobiasza i jego zeznania mogłyby być dość istotne w toczącym się procesie. O Przemysławie Sułkowskim oraz jego znajomości z płk. Tobiaszem i płk. Aleksandrem L. pisałem w swojej relacji z rozprawy z dn. 22.10.2012 r. - dla Państwa informacji, Przemysław Sułkowski jest prezesem zarządu firmy Bankowy Dom Brokerski SA oraz prawdopodobnie jest w zarządzie jeszcze kilku innych firm.

Wszystkie strony przychyliły się do wniosku Wojciecha Sumlińskiego, w tym również prokurator Michał Szulepa, który jednocześnie wniósł o odstąpienie od przesłuchania świadka w dniu dzisiejszym, na co również przystały wszystkie strony postępowania.

Sędzia zapytał Przemysława Sułkowskiego, czy ktoś mu pomaga w codziennym funkcjonowaniu. Ponieważ świadek miał wyraźny kłopot z odpowiedzią, sędzia poprosił, aby świadek napisał dane tej osoby. Koniec końców świadek wyjął telefon komórkowy i zadzwonił pod jakiś numer, po czym przekazał słuchawkę sędziemu. Sędzia uzyskał od osoby, do której zadzwonił świadek, informacje, dzięki którym będzie starał się pozyskać m.in. dokumentację medyczną leczenia świadka, ponieważ jak wcześniej powiedział biegły, świadek nie był w stanie przypomnieć sobie nawet przychodni, w której jest leczony.

Na koniec Sąd ustalił kolejne terminy rozpraw - ze względu na przewidziany pobyt w szpitalu i rehabilitację oskarżonego Aleksandra L., kolejna rozprawa odbędzie się dopiero w dn. 24.09.2013 r. o godz. 10:00 w sali 24, a następna dzień później, również o godz.10:00 w sali 24 w Sądzie Rejonowym dla Warszawy Woli, ul.Kocjana 3.

Na rozprawie było niewiele publiczności - w sumie 5 osób, w tym obserwator z ramienia SDP i autor powyższego sprawozdania.

Uprzejmie proszę Szanownych Czytelników tej relacji, aby w ewentualnych komentarzach posługiwać się imieniem i inicjałem nazwiska, współoskarżonego w tym procesie wraz z dziennikarzem Wojciechem Sumlińskim, byłego wysokiego oficera kontrwywiadu PRL, Aleksandra L., ponieważ nie wyraził on zgody na podawanie w relacjach z procesu na swoich danych osobowych ani na publikowanie swojego wizerunku.

relację przygotował bloger ander

http://wpolityce.pl/artykuly/56771-swiadek-nie-byl-w-stanie-zlozyc-zezna...

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

51. bezczelność Komorowskiego nie ma granic

Kancelaria Prezydenta: Związki Komorowskiego z WSI są dokładnie takie same jak związki Kaczyńskiego
Powrót do snucia tego typu bezpodstawnych teorii dowodzi, że pewien z
trudem tworzony wizerunek prezesa Kaczyńskiego się rozhermetyzował, a
znowu powróciła znana od dawna retoryka agresji i pomówień - oświadczyła
Trzaska-Wieczorek.



Jak dodała, prezydent odniósł się w jednym z niedawnych wywiadów do
zarzutu Kaczyńskiego w sprawie związków z ludźmi związanymi ze służbami
specjalnymi. - Pan prezydent przypomniał, że jego tzw.związki jako byłego szefa MON, są dokładnie takie same jak związki
prezesa Kaczyńskiego, który jako premier te służby nadzorował -
powiedziała szefowa prezydenckiego biura prasowego.



Podkreśliła też, że "prezydent nie ma zamiaru dać się wciągnąć w
awanturę polityczną, niszczenie autorytetów, snucie insynuacji i
podejrzeń".

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

52. Bronisław Komorowski wraz z

Bronisław Komorowski wraz z WSI wykończył politycznie ministra Szeremietiewa. A to nie jedyny przypadek jego zażyłości z WSI

WSI prowadziło operację „Szpak” w latach 1992-1995. Jednym z
wiceministrów obrony narodowej w latach 1992-1993 był Bronisław
Komorowski. Czy wiedział o tej nielegalnej operacji?

Wielkie oburzenie zapanowało po słowach prezesa Jarosława
Kaczyńskiego, który przypomniał o bliskich związkach Bronisława
Komorowskiego z ludźmi Wojskowych Służb Informacyjnych. Warto
przypomnieć kilka faktów świadczących o zażyłości prezydenta
Komorowskiego z WSI.

Bronisław Komorowski po roku 1989 wielokrotnie bronił WSI. Jako
jedyny poseł Platformy bronił tej służby przed rozwiązaniem w 2006 roku.
Bronił więc służby, która po 1989 roku nie przeszła żadnej weryfikacji,
była kontynuacją PRL-owskich wojskowych służb specjalnych. Te zaś były
de facto ramieniem GRU, wojskowych służb radzieckich. Zależność od
radzieckich służb była tak mocna, że nawet po wyborach w czerwcu 1989
roku oficerowie wojskowych służb, między innymi długoletni szef WSI
Marek Dukaczewski, jeździli na szkolenia GRU do Związku Radzieckiego. O
rodowodzie WSI można przeczytać w znakomitej książce dra hab. Sławomira
Cenckiewicza pt. „Długie ramię Moskwy”.

Bronisław Komorowski broniąc WSI, pośrednio broni siebie. Wszak to on
wraz z WSI wyeliminował z rządu Jerzego Buzka swojego kolegę,
ówczesnego wiceministra Szeremietiewa. To on zlecił WSI inwigilację
Szeremietiewa. „Zleciłem WSI objęcie działaniami Zbigniewa F. (asystenta
wiceministra) i Romualda Sz.” - przyznawał w wywiadzie dla „Życia
Warszawy”. Znany z zamiłowania do strzelania do zwierząt, tym
razem wspólnie z WSI zapolował na swojego podwładnego. Politycznie udało
się ustrzelić Romualda Szeremietiewa, który musiał zrezygnować z
funkcji wiceministra.
Po 9 latach procesów Romuald Szeremietiew
okazał się niewinny. Został ostatecznie oczyszczony przez sądy.
Bronisław Komorowski, wbrew swoim wcześniejszym zapowiedziom, nie
poniósł żadnych konsekwencji. Mimo deklaracji, że decyzje o zleceniu WSI
inwigilacji Romualda Szeremietiewa „podjął świadomie i gotów jest
ponieść konsekwencje”.

Wymówił się nawet przed przesłuchaniem przed sądem. Sąd prowadzący
sprawę otrzymał pismo z Kancelarii Prezydenta Komorowskiego, w którym
napisano, że przesłuchanie prezydenta nie jest możliwe bo jest
„najwyższym reprezentantem władzy wykonawczej”. Bronisław Komorowski
najwidoczniej bał się stanąć oko w oko z człowiekiem na którego nasłał
WSI.

To także Bronisław Komorowski odegrał niewyjaśnioną do dzisiaj rolę w
sprawie redaktora Wojciecha Sumlińskiego. Byli wysocy rangą oficerowie
WSI, pułkownicy Lichocki i Tobiasz, w 2007 roku wybrali się do
Bronisława Komorowskiego z informacją, że rzekomo mogą kupić aneks do
raportu z weryfikacji WSI. Pan Lichocki w rozmowie ze mną sugerował
możliwość dotarcia albo do tekstu, albo do treści całości lub fragmentu
dotyczącego mojej osoby-aneksu do raportu WSI - zeznał w prokuraturze
Komorowski.

Nie dziwi więc to, że po katastrofie smoleńskiej Bronisław
Komorowski tak bardzo się spieszył, żeby przejąć obowiązki prezydenta.
Dobrze wiedział, że  w kancelarii prezydenta i w Biurze Bezpieczeństwa
Narodowego znajduje się aneks do raportu z weryfikacji WSI.

Bronisław Komorowski i jego otoczenie nie powinno się oburzać na
fakty. Lepiej gdyby prezydent Komorowski wyjaśnił powody swojej sympatii
i zażyłości z ludźmi WSI.

W obronę WSI zaangażował się także Radosław Sikorski, który w dzisiejszym wywiadzie w Radiu Zet stwierdził:

Póki co, o ile wiem, WSI nie udowodniono żadnego przestępstwa, a w
sądach ileś procesów przegrał Antoni Macierewicz. WSI chyba trzeba było
zlikwidować, bo wokół niej narosło zbyt dużo kontrowersji, ale
demonizowanie tej służby uważam okazało się na wyrost po prostu.

Rozumiem, że Sikorski za legalną, zgodną z prawem uważa operację WSI 
o kryptonimie „Szpak”, w ramach której WSI zbierały o nim informacje,
używając do tego technik operacyjnych. Jeszcze kilka lat temu
odtajniając teczkę „Szpak” Radosław Sikorski pisał w oświadczeniu”:

Jak mówią mi specjaliści, sprawa prowadzona była nieformalnie, bez
wymaganych w takich wypadkach dokumentów i zatwierdzeń. Był to czas
zemsty na ludziach pierwszego rządu, który może ułomnie, ale w dobrej
wierze próbował przerwać patologie odziedziczone po okresie dyktatury.
Oby nadużycie władzy, które miało miejsce wobec mnie, już nigdy się nie
powtórzyło.

To kto tu demonizuje WSI, skoro sam minister Sikorski
działania tej służby wobec siebie uważał za „nadużycie władzy”,
„zemstę”, operacje prowadzoną „nieformalnie bez wymaganych w takich
wypadkach dokumentów i zatwierdzeń”.

WSI prowadziło operację „Szpak” w latach 1992-1995. Jednym z
wiceministrów obrony narodowej w latach 1992-1993 był Bronisław
Komorowski. Czy wiedział o tej nielegalnej operacji?

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

53. Red. Sumliński składa wniosek

Red. Sumliński składa wniosek o przebadanie siebie i prezydenta na wykrywaczu kłamstw. Cd. procesu ws. tzw. afery aneksowej

"Wielu wysokich rangą oficerów WSI bywa u ministra MON Radosława
Sikorskiego, jak również u, wtedy posła, Bronisława Komorowskiego. Dr
Pietrzak dodał, że Bronisław Komorowski, jako wiceminister MON, został
uznany w Raporcie WSI jako odpowiedzialny za patologie WSI. Zdaniem
świadka, to, że do Radosława Sikorskiego oraz Bronisława Komorowskiego
docierali wysocy oficerowie WSI, nie było przypadkiem."

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

54. Nie wie, nie pamięta i było

Nie
wie, nie pamięta i było to dawno... Paweł Graś zeznawał na procesie
Wojciecha Sumlińskiego. Tłumaczył się z tajemniczego spotkania z
Bronisławem Komorowskim i płk. Tobiaszem

Ks. Andrzej Jaczewski w swoim emocjonalnym wystąpieniu, a w
zasadzie oświadczeniu, stwierdził, po konsultacji ze swoimi
przełożonymi, że nie może się wypowiadać w tej sprawie, ponieważ
wyspowiadał kogoś, kto odgrywał w niej jedną z głównych ról.rzedstawiam Państwu kolejną relację z procesu, w którym
Prokuratura, powołując się na art.230 par.1 kodeksu karnego, oskarża
dziennikarza śledczego Wojciecha Sumlińskiego oraz byłego wysokiego
funkcjonariusza kontrwywiadu PRL, płk.Aleksandra L., o rzekomą płatną
protekcję podczas procesu weryfikacji żołnierzy WSI, prowadzonym przez
komisję pod przewodnictwem Antoniego Macierewicza w czasie likwidacji
Wojskowych Służb Informacyjnych.

Rozprawie przewodniczył jak zwykle SSR Stanisław Zdun, oskarżonego
Aleksandra L. reprezentowała aplikant adwokacki Sandra Orzechowska, a
Wojciecha Sumlińskiego mecenas Waldemar Puławski. Prokuraturę
reprezentował prokurator Robert Majewski. Na rozprawę stawili się
świadkowie ks. Andrzej Jaczewski oraz Paweł Graś, nie dotarł dziennikarz
Wojciech Wybranowski.

Ks. Andrzej Jaczewski w swoim emocjonalnym wystąpieniu, a w
zasadzie oświadczeniu, stwierdził, po konsultacji ze swoimi
przełożonymi, że nie może się wypowiadać w tej sprawie, ponieważ
wyspowiadał kogoś, kto odgrywał w niej jedną z głównych ról.

Ks. Jaczewski powiedział również, że tak Wojciech Sumliński, jak i jego
rodzina, płacą w tej sprawie zbyt wysoką cenę, dodając, że oskarżony
przez Prokuraturę dziennikarz powinien tę sprawę "zostawić" (opieram się
tu na relacji osób, które były na pierwszej części rozprawy, na którą,
niestety, nie zdążyłem).

Po przerwie Sąd przystąpił do przesłuchania kolejnego świadka, Pawła Grasia, rzecznika rządu.
Na początek przewodniczący składu sędziowskiego odczytał jego zeznania
złożone w Prokuraturze podczas postępowania przygotowawczego, w 2008 r.
Z zeznań tych wynika, że to Bronisław Komorowski skontaktował się z
nim, sygnalizując, iż posiada jakieś ważne informacje dotyczące
bezpieczeństwa państwa - Paweł Graś był w tym czasie przewodniczącym
komisji ds służb specjalnych.
Doszło do spotkania, w którym
brał udział Paweł Graś, Bronisław Komorowski oraz płk. Leszek Tobiasz,
który twierdził, że ma jakieś dowody i nagrania dotyczące korupcji w
Komisji Weryfikacyjnej WSI. Około tydzień po powołaniu rządu Donalda
Tuska (rząd powołano 16.11.2007- przyp.aut.) ówczesny już Marszałek
Sejmu Bronisław Komorowski (wybrany na to stanowisko 05.11.2007 -
przyp.aut.) skontaktował się z Pawłem Grasiem ponownie, mówiąc, że znów
jest u niego płk. Tobiasz.

Paweł Graś wykonał wtedy telefon do szefa ABW, Krzysztofa Bondaryka,
informując go o tej sytuacji i prosząc, aby ten przyjechał do Sejmu
zająć się tą sprawą. Szef ABW rzeczywiście udał się na jego prośbę
bezpośrednio do marszałka Komorowskiego, u którego był płk. Leszek
Tobiasz - Paweł Graś w tym spotkaniu, jak zeznał w Prokuraturze, nie
uczestniczył.

Z zeznań złożonych przez Pawła Grasia podczas postępowania
przygotowawczego wynika również, że nie wchodził w szczegóły tej sprawy,
nie kojarzył nazwisk z tą sprawą związanych, w tym nazwiska Wojciecha
Sumlińskiego. Kojarzył co prawda nazwisko Aleksandra L., ale nie jest
pewien, czy znał je już wtedy, ponieważ to nazwisko pojawiło się w
relacjach medialnych dotyczących tej sprawy. Z dowodami, którymi ponoć
dysponował płk. Leszek Tobiasz, Paweł Graś się nie zapoznawał, bowiem
uważał, że wyjaśnieniem tej sprawy powinno się zająć ABW. Paweł Graś nie
przypominał też sobie, aby była jakaś mowa o aneksie do Raportu WSI -
poruszane za to były wątki korupcyjny oraz szpiegowski. O wątku
szpiegowskim dowiedział się od marszałka Komorowskiego, ale nie wie,
czego konkretnie dotyczył.

Po odczytaniu zeznań, złożonych przez Pawła Grasia w
Prokuraturze, pierwsze pytanie zadał prokurator Robert Majewski, który
chciał się dowiedzieć od świadka, ile razy spotykał się z płk. Leszkiem
Tobiaszem.
Paweł Graś odpowiedział, że jeśli dobrze pamięta, to
raz, w towarzystwie Bronisława Komorowskiego - jego zdaniem brał udział
tylko w tym jednym spotkaniu, które odbyło się, jak mu się wydaje, w
biurze poselskim Bronisława Komorowskiego, innych spotkań nie pamięta.
Dodał, że po wyborach skontaktował się z nim ponownie Bronisław
Komorowski, mówiąc, że sprawa się odnowiła - świadek poradził
Bronisławowi Komorowskiemu, aby skontaktować się w tej sprawie z ABW, co
zresztą sam uczynił, dzwoniąc do szefa ABW, Krzysztofa Bondaryka. Szef
ABW powiedział, że uruchomi w tej sprawie odpowiednie procedury -
świadek nie wnikał, jakiego rodzaju będą to procedury.

Kolejne pytanie zadał obrońca Wojciecha Sumlińskiego, mecenas
Waldemar Puławski, który najpierw poprosił Sąd o odczytanie początkowego
fragmentu zeznań Pawła Grasia w Prokuraturze, a następnie zapytał, czy
świadek jest sobie w stanie odtworzyć przebieg spotkania, w którym brał
udział u Bronisława Komorowskiego, a w którym uczestniczył również płk.
Leszek Tobiasz. Paweł Graś odpowiedział, że nie jest w stanie
precyzyjnie odtworzyć tego zdarzenia, ponieważ to była końcówka kampanii
wyborczej i natłok związanych z tym wydarzeń - pamięta tylko, że taki
fakt miał miejsce oraz że na spotkaniu była mowa o nagraniach.

Sędzia Stanisław Zdun zapytał świadka, czy pamięta, gdzie
odbyło się to spotkanie - Paweł Graś odparł, że wydaje mu się, że w
biurze poselskim Bronisława Komorowskiego, ale nie potrafi sobie tego
precyzyjnie odtworzyć.
Mecenas Puławski zapytał świadka, jak w
takim razie zakończyła się jego obecność na tym spotkaniu, ponieważ w
Prokuraturze zeznał, że "nie wchodził w szczegóły" tej sprawy - Paweł
Graś odpowiedział, że uznał, że nie jest to sprawa, którą powinna się
zająć komisja ds służb specjalnych, a Prokuratura i ABW. Następnie
mecenas Puławski próbował dowiedzieć się od świadka, czy i jakie
prerogatywy posiada komisja ds służb specjalnych w kwestii kontroli
działań operacyjnych tych służb i czy szef komisji ma prawo żądać od
służb specjalnych informacji nt. działań operacyjnych będących w toku -
Paweł Graś odpowiedział, że komisja nie posiada takich prerogatyw, można
prosić szefów służb o wyjaśnienia, np. jeśli jakieś informacje pojawią
się w mediach, ale zakres udzielenia informacji zależy wyłącznie od
szefów tych służb. Mecenas Puławski zapytał, czy oznacza to, że
członkowie komisji ds służb specjalnych mogą żądać od szefów służb
takich informacji, ale nie muszą ich otrzymać - Paweł Graś stwierdził,
że szefowie służb mogą być poproszeni o wyjaśnienia, ale nie udostępnią
materiałów operacyjnych w danej sprawie. Mecenas Puławski zapytał
jeszcze świadka, czy wie, jak technicznie wygląda wejście do Marszałka
Sejmu osoby zabiegającej u niego o audiencję - Paweł Graś odpowiedział,
że nie wie.

Kolejne pytanie zadał Wojciech Sumliński, próbując dowiedzieć
się od świadka, kiedy dokładnie miało miejsce spotkanie u Bronisława
Komorowskiego, w którym brali udział świadek oraz płk. Leszek Tobiasz,
ponieważ świadek zeznał, że miało to miejsce podczas kampanii wyborczej,
a jednocześnie mówił, że ABW została zawiadomiona tydzień po wyborach.
Paweł
Graś odpowiedział, że nie pamięta, jaki był przedział czasu między
spotkaniem a powiadomieniem ABW - wydaje się mu, że pierwsze spotkanie
było przed wyborami. Dziennikarz zapytał, czy mowa jest o spotkaniu z
udziałem świadka - Paweł Graś odparł, że nie pamięta. Wojciech Sumliński
chciał uściślić, kiedy w takim razie to spotkanie się odbyło - świadek
odpowiedział, że telefon do szefa ABW był po wyborach, po informacji od
Bronisława Komorowskiego. Dziennikarz zapytał, co w takim razie działo
się w tym czasie z tą sprawą, skoro telefon do ABW był po wyborach (a
pierwsze spotkanie, w którym brali udział płk. Leszek Tobiasz, Bronisław
Komorowski oraz Paweł Graś, odbyło się wcześniej - przyp.aut.) - Paweł
Graś odpowiedział, że nie pamięta i nie przypomina sobie, aby Bronisław
Komorowski coś mu w międzyczasie o tej sprawie mówił.Wojciech Sumliński,
zwracając się do świadka, stwierdził, że w takim razie nie wiadomo,
gdzie i kiedy odbyło się to spotkanie - Paweł Graś przyznał, że nie
pamięta, kiedy odbyło się to spotkanie oraz nie jest pewien, czy odbyło
się ono w gabinecie Bronisława Komorowskiego, czy też w jego biurze
poselskim.Oskarżony dziennikarz zapytał Pawła Grasia, jak często
zdarzają się spotkania tak zacnego grona, w których występuje wątek
szpiegowski. Do tego pytania dołączył się też Sędzia Stanisław Zdun,
pytając świadka, czy kiedyś jeszcze zdarzyła mu się taka, podobna,
sytuacja. Paweł Graś odpowiedział, że nie pamięta innej podobnej
sytuacji.

Sędzia dopytywał, czy świadek w jakiejś innej sytuacji zawiadomił
bezpośrednio szefa ABW o sprawie godzącej w bezpieczeństwo państwa -
Paweł Graś odpowiedział, że nie przypomina sobie podobnej sytuacji.
Wojciech Sumliński zapytał świadka, czy w takim razie to była wyjątkowa
sytuacja - rzecznik rządu stwierdził, że każda sytuacja jest inna, w
jego pracy występuje intensywność wydarzeń, a poza tym minęło dużo czasu
od tych wydarzeń, on nie prowadzi pamiętników, więc stara się mówić
tylko to, co pamięta.Wojciech Sumliński oświadczył, że jego zdaniem
świadek unika odpowiedzi na pytanie - nie pamięta również miejsca
spotkania ani kiedy się ono odbyło, choć była to sytuacja wyjątkowa.

Dziennikarz poprosił Sąd o odczytanie fragmentu zeznań Pawła
Grasia w Prokuraturze, w którym jest mowa o wątku szpiegowskim oraz o
nazwiskach osób, o których była mowa podczas spotkania u Bronisława
Komorowskiego.
Z odczytanego fragmentu zeznań wynikało, że o
wątku szpiegowskim Paweł Graś dowiedział się od Bronisława Komorowskiego
oraz że mogło chodzić o służby rosyjskie lub radzieckie - świadek nie
przypominał też sobie, aby podczas spotkania padło nazwisko
Sumliński.Wojciech Sumliński chciał się również dowiedzieć od świadka,
czy w takim razie podczas spotkania u Bronisława Komorowskiego padło
nazwisko płk. Aleksandra L., co wywołało sprzeciw jego obrony,
argumentującej, że nie można wyciągnąć takiego wniosku z zeznań świadka
złożonych w Prokuraturze. Mecenas Puławski poprosił, aby w takim razie
zapisać do protokółu, opierając się na wykładnia językowej, że nie można
wykluczyć, że to nazwisko mogło jednak podczas tego spotkania paść.
Paweł Graś z kolei stwierdził, że teraz trudno mu stwierdzić, czy
nazwisko płk.L. padło podczas tej rozmowy, czy też poznał to nazwisko z
mediów, opisujących tę sprawę.Dziennikarz zapytał nastepnie świadka, czy
wie, której osoby dotyczył wątek szpiegowski, o którym świadek zeznał w
Prokuraturze - Paweł Graś odpowiedział, że nie wie.

Wywołało to zdumienie Wojciecha Sumlińskiego - to jak to się dzieje,
że Marszałek Sejmu mówi szefowi komisji ds służb specjalnych, że jest
wątek szpiegowski i nikt z tym nic nie robi? Paweł Graś odpowiedział, że, jak mu się wydaje, gdy tylko dowiedział się o wątku szpiegowskim, zawiadomił ABW.
Wojciech Sumliński zapytał, czy świadek wie, skąd Bronisław Komorowski
miał wiedzę o tym wątku - Paweł Graś odparł, że nie wie. Na kolejne
pytanie dziennikarza, czy świadek, jako szef komisji ds służb
specjalnych, nie dociekał, co dalej, po zawiadomieniu ABW, dzieje się z
tym wątkiem, Paweł Graś odpowiedział, że po wyborach, w listopadzie 2007
r., zmienił miejsce pracy (zaczął pracę w Kancelarii Prezesa Rady
Ministrów- przyp. aut.) i nie był już szefem komisji ds służb.Wojciech
Sumliński zapytał, czy Paweł Graś wie, że w wyniku jego zeznań,
Marszałek Bronisław Komorowski był ponownie wzywany do Prokuratury -
świadek odparł, że nic o tym nie wie. Paweł Graś powiedział również, że
nic mu nie wiadomo na temat kolejnych spotkań Bronisława Komorowskiego z
płk. Leszkiem Tobiaszem, już po złożeniu przez tego ostatniego
zawiadomienia do Prokuratury.Po tym stwierdzeniu Pawła Grasia Wojciech
Sumliński odczytał, za zgodą Sądu, fragment rozmowy dziennikarza
Wojciecha Wybranowskiego ze świadkiem, opublikowany w "Naszym Dzienniku"
w dn. 8 listopada 2008 r., z którego m.in. wynikało, że Paweł Graś nie
wyklucza, że Wojciech Sumliński został w całą tę sprawę "wkręcony", oraz
że Paweł Graś brał udział w spotkaniu u Bronisława Komorowskiego, w
którym uczestniczyli również płk. Leszek Tobiasz oraz szef ABW,
Krzysztof Bondaryk. Paweł Graś stwierdził, że nie przypomina sobie tego
wywiadu dla Wojciecha Wybranowskiego, ani takiego spotkania u Bronisława
Komorowskiego, w którym brałby udział wraz z płk. Tobiaszem i
Krzysztofem Bondarykiem, ale widocznie, skoro taka rozmowa została
opublikowana, to widocznie się odbyła.

Wojciech Sumliński skomentował tę wypowiedź świadka, mówiąc, że
Wojciech Wybranowski posiada nagranie z tej rozmowy, która odbyła się na
korytarzu sejmowym. Następnie Wojciech Sumliński zapytał świadka, czy
świadek wie, jakie działania w tej sprawie podjęła komisja ds. służb
specjalnych - w odpowiedzi usłyszał "nie wiem", nie pierwsze zresztą i
nie ostatnie podczas tego przesłuchania. Kolejne pytania dziennikarza do
świadka, dotyczące odbierania gryfu dostępu do materiałów niejawnych
członkom komisji ds. służb, spotkały się z protestem prokuratora
Majewskiego, który wniósł o ich uchylenie, jako nie związane ze sprawą -
koniec końców świadek wyjaśnił, że dostęp do informacji niejawnych jest
regulowany odpowiednimi przepisami i decyduje o tym ABW. Mecenas
Puławski chciał się dowiedzieć od świadka, czy istnieje jakaś
dokumentacja z przesłuchań w Prokuraturze najwyższych funkcjonariuszy
państwowych (szefów służb), np. w formie notatek służbowych -Paweł Graś
stwierdził, że nic mu o tym nie wiadomo i nie ma takiej praktyki. Sędzia
zapytał świadka, czy po wykonaniu telefonu do szefa ABW, Bondaryka,
rozmawiał jeszcze później z nim o tej sprawie - Paweł Graś odpowiedział,
że ze względu na upływ czasu i szum medialny, nie pamięta. Wojciech
Sumliński zapytał świadka, czy wie, że rozmowy Bronisława Komorowskiego z
płk. Leszkiem Tobiaszem odbywały się w gabinecie Marszałka przez wiele
tygodni – Paweł Graś odpowiedział, że nie wie, jak często odbywały się
takie rozmowy i ile takich rozmów miało miejsce. Mecenas Puławski spytał
świadka, czy z takich rozmów, w których pojawia się sprawa korupcji
oraz szpiegostwa, istotnych dla bezpieczeństwa państwa, sporządza się
jakieś notatki lub protokoły - Paweł Graś wyjaśnił, że nie ma ani takich
regulacji, ani takiej praktyki.

Dodał, że w Kancelarii Premiera jest uregulowane, z jakich spotkań
sporządza się taką dokumentację i nie ma obowiązku sporządzania jej z
każdej rozmowy. Wojciech Sumliński nie zgodził się z tym, mówiąc, że nie
była to "każda" rozmowa, bowiem poruszany był podczas tego spotkania
wątek szpiegowski i zapytał świadka, jaki w takim razie charakter miało
to spotkanie u Bronisława Komorowskiego - urzędowy, towarzyski,
prywatny? Paweł Graś odparł, że jego zdaniem sprawa trafiła we
właściwe ręce, a on znalazł się na tym spotkaniu, ponieważ Bronisław
Komorowski uznał go za właściwego rozmówcę.
Na pytanie
Sędziego, w jakiej formie świadek został zaproszony na to spotkanie -
telefonicznie, pisemnie - Paweł Graś odpowiedział, że nie pamięta tych
okoliczności i trudno mu precyzyjnie określić charakter tego spotkania.

Kolejne pytanie mecenasa Puławskiego do świadka zostało skierowane
jako do eksperta, który ma doświadczenie ze służbami i miało charakter
ogólny - czy do wyobrażenia byłaby według świadka taka sytuacja, że
służby przez działania prowadzone wobec kogoś, chcą tak naprawdę uderzyć
w kogoś innego. Paweł Graś odpowiedział, że nie spotkał się z sytuacją
fabrykowania dowodów przez służby wolnej Polski, co spowodowało
niedowierzającą, głośną reakcję publiczności.Wojciech Sumliński zapytał,
czy w takim razie świadek zna sprawę prokuratora Wełny - Paweł Graś
odpowiedział, że obrady komisji ds. służb są objęte klauzulą tajności i
nie może odpowiedzieć na to pytanie.Dziennikarz, powracając do sprawy
spotkania u Bronisława Komorowskiego, chciał się dowiedzieć, czy są z
niego jakieś formalne – Paweł Graś odparł, że nie przypomina sobie, aby
był jakiś dokument zwołujący to spotkanie, nie przypomina sobie również
okoliczności i sposobu zaproszenia na to spotkanie. Świadek,
odpowiadając na kolejne pytanie dziennikarza, powiedział, że nie wie, co
działo się z płk. Leszkiem Tobiaszem po tym spotkaniu, nie interesował
się jego zeznaniami.

Wojciech Sumliński zauważył, że płk. Tobiasz nie mówił w swoich
zeznaniach w Prokuraturze o tym spotkaniu, zanim nie zeznali o nim
Bronisław Komorowski oraz Paweł Graś. W swoim następnym pytaniu,
Wojciech Sumliński najpierw przytoczył fragmenty kolejnego artykułu
Wojciecha Wybranowskiego, w którym była mowa o przedmiotowym spotkaniu u
Bronisława Komorowskiego i zapytał świadka, czy interesowało go, kim
jest jego rozmówca, płk. Leszek Tobiasz - Paweł Graś odpowiedział, że
nie interesował się bohaterami tej sprawy i nie pamięta, czy wiedział
już podczas spotkania, kim jest płk. Tobiasz ani z jakiej wywodzi się
formacji, choć mógł się domyślać, że tą formacją jest WSI.

Na koniec swoich pytań Wojciech Sumliński spytał Pawła
Grasia, czy wie, ile razy użył podczas swoich odpowiedzi wyrażenia "nie
pamiętam" - Sąd zwrócił uwagę dziennikarzowi, że to pytanie jest
niestosowne i je uchylił.
Wojciech Sumliński zauważył, że
świadek użył tych słów ponad 70 razy i zapowiedział, że na koniec
rozprawy złoży w tej sprawie oświadczenie.Ostatnie pytanie świadkowi
zadał mecenas Waldemar Puławski, który chciał uzyskać od niego
odpowiedź, czy w tamtym czasie ktoś z członków komisji ds. służb
specjalnych żądał informacji o działalności Komisji Weryfikacyjnej WSI.
Paweł Graś odparł, że nie ma wiedzy na ten temat, ale jest rejestr
oficjalnych pism komisji i tam można znaleźć informacje o jej pracach.Na
tym przesłuchanie Pawła Grasia zostało zakończone. Następnie Wojciech
Sumliński poprosił Sąd o możliwość złożenia trzech oświadczeń.W
pierwszym odniósł się do postępowania Prokuratury, która zarzucała
świadkowi Leszkowi Pietrzakowi dziwną niepamięć i zwrócił uwagę, jak
często podczas dzisiejszych zeznań ta niepamięć występowała u świadka
Grasia.

Drugie oświadczenie dotyczyło zeznań ks. Jaczewskiego oraz o
metodach działania ludzi, którzy najpierw chcieli księdza do czegoś
przymusić i go szantażowali, a parę dni później wyspowiadali się u
niego, blokując mu w ten sposób usta i tym samym uniemożliwiając mu
złożenie zeznań przez tajemnicę spowiedzi.
Zdaniem oskarżonego
dziennikarza, był to cynizm porównywalny z cynizmem Tomasza Turowskiego,
przyjaciela płk. Leszka Tobiasza (pracowali w jednym czasie w
Ambasadzie RP w Moskwie - przyp.aut.), który udawał jezuitę, nie wierząc
w Boga.

W trzecim oświadczeniu dziennikarz zwrócił się do Sądu o
przesłuchanie Arcybiskupa Paetza, który był przez wiele lat szantażowany
przez płk. Leszka Tobiasza, a następnie przez niego zniszczony, na
okoliczność zweryfikowania działalności płk. Leszka Tobiasza. Sąd
ustalił też termin rozprawy w lutym 2014 r. - w dn. 12.02.2014, o godz.
10:00, sala 24, jak zwykle w gmachu Sądu dla Warszawa Wola, ul. Kocjana
3.

Przypominam, że kolejna rozprawa odbędzie się już za tydzień, 19
grudnia, o godz. 12:00 w sali 142 - wezwani na świadków są Antoni
Macierewicz i Jan Olszewski. Uprzejmie proszę Szanownych Czytelników tej
relacji, aby w ewentualnych komentarzach posługiwać się imieniem i
inicjałem nazwiska, współoskarżonego w tym procesie wraz z dziennikarzem
Wojciechem Sumlińskim, byłego wysokiego oficera kontrwywiadu PRL,
Aleksandra L., ponieważ nie wyraził on zgody na podawanie w relacjach z
procesu swoich danych osobowych ani na publikowanie swojego wizerunku.

Relację przygotował bloger ander

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

55. Relacja z procesu Wojciecha

Relacja
z procesu Wojciecha Sumlińskiego. Sąd rozpatrzył wniosek o przebadanie
na wykrywaczu kłamstw Bronisława Komorowskiego i Pawła Grasia

Prokurator Majewski dodał, ze dowodzenia, że ktoś jest
niewiarygodny, na podstawie jego przeszłości, nie da się przeprowadzić,
bo nie wiadomo, od kiedy jego wiarygodność należałoby badać - może od
lat przedszkolnych?

Przedstawiam Państwu kolejną relację z procesu, w którym
Prokuratura, powołując się na art.230 par.1 kodeksu karnego, oskarża
dziennikarza śledczego Wojciecha Sumlińskiego oraz byłego wysokiego
funkcjonariusza kontrwywiadu PRL, płk. Aleksandra L., o rzekomą płatną
protekcję podczas procesu weryfikacji żołnierzy WSI, prowadzonym przez
komisję pod przewodnictwem Antoniego Macierewicza w czasie likwidacji
Wojskowych Służb Informacyjnych.

CZYTAJ TAKŻE: Nie
wie, nie pamięta i było to dawno... Paweł Graś zeznawał na procesie
Wojciecha Sumlińskiego. Tłumaczył się z tajemniczego spotkania z
Bronisławem Komorowskim i płk. Tobiaszem

Rozprawie przewodniczył jak zwykle SSR Stanisław Zdun, Prokuraturę
reprezentował prokurator Robert Majewski. Na rozprawę byli wezwani
świadkowie Jan Olszewski oraz Antoni Macierewicz. Mecenas Jan Olszewski
nadesłał do Sądu prośbę o usprawiedliwienie swojej nieobecności, ze
względu na bardzo zły stan zdrowia, który uniemożliwia mu uczestnictwo w
dzisiejszej rozprawie, natomiast Antoni Macierewicz poinformował Sąd
faxem, że nie jest w stanie wziąć w niej udziału, ponieważ zbyt późno
został poinformowany o prawidłowej godzinie jej rozpoczęcia - podczas
rozsyłania wezwań dla świadków, jako godzina rozpoczęcia rozprawy
została omyłkowo podana godzina 10-ta, zamiast 12-tej.

Rozprawa była rejestrowana, za zgodą Sądu i stron postępowania, przez
dziennikarzy KSD, Janusza Gajewskiego i Grzegorza Kutermankiewicza.
Wobec braku świadków, od których można byłoby odebrać zeznania w
sprawie, Sąd postanowił rozpoznać wniosek dowodowy, złożony przez
Wojciecha Sumlińskiego. Zanim do tego doszło, uzasadnienie złożenia tego
wniosku przedstawił najpierw jego obrońca, mecenas Waldemar Puławski, a
następnie sam oskarżony przez prokuraturę dziennikarz. Wniosek
dowodowy dotyczył między innymi: przebadania na wykrywaczu kłamstw
szeregu osób, w tym składającego ten wniosek, Wojciecha Sumlińskiego, a
także płk. Aleksandra L., Bronisława Komorowskiego, Pawła Grasia,
Krzysztofa Bondaryka, Jacka Mąki (ABW), Jolanty Mamej i Andrzeja
Michalskiego (prokuratorów prowadzących postępowanie przygotowawcze -
przyp.aut.) oraz prokuratora Roberta Majewskiego,
dołączenia do
akt sprawy dokumentacji dotyczących spraw "Anioł" oraz "Siwy"
przesłuchania przed Sądem w charakterze świadka Krzysztofa Winiarskiego,
mogącego posiadać ważne informacje w sprawie, w tym również nagrania
przesłuchania przed Sądem w charakterze świadków mjr. kontrwywiadu
Sławomira Krawczyka i kpt. kontrwywiadu Piotra Janasiaka, pomówionych
przez płk. Leszka Tobiasza o przestępstwo, którego nie popełnili
ustalenie przez biegłych, czy świadek Przemysław Sułkowski, przyjaciel
płk. Leszka Tobiasza, ze względu na stan zdrowia,  jest w stanie złożyć
przed Sądem zeznania przesłuchanie przed Sądem w charakterze świadków, w
trybie niejawnym, Antoniego Macierewicza, Jacka Mąki (ABW), Krzysztofa
Bondaryka (ABW) oraz Grzegorza Reszki (SKW) Mecenas Puławski w swoim
wystąpieniu argumentował, że wnioski te zmierzają do weryfikacji zeznań
złożonych w Prokuraturze przez płk. Leszka Tobiasza, m.in. poprzez
pokazanie, choćby na podstawie dokumentacji spraw "Anioł" oraz "Siwy",
sposobów oraz nieetycznych metod działania, którymi ten się posługiwał.
Przebadanie na wariografie prokuratorów, prowadzących tę sprawę, mogłoby
z kolei wykazać możliwe uchybienia proceduralne w toku postępowania
przygotowawczego, których mogli się dopuścić, przygotowując akt
oskarżenia.

Na koniec mecenas Waldemar Puławski poprosił, aby Sąd w sposób
merytoryczny rozpatrzył złożony wniosek, który, po konsultacji ze swoim
klientem, w całości popiera. Następnie o głos poprosił Wojciech
Sumliński, który powiedział, że wobec braku możliwości przesłuchania
płk. Leszka Tobiasza oraz poddania go konfrontacji z płk. Aleksandrem
L.. oraz innymi osobami, jedyną możliwością wykazania jego braku
wiarygodności, jest pokazanie przed Sądem, czym płk. Leszek Tobiasz się
zajmował oraz w jaki sposób przez całe życie działał. Oskarżony
dziennikarz wskazał, że np. mjr. Krawczyk oraz płk. Jasiak zostali
fałszywie oskarżeni przez płk. Tobiasza o popełnienie przestępstw,
których nie popełnili, co zostało zweryfikowane przez Prokuraturę
Garnizonową w Warszawie, w rezultacie czego to płk. Leszkowi Tobiaszowi
zostały postawione przez ww Prokuraturę zarzuty karne, a nie pomówionym
przez niego oficerom. Wojciech Sumliński dodał, ze w rezultacie tych
fałszywych oskarżeń, życie tych oficerów zostało "zniszczone".
Dziennikarz bronił również swojego wniosku o badanie wskazanych przez
niego osób na wykrywaczu kłamstw - on jest skłonny poddać się takiemu
badaniu jako pierwszy, pod warunkiem, że pozostałe osoby również zostaną
przebadane, chociaż zdaje sobie sprawę, że takie badanie ma charakter
tylko pomocniczy i nie jest dowodem bezpośrednim. Kończąc swoje
wystąpienie, Wojciech Sumliński powiedział, że w aktualnej sytuacji,
tylko sięgnięcie do "dokonań" płk. Leszka Tobiasza może pokazać Sądowi,
na jakiego rodzaju osobie oparła swoje oskarżenia Prokuratura oraz
pokazać brak wiarygodności tej osoby, będącej jej głównym świadkiem w
toczącym się procesie. Prokurator Robert Majewski wniósł o oddalenie
wniosku w całości. Odnosząc się do badania na wariografie, stwierdził,
że takiego dowodu nie da się przeprowadzić w odniesieniu do innych osób,
a poza tym wymagana byłaby ich zgoda na ich przeprowadzenie, a także,
że i tak nie można tych osób przebadać, ponieważ większość z nich
jeszcze nie złożyła zeznań przed Sądem.

Zdaniem prokuratora Majewskiego, badanie przez Sąd innych
spraw, w których występował płk. Leszek Tobiasz, jest nieprzydatne,
ponieważ to, że ktoś kiedyś był np. donosicielem, czy kłamcą, nie
oznacza, że również w tej sprawie zachowywał się w taki sam sposób -
prokurator przywołał w tym miejscu ustawę o świadku koronnym, stworzonej
dla przestępców, którzy poszli na współpracę z organami sprawiedliwości
.
Kończąc, prokurator Majewski dodał, ze dowodzenia, że ktoś jest
niewiarygodny, na podstawie jego przeszłości, nie da się przeprowadzić,
bo nie wiadomo, od kiedy jego wiarygodność należałoby badać – może od
lat przedszkolnych? Po wystąpieniu prokuratora Majewskiego, głos zabrał
ponownie Wojciech Sumliński, który zwrócił uwagę, że dowody, o które
wnioskuje, dotyczą lat 2005 - 2008, a więc dokładnie tego okresu, w
którym zaczęła się sprawa, w której on został oskarżony – i wcale nie
trzeba się cofać, jak ironizował prokurator, do czasów przedszkolnych,
tylko do działań, które równolegle rozgrywały się w tym samym czasie,a w
których miał udział płk. Leszek Tobiasz. Dziennikarz przypomniał także,
że działania prokuratorów Mamej i Michalskiego zostały w stanowczy
sposób ocenione przez Sędziego Sądu Rejonowego dla Warszawa Wola, Piotra
Gonciarka (chodziło mi.in. o podsłuchiwanie prywatnych rozmów Wojciecha
Sumlińskiego, Cezarego Gmyza oraz Bogdana Rymanowskiego - przyp.aut),
który uznał je za bezprawne, a także, że prokuratorom tym zostały
odebrane immunitety prokuratorskie, co nie zdarza się codziennie.
Wojciech Sumliński powiedział również, że jego zdaniem, Krzysztof
Winiarski jest bardzo ważnym świadkiem, ponieważ stał się dysponentem
nagrań ważnych dla toczącej się sprawy i ma z tego powodu poważne
kłopoty, łącznie z pobytem w areszcie. Oskarżony dziennikarz dodał, że w
tej sprawie są prowadzone działania służb specjalnych i trzeba
koniecznie sięgnąć pod powierzchnię, po to, co się tam znajduje, aby
naprawdę zobaczyć, jak w rzeczywistości wygląda ta sprawa."Czy można
wygrać ze służbami specjalnymi?" - zapytał na koniec swojego wystąpienia
Wojciech Sumliński.

Sąd postanowił: na podstawie art.170 par.1 pkt.1, art.171 par.5 pkt.2
oraz art. 192a pkt.2 KPK, oddalić wniosek dowodowy o przebadanie na
wykrywaczu kłamstw Wojciecha Sumlińskiego, Aleksandra L., Bronisława
Komorowskiego, Pawła Grasia, Krzysztofa Bondaryka, Jacka Mąki, Jolanty
Mamej, Andrzeja Michalskiego i Roberta Majewskiego, argumentując, że ze
względu na przywołane artykuły KPK, przeprowadzenie tego dowodu jest
niedopuszczalne na podstawie art.167 KPK, w związku z art.193 par.1 i 3,
dopuścić do opinii biegłych lekarzy - neurologa i psychologa - w celu
ustalenia, czy świadek Przemysław Sułkowski ze względu na stan zdrowia,
może składać zeznania przed Sądem zwrócić się do Prokuratury
Garnizonowej w Warszawie, o przesłanie akt postępowania przygotowawczego
w sprawie mjr. kontrwywiadu Sławomira Krawczyka, kpt. Kontrwywiadu
Piotra Janasiaka oraz płk. Leszka Tobiasza Przewodniczący składu
sędziowskiego poinformował także, że rozpoznanie wniosku o przesłuchania
w trybie niejawnym oraz dołączenie dokumentacji spraw o kryptonimach
"Anioł" i "Siwy", a także odebrania zeznań od Krzysztofa Winiarskiego,
nastąpi po przesłuchaniach kolejnych świadków. Na tym rozprawa została
zakończona.

Kolejna odbędzie się w dn. 8 stycznia 2014 r., o godz. 10:00 w
sali 24, jak zwykle, w gmachu Sądu Rejonowego dla Warszawa Wola, ul.
Kocjana 3.
Uprzejmie proszę Szanownych Czytelników tej relacji,
aby w ewentualnych komentarzach posługiwać się imieniem i inicjałem
nazwiska, współoskarżonego w tym procesie wraz z dziennikarzem
Wojciechem Sumlińskim, byłego wysokiego oficera kontrwywiadu PRL,
Aleksandra L., ponieważ nie wyraził on zgody na podawanie w relacjach z
procesu swoich danych osobowych ani na publikowanie swojego wizerunku.

Relację przygotował bloger ander.

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

56. Czy płk. Krzysztof Winiarski

Czy płk. Krzysztof Winiarski pogrąży Bronisława Komorowskiego, czy czeka nas kolejna fala "samobójstw"?
Wojciech Sumliński, spotkał się 17 grudnia 2013 z Polonią kanadyjską w Toronto.

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

57. Afera marszałkowa: Graś pogrąża Komorowskiego

http://niezalezna.pl/50399-afera-marszalkowa-gras-pograza-komorowskiego

Nie pamiętam, nie wiem, nie chcę kłamać, bo nie pamiętam – takich najczęściej odpowiedzi udzielał obecny rzecznik rządu Paweł Graś 19 grudnia 2013 r. na rozprawie w procesie dziennikarza Wojciecha Sumlińskiego. Tymczasem jego zeznania, jakie złożył w prokuraturze w 2008 r., pogrążyły Bronisława Komorowskiego, który przedstawił zupełnie inną niż Graś wersję zdarzeń, okrzykniętych później przez media „aferą marszałkową” z racji uczestnictwa w niej ówczesnego marszałka sejmu Bronisława Komorowskiego.

Przesłuchanie przed Sądem Rejonowym dla Warszawy-Woli Pawła Grasia, obecnego ministra w rządzie Donalda Tuska, przeszło praktycznie bez echa. Media w tym czasie były zajęte rzekomym tłumaczeniem na język rosyjski „Raportu z weryfikacji WSI” przed jego oficjalną publikacją. Mimo że doniesienie tygodnia „Wprost”, który ujawnił „aferę”, okazało się humbugiem, to skutecznie przykryło inne wydarzenia.

Początki prowokacji

Afera marszałkowa, czyli operacja byłych żołnierzy Wojskowych Służb Informacyjnych, miała na celu skompromitowanie członków komisji weryfikacyjnej WSI. Nowe światło na kulisy tej prowokacji rzuca toczący się proces dziennikarza Wojciecha Sumlińskiego oraz emerytowanego żołnierza WSW Aleksandra L. Cała sprawa zaczęła się od wizyty nieżyjącego już żołnierza b. WSI płk. Leszka Tobiasza w gabinecie posła Platformy Obywatelskiej i marszałka sejmu Bronisława Komorowskiego – obydwu panów skontaktowała ze sobą Jadwiga Zakrzewska, posłanka PO, bardzo dobra znajoma zarówno Komorowskiego, jak i Tobiasza. Pułkownik b. WSI mówił o rzekomej korupcji w komisji weryfikacyjnej ‒ chodziło o pozytywną weryfikację żołnierzy WSI w zamian za łapówkę. Z Komorowskim w tym czasie skontaktował się także Aleksander L. Miał on zasugerować, że ma możliwość dotarcia do tajnego aneksu do raportu z weryfikacji WSI, w którym miały znajdować się informacje dotyczące m.in. Komorowskiego. Ten otwarcie przyznał, że jest zainteresowany tą ofertą. W grudniu 2007 r . Prokuratura Apelacyjna w Warszawie wszczęła śledztwo w sprawie… ujawnienia pracownikom spółki akcyjnej AGORA w bliżej nieustalonym miejscu i czasie, nie później niż w dniu 20 listopada 2007 r., informacji stanowiących tajemnicę państwową w postaci treści aneksu do Raportu Komisji Weryfikacyjnej WSI oraz w sprawie powoływania się na wpływy w Komisji Weryfikacyjnej ds. WSI w okresie od stycznia 2007 r. do 21 listopada 2007 r. i podjęcia się pośrednictwa w pozytywnej weryfikacji płk. Leszka Tobiasza w zamian za korzyść majątkową w wysokości 200 tys. zł. Pierwszy wątek rozpłynął się we mgle, w drugim zostali oskarżeni dziennikarz Wojciech Sumliński oraz Aleksander L.

Graś nic nie pamięta i… pogrąża Komorowskiego

Jak wynika z przesłuchania Bronisława Komorowskiego, w listopadzie 2007 r. poinformował on o całej sprawie Pawła Grasia, ówczesnego ministra koordynatora ds. służb specjalnych. „Minister Graś powiedział mi, że jest to sprawa, którą powinno zająć się ABW nie tylko ze względu na korupcję, lecz także zagrożenie państwa” ‒ zeznał Komorowski.

Dopiero w trakcie procesu okazało się, że są niezwykle istotne rozbieżności w datach: Komorowski zeznał, że sprawa zaczęła się po wyborach, w listopadzie 2007 r., natomiast Paweł Graś – że znacznie wcześniej. Z zeznań Grasia wynika, że jeszcze przed wyborami w 2007 r., w czasie gdy był on szefem komisji ds. służb specjalnych, skontaktował się z nim Bronisław Komorowski. Stwierdził on, że posiada jakieś ważne informacje dotyczące bezpieczeństwa państwa. Doszło do spotkania, w którym brali udział Paweł Graś, Bronisław Komorowski oraz płk. Leszek Tobiasz, który twierdził, że ma jakieś dowody i nagrania dotyczące korupcji w Komisji Weryfikacyjnej WSI. Z zeznań Grasia złożonych w prokuraturze wynika, że po powołaniu rządu Donalda Tuska ówczesny marszałek sejmu Bronisław Komorowski skontaktował się z Pawłem Grasiem ponownie, mówiąc, że znów jest u niego płk Tobiasz. Po tej informacji Graś zadzwonił do Krzysztofa Bondaryka, który kilka dni wcześniej został p.o. szefa Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego.

„Zaproponował spotkanie na terenie sejmu w tym samym dniu. (...) Minister Graś poinformował mnie w skrócie, że istnieje potrzeba – prośba ze strony Marszałka Komorowskiego, abym się udał do jego biura poselskiego, ponieważ jest u niego w tym momencie ktoś, kto ma ważne informacje dla bezpieczeństwa kraju. Minister Graś powiedział, że jest to prawdopodobnie oficer, a sprawa dot. korupcji związanej z Komisją Weryfikacyjną. Minister Graś poinformował mnie, że marszałek tam na mnie oczekuje i żebym tam się udał i osobiście podjął czynności służbowe” ‒ czytamy w protokole przesłuchania Krzysztofa Bondaryka z 28 listopada 2008 r.

Podczas przesłuchania w warszawskiej Prokuraturze Apelacyjnej Graś zeznał, że od marszałka Komorowskiego dowiedział się o wątku szpiegowskim. Z rosyjskimi służbami specjalnymi miał być powiązany L., z którym spotykał się Bronisław Komorowski.

Na procesie Wojciecha Sumlińskiego Paweł Graś potwierdził swoje zeznania złożone w prokuraturze, ale nie odpowiedział na kluczowe pytania m.in. dotyczące wątku szpiegowskiego, nie pamiętał również szczegółów spotkań Komorowskiego z Tobiaszem L. i nie pamiętał nawet, gdzie się one odbyły.

Więcej w najnowszym wydaniu tygodnika „Gazeta Polska”

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

58. Sumliński przepytywał

Sumliński przepytywał Bondaryka, czyli początki "afery marszałkowej". Co zeznał były szef ABW
http://wpolityce.pl/wydarzenia/71303-sumlinski-przepytywal-bondaryka-czy...

Fot. YouTube

Przedstawiam Państwu kolejną relację z procesu, w
którym Prokuratura, powołując się na art.230 par.1 kodeksu karnego,
oskarża dziennikarza śledczego Wojciecha Sumlińskiego oraz byłego
wysokiego funkcjonariusza kontrwywiadu PRL, płk.Aleksandra L., o rzekomą
płatną protekcję podczas procesu weryfikacji żołnierzy WSI, prowadzonym
przez komisję pod przewodnictwem Antoniego Macierewicza w czasie
likwidacji Wojskowych Służb Informacyjnych. Rozprawie przewodniczył tak
jak dotychczas, Sędzia Stanisław Zdun, a Prokuraturę reprezentował
prokurator Robert Majewski. Na rozprawę stawił się świadek, były szef
ABW, Krzysztof Bondaryk, nie stawiła się świadek, poseł PO, Jadwiga
Zakrzewska, która przysłała usprawiedliwienie.

Na początku rozprawy Wojciech Sumliński wniósł o zaprzysiężenie
świadka oraz protokołowanie pytań, które będzie mu zadawał, bowiem
obawia się, że Krzysztof Bondaryk będzie się zasłaniał tajemnicą
państwową i jego pytania będą wszystkim, co zostanie po tej rozprawie.

Po zaprzysiężeniu, Sędzia poprosił świadka, aby opowiedział, co mu
wiadomo o sprawie. Wyjaśnienia byłego szefa ABW były dość enigmatyczne. W
listopadzie 2007 r. dowiedział się o możliwości zaistnienia
przestępstwa, uruchomił odpowiednie procedury i umożliwił przyjęcie
zawiadomienia w siedzibie ABW od zgłaszającego, czyli płk. Leszka
Tobiasza. Następnie złożono zawiadomienie do Prokuratury Apelacyjnej w
Warszawie z wnioskiem o wszczęcie postępowania karnego, a Prokuratura
powierzyła ABW wykonywanie czynności podczas postępowania
przygotowawczego.

Po tych wyjaśnieniach świadka, Sąd odczytał jego zeznania, złożone
podczas postępowania przygotowawczego, z których wynika, że około
tygodnia po powołaniu go w dn. 16.11.2007 r. na szefa ABW, zadzwonił do
niego Paweł Graś, który poinformował go, że istnieje potrzeba spotkania
na terenie Sejmu. Podczas rozmowy, do której doszło w holu Sejmu lub też
przed hotelem sejmowym, Paweł Graś poprosił Krzysztofa Bondaryka, aby
na prośbę Bronisława Komorowskiego udał się on do jego biura poselskiego
na Krakowskim Przedmieściu, ponieważ znajduje się tam osoba, która
posiada ważne informacje dotyczące korupcji oraz bezpieczeństwa państwa.
Prośbę tę szef ABW spełnił, jednocześnie wzywając jako wsparcie
oficerów operacyjnych ABW (trzech), którzy także przyjechali pod biuro
poselskie Bronisława Komorowskiego i oczekiwali w samochodzie na
zewnątrz na rozwój sytuacji i ewentualne dyspozycje swojego szefa.

Bronisław Komorowski poinformował Krzysztofa Bondaryka, że jest u
niego oficer WSI, który twierdzi, że posiada dowody na korupcję w
Komisji Weryfikacyjnej WSI, bowiem celem odbycia pozytywnej weryfikacji
przed Komisją był nakłaniany do dania łapówki oraz informacje dotyczące
zagrożenia bezpieczeństwa państwa. Bronisław Komorowski udostępnił
pokój, w którym Krzysztof Bondaryk miał porozmawiać z płk. Leszkiem
Tobiaszem, lecz sam, wg zeznań świadka, nie uczestniczył w tej rozmowie.
Krzysztof Bondaryk uzyskał zgodę płk. Tobiasza na złożenie
zawiadomienia o popełnieniu przestępstwa w siedzibie ABW, do której
zawiózł go swoim samochodem służbowym. Były szef ABW zeznał również, że
dowodów, które miał przy sobie płk. Leszek Tobiasz podczas tej rozmowy w
biurze Bronisława Komorowskiego, nie oglądał, natomiast poinformował
Bronisława Komorowskiego, że ABW zajmie się tą sprawą. Schodząc z płk.
Tobiaszem do samochodu, na klatce schodowej budynku, w którym mieści się
biuro, spotkali jakichś ludzi - płk. Tobiasz się przestraszył, że ktoś
mógł go tutaj widzieć oraz powiedział, że dowody ma zdeponowane u
notariusza (było to wyjaśniane podczas dalszej części przesłuchania
świadka - przyp.aut.). Podczas przejazdu do siedziby ABW, Krzysztof
Bondaryk nie zadawał żadnych pytań płk. Leszkowi Tobiaszowi, a po
dotarciu do siedziby Agencji na ul.Rakowieckiej, zaprowadził go do
pokoju, gdzie został przejęty przez oficera śledczego, przesłuchany oraz
złożył formalne zawiadomienie o przestępstwie.

Krzysztof Bondaryk zeznał również podczas postępowania
przygotowawczego, że o kontekście kontrwywiadowczym (podejrzenie o
szpiegostwo na rzecz obcego wywiadu - przyp.aut) mógł się dowiedzieć od
Pawła Grasia, bowiem Bronisław Komorowski "nie wchodził w szczegóły
sprawy", natomiast nie pamięta, czy płk. Leszek Tobiasz mówił mu tylko o
korupcji w Komisji Weryfikacyjnej WSI, czy również o sprawie Aneksu do
Raportu WSI. Podczas jego rozmowy z płk. Leszkiem Tobiaszem na pewno nie
padło nazwisko Wojciecha Sumlińskiego - nie przypominał sobie także,
aby padło nazwisko Aleksandra L., choć nie może tego wykluczyć, za to
padały nazwiska członków Komisji Weryfikacyjnej, ale ich nie zapamiętał.
Podczas przesłuchania w Prokuraturze pytania Krzysztofowi Bondarykowi
zadawał również ówczesny adwokat Wojciecha Sunlińskiego, Roman Giertych,
ale zostały one, ze względu na tajemnicę państwową, uchylone -
dotyczyły one kwestii, czy płk. Aleksander L. i płk. Leszek Tobiasz
współpracowali z ABW. O zaistniałej sprawie Krzysztof Bondaryk
poinformował najwyższe organy Państwa, w tym ówczesnego Prezydenta RP
oraz Premiera - poinformowano także CBA o możliwości zaistnienia
korupcji w Komisji Weryfikacyjnej WSI.

Po odczytaniu zeznań Krzysztofa Bondaryka, złożonych podczas
postępowania przygotowawczego, jako pierwszy do zadawania pytań
przystąpił obrońca Wojciecha Sumlińskiego, mecenas Waldemar Puławski -
zapytał świadka, o wykonanie jakich czynności poprosił go Paweł Graś
podczas spotkania na terenie Sejmu. Były szef ABW odparł, że trudno
powiedzieć, jakich, bo nie znał stanu sprawy - w związku z tym, udając
się do biura poselskiego Bronisława Komorowskiego, zarządził, aby udało
się tam również wsparcie ABW, co wynikało, jak stwierdził, "ze zdrowego
rozsądku", bowiem nie wiedział, z czym ma do czynienia. Waldemar
Puławski zapytał świadka, czy wiedział, że płk. Leszek Tobiasz
wcześniej, na podobnym spotkaniu, informował innego parlamentarzystę o
zagrożeniu bezpieczeństwa państwa - Krzysztof Bondaryk odparł, że nie
miał takiej wiedzy, nie znał wcześniej płk. Tobiasza ani nie znał jego
nazwiska. Mecenas Puławski zapytał świadka, w jakim kręgu osób
należałoby w takim razie szukać winnych, że szef ABW nie wiedział o
wizycie płk. Leszka Tobiasza u poseł Zakrzewskiej - świadek
odpowiedział, że nie jest w stanie odpowiedzieć, dlaczego nie wiedział o
tej wcześniejszej rozmowie.

Sędzia Stanisław Zdun zapytał świadka, czy w tamtym czasie Paweł Graś
był jego przełożonym - Krzysztof Bondaryk odpowiedział, że Paweł Graś
był, o ile dobrze pamięta, sekretarzem kolegium ds służb specjalnych, a
także sekretarzem stanu w gabinecie Prezesa Rady Ministrów,
odpowiedzialnym za służby - a więc był jego przełożonym w zakresie
zleconym mu przez Premiera.

Mecenas Puławski chciał także wyjaśnić sprawę dowodów, jakie miał
mieć ze sobą płk. Leszek Tobiasz podczas spotkania w biurze Bronisława
Komorowskiego, bowiem z jednego fragmentu zeznań świadka wynika, że miał
je ze sobą w torbie, a z innego - że były zdeponowane u jakiegoś
notariusza. Były szef ABW wyjaśnił, że płk. Tobiasz miał ze sobą torbę z
dowodami - możliwe jednak, że później dostarczał jeszcze jakieś inne
materiały.

W swoim pierwszym pytaniu do świadka, Wojciech Sumliński chciał się
dowiedzieć, kiedy, w jakich okolicznościach oraz na czyje polecenie
został dokooptowany do tej sprawy, co spowodowało natychmiastową reakcję
prokuratora Majewskiego, który zwrócił się do Sądu o uchylenie tego
pytania. W innej formie zadał je mecenas Puławski - czy świadek
przypomina sobie, kiedy po raz pierwszy i z czyich ust padło w tej
sprawie nazwisko "Sumliński". Krzysztof Bondaryk odpowiedział, że nie
pamięta, ale powinno to się znajdować w zawiadomieniu dotyczącym tej
sprawy, złożonym do Prokuratury. Na pytanie mecenasa Puławskiego, jakie
były główne tezy tego zawiadomienia, Krszysztof Bondaryk odparł, że nie
pamięta, ale znajdują się one w aktach.

Wojciech Sumliński poprosił Sąd o odczytanie fragmentu zeznań byłego
szefa ABW, w którym jest mowa, że "na pewno nie padło nazwisko
Sumliński", a po odczytaniu, stwierdził, że skoro wtedy jego nazwisko
nie padło, to kiedy padło i z czyich ust, to bowiem miał na myśli,
mówiąc, że został "dokooptowany" do tej sprawy - niewiele to jednak
zmieniło, bowiem były szef ABW powiedział, że nie pamięta, płk. Leszek
Tobiasz wyraził tylko wolę złożenia zawiadomienia o popełnieniu
przestępstwa, a on wtedy przerwał rozmowę i zawiózł go do siedziby ABW.

Następnie Wojciech Sumliński chciał się dowiedzieć od świadka, jaki
charakter miało jego pojawianie się w biurze Bronisława Komorowskiego -
prywatny, towarzyski, służbowy - ale Sąd uchylił to pytanie, bowiem
zdaniem Sądu, okoliczności te zostały już wcześniej wyjaśnione.
Dziennikarz zapytał, czy w takim razie została sporządzona jakaś notatka
służbowa z tego spotkania - były szef ABW odpowiedział, że nie
zachodziła taka potrzeba. Ta odpowiedź zdumiała Wojciecha Sumlińskiego,
który zastanawiał się, jak to możliwe, że nie sporządza się takiej
notatki, mimo, że bierze w niej udział druga osoba w państwie, a sprawa
dotyczy zagrożenia bezpieczeństwa państwa - Krzysztof Bondaryk
stwierdził, że jest kwestią oceny, kiedy i w jakim zakresie sporządza
się dokumenty służbowe oraz do kogo kieruje się informacje, a w tym
przypadku zawiadomienie zostało przyjęte przez ABW, sprawa skierowana do
Prokuratury i nie było konieczności sporządzania notatki służbowej. Po
dodatkowych pytaniach, również ze strony Sądu, Krzysztof Bondaryk
wyjaśnił, że nie sporządza się takich notatek, jeśli nie ma takiej
potrzeby - gdyby płk. Leszek Tobiasz nie złożył zawiadomienia w ABW, to
wtedy taka notatka służbowa by powstała, a generalnie każy
funkcjonariusz ocenia, co i w jakim zakresie musi dokumentować, przy
czym z działań operacyjnych przeważnie takie notatki służbowe się
sporządza, co wynika z przepisów wewnętrznych, ale nie chce o tym mówić
ze względu na tajemnicę służbową.

W odpowiedzi na pytanie Sędziego, czy zgodnie z ówczesną wiedzą
świadka, było to pierwsze spotkanie Bronisława Komorowskiego z płk.
Leszkiem Tobiaszem, były szef ABW odpowiedział, że nia miał wtedy żadnej
wiedzy o innych, wcześniejszych spotkaniach tych osób. Wojciech
Sumliński zapytał Krzysztofa Bondaryka, dlaczego w zawiadomieniu o
popełnieniu przestępstwa złożonym przez ABW do Prokuratury, nie pada ani
jedno słowo na temat Bronisława Komorowskiego - w odpowiedzi usłyszał,
że to kwestia epistolografii procesowej, bowiem zawiadomienie musi
zawierać elementy istotne dla sprawy, a widocznie spotkanie w biurze
Bronisława Komorowskiego takim elementem nie było. Sąd chciał się z
kolei dowiedzieć od świadka, dlaczego, skoro przesłuchanie płk. Leszka
Tobiasza odbyło się 23.11.2007 r., zawiadomienie do Prokuratury zostało
złożone dopiero 27.11.2007 r. - były szef ABW wyjaśnił, że wniosek
został sporządzony przez funkcjonariuszy śledczych, a on go tylko
podpisał w tej dacie i możliwe, że go jeszcze przeglądał, choć
całkowicie pokłada wiarę w funkcjonariuszy, którzy prowadzili czynności w
tej sprawie. Wojciech Sumliński dociekał, dlaczego to Prokuratura nie
oceniła, czy spotkanie w biurze Bronisława Komorowskiego były lub nie
było istotne dla tej sprawy, tylko ABW dokonała wcześniej takiej oceny,
że fakt tego spotkania był nieistotny - Krzysztof Bondaryk odpowiedział,
że widocznie tak to ocenił. Dodał także, że to nie Bronisław Komorowski
złożył zawiadomienie o przestępstwie, a płk. Leszek Tobiasz, w
siedzibie ABW.

Po przerwie, zarządzonej na wniosek obrońcy Aleksandra L., kolejne
pytanie zadał Wojciech Sumliński, który chciał się dowiedzieć, czy
została sporządzona notatka służbowa przez trzech oficerów, którzy, jako
wsparcie, oczekiwali na rozwój sytuacji pod biurem poselskim Bronisława
Komorowskiego - Krzysztof Bondaryk odpowiedział, że o ile się
orientuje, to zostali oni przesłuchani, a ponieważ nie podejmowali
czynności operacyjnych, to notatka nie była sporządzona. Dziennikarz
poprosił również Sąd, aby odczytano fragment zeznań Pawła Grasia, w
których mówił on kiedy i jakie funkcje pełnił, aby zorientować się, czy
Paweł Graś miał odpowiednie plenipotencje, aby wezwać szefa ABW i
przedstawić mu prośbę Bronisława Komorowskiego, ale Sąd nie uwzględnił
tego wniosku, bowiem procedura karna nie przewiduje odczytywania w
takiej sytuacji zeznań innych świadków.

Wojciech Sumliński chciał się następnie dowiedzieć od świadka, kto
brał udział w spotkaniu u Bronisława Komorowskiego, bowiem z zeznań
Bronisława Komorowskiego oraz płk. Leszka Tobiasza wynika, że w rozmowie
brali udział Bronisław Komorowski, płk. Tobiasz, Krzysztof Bondaryk i,
być może, również Paweł Graś - ktoś więc musi mówić nieprawdę, bo
Krzysztof Bondaryk zeznał, że rozmawiał z płk. Leszkiem Tobiaszem sam na
sam. Były szef ABW odpowiedział, że rozmawiał z płk. Tobiaszem bez
udziału innych osób, bowiem uznał, że obecność Bronisława Komorowskiego
podczas tej rozmowy nie jest konieczna - nie brał w niej również udziału
Paweł Graś i świadek nie wie, gdzie przebywał, ponieważ nie widział go
już później, po spotkaniu na terenie Sejmu. Oskarżony dziennikarz
zapytał świadka, czy wie, po co płk. Leszek Tobiasz spotykał się z
Bronisławem Komorowskim w dniu 3 grudnia 2007 - Krzysztof Bondaryk
odparł, że nic nie wie o takim spotkaniu i na pewno w nim nie
uczestniczył.

Sąd chciał się dowiedzieć od świadka, czy płk. Leszek Tobiasz był
objęty przez ABW ochroną lub obserwacją - Krzysztof Bondaryk odparł, że
trudno mu odpowiedzieć na to pytanie ze względu na obowiązującą go
tajemnicę służbową, którą w tym zakresie może z niego zdjąć tylko obecny
szef ABW.

Mimo protestów prokuratora Majewskiego, który wniósł o uchylenie
kolejnego pytania Wojciecha Sumlińskiego - jak często Krzysztof
Bondaryk, jako szef ABW, osobiście zawoził kogoś do siedziby ABW celem
złożenia przez taką osobę zawiadomienia o popełnieniu przestępstwa - Sąd
zezwolił świadkowi na odpowiedź, z której wynikało, że taka sytuacja
zdarzyła mu się ten jeden raz. Krzysztof Bondaryk dodał, że tak się
stało, ponieważ w drugim samochodzie (gdzie czekali trzej
funkcjonariusze ABW z kierowcą - przyp.aut.) nie było miejsca, a u niego
był w samochodzie służbowym tylko kierowca - podczas jazdy on siedział
koło tego kierowcy, a płk. Leszek Tobiasz na tylnym siedzeniu.

Następnie Wojciech Sumliński spytał świadka, czy pamięta jego głośne
artykuły z końca 2006 i początku 2007 r., ujawniające m.in. agenturę WSI
w mediach, w których przedstawiał WSI jako organizację przestępczą -
był w tej sprawie wzywany wielokrotnie do ABW na przesłuchania w związku
z ujawnieniem tajemnicy państwowej oraz było w tej sprawie prowadzone
formalne śledztwo - Krzysztof Bondaryk odpowiedział, że nie pamięta tych
artykułów, a poza tym nie był jeszcze w tym czasie szefem ABW.
Dziennikarz zauważył, że śledztwo to było kontynuowane przez ABW również
w 2008 r. - świadek stwierdził, że nie interesował się ani Wojciechem
Sumlińskim, ani jego tekstami i nie pamięta, czy dziennikarz występował w
innym postępowaniu, prowadzonym przez ABW.

Wojciech Sumliński chciał się również dowiedzieć, czy świadek wydawał
jakieś polecenia dla ABW wobec osób, próbujących wyjaśnić tę sprawę (w
której go oskarżono o korupcję - przyp.aut.) - Krzysztof Bondaryk
odparł, że wydawał takie polecenia, aby wyjaśnić ją rzetelnie i zgodnie z
prawiem. Dziennikarz zapytał świadka, odnosząc się do "rzetelności"
oraz postępowania funkcjonariuszy ABW "zgodnie z prawem", czy w takim
razie zna sentencję wyroku z dn. 10.03.2010 r., wydaną przez sędziego
Piotra Gonciarka w sprawie sposobu działania funkcjonariuszy ABW w tej
sprawie - prokurator wniósł o uchylenie tego pytania, ale sędzia
zezwolił świadkowi na odpowiedź. Krzysztof Bondaryk odparł, że coś o tym
słyszał, ale nie jest w stanie sobie tego przypomnieć. Wojciech
Sumliński powiedział, że sentencja ta była bardzo krytyczna co do
sposobu działania przez ABW - m.in. chodziło o podsłuchiwanie prywatnych
rozmów Wojciecha Sumlińskiego z jego adwokatem a także z dziennikarzem
Cezarym Gmyzem, a także o przekazanie treści tych rozmów zastępcy
Krzysztofa Bondaryka, Jackowi Mące, który użył ich w swojej sprawie
cywilnej przeciwko Cezaremu Gmyzowi. W odpowiedzi Krzysztof Bondaryk
stwierdził, że czynności związane z techniką były stosowane zgodnie z
prawem, za zgodą Sądu i Prokuratury, była prowadzona procedura
wyjaśniająca wobec postępowania Jacka Mąki, po przeprowadzeniu której
nie postawiono mu żadnych formalnych zarzutów. Prokurator Majewski
złożył też oświadczenie, że podsłuchem był objety wyłącznie Wojciech
Sumliński i nie było intencją podsłuchiwanie jego rozmów z obrońcą, a
rozmowy te nie zostały nigdy ujawnione w tym postępowaniu, nawet, jeśli
zostały nagrane. W odpowiedzi na to oświadczenie prokuratora, Sąd
stwierdził, że w aktach sprawy znajdują się jednak stenogramy rozmów
oskarżonego Wojciecha Sumlińskiego, które prowadził ze swoim ówczesnym
adwokatem, Romanem Giertychem.

Oskarżony dziennikarz zapytał następnie świadka, czy wie, dlaczego w
rozprawie uczestniczy prokurator Majewski, a nie prokuratorzy Mamej i
Michalski, którzy przygotowywali tę sprawę - prokurator Majewski wniósł o
uchylenie pytania, ale Sąd, przyjmując również argumentację obrońcy
oskarżonego dziennikarza, Waldemara Puławskiego, który zauważył, że Sąd
powinien wziąc pod uwagę, że śledztwo mogło być prowadzone pod z góry
założoną tezę - dopuścił jednak to pytanie. Krzysztof Bondaryk odparł,
że nie wie, czemu wyłączono z procesu prokuratorów prowadzących
postępowanie - a prokurator Majewski, odnosząc się do pytania,
stwierdził, że nie jest mu znana decyzja, która wyłącza prokuratorów
Mamej i Michalskiego z tego postępowania. Na to zareagował Wojciech
Sumliński, który oświadczył, że zobowiązuje się dostarczyć decyzję Sądu
Dyscyplinarnego w sprawie tych prokuratorów - co spowodowało ripostę
prokuratora Majewskiego, aby Wojciech Sumliński dostarczył decyzję
prawomocną (być może prokuratorzy Jolanta Mamej i Andrzej Michalski
odwołali się od decyzji Sądu Dyscyplinarnego, ale jest to tylko moje
przypuszczenie - przyp.aut.).

Wojciech Sumliński chciał się zorientować, czy Krzysztof Bondaryk zna
uchwałę nr 51/2009 Naczelnej Rady Adwokackiej, krytycznie oceniającą
działania funkcjonariuszy ABW w tej sprawie - co spowodowało kolejny
protest prokuratora Majewskiego, który wniósł o uchylenie tego pytania,
ponieważ to, czy świadek zna tę uchwałę, nie ma związku ze sprawą. Sąd
zezwolił jednak na pytanie - były szef ABW odpowiedział, że zna tę
uchwałę, ale się z nią nie zgadza. Wojciech Sumliński przywołał wobec
tego sprawę dziennikarza Wojciecha Wybranowskiego, który opisał w
artykule opublikowanym w prasie, jak rzecznik ABW, pani Koniecpolska -
Wróblewska, podczas bożonarodzeniowego spotkania z dziennikarzami w
listopadzie 2008 r., zasugerowała mu, że w zamian za zaprzestanie
pisania o sprawie, w której jest oskarżony Wojciech Sumliński, będzie
otrzymywał informacje od ABW o innych sprawach - dodatkowym gratisem
było pióro marki "Pelikan". Krzysztof Bondaryk odpowiedział, że zadaniem
rzecznik ABW były m.in. spotkania z dziennikarzami i nie sądzi, aby
takie były jej intencje, jak to przedstawił dziennikarz Wojciech
Wybranowski, a on sam nic o tej rozmowie nie wie.

Następnie Wojciech Sumliński chciał się dowiedzieć od świadka,
dlaczego ABW odebrała Zbigniewowi Wassermannowi certyfikat dopuszczenia
do informacji niejawnych, co uniemozliwiło mu zasiadanie w komisji ds
służb specjalnych. Dziennikarz dodał, że bardzo dobrze znał osobiście
posła Zbigniewa Wassermanna i wiedział, że poseł ten stara się wyjaśnić
okoliczności, w których doszło do jego oskarżenia o korupcję. Co prawda
prokurator Majewski ponownie wniósł o uchylenie pytania, jako nie
związanego ze sprawą, ale Sąd pytanie dopuścił - były szef ABW
odpowiedział, że nic mu nie wiadomo, aby taki certyfikat został posłowi
Wassermannowi odebrany lub nie przedłużony, zresztą można się zwrócić do
ABW, aby to wyjaśnić.

W odpowiedzi na kolejne pytanie dziennikarza, czy świadek miał
wiedzę, że wobec płk. Leszka Tobiasza toczyły się jakieś sprawy karne,
były szef ABW odparł, że szef agencji nie musi o wszystkim wiedzieć, tym
zajmują się jej funkcjonariusze. Wojciech Sumliński zapytał, czy
świadek w takim razie zna może artykuł opublikowany w "Rzeczpospolitej"
pt. "Tobiasz specjalnie traktowany", w którym przytoczono wypowiedź płk.
Piotra Tucholskiego z Wojskowej Prokuratury Garnizonowej, że śledztwa
prowadzone wobec płk. Leszka Tobiasza zostały zawieszone ze względu na
art.22 par.1 KPK - ale Sąd uchylił to pytanie. Dziennikarz zapytał, czy
świadek wiedział o udziale płk. Leszka Tobiasza w sprawie o kryptonimie
"Anioł" - Krzysztof Bondaryk odparł, że nie stanowiło to przedmiotu
postępowania, jakie prowadziła ABW. Sąd nie dopuścił następnego pytania
dziennikarza, który chciał się dowiedzieć od świadka, czy płk. Leszek
Tobiasz został współpracownikiem ABW - ze względu na tajemnicę
państwową.

Wojciech Sumliński powrócił ponownie do sprawy certyfikatu dostępu do
informacji niejawnych posła Zbigniewa Wassermanna, który, wg
posiadanych przez niego informacji, po wygaśnięciu w dn. 21.12.2008, nie
został mu przedłużony przez ABW - co skutkowało tym, że nie miał
żadnego wglądu do toczącej się sprawy (oskarżenia o korupcję w Komisji
Weryfikacyjnej WSI - przyp.aut.), którą to sprawą bardzo się
interesował. Doszło przy tym do polemiki pomiędzy mecenasem Puławskim
oraz prokuratorem Majewskim - mecenas Puławski argumentował, że kwestia,
co mógł, a czego nie mógł poseł Wassermann, w zakresie wglądu do tej
sprawy, jest bardzo ważna, ponieważ wyeliminowano go z jakiejkolwiek
możliwości nadzoru nad nią, a biorąc pod uwagę tezę o spisku, o której
wielokrotnie mówił jego klient, Wojciech Sumliński, mogło to być
działanie celowe.

Kilka kolejnych pytań Wojciecha Sumlińskiego dotyczyło Michała
Chrzanowskiego, byłego dyrektora bezpieczeństwa teleinformatycznego w
ABW i podwładnego Krzysztofa Bondaryka - m.in. w jakich okolicznościach
został on skierowany do pracy w NASK. Mimo protestu prokuratora
Majewskiego, Sąd dopuścił to pytanie - świadek odpowiedział, że z tego,
co pamięta, to wygrał konkurs na to stanowisko. Po tej odpowiedzi,
Wojciech Sumliński, po konsultacji ze swoim obrońcą, uznał, że nie
będzie zadawał więcej pytań świadkowi, ale złoży wniosek, aby po
przesłuchaniu kilku kolejnych świadków, przesłuchać go ponownie - Sąd
zwrócił uwagę, że oczywiście można taki wniosek o ponowne przesłuchanie
złożyć, ale będzie on podlegał ocenie Sądu, czy jest zasadny.

Krzysztof Bondaryk zwrócił się do Sądu, czy może wygłosić
oświadczenie - po uzyskaniu zgody Sądu, świadek powiedział, że nie może
się zgodzić z tezą o wszechogarniającym spisku, który miał doprowadzić
oskarżonego dziennikarza na salę sądową. Były szef ABW dodał, że
wszystkie czynności były w tej sprawie prowadzone zgodnie z prawem,
informacje uzyskane od płk. Leszka Tobiasza były weryfikowane, była
również prowadzona w tej sprawie współpraca z CBA, które również złożyło
zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa. O sprawie tej
informowano również najwyższe władze państwowe.

Komentując oświadczenie Krzysztofa Bondaryka, mecenas Waldemar
Puławski powiedział, że odniósł wrażenie, że to jemu świadek zarzuca
tezę o spisku - w rzeczywistości teza ta wynika z książki Wojciecha
Sumlińskiego ("Z mocy bezprawia" - przyp.aut.), natomiast jego
obowiązkiem jest reprezentowanie w tej sprawie oskarżonego, więc świadek
nie powinien tych wypowiedzi odbierać osobiście.

Na tym rozprawa została zakończona. Kolejna odbędzie się w dn.
22.01.2014 r. o godz. 10 w sali 24 w gmachu Sądu Rejonowego dla Warszawy
Woli przy ul. Kocjana 3.

Przebieg rozprawy obserwowało ok. 10 osób publiczności, w tym obserwator z ramienia SDP.

Uprzejmie proszę Szanownych Czytelników tej relacji, aby w
ewentualnych komentarzach posługiwać się imieniem i inicjałem nazwiska,
współoskarżonego w tym procesie wraz z dziennikarzem Wojciechem
Sumlińskim, byłego wysokiego oficera kontrwywiadu PRL, Aleksandra L.,
ponieważ nie wyraził on zgody na podawanie w relacjach z procesu swoich
danych osobowych ani na publikowanie swojego wizerunku.

 

relację przygotował bloger ander

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

59. Prezydent stanie przed

Prezydent stanie przed komisją śledczą w sprawie WSI?

Janusz
Palikot chce komisji śledczej, która ma sprawdzić, czy Antoni
Macierewicz likwidował WSI zgodnie z prawem. PiS twierdzi, że przed
sejmowymi śledczymi powinien też stanąć Bronisław Komorowski.


Czempiński: sponiewierany wizerunek polskich służb

Czempiński: sponiewierany wizerunek polskich służb
Były szef UOP w "Piaskiem po oczach" o Antonim Macierewiczu.
zobacz więcej »

W programie "Piaskiem po oczach" działalność Antoniego Macierewicza
związaną z likwidacją WSI skomentował gen. Gromosław Czempiński, były
szef UOP.

- My, ludzie służb uważamy, że zrobił dużo złego w
służbach. Wielokrotnie zastanawialiśmy się, co nim kieruje. Tłumaczy to
głębokim patriotyzmem, antykomunizmem i niechęcią do Rosji, ale pewne
działania, które podjął, są trudno wytłumaczalne i przyczyniły się do
osłabienia polskich służb


Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

60. Komorowski: "Poczuwam się w

Komorowski:
"Poczuwam się w pełni do kontaktów z WSI, ale jako przełożony, Antoni
Macierewicz miał bardziej intymne relacje z tą instytucją"

"Jeśli chodzi o stanięcie przed komisją, że to na szczęście nie
PiS podejmuje decyzje w tej sprawie, tylko komisja jako całość, komisja
reprezentująca cały parlament, który w świetle konstytucji nie ma
żadnych uprawnień w stosunku do prezydenta".

Likwidacja WSI. Komorowski: wokół sprawy narosło tysiąc mitów

Bronisław Komorowski uważa, że słowa Jarosława Kaczyńskiego o
nadejściu czasu rozliczenia zwolenników komisji śledczej w sprawie WSI,
to próba zastraszenia.

Komorowski
o Macierewiczu: Nawet bolszewicy oszczędzili cały wywiad carski. Gdzieś
na wschód od Polski otworzono butelkę szampana

Ja wiem, kto wyciąga największe korzyści z
tytułu rozwalenia polskich służb - powiedział prezydent Bronisław
Komorowski w rozmowie z Moniką Olejnik w Radiu Zet. - W jednym miejscu
niewątpliwie, na wschód od Polski, otworzono butelkę szampana. Nawet po
rewolucji bolszewicy oszczędzili cały wywiad carski, bo to był wywiad,
który służył państwu - dodał.

- Nie jestem ekspertem od spraw natury
formalnoprawnej, ale to jest sprzeczne ze zdrowym rozsądkiem, aby
uzasadniać rezygnację ze śledztwa prokuratorskiego tym, że pan Antoni
Macierewicz był osobą prywatną - powiedział prezydent. Podkreślił, że
efektem likwidacji WSI są m.in. odszkodowania wypłacane dla osób, które
poczuły się skrzywdzone przez Antoniego Macierewicza. - Jeżeli
jednocześnie decyzja prokuratury jest taka, to musi budzić zdziwienie,
wątpliwość czy po prostu zaniepokojenie - podsumował.

"Nawet bolszewicy oszczędzili wywiad carski"


Zdaniem Komorowskiego "wiele osób wie, kto wyciąga największe
korzyści z tytułu rozwalenia polskich służb wywiadowczych i
kontrwywiadowczych". - Ja jestem pewien, że w jednym miejscu
niewątpliwie, na wschód od Polski, otworzono butelkę szampana. Nigdy na
świecie nikt nie zrobił tego rodzaju rzeczy z własnym wywiadem i
kontrwywiadem. Nawet po rewolucji bolszewicy oszczędzili cały wywiad
carski, bo to był wywiad, który służył nowemu państwu radzieckiemu już
wtedy - podkreślił.Prezydent wyraził przekonanie, że miał rację, głosując przeciwko
przyjęciu Ustawy o Służbie Kontrwywiadu Wojskowego oraz Służbie Wywiadu
Wojskowego. Jego zdaniem był to jedyny znany na świecie przypadek
zniszczenia własnych służb, i jako taki "był godny napiętnowania". - Po
tych wielu latach jestem dziesięć razy bardziej pewien, że to ja miałem
wtedy rację. Tę ustawę zrobili źli ludzie, szkodzący Polsce - dodał.

"Swoją wiedzę o wojsku czerpię z innych źródeł"


Gdy Olejnik spytała Komorowskiego, czy czytał aneks do raportu z
likwidacji WSI, odpowiedział, że "wiedzę o wojsku czerpie z innych
źródeł niż dokumenty wysmażone przez Antoniego Macierewicza". -
Sympatykom PiS powinno wystarczyć, że i prezydent Lech Kaczyński ocenił
działalność Antoniego Macierewicza, odmawiając publikacji tego
oficjalnego czy prywatnego - bo dzisiaj trudno w ogóle powiedzieć,
jakiej jest rangi - dokumentu - zakończył.

Wywiad Prezydenta RP dla Radia Zet

O sytuacji na Ukrainie, potrzebie reformy prokuratury, raporcie z
likwidacji WSI, ustawie dotyczącej najbardziej niebezpiecznych
przestępców politycznych - mówił m.in. Prezydent RP Bronisław
Komorowski w wywiadzie dla Radia Zet.

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

61. Macierewicz apeluje do

Macierewicz
apeluje do prezydenta: "Czekamy na ujawnienie aneksu do raportu ws.
likwidacji WSI. Pan prezydent Komorowski ma taki obowiązek!"

"Prokuratorzy nie potrafili postawić mi żadnego zarzutu przez 7
lat. (...) Dwójka prokuratorów, która bardzo się starała tak dalece, że
próbowała szantażować świadków, oni składali na to skargę do
prokuratora!"

Janusz WojciechowskiOświecenie Komorowskiego - prokuratura zła, nie chce ścigać Macierewicza za krzywdy WSI! Tu pana prezydenta zabolało...

„… prokuratura prokuraturą, ale sprawiedliwość musi być po stronie
naszej WSI... Koledzy z WSI niezadowoleni są z prokuratury to i u Pana
Prezydenta nastąpił wybuch niezadowolenia.”

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

62. Stanisław Janecki w

Stanisław
Janecki w tygodniku "wSieci": "Bronisław Komorowski jest jednym z
bohaterów aneksu do raportu ws. likwidacji WSI. Dotyczy go ponad 40
wątków..."

Chodzi m.in. o sprawy: utraty i odzyskania przy po­ mocy tajnych
służb 260 tys. marek niemiec­kich w piramidzie finansowej, a także te, w
których próbowano zrekonstruować związki oficerów WSI ze służbami ZSRR i
Rosji.

Od momentu, gdy na początku listopada 2007 r. prezydent Lech
Kaczyński otrzymał aneks do raportu o likwidacji WSI, rozpoczynają się
zabiegi Bronisława Komorowskiego o dostęp do aneksu, który był wtedy
doku­mentem o najwyższej klauzuli tajności (i do dziś jest).
Ta
sprawa została później nazwana aferą marszałkowską. Komorowski był
wtedy marszałkiem Sejmu i musiał sobie zdawać sprawę z tego, że
nielegalnie chce wejść w posiadanie tajnych informacji, do których nie
miał prawa dostępu

- czytamy we "wSieci".

Wątki związane z prezydentem Komorowskim są niezwykle
ciekawe, a przy tym bardzo zagadkowe. W grę wchodzą duże pieniądze i
poważne operacje polityczne.

Chodzi m.in. o sprawy: utraty i odzyskania przy po­mocy tajnych służb
260 tys. marek niemiec­kich w piramidzie finansowej, związków z
fundacją Pro Civili obracającą setkami mi­lionów złotych, prywatyzacji
części terenów należących do WAT, działań WSI przeciwko byłemu
wiceszefowi MON Romualdowi Sze­remietiewowi, zakupu dla wojska samolotów
transportowych CASA, korupcji w Agencji Mienia Wojskowego czy
nielegalnego uzy­skania dostępu do tajnego aneksu

- pisze Janecki.

Jak cała sprawa może wpłynąć na pozycję i wizerunek prezydenta? Czy
związki prezydenta z dawnym WSI są na tyle poważne, by się ich obawiać?
Wreszcie - dlaczego Komorowski jako jedyny poseł Platformy Obywatelskiej
głosował przeciw decyzji o rozwiązaniu WSI?

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

63. Wojskowe Służby Informacyjne

Wojskowe Służby Informacyjne wracają do gry...? Płk Polkowski, były oficer WSI, został doradcą komisji ds. służb specjalnych!

„Zgoda na tę kandydaturę oznaczała będzie, że wpływ WSI na
politykę będzie nie tylko doradczy, ale wręcz decyzyjny. Przecież
eksperci przygotowują stanowiska komisji” - mówił gen. Zbigniew Nowek.

Komisja
śledcza, czyli pomysł WSI na przykrycie niewygodnych spraw. Wojskowe
służby niczym franca będą chciały opleść mackami wszystko, co możliwe...

„W czasie medialnej burzy, jaką wywołano ws. komisji śledczej
badającej weryfikację WSI, doszło do powołania pułkownika WSI w skład
doradców komisji ds. służb specjalnych. To jasny znak, że rządzącym na
bezpieczeństwie państwa nie zależy. Oni liczą na to, że się będzie
działo...”

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

64. Relacja z procesu

Relacja
z procesu Sumlińskiego. Świadek: "sprawę rzekomej korupcji wywołali
byli żołnierze WSI, wykorzystując do tego Komorowskiego, który miał w
tych kręgach znajomości"

Przedstawiam Państwu kolejną relację z procesu, w którym
Prokuratura, powołując się na art.230 par.1 kodeksu karnego, oskarża
dziennikarza śledczego Wojciecha Sumlińskiego oraz byłego wysokiego
funkcjonariusza kontrwywiadu PRL, płk.Aleksandra L., o rzekomą płatną
protekcję podczas procesu weryfikacji żołnierzy WSI, prowadzonym przez
komisję pod przewodnictwem Antoniego Macierewicza w czasie likwidacji
Wojskowych Służb Informacyjnych.

Rozprawie przewodniczył tak jak dotychczas, Sędzia Stanisław Zdun, a
Prokuraturę reprezentował prokurator Robert Majewski. Na rozprawę
stawili się świadkowie Barbara Tobiasz, Stanisław Iwanicki oraz Piotr
Woyciechowski, nie stawił się Jarosław Jakimczyk.

Rozprawa rozpoczęła się od przesłuchania Stanisława Iwanickiego,
byłego Ministra Sprawiedliwości w rządzie Jerzego Buzka, który na
pytanie Sądu, co wie o sprawie, odpowiedział, że w kwestii weryfikacji
przez Komisję Weryfikacyjną WSI, a także odnośnie Raportu, Aneksu czy
też płk. Leszka Tobiasza, nie posiada żadnej wiedzy.

W związku z tym Sąd postanowił odczytać zeznania świadka, złożone
podczas postępowania przygotowawczego. Opisywał on w nich, w jaki sposób
poznał pod koniec lat 90-tych dziennikarza śledczego Wojciecha
Sumlińskiego, z którym utrzymywał potem okazjonalne kontakty. Latem 2005
r. Wojciech Sumliński przedstawił mu "swojego przyjaciela" Aleksandra
L. - miał on pomóc mu zrozumieć, w jaki sposób działa "czarny PR",
któremu został w tamtym czasie poddany, a być może miał również dostęp
do jakichś informacji na ten temat. Spotkania, w których uczestniczył
świadek, Aleksander L. i Wojciech Sumliński, odbywały się sporadycznie,
rozmawiano podczas nich o różnych sprawach, również prywatnych, ale nie
było podczas nich mowy o weryfikacji przed Komisją Weryfikacyjną WSI za
pieniądze czy też o sprawie dostępu do Aneksu do Raportu z likwidacji
WSI. Stanisław Iwanicki zeznał również, że na prośbę Aleksandra L.
zapoznał go z dziennikarką Anną Marszałek. Świadek w swoich
wyjaśnieniach mówił również, że do kontaktów z Aleksandrem L. oraz
Wojciechem Sumlińskim podchodził z dystansem, choć jednocześnie były one
serdeczne. Stanisław Iwanicki zeznał również, że po ujawnieniu sprawy
rzekomej korupcji w Komisji Weryfikacyjnej WSI Aleksander L. podczas
rozmów, które odbywali również tylko we dwójkę, zastanawiał się, czy nie
jest w tę sprawę wrabiany, być może przy udziale Wojciecha
Sumlińskiego. Były Minister Sprawiedliwości podkreślał także, że nie
znał nikogo z członków Komisji Weryfikacyjnej WSI, jak również że nie
znał i nigdy nie spotkał płk. Leszka Tobiasza. W ostatnim spotkaniu,
podczas którego widział się z Wojciechem Sumlińskim oraz Aleksandrem L. -
było to zaległa kawa imieninowa Wojciecha Sumlińskiego, już po ukazaniu
się artykułów o  rzekomej korupcji w Komisji Weryfikacyjnej WSI - brał
również udział jakiś trzeci, nieznany mu mężczyzna, który ponoć miał
pracować za granicą.

Po odczytaniu zeznań Stanisława Iwanickiego z postępowania
przygotowawczego, do pytań przystąpił prokurator Robert Majewski, który
chciał się od niego dowiedzieć, jak określiłby stopień zażyłości
Wojciecha Sumlińskiego oraz Aleksandra L., skoro został mu on przez
dziennikarza przedstawiony jako "przyjaciel". Świadek odpowiedział, że
nie były to relacje osób sobie obcych, ale nie wie, czy słowo
"przyjaciel" faktycznie wskazywało na zażyłość, czy też było użyte tylko
jako obiegowe określenie przedstawianej mu osoby. Prokurator Majewski
zapytał, jak długo trwało spotkanie, w którym uczestniczyli Wojciech
Sumliński, Aleksander L. oraz trzeci, nieznany świadkowi mężczyzna -
świadek odparł, że raczej nie trwało ono zbyt długo i nie pamięta
szczegółów, dotyczących tego nieznanego mu mężczyzny.

Kolejne pytanie zadał świadkowi mecenas Waldemar Puławski, który
zapytał go, co było "jądrem" rozmów dotyczącym WSI, które odbywał z
Wojciechem Sumlińskim i Aleksandrem L. Świadek odpowiedział, że
konkretnych rozmów o sprawie weryfikacji nie było, nie poruszano w nich
też w żaden sposób aspektu materialnego, aczkolwiek dyskusje dotyczące
tej sprawy stały się żywsze po ukazaniu się artykułu Anny Marszałek.
Obrońca Wojciecha Sumlińskiego chciał się również dowiedzieć, w jaki
sposób świadek zaprotegował Aleksandra L. dziennikarce Annie Marszałek.
Stanisław Iwanicki wyjaśnił, że znał jej numer telefonu, zadzwonił do
niej mówiąc, że chciałby ją umówić z osobą, która jest kompetentna w
kwestii weryfikacji, ponieważ pracowała w służbach, ale w szczegóły
dotyczące weryfikacji nie wchodził, bo ich nie znał - nie zna też
szczegółów rozmów, które potem odbywali ze sobą Aleksander L. oraz Anna
Marszałek.

Wojciech Sumliński zapytał świadka, jak często spotykał się z nim, a
jak często z Aleksandrem L., szczególnie po ukazaniu się artykułu Anny
Marszałek - świadek odpowiedział, że nie pamięta, jak często i w jakiej
konfiguracji odbywały się te spotkania. Odnośnie spotkań z Anną
Marszałek świadek stwierdził, że nie ma wiedzy, aby Wojciech Sumliński
również się z nią spotykał, czy też inicjował jej spotkania z
Aleksandrem L. Co do treści artykułów Anny Marszałek, świadek
powiedział, że nie wie, ile tych artykułów się ukazało ani kiedy były
opublikowane, nie pamięta też ich treści poza tym, że dotyczyły
weryfikacji WSI - nie pamięta także, czy w tych artykułach pojawiły się
nazwiska członków Komisji Weryfikacyjnej, choć w którymś z nich pojawiło
się nazwisko Aleksandra L.

Po tej odpowiedzi Wojciech Sumliński poprosił Sąd o zgodę na
wygłoszenie oświadczenia. Zobowiązał się w nim do dostarczenia Sądowi
treści tych publikacji, dodając, że mowa w nich jest o ewentualnej
korupcji w Komisji Weryfikacyjnej WSI, z udziałem Aleksandra L. oraz
podaniu nazwisk niektórych jej członków, w tym Leszka Pietrzaka - ale
nie ma w nich nawet śladu jego osoby.

Po wygłoszeniu oświadczenia, Wojciech Sumliński przystąpił do
zadawania kolejnych pytań - chciał się dowiedzieć, czy spotkania, o
których mowa, odbywały się również pomiędzy publikacją artykułów Anny
Marszałek, a jego zatrzymaniem przez ABW. Stanisław Iwanicki
odpowiedział, że zaległa kawa imieninowa Wojciecha Sumlińskiego była
ostatnim takim spotkaniem - potem takich spotkań już nie było.
Następnie, w odpowiedzi na pytanie dziennikarza, świadek wyjaśnił, że co
prawda spotkania te odbywały się w serdeczniej atmosferze, bo nikt
nikogo nie indagował, nie próbował "wyciągać" jakiejś wiedzy, ale
równocześnie on podchodził z dystansem tak do Wojciecha Sumlińskiego,
jak i do Aleksandra L.

Wojciech Sumliński zapytał Stanisława Iwanickiego, czy wie,
że Aleksander L. zeznał, że to właśnie on mu powiedział, jakoby Wojciech
Sumliński był agentem ABW. Świadek odpowiedział, po nieuwzględnieniu
sprzeciwu prokuratora przez Sąd, że w jego rozmowach z Aleksandrem L. na
temat czarnego PR była mowa o tym, że dziennikarze skądś muszą brać
informacje, ale takiej opinii, że Wojciech Sumliński jest agentem ABW
nie mógł przekazać ani Aleksandrowi L., ani komukolwiek innemu, bowiem
nie ma na ten temat wiedzy.

Następnie Wojciech Sumliński powrócił do sprawy "dystansu" w
rozmowach ze Stanisławem Iwanickim, mimo, że rozmowy te odbywały się w
serdecznej atmosferze, a relacje między nimi uważał za przyjacielskie -
dziennikarz stwierdził, że starając się zachować delikatność w tej
materii, musi jednak powiedzieć, że on również w pewnym stopniu
podchodził do Stanisława Iwanickiego z nieufnością, bowiem dotarł do
materiałów, które świadczyły o tym, że to właśnie Stanisław Iwanicki
odebrał w 1991 r. śledztwo prokuratorowi Andrzejowi Witkowskiemu w
sprawie zabójstwa ks. Jerzego Popiełuszki. Stanisław Iwanicki nie
zgodził się ze stwierdzeniami Wojciecha Sumlińskiego - dziennikarz,
rozwijając tę kwestię, dodał jednak, że grudniu 2007 r. złożył w tej
sprawie zawiadomienie do Ministerstwa Sprawiedliwości, kierując
odpowiedni wniosek do Prokuratury, na podstawie którego zostało wszczęte
śledztwo, o co Stanisław Iwanicki miał do niego pretensje. Śledztwo to
zostało umorzone po 10 miesiącach, bowiem w tym czasie ABW już się
"zajęła" w inny sposób dziennikarzem. Stanisław Iwanicki odpowiedział,
że nie rozmawiał w tej sprawie z Wojciechem Sumlińskim i nie wiedział o
tym wniosku - co dziennikarz skomentował, mówiąc, że jest to nieprawda i
jeśli Sąd uzna to za stosowne, to złoży wniosek o przesłuchanie
prokuratora Andrzeja Witkowskiego. Wniosek, który został złożony w
grudniu 2007 r. przez Wojciecha Sumlińskiego do Prokuratory, w sprawie
śledztwa dotyczącego morderstwa ks. Jerzego Popiełuszki, został złożony
przez dziennikarza do akt toczącej się sprawy.

Sędzia Stanisław Zdun chciał się dowiedzieć od Stanisława
Iwanickiego, dlaczego, jego zdaniem, płk. Aleksander L. w zasadzie "samo
zadenuncjował się" wobec dziennikarki Anny Marszałek - świadek
odpowiedział, że trudno mu to wytłumaczyć.

Na tym zakończono przesłuchanie Stanisława Iwanickiego - na wniosek
obrońcy Aleksandra L., ze względów zdrowotnych, Sąd zarządził
10-minutową przerwę.

Po przerwie składanie wyjaśnień rozpoczął Piotr Woyciechowski, który
poprosił o odczytanie swoich zeznań z postępowania przygotowawczego. Sąd
stwierdził, że wg procedury, najpierw świadek musi opowiedzieć, co wie o
sprawie, a dopiero potem mogą być odczytane jego zeznania. Piotr
Woyciechowski stwierdził, że nie ma nic wspólnego ze sprawą rzekomego
przestępstwa korupcji w Komisji Weryfikacyjnej WSI i był tylko
obserwatorem wydarzeń w maju 2008 r., kiedy to był świadkiem
przeszukania przez ABW mieszkań swoich dwóch kolegów z Komisji - nic
więcej na ten temat nie wie.

Po tych krótkich wyjaśnieniach świadka, Sąd odczytał jego zeznania z
postępowania przygotowawczego. Wynikało z nich, że Piotr Woyciechowski,
który był członkiem Komisji Weryfikacyjnej WSI, nie znał, ani osobiście
nigdy nie spotkał Wojciecha Sumlińskiego, Aleksandra L. czy płk. Leszka
Tobiasza. Według jego zeznań, sprawa rzekomej korupcji w Komisji
wpłynęła na jej morale, powodując "paraliż psychologiczny". Świadek nie
brał udziału w weryfikacji płk. Leszka Tobiasza ani jego syna, podczas
weryfikacji innych żołnierzy WSI kilkakrotnie pracował w zespole z
Leszkiem Pietrzakiem, nie uczestniczył w pracach nad Raportem, ani
Aneksem. Zdaniem Piotra Woyciechowskiego, prawdopodobne jest, że sprawę
rzekomej korupcji wywołali byli żołnierze WSI, wykorzystując do tego
Bronisława Komorowskiego, który miał w tych kręgach znajomości.

Prokurator Majewski zapytał świadka, w jaki sposób odbywało się
wysłuchanie danej osoby podczas weryfikacji - świadek odparł, że osoba
taka była wzywana przed oblicze zespołu, a organizował to sekretariat
Komisji. Prokurator chciał się dowiedzieć, czy praktykowane były
spotkania członków Komisji poza siedzibą - Piotr Woyciechowski
stwierdził, że nie zna takiego przypadku. Drążąc ten temat, prokurator
dopytywał świadka, czy członek Komisji mógł się spotykać z osobą
poddawaną weryfikacji poza siedzibą Komisji - świadek odpowiedział, że
Komisja ta nie miała charakteru wojskowego, pracowali w niej w
większości pracownicy cywilni, więc potencjalnie taka możliwość
istniała, natomiast w aktach prawnych nie ma żadnych regulacji na ten
temat. W Komisji funkcjonowała zasada lojalności, dyskrecji oraz
przekazywania informacji przewodniczącemu Komisji (w czasie pracy
świadka w Komisji jej przewodniczącym był Jan Olszewski - przyp.aut.). W
Komisji była mocno zakorzeniona zasada "wiedzy niezbędnej", co oznacza,
że członkowie interesowali się przede wszystkim wiedzą na temat spraw,
które ich dotyczyły. Na pytanie Sądu, czy pracownicy Komisji byli
zatrudnieni na etatach, Piotr Woyciechowski odparł, że członkowie
Komisji pracowali jako wolontariusze, bez wynagrodzenia, utrzymywali się
z własnych źródeł zarobkowania lub z oszczędności. Prokurator Majewski
zapytał, czy dopuszczalna była praca operacyjna - świadek odpowiedział,
że członkowie Komisji nie mieli takich uprawnień.

Obrońca Wojciecha Sumlińskiego, mecenas Waldemar Puławski, bardzo
mocno drążył kwestię, dlaczego Piotr Woyciechowski dostrzega w tej
sprawie, jak to wynikało z jego zeznań złożonych w postępowaniu
przygotowawczym - inspirację Bronisława Komorowskiego. Świadek
odpowiedział, że widzi ją ze względu na profity, jakie Bronisław
Komorowski mógłby dzięki temu uzyskać, choć jego zdaniem, potencjalne
źródła inspiracji mogą znajdować się poza granicami kraju. Świadek
dodał, że już poza protokółem, odbył rozmowę z prokuratorami
prowadzącymi tę sprawę, Jolantą Mamej i Andrzejem Michalskim.
Zasugerował im, aby ze względu na nagromadzenie w tej sprawie ludzi
służb z PRL-owskimi korzeniami, dla rzeczowego i obiektywnego
prowadzenia postępowania, powołali biegłego ze znajomością działalności
służb specjalnych, metod prowokacji oraz gier operacyjnych, albowiem,
jego zdaniem, wystąpiły wszelkie przesłanki, by móc zadać zasadne
pytania, czy nie mamy tu do czynienia z wykorzystaniem instytucji
państwowych, czyli ABW i Prokuratury, do własnych celów. Prokuratorzy,
którzy prowadzili tę sprawę, nie posiadali tego unikalnego doświadczenia
i umiejętności odczytywania, po nawet dalekich od siebie wydarzeniach,
jednolitego przebiegu zdarzeń, realizowanego według określonego
scenariusza. Według Piotra Woyciechowskiego, filarami tej prowokacji
mogły być dwie osoby - płk. Aleksander L., nazywany przez ekspertów
"polskojęzycznym oficerem WSW" oraz płk. Leszek Tobiasz, "znany" z tego,
że funkcjonował na kierunku wschodnim. "Rozpoznanie" Bronisława
Komorowskiego, a szczególnie jego głębokich urazów w stosunku do
Antoniego Macierewicza, mówiło o jego podatności na tego typu
prowokację.

Mecenas Waldemar Puławski zapytał świadka, skąd ma tę wiedzę i
umiejętności, na podstawie których uważa, że sprawa ta jest prowokacją, w
której niebagatelną rolę odegrał Bronisław Komorowski - Piotr
Woyciechowski odpowiedział, że już w 1992 r. pracował jako kierownik
Wydziału Studiów w gabinecie Ministra Antoniego Macierewicza i brał
udział w realizacji uchwały lustracyjnej z maja 1992 r. Był również
biegłym szeregu komisji sejmowych, np. w sprawach ustaw o ABW czy IPN,
komisji ds. Orlenu oraz pracował przy tworzeniu ustawy o ochronie
informacji niejawnych. Piotr Woyciechowski był również powoływany jako
biegły w sprawach toczących się przed Trybunałem Stanu, był także
vice-przewodniczącym Komisji Likwidacyjnej WSI, członkiem Komisji
Weryfikacyjnej WSI, jak również przewodniczącym zespołu powołanego przez
szefa IPN ds. zbrodniczej działalności II Zarządu Sztabu Generalnego
WP. Jest również autorem wielu publikacji nt. działalności służb
specjalnych oraz prowadził niezależne projekty badawcze w IPN.

Odpowiadając na kolejne pytania obrońcy Wojciecha Sumlińskiego,
świadek stwierdził, że jego zdaniem, występują przesłanki, że Sąd
właśnie "konsumuje" zorganizowaną prowokację, przygotowaną przez ludzi
służb. Jak już wspominał, próbował przekonywać prokuratorów prowadzących
postępowanie, aby powołali biegłego, aby nie dali się oszukać - nie
spotkało się to jednak z ich głębszą refleksją, a w zasadzie spotkało
się to z ich milczeniem.

Mecenas Puławski zapytał świadka, czy Bronisław Komorowski znał płk.
Aleksandra L. - świadek potwierdził, dodając, że informacje na ten temat
można znaleźć w znanej sprawie podejrzenia o korupcję, dotyczącej
Romualda Szeremietiewa, który był vice-ministrem MON m.in. w czasie,
kiedy kierował tym ministerstwem Bronisław Komorowski. Zdaniem świadka,
prokuratorzy, gdyby tylko chcieli, mogli dotrzeć do materiałów
źródłowych w tej sprawie, bowiem znajdują się one w aktach z wysłuchania
Romualda Szeremietiewa, które obecnie prawdopodobnie znajdują się w
archiwum SKW.

Obrońca Wojciecha Sumlińskiego zapytał świadka, czy od niego również
próbowano uzyskać jakieś informacje dotyczące obrad Komisji
weryfikacyjnej WSI - świadek odpowiedział, że nie spotkał się z próbami
podstępnego wyłudzenia od niego takich informacji, choćby pod pozorem
pisania jakiegoś artykułu przez dziennikarza czy też za gratyfikację
finansową.

Wojciech Sumliński chciał się dowiedzieć od świadka nieco więcej na
temat kombinacji operacyjnej - Piotr Woyciechowski wyjaśnił, że jest to
cykl zdarzeń, wywołanych metodami operacyjnymi, przy pomocy ludzi,
środków techniki specjalnej czy nawet środków farmakologicznych. Jako
przykład, przytoczył "proces Toruński", w którym sądzono morderców ks.
Jerzego Popiełuszki - ten proces był właśnie taką kombinacją operacyjną,
z pełną reżyserią, kontrolowaniem Sądu, kontrolowaniem rodzin świadków,
ale także rodzin oskarżonych, przy jednoczesnym wykorzystaniu technik
propagandowych, które, według scenariusza, miały przekonać opinię
publiczną, że zabójstwo ks. Jerzego Popiełuszki było uderzeniem w
liberalną część władz komunistycznych PRL.

Na pytanie mecenasa Puławskiego, co mogło być celem "sprawy
Sumlińskiego", świadek stwierdził, że według jego oceny, sprawa
Wojciecha Sumlińskiego jest swoistym "wypadkiem przy pracy", bowiem
faktycznym celem przeprowadzonej operacji było zastraszenie Komisji
Weryfikacyjnej, skompromitowanie jej członków i ukaranie ich za udział w
procesie weryfikacji. Świadek dodał, że medialnie w dużym stopniu się
to udało, przy aktywnym udziale tzw. "cyngli" dziennikarskich,
publikujących artykuły o rzekomej korupcji w Komisji Weryfikacyjnej -
bowiem powstał poważny uszczerbek na wizerunku i wiarygodności Komisji
Weryfikacyjnej. Na pytanie mecenasa, co nie wyszło w tej grze
operacyjnej, świadek zwrócił uwagę, że nie wyszło procesowe zniszczenie
wobec członków tej Komisji - początkowym tytułem tej sprawy było bowiem
podejrzenie o korupcję wobec członków Komisji Weryfikacyjnej, a finalnie
na ławie oskarżonych zasiedli płk. Aleksander L. oraz dziennikarz
śledczy Wojciech Sumliński. W przestrzeni medialnej członkom Komisji
były stawiane dwa zarzuty: handlowanie Aneksem oraz kupczenie tzw.
"dopuszczeniami" do służby, czyli pozytywnej weryfikacji aplikacji
składanych przez żołnierzy WSI - żaden z tych zarzutów się nie
potwierdził.

Waldemar Puławski zapytał, co w takim razie w tej całek operacji nie
wyszło i czy przesłuchanie Romualda Szeremietiewa mogłoby coś wnieść do
tej sprawy - świadek odparł, że nie może się na ten temat wypowiedzieć,
nie znając materiału dowodowego, natomiast poprzez przesłuchanie byłego
vice-ministra MON Sąd mógłby przyjrzeć się tłu zdarzeń oraz głębi
znajomości płk. Aleksandra L. z Bronisławem Komorowskim. Świadek dodał,
że jego zdaniem, rozpoznanie u Bronisława Komorowskiego jego mocnych i
słabych stron, chociażby przez właśnie płk. Aleksandra L. , mogłoby
pomóc we wprowadzeniu go na "odpowiednią ścieżkę", o czym świadczy np.
jego telefon do szefa ABW z prośbą o przyjazd do jego biura i osobiste
zawiezienie płk. Leszka Tobiasza do siedziby ABW celem złożenie
zawiadomienia o podejrzeniu przestępstwa - na prośbę jakiejś innej
osoby, szef ABW prawdopodobnie by nie zareagował właśnie w taki sposób,
jak to uczynił. Piotr Woyciechowski przywołał również postać płk. Jana
Lesiaka, wysokiej klasy "specjalisty", jako przykład prowokacji
zorganizowanej przez służby, mającej na celu dezintegrację środowisk
prawicowych.

Wojciech Sumliński chciał się dowiedzieć, czy za pomocą
kombinacji operacyjnych można zrobić przestępcę z kogoś, kto nim nie
jest - świadek potwierdził, dodając, że jego zdaniem płk. Aleksander L.
doskonale zna to ze swojej pracy w WSW, która lubowała się w tego typu
operacjach, przy czym niewykluczona jest sytuacja, że jeden z
prowokatorów bierze na siebie "ofiarę" podczas takiej operacji - np.
płk. Aleksander L. Jako podobny przypadek świadek przywołał postać
Grzegorza Piotrowskiego, zabójcy ks. Jerzego Popiełuszki, który zgodził
się zostać właśnie taką "ofiarą".

Mecenas Waldemar Puławski zapytał świadka, jakie urazy może mieć
Bronisław Komorowski do Antoniego Macierewicza - Piotr Woyciechowski
zauważył, że jest to wiedza powszechna, nawet obecnie jest to bardzo
mocno widoczne (ostatnie wystąpienia Bronisława Komorowskiego dotyczące
komisji ds. zbadania działalności Antoniego Macierewicza jako
likwidatora WSI - przyp.aut.), biorą one swój początek już w latach
70-tych, a następnie nasiliły się w okresie rządu Jana Olszewskiego. Na
pytanie obrońcy Wojciecha Sumlińskiego, czy świadek wie, dlaczego
Bronisław Komorowski głosował przeciwko rozwiązaniu WSI, świadek
odpowiedział, że nie ma wiedzy na ten temat.

Na pytanie Wojciecha Sumlińskiego, czy tę sprawę można wyjaśnić bez
sięgnięcia do głębi, świadek zwrócił uwagę, że płk. Leszek Tobiasz miał
interes osobisty, a prokuratorzy podeszli do tego faktu z zadziwiającą
niefrasobliwością, nie starając się odpowiedzieć na pytanie, czy nie
mają przypadkiem do czynienia z prowokacją. Dziennikarz zapytał świadka,
czy wie, co na jego temat zeznali płk. Leszek Tobiasz oraz płk.
Aleksander L. - gdy świadek zaprzeczył, Wojciech Sumliński powiedział,
że według tych zeznań, świadek miał być w grupie, która miała przyjąć
pieniądze za pozytywną weryfikację płk. Leszka Tobiasza, m.in potrzebne
do gry na jakiejś giełdzie azjatyckiej. Wojciech Sumliński zapytał
także, czy świadek jet dysponentem jakiejś wiedzy w tej sprawie, którą
mógłby ujawnić w trybie niejawnym - świadek odpowiedział, że nie posiada
takiej wiedzy, nie wie, jakie konkretnie płk. Leszek Tobiasz prowadził
operacje na kierunku wschodnim, nie zna spraw o kryptonimach "Anioł" ani
"Siwy", nie posiada akcji ani papierów wartościowych, nie ma również
konta maklerskiego.

Wojciech Sumliński zapytał ponownie, dlaczego świadek uważa, że jego
sprawa jest "wypadkiem przy pracy" - do tego pytania dołączył swoje
prokurator Majewski, pytając, jaki charakter miałaby taka opinia. Piotr
Woyciechowski stwierdził, że swoje rozważania opiera na jawnych
informacjach i opublikowanych dokumentach, a także na swojej wiedzy i
doświadczeniu. Sędzia Stanisław Zdun chciał się zorientować, skąd
świadek zna osobę płk. Aleksandra L. - świadek odparł, że zetknął się z
nim podczas swojej pracy eksperckiej, m.in. w "Komisji Okrzesika"
(nieprawidłowości, nadużycia, niszczenie akt, działalność nielegalna
WSW, 1991 r. - przyp.aut.). Płk. Aleksander L. był szefem Zarządu I WSW -
przypomniał świadek. Na pytanie dziennikarza, czym się zajmowała WSW,
Piotr Woyciechowski stwierdził, że nie da się tego opowiedzieć w jednym
zdaniu - ogólnie mówiąc, była to po prostu organizacja przestępcza.

Na tym pytania do Piotra Woyciechowskiego zakończono i Sąd przystąpił
do przesłuchania kolejnego świadka, Barbary Tobiasz, żony płk. Leszka
Tobiasza. Świadek powiedziała, że w zasadzie nic nie wie o całej tej
sprawie, poza tym, że była obecna przy pewnym zdarzeniu, które może mieć
z nią związek. Pewnego dnia, po spektaklu w Teatrze Powszechnym, jej
mąż zabrał ją na Stare Miasto, gdzie późnym wieczorem miał odbyć jakieś
niespodziewane, ważne spotkanie. Najpierw została w samochodzie, ale
ponieważ było bardzo zimno, poprosiła męża, aby zabrał ją do miejsca,
gdzie to spotkanie się odbywało. W czasie, gdy szli jedną z uliczek
Starego Miasta, niedaleko nich szli nią również dwaj mężczyźni, jeden
wyższy, a drugi niższy od jej męża, co wywołało u niej pewne obawy,
ponieważ poza nimi uliczka była pusta. Spytała męża, o co tu chodzi, czy
to jest jakaś ochrona, ale mąż nic jej wtedy nie odpowiedział. Dwaj
mężczyźni weszli do knajpy, do której po chwili weszła również ona wraz z
mężem - dwaj nieznani jej mężczyźni po chwili wyszli, a ona usiadła w
jednym z pomieszczeń i tam czekała, aż jej mąż skończy spotkanie z
jakimś innym mężczyzną, w drugim pomieszczeniu. Ponieważ nie mogła się
doczekać końca spotkania, a było już po północy, podeszła do męża, który
przedstawił jej swojego rozmówcę, jako Leszka Pietrzaka. Po jakimś
czasie, kiedy sprawa rzekomej korupcji w Komisji Weryfikacyjnej WSI
stała się głośna, rozpoznała twarz Leszka Pietrzaka na jednym ze zdjęć w
jakiejś publikacji - wtedy mąż jej powiedział, że ci dwaj mężczyźni na
Starym Mieście, to byli Aleksander L. i Wojciech Sumliński, a on nie
chciał jej nic o tej sprawie mówić, bo żądano od niego 200 tys. zł.
Potem już o tę sprawę męża nie pytała, bowiem nie widziała powodu, aby
się tym interesować.

Po wyjaśnieniach Barbary Tobiasz, Wojciech Sumliński chciał
jej zadać kilka pytań, ale ponieważ rozprawa się przeciągnęła poza
wyznaczony czas, Sąd nie dopuścił do zadawania pytań i wezwał Barbarę
Tobiasz jako świadka na rozprawę, która odbędzie się w dn. 12.03.2014 r.

Na tym rozprawa została zakończona, przy czym Sędzia poprosił
Wojciecha Sumlińskiego, który podczas rozprawy chciał zgłosić wniosek,
aby składał je w formie pisemnej, albowiem znacznie ułatwiłoby to pracę
Sądu oraz przebieg procesu. Sąd poprosił również strony, aby w
jedno-miesięcznym terminie zapoznały się z aktami, które zostały
przysłane z Prokuratury Garnizonowej. Przebieg rozprawy obserwowało
kilka osób publiczności, w tym obserwator z ramienia SDP.

Kolejne rozprawy, jak zwykle w Sądzie Rejonowym dla Warszawy Woli, ul. Kocjana 3, odbędą się w następujących terminach:

12.02.2014 r. godz.10, sala 24 (świadek Macierewicz)

12.03.2014 r. godz. 10, sala 29 (świadkowie Barbara Tobiasz, Jarosław Jakimczyk, Anna Marszałek)

24.03.2014 r. godz. 11, sala 29 (świadkowie Sławomir Cenckiewicz, Przemysław Wojciechowski)

09.04.2014 r. godz. 10, sala 29 (świadkowie Piotr Litka, Ireneusz Sakowski, Włodzimierz Blajerski)

Uprzejmie proszę Szanownych Czytelników tej relacji, aby w
ewentualnych komentarzach posługiwać się imieniem i inicjałem nazwiska,
współoskarżonego w tym procesie wraz z dziennikarzem Wojciechem
Sumlińskim, byłego wysokiego oficera kontrwywiadu PRL, Aleksandra L.,
ponieważ nie wyraził on zgody na podawanie w relacjach z procesu swoich
danych osobowych ani na publikowanie swojego wizerunku.

relację przygotował bloger ander


---------------------------------------
http://tadeuszczernik.wordpress.com/2011/03/09/kim-jest-pulkownik-aleksa...

Latkowski o Aleksandrze Lichockim - Zrodlo: http://kataryna.blox.pl/2008/05/Latkowski-o-Lichockim.html

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

65. w TVN24 w Czarno na Białym funkcjonariusze mediów

na sznurku służb WSI zrobili paszkwilancki materiał . Dzisiaj nie będzie dostepny, jutro wrzucę.
Główni bohaterzy pozytywni to Komorowski i Makowski.

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

66. uwaga, trzeba ściagać dostepne pdf, bo staną się prohibitem !

CENZURA NADCIĄGA!

"naprawić przynajmniej część szkód"



Z końcowych słów uzasadnienia sędzi Dąbrowieckiej wynika, że
dalej można powoływać się na treść raportu bez obawy przegranej przed
sądem. Jak bowiem powiedziała sędzia: "Raport jest dokumentem urzędowym,
bo został opublikowany w Monitorze Polskim. Są co prawda wyroki
przepraszające, ale raport nadal istnieje, nie został uchylony, a jego
treść nie została zmieniona".

Zdaniem prof. Zbigniewa
Ćwiąkalskiego, b. ministra sprawiedliwości, w uzasadnieniu poruszono
ważny problem. - W Monitorze Polskim nie można zamieszczać sprostowań,
ale można opublikowane tam dokumenty i zarządzenia uchylić. Inaczej
ludzie pokrzywdzeni raportem będą mogli mieć słuszny żal o to, że w
publikatorze tak wysokiej rangi są nieprawdziwe stwierdzenia na ich
temat
- mówi Ćwiąkalski i przypomina, że raport w Monitorze opublikował
ówczesny prezydent RP Lech Kaczyński.

Zdaniem
Ćwiąkalskiego "sytuacja dojrzała do tego, by problemowi przyjrzała się
kancelaria obecnego prezydenta Bronisława Komorowskiego i poczyniła
kroki, by naprawić przynajmniej część szkód".


Ćwiąkalski ma przeprosić b. asystenta Ziobry
B. minister sprawiedliwości Zbigniew Ćwiąkalski ma przeprosić
dawnego asystenta swego poprzednika w tym resorcie Zbigniewa Ziobry za
zarzut, że umyślnie zniszczył służbowy laptop - orzekł Sąd Apelacyjny w
Warszawie.
Sąd wydał orzeczenie w sprawie pozwu Marcina Romanowskiego wobec
Ćwiąkalskiego za taki zarzut sformułowany w lutym 2008 r. Ówczesny
minister mówił wtedy, że uszkodzenia służbowych laptopów Ziobry i jego asystenta nie powstały przypadkowo, a charakter uszkodzeń wskazuje na celowe działanie.

Jak poinformowało biuro prasowe Solidarnej
Polski, której liderem jest Ziobro, sąd zobowiązał Ćwiąkalskiego do
zapłaty dla Romanowskiego 6 tys. zł zadośćuczynienia oraz do przeprosin.

Wyrok jest prawomocny. - Od tego wyroku będę
składał kasację - powiedział Ćwiąkalski. Dodał, że sąd apelacyjny
zmienił treść przeprosin. - Przeprosiny zostały ograniczone do jednego
zdania i mają mieć formę listu do PAP - zaznaczył.

Ziobro,który także wytoczył Ćwiąkalskiemu proces
cywilny za zarzut zniszczenia swego służbowego laptopa, mówił kilka
miesięcy temu, że słowa o Romanowskim były "jednym z elementów ataku
Ćwiąkalskiego" ws. rzekomego niszczenia dokumentów w resorcie oraz
zniszczenia dwóch laptopów. Podkreślał, że prokuratura umorzyła śledztwa
w obu tych sprawach.

W tym procesie, który toczy się nadal przed sądem
okręgowym, Ziobro żąda od Ćwiąkalskiego przeprosin i 40 tys. zł
zadośćuczynienia. Ziobro wiele razy mówił, że laptop został przypadkowo
uszkodzony podczas przeprowadzki. - Okazuje się, że doszło do morderstwa
laptopa i w związku z tą wielką zbrodnią, która miała miejsce, jest
uruchamiany cały aparat państwa, aby ścigać sprawców tego mordu -
ironizował w 2008 r. Ziobro. Ćwiąkalski chce oddalenia pozwu.

---------------------------------------------------------

Zbigniew Ziobro, w rozmowie na antenie Radia Zet, pytany
o doniesienia "Gazety Wyborczej" dotyczące audytu dotyczącego służb
wojskowych
odmówił komentarza tłumacząc, że nic o nim nie wiedział.
Nie przekonują go również słowa Radosława Sikorskiego, który odszedł
z funkcji szefa MON, bo według niego Antoni Macierewicz nie gwarantował
bezpieczeństwa służb.

-Najlepiej gdyby ten audyt, skoro jest jawny, bo tak rozumiem dzisiejsze
doniesienia "Gazety Wyborczej", został upubliczniony, bo wtedy będziemy
mogli się do niego odnosić, do pewnych faktów tam zawartych. Zwłaszcza,
że pan Antoni Macierewicz zaprzecza, że taki audyt był - proponuje
Ziobro. - Namawiam pana premiera, który jest dysponentem tego audytu,
by ujawnił go i wtedy będziemy mogli komentować już twarde fakty,
bo dzisiaj mamy stanowiska, które się wzajemnie wykluczają - dodaje.


Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

67. resortowe media na pasku


Zamieszanie dokumentne

Zamieszanie dokumentne

Wokół raportu z likwidacji Wojskowych Służb
Informacyjnych narosło wiele legend. "Czarno na białym" przedstawia
relację byłego...
czytaj dalej »"Czarno na białym"
przedstawia relację byłego agenta Aleksandra Makowskiego, który został
przez komisję Macierewicza negatywnie zweryfikowany. Potem wygrał w
sądzie odszkodowanie za niesłuszne oskarżenia. Oskarżenia, które padły,
gdy Makowski pracował w Afganistanie nad zapewnieniem bezpieczeństwa
polskich żołnierzy. Jeszcze zanim tam pojechali - raport z weryfikacji,
agent i jego operacja - zostały ujawnione.

Funkcjonariusz niepubliczny?

Funkcjonariusz niepubliczny?

Okazało się, że Antoni Macierewicz - jako likwidator WSI
- nie był funkcjonariuszem publicznym, więc nawet jeśli dopuścił się...
czytaj dalej »
Okazało się, że Antoni
Macierewicz - jako likwidator WSI - nie był funkcjonariuszem publicznym,
więc nawet jeśli dopuścił się nieprawidłowości, to nie może za nie
odpowiadać.  Minister, który był i nie był funkcjonariuszem oraz
dokumenty, które nie były dokumentami w sensie kodeksowym. Uzasadnienie
prokuratury budzi prawne spory. Zresztą niejasności pojawiają się w
historii całego śledztwa. Częste zmiany prokuratorów, odejście tych,
którzy chcieli uchylenia immunitetu Macierewiczowi i wreszcie umorzenie,
które wydaje prokurator po zaledwie dwóch miesiącach zajmowania się
sprawą.

  • Macierewicz do raportu

    Komisja śledcza nie zaprowadzi Macierewicza przed sąd.
    Każe mu jednak odpowiedzieć na trudne pytania i wytłumaczyć się z
    kłamstw i...

    Wojciech Czuchnowski Gazeta Wyborcza


  • TYLKO
    U NAS! Jan Olszewski o komisji śledczej ws. weryfikacji WSI: „Premier
    powinien się poważnie zastanowić, czy opłaca mu się powołanie takiej
    komisji...” NASZ WYWIAD

    „Wszystko wskazuje na to, że w PO trwa wewnętrzna narada jak
    sformułować wniosek, żeby sprawa nie zagroziła ujawnieniu bardzo
    kłopotliwych dla tamtej strony interesów”.

    Jan Olszewski, były premier, były przewodniczący komisji weryfikacyjnej WSI: Pomysł
    został zgłoszony przez działaczy Twojego Ruchu. Na razie trudno
    powiedzieć, jakie stanowisko zajmie w tej sprawie Platforma Obywatelska.
    Ona zdaje się ma inny pomysł na wniosek dotyczący komisji. Jednak
    rozumiem, dlaczego PO – przy ogólnym wspieraniu linii TR i pomysłu na
    rozliczenia „zbrodni Macierewicza” – ma w tym zakresie wątpliwości i
    zachowuje ostrożność. W Platformie być może są przytomniejsi ludzie i
    zdają sobie sprawę, że nie ma żadnych podstaw, by powołać taką komisję.
    Nie da się w tej sprawie niczego wymyślić.

     

    Podobne stanowisko zajęła prokuratura, umarzając sprawę nieprawidłowości przy weryfikacji żołnierzy WSI. To zamyka sprawę?

    Prokuratura nawiązuje do spraw oczywistych. Wystarczy przeczytać
    ustawę, by się zorientować, że ani przewodniczący komisji
    weryfikacyjnej, ani jej członkowie nie byli funkcjonariuszami
    publicznymi. Ustawa dotycząca likwidacji WSI była bardzo szczególna, ale
    przypomnę, że ona została uchwalona ogromną większością głosów. Niemal
    wszyscy posłowie PO – poza Bronisławem Komorowskim – również byli „za”
    tą ustawą.

     

    Skoro powołanie komisji śledczej jest bezzasadne, dlaczego w pana ocenie padł taki pomysł? Czemu służy ta medialna burza?

    Sądzę, że działalność Antoniego Macierewicza jest dość dokuczliwa dla
    różnych osób. W tej sytuacji wniosek i pomysł na komisję śledczą,
    pochodzący ze środowiska pana Palikota, jest naturalny dla tego
    środowiska. On znalazł poparcie z tych przyczyn, o których mówię. Jednak
    zdaje się, że pewne czynniki w Platformie Obywatelskiej powinny mieć
    duże wahania. Powołanie tej komisji stawia na porządku dziennym np.
    sprawę okoliczności jej pracy. Ona nie mogła dokończyć działań.

     

    Problemy zrobiły się poważniejsze pod koniec działań komisji, gdy pan był jej przewodniczącym.

    Rzeczywiście byłem kolejnym przewodniczącym komisji. Wtedy działania
    komisji w sposób świadomy, z premedytacją zostały zablokowane. Nie
    pozwolono nam wypełnić zadań. W tym czasie ponad 800 oficerów wciąż
    czekało na weryfikację. Oni czekali na rozstrzygnięcie ich spraw. Jednak
    to zostało zablokowane. I to w sposób oczywisty.

     

    Dlaczego?

    Ówczesnej grupie rządzącej zależało na tym, by nie dopuścić do
    zakończenia prac komisji. Skończyło się to tym, że komisja nie mogła
    sporządzić sprawozdania z działalności, ponieważ – poza mną, czyli
    przewodniczącym – dokonano zaboru akt. Dokonała tego Służba Kontrwywiadu
    Wojskowego.

     

    Ostatnie tygodnie pracy komisji stały się powodem do ataku na
    pana. TVN24 w materiale o WSI informowało, że pan w podejrzanych
    okolicznościach wywiózł akta komisji z SKW. Dlaczego zdecydował się pan
    na ten krok?

    Rzeczywiście w jednej z audycji ukazał się materiał dotyczący
    historii weryfikacji WSI. Podano przy okazji nieprawdziwą wiadomość, że
    akta w trybie niemal porwania zostały wywiezione z siedziby SKW i
    przewiezione do BBN. Taką decyzję podjąłem z bardzo prostego powodu. Nie
    byłem uprawniony do wstępowania do SKW. Sytuacja, w której siedzibą
    komisji weryfikacyjnej była SKW, powodowała zatem, że za każdym razem
    musiałbym otrzymywać specjalną przepustkę, żeby wejść na teren Służby. W
    związku z tym przeniosłem akta w miejsce najbardziej do tego powołane,
    jakim była siedziba BBN.

     

    Przy okazji prac komisji śledczej więcej zaskakujących i
    niepokojących działań wyjdzie na jaw. W pana ocenie komisja śledcza dla
    kogo będzie bardziej niewygodna?

    Jej prace będą niewygodne przede wszystkim dla premiera. Bo to on
    odpowiadał za te wszystkie czynności, o których mówiłem. Sądzę, że
    premier powinien się poważnie zastanowić, czy opłaca mu się powołanie
    takiej komisji. Wszystko wskazuje na to, że w PO trwa wewnętrzna narada
    jak sformułować wniosek, żeby sprawa nie zagroziła ujawnieniu bardzo
    kłopotliwych dla tamtej strony interesów.

    Rozmawiał Stanisław Żaryn


    Maryla

    ------------------------------------------------------

    Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

     

    avatar użytkownika Maryla

    68. Tygodnik Lisickiego[okładka

    [okładka nr. 5/2014:]

    Patron WSI

    Prezydent Bronisław Komorowski i jego związki z Wojskowymi Służbami Informacyjnymi

    [okładka nr. 5/2014:]</p />
<p>Patron WSI</p>
<p>Prezydent @[113077252063553:274:Bronisław Komorowski] i jego związki z Wojskowymi Służbami Informacyjnymi




    • Polityka

      Graś: Obawiamy się, że komisja śledcza ws. Macierewicza przerodzi się w zupełnie niepotrzebny spektakl

      Twój Ruch już dawno zebrał podpisy pod wnioskiem o powołanie sejmowej
      komisji śledczej w sprawie wyjaśnienia działalności Antoniego
      Macierewicza jako likwidatora WSI. Pomysł popiera Sojusz Lewicy
      Demokratycznej. Sympatię okazują też członkowie PO. Ale największa
      partia w Sejmie odwleka podjęcie decyzji. Premier zapowiedział, że
      potrzebuje kilkunastu dni.

      - Rozmawiamy o tym w różnych
      gronach. Zbieramy wszystkie za i przeciw. Pan premier jest sceptyczny,
      czego nie ukrywał podczas spotkań z kierownictwem klubu PO. Obawiamy się
      tego co zawsze, co jest polską specyfiką komisji śledczych. Że
      przerodzi się to w kolejny zupełnie niepotrzebny spektakl - mówił były
      rzecznik rządu Paweł Graś w "Poranku Radia TOK FM".Mimo tych wątpliwości, jak stwierdził sekretarz generalny PO, premier i
      inni członkowie władz Platformy chcą, żeby sprawa likwidacji Wojskowych
      Służb Informacyjnych została wyjaśniona. Bo w sprawie "coś nie gra". Jak
      argumentował Graś, z jednej strony mamy umorzenie śledztwa ws. Macierewicza
      i uznanie przez prokuraturę, że nie był osobą publiczną, przygotowując
      raport. A z drugiej - państwo regularnie przegrywa procesy - i musi
      płacić odszkodowania osobom, których nazwiska ujawniono w raporcie
      przygotowanym przez Antoniego Macierewicza.

      Paweł Graś
      przyznał, że sam jeszcze niedawno nie miał wątpliwości co do zasadności
      powołania sejmowej komisji śledczej. - Ale nie ukrywam, że również po
      rozmowach z premierem nabrałem trochę dystansu - powiedział gość
      "Poranka Radia TOK FM".


    Maryla

    ------------------------------------------------------

    Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

     

    avatar użytkownika Maryla

    69. Gazeta Wyborcza próbuje

    Gazeta Wyborcza próbuje zdyskredytować wiceprezesa PiS

    Prorządowa Gazeta Wyborcza próbuje zdyskredytować wiceprezesa PiS Antoniego Macierewicza. Powraca do sprawy WSI.

    Dziennik napisał o poufnym audycie stanu wojskowych specsłużb z 2007
    r., przygotowanym przez śp. Zbigniewa Wassermanna, ówczesnego
    koordynatora ds. służb. Miał on trafić do premiera Jarosława
    Kaczyńskiego.

    Według dziennikarzy z Czerskiej, audyt jest druzgocący dla posła
    Antoniego Macierewicza jako likwidatora WSI. „Zdołał on bowiem
    skutecznie rozwiązać WSI, ale już zorganizować na nowo służb nie był w
    stanie”. Jak czytamy w artykule, brakuje w nich kadr, panuje w nich
    bałagan, nie są w stanie wypełniać obowiązków, a ich stan zagraża
    bezpieczeństwu sił zbrojnych.

    Poseł Marek Opioła, członek sejmowej Komisji ds. Służb Specjalnych
    podkreśla, że ten artykuł wpisuje się w to, co rozpoczął Twój Ruch,
    czyli powołanie komisji śledczej do zbadania nieprawidłowości przy
    likwidacji WSI.

    - Od 3 lat mamy spektakl ukazujący wielkie zbrodnie posła Antoniego
    Macierewicza. Do tego używanie poszczególnych instytucji, sprawy w
    prokuraturze, sprawa uchylenia immunitetu posłowi Antoniemu
    Macierewiczowi w kwestii likwidacji WSI. Widać, że to jest spektakl, że
    WSI odzyskują kontrolę nad poszczególnymi partiami
    – podkreśla poseł Marek Opioła.

    Poseł dodaje, że Gazeta Wyborcza posługuje się dokumentem,
    który nie wiadomo czy w ogóle powstał, a także odnosi się do osoby,
    która zginęła w Smoleńsku. Jednocześnie przyznaje, że SWW i SKW
    powstawały w bardzo trudnym momencie. Dziś jednak za rządów PO służby te
    nie funkcjonują prawidłowo.

    - Jeżeli coś się tworzy, to trzeba dać temu czas. Służby Specjalne
    potrzebują ciszy, spokoju żeby mogły funkcjonować. Proszę zobaczyć, co
    obecnie dzieje się ze Służbą Kontrwywiadu Wojskowego. Od 3 lat mówimy o
    wielu nieprawidłowościach i nikt nie wyciąga z tego żadnych wniosków.
    Dopiero niedawno został zdymisjonowany gen. Janusz Nosek. Domagamy się
    raportu, audytu o nieprawidłowych w SKW. Tutaj służba milczy. Jak
    rozumiem, na te potrzeby Gazeta Wyborcza drukuje jakiś tajny dokument
    – zwraca uwagę poseł Marek Opioła.

    Bianka mikołajewska pyta:


    Co się stało z arabskimi współpracownikami służb PRL po reformie Macierewicza?

    Według Macierewicza nieważne są koszta; ważne, że ujawniona została "prawda o przestępczych działaniach WSI". Podobnie mówił dziewięć lat temu, gdy jego tygodnik "Głos" opublikował w internecie tzw. drugą listę Wildsteina. Według Macierewicza miało to "sprzyjać ujawnieniu całej prawdy o okresie komunistycznym".

    Pierwsza lista, upubliczniona przez Bronisława Wildsteina, zawierała tylko nazwiska i numery teczek około 200 tys. osób przewijających się w aktach IPN. Informacje z drugiej pozwalały zidentyfikować, kto był pracownikiem, kto tajnym współpracownikiem peerelowskich służb (i jakich), a kto tylko znajdował się w kręgu ich zainteresowań.

    Choć na liście znalazło się wielu czynnych oficerów, którzy zaczynali służbę w czasach PRL, a dekonspiracja czynnych funkcjonariuszy służb jest przestępstwem, nikt nie poniósł za to odpowiedzialności. Macierewicz powtarzał: nie trzeba było w czasach PRL wiązać się ze służbami.

    Maryla

    ------------------------------------------------------

    Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

     

    avatar użytkownika Maryla

    70. ciąg dalszy akcji dopaść Macierewicza i Kaczyńskiego

    Paweł wroński:


    Dlaczego "Wyborcza" ujawnia po siedmiu latach audyt na temat stanu
    wywiadu i kontrwywiadu wojskowego budowanego po 2006 r. przez Antoniego
    Macierewicza?Odpowiedź na tę "zagadkę" zadaną przez prawicowych publicystów jest
    zaskakująco prosta. Wcześniej audytu zrobionego przez ekspertów
    PiS--owskiego koordynatora ds. służb Zbigniewa Wassermanna nie znaliśmy.


    Antoni Macierewicz mówi, że to "bzdura" i że dokumentu nie było.
    Rozumiem jego sprzeciw. Publikacja oceny jego pracy jako szefa Służby
    Kontrwywiadu Wojskowego nie leży w jego interesie. Leży jednak w
    interesie tych, którzy niedługo będą się zastanawiać, czy głosować na
    byłego premiera Kaczyńskiego i byłego wiceministra obrony oraz szefa SKW
    Macierewicza.

    Sikorski: Ten raport istniał. Przez brak dymisji Macierewicza, odszedłem ja


    Radosław Sikorski, minister spraw zagranicznych, a za czasów
    rządów Prawa i Sprawiedliwości minister obrony narodowej w rozmowie
    z „Gazetą Wyborczą” potwierdził istnienie.
    Poznałem [treść raportu – red..] i generalnie była ona zgodna z tym, co
    sam wcześniej zaobserwowałem i co raportowali oficerowie SKW i SWW. Stan
    służb budził zaniepokojenie także Wassermanna. To bardzo ważne,
    bo należał on do osób największego zaufania Jarosława Kaczyńskiego
    – powiedział Sikorski i dodał, że raport nie był tajny jak pisze gazeta
    i zapoznał się z nim osobiście Jarosław Kaczyński.
    - W tym
    czasie imperatyw ujawnienia układu, którego jądrem miało być WSI, był
    najwyższym priorytetem. Jarosław Kaczyński uważał Macierewicza
    za użytecznego wariata. To premier swoimi decyzjami uczynił go wyłącznie
    odpowiedzialnym za nadzór i likwidację WSI oraz stworzenie SKW. W tej
    sprawie wymagał absolutnego posłuszeństwa - zaznaczył minister.




    Audyt SKW powstał i nie był tajny. Znał go Jarosław Kaczyński

    Macierewicz zaprzecza: - Nie było żadnego audytu stanu
    wojskowych specsłużb. Sikorski: - Ten raport to była jedna z przesłanek
    wniosku o


    Cały tekst: http://wyborcza.pl/0,0.html#ixzz2rmuiVJkh

    Nieudolność i amatorszczyzna? Radosław Sikorski na wojennej ścieżce z Antonim Macierewiczem. Od lat...

    Już w 2007 r. Sikorski krytykował też efektywność i
    profesjonalizm nowopowołanych służb. Twierdził, że raporty kontrwywiadu
    stały się "amatorskie, oparte na wątłej bazie informacyjnej i
    wprowadzające więcej zamieszania niż rzetelnej oceny."

    Sikorski krytykował też
    efektywność i profesjonalizm nowopowołanych służb. Twierdził, że raporty
    kontrwywiadu stały się  "amatorskie, oparte na wątłej bazie
    informacyjnej i wprowadzające więcej zamieszania niż rzetelnej oceny."

    Podnosił też w swoim piśmie, że Służby
    Kontrwywiadu Wojskowego narzekają sojusznicy. Deklarował, że ponieważ
    utracił zaufanie do działań Macierewicza, to nie może ponosić
    odpowiedzialności za jego działania i prosi o jego odwołanie.

    Jak przypomina RMF 24, Jarosław
    Kaczyński wówczas jego wniosku nie przyjął, co skończyło się odejściem
    Sikorskiego z funkcji ministra w 2007 roku.

    Wczoraj w Polsat News, a dziś w rozmowie z RMF FM Sikorski przypomniał okoliczności swojej decyzji o podaniu się do dymisji:

    Miałem wcześniej krytyczną opinię o Macierewiczu, premier prosił mnie, aby dać mu szansę. Dałem
    mu szansę, ale później doprowadziłem do odwołania Macierewicza z
    funkcji wiceministra obrony narodowej, a później zawnioskowałem o
    odwołanie go z funkcji pełnomocnika do spraw tworzenia służby - nomen
    omen - Kontrwywiadu Wojskowego. Gdy premier nie przychylił się do mojej
    prośby, podałem się do dymisji

    - powiedział Sikorski.



    Maryla

    ------------------------------------------------------

    Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

     

    avatar użytkownika Maryla

    71. bohater Czerskiej i Wiertniczej w dokumentach WSI

    Makowski: Macierewicz nie powinien był ujawniać raportu. Wprowadzał w błąd prezydenta

    Makowski: Macierewicz nie powinien był ujawniać raportu. Wprowadzał w błąd prezydenta

    - Czy audyt istnieje, czy nie, to nie ma
    specjalnego znaczenia, bo najważniejsze są fakty - stwierdził w "Faktach
    po Faktach"...
    czytaj dalej »

    dzisiaj, 14:56

    Antoni Macierewicz: "Nie ujawniłem nazwisk źródeł wywiadu. Jesteście państwo w tej sprawie systematycznie oszukiwani"

    - Za śmierć polskich żołnierzy są odpowiedzialni talibowie oraz
    ludzie tacy jak Aleksander Makowski. A także ci, którzy stawiają go
    teraz na piedestale - powiedział b. likwidator WSI.

    "Nigdy nie wymieniliśmy nazwy kraju ani żadnego nazwiska
    źródła" – zapewnił Antoni Macierewicz, odnosząc się do ostatnich
    oskarżeń Gazety Wyborczej i polityków lewicy o zdekonspirowanie siatki
    agentów działających na rzecz polskiego wywiadu w Afganistanie.

    Większość konferencji były likwidator WSI poświęcił osobie Aleksandra
    Makowskiego , jednego z agentów negatywnie zweryfikowanych przez jego
    komisje. Makowski ostatnio otwarcie wypowiada się w mediach zarzucając
    Macierewiczowi liczne niekompetencję i działanie na szkodę państwa.

    Macierewicz zaprezentował fragmenty opinii b. szefa UOP Zbigniewa
    Siemiątkowskiego na temat Makowskiego. Wynikało z nich, że agent jest
    oceniany jako niewiarygodny, ma skłonność do konfabulacji i przekazuje
    informacje oparte na plotkach i informacjach prasowych.

    "Uważaliśmy, że może być konfabulantem
    inspirowanym z zewnątrz" - to nie jest ocena Macierewicza, ani
    Kaczyńskiego. To jest ocena szefa urzędu UOP z SLD

    - mówił były likwidator WSI. Podobne oceny - jak przypomniał
    Macierewicz - formułowali też późniejsi oficerowie prowadzący
    Makowskiego w WSI, którzy pisali, że informacje Makowskiego są
    powierzchowne, nierzetelne, oraz że agent wymyśla nieistniejące kontakty
    i środowiska.  Jedyną osobą która miała na jego temat opinię pozytywna
    był płk Marek Dukaczewski.  Jego z kolei niezwykle krytycznie oceniał
    śp. Konstanty Miodowicz.

    Służby WSI są spenetrowane przez różnej maści obce wywiady, mają mentalność z dawnej epoki. Ludzie tacy jak Dukaczewski powinni straszyć w rezerwatach komunizmu

    -cytował wypowiedź nieżyjącego już posła PO - Macierewicz.

    Aleksander Makowski oszukiwał polski wywiad. Jak mogłem takiemu  człowiekowi powierzyć bezpieczeństwo polskich żołnierzy?

    - pytał.

    Konferencję Macierewicza usiłował
    zakłócić poseł Artur Dębski z Twojego Ruchu, który zarzucił
    Macierewiczowi odpowiedzialność za śmierć polskich żołnierzy w
    Afganistanie.

    - Za śmierć polskich żołnierzy
    są odpowiedzialni talibowie oraz ludzie tacy jak Aleksander Makowski. A
    także ci, którzy stawiają go teraz na piedestale

    - odpowiedział polityk PiS.

    --------------------------------------------------------

    http://niezalezna.pl/51229-autorytet-dla-niektorych-mediow-konfabulant-rzecz-o-aleksandrze-makowskim


    Od kilku tygodni trwa kampania przeciwko Antoniemu
    Macierewiczowi - likwidatorowi WSI. Jedną z kluczowych ról pełni w niej
    Aleksander Makowski, tajny współpracownik WSI. Okazuje się, że Makowski
    to „osoba niewiarygodna oraz konfabulant". I nie jest to opinia
    Antoniego Macierewicza. 




    Na konferencji prasowej weryfikator i likwidator Wojskowych
    Służb Informacyjnych cytował opinie Zbigniewa Siemiątkowskiego,
    Konstantego Miodowicza oraz byłych oficerów WSI. 
    Wszystkie one potwierdzają jedno: Aleksander Makowski to osoba niewiarygodna. Makowski
    był uważany przez ówczesnego szefa UOP, Zbigniewa Siemiątkowskiego, za
    „osobę niewiarygodną, konfabulanta, osobnika ukrywającego rzeczywiste
    intencje i dążenia”.




     Ja nie wierzyłem w jego możliwości, bo one zostały zweryfikowane. On stąpał po śliskim gruncie na styku biznesu i służb. Byliśmy wówczas przekonani, że do źródeł informacji Makowskiego należy podchodzić bardzo ostrożnie.
    Sprawa w ogóle zaczęła się od sprawdzenia operacyjnego jakiejś jednej
    ze służb sojuszniczych, która wnosiła dużo wątpliwości. Jako szef Urzędu
    Ochrony Państwa byłem wewnętrznie przekonany, że trzeba postępować
    bardzo ostrożnie, bo mamy do czynienia z najważniejszą sprawą z punktu
    widzenia bezpieczeństwa naszego kraju i naszych sojuszników. Interesy w 
    [Afganistanie – red.] prowadził również Rudolf Skowroński [do dziś jest poszukiwany przez polską prokuraturę międzynarodowym listem gończym – red.]. Nasza
    weryfikacja osoby Makowskiego, jego informacji i możliwości
    operacyjnych nie wypadła dla niego dobrze. Dlatego on poszedł ze swoimi
    pomysłami do WSI.
    My zakładaliśmy, że Makowski może być konfabulantem, a jego źródła mogą być inspirowane – zeznał przed komisją weryfikacyjną Zbigniew Siemiątkowski.





    Aleksander Makowski do momentu ogłoszenia raportu z weryfikacji
    Wojskowych Służb Informacyjnych w lutym 2007 r. znany był głównie
    wąskiej grupie oligarchów, z którymi współpracował, i kolegom ze służb
    specjalnych PRL. W raporcie opisano jego udział w operacji ZEN – okazało
    się bowiem, że Wojskowe Służby Informacyjne powierzyły mu w 2002 r.
    zadanie zorganizowania osłony wywiadowczej polskich żołnierzy w
    Afganistanie. Makowski był faworyzowany przez szefa WSI Marka
    Dukaczewskiego, a później przez ministra obrony w rządzie PiS Radosława
    Sikorskiego.

    Maryla

    ------------------------------------------------------

    Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

     

    avatar użytkownika Maryla

    72. resortowe media biją pianę na pasku służb

    Tytuły i skróty w TVN24 odnosza się tylko do wystepów Dębskiego, posła od Palikota. W TVN24 głównym tematem wiadomości o 16.00 jest wystep Dębskiego, ani słowa o konferencji Macierewicza

    Antoni Macierewicz odpiera zarzuty i broni likwidacji WSI

    An­to­ni Ma­cie­re­wicz bro­nił dzi­siaj li­kwi­da­cji WSI i od­pie­rał za­rzu­ty zwią­za­ne z po­uf­nym au­dy­tem stanu spec­służb z 2007 roku, które ude­rza­ły w po­li­ty­ka PiS. Pod ko­niec spo­tka­nia z dzien­ni­ka­rza­mi, do­szło do in­cy­den­tu z udzia­łem Ar­tu­ra Dęb­skie­go z Two­je­go Ruchu.
    Macierewicz powoływał się na fragment raportu z weryfikacji z WSI autorstwa Zbigniewa Siemiątkowskiego, byłego szefa MSZ i koordynatora ds. służb specjalnych. Siemiątkowski pisał: "Nasza weryfikacja osoby Makowskiego, jego informacji i możliwości operacyjnych nie wypadła dla niego dobrze. Dlatego on poszedł ze swoimi pomysłami do WSI. My zakładaliśmy, że Makowski może być konfabulantem, a jego źródła mogą być inspirowane".

    Chodzi o byłego współpracownika WSI Aleksandra Makowskiego, który stwierdził, że Antoni Macierewicz nie powinien był ujawniać raportu.

    Macierewicz cytował także opinię nt. WSI Konstantego Miodowicza, byłego polityka PO. "Służby te są spenetrowane przez różnej maści obce wywiady. Profesjonalizm znacznej części kadry jest wątpliwy. Wysocy oficerowie mają nawyki i mentalność z poprzedniej epoki, gdy wojskowe służby były kontyngentem pomocniczym dla radzieckiego GRU i III Zarządu KGB. Ludzie tacy jak generał Dukaczewski powinni straszyć w rezerwatach postkomunizmu" - mówił dla "Rz" Miodowicz w 2004 roku.

    Pod koniec konferencji prasowej głos zabrał obecny na sali wśród dziennikarzy Artur Dębski z Twojego Ruchu. - Jak pan się czuje, będąc współodpowiedzialnym za śmierć polskich żołnierzy w Afganistanie? - zapytał.

    - Za śmierć polskich żołnierzy odpowiadają Talibowie i człowiek, który oszukiwał polski wywiad, czyli Aleksander Makowski i reklamujący jego grupę ludzie - odpowiedział Macierewicz.

    - Jest pan współodpowiedzialny! Jak pan śpi z tą świadomością? - nie dawał za wygraną Dębski. - Niech pan nie idzie drogą Makowskiego - odpowiadał Macierewicz.

    - Jak można żyć, wiedząc, że odpowiada się za śmierć polskich żołnierzy? - po raz kolejny zapytał Dębski. Macierewicz ripostował: "Jak można żyć z ciągłymi kłamstwami? Jak można żyć z tym, że ludzie, którzy zagrażali Polsce, są teraz wychwalani?".
    http://wiadomosci.onet.pl/kraj/antoni-macierewicz-odpiera-zarzuty-i-bron...

    "Pan jest odpowiedzialny za śmierć żołnierzy!". Kłótnia Macierewicza z Dębskim z WSI w tle -->



    Awantura na konferencji Macierewicza. Przyszedł poseł od Palikota

    Awanturą
    zakończyła się konferencja posła PiS Antoniego Macierewicza. Na sali
    pojawił się jeden z posłów Twojego Ruchu i zaczął zadawać pytania...


    Antoni Macierewicz atakuje "Bondem" Makowskiego

    Antoni Macierewicz atakuje "Bondem" Makowskiego
    "To wielka kampania reklamowa jednego z funkcjonariuszy służby bezpieczeństwa"
    zobacz więcej »
    W środę Antoni Macierewicz zwołał konferencję prasową, na której cytował
    opinie Zbigniewa Siemiątkowskiego, byłego szefa Agencji Wywiadu i
    opinie oficerów WSI na temat Aleksandra Makowskiego.

    - Od kilku
    tygodni mamy do czynienia z wielką kampanią reklamową jednego z
    funkcjonariuszy służby bezpieczeństwa, który jest przedstawiany jako
    James Bond, który mógł i chciał uratować ojczyznę, a ja oczywiście to
    uniemożliwiłem - powiedział Macierewicz.Macierewicz tłumaczył, że opinie eksperckie na temat Makowskiego
    otrzymał, gdy musiał "podejmować decyzje, czy ten człowiek ma stać się
    filarem i podstawą dla bezpieczeństwa polskich żołnierzy".

    -
    Nie wierzyłem w jego możliwości, działał na styku biznesu i służb.
    Byliśmy przekonani, że do źródeł informacji Makowskiego należy
    podchodzić bardzo ostrożnie - mówił Macierewicz, cytując opinie
    Siemiątkowskiego na temat Makowskiego, zawartą w raporcie z weryfikacji
    WSI.



    Szef MON przeciwny komisji ds. Macierewicza. "Ryzykowna z punktu widzenia bezpieczeństwa państwa"

    Szef MON przeciwny komisji ds. Macierewicza. "Ryzykowna z punktu widzenia bezpieczeństwa państwa"

    Jestem raczej przeciwny komisji ds. działań
    Antoniego Macierewicza. Taki projekt jest bowiem ryzykowny z punktu
    widzenia...
    czytaj dalej »

    Waszczykowski: Niech Sikorski ujawni raport Wassermana


    Wydaje mi się to niezbyt poważne żeby siedem lat po odejściu ś.p.
    Zbigniewa Wassermana z urzędu i cztery lata po jego śmierci wypływał
    taki raport - powiedział poseł PiS.

    Zaproponował, by minister
    Sikorski ujawnił ten raport. Jak podkreślił, być może z dossier
    Zbigniewa Wassermana zostały wyjęte jakieś skargi i petycje byłych
    urzędników WSI, które teraz są przedstawiane jako sporządzony przez
    niego raport.



    OPINIE O ALEKSANDRZE MAKOWSKIM



    MAKOWSKI KONFABULANTEM



    „(…) Ja nie wierzyłem w jego możliwości, bo one zostały zweryfikowane. (...) Komuś zależało, by Makowski został w (...). On stąpał po śliskim gruncie na styku biznesu i służb.
    Byliśmy wówczas przekonani, że do źródeł informacji Makowskiego należy
    podchodzić bardzo ostrożnie. Sprawa w ogóle zaczęła się od sprawdzenia
    operacyjnego jakiejś jednej ze służb sojuszniczych, która wnosiła dużo
    wątpliwości.”



    „(...) Nasza weryfikacja osoby Makowskiego, jego informacji i możliwości operacyjnych nie wypadła dla niego dobrze. Dlatego on poszedł ze swoimi pomysłami do WSI. My zakładaliśmy, że Makowski może być konfabulantem, a jego źródła mogą być inspirowane.”

    Zbigniew Siemiątkowski, str. 154 Raportu z weryfikacji WSI



    GRA DLA OSOBISTYCH KORZYŚCI



    „1. Przekazywane informacje nie spełniają deklarowanych przez kontakt efektów operacyjnych,

    2. Nasz kontakt ma ograniczone możliwości uzyskiwania wiarygodnych i tym
    samym weryfikowalnych informacji od jego rzekomych źródeł osobowych.

    3. Nie można wykluczyć, że kontakt celowo prowadzi z WSI grę w celu uzyskania korzyści osobistych (np. finansowych)”.

    Płk Marek Szlenk i płk Maciej Hermel, Str. 160 Raportu z weryfikacji WSI



    MENTALNOŚĆ GRU

        

    „(…) Służby te (red. WSI) są spenetrowane przez różnej maści obce
    wywiady. Profesjonalizm znacznej części kadry jest wątpliwy. Wysocy
    oficerowie mają nawyki i mentalność z poprzedniej epoki, gdy wojskowe
    służby były kontyngentem pomocniczym dla radzieckiego GRU i III Zarządu
    KGB. Ludzie tacy jak generał Dukaczewski powinni straszyć w rezerwatach
    postkomunizmu.”

    Konstanty Miodowicz, Fragment wywiadu dla Rzeczpospolitej, 13.04.2004 r.





    ZOBACZ KONFERENCJE ANTONIEGO MACIEREWICZA



    Maryla

    ------------------------------------------------------

    Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

     

    avatar użytkownika kazef

    73. Tekst Sławomira Cenckiewicza z najnowszego "Do Rzeczy"

    o związkach lokatora Belwederu z ludźmi WSI do pobrania tutaj:

     http://www.speedyshare.com/rTcKz/D-RZ-05-2014.pdf

    Trzeba kliknąć na samej górze w:

    D RZ 05 2014.pdf

    Koniecznie do poczytania!

    avatar użytkownika Maryla

    74. funkcjonariuszka Olejnik i mówiący koń Giertych

    w obronie WSI i więzieniu CIA W tvn24 .
    Cóś pięknego i niedrogo :)))
    Wrzucę materiał, jak bedzie dostepny na portalu.


    Giertych: Polsce w 2006r. groził zamach terrorystyczny

    Giertych: Polsce w 2006r. groził zamach terrorystyczny
    W 2006 r. złożył do prokuratury zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa.
    czytaj dalej »
    Roman Giertych w 2006 r. złożył do prokuratury zawiadomienie o
    możliwości popełnienia przestępstwa. Był wtedy szefem komisji ds. służb
    specjalnych. - Będąc szefem komisji, badając sprawę więzień CIA,
    podjąłem taką decyzję, że złożę zawiadomienie i jednocześnie w żaden
    sposób nie poinformowałem o tym fakcie opinii publicznej - powiedział w
    "Kropce nad i" Giertych. - Dlaczego tak zrobiłem? Dlatego, że wówczas w
    roku 2006 Polsce wedle wszystkich badań czy informacji wywiadowczych,
    które mieliśmy, groziła sytuacja Madrytu, Londynu, czyli kolejnego
    zamachu - wyjaśnił kulisy swojej decyzji były wicepremierem.Giertych podkreślił, że nie może mówić o treści wniosku do prokuratury.
    Złożył go na ręce ówczesnego prokuratora generalnego Zbigniewa Ziobry.
    Kopię miał otrzymać również Zbigniew Wasserman, który był w tym czasie
    koordynatorem ds. służb specjalnych. - Z tego, co wiem, Zbigniew Ziobro
    nie wszczął postępowania w tej sprawie. Oznacza to, że nie rozpoznał
    zawiadomienia szefa komisji ds. służb specjalnych polskiego Sejmu. W
    moim przekonaniu, było to lekceważenie polskiego parlamentu - ocenił
    Giertych.

    Maryla

    ------------------------------------------------------

    Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

     

    avatar użytkownika Maryla

    75. Stanisław Żaryn nieGodziWość

    Stanisław Żaryn nieGodziWość
    w natarciu. Ponad rok przed wyborami środowisko byłych WSI w sposób
    jawny prowadzi grę, modelując debatę publiczną. Co będzie dalej?


    Sprawa likwidacji WSI od początku budziła niepokój, wściekłość i
    chęć zemsty ludzi związanych z WSI. Dziś zdaje się, że to właśnie oni
    przejęli stery polskiej debaty publicznej. W imię walki o kolejną
    kadencję Tuska WSI, media i część polityków sprzymierzyli się przeciwko
    jedynej liczącej się partii opozycyjnej.


     Macierewicz odpowiada Sikorskiemu: "Obecny szef MSZ był osobą,
    która bardzo przeżywała likwidację WSI i robiła wiele, żeby ją
    uniemożliwić..."

    "On nieustannie grał w taką podwójną grę. Publicznie deklarował
    się jako zwolennik likwidacji WSI a istocie robił wiele, żeby to
    uniemożliwić, żeby to było pozorne."

    Makowski: Macierewicz nie powinien był ujawniać raportu. Wprowadzał w błąd prezydenta

    Makowski: Macierewicz nie powinien był ujawniać raportu. Wprowadzał w błąd prezydenta

    - Czy audyt istnieje, czy nie, to nie ma specjalnego
    znaczenia, bo najważniejsze są fakty - stwierdził w "Faktach po
    Faktach"...
    czytaj dalej »

    Macierewicz: Opinia publiczna jest oszukiwana ws. WSI

    "Nigdy
    nie wymieniliśmy nazwy kraju ani żadnego nazwiska źródła" – zapewnił
    Antoni Macierewicz, odnosząc się do ostatnich oskarżeń Gazety Wyborczej i
    polityków lewicy o zdekonspirowanie siatki agentów działających na
    rzecz polskiego wywiadu w Afganistanie.


    mid-14129086

    "Nigdy nie wymieniliśmy nazwy kraju ani żadnego nazwiska
    źródła" – zapewnił Antoni Macierewicz, odnosząc się do ostatnich
    oskarżeń Gazety Wyborczej i polityków lewicy o zdekonspirowanie siatki
    agentów działających na rzecz polskiego wywiadu w Afganistanie.

    Macierewicz
    na konferencji w Sejmie przedstawił negatywne opinie m.in. b. szefa
    wywiadu Zbigniewa Siemiątkowskiego dotyczące pracy byłego
    współpracownika Wojskowych Służb Informacyjnych Aleksandra Makowskiego.

    Makowski - niezweryfikowany w 1990 r. oficer wywiadu PRL, który w przygotowanym przez Macierewicza raporcie z likwidacji WSI został
    ujawniony jako tajny współpracownik wywiadu cywilnego UOP i wojskowego
    WSI w tajnej operacji w Afganistanie - zarzucił we wtorek w TVN24
    Macierewiczowi – b. likwidatorowi WSI, a następnie szefowi Służby
    Kontrwywiadu Wojskowego - że w swym raporcie "ujawnił całemu światu"
    polski wywiad i kontrwywiad wojskowy.

    Według Macierewicza,
    Siemiątkowski napisał w swej opinii: "Nie wierzyłem w jego możliwości,
    działał na styku biznesu i służb, byliśmy przekonani, że do źródeł
    informacji Makowskiego należy podchodzić bardzo ostrożnie. (...) Nasza
    weryfikacja osoby Makowskiego, jego informacji i możliwości operacyjnych
    nie wypadła dla niego dobrze. Uważaliśmy, że może byś konfabulantem
    inspirowanym z zewnątrz". 

    Pod koniec grudnia zeszłego roku Prokuratura
    Apelacyjna w Warszawie umorzyła śledztwo w sprawie nieprawidłowości
    przy tworzeniu raportu z weryfikacji Wojskowych Służb Informacyjnych z
    2007 r. Podstawą umorzenia był brak znamion czynu zabronionego.
    Prokuratura wyjaśniała, że art. 231 Kodeksu karnego o karaniu do 3 lat
    więzienia za niedopełnienie obowiązków bądź ich przekroczenie odnosi się
    tylko do pojęcia "funkcjonariusza publicznego". Prokuratura uznała, że
    Macierewicz jako szef komisji weryfikacyjnej nie był funkcjonariuszem
    publicznym, a jedynie "osobą pełniącą funkcję publiczną".

    Odwołanie
    zapowiedział m.in. Aleksander Makowski. "Nie ma znaczenia, czy jako szef
    komisji weryfikacyjnej pan Macierewicz był czy nie funkcjonariuszem
    publicznym, gdyż był wtedy jednocześnie szefem SKW i wiceministrem
    obrony" - powiedział PAP po decyzji prokuratury. "Miał psi obowiązek
    chronić tożsamość takiej osoby jak ja; ujawnienie tego to przestępstwo" - podkreślił wówczas Makowski.

    Macierewicz
    powiedział na środowej konferencji, że ani on, ani nikt z jego
    współpracowników nigdy nie wymienili kraju, o który chodzi i nigdy, ani w
    raporcie, ani w wypowiedzi, nie wymienili ani jednego nazwiska źródła.


    środa, 29 stycznia

    Wojna o służby

    Wojna o służby

    Wojna o służby już nie tylko między PiS-EM a jego
    przeciwnikami, ale i w samym PiS-ie. Tak zwany raport Wassermanna,
    którego...
    czytaj dalej »

    Maryla

    ------------------------------------------------------

    Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

     

    avatar użytkownika Maryla

    76. cyngle Czerskiej walcza kłamstwem, WSI podrzuca :))

    Jesień 2007 r.:


    PiS przegrywa wybory, Macierewicz odchodzi z SKW, a z jej siedziby znikają dokumenty i baza agentów

    Wojciech Czuchnowski, Paweł Wroński

    Gdy PiS przegrał wybory w 2007 r., z komputerów kontrwywiadu wojskowego kierowanego przez Macierewicza skopiowano i wyniesiono bazę danych tysięcy agentów. Kontrwywiad zawiadomił o tym prokuraturę, śledztwo trwa.
    Komputerowa baza danych agentów i współpracowników to najcenniejszy i najbardziej chroniony skarb każdej służby specjalnej.

    Po rozwiązaniu Wojskowych Służb Informacyjnych ich Bazę Ewidencji Operacyjnej przejęła kierowana przez Antoniego Macierewicza Służba Kontrwywiadu Wojskowego. Baza zawierała dane tajnych współpracowników, osobowych źródeł informacji, ewidencje oficerów i spraw, którymi się zajmowali, czyli dane objęte "wieczystą ochroną".

    Były przechowywane w dwóch specjalnie zabezpieczonych, niepołączonych z żadną siecią komputerach. Znajdują się one w oddzielnych pomieszczeniach będących częścią tajnej kancelarii SKW - mówi nam pracownik wywiadu. Komputery są pod stałym nadzorem. Rejestruje się każde wejście do pomieszczenia i każde wyjście; prawo do tego mają wyłącznie osoby uprawnione.

    W pierwszym komputerze są pseudonimy agentów i kryptonimy operacji. W drugim - prawdziwe nazwiska i opisy operacji. Takie archiwizowanie danych to żelazna gwarancja bezpieczeństwa oficerów i agentów. Nikt nie może zidentyfikować osoby na podstawie kryptonimu. - Żeby połączyć te dane, potrzebny jest dostęp dwóch uprawnionych osób autoryzowany przez przełożonego. Przy czym nikt nie miał dostępu do całości, tylko do wybranych spraw - tłumaczy nasz rozmówca z SKW.

    Gdy jesienią 2007 r. PiS przegrał wybory i Macierewicz odchodził z SKW, z jej siedziby wywieziono dokumentację WSI, tłumacząc, że jest potrzebna Komisji Weryfikacyjnej WSI, która do czerwca 2008 r. działała przy prezydenckim Biurze Bezpieczeństwa Narodowego pod przewodnictwem Jana Olszewskiego. Wcześniej jej szefem był Macierewicz.

    Nowe kierownictwo SKW odkryło jednak, że oprócz akt WSI wywieziono też komputerową bazę agentury.

    Pod nadzorem podwładnej Macierewicza - szefowej Biura Ewidencji i Archiwów SKW kpt. Agnieszki W. - dane te bezprawnie skopiowano na kilka twardych dysków. W ten sposób opuściły one bezpieczne komputery, których zgodnie z pragmatyką służb nie miały prawa opuścić. Także osoby bez odpowiedniej autoryzacji uzyskały możliwość łączenia prawdziwych nazwisk z pseudonimami i operacjami.

    Macierewicza, wtedy już posła PiS, odwołał ze stanowiska w listopadzie 2007 r. nowy szef MON Bogdan Klich. Dyski, na które skopiowano dane agentury, wróciły do SKW dopiero 1 lipca 2008 r. - po zakończeniu działań Komisji Weryfikacyjnej Olszewskiego. Kto miał do nich dostęp - nie wiadomo.

    Po odzyskaniu dysków okazało się, że można je było kopiować, a także przeglądać. - Nie miały zabezpieczeń przed dalszym kopiowaniem, nie spełniały standardów nośników informacji tajnych - wyjaśnia nasz informator. O nielegalnym wyprowadzeniu bazy danych wojskowego wywiadu i kontrwywiadu zawiadomił prokuraturę ówczesny szef SKW płk Grzegorz Reszka.

    Prokuratura prowadziła śledztwo kilka lat, aż w 2013 r. po cichu je umorzyła. Powód? Niska szkodliwość czynu. Według źródeł "Wyborczej" śledztwo potwierdziło, że doszło do nieuprawnionego skopiowania danych, ale uznano, że nie ma dowodów, iż wyciekły poza Komisję Weryfikacyjną.

    Na tę decyzję prokuratury kontrwywiad złożył zażalenie i sąd nakazał dalsze prowadzenie postępowania.

    W związku z działalnością SKW pod rządami Macierewicza kontrwywiad złożył 10 zawiadomień o przestępstwie. Dotyczyły m.in. nielegalnego kopiowania dokumentów dla Komisji Weryfikacyjnej, wywiezienia ich poza siedzibę SKW, niedopuszczenia SKW do kontroli materiałów przechowywanych w BBN. Wszystkie postępowania zostały umorzone. Z wyjątkiem śledztwa w sprawie skopiowania bazy danych WSI.
    -----------------------------

    Przypomnijmy, że o "znikających komputerach" Macierewicza już sześć lat temu pisał DZIENNIK.

    Dyski wróciły do SKW
    dopiero 1 lipca 2008 roku. Kto miał w tym czasie do nich dostęp? Nie
    wiadomo. Kontrwywiad zawiadomił w tej sprawie prokuraturę. Śledztwo jest
    w toku.


    PiS dementuje rewelacje "Gazety Wyborczej"

    To
    jest oczywista bzdura. Gdyby było inaczej, mielibyśmy do czynienia z
    gigantyczną aferą. Minęło już 7 lat i nagle pojawia się temat
    wynoszonych dokumentów. Ale my wiemy, jak to wyglądało
    - tłumaczył w TVP Info Mariusz Kamiński.

    W 2007 roku wszystkie dokumenty związane z weryfikacją WSI zostały przewiezione do Biura Bezpieczeństwa Narodowego w Kancelarii Prezydenta.
    I to jest problem rzekomego wynoszenia dokumentów. Zostały zdeponowane w
    kancelarii tajnej BBN i po jakimś czasie zostały z powrotem
    przewiezione do Ministerstwa Obrony Narodowej. Nie ma tu żadnej tajemnicy. Nie ma żadnego drugiego dna. Wszystkie procedury zostały dochowane
    - wyjaśnił wiceprezes PiS.

    Polityk zarzucił "Gazecie Wyborczej" "podkręcenie informacji". Nie pisze się o faktach , ale wyjmuje się pewne informacje z kontekstu
    tak, by na czytelnikach zrobić wrażenie rzekomo nowej afery
    - stwierdził.

    ------------------------------------------
    Dotarłem do wypowiedzi Zbigniewa
    Wassermanna, które potwierdzają moja tezę
    -
    powiedział w programie
    "Wydarzenia Opinie Komentarze" w Polsat News poseł PiS, Jacek Sasin.

    - Nie ma żadnych wątpliwości, że nie było audytu. Nie ma żadnego
    śladu takiego dokumentu w służbach które były audytowane. Tak wygląda
    procedura, że jeśli jest audyt, to ten audyt musi być również
    przedstawiony jednostce audytowanej. Tutaj taka sytuacja nie miała
    miejsca
    - powiedział poseł PiS Jacek Sasin w programie Wydarzenia
    Opinie Komentarze.


    Maryla

    ------------------------------------------------------

    Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

     

    avatar użytkownika Maryla

    77. Czerska ubrała straznika zyrandola w mundur :)

    Kamiński
    odpowiada na zarzuty "Wyborczej": To oczywista bzdura. Nie pisze się o
    faktach, a wyjmuje się pewne informacje z kontekstu, tak żeby na
    czytelnikach zrobić wrażenie rzekomej afery

    "W 2007 dokumenty z weryfikacji WSI zostały przewiezione do BBN w
    Kancelarii Prezydenta. To jest cały problem rzekomego wynoszenia
    dokumentów. One zostały zdeponowane w kancelarii tajnej BBN, po jakimś
    czasie zostały przewiezione znowu do MON. Nie ma tu żadnej tajemnicy w
    tej sprawie. Nie ma żadnego drugiego dna".

    Dukaczewski
    tworzy legendę Wojskowych Służb Informacyjnych i sugeruje, że WSI
    uchroniły Polskę od zamachu. "Przez cztery lata kierowałem służbą, w
    której pracowali fachowcy!"

    "Gdyby teraz zapytać osoby, które głosowały za likwidacją WSI, to
    nie wykluczam, że zmieniłyby swoje zdanie w stosunku do tego, co robiły
    wcześniej."


    "W 2004 r. dwóch terrorystów rozpoczęło przygotowania do zamachu na Polskę"


    "W 2004 r. dwóch terrorystów rozpoczęło przygotowania do zamachu na Polskę"

    W 2004 roku dwóch terrorystów
    odpowiedzialnych za operacje terrorystyczne rozpoczęło przygotowania do
    zamachów w Polsce. Kiedyś nie mogłem o tym mówić, ale informacje o
    planach Al-Kaidy potwierdził później Julian Assange. Polski wywiad miał
    tę wiedzę. Nie mogę mówić, na ile realne było to zagrożenie, bo to
    informacje ściśle tajne, ale walką z takim zagrożeniem zajmowały się WSI
    - mówi były szef WSI Marek Dukaczewski w Kontrwywiadzie RMF FM.

    - Docierały do mnie informacje, że po rozwiązaniu WSI PiS
    wynosił należącą do służb dokumentację. Dokumenty trafiły do BBN. Nie
    wiemy, jak dokumenty były przechowywane ani kto miał do nich dostęp. To
    skandaliczne - mówi gen. Dukaczewski i oskarża wiceprezesa PiS Antoniego
    Macierewicza.
    - Macierewicz to już rozdział zamknięty,
    ale komisja śledcza powinna wyjaśnić, dlaczego przy likwidacji WSI
    narażone zostały interesy państwa. Przez cztery lata kierowałem służbą, w
    której pracowali fachowcy. Pewnie gdyby dziś zapytać osoby, które wtedy
    głosowały za rozwiązaniem WSI, czy zrobiłyby to ponownie, część
    zmieniłaby zdanie - dodaje.Dukaczewski twierdzi, że powinno się zbadać, dlaczego tajne dokumenty
    zostały upublicznione. Podkreśla, że nie chodzi o dobre imię WSI, ale on
    sam nie wstydzi się, że przez cztery lata kierował służbą, w której
    pracowali profesjonaliści. Nie chce jednak wprost mówić o sukcesach
    służb.
    - Mogę powiedzieć tylko to, co już jest własnością
    opinii publicznej. Otóż wczorajsza wypowiedź pana premiera Giertycha,
    który mówi o tym, że było zagrożenie terrorystyczne. Julian Assange
    opublikował na stronach WikiLeaks informację pochodzącą z zapisów
    wywiadu amerykańskiego po przesłuchaniach terrorystów z Guantanamo, z
    których wynikało, że w 2004 roku dwóch terrorystów odpowiedzialnych za
    operację rozpoczęło planowanie ataków terrorystycznych w Polsce - mówi.

    Dodaje też, że polski wywiad miał tę wiedzę. - Byłem oskarżany o
    to, że próbuję w celu obrony stanowiska i instytucji wprowadzić w błąd
    najwyższe instytucje państwa. W 2004 roku rozpoczęto planowanie zamachu.


    Poseł Macierewicz: to są bzdury wyssane z palca

    To są bzdury wyssane z palca – podkreśla poseł Antoni
    Macierewicz odnosząc się do dzisiejszej publikacji „Gazety Wyborczej”
    dot. rzekomego wyniesienia danych z WSI.

    Dziennik napisał, że gdy PiS przegrało wybory w 2007 r., z komputerów
    kontrwywiadu wojskowego kierowanego przez Antoniego Macierewicza
    skopiowano i wyniesiono bazę danych tysięcy agentów. Kontrwywiad
    zawiadomił o tym prokuraturę, śledztwo trwa.

    Do tekstu „Gazety Wyborczej” odniosła się Warszawska Prokuratura
    Okręgowa, która wytknęła, że znajdują się w nim nieprawdziwe informacje
    dotyczące śledztwa.

    Media przypominają, że informacje przekazane dziś przez dziennikarzy z
    Czerskiej, „Gazeta Wyborcza” podawała już 6 lat temu. Do sprawy w
    rozmowie z Redakcją Informacyjną Radia Maryja odniósł się także poseł
    Antoni Macierewicz.

    - To jest naprawdę sytuacja kompromitująca dla „Gazety Wyborczej”,
    która od dłuższego czasu stara się różnymi (pseudo)rewelacjami zajmować
    opinię publiczną, tworząc taką atmosferę grozy wokół Służby Kontrwywiadu
    Wojskowego kierowanego przeze mnie i Komisję Weryfikacyjną. Teraz
    wyciąga się jeszcze jedną sprawę. Problem tylko w tym, że to jest
    materiał, który pan Czuchnowski napisał w 2008 roku. Pan Czuchnowski
    chce jeszcze raz zarobić wierszówkę z czegoś, za co już miał zapłacone.
    Po prostu to są bzdury wyssane z palca. Już dawno ta sprawa została
    wyjaśniona
    - argumentuje poseł Antoni Macierewicz.


    Maryla

    ------------------------------------------------------

    Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

     

    avatar użytkownika Maryla

    78. Prokuratura punktuje

    Prokuratura punktuje "Wyborczą": Trzy razy nieprawda

    Po
    tekście "Gazety Wyborczej" pod tytułem "Wędrujące dane polskich
    agentów" Prokuratura Okręgowa w Warszawie opublikowała specjalny
    komunikat.

    Nie jest prawdą, iż podstawą umorzenia śledztwa o sygn. V Ds
    28/08 była "niska szkodliwość czynu". Nie jest prawdą, iż postępowanie
    to zostało zakończone w roku 2013. Nie jest prawdą, aby sąd po
    rozpoznaniu zażalenia Służby Kontrwywiadu Wojskowego nakazał dalsze
    prowadzenie ww. postępowania
    - czytamy na stronie internetowej Prokuratury Okręgowej.

    >>>CAŁY KOMUNIKAT PROKURATURY DOTYCZĄCY TEKSTU "GAZETY WYBORCZEJ"

    Marcin Mastalerek

    Niech Ruch Poparcia WSI powie gdzie i w jakim języku pisana była uchwała o powołaniu komisji śledczej ws. likwidacji WSI

    Premier Tusk cały czas zastanawia się nad tym, czy Platforma
    poprze ten wniosek. Może czeka na telefon od przyjaciela Władimira
    Putina, który podpowie mu jaką podjąć decyzję?

    Macierewicz
    punktuje Kraśkę. "Ludzie z WSI, szkoleni przez KGB i związani z GRU są
    dzisiaj stawiani za wzór! Może pan powtarzać za Palikotem i
    >>Wyborczą<<..."

    "Mamy do czynienia z wynoszeniem pod niebiosa ludzi, którzy byli
    uformowani przez najbardziej zbrodniczą formację, która była wymierzona w
    Polskę – GRU była formacją odpowiedzialną za Katyń, nastawioną na
    niszczenie Polski".

    Antoni Macierewicz, będący od kilku tygodni ofiarą zmasowanej nagonki
    części polityków i mediów, w TVP odpierał stawne mu zarzuty.

    Czy pan wie, ilu żołnierzy spośród 1200-osobwego kontyngentu, który
    został wprowadzony na początku 2007 roku zginęło w czasie, gdy byłem
    szefem SKW? To może ja powiem państwu – jeden. Oczywiście każda
    śmierć jest straszna i tragiczna, ale chcę podziękować tym żołnierzom
    SKW, którzy po 4 miesiącach szkolenia i dobierania się, po 4 miesiącach
    pracy potrafili osiągnąć tak wspaniały wynik. Wie pan dlaczego to było
    możliwe? Tylko dlatego, że nie uległem szantażowi i presji, by powierzyć
    misję w ręce hochsztaplerów i tych, którzy byli dezawuowani przez
    wszystkie służby

    - tłumaczył odnosząc się do powtarzanych oskarżeń o przyczynienie się do śmierci polskich żołnierzy w Afganistanie.

    Dodał, że skuteczność pracy kontrwywiadowczej możliwa była m.in. dzięki współpracy z USA.

    Zawarliśmy układ z Amerykanami – Polacy byli chronieni przez
    SKW i miała ona dostęp do najważniejszych informacji kontrwywiadu
    wojskowego. Udało się dzięki temu uchronić żołnierzy przed
    niebezpieczeństwami

    - wskazywał były szef SKW.

    Dodawał, że również fałszywy jest zarzut, iż do tworzonych przez niego służb przyjmowano ludzi bez doświadczenia i kompetencji.

    Byli to ludzie, którzy pracowali w służbach albo wojsku, ale mieli
    jedną wadę – nie byli związani z sitwą WSI, GRU i nie byli szkoleni
    przez KGB. To była ta szkodliwa wada, z powodu której kierowany jest
    teraz atak. Bo tylko ludzie kierowani przez KGB i GRU byliby
    zaakceptowani przez tych, którzy robią dziś tę hecę. Mamy do
    czynienia z wynoszeniem pod niebiosa ludzi, którzy byli uformowani przez
    najbardziej zbrodniczą formację, która była wymierzona w Polskę – GRU
    była formacją odpowiedzialną za Katyń, nastawioną na niszczenie Polski

    - tłumaczył poseł Macierewicz.

    Odnosząc się z kolei do ludzi WSI poseł Macierewicz dodał:

    WSI, ludzie, którzy byli kształtowani przez GRU i KGB są
    dzisiaj stawiani za wzór, a to była formacja, o której słusznie
    powiedział pan Konstanty Miodowicz, że była kontyngentem pomocniczym
    GRU, a funkcjonariusze byli kimś, kto powinien straszyć w muzeum
    komunizmu.
    To słowa głównego analityka ds. służb w Platformie Obywatelskiej.

    Były likwidator WSI wskazał również, że ostatnia publikacja "Gazety
    Wyborczej" o rzekomym audycie sp. Zbigniewa Wassermanna jest kłamstwem.

    Wiadomo, że nie było audytu – przyznał to nawet pan Radosław
    Sikorski, więc zostawmy na boku te konfabulacje. Audyt polega na tym, że
    audytowany o tym wie. Były różnorodne dokumenty, w których byli
    żołnierze WSI żalili się, że ich nie przyjęto do WSI, a oni mają takie
    wspaniałe zasługi. Rzeczywiście, przyjmowałem tylko tych, którzy mogli
    wykazać, że nie ciągną się za nimi żadne nieprawidłowości.
    Stąd
    wiele zarzutów – między innymi taki, że polskie kontyngenty mają
    chronić Amerykanie. Nie ma czegoś bardziej absurdalnego niż to, że
    mieliśmy dobrą współpracę z Amerykanami.

    Odpowiadając na pytanie o sprawę wynoszenia dokumentów z SKW, Macierewicz odesłał do orzeczenia prokuratury.

    Najważniejsze w tej sprawie jest to, co powiedziała
    prokuratura i sąd: żadne takie czyny nie zostały dokonane, nie było
    takich czynów, jak ujawnienie, wynoszenie czy przenoszenie ściśle
    tajnych informacji poza gmach SKW. W ogóle takich czynów nie było. To
    stwierdziła nie tylko prokuratura, ale sąd. To orzeczenie, które jest
    zamknięte.

    Zwracając się do prowadzącego rozmowę Piotra Kraśki poseł Macierewicz wskazał:

    Może pan powtarzać za Palikotem i "Wyborczą" to pytanie, by wbić ludziom do głowy fałszywe tezy.




    20:40
    Antoni Macierewicz, wiceszef PiS w TVP Info:

    f
    – Nie było takich czynów jak ujawnienie, wynoszenie,
    przenoszenie ściśle tajnych informacji poza gmach Służby Kontrwywiadu
    Wojskowego – powiedział Antoni Macierewicz w programie TVP Info „Dziś
    wieczorem”, komentując dzisiejsze informacje „Gazety Wyborczej” o
    wyniesieniu bazy danych agentów.

    Maryla

    ------------------------------------------------------

    Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

     

    avatar użytkownika Maryla

    79. resortowe dzieci w sądach ....

    Niezwykle surowy wyrok wobec Doroty Kani i Stanisława Janeckiego. Powód - pisanie o PRL-owskiej przeszłości byłego rektora UG

    Dziennikarze wraz z wydawcą "Wprost" mają się "zrzucić" na 150
    tys. zł zadośćuczynienia oraz zamieścić przeprosiny. Wyrok nie jest
    prawomocny.

    150 tys. zł zadośćuczynienia i przeprosiny od b. dziennikarki
    "Wprost" Doroty Kani, b. naczelnego oraz wydawcy tego tygodnika
    zasądził sąd za pomówienie przez nich w 2007 r. o agenturalność
    ówczesnego rektora Uniwersytetu Gdańskiego prof. Andrzeja Ceynowy.

    Czwartkowy wyrok Sądu Okręgowego w Warszawie, który uwzględnił niemal
    całość pozwu Ceynowy, jest nieprawomocny; pozwani mogą się odwołać.

    W 2007 r. w artykule pt. "Agenci w gronostajach" i w dwóch
    innych Kania napisała we "Wprost", że "przywódcy antylustracyjnego buntu
    na uniwersytetach" - w tym ówczesny rektor UG prof. Ceynowa - mieli
    współpracować z SB. Tygodnik powołał się na akta z IPN. Zdaniem "Wprost"
    w 1987 r. zarejestrowano Ceynowę jako tajnego współpracownika o
    kryptonimie "Lek". Teczki "Leka" SB zniszczyła w 1990 r.

    Ceynowa zapewniał, że nie był agentem, choć przyznawał, że w latach
    70. był zmuszany przez SB do współpracy. Pozwał o ochronę dóbr
    osobistych autorkę artykułu, redaktora naczelnego tygodnika Stanisława
    Janeckiego oraz jego wydawcę. Od każdego z pozwanych żądał obszernych
    przeprosin we "Wprost" oraz 500 tys. zł zadośćuczynienia dla siebie. Oni
    sami wnosili o oddalenie pozwu, podkreślając, że opisano tylko w sposób
    rzetelny akta IPN nt. Ceynowy.

    W czwartek sąd uznał, że doszło do bezprawnego naruszenia dóbr
    osobistych powoda. Jak mówił w uzasadnieniu sędzia Andrzej Sterkowicz,
    dla sądu cywilnego wiążący jest karny wyrok sądu lustracyjnego w
    Gdańsku, który prawomocnie oczyścił Ceynowę z zarzutu agenturalności
    postawionego mu przez pion lustracyjny IPN.

    Mocą wyroku SO każdy z pozwanych ma oddzielnie zamieścić
    jednobrzmiące przeprosiny na portalu "Wprost" i w samym tygodniku - za
    "nieprawdziwe i nieuprawnione" informacje o powodzie. 150 tys. zł dla
    powoda pozwani mają zaś zapłacić wspólnie. Sąd zakazał też im na
    przyszłość pisania o powodzie jako o agencie SB oraz nakazał usunąć
    inkryminowane artykuły ze strony "Wprost" w internecie.

    Sędzia uznał, że Kania nie dochowała należytej staranności w
    zbieraniu i przedstawianiu informacji o powodzie. Sędzia ujawnił, że
    tylko 4 dni minęły od zdobycia przez nią akt IPN o Ceynowie do daty
    publikacji. "To był zbyt krótki okres na rzetelne zebranie informacji" -
    oświadczył sędzia. Dodał, że akta IPN nie dawały pewności
    agenturalności powoda.

    Wysokość zasądzonego zadośćuczynienia sąd uzasadnił "rozmiarem
    krzywdy" powoda, który został poniżony w swym środowisku. Sędzia
    podkreślił, że według pozwanych powód miał m.in. donosić pod koniec lat
    80. na Lecha Wałęsę. Zdaniem sadu kwota taka "nie może być symboliczna,
    lecz odczuwalna, choć nie represyjna".

    Sędzia powołał się także na fakt, że w 2012 r. stołeczny Sąd Rejonowy
    skazał Kanię i Janeckiego na kary grzywny i nawiązkę za zniesławienie
    Ceynowy, w procesie karnym, który on sam im wytoczył. Według sędziego
    Sterkowicza, ani po wyroku lustracyjnym ani tym karnym, pozwani "nie
    wykazali dobrej woli".

    Stanisław Janecki w rozmowie z portalem Stefczyk.info przypomniał wówczas,
    że sąd nie uznał co prawda Ceynowy za kłamcę lustracyjnego, ale nie
    zakwestionował prawdziwości dokumentów, na których opierał się artykuł
    opublikowany we „Wprost”:

    Czyli można mieć rację historycznie, natomiast na podstawie
    prawa lustracyjnego właściwie przegra się każdą sprawę. Ci ludzie,
    którzy zachowywali się w dawnych czasach w sposób co najmniej
    niehonorowy, jeśli chcą się oczyścić, mogą śmiało iść do sądu. Natomiast
    dziennikarze, którzy o tym napiszą, albo politolodzy, którzy o tym
    powiedzą, będą karani, bo naruszyli jakieś tabu.

    (…) To jest zemsta zza grobu poprzedniego systemu i w gruncie
    rzeczy triumf UB-eków. To, że oni zapewniali swoich informatorów,
    agentów, kontakty operacyjne, że właściwie nic im nie grozi, zaczyna się
    sprawdzać.


    --------------------------------------
    Jest to kolejna sprawa, którą mec. Hambura w imieniu dziennikarki
    skierował do ETPC i którą Trybunał zarejestrował. Wcześniejsza dotyczyła
    wyroku skazującego w procesie karnym, który wytoczył jej były
    funkcjonariusz komunistycznej bezpieki Ryszard Bieszyński.

     

    Działania polskich sądów wobec Doroty Kani zostały skrytykowane
    przez Departament Stanu USA, który zamieścił nazwisko dziennikarki w
    raporcie dotyczącym łamania praw człowieka.
    Skazanie Doroty Kani uznano za złamanie wolności słowa w Polsce.

     

    Obecna skarga, która została zarejestrowana przez ETPC, dotyczy wyroku w
    procesie karnym, który wytoczył jej i tygodnikowi „Wprost” prof.
    Andrzej Ceynowa, były rektor Uniwersytetu Gdańskiego. Po publikacji, w
    której napisano o zarejestrowaniu Andrzeja Ceynowy jako TW „Lek”.
    Instytut Pamięci Narodowej, opierając się m.in. na dokumentach
    ujawnionych przez „Wprost”, skierował do sądu wniosek wobec Ceynowy o
    złożenie przez niego niezgodnego z prawdą oświadczenia lustracyjnego –
    naukowiec napisał w nim, że nie był tajnym współpracownikiem
    komunistycznej bezpieki. Ceynowa proces wygrał i na tej podstawie sądy
    skazały dziennikarzy.

     

    W procesie karnym adwokat Andrzeja Ceynowy zażądał dla dziennikarki kary bezwzględnego więzienia, co spotkało się z ostrym protestem środowisk dziennikarskich. Po prawomocnym wyroku skazującym Dorota Kania złożyła skargę do ETPC w Strasburgu.

     

    Dziś Sąd Okręgowy uznał za zasadny pozew Ceynowy przeciwko tygodnikowi
    „Wprost”, redaktorowi naczelnemu Stanisławowi Janeckiemu i Dorocie Kani
    m.in. nakazując im solidarnie zapłacić 150 tys. zadośćuczynienia. Wyrok
    jest nieprawomocny.

     

    - Zwrócimy się o pisemne uzasadnienie wyroku. Sędzia w ustnym
    uzasadnieniu stwierdził, że wydał taki wyrok opierając się m.in. na
    wyroku lustracyjnym. Jest to niesłychane - publikacja miała miejsce trzy
    lata wcześniej, a IPN wnosząc sprawę lustracyjną opierał się na
    opublikowanych przez nas materiałach
    – mówi nam Dorota Kania.



    - Poza tym nie ma żadnego uzasadnienia tak wysokiego
    zadośćuczynienia. Na pewno sprawę skieruję do apelacji, a jeśli zajdzie
    taka potrzeba  do Strasburga
    – dodaje dziennikarka.

    http://niezalezna.pl/51295-strasburg-polskie-sady-mogly-zlamac-prawo-ska...

    Maryla

    ------------------------------------------------------

    Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

     

    avatar użytkownika Maryla

    80. CIEKAWE, KIEDY PROKURATURA ZAREAGUJE NA TE KŁAMSTWA?

    znów tylko wyda komunikat? A o co na to szef SKW? Sikorski udostępnia im poufne dokumenty? A jak nie Sikorski, to kto ze służb?


    Wynieśli dane kontrwywiadu, sąd umorzył sprawę. "Brak znamion czynu zabronionego"

    Wojciech Czuchnowski, Paweł Wroński

    31.01.2014

    Jest gorzej, niż pisaliśmy. Sprawa "wędrujących dysków" z danymi agentów SKW też została skutecznie umorzona przez prokuraturę. Sąd uznał bowiem, że kontrwywiad nie był uprawniony, by zaskarżyć umorzenie, i jego skargi w ogóle nie rozpatrzył.
    We czwartek pisaliśmy o tym, że po przegranych przez PiS wyborach jesienią 2007 roku, kiedy Antoni Macierewicz odchodził ze stanowiska szefa Służby Kontrwywiadu Wojskowego, z archiwum SKW wywieziono nie tylko akta rozwiązanych Wojskowych Służb Informacyjnych, ale też nielegalnie skopiowane dane agentów, czyli skarb wszystkich służb specjalnych.

    Te dane nigdy nie powinny opuszczać pomieszczeń SKW. Dodatkowo, według byłych pracowników SKW, połączono dwie bazy danych, których ze względu na zasadę tajności nie można było łączyć - pseudonimów agentów z ich prawdziwymi danymi.
    Napisaliśmy, że przyczyną umorzenia była "niewielka szkodliwość czynu" oraz że w 2013 roku sąd nakazał wznowienie postępowania. Jest inaczej. Prokuratura umorzyła sprawę V Ds. 28/08 w 2012 r. przeciwko pięciu funkcjonariuszom. Powodem był "brak znamion czynu zabronionego".

    Jak poinformował rzecznik prokuratury okręgowej Przemysław Nowak - 2 kwietnia 2013 r. Sąd Okręgowy w Warszawie odrzucił zażalenie SKW na umorzenie śledztwa w sprawie złamania ustawy o tajemnicy państwowej. Sąd uznał, że SKW był nieuprawniony do zażalenia, bo nie miał statusu pokrzywdzonego w tej sprawie. Wobec czego nie rozpatrzył odwołania i w ten sposób umorzenie się uprawomocniło. Samo uzasadnienie jest tajne.

    W marcu 2014 roku sąd rejonowy ma jeszcze odbyć posiedzenie w sprawie umorzenia śledztwa o przekroczenie uprawnień - też z zażalenia SKW.

    Dzięki wczorajszemu oświadczeniu prokuratury znamy kolejne szczegóły operacji, którą w październiku 2007 roku przeprowadziło pięciu oficerów SKW, kierowanego przez Antoniego Macierewicza.

    Śledztwo dotyczyło - pisze rzecznik prokuratury - "korzystania z elektronicznej bazy danych przez ustalone i nieustalone osoby bez wymaganych procedur, a także nieuprawnione skopiowanie w dniach 04-05.10. 2007 roku bazy danych ewidencji operacyjnej na twardy dysk komputera zewnętrznego, który następnie wyniesiono z kabiny ekranującej bez udokumentowania i właściwej ochrony, co w konsekwencji doprowadziło do niemożności przeprowadzenia zasadności i legalności tych działań oraz utraty kontroli nad sposobem przechowywania, przetwarzania i udostępnienia danych".

    PiS we wrześniu 2007 roku przegrał wybory. Antoni Macierewicz został 5 listopada odwołany ze stanowiska szefa SKW, a dziesięć dni później ze stanowiska wiceministra obrony. Dyski z danymi agentury wróciły do SKW w lipcu 2008 roku.

    Jak Sikorski odwoływał Macierewicza

    Dowiedzieliśmy się też, że już 23 stycznia 2007 r. ówczesny szef MON Radosław Sikorski wysłał do premiera Jarosława Kaczyńskiego wniosek o odwołanie Antoniego Macierewicza ze stanowiska szefa Służby Kontrwywiadu Wojskowego. Powód: nieudolność.

    Oto fragmenty tego pisma. "Pragnę poinformować Pana Premiera, że utraciłem zaufanie do zdolności Pana Antoniego Macierewicza do zapewnienia Wojsku Polskiemu właściwej ochrony kontrwywiadowczej - zwłaszcza w kontekście rozpoczynającej się misji polskich żołnierzy w Afganistanie". "Nie mogę dłużej ponosić odpowiedzialności konstytucyjnej za jego działania". Jedną z przesłanek tego pisma była "ocena stanu realizacji zadań ustawowych przez SKW i SWW" dokonana przez ekspertów ministra koordynatora służb Zbigniewa Wassermanna. Opisaliśmy ją we wtorek.

    Sikorski pisze dalej: "Raporty i informacje przekazywane przez SKW oceniane są przez siły zbrojne jako amatorskie, formułujące daleko idące tezy oparte na wątłej bazie informacyjnej i wprowadzające więcej zamieszania niż rzetelnej oceny". Armia "otrzymuje szereg sygnałów od naszych sojuszników, głęboko zaniepokojonych faktem, iż w zaistniałej sytuacji polskie siły zbrojne są efektywnie pozbawione ochrony kontrwywiadowczej, co m.in. uniemożliwia wymianę informacji, planowanie i podejmowanie wspólnych przedsięwzięć w dziedzinie bezpieczeństwa międzynarodowego".

    Sikorski informuje, że "komisja weryfikacyjna, której przewodniczy min. Macierewicz, mimo wielokrotnych jego ustnych zapewnień, nadal nie dokonała weryfikacji wystarczającej liczby oficerów kierowanych do SKW, co w znaczący sposób utrudnia funkcjonowanie tej Służby".

    Sikorski informuje również, że Macierewicz i jego "nieetatowy sekretarz" Marek Utracki nie rozliczyli się "z dwunastu dokumentów tajnych, poufnych i zastrzeżonych (w tym dokumentów NATO). Dlatego MON zawiadomił prokuraturę o możliwości popełnienia przestępstwa.

    Jarosław Kaczyński odmówił zdymisjonowania Macierewicza. Do dymisji podał się więc Sikorski.

    Lis: Czekam na komisję śledczą. Macierewicz to kandydat do najważniejszych stanowisk, Polska ma prawo go oglądać


    Zwolennikiem powołania komisji jest Tomasz Lis, choć jest przekonany że jej obrady będą "cyrkiem politycznym". - Jeszcze dwa tygodnie temu obawiałem się,
    że będzie to komisja do spraw promocji Antoniego Macierewicza. Ale dziś
    myślę, że to argument za powołaniem komisji. Macierewicz, jak
    powiedział Jarosław Kaczyński, to kandydat do najważniejszych funkcji w
    państwie. Myślę więc, że Polska,
    która niedługo zdecyduje w wyborach kto będzie rządził krajem, powinna
    mieć prawo oglądać regularnie człowieka, który jest kandydatem do
    najważniejszych stanowisk - stwierdził szef tygodnika "Newsweek" w
    "Poranku Radia TOK FM".Ale zdaniem Lisa, "skoro jest absolutny sens żeby komisja powstała, to nie powstanie".

    Nie zapominać o prokuraturze


    Publicysta tygodnika "Polityka", prof. Wiesław Władyka, też
    chciałby powołania komisji. Choć jak podkreślał, tylko przy odpowiednim
    składzie mogłaby odnieść sukces. - Muszą to być osoby kompetentne i po
    prostu dzielne. Wtedy komisja nie byłaby łatwym zwycięstwem krzyku i
    demagogii - mówił w TOK FM. I typował na szefa komisji... Grzegorza
    Schetynę z Platformy Obywatelskiej.

    Posłowie Twojego Ruchu zaczęli zbierać podpisy pod wnioskiem o powołanie komisji śledczej po tym, jak prokuratura umorzyła śledztwo związane z likwidacją Wojskowych Służb Informacyjnych.


    - To co wyrabia prokuratura w sprawie Macierewicza i WSI
    nabrzmiewa. Prokuratorzy są obrażani i wyszydzani. A prokurator
    generalny tłumaczy się w sposób nieprzekonujący. Wszystko to powinno być
    prześwietlone przez komisję sejmową - uważa publicysta.

    PO już zadecydowało o śledczej ws. likwidacji WSI? Grupiński: „Macierewicz nie może zostać bezkarny”

    "Powinniśmy postąpić tak, jak oczekują od nas nasi wyborcy. Nie
    podejrzewamy, że chcą, byśmy byli dla Macierewicza łaskawi i by pozostał
    bezkarny."

    Sikorski
    zaślepiony niechęcią do Macierewicza? "To, co robił i robi Antoni
    Macierewicz państwu polskiemu od 20 lat nie powinno być bezkarne"

    Byłem za rozwiązaniem WSI, ale każdą rzecz można zrobić dobrze lub
    po partacku. Antoni Macierewicz robił to po partacku – mówi szef MSZ
    odnosząc się do wywiadu Antoniego Macierewicza dla wPolityce.pl.



    Trzykrotne dementi

    Na potrzeby nagonki na Antoniego Macierewicza "Gazeta Wyborcza" powiela stare zarzuty sprzed 6 lat

    Sikorski publikuje donos na Macierewicza

    Radosław
    Sikorski jest gotów zeznawać przed komisją śledczą w sprawie WSI.
    Przypomina, że jako minister obrony w rządzie PiS wnioskował o dymisję
    Antoniego Macierewicza.

    Szef MSZ na Twitterze opublikował swoje pismo w tej sprawie do ówczesnego premiera Jarosława Kaczyńskiego.

    Zobacz obraz na Twitterze

    Powołania komisji śledczej, która miałaby zbadać okoliczności likwidacji Wojskowych Służb Informacyjnych chce lewica i część posłów PO.

    Wojskowym
    Służbom Informacyjnym zarzucano między innymi podatność na wpływy
    Rosji, zaniechania kontrwywiadowcze, podejrzane interesy oraz
    inwigilację środowisk politycznych. Jednym z inwigilowanych był Radosław Sikorski, przeciw któremu prowadzono akcję o kryptonimie "Szpak".

    WSI
    zostały zlikwidowane w 2006 roku. Na ich miejsce powołano Służbę
    Kontrwywiadu Wojskowego oraz Służbę Wywiadu Wojskowego. Za głosowało 375
    posłów. Ustawę przyjęto głosami PiS, PO, Samoobrony, LPR i PSL. Przeciw była zdecydowana większość posłów SLD, jeden poseł LPR oraz Bronisław Komorowski z PO.



    • Polityka

      "Trwa serial 'Szaleństwa Antoniego'. Może powołać komisję? Żeby sprawdzić, czy nie jest niebezpiecznym wariatem"

      Żakowski poranny przegląd prasy zaczął od stwierdzenia, że widzi w
      polskiej prasie istny serial, który nazwałby "Szaleństwa Antoniego" -
      codziennie pojawiają się doniesienia o jakiejś działalności Antoniego
      Macierewicza, która mogła szkodzić służbom specjalnym.


      Np. w "Rzeczpospolitej" dzisiaj można znaleźć artykuł pt. "Czy WSI
      wiedziała o więzieniach CIA". - Bardzo ciekawa historia. Oficer wywiadu
      opowiada, że w tajnej sieci komputerowej, którą dysponuje amerykański
      departament obrony, znalazł informację o tajnych więzieniach w Polsce -
      relacjonował rano Żakowski. - I było to kilka lat przed tym, gdy sprawę
      ujawniła prasa. Oficer poinformował centralę i dostał odpowiedź, żeby
      przestał się tym interesować.Autor artykułu, Andrzej Stankiewicz, bada, co by to mogło znaczyć i
      pisze: "Jeśli Wojskowe Służby Informacyjne wiedziały o więzieniach CIA,
      to informacja taka powinna się znaleźć w raporcie z likwidacji WSI -
      zgodnie z przepisami raport miał zawierać właśnie informacje dotyczące
      naruszania prawa. A jeśli trafiła do wojskowych służb później - to
      powinni o tym wiedzieć następcy gen. Dukaczewskiego. Oba te tropy
      prowadzą do Antoniego Macierewicza".

      "Coraz więcej argumentów za komisją"


      - Mniej więcej od miesiąca nie ma dnia, żebym nie dowiadywał się
      czegoś, co byłoby silnym argumentem, żeby powołać komisję, która zbada
      działalność Antoniego Macierewicza - uważa Żakowski. - Jeśli nie po to,
      żeby go skutecznie ukarać - bo nie wiemy, czy zasłużył na karę - to
      chociażby po to, żeby dowiedzieć się, jak to do cholery było.


      - Czy Macierewicz jest niebezpiecznym wariatem, który rozwalił
      polskie służby, czy jest patriotą, który próbował zabezpieczyć polskie
      wojsko przed wpływami armii rosyjskiej? - zastanawiał się w Poranku TOK
      FM Żakowski. - Jeżeli się przez to nie przegrzebiemy, to wielu procesów
      politycznych w Polsce nie będziemy w stanie ocenić. A to znaczy, że
      wyborcy, idąc do wyborów, nie będą w stanie podjąć racjonalnej decyzji.


      - To sprawa poważna i argument premiera, że Macierewicz może
      bardziej zaszkodzić, nie jest dla mnie przekonujący. Na razie komisji
      nie ma, a Macierewicz szkodzi coraz bardziej. Może warto przerwać ten
      spektakl? - pytał Żakowski.

    Maryla

    ------------------------------------------------------

    Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

     

    avatar użytkownika Maryla

    81. :)) i powielanie kłamstwa, wbrew oświadczeniu prokuratury

    Donald Tusk kontra reszta Platformy. Premier chroni Macierewicza przed komisją śledczą

    Zdecydowana większość Platformy Obywatelskiej chce powołania sejmowej komisji śledczej w sprawie Antoniego Macierewicza i likwidacji WSI - powiedziała na antenie Radia Dla Ciebie Małgorzata Kidawa-Błońska. Rzeczniczka rządu zastrzegła, że nie ma w tej sprawie ostatecznej decyzji partii.

    Zastrzeżenia w tej sprawie miał jednak premier - przyznała Kidawa-Błońska. Jak dodała, nie chciał, by komisja stała się kolejnym instrumentem używanym przez Antoniego Macierewicza do niszczenia państwa. Jak wskazała rzeczniczka rządu, może tak być, bo poseł PiS do tej pory mógł powiedzieć wszystko, praktycznie bez konsekwencji.

    Rzeczniczka rządu pozytywnie odniosła się do pomysłu ministra kultury Bogdana Zdrojewskiego, aby ewentualnej komisji przewodniczył Grzegorz Schetyna.

    Niedawno prokuratura apelacyjna umorzyła śledztwo w sprawie raportu WSI, twierdząc, że Antoni Macierewicz nie może za niego odpowiadać. Jednak jak donosiły media, gdy PiS przegrał wybory w 2007 roku, z komputerów kontrwywiadu wojskowego kierowanego przez obecnego wiceprezesa Prawa i Sprawiedliwości skopiowano i wyniesiono bazę danych tysięcy agentów.

    Płk
    Makowski nie był superszpiegiem, a jednym z najbardziej zasłużonych dla
    zwalczania podziemnej „Solidarności” i szpiegowania otoczenia Jana
    Pawła II. I kimś jeszcze

    Być może kiedyś się dowiemy, jak „przykrywkowe” interesy
    wywiadowcze naprawdę wyglądały i na czym miały polegać. I wtedy obecni
    „bohaterowie” mogą zacząć „śpiewać” zupełnie innym głosem i stracą
    demonstrowany teraz tupet.

    Od kilku tygodni w mediach trwa festiwal płk. Aleksandra
    Makowskiego, a właściwie kolejna odsłona festiwalu zapoczątkowanego w
    lutym 2007 r., czyli po opublikowaniu raportu o likwidacji WSI.
    Przedostatnie wzmożenie w tej sprawie mieliśmy latem 2012 r., gdy
    Makowski
    opublikował w wydawnictwo Czarna Owca (tym samym, które niedawno wydało
    wywiad rzekę z nim „Zawód szpieg”) książkę „Tropiąc Bin Ladena. W
    afgańskiej matni 1997-2007”. Od 2007 r. Makowski opowiada bajki o swoim
    geniuszu wywiadowczym, dzięki któremu nie tylko polski kontyngent w
    Afganistanie był świetnie chroniony, ale właściwie także wojska
    amerykańskie, kanadyjskie i wszystkich tych krajów, których dowódcy
    zdali się na geniusz pułkownika SB.

    Aleksander Makowski to jak najbardziej oficer SB, choć sam mówi o
    sobie jako o „zawodowym szpiegu”, twierdząc, że funkcjonował w
    „szlachetnej” służbie wywiadu, a nie w SB. Problemem jest to, że w 1985
    r. (mając 34 lata) objął stanowisko dyrektora XI Wydziału ds. Zwalczania
    Dywersji Ideologicznej w I Departamencie SB (wywiadu) i zajmował je do
    1988 r. W tym wydziale „szpiegował” działaczy „Solidarności”, którzy
    wysyłali z zagranicy i przyjmowali w Polsce specjalne transporty dla
    podziemia: sprzętu, materiałów, pieniędzy, wydawnictw itp. Płk Makowski
    był jednym z tych esbeków, którzy mieli największe zasługi w zwalczaniu
    solidarnościowego podziemia i werbowaniu oraz umieszczaniu agentów w
    krajowych i zagranicznych strukturach związku.

    Po tym jak Makowski przestał kierować XI Wydziałem ds.
    Zwalczania Dywersji Ideologicznej, stał się pracownikiem polskiej
    ambasady w Rzymie, gdzie pod dyplomatycznym przykryciem prowadził i
    kontrolował agentów umieszczonych w otoczeniu Jana Pawła II.
    Czyli
    zajmował się równie „wredną” robotą jak infiltrowanie solidarnościowej
    opozycji, a może nawet jeszcze bardziej szkodliwą. A to z tego powodu,
    że aż do 1990 r. informacje zdobywane przez agentów służb PRL trafiały
    do Moskwy i pozwalały KGB prowadzić działania przeciwko polskiemu
    papieżowi. Nic dziwnego, że po tym, co robił od 1985 r., płk Makowski
    został negatywnie zweryfikowany i zwolniony ze służby, co w wypadku
    wywiadu było ewenementem. Oficerowie wywiadu SB przechodzili bowiem
    pozytywnie weryfikację, z wyjątkiem Makowskiego i jego następcy w XI
    wydziale mjr. Wiesława Bednarza. Później obaj panowie spotkali się w
    ochroniarskiej spółce Konsalnet.

    Wielu agentów SB, o których wie Makowski. zostało
    ujawnionych, ale o tych najcenniejszych, których nie rejestrowano albo
    wyczyszczono do ostatniego papierka i zapisu ich dossier, wciąż nic nie
    wiemy. A to mogą być bardzo głośne nazwiska, mające wpływ na początki
    III RP albo wciąż czynne w polskiej polityce na najwyższych szczeblach,
    ale także w innych sferach życia.
    Stąd się zapewne bierze
    dziwaczny status Makowskiego jako medialnej gwiazdy czy swego rodzaju
    esbeckiej „świętej krowy”. Nieujawnieni, a wpływowi agenci, o których
    wie Makowski, mogą się tej jego wiedzy panicznie bać i robić wszystko,
    by mógł odgrywać rolę „zawodowego szpiega”.

    Makowski jest chyba jedynym negatywnie zweryfikowanym oficerem SB,
    który aż do 2006 r. prowadził przeróżne operacje dla polskich służb,
    najpierw cywilnych, a potem wojskowych. W książkach i wywiadach w
    mediach opowiada rzewne historie o swoim wielkim patriotyzmie i służeniu
    Polsce. Z tego, co można znaleźć w materiałach IPN oraz w raporcie o
    likwidacji WSI wynika, że płk Makowski po prostu robił z polskim
    państwem świetne interesy. Na początku lat 90. uczestniczył w operacjach
    tajnych służb polegających m.in. na rzekomo kontrolowanym handlu
    bronią. Jeden z transportów broni miał być przeznaczony dla terrorystów z
    IRA. Broń, załatwioną przez funkcjonariuszy Urzędu Ochrony Państwa,
    przewożono do Anglii statkiem „Inowrocław”. Potem miała trafić do
    Belfastu. Miał to być wielki sukces UOP, ale nie był. Gdy sprawa wyszła
    na jaw, oburzenia nie kryła „Gazeta Wyborcza” zarzucając odpowiedzialnym
    za operację „fałszowanie dokumentów”, „wprowadzanie w błąd instytucji
    państwowych”, „spowodowanie zagrożenia życia załogi statku”, „wywóz
    broni bez zezwolenia”.

    Związawszy się jeszcze w latach 90. z biznesmenem Rudolfem
    Skowrońskim (m.in. właścicielem spółki Inter Commerce, za którym w 2006
    r. wysłano międzynarodowy list gończy, bo zniknął bez śladu) i mając
    wszelkie oficjalne pełnomocnictwa polskich władz i służb, Makowski
    chciał rozwijać sieć przykrywkowych interesów w Afganistanie. Miały być
    one polem działań wywiadowczych i kontrwywiadowczych polskich służb. A
    wszystko miało się opierać na rewelacyjnych kontaktach Makowskiego z
    Ahmadem Szahem Massudem, przywódcą Sojuszu Północnego, który zginął w
    zamachu dwa dni przed atakiem Al.-Kaidy na WTC w Nowym Jorku.

    Dzięki kontaktom i „przyjaźni” z Massudem nie tylko polski
    kontyngent miał być specjalnie chroniony i uprzedzany o
    niebezpieczeństwach, ale i sojusznicy Polski. Problem polegał na tym, że
    tych rewelacyjnych kontaktów nie dało się zweryfikować, choć za usługi
    Makowskiego i jego domniemanej siatki płacono duże kwoty z kasy polskich
    służb.
    Powstało więc podejrzenie - i to zarówno pod koniec
    rządów Jerzego Buzka, jak i za urzędowania Leszka Millera – że owe
    rewelacyjne kontakty to bajeczka dla naiwnych, żeby inkasować duże sumy.

    Oficjalnie Skowroński i Makowski handlowali szmaragdami, które były
    wielkim bogactwem kontrolowanej przez Massuda Doliny Pandższiru.
    Nieoficjalnie Makowski dostarczał Massudowi afgańską walutę drukowaną w
    Polskiej Wytwórni Papierów Wartościowych. A docelowo chciał po prostu
    dostarczać broń Sojuszowi Północnemu Massuda, bo na tym się najlepiej
    zarabiało. Na handel bronią podobno nie zgodzili się Amerykanie. Wskutek
    konfliktów z szefami cywilnych służb – o pieniądze i wartość
    informacji, Makowski zmienił mocodawcę i zaczął świadczyć usługi na
    rzecz WSI.

    Na początku 2002 r. płk Makowski towarzyszył ówczesnemu ministrowi
    obrony Jerzemu Szmajdzińskiemu w podróży do Afganistanu (w delegacji był
    także następca Makowskiego na stanowisku szefa XI wydziału mjr Wiesław
    Bednarz). Makowski roztoczył wizję namierzenia kryjówek szefów
    Al.-Kaidy, w tym Osamy Bin Ladena. I podobno tego ostatniego miał już na
    widelcu w 1999 r., ale przywiązane do legalizmu służby USA nie bardzo
    chciały go schwytać. Makowski nie został więc globalnym bohaterem, który
    uratował Amerykę przed zamachem z 11 września 2001 r.
    Ale
    zyskał podziw nie tylko Jerzego Szmajdzińskiego i szefa WSI Marka
    Dukaczewskiego, ale też Radosława Sikorskiego, ministra obrony w rządzie
    PiS, który miał być Makowskim „zachwycony” i „zauroczony”.

    Makowski zapewniał, że choć Massud nie żyje, jego następca, Mohammed
    Fahim, też jest jego „przyjacielem”. Dzięki temu polski kontyngent miał
    mieć na bieżąco informacje o najmniejszym nawet zagrożeniu, a także masę
    danych o wszystkim, co się działo na obszarze kontrolowanym przez
    polskich żołnierzy. Innymi słowy: cud, miód i maliny. Do pełni szczęścia
    brakowało tylko firm działającym pod przykryciem, gdzie można by
    umieścić zakonspirowanych oficerów polskiego wywiadu. Plan tego interesu
    Makowski miał gotowy w 2006 r. Ale „paskudny” nowy wiceminister obrony i
    szef kontrwywiadu wojskowego Antoni Macierewicz wszystko storpedował.

    Tak naprawdę chodziło o to, że nie uwierzono w ani jedno słowo i
    zapewnienie superszpiega Makowskiego, bo nie było na jego opowieści i
    obietnice żadnych dowodów. Były natomiast podejrzenia, że może się
    szykować niebywały skandal. Tajne działania jak najbardziej tajnych
    służb mogły być bowiem fantastyczną przykrywką dla ciemnych interesów, a
    nie działań wywiadowczych. Takie ciemne interesy wykrył np. w swoim
    kontyngencie brytyjski kontrwywiad. Po prostu w Afganistanie
    było pod dostatkiem heroiny. I pod osłoną tajności różni ludzie z
    różnych kontyngentów w niekontrolowanych transportach przemycali do
    swoich krajów duże transporty tego narkotyku. A ponieważ tajne służby,
    szczególnie w krajach postkomunistycznych, miały własne siatki
    „kapusiów” wywodzących się z przestępczego podziemia, więc dystrybucja
    czy przerzut heroiny, także do innych krajów nie stanowiły przeszkody.

    Problemem było tylko to, jak to wszystko udowodnić, skoro operacje i
    transporty były tajne i niekontrolowane, a procederem zajmowali się
    specjaliści od tajnych spraw i interesów. Tego powodu rozstania się z
    „fachowcami” z rodowodem z czasów komunistycznych nigdy oficjalnie nie
    podano, ale poszlak było i jest aż nadto. Być może kiedyś się
    dowiemy, jak „przykrywkowe” interesy wywiadowcze naprawdę wyglądały i na
    czym miały polegać. I wtedy obecni „bohaterowie” mogą zacząć „śpiewać”
    zupełnie innym głosem i stracą demonstrowany teraz tupet.


    Generał Dukaczewski naśle komornika na Macierewicza

    "To
    jest o tyle przykre, że dotyczy to nie tylko posła na Sejm, ale
    wiceprezesa największej partii opozycyjnej" - mówi były szef Wojskowych
    Służb Informacyjnych.

    Generał Marek Dukaczewski przypomniał w czasie rozmowy z TVP Info, że Antoni Macierewicz,
    kiedy zajmował się likwidacją WSI oskarżył go publicznie o udział w
    aferze FOZZ, kierowanie organizacją przestępczą, manipulowanie mediami,
    udział w aferze paliwowej oraz wpływanie na sferę biznesu i polityki.

    Żadne z tych oskarżeń w wyniku sześciu lat śledztwa nie zostało potwierdzone - podkreśla generał Dukaczewski.

    Przed sądem cywilnym wygrałem sprawę
    w pierwszej i drugiej instancji. Umorzeniem z powodu przedawnienia
    karalności zakończyło się postępowanie karne, które wytoczyłem w 2007
    roku.
    W uzasadnieniu znalazło się bardzo znamienne stwierdzenie, że sąd
    nie znalazł podstaw do tego, aby w wyniku sześcioletniego śledztwa uniewinnić oskarżonego, jakim był Antoni Macierewicz
    - mówi były szef WSI.

    f
    Gen. Dukaczewski w TVP Info:



    – Antoni Macierewicz do tej pory mnie nie przeprosił.
    Niestety z ogromną przykrością będę musiał podjąć działania poprzez
    komornika. To jest o tyle przykre, bo ...


    Ta komisja powinna powstać i działać w trybie niejawnym. Jestem
    przekonamy, że posłowie byliby w stanie pracować w trybie niejawnym. Tu
    nie chodzi o sprawę pana Macierewicza, bo on to co miał powiedzieć, już
    powiedział, co miał napisać, napisał, co miał zrobić, zrobił. Trzeba
    zastanowić się nad tym, dlaczego mechanizmy państwa zawiodły. Dlaczego
    osoba wskazana do wykonania ustawy parlamentu jej nie wykonała. Dlaczego
    doszło do ujawnienia informacji chronionych najwyższymi klauzulami
    tajemnicy państwowej? Dlaczego dochodziło do jaskrawego łamania prawa w
    trakcie poważnej weryfikacji? Co prokurator umarzając sprawę
    Macierewicza, szeroko przedstawił na 99 dokumentach
    – wyjaśniał.




    Były szef WSI powiedział, że jego zdaniem nie ma już sensu zapraszać
    przed komisję Antoniego Macierewicza. – Wiemy, że on nic nowego nie
    powie. Warto wysłuchać tych, którzy do tej pory milczeli –
    stwierdził.

    “Warto zauważyć… W mijającym tygodniu” o atakach WSI

    ----------------------------

    Kwaśniewski: Decyzji o bazie CIA w Polsce nie podejmowali politycy


    Decyzję o bazie CIA w Polsce podejmowali nie politycy, a wywiady
    - to była ich współpraca
    – powiedział na antenie RMF FM były prezydent
    Aleksander Kwaśniewski. - Decyzje w tej sprawie były podejmowane
    w czasie, kiedy nie było wiadomo, gdzie może dojść do kolejnego ataku.
    Nie wyobrażam sobie jakiejkolwiek formy odpowiedzialności prawnej,
    ponieważ moim zdaniem nie ma żadnych podstaw do tego – zastrzega.

    Maryla

    ------------------------------------------------------

    Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

     

    avatar użytkownika Maryla

    82. Janecki o komisji śledczej

    Janecki
    o komisji śledczej ws. weryfikacji WSI: wojskowe służby to specjaliści
    od spraw biznesowych. Dyskusja mogłaby pójść w inną stronę niż sądzi PO

    "Komorowski jest bohaterem aneksu, wiele stron jest mu poświęcone.
    Tusk nie ma powodu, by wspierać Komorowskiego w jego wendetcie".

    Stanisław Janecki z kolei wskazał, że w sprawie weryfikacji WSI „mamy odwrócenie narracji”.

    Macierewicz jest pokazywany, jako winny różnych przestępstw czy
    nieprawidłowości. Zupełnie znika w debacie sprawa oceny WSI i ich
    działalności

    - tłumaczył publicysta.

    Dodał, że prace komisji mogą uderzyć w prezydenta Komorowskiego.

    Komorowski jest bohaterem aneksu, wiele stron jest mu
    poświęcone. Tusk nie ma powodu, by wspierać Komorowskiego w jego
    wendetcie. Poza tym wojskowe służby to specjaliści od spraw biznesowych.
    W czasie prac komisji śledczej mogłaby powstać dyskusja, która pójdzie w zupełnie inną stronę niż sądzi PO

    - wyjaśnia Janecki.

    Ksiądz Henryk Zieliński przyznał, że w jego ocenie w sprawie
    komisji śledczej „chodzi o efekt PRowski, chodzi o mówienie o komisji,
    żeby coś się działo”.

    Maryla

    ------------------------------------------------------

    Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

     

    avatar użytkownika Maryla

    83. Afganistan, Makowski, Skowroński i kublikacja cynglówy

    Wyjaśnia Agnieszka Kublik


    Polityk to leniwiec, czyli co mają Klewki do więzień CIA? [KOMENTARZ]

    Czy Andrzej Lepper mógł w Sejmie opowiadać o talibach, którzy byli przetrzymywani w tajnym więzieniu CIA w Starych Kiejkutach?
    Polski
    polityk to leniwiec. Nawet dat sprawdzić mu się nie chce. I dlatego w
    debacie publicznej ciągle wraca historia rzekomych talibów
    przylatujących helikopterem do dawnego PGR-u na Mazurach.

    Klewki - wieś na Mazurach pod Olsztynem - to symbol aberracji Andrzeja
    Leppera. A było tak: w listopadzie 2001 r. Lepper pytał w Sejmie m.in. o
    talibów lądujących w Klewkach. Do Klewek mieli przylecieć helikopterem
    afgańscy talibowie, żeby kupić zarazki wąglika. Wiele lat później
    okazało się, że do Klewek faktycznie przylatywali jacyś Afgańczycy - nie
    kupowali jednak wąglika, ale sprzedawali szmaragdy i nie byli talibami,
    lecz ich wrogami z Sojuszu Północnego. W Klewkach przyjmował ich
    milioner Rudolf Skowroński, który z Afgańczykami robił interesy od 1997
    r.

    Dziś jednak Klewki kojarzą się naszym politykom z tajną bazą CIA na Mazurach.


    "Zwariowałam" (Część 1) - PL

    "Zwariowałam" (Część 2) - PL

    "Zwariowałam" Wiernikowskiej

    [...]Maria Wiernikowska robiąc film, który zainicjowało sejmowe przemówienie Andrzeja Leppera o? No, właśnie o czym? O łapówkach? Styku polityki z biznesem?.Nie, w świadomości ludzi było to bajdurzenie o Klewkach. Lepper, którego informatorem nie był tylko Bogdan Gasiński, jak to przekazywały media, ale też biznesmen Rudolf Skowroński wpadł w świat, który go przerósł. Nagle okazało się, że zamiast twardych dowodów ma ośmieszonych talibów w Klewkach i zootechnika Gasińskiego.

    Po jakimś Bogdan Gasiński trafił do więzienia, a Rudolf Skowroński, gdzieś przepadł. Niby został porwany, w co nikt nie chce uwierzyć. Prokuratura umorzyła postępowanie w tej sprawie i nadal ściga Skowrońskiego listem gończym. Piotr Pytlakowski kilka tygodni temu proponował mi wyjazd do Olsztyna, gdzie Gasiński, będący już na wolności, miał wskazać kryjówkę Skowrońskiego. W sprawie przemówienia sądowego zapadł uprawomocniony wyrok skazujący Andrzeja Leppera za pomówienia. Ostatnio jeden z generałów oświadczył Marii Wiernikowskiej, o tym, że został rozpuszczony w kwasie solnym. Prawda, że trudno się w tym wszystkim połapać?

    Ale wróćmy do filmu Wiernikowskiej, która naiwnie chciała to wszystko złożyć w jedną całość. Okazało się, że znana reporterka wzięła kamerę i? z Klewek wyrósł przed nią obraz Polski jako kraju korupcji, układów, mętnych interesów, powiązań polityków z szemranymi biznesmenami i służb, tych cywilnych i wojskowych, które jak wyznaje Wiernikowskiej beztrosko szef FOZZ, Grzegorz Żemek, konkurują ze sobą.

    Nagle ze zdziwieniem ulubienica Woronicza 17, spostrzegła, że decydenci przestają już się do niej uśmiechać, atmosfera tężeje, aż wreszcie słyszy, że dalszej realizacji filmu nie będzie. ?Jeszcze ta wariatka naprawdę coś odkryje!? Od tej pory Wiernikowskiej przyszywa się gębę wariatki i z taką etykietką ląduje na marginesie TVP. Bierze te swoje kilkaset złotych miesięcznie i czeka.[...]
    http://www.prawica.net/node/3743

    27 Mar 2011 ... Bogdan G., czyli Klewki wiecznie żywe. Bogdan mówi: oskarżony ... Według G.,
    podczas rozmowy Skowrońskiego ze znanym bandytą Ryszardem ...

    http://www.polityka.pl/kraj/analizy/…an-g-czyli-klewki-wiecznie-zywe.read


    Kilka razy pan Skowroński przylatywał do Klewek z naszymi partnerami biznesowymi
    , m.in. z Francji. Nie pamiętam, może byli też wśród nich ludzie o śniadej ...

    http://niniwa2.cba.pl/bogdana_gasinskiego_przypadki.htm


    25 Wrz 2009 ... Zapytał on wtedy o łapówki dawane politykom, mówił też o lądowaniu talibów w
    Klewkach, gdzie Skowroński miał posiadłość. ...

    http://www.bibula.com/?p=14268


    6 Sty 2011 ... W 2001 r., kiedy Bogdan Gasiński przekazał informacje o Klewkach i talibach, a
    dokładniej mówiąc o Rudolfie Skowrońskim i układach ...

    http://niepoprawni.pl/blog/1821/talibowie-w-klewkach-w-smolensku-zamach




    13 Lip 2005 ... W 2001 r., kiedy Bogdan Gasiński przekazał informacje o Klewkach i talibach, a
    dokładniej mówiąc o Rudolfie Skowrońskim i układach ...

    http://www.samoobrona.org.pl/pages/09.%20Polemiki/index.php?document=847...


    8 Wrz 2008 ... Potwierdzają to mieszkańcy Klewek. Janusz Stępkowski, traktorzysta, mówi że
    wysiadł pilot, sam Skowroński, ale Afgańczyków ani obcych ludzi ...

    http://rasfufu.salon24.pl/16429,najw…andal-dekady-jednak-afganczycy-ladow




    Dawid 2011-05-25 13:27
    Przedstawiam państwu książkę Andrzeja Leppera.  Warto przeczytać prawdę o Polsce (...) Commerce. Pan Rudolf Skowroński nie wręczał nikomu
    dawidgrzegorzewski.blog.onet.pl


    ~JanB
    2011-05-30 12:24
    Klewki i wyzyty talibów dotyczyły handlu (taki sobie niewielki barterek (...) kierowaną przez Rudolfa Skowrońskiego (płk.służb) spólkę
    wiadomosci.onet.pl


    2011-03-31 10:59
    Sąd Najwyższy utrzymał karę 10 miesięcy więzienia za ucieczkę z (...) o talibach w Klewkach informatora Andrzeja Leppera (...) gospodarstwa ...
    biznes.onet.pl


    Wtedy też pojawił się wyśmiewany wątek talibów lądujących w Klewkach (później
    okazało się że Skowroński zamierzał handlować szmaragdami z afgańskim ...

    http://ludzie.wprost.pl/sylwetka/Rudolf-Skowronski/

    -


    15 Sie 2010 ... Interesujący zbieg okoliczności z tymi Klewkami: Bogdan Gasiński i Rudolf
    Skowroński widzieli Talibów około 32 km (w lini prostej) od ...

    http://missjonash.blox.pl/tagi_b/22043/Aleksander-Kwasniewski.html




    8 Wrz 2010 ... Na betonowych płytach - mówi Lepper i dodaje, że w Klewkach ... Rudolf
    Skowroński zaginął. Teraz go szukają, ale tak żeby nie znaleźć. ...

    http://www.fakt.pl/Tylko-u-nas-Leppe…wic-o-talibach,artykuly,81786,1.html



    27 Mar 2011 ... Bogdan G., czyli Klewki wiecznie żywe. Bogdan mówi: oskarżony ... Ale na tym
    koniec, bo nie stawili się świadkowie Lepper i Skowroński. ...

    http://www.polityka.pl/kraj/analizy/…an-g-czyli-klewki-wiecznie-zywe.read




    19 Mar 2011... w Klewkach pod Olsztynem, wchodzącego w skład majątku firmy Inter Commerce
    należącej do biznesmena Rudolfa Skowrońskiego (zniknął bez ...

    http://archiwum.polityka.pl/art/bogdan-mowi-oskarzony,430614.html




    27 Cze 2011 ... Gasiński – b. zootechnik z gospodarstwa rolnego w Klewkach pod Olsztynem,
    własności firmy Inter Commerce biznesmena Rudolfa Skowrońskiego ...

    http://marucha.wordpress.com/2011/06…matyczna-do-rzadu-wielkiej-brytanii/



    3 Maj 2009 ... W 2001 r. zasłynął odkryciem w mazurskiej wsi Klewki talibów, którzy ... jest
    poszukiwany obecnie przez organy ścigania Rudolf Skowroński). ...

    http://www.polskatimes.pl/stronaglow…i-zlozyl-donos-na-stoklose,id,t.html



    (Chodzi o taśmy, które Andrzej Lepper ma w swoim sejfie i które maja
    skompromitowac premiera - red.) - Z Klewkami to nas Rudolf Skowroński wpuścił
    ...

    http://info.wiadomosci.gazeta.pl/szukaj/wiadomosci/Andrzej+Rudolf

    -


    19 Gru 2010 ... Pryncypał z Sorkwit odwiedził Klewki kilka razy, zawsze towarzysząc Rudolfowi
    Skowrońskiemu. - Jerzy Nagraba publicznie chwalił się, ...

    http://marucha.wordpress.com/2010/12…-w-polsce-odnaleziono-ksiazke-lotow/

    -


    8 Paź 2010 ... Choć utrudniało to wiele spraw, Skowroński pozostał prezesem IC. .... że w
    prowadzonym przez Skowrońskich gospodarstwie w Klewkach talibowie ...

    http://www.polityka.pl/kraj/analizy/…atsi-polacy-na-listach-gonczych.read



    10 Wrz 2009 ... Twierdził, że wzięli łapówki od Rudolfa Skowrońskiego, właściciela gospodarstwa
    rolnego w Klewkach, który miał przemycać narkotyki z ...

    http://www.rp.pl/artykul/361109.html


    3 dni temu... o \"talibach w Klewkach\" postawiły go na granicy kompromitacji, .... Teraz
    Bogucka-Skowrońska broni liderów Związku Zawodowego ...

    http://www.przeglad-tygodnik.pl/pl/artykul/50-najbardziej-wplywowych-zwi...




    16 Cze 2011 ... Klewki i wyzyty talibów dotyczyły handlu (taki sobie . ... przez kierowaną przez
    Rudolfa Skowrońskiego (płk.służb) spólkę Inter Commerce. ...

    http://natemat.onet.pl/4/inter_diament



    Maryla

    ------------------------------------------------------

    Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

     

    avatar użytkownika Maryla

    84. Czerska wali cepem na oslep dopaść Macierewicza

    Komisja dla Macierewicza? "Trzeba zareagować, bo przyjdą następni szaleńcy"
    Rafał Grupiński stwierdził, że Platforma Obywatelska ma "przygotowaną
    własną wersję wniosku o komisję śledczą ds. Macierewicza. - Schetyna
    byłby bardzo dobrym szefem komisji - powiedział na antenie RMF FM.
    - To, czy PO poprze już złożony wniosek o komisję śledczą, to będzie
    decyzja klubu, po dyskusji z premierem, jednak posłowie będą głosować
    zgodnie z własnym sumieniem - zaznaczył. Szef klubu PO podkreślił, że
    jego zdaniem w ten sprawie nie powinna obowiązywać dyscyplina partyjna.


    Zdaniem Grupińskiego komisja powinna zająć się kwestią
    "odpowiedzialności politycznej" Macierewicza. - On jest politycznym
    szaleńcem. Kiedy powierzano mu likwidację WSI, czujność nas zawiodła -
    powiedział polityk. Rafał Grupiński przekonywał, że reakcja państwa w
    tej sprawie jest niezbędna. - Przyjdzie następny szaleniec i uzna, że
    ponieważ Antoni Macierewicz nie został w żaden sposób rozliczony ani
    ukarany, to on też może teraz rozwiązać cały wywiad, kontrwywiad polski,
    wystawić Polskę na wielkie niebezpieczeństwo - stwierdził.
    Donald Tusk wciąż nie podjął decyzji ws. Komisji. - Zapoznam się z
    opiniami tych, którzy są w tej dziedzinie naprawdę specjalistami i nie
    zajmują się polityką, tylko bezpieczeństwem państwa - powiedział w
    środę.

    Prokurator Seremet: Nie boję się komisji śledczej ws. Macierewicza i...

    Wojciech Czuchnowski, Mariusz Jałoszewski

    WOJCIECH CZUCHNOWSKI, MARIUSZ JAŁOSZEWSKI:
    Żałuje pan, że prokuratura umorzyła śledztwo w sprawie raportu WSI i
    Antoniego Macierewicza? Wywołała polityczną burzę. Uzasadnienie brzmi
    jak akt oskarżenia, ale konkluzja jest taka, jakby prokurator chował
    głowę w piasek. Ze strachu przed Macierewiczem i PiS? Prezydent
    Bronisław Komorowski znowu mówi, że szybko trzeba reformować
    prokuraturę, i to bez pytania Seremeta o głos.



    ANDRZEJ SEREMET: Już przywykłem do tego, że decyzje prokuratury, które
    budzą jakieś kontrowersje, a nie są aprobowane przez polityków, zajadle
    się krytykuje. Ale natężenia tej krytyki nie rozumiem i nie akceptuję.
    Nie będę spełniać niczyich oczekiwań politycznych.

    Nie jest tak, że proces stosowania prawa jest jak produkcja surówki. Komponenty wrzucimy do pieca, zaprogramujemy temperaturę i wyjdzie oczekiwany produkt. Z prawem tak się nie da.


    Postanowienie o umorzeniu jest dowodem na to, że prokurator
    ustalił fakty i dokonał pewnej interpretacji prawa. Niektórzy uważają,
    że ten stan faktyczny wyczerpuje znamiona przestępstw opisanych w
    kodeksie karnym, a prokurator - że nie wyczerpuje.

    Ja
    aprobuję sposób rozumowania przedstawiony w umorzeniu. Co nie oznacza,
    że nie można wnioskować inaczej. Sądy też interpretują prawo i też
    często różne składy mają odmienne stanowisko w tej samej sprawie.

    Sprawę
    raportu WSI prowadziło po kolei trzech prokuratorów. Dwóch pierwszych
    chciało stawiać zarzuty, składali wnioski o uchylenie immunitetu
    Macierewiczowi. Ten drugi złożył rezygnację, bo ponoć miał dość ataków
    na prawicowych portalach. Mało przekonujące. Prokurator uległ naciskom
    kilku prawicowych portali?


    - Mam oświadczenie
    prokuratora Krzysztofa Kucińskiego, który wniósł o wyłączenie go z tej
    sprawy. Posługuje się nie tylko tymi argumentami. Pisze też, że
    kierownictwo Prokuratury Apelacyjnej w Warszawie
    nie zgodziło się na postawienie zarzutów Antoniemu Macierewiczowi.
    Ponieważ on nadal uważa, że ma racje, to żeby nie być posądzonym o brak
    obiektywizmu, poprosił o wyłączenie.

    A więc decyzję o umorzeniu podjęło kierownictwo prokuratury apelacyjnej?

    - Nie. Decyzję podjął prokurator, który nie był do niczego zmuszany.

    Nowy, trzeci już prokurator, bo ten, co chciał stawiać zarzuty, zrezygnował.


    - W prokuraturze apelacyjnej odbyła się narada po dwóch
    wnioskach o uchylenie immunitetu, które przedstawiali poprzedni
    referenci tej sprawy. Czyli Katarzyna Szeska i Krzysztof Kuciński. Taki
    wniosek składa się za pośrednictwem prokuratora generalnego. Uznałem, że
    trzeba go dokładnie zanalizować. Z tej analizy wynikły wątpliwości,
    które potem stały się głównymi argumentami do umorzenia postępowania.

    Co wynika z analizy?


    - Odpowiedź na pytanie, czy szef komisji weryfikacyjnej Antoni
    Macierewicz był funkcjonariuszem publicznym oraz jaki charakter prawny
    ma raport, tzn. czy jest dokumentem, w którym można poświadczyć
    nieprawdę, czy Antoni Macierewicz podżegał do ujawnienia tajemnicy
    państwowej przez prezydenta oraz czy naraził na niebezpieczeństwo
    agentów wojskowych służb.

    W tych wątkach uznałem, że
    stanowisko prokuratury apelacyjnej jest niewłaściwe. Przedstawiono mi
    drugi wniosek o uchylenie immunitetu - prawie identyczny - no i ponownie
    zajęła się nim Prokuratura Generalna, stwierdzając za moją aprobatą, że
    wywody prawne są nietrafne.

    Dlaczego pierwszy prokurator zrezygnował ze sprawy?

    - Został przeniesiony do wydziału sądowego.

    A Kuciński trwał przy swoim.

    - Trwał przy swoim i nie można było tego zmienić.

    Uznał, że jeśli przełożeni uważają inaczej, to on się odsunie?

    - Tak to wyglądało.


    Na jakiej zasadzie przyznano sprawę ostatniemu prokuratorowi, który ją umorzył?


    - Spodziewam się dociekania, że pan prokurator Leszek Stryjewski
    został jakby celowo skierowany do tej sprawy, bo wcześniej był w
    Prokuraturze Generalnej w ramach delegacji. Jak ktoś chce teorię
    spiskową pisać, to pewnie ją napisze. Rzeczywiście pan Stryjewski był w
    PG na delegacji, bo mieliśmy braki kadrowe. Potem przez dwa miesiące
    zapoznał się ze sprawą, wyrobił sobie zdanie i napisał uzasadnienie
    umorzenia na 150 stron. Wszystkie czynności praktycznie były tam już
    wykonane i należało tę sprawę ocenić tylko pod kątem prawnym.

    I tak szybko napisał uzasadnienie?


    - Kiedy byłem sędzią i miałem potrzebę, to w ciągu dwóch dni
    pisałem uzasadnienie na 60-70 stron, siedząc nocami. To nie jest tak, że
    pisze się od zera. Były już gotowe opisy stanu faktycznego, np. we
    wnioskach o uchylenie immunitetu.

    Wygląda to tak, że prokuratura zgadza się co do faktów, że raport to kiepski dokument, ale szukała chętnego do umorzenia.

    - Że je wymuszono?

    To pan powiedział.

    - To nie są moje decyzje, tylko prokuratora apelacyjnego.

    Ale prokurator, który sprawę umorzył, dostał ją w ostatniej chwili i szybko wyrobił sobie zdanie, że trzeba umorzyć.

    - Rzecz nie dotyczyła ustalenia faktów, tylko oceny prawnej.

    Chce pan powiedzieć, że prokuratura apelacyjna nie miała pewności, jaką decyzję podejmie ten prokurator?

    - Oczywiście, że nie. Nie jest możliwe ręczne sterowanie, nie ma na to szans.

    Wejdźmy w skórę prokuratora. Dostaje sprawę, co do której wie, że przełożeni uważają, iż nadaje się do umorzenia.


    - I mógł postąpić jak pan Kuciński, który po naradzie podpisał
    notatkę urzędową, że nie było na niego żadnego wpływu, że po prostu na
    naradzie przerzucano się argumentacją prawną.

    Może zamiast dawać sprawę trzeciemu referentowi, lepiej było przenieść śledztwo do innego miasta, z dala od polityków.

    - Zaraz by pisano, że Seremet usiłuje coś wykombinować.

    Ale śledztwo w sprawie więzień CIA przeniesiono.

    - Oczywiście, i to z powodów takich, których raz, że nie ujawnię, a dwa, że jestem przekonany, że było to właściwe.

    Głównym
    powodem umorzenia śledztwa w sprawie raportu WSI jest stwierdzenie, że
    Macierewicz nie jest funkcjonariuszem publicznym. Tymczasem sąd
    rejonowy, umarzając śledztwo wobec członków komisji weryfikacyjnej ds.
    WSI, orzekł, że jednak był funkcjonariuszem publicznym. I można mu
    postawić zarzuty.


    - Szanuję jako wieloletni
    sędzia orzeczenia sądowe, ale to nie znaczy, że prokuratorzy mają je
    przyjmować na klęczkach i nie podejmować dyskusji. W przekonaniu
    prokuratora piszącego decyzję o umorzeniu sąd nie miał racji.

    Ja się pod tym podpisuję, kładąc na szalę wiele.
    Dlaczego? Zgodnie z prawem funkcjonariuszem publicznym jest osoba
    zatrudniona w organach administracji państwowej, w innych instytucjach
    lub innych organach państwowych. Antoni Macierewicz byłby
    funkcjonariuszem publicznym, gdyby był pracownikiem komisji
    weryfikacyjnej. A nie był.

    Nikt nie był jej pracownikiem, również weryfikatorzy. Nie brali wynagrodzenia.


    - Pobierali diety. Komisja weryfikacyjna to był "inny organ
    państwowy". Został utworzony na podstawie ustawy. Jeżeli zatrudniono by
    tam kogoś, tj. gdyby powstał stosunek pracy, to byłby on
    funkcjonariuszem publicznym, pracownikiem organu państwowego. Wiemy, że
    zatrudnienia nie było.

    Prokurator przyjmuje więc korzystną dla Macierewicza interpretację, że był pełniącym funkcję publiczną, i umarza.


    - Świetnie, że o to pytacie. Bo echem odbiło się w mediach, że
    prokurator przyjął, że Antoni Macierewicz był osobą prywatną, co jest
    nieprawdą. Prokurator wyraźnie napisał, że choć Macierewicz nie był
    funkcjonariuszem publicznym, był osobą pełniącą funkcję publiczną, a to
    nie to samo. Przyprawia się gębę prokuraturze i posądza ją o motywacje
    polityczne.

    Dlaczego ze strony obecnych krytyków nie było
    takich komentarzy, gdy prokuratura legnicka odmówiła wszczęcia
    postępowania w sprawie tzw. taśm podsłuchowych związanych z PO? Tam
    sytuacja jest identyczna. Prokurator dokonywał wykładni pojęcia "inna
    instytucja, która gospodaruje środkami pieniężnymi". Trzeba było zbadać,
    czy KGHM, na który się powoływano, jest taką jednostką, mieszczącą się w
    tym pojęciu, czy nie. Uznano, że nie. Nie słyszałem wtedy histerii.
    Posądzano nas o to, że chcemy się przypodobać obozowi rządzącemu.

    Osoby pełniącej funkcję publiczną nie można oskarżyć?


    - Nie, bo w art. 231 kk mowa jest o funkcjonariuszu publicznym, a
    nie o osobie pełniącej funkcję publiczną. To jest zasadnicza różnica.

    Macierewicz był wiceszefem MON.


    - Wszystkie te działania podejmował jako przewodniczący komisji
    weryfikacyjnej. Nie miało to nic wspólnego z MON. Prezydent Kaczyński,
    wskazując przewodniczącego, mógł powołać człowieka z ulicy, nie było
    żadnych kryteriów, kto mógł pełnić tę funkcję. Co więcej, to prezydent
    decydował, co można ujawnić. Niektórzy oczekiwaliby odpowiedzialności
    Antoniego Macierewicza za ujawnienie raportu. On niczego nie ujawniał,
    on stworzył dokument, który przesłał prezydentowi, i ten go ujawnił.

    W umorzeniu jest napisane, że prezydent też nie odpowiada za ujawnienie raportu.


    - Bo prezydent skorzystał z możliwości, jaką dawało mu prawo.
    Zwróćmy uwagę, że ujawnił ten raport, lecz nie zgodził się na ujawnienie
    aneksu.

    Państwo ujawniło swoich szpiegów, ujawniło współpracowników, i nikt nie odpowiada.

    - To mamy ścigać posłów za taką ustawę? Nie znam przypadku państwa, które sobie zafundowało taki pasztet.

    Jak zrozumieć, że nie miało to związku z MON, skoro MON teraz przeprasza byłych oficerów WSI pomówionych w raporcie.


    - Ja też mogę być zdezorientowany, czytając historię choroby,
    którą dał mi lekarz, bo po prostu nie znam pewnych pojęć i nie znam
    pewnych procesów.

    Wchodzimy na grunt odpowiedzialności
    skarbu państwa (reprezentowanego przez MON) za działalność Macierewicza i
    za naruszenie prawa cywilnego, czyli dóbr osobistych, poprzez napisanie
    nieprawdziwych informacji czy wręcz insynuacji w raporcie.


    Za naruszenie prawa przy wykonywaniu władzy publicznej odpowiada
    skarb państwa. Tylko czym innym jest odpowiedzialność autora raportu na
    gruncie prawa karnego, a czym innym na gruncie prawa cywilnego, gdzie za
    bezprawne działania powstałe przy wykonywaniu władzy publicznej
    odpowiada skarb państwa.

    Sądy cywilne na początku miały
    problem z określeniem strony pozwanej, ale uznały, że reprezentantem
    skarbu państwa jest MON, który miał nadzór nad służbami wojskowymi.

    Macierewicz tak się nie broni. On uważa, że był funkcjonariuszem publicznym, że jego raport jest ważnym dokumentem.

    - To nie ma najmniejszego znaczenia.

    On gdyby miał proces, dążyłby do tego, żeby udowodnić, że napisał prawdę.

    - Prokurator w postanowieniu o umorzeniu wyraził przeciwne zdanie.

    Z boku to wygląda tak, że co człowiek, to opinia.


    - Po to mamy Sąd Najwyższy, żeby ujednolicał orzeczenia sądów,
    które są niezawisłe w zakresie stosowania prawa i często się różnią w
    ocenach prawnych. Prokuratorzy także są niezależni w swoich czynnościach
    procesowych, w tym w ocenie prawnej. Pierwszy raz rozstrzygamy tego
    typu sprawę.

    Z boku to
    wygląda inaczej. Politycy umorzenie odebrali jako obronę Macierewicza.
    Ostatnio pan dużo oberwał od Platformy. Premier nie podpisał pana
    dorocznego sprawozdania, prezydent ciągle upomina. W tym roku zaczyna
    się maraton wyborczy, sondaże niepewne. Może wrócić PiS. Może pan się
    ustawia pod PiS?


    - Fantastyczny tok
    rozumowania. Jeszcze może mam być kandydatem na prezydenta, bo np. Roman
    Giertych już stroi mnie w takie szaty. Dajcie spokój, panowie

    Komisja śledcza jest potrzebna?

    - Jeśli politycy tak zdecydują, to ona powstanie. Nie boję się jej, bo nie mam nic do ukrycia.


    Rozumiem, że komisja zajmowałaby się wyłącznie raportem i
    stwierdziłaby w drodze głosowania, czy ocena prawna prokuratora jest
    właściwa, czy też nie. Ale chyba nie jest zadaniem komisji sejmowej
    poprawianie, weryfikowanie orzeczeń w zakresie prawa wydanych przez
    prokuratora i uprzedzanie sądów, które rozpatrzą zażalenie w tej
    sprawie.

    Czy PiS, pisząc
    ustawę o WSI, specjalnie zabezpieczył weryfikatorów, żeby byli niejako
    poza prawem i nie można było ich pociągnąć do odpowiedzialności prawnej?


    - Jestem pełen uznania dla kompetencji
    posłów tworzących prawo, ale nie aż do tego stopnia, żebym twierdził, że
    są zdolni czy byli wtedy zdolni do przewidzenia dwóch czy trzech kroków
    naprzód jak szachista.

    Zapytajmy, kto głosował za tą
    ustawą. W Sejmie osiągnięto zdecydowaną większość. I teraz są żale, że w
    raporcie ujawniono nazwiska agentów i operacje. Trzeba było pomyśleć o
    tym wcześniej.

    Platforma chyba nie głosowała za taką treścią raportu.


    - Zaraz. Ustawa dawała prezydentowi prawo do zniesienia klauzuli
    tajemnicy państwowej. Członkom komisji dawała wgląd w najtajniejsze
    dokumenty. To co, Sejm nie przewidział, że prezydent może pomyśleć, że
    to nikomu nie szkodzi, i opublikuje raport? Wtedy wszyscy, którzy dążyli
    do likwidacji WSI, nie wiedzieli, że taki może być efekt?


    I dzisiaj prokuraturę chce się do tej walki politycznej wkręcić i
    prokuraturą próbuje się te błędy maskować. Przecież od razu było widać,
    że może nastąpić taka sytuacja. Na to się zgodził Sejm.

    Sejm stworzył też organ, którego - jak widać - nie da się rozliczyć. Majstersztyk lub brak woli prokuratury.


    - Można rozliczyć w rozmaity sposób. Czy opinia publiczna
    oczekuje, że represja karna to jest jedyny sposób do rozliczenia?

    To jak rozliczyć Macierewicza? Za komisją śledczą też pan nie jest.


    - Bo jestem sceptyczny. Co miałaby stwierdzić komisja?
    Napiętnować Macierewicza? Fakty zostały ustalone przez prokuraturę i
    sądy cywilne. Szereg informacji w raporcie było nieprawdziwych.

    Można go rozliczyć z tego, jak wykonał uchwałę Sejmu.


    - Prokurator go rozliczył - wykonał źle. A dlaczegóż nikt nie
    rozliczył Macierewicza za słynne wykonanie lustracji? Już 20 lat z tym
    żyjemy i Macierewicz jest przekonany, że zrobił to wspaniale. To nie
    jest rola prokuratora.

    Nadal nie wiemy, jak go rozliczyć.


    - To nie jest moje zadanie, nie jestem politykiem. Prawo karne
    nie zawsze jest i nie powinno być używane do rozliczania i regulowania
    stosunków międzyludzkich na wszystkich poziomach. Jest odpowiedzialność
    cywilna. Część osób z niej skorzystała.

    Płaci skarb państwa.


    - Nie wymagajcie ode mnie bycia adwokatem MON czy skarbu
    państwa, ale może należałoby z regresem wystąpić przeciwko
    Macierewiczowi? Niech prawnicy nad tym myślą.

    Czyli zostaje tylko odpowiedzialność polityczna?

    - Polityczna i cywilna.

    Czytając
    uzasadnienie, można dojść do wniosku, że za kilka spraw z raportu można
    by rozliczyć jednak Macierewicza. Ale śledztwo trwało kilka lat i
    zarzuty się przedawniły. To wasza wina.


    - To,
    ile trwało śledztwo, to pytanie do referentów. W Prokuraturze
    Generalnej mieliśmy krytyczne uwagi odnośnie tempa tego postępowania i o
    tym referenci wiedzieli. Przedawnienie dotyczy głównie pomówienia
    oficerów WSI, czyli artykułu 212 kk.

    Czyli złamano prawo, ale nie ma winnych? To wbrew zasadom sprawiedliwości. Po tej sprawie pozostaje niesmak.


    - Ani prokurator, ani sąd nie mogą się kierować tym, czego
    oczekuje od nich część komentatorów, dziennikarzy, opinii publicznej,
    polityków.

    Trzeba umieć płynąć pod prąd i podejmować
    decyzję zgodną z najlepszym rozumieniem prawa i w zgodzie ze swoim
    sumieniem. To absolutny elementarz sędziego i prokuratora.


    Mnie pan Macierewicz ani brat, ani swat. Był łaskaw wypowiedzieć się o
    prokuraturze nie raz i nie dwa tak, że zaciskaliśmy zęby. I zaciskamy
    nadal, prowadząc śledztwo smoleńskie. Nie zapomnę tego, że w niedawnych
    występach w USA
    Macierewicz stwierdził, że nie ma innego organu polskiego niż jego
    komisja, a inne są niepolskie. W Sejmie oskarżał nas o zaprzaństwo. Są
    to najcięższe zarzuty, w istocie o zdradę. Ale, na litość boską,
    prokurator zamyka oczy - bo nie powiem, że zaciska nos - kiedy prowadzi
    postępowanie. On ma sprawę konkretnego człowieka. Ma fakty i prawo.

    Czy działalność Macierewicza, jego emocjonalne konferencje dewastują państwo?

    - Nie namówicie mnie na polityczną ocenę działań Macierewicza.




    Dlaczego zlikwidowano WSI

    Od kilku tygodni opinia publiczna zarzucana jest informacjami na
    temat rzekomych przestępstw, które miał popełnić Antoni Macierewicz w
    czasie weryfikacji żołnierzy Wojskowych Służb Informacyjnych. Media
    oskarżały przewodniczącego Komisji Weryfikacyjnej o kolejne
    niegodziwości, łącznie ze „zdradą stanu”. Partia Janusza Palikota
    zaproponowała nawet powołanie sejmowej komisji śledczej, projekt poparł
    SLD. Obserwując te niespokojne harce obrońców WSI, można odnieść
    wrażenie, że czas cofnął się o kilkanaście lat, prawie do lat PRL.

    WSI nigdy nie miały dobrej marki, nawet w środowisku obecnych
    obrońców. Były one wielokrotnie oskarżane o liczne nieprawidłowości, złą
    pracę, zaniechania w ochronie bezpieczeństwa państwa. Wystarczy
    przypomnieć sejmową dyskusję z 2003 roku, kiedy posłowie omawiali ustawę
    dotyczącą tej służby.

    Nawet dla PO: „haniebne, szkodliwe i zdradzieckie”

    W trakcie debaty padały pod adresem WSI najcięższe oskarżenia. W
    dodatku nie formułowali ich jedynie posłowie PiS i ROP, ale również
    parlamentarzyści Platformy Obywatelskiej.

    Nieżyjący już poseł Konstanty Miodowicz wprost mówił o infiltracji
    kadry WSI i sugerował zdradę: „Służby wojskowe III Rzeczypospolitej
    okazały się podatne na zmasowaną infiltrację kadry przez obce, w tym
    wrogie służby wywiadowcze. Niektóre przypadki ilustrujące ten stan
    rzeczy bulwersują i napawają lękiem. Wśród przestępstw wobec
    Rzeczypospolitej Polskiej niełatwo wyobrazić sobie bardziej haniebne,
    szkodliwe i zdradzieckie”.

    Miodowicz wskazał również na liczne nieprawidłowości w pracy WSI.
    Według parlamentarzysty PO nieprawidłowości dotyczyły np.
    „kryminalizacji części kadry oficerskiej”, procederu nielegalnego handlu
    bronią, wprowadzania w błąd cywilnych przełożonych – w tym również
    premiera i prezydenta, dezinformowania innych służb
    operacyjno-informacyjnych. Natomiast Jan Olszewski przypomniał wtedy, że
    szczytowym wykwitem działalności wojskowych służb specjalnych była
    instytucja Funduszu Obsługi Zadłużenia Zagranicznego. Antoni Macierewicz
    pytał: „Dlaczego wobec służby, która zapisała się w dziejach Polaków,
    narodu i państwa polskiego chyba najgorzej ze wszystkich służb
    sowieckich, nie podjęto żadnego zabezpieczenia, by sowiecka agentura i
    ludzie, którzy są odpowiedzialni za nieszczęścia Polski, nie pełnili
    dalej wysokich funkcji w Wojskowych Służbach Informacyjnych
    niepodległego państwa polskiego?”.

    Warto również przypomnieć, że o konieczności przeprowadzenia zmian w
    WSI mówili także inni posłowie PO – Paweł Graś i Jan Rokita. W zasadzie
    jedynym konsekwentnym i jawnym obrońcą WSI był SLD, i to głównie część
    związana z urzędującym wtedy prezydentem Aleksandrem Kwaśniewskim.
    Ówczesnym szefem tych służb był Marek Dukaczewski, który przed objęciem
    tej funkcji był wiceszefem prezydenckiego Biura Bezpieczeństwa
    Narodowego.

    Podporządkowani Moskwie

    WSI zasłużyły na taką opinię, chociaż powstały w 1991 roku, to przez
    lata III RP nie przeszły gruntownej zmiany, a kadra żołnierska, która
    jeszcze w latach 80. walczyła z zagrożeniem NATO, kończyła kursy w
    Moskwie, ścigała solidarnościową opozycję i ograniczała wpływy
    „reakcyjnego” Kościoła katolickiego w środowiskach wojskowych, mogła bez
    przeszkód przejść do nowej struktury – WSI. Ta nowa służba utworzona
    została z komunistycznego wywiadu i kontrwywiadu wojskowego. W czasach
    PRL pion kontrwywiadu, funkcjonujący w ramach Wojskowej Służby
    Wewnętrznej, oraz pion wywiadu, czy Zarząd II Sztabu Generalnego
    Ludowego Wojska Polskiego, były ściśle związane z sowieckimi służbami.
    Żołnierze wywiadu wojskowego PRL realizowali zadania na rzecz Moskwy.
    Kończyli sowieckie kursy. Jednym z nich był także Marek Dukaczewski,
    choć sam tłumaczył, że było to tylko „dwumiesięczne seminarium”.

    Przy WSW funkcjonowali oficjalni rezydenci KGB. Mogli oni swobodnie
    kontaktować się ze wszystkimi oficerami WSW. Taka sytuacja sprzyjała
    pozyskiwaniu przez KGB i inne sowieckie służby współpracowników z grona
    oficerów WSW i zwykłej kadry wojskowej. WSW miała ograniczone
    możliwości, była odpowiedzialna za ochronę jednostek LWP. W czasach PRL
    za współpracę z sowieckimi służbami specjalnymi nie groziły żadne
    sankcje, wręcz przeciwnie. Dobre kontakty z „radzieckimi” mogły
    przyspieszyć karierę każdego oficera. Rezydentura KGB funkcjonowała do
    stycznia 1990 roku, czyli jeszcze w okresie funkcjonowania rządu
    Tadeusza Mazowieckiego. Ostatnim sowieckim rezydentem był gen.
    Aleksander Fomin. Za czasów ostatniego szefa WSW – gen. Edmunda Buły
    wiele akt WSW zostało zmikrofilmowanych i przekazanych KGB.

    Część oficerów, którzy po 1990 roku znaleźli się w WSI, przeszło
    szkolenie w moskiewskiej akademii KGB i na kursach GRU. Warto
    podkreślić, że ta wiedza nie była tajemnicą dla nowych elit politycznych
    III RP. Informacje o ścisłej współpracy elity WSI z sowieckimi służbami
    specjalnymi pojawiły się już na początku lat 90. w raporcie komisji
    Janusza Okrzesika, która badała działalność WSW w czasach PRL. Jeszcze w
    2006 roku w WSI służyli żołnierze, którzy przeszli takie szkolenie.
    Prawdziwym skandalem III RP było to, że przez lata nie podjęto decyzji o
    odsunięciu ich od wpływu na bezpieczeństwo państwa.

    Wpływy w wojsku, finansach i mediach

    Jedynym wyjątkiem był rząd premiera Jana Olszewskiego, który podjął
    pierwszą próbę zlikwidowania imperium WSI. Wprawdzie była to próba
    nieudana, ujawniła siłę tej struktury. Sam premier Olszewski w
    późniejszym wywiadzie mówił: „Jeżeli chcemy mieć pełną władzę nad
    naszymi służbami specjalnymi, to musimy mieć pewność, że kierownictwo
    tych służb gwarantuje lojalność”. Wskazał również, że służbami tymi
    dowodzili ludzie „szczególnego zaufania” ze strony Moskwy: „Kreml bardzo
    starannie dobierał ludzi do tych służb. Po puczu Janajewa okazało się,
    że właśnie w strukturze WSI są bardzo słabe punkty”.

    Ministrowie premiera Olszewskiego wskazywali, że „w wojsku istnieje
    niejawna postkomunistyczna struktura, mająca zasoby finansowe i wpływy w
    prasie”.

    Ta ocena z początku lat 90. została potwierdzona kolejnymi aferami,
    skandalami. O kolejnych nieprawidłowościach wokół WSI było głośno przez
    dwie dekady, informowali o nich opozycyjni posłowie i media: nielegalny
    handel bronią, afera tuszowania sprawy Oleksego, nieprzekazanie do IPN
    niektórych archiwaliów, afera paliwowa i Orlenu, afera FOZZ czy w końcu
    wpływ na życie polityczne. Jednak pomimo takiej wiedzy kolejne rządy, aż
    do 2006 roku, nie zdecydowały się naruszyć wpływów imperium WSI.
    Dlatego decyzja o likwidacji WSI była konsekwencją festiwalu kolejnych
    skandali wokół tej służby.

    Zamiast szukać szpiegów, inwigilowali opozycję

    Warto również wskazać, że WSI odnosiły bardzo mizerne efekty w pracy
    kontrwywiadowczej. To Urząd Ochrony Państwa aresztował w 1999 roku
    siatkę emerytowanych oficerów wojskowych służb specjalnych, których
    oskarżano o szpiegostwo na rzecz Związku Sowieckiego i Rosji. Główny
    podejrzany ukończył w latach 80. kurs w Moskwie, zarzucono mu
    przekazywanie Rosjanom tajnych dokumentów. O skali tego zjawiska
    świadczy fakt, że zatrzymano byłego szefa placówki kontrwywiadu WSW i
    WSI w Łodzi, również pozostali aresztowani oficerowie należeli do elity
    wojskowych służb specjalnych. Były to więc osoby ze ścisłego
    kierownictwa tych służb.

    Z drugiej strony WSI zajmowały się z wielką werwą inwigilacją
    dziennikarzy i posłów opozycji, zwłaszcza tych postulujących reformę
    służb wojskowych. Już w latach 90. niektóre media sygnalizowały ten
    problem. Jednak dopiero raport Antoniego Macierewicza z weryfikacji WSI
    ujawnił dokumenty z tych operacji. Udowodnił, że wojskowe służby
    specjalne przekroczyły swoje uprawnienia i inwigilowały swoich
    przeciwników politycznych. „Wiodącym” podejrzanym był Józef Szaniawski,
    który opublikował cykl artykułów na temat katastrofalnej sytuacji w
    wojskowych służbach specjalnych. WSI wobec autorów tych publikacji
    podjęły wiele działań operacyjnych. Mimo że był to rok 1992, to oficer
    WSI uzasadniał podjęcie tych czynności językiem czasów PRL: „Artykuły o
    WSI zamieszczane w czasopismach mają wspólne cele, a mianowicie:
    ukazanie WSI jako organizacji skompromitowanej, nomenklaturowej,
    zdradzieckiej, niesłużącej interesom Polski; lansowanie opinii, że WSI
    są strukturą niekompletną, zdegenerowaną i niezdolną do działań
    wywiadowczych i kontrwywiadowczych; wykazanie, że WSI są agendą służb
    specjalnych byłego Związku Radzieckiego”.

    Takich przykładów inwigilacji opozycji z lat 90. jest dużo, choćby
    operacja „Szpak”, dotycząca Radosława Sikorskiego, który obecnie
    odnalazł się w chórze obrońców WSI.

    Raport Antoniego Macierewicza potwierdził tylko bezhołowie w tej
    służbie i nieprzecięte związki z Moskwą. Natomiast sytuacja, w której
    duża część polityków, mediów, urzędników domaga się rozliczenia
    przewodniczącego Komisji Weryfikacyjnej, dowodzi tylko, że wpływy
    żołnierzy WSI, pomimo zlikwidowania tej służby, są nadal olbrzymie.

    Piotr Bączek

    Autor był członkiem Komisji Weryfikacyjnej ds. WSI. Do grudnia
    2007 r. pełnił funkcję szefa Zarządu Studiów i Analiz Służby
    Kontrwywiadu Wojskowego. Po objęciu urzędu prezydenta RP przez
    Bronisława Komorowskiego został wyrzucony z Biura Bezpieczeństwa
    Narodowego.

     

    Nieznany i nieudany zarzut dla Macierewicza za likwidację WSI. Minister sprawiedliwości: absurdalne umorzenie

    Prokurator Krzysztof Kuciński chciał ogłosić Antoniemu
    Macierewiczowi zarzut ujawnienia prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu...
    czytaj dalej »

    Oprócz tego tvn24.pl ustalił, że prokurator chciał też postawić zarzut Macierewiczowi za to, że pokazał raport prezydentowi.

    Zdaniem
    Kucińskiego, Macierewicz podał w raporcie z likwidacji WSI więcej
    informacji niż przewidywała to ustawa z 9 czerwca 2006 roku (mówiąca
    m.in. o likwidacji WSI i weryfikacji jej działań i sporządzeniu
    raportu).

    Prokurator uważał, że Macierewicz zawarł w raporcie
    informacje objęte tajemnicą, których - zdaniem Kucińskiego - nie mógł
    ujawnić prezydentowi.



    autor: Maciej Duda (m.duda2@tvn.pl), dziennikarz śledczy tvn24.pl, współpraca Klaudia Derebecka / Źródło: tvn24.pl
    Biernacki: Umorzenie śledztwa w sprawie WSI było...
    Uznanie Macierewicza za funkcjonariusza publicznego nie było istotne
    w sprawach cywilnych. Jest jednak kluczowe w przypadku sprawy karnej
    prowadzonej przez prokuraturę. - Uzasadnienie umorzenia śledztwa jest
    absurdalne w świetle szeregu uzasadnień sądów w sprawach cywilnych
    z powództwa pokrzywdzonych raportem Macierewicza - powiedział
    dla tvn24.pl minister Biernacki.

    Kalisz: Twórcy ustawy o likwidacji WSI zrobili Kaczyńskich w konia

    Kalisz: Twórcy ustawy o likwidacji WSI zrobili Kaczyńskich w konia

    - Mam wrażenie, że twórcy ustawy (o likwidacji
    Wojskowych Służb Informacyjnych - red. ) zrobili w konia Kaczyńskich,...
    czytaj dalej »

    Sławomir Sieradzki
    TVN
    broni WSI jak niegdyś program "Studio 2" Mariusza Waltera "eksponował
    osiągnięcia MO i SB". Pamiętający PRL muszą mieć Déjà vu


    "Walter to najzdolniejszy w ogóle redaktor telewizyjny w Polsce,
    który przedstawia tow. Mieczysławowi Rakowskiemu i mnie sporo
    interesujących koncepcji ogólnopolitycznych i propagandowych."

    Nowa furtka do zajęcia się likwidacją WSI? SLD chce przekształcić speckomisję w komisję śledczą

    Donald Tusk nie zdecydował jeszcze o stanowisku partii w tej sprawie.


    Maryla

    ------------------------------------------------------

    Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

     

    avatar użytkownika Maryla

    85. MAKOWSKI, LEPIEJ POWIEDZ, CO ZE SKOWROŃSKIM

    Makowski: Macierewicz zna się na wywiadzie, jak świnia
    W raporcie z likwidacji WSI Antoni Macierewicz kłamał, konfabulował i wprowadzał w błąd nie tylko opinię publiczną, ale również ówczesnego prezydenta Lecha Kaczyńskiego i premiera - powiedział na antenie TVP Info płk Aleksander Makowski.
    Myślę, że Antoni Macierewicz zdenerwował się i odleciał - skomentował Aleksander Makowski, ubiegłotygodniową wypowiedz Antonia Macierewicza. Podczas konferencji prasowej został on zapytany czy czuje się winny śmierci polskich żołnierzy w Afganistanie. Odpowiedział, że winę ponoszą talibowie i Aleksander Makowski - podaje TVP Info. Prawda jest taka, że pracowałem wywiadowczo w Afganistanie przez 10 lat, a Antoni Macierewicz nie spędził tam ani jednego dnia. Żołnierze, z którymi rozmawiam, którzy przeszli przez Afganistan, nie mają wątpliwości, w jakim kierunku szły moje działania i że miały na celu ochronę kontyngentu, który w 2007 roku miał zawitać do Afganistanu - powiedział płk Makowski. - Antoni Macierewicz zna się na wywiadzie, jak świnia na gwiazdach - dodał.

    Makowski pytany dlaczego stał się wrogiem numer jeden Antoniego Macierewicza, powiedział: - Ponieważ w raporcie z likwidacji WSI Antoni Macierewicz kłamał, konfabulował i wprowadzał w błąd nie tylko opinię publiczną, ale również ówczesnego prezydenta i premiera - opowiedział Makowski. - Wprowadził ich w błąd m.in. na konferencji prasowej 16 lutego (2007 r. - dop. red.), gdy stwierdził, że ma niezbite dowody na wszystko, co jest napisane w raporcie, a nie miał żadnych dowodów - dodał.

    --------------------------------------------
    * "zna się na wywiadzie, jak świnia na gwiazdach" TO TYTUŁ CHAMSKIEGO WPISU MONIKI OLEJNIK DLA GW.

    25 Wrz 2009 ... Zapytał on wtedy o łapówki dawane politykom, mówił też o lądowaniu talibów w
    Klewkach, gdzie Skowroński miał posiadłość. ...

    http://www.bibula.com/?p=14268


    Agresja
    WSI narasta. Płk Makowski: "Macierewicz zdenerwował się i odleciał. On
    zna się na wywiadzie, jak świnia na gwiazdach". I kto tu odleciał?

    „W raporcie z likwidacji WSI Antoni Macierewicz kłamał,
    konfabulował i wprowadzał w błąd nie tylko opinię publiczną, ale również
    ówczesnego prezydenta i premiera”.

    Makowski przyznał, że działał w wywiadzie w czasach, kiedy ministrem obrony był Radosław Sikorski.

    Pod rządami zmarłego prezydenta Lecha Kaczyńskiego działałem w wywiadzie wojskowym przez dwa lata

    – powiedział.

    Odnosząc się do pytania dlaczego Makowski stał się wrogiem numer jeden Antoniego Macierewicza, brnie w swoje bajania:

    Ponieważ w raporcie z likwidacji WSI Antoni Macierewicz
    kłamał, konfabulował i wprowadzał w błąd nie tylko opinię publiczną, ale
    również ówczesnego prezydenta i premiera.
    Wprowadził ich w
    błąd m.in. na konferencji prasowej 16 lutego (2007 r. – dop. red.), gdy
    stwierdził, że ma niezbite dowody na wszystko, co jest napisane w
    raporcie, a nie miał żadnych dowodów.

    Jak widać płk Makowski jest i będzie bardzo przydatny w kampanii
    atakowania Antoniego Macierewicza oraz procesu weryfikacji WSI. Jego
    przydatność jest równie wielka, jak jego domniemane sukcesy...

    "Dla oficera wywiadu zdrada to jest zdrada". Gen. Czempiński surowo o płk. Ryszardzie Kuklińskim

    "Ja boję się komisji śledczej z jednego względu, patrząc jak
    rozmawiał z Kraśko, w programie trzecim telewizji, w programie
    informacyjnym, to był monolog."

  • Likwidacja służb w interpretacji

    W "Procesie" Franza Kafki bohater Józef K. jest skazany
    na śmierć, choć nie wiadomo, dlaczego i za co. Literacka siła tej
    powieści polega na...

    Paweł Wroński


  • W dochodzeniach, które polska prokuratura prowadzi w sprawach
    działalności Antoniego Macierewicza, mamy "Proces" a rebours.
    Prokuratura i sądy dzięki zawiłej interpretacji prawa umarzają sprawy na
    pierwszy rzut oka nie do umorzenia.

    Prokurator generalny
    Andrzej Seremet mówi: "To interpretacja prawa". Ja podejrzewam, że
    różnica leży też w podejściu prokuratorów.

    W styczniu 2012 r. usiłował popełnić samobójstwo prokurator wojskowy płk
    Mikołaj Przybył, dla którego jako wojskowego informacja tajna była
    świętością. Jak twierdzi, ręka mu drgnęła i strzelił sobie w policzek.
    To była reakcja na decyzję prokuratury apelacyjnej, która ukręcała
    śledztwo ws. PiS-owskiego prokuratora Marka Pasionka. Wojskowi
    podejrzewali, że Pasionek wynosił materiały ze śledztwa smoleńskiego do
    dziennikarzy, a tajemnicami dochodzenia dzielił się z pracownikami
    ambasady USA.


    Płk Przybył nie rozumiał, dlaczego cywilna prokuratura umorzyła
    śledztwo prokuratury wojskowej w sprawie Pasionka, a jego oskarżyła o
    stosowanie niedozwolonych metod. Jego cywilni koledzy przeżyli już kilka
    politycznych rewolucji i wiedzieli, że sprawy związane ze służbami
    specjalnymi parzą i trzeba się od nich trzymać z daleka.


    "Nie pochwalam tego, co robił prokurator Pasionek" - stwierdził wówczas
    prokurator Seremet. Pasionkowi żadnych zarzutów nie postawiono. Nic mu
    się nie stało oprócz braku pochwały ze strony przełożonego.


    Jeden z największych skandali rządu PiS - sposób likwidacji WSI przez
    Macierewicza - prokuratura cywilna badała przez pięć lat. Prokurator
    stwierdził, że Macierewicz nakłamał, naraził na szwank interes państwa,
    ale jest niewinny niczym Królewna Śnieżka,
    bo nie był funkcjonariuszem publicznym, a raport nie był dokumentem
    prawnym. Wcześniejsza ocena prokuratury, czy Macierewicz był
    funkcjonariuszem publicznym, bywała różna, a sądy traktowały jego raport
    jednak jak dokument prawny.

    Oczywiście prokurator
    Seremet zgadza się, że Macierewicz wyrządził wiele zła. W wywiadzie dla
    "Wyborczej" (3 lutego) stwierdza natomiast, że "prokurator dokonał
    pewnej interpretacji". - Sorry, takie mamy prawo, a uchwalił je Sejm, w
    tym partie, które teraz mają żal do prokuratury - zdaje się mówić
    prokurator Seremet, bo o tym, że klimat mamy paskudny, to już wiemy od
    minister Elżbiety Bieńkowskiej.

    Niemal równocześnie po
    kilku latach okazało się, że z zabezpieczonych komputerów Służby
    Kontrwywiadu Wojskowego za czasów Antoniego Macierewicza zostają
    wyniesione przez funkcjonariuszy SKW dane agentów, które nigdy nie
    powinny być wyniesione. Następnie przez kilka miesięcy SKW nie ma nad
    nimi kontroli. Każdy wywiad wiele by dał, aby je uzyskać. Prokuratura
    stwierdziła, że nie popełniono przestępstwa, i uznała, że SKW nie miał
    statusu pokrzywdzonego w tej sprawie i zażalenia nie rozpatrzy. Zgoda,
    pokrzywdzony jest tu nie SKW, ale reputacja Polski, która chroni ludzi,
    którzy jej zaufali.

    Prokurator Seremet stwierdza w
    wywiadzie dla "Wyborczej", że "nie jest tak, że proces stosowania prawa
    jest jak produkcja surówki". Mam jednak wrażenie, że w sprawach
    związanych z WSI i Macierewiczem wywiązuje się z tego równie skutecznie
    jak z produkowania surówki.


    Skoro według prokuratora Seremeta, umarzając sprawę
    nieprawidłowości w czasie likwidacji WSI, prokurator zastosował "pewną
    interpretację prawa", to równie dobrze mogła być inna "interpretacja".
    Jeśli tak, to godzi się zapytać, w czyim interesie przyjęto
    interpretację taką, a nie inną. I czy przyjęto ją w interesie
    bezpieczeństwa Polski, czy bezpieczeństwa prokuratury.

  • Makowski jest ucieleśnieniem patologii WSI, ale również bohaterem na miarę obecnych czasów, na miarę czasów Tuska

    „W Polsce era hochsztaplerstwa i hochsztaplerów trwa w najlepsze,
    że ludzie na szczytach władzy kierują się często nie polskimi
    interesami, że Polska przestaje być wartością nadrzędną w życiu
    publicznym”.




  • Maryla

    ------------------------------------------------------

    Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

     

    avatar użytkownika Maryla

    86. Polowanie zostało odwołane,



    Donald
    Tusk przeciwny komisji śledczej ds. Macierewicza i likwidacji WSI.
    "Jako premier nie rekomenduję jej powołania. Będę prosił posłów PO, by
    zagłosowali przeciw"

    "Nie mam żadnych wątpliwości, że Macierewicz jest i był w
    przeszłości szkodnikiem. I że temperament, który prezentuje i być może
    zła wola spowodowały wiele szkód, jeśli chodzi o interesy państwa
    polskiego".

    Polowanie
    zostało odwołane, co nie oznacza końca nagonki. Ataki na Macierewicza
    będą napędzać kampanię PO, SLD i naganiaczy Palikota

    W obronie własnej Antoni Macierewicz mógłby poważnie zranić
    salonową zwierzynę spod różnych żyrandoli. I to nie on byłby
    „likwidowany”.




    Macierewicz
    odpowiada Tuskowi: "Premier zorientował się w pułapce, która jest na
    niego zastawiana. Obrońcy WSI są liczni w naszym kraju".

    "Jeśli ktoś uważa, że likwidacja komunistycznego aparatu, aparatu
    represji, przemocy, aparatu przenoszącego sowieckie wpływy do Polski,
    jest działaniem nagannym, to może powinien się zapisać do partii, która
    reprezentuje wpływy rosyjskie w Polsce".


    Schetyna o komisji ds. weryfikacji WSI: "Nie boję się wejścia w buty obrońcy WSI. Nie ma takiego zagrożenia..."

    „Chciałbym, żeby tę sprawę wyjaśnić. Ale nie robić tego z
    założeniem, że ta komisja musi coś powiedzieć. Sprawa jest do
    wyjaśnienia i opisania”.

    Zespół w

    Maryla

    ------------------------------------------------------

    Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

     

    avatar użytkownika Maryla

    87. Antoni "Nietykalny"

  • Antoni "Nietykalny" Macierewicz. Nikt nie rozliczy likwidatora WSI

    Premier Donald Tusk ogłosił wczoraj, że jest przeciwny
    powstaniu komisji śledczej, która rozliczyłaby Antoniego Macierewicza z
    tego, jak...

    Wojciech Czuchnowski


  • Wykorzystaliśmy szansę daną przez historię

    Dwadzieścia pięć lat temu lat dokonał się w Polsce cud
    Okrągłego Stołu. W kraju powstań, wojen i krwawych klęsk władza i
    opozycja podjęły...

    Adam Michnik



  • Brudziński
    krytycznie o III RP: "To 25 lat nie do końca wykorzystanej szansy.
    Winię za to elity i tych, którzy próbują na siłę tworzyć panteony
    bohaterów..."

    "Bronisław Komorowski w sprawie likwidacji Wojskowych Służb
    Informacyjnych pewno takiego spokojnego sumienia tutaj nie ma. (...) Z
    dużym zainteresowaniem usłyszałbym zeznającego przed komisją prezydenta
    Bronisława Komorowskiego. O czym rozmawiał z pułkownikiem Tobiaszem..."

  • W Gazecie Wyborczej specjalna wkładka: 25 lat Okrągłego Stołu. A w niej:













    Maryla

    ------------------------------------------------------

    Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

     

    avatar użytkownika Maryla

    88. My, szpiedzy, mamy swoją szpiegowską solidarność - Monika O.

    Nie odmawiam Antoniemu Macierewiczowi prawa do likwidacji, reorganizacji WSI. W tył, w przód, każdą służbę na świecie, jeżeli ktoś go do tego poprosi. Natomiast odmawiam mu prawa do ujawniania mnie jako agenta wywiadu cywilnego i wojskowego obcym wywiadom, w tym wywiadowi Al-Kaidy, przeciwko której prowadziłem działania operacyjne – powiedział w Radiu ZET Aleksander Makowski, były funkcjonariusz wywiadu PRL, który w III RP pracował w UOP i WSI.

    Makowski został negatywnie zweryfikowany w czasie likwidacji WSI, a za ujawnienie jego danych w raporcie z likwidacji został po procesie przeproszony przez MON. Zdaniem Makowskiego Macierewicz jako wiceminister obrony narodowej i szef SKW złamał prawo.

    – Ujawnił własnych agentów, których miał pilnować, no bo takie jest jego zadanie. Antoni Macierewicz jako wiceminister skompromitował swoje stanowisko i swoje państwo – stwierdził.

    Nie zgodził się również ze słowami Antoniego Macierewicza, który ocenił, że przez Makowskiego ginęli żołnierze w Afganistanie. - Odleciał. Jego opinia w tej sprawie mnie nie interesuje, bo znam opinie żołnierzy, którzy przeszli przez Afganistan. To zupełnie inna opinia i dla mnie miarodajna – mówił Makowski.

    Aleksander Makowski krytycznie ocenił też postać pułkownika Ryszarda Kuklińskiego

    . – My, szpiedzy, mamy swoją szpiegowską solidarność. Ja mogę mieć o pułkowniku Kuklińskim i jego motywacjach swoje zdanie, nie zaakceptuję go jako bohatera, ale mam wysoką opinię na temat tej operacji. Z punktu widzenia zawodowego -powiedział.

    Makowski podkreślił, że skutki działalności Kuklińskiego wcale nie byłyby korzystne dla Polski w sytuacji wybuchu konfliktu zbrojnego między ZSSR a Stanami Zjednoczonymi. - Gdyby rzeczywiście doszło do konfliktu, to przecież najpierw doszłoby do wymiany ciosów konwencjonalnych, a jednym z tych ciosów byłyby atak chemiczny państw NATO na Polskę. Duża część materiałów, które pułkownik dawał Amerykanom, dotyczyła zabezpieczeń Polski i polskiego narodu przed atakiem chemicznym – mówił.

    Nie podobał mu się również film „Jack Strong” Władysława Pasikowskiego. – Imperium amerykańskie mówi nam tak: bracia Polacy, macie tutaj nowego bohatera. Jest nim Ryszard Kukliński, pułkownik. To jest dobry bohater, ponieważ to jest również nasz bohater. Abyście nie mieli wątpliwości, dajemy wam również film o tym bohaterze, mistrza Pasikowskiego „Jack Strong”. Macie go zaakceptować i budować mu pomniki – mówił Makowski.

    - Polacy muszą sobie postawić pytanie, czy chcemy mieć obcych agentów za bohaterów – podsumował.

    http://wiadomosci.dziennik.pl/polityka/artykuly/450188,aleksander-makows...

    "Amerykanie mówią, że Kukliński w USA dostałby 400 lat więzienia"

    "Prywatnie
    jak się rozmawia z Amerykanami i pyta o ocenę Kuklińskiego, to mówią,
    że w USA dostałby 400 lat więzienia" - mówi były szef WSI, gen. Marek
    Dukaczewski.


  • Antoni "Nietykalny" Macierewicz. Nikt nie rozliczy likwidatora WSI

    Premier Donald Tusk ogłosił wczoraj, że jest przeciwny
    powstaniu komisji śledczej, która rozliczyłaby Antoniego Macierewicza z
    tego, jak...

    Wojciech Czuchnowski


  • Rocznica Okrągłego Stołu, czyli dlaczego Jaki i Brudziński chcą powrotu PRL

    A może lepiej było pozostawić PRL? Zasięg próchnicy
    wśród dzieci był chyba mniejszy, ale emigracja zarobkowa niewielka.
    Paszport nie należał do...

    Paweł Wroński

  • Powołanie komisji śledczej ds. weryfikacji WSI byłoby kompromitacją
    państwa polskiego i rządzących nim formacji. Szybko wyszłoby na jaw, że
    mamy do czynienia z kolejną polityczną hucpą. Hucpą, za którą Platforma
    szybko zapłaciłaby wysoką cenę.



    W krainie szpiegów

    Ciekawe, czy pan premier broni Macierewicza, czy też broni się przed tym, żeby Grzegorz Schetyna nie dostał skrzydeł

    Monika Olejnik

    Stanisław Janecki Janecki:
    "Oficerowie wywiadu PRL dlatego brylują w mediach, że pomagali je
    zakładać, a część właścicieli, menedżerów i dziennikarzy tych mediów
    była ich TW albo boi się haków"


    "W Polsce AD 2014 wysocy oficerowie wywiadu PRL są wciąż
    zakulisowymi rozgrywającymi, piszą książki, funkcjonują jak medialne
    gwiazdy, robią świetne interesy i lansują się jako wybitni fachowcy."



    "Kukliński stał się wielką sprawą, bo został napompowany przez polskie lobby"

    "Kukliński stał się wielką sprawą, bo został napompowany przez polskie lobby"
    Jerzy Urban był gościem "Piaskiem po oczach"
    czytaj dalej »
    Kukliński został przerzucony do USA w 1981 r., żył w Stanach
    Zjednoczonych pod zmienionym nazwiskiem. W 1984 r. sąd w PRL wydał na
    niego wyrok śmierci, który w 1995 r. uchylono.Jerzy Urban w
    "Piaskiem po oczach" opowiadał o tym, jak dowiedział się o ucieczce
    Kuklińskiego i w jakich okolicznościach doszło do ujawnienia.- Ja
    w ogóle nie wiedziałem o żadnych szpiegach, którzy uciekli, czy nie
    uciekli. Ja byłem przecież od spraw, które się ujawnia publicznie -
    mówił w "Piaskiem po oczach" były rzecznik rządu PRL. Dodał, że o
    ucieczce Kuklińskiego dowiedział się w 1983 roku. Jak tłumaczył,
    Kuklińskiego nie ujawnili Amerykanie. - Ja go ujawniłem - stwierdził
    Urban.Rewelacje o Kuklińskim - opowiadał Jerzy Urban w "Piaskiem po oczach".
    Jak
    tłumaczył, nie zna znaczenia Kuklińskiego, bo "to są sprawy
    specjalistyczno- wojskowe". Pytany o to, dlaczego w takim razie wydano
    na niego wyrok śmierci, tłumaczył, że tak po prostu się wtedy działo. -
    Szpiegów, szczególnie wysokiego oficera sztabowego, który zdradza i
    przechodzi do służb obcego wywiadu, w tamtym czasie skazywano na karę
    śmierci - stwierdził Jerzy Urban w TVN24.Pytany o to, czy przez ten czas, który minął od ucieczki Kuklińskiego do
    czasu ujawnienia, chciano zbadać możliwości zemsty na Kuklińskim,
    stwierdził że to są 'bzdury". - To są bzdury z chęcią zemsty, z jego
    synami. W tej epoce wywiad PRL takich rzeczy nie robił. Radziecki także -
    mówił Urban.

    Dodał, że na film o Kuklińskim się nie wybiera, bo
    "ma złe recenzje". - Kukliński stał się wielką sprawą, bo został
    napompowany przez polskie lobby w Waszyngtonie. Przedtem był jednym z
    kłopotliwych wysoko postawionych zdrajców - ocenił Urban w "Piaskiem po
    oczach".



    Urban o Okrągłym Stole: Gdyby nie istniał ZSRR, opozycja nie siadałaby do rozmów, tylko zrobiła Majdan i Gdyby
    nie istniał Związek Radziecki, opozycja nie siadałaby do rozmów z nami
    przy Okrągłym Stole, tylko przejęłaby władzę, robiąc Majdan - mówił
    Jerzy Urban w rozmowie z Konradem Piaseckim w TVN 24.
    Pytany przez Piaseckiego o to, dlaczego komuniści zdecydowali się na
    negocjacje przy Okrągłym Stole, Urban przyznał, że PZPR była wtedy
    niezdolna do reform..

    Bronisław
    Komorowski dumny jak paw: "Mam swoją satysfakcję, że się zachowałem nie
    tylko przyzwoicie, ale też mądrze i przewidująco." W jakiej sprawie?
    Oczywiście - sprzeciwiajac się likwidacji WSI

    Wiedziałem komu ta ustawa oddaje tak delikatne narzędzie i tak
    ważne jak wywiad polski. Wiedziałem, że w ręce nieodpowiedzialne, w ręce
    potencjalnego szkodnika. Ja wtedy miałem rację. Rację na siłę jednego
    głosu - pochwalił się prezydent.

    fot, wPolityce.pl

    No to już wiadomo, gdzie Grzegorz Schetyna i
    Andrzej Halicki czerpali inspirację do swoich wypowiedzi na temat
    konieczności powołania komisji śledczej ds. WSI - nawet po wyraźnym
    sprzeciwie Donalda Tuska. Prezydent Komorowski - niemal w tych samych
    słowach wyraził dezaprobatę wobec odstąpienia od pomysłu ścigania
    Antoniego Macierewicza. I podkreślił, że ostatnie słowo w tej sprawie
    należy do parlamentu.

     

    Bronisław Komorowski udzielił obszernego wywiadu Piotrowi Kraśce na
    antenie TVP Info. Było i o Soczi i o ustawie o bestiach - ale przede
    wszystkim o WSI. Na pytanie czy komisja  śledcza powinna powstać - nie
    odpowiedział wprost. Ale sugestia była czytelna:

    Komisja to sprawa parlamentu. Nie zamierzam nikogo namawiać ani zniechęcać, To jest pytanie o  odpowiedzialność parlamentu za
    sytuację stworzoną przez ustawę sejmową,która była źle skonstruowana,
     a w dodatku oddała władzę nad służbami specjalnymi w nieodpowiednie
    ręce, które zniszczyły niektóre aktywa polskiego wywiadu. Szanuję każda
    decyzję parlamentu – ale chcielibyśmy, żeby Polska była
    zabezpieczona na przyszłość przed zjawiskami podobnymi. Gdzie można
    zniszczyć bardzo ważną instytucję ważną dla państwa i jego
    bezpieczeństwa i pozostać bezkarnym - pozostać świętą krową i
    szkodnikiem.

    Komorowski błysnął też filozoficzną sentencją:

    Chciałoby się, żeby za czyny złe spotykała kara,  a za dobre nagroda i w życiu prywatnym i państwowym.

    Prezydent nie omieszkał jednak skrytykować prokuratury:

    Jest coś bardzo niepokojącego w tym, że instytucje ds bezpieczeństwa
    obywateli zachowują się w tej sprawie bardzo dziwnie. Bo jeżeli z jednej
    strony dowiadujemy się o umorzeniu wszytstkich śledztw ws. Antoniego
    Macierewicza, a z drugiej czytam w Gazecie Wyborczej, że  prokuratura
     uzasadniła bardzo krytycznie efekty prac komisji weryfikacyjnej pod
    przewodnictwem pana Macierewicza, mówiąc o stratach poniesionych przez
    państwo,  to ja się czuje bezradny w obliczu działań prokuratury.  I
    myślę, że większość obywateli ma kompletny chaos w głowie.

    - ubolewał się prezydent.

    Jak może się dziać w tym samym państwie, że jedni umarzają sprawy,
    mimo, że wiedzą, ze było to szkodnictwo, a w innych oficerowie z racji
    tych  wygrywają odszkodowania!

    - dziwił się.

    Oberwało się też Prokuratorowi Generalnemu:

    Gdy słyszę, że prokurator generalny mówi, że  wszystkim
    podlega interpretacji nawet 10 przykazań, to myślę, że coś jest na
    rzeczy tzn, że ktoś pewnych przykazań nie przestrzega

    Prezydent nie omieszkał się tez pochwalić, na wyraźną sugestię Piotra
    Kraśki, że sam jako jedyny poseł PO głosował przeciw ustawie
    rozwiązującej WSI - w myśl zasady: "a nie mówiłem".

    Oczywiście mam swoją satysfakcję, że się zachowałem nie tylko przyzwoicie, ale też mądrze i przewidująco.  Bo wiedziałem
    komu ta ustawa oddaje tak delikatne narzędzie i tak ważne jak wywiad
    polski. Wiedziałem, że w ręce nieodpowiedzialne i w ręce potencjalnego
    szkodnika. Ja wtedy miałem rację. Rację na siłę jednego głosu.

    - triumfował prezydent. Jak stwierdził można było zreformować WSI
    przez rozdzielenie wywiadu i kontrwywiadu i stworzenie dla każdej
    odrębnego "pionu technicznego".

    Ale zlikwidować je przez ujawnienie aktywów, przez skrzywdzenie
    ludzi, przez rzucenie oskarżeń bez pokrycia - to jest i niegodziwość i
    głupota i brak odpowiedzialności.

    - stwierdził Bronisław Komorowski.

    Prezydent o Macierewiczu: Święta krowa szkodnik

    Ostre
    słowa Bronisława Komorowskiego na temat działalności Antoniego
    Macierewicza z czasów jego pracy w MON. Prezydent krytycznie odniósł się
    też do decyzji prokuratury w tej sprawie.

    "Nie będę namawiać ani zniechęcać do komisji śledczej ds. WSI"

    Wywiad Prezydenta RP dla TVP Info

    Prezydent Bronisław Komorowski zaznaczył, że nie będzie namawiał ani
    zniechęcał do powołania komisji śledczej ds. likwidacji WSI. W
    wywiadzie dla TVP Info mówił także o sprawie izolacji najgroźniejszych
    przestępców.
    Nie zamierzam nikogo namawiać ani zniechęcać. To jest pytanie o
    odpowiedzialność parlamentu za sytuację stworzoną, ostatecznie, przez
    ustawę sejmową, która była źle skonstruowana, a oprócz tego oddała
    pełnię władzy nad polskimi służbami specjalnymi, nad wywiadem wojskowym w
    nieodpowiedzialne ręce, które zniszczyły bardzo wiele aktywów polskiego
    wywiadu - odpowiedział prezydent.

     

    Jak zaznaczył, uszanuje każdą decyzję parlamentu. - Wydaje mi się,
    że wszyscy byśmy chcieli, żeby Polska była zabezpieczona na przyszłość
    przed zjawiskami podobnymi, gdzie można zrobić gigantyczne straty,
    zniszczyć bardzo ważną instytucję, istotną dla państwa, dla jego
    bezpieczeństwa, jego obrony i pozostać bezkarnym - wskazywał Bronisław
    Komorowski.

     

    I jak dodał, chciałoby się, żeby za czyny złe spotykała kara, a za czyny dobre nagroda.

     

    W ocenie prezydenta, jest coś bardzo niepokojącego, że te instytucje,
    które są powołane do stania na straży bezpieczeństwa państwa,
    bezpieczeństwa jego obywateli, zachowują się w tej sprawie bardzo
    dziwnie.

     

    - Jeśli z jednej strony dowiadujemy się o umorzeniu wszystkich
    śledztw w sprawie Antoniego Macierewicza i właśnie likwidacji WSI, ze
    strony prokuratury, a z drugiej strony czytam w "Gazecie Wyborczej", że
    prokuratura w uzasadnieniu swoim - co nie zostało nigdy sprostowane i
    zaprzeczone przez prokuraturę, bo uzasadnienie nie jest jawne - oceniła
    bardzo krytycznie efekty działania komisji weryfikacyjnej pod
    przewodnictwem pana Antoniego Macierewicza, mówiąc o stratach
    poniesionych przez państwo. To ja też się czuję bezradny wobec takiego
    zachowania prokuratury - powiedział.

     

    - I myślę, że absolutna większość obywateli ma kompletny chaos w
    głowie. Jak może się dziać w tym samym państwie, że jedni umarzają
    sprawy, mimo że wiedzą, że było to szkodnictwo. A drudzy - mam tu na
    myśli sądy - z tytułu tych samych spraw, tylko rozpatrywanych przez sądy
    z powództwa cywilnego - w tych sądach wygrywają oficerowie, którzy
    skarżą państwo polskie za działalność szkodnika politycznego, i tam
    wygrywają odszkodowania od nas wszystkich - bo to są nasze wspólne
    pieniądze - dodał.

     

    Prezydent odnosząc się do swojego głosowania przed laty przeciwko
    likwidacji WSI powiedział: Mam swoją satysfakcję, że się wtedy
    zachowałem nie tylko przyzwoicie, ale mądrze i przewidująco. - Bo
    wiedziałem komu ta ustawa oddaje w ręce tak delikatne narzędzie i tak
    ważne jak wywiad polski. Wiedziałem, że to są ręce nieodpowiedzialne i
    ręce potencjalnego szkodnika. I tak się stało - ocenił. Podkreślił, że
    miał wtedy rację.

     

    Na pytanie czy był wówczas bardziej przeciwko sposobowi rozwiązania
    WSI, a nie w ogóle rozwiązaniu WSI odpowiedział: WSI jak każda inna
    służba specjalna może być przekształcana i prawem każdej ekipy
    politycznej jest kształtować to narzędzie wedle tego, jakie są potrzeby
    państwa polskiego w danym momencie.

     

    Jak ocenił, można było zlikwidować WSI np. przez rozdzielenie wywiadu
    i kontrwywiadu oraz stworzenie dla każdej służb odrębnego pionu
    technicznego. - Ale zlikwidować poprzez ujawnienie aktywów, przez
    skrzywdzenie ludzi, poprzez rzucenie oskarżeń bez pokrycia, które nigdy
    nie znalazły potwierdzenia w żadnym procesie sądowym, o najstraszniejsze
    zbrodnie wobec Ojczyzny to jest niegodziwość, głupota i brak
    odpowiedzialności - zaznaczył.


    Maryla

    ------------------------------------------------------

    Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

     

    avatar użytkownika Maryla

    89. Bogusław Nizieński o nagonce

    Bogusław
    Nizieński o nagonce na Macierewicza: jeszcze zanim PO objęła rządy
    była zapowiedź: „my was z tej weryfikacji rozliczymy”. 

    „Komisja śledcza ws. weryfikacji WSI jest niepotrzebna. To jest
    akcja polityczna, obliczona na wzbudzanie niepokojów. Chodzi o to, by
    się coś działo, by robić wokół PiS-u i ludzi PiS-u jakąś awanturę”.

    Przy tej okazji w mediach wróciły takie „autorytety” jak gen. Dukaczewski, płk Makowski czy gen. Czempiński. Jak pan to ocenia?

    Na ten temat wolę się nie wypowiadać. Ja już swoje przeszedłem, swoje przesłuchania odbyłem. Wolę nie ryzykować.

     

    Miał pan nieprzyjemności z racji pełnienia swoich funkcji,
    najpierw Rzecznika Interesu Publicznego, a potem członka komisji
    weryfikacyjnej?

    Byłem przesłuchiwany kilkakrotnie, w różnych sprawach. Zarówno w
    związku z pełnieniem przeze mnie funkcji RIP, jak również ws.
    członkostwa w komisji weryfikacyjnej, w której znalazłem się na mocy
    decyzji śp. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Jeszcze zanim Platforma
    Obywatelska objęła rządy była zapowiedź: „my was z tej weryfikacji
    rozliczymy”. To była publiczna wypowiedź prasowa byłego wicemarszałka
    Sejmu, a obecnie prezydenta Bronisława Komorowskiego. Z tego tytułu
    członkowie komisji weryfikacyjnej byli wzywani na przesłuchania i
    przesłuchiwani na okoliczność działalności w komisji weryfikacyjnej. Ja
    również byłem przesłuchiwany na okoliczność mojej działalności.

     

    O czym świadczy fakt, że do dziś takie działania, jak misja
    RIP czy komisji weryfikacyjnej są powodem ataków, śledztw i innych
    nieprzyjemności?

    Tak to już jest, żeby się wszystko dobrze układało... Na szczęście ja
    od już od roku nie byłem wzywany na przesłuchania. Już mam spokój od
    jakiegoś czasu. I wolałbym nie oglądać więcej gabinetów prokuratorskich.
    Oczywiście jednak, jak będzie trzeba to się stawię na przesłuchanie.

    Maryla

    ------------------------------------------------------

    Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

     

    avatar użytkownika Maryla

    90. plan B WSIoków - anulowanie Monitora z raportem z likwidacji WSI

    Merkel chce przeprosin od Tuska


    Jacek Merkel, jeden z najbliższych towarzyszy Donalda Tuska,
    pozywa skarb państwa reprezentowany przez… premiera Tuska. Merkel domaga
    się przeprosin od szefa rządu.
    W piątek w Warszawie odbędzie się pierwsza rozprawa w procesie o ochronę
    dóbr osobistych, który były polityk wytoczył skarbowi państwa,
    reprezentowanemu przez prezydenta Komorowskiego i premiera Tuska.
    Sprawa
    dotyczy raportu z likwidacji WSI z 2007 roku. W raporcie Merkel jest
    opisany jako negatywny bohater spraw związanych z handlem bronią
    i biznesem telekomunikacyjnym. Merkel oczekuje, że zostanie
    za publikację przeproszony w imieniu skarbu państwa przez premiera
    w Monitorze Polskim (tam opublikowano raport) oraz przez prezydenta
    na stronie internetowej głowy państwa.

    Jacek Merkel był swego czasu jednym z najbliższych towarzyszy Donalda Tuska. Wraz z nim, Januszem Lewandowskim i Janem Krzysztofem Bieleckim zakładał Kongres Liberalno-Demokratyczny. Teraz wytacza sądowe działa przeciwko premierowi.

    Chodzi o raport z likwidacji WSI z 2007 roku.

    Merkel został w nim opisany jako negatywny bohater od handlu bronią i biznesów telekomunikacyjnych.

    Powstaje
    partia WSI. Antoni Macierewicz: "Powodów jest kilka – od chęci zemsty
    po strach przed ujawnieniem kolejnych kompromitujących informacji
    przestępczych"


    "Mówię tym wszystkim, którzy żądają powołania komisji śledczej, że
    jestem do dyspozycji. I mówię jeszcze jedno: atak w sprawie WSI nie
    zmusi mnie do zaniechania badania tragedii smoleńskiej."

    Tygodnik
    "wSieci" ujawnia: Wymuszenia, rozboje, udział w pobiciach, oszustwa,
    więzienie, rosyjska i polska mafia w tle – taka jest przeszłość
    naczelnego „Wprost”

    "Rozmawialiśmy z dziesiątkami ludzi, przekopaliśmy się przez tomy
    akt. Wniosek jest szokujący: ukrywaną przeszłość Latkowskiego można
    określić jako mocno kryminalną, gangsterską" - wyniki dziennikarskiego
    śledztwa ujawnia na łamach najnowszego wydania „wSieci” Andrzej Potocki.

    Handel polską bronią, przestępczość paliwowa i kontakty z GRU w tle.
    Witold Gadowski odsłania kulisy działania Wojskowych Służb
    Informacyjnych

    "Gdy oni nam wywlekli FOZZ, to przecież nie mogli się spodziewać, że pozostaniemy bierni. Walnęliśmy ich Art-B!"

    Maryla

    ------------------------------------------------------

    Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

     

    avatar użytkownika Maryla

    91. Macierewicz zeznaje na

    Macierewicz
    zeznaje na procesie Sumlińskiego. "To prowokacja polityczna wymierzona w
    cały układ polityczny Rzeczypospolitej odzyskującej niepodległość"

    Mieliśmy do czynienia z prowokacją polityczną byłych
    żołnierzy służb komunistycznych, wymierzoną nie tylko w komisję
    weryfikacyjną, ale również w cały układ polityczny Rzeczypospolitej,
    odzyskującej niepodległość

    - mówił Antoni Macierewicz w czasie procesu przeciwko dziennikarzowi
    Wojciechowi Sumlińskiemu oraz Aleksandrowi L., byłemu pułkownikowi WSI,
    którzy zostali oskarżeni o płatną protekcję w związku z weryfikacją płk.
    Leszka Tobiasza. W zamian za 200 tys. złotych mieli oni obiecywać
    Tobiaszowi pozytywną weryfikację.

    Były przewodniczący komisji weryfikacyjnej składał zeznania w
    procesie. Zaczął od zaznaczenia, że „żaden z oskarżonych nie miał
    związku z komisją.

    Poza tym że pan Sumliński, w moim przekonaniu, raz przeprowadzał ze
    mną wywiad na temat prac komisji weryfikacyjnej. Raz również
    przeprowadzał wywiad z jednym z członków komisji weryfikacyjnej,
    Leszkiem Pietrzakiem. Jeśli chodzi o bezpośrednie związki to wszystko. Z
    kolei pan L. był obiektem zainteresowania komisji weryfikacyjnej.
    Wiedza, jaką na ten temat mogę przekazać w rozprawie jawnej, jest
    odzwierciedlona w raporcie z weryfikacji WSI

    - wskazywał poseł Macierewicz.

    Dodał, że wiedzę na temat sprawy, w jakiej został wezwany zna głównie z mediów.

    Prowadzący sprawę sędzia Stanisław Zdun odczytał zeznania, jakie
    przed prokuratorem złożył Macierewicz w śledztwie dotyczącym rzeczonej
    sprawy.

    W czasie zeznań Antoni Macierewicz mówił m.in. o nieżyjącym już płk.
    Leszku Tobiaszu, który wedle oskarżenia miał otrzymać zapewnienie o
    możliwości pozytywnego załatwienia weryfikacji przez komisję. Zeznając
    przed prokuratorem poseł PiS mówił, że znał Tobiasza jedynie zawodowo,
    ponieważ podlegał mu jako szefowi SKW i wiceszefowi MON. Dodał zaś, że
    Aleksandra L. Nie zna w ogóle, zaś Sumlinskiego jedynie w związku z
    udzielanym mu wywiadem.

    Traktuję tę sprawę jako aferę czysto polityczną, która nie miała żadnej podstawy. Struktura komisji nie pozwalała na korupcję

    - oświadczył Macierewicz.

    Opisał w jaki sposób pracowała komisja weryfikacyjna. Wskazał, że
    każdą z weryfikacji zajmowały się czteroosobowe zespoły, w których
    zasiadało dwóch nominatów premiera i dwóch nominatów prezydenta.

    W sytuacjach spornych sprawa była kierowana do przewodniczącego. Miałem możliwość zasiadania w każdej sprawie

    - dodał były przewodniczący.

    Dodał, że ten sposób pracy wykluczał możliwości korupcji, ponieważ
    członkowie komisji „musieliby się dogadać między sobą, a często nawet
    się nie znali wcześniej”. Dodał, że musieliby się również liczyć z jego
    głosem jako przewodniczącego. Zaznaczył w zeznaniach, że w związku z
    sytuacją i doniesieniami dotyczącymi Leszka Tobiasza jego sprawa była
    niemal przesądzona, a on nie wyobrażał sobie jego pozytywnej
    weryfikacji.

    Macierewicz w prokuraturze mówił również o drugim aspekcie omawianego
    śledztwa. Wskazał, że o sprawie rzekomego wycieku aneksu z likwidacji
    WSI dowiedział się z mediów.

    Do dziś jednak nie znalazła się żadna publikacja, w której był choć fragment prawdziwego aneksu. Sprawę znam jedynie z mediów

    - wskazał Macierewicz.

    Zaznaczył, że również ten zarzut wydaje się mało wiarygodny, ponieważ „tylko przewodniczący nim dysponował i znał”.

    W mediach pojawiały się informacje, że jakieś osoby proponowały wykreślenie kogoś z aneksu. Takie składał L. Ale
    to już było przekazaniu aneksu prezydentowi. Aleksander L. nie był
    wiarygodny, ponieważ w raporcie była opisana jest szkodliwa dla Polski
    działalność. (…) Widząc doniesienia dotyczące znajomości L. i Bronisława
    Komorowskiego i ich spotkań doszedłem do wniosku, że doniesienia dot.
    oferty L. były częścią politycznej akcji wymierzonej w komisję

    - wskazywał Antoni Macierewicz.

    Zaznaczał z całą mocą, że choć nie on pisał całość aneksu, to jedynie
    on całość dokumentu znał. To zatem oznacza, że nikt nie mógł skutecznie
    oferować wykreślenie kogokolwiek z dokumentu.

    Były przewodniczący wskazywał również, że członkowie komisji nie
    wybierali sobie oficerów, których sprawą się zajmowali, a płk. Tobiasz
    był traktowany w taki sam sposób, jak każdy.

    Antoni Macierewicz pytany o znajomość Leszka Pietrzaka, jednego z
    członków komisji, z Leszkiem Tobiaszem wyjaśnił, że już po zakończeniu
    prac komisji Pietrzak informował go, iż spotkał się dwukrotnie w
    Tobiaszem ws. jego weryfikacji. Macierewicz zapewniał, że nie wiedział
    tego w czasie prac komisji, a gdyby wiedział, to odsunąłby go od tej
    sprawy. Mówił również, że nie wie czy Pietrzak przedstawiał Tobiaszowi jakiekolwiek propozycje.

    Macierewicz wskazuje, że Leszek Tobiasz, z którym poseł PiS
    spotykał się w sumie kilkukrotnie, nigdy nie informował go o
    nieprawidłowościach w komisji weryfikacyjnej.
    Dodał, że
    spotykał się z nim jedynie w celach służbowych. Z zeznań Macierewicza
    wynika jednak, że Tobiasz umiejętnie prowadził swoją grę wobec
    ówczesnego szefa SKW.

    Macierewicz wskazywał, że był w trudnej sytuacji, ponieważ Tobiasz
    wykorzystywał jego wielofunkcyjność. A jako szef SKW musiał się spotykać
    z podwładnym. Dodał, że rozmowy z Tobiaszem ocenia jako prowokacyjne.

    Z jednej z takich rozmów – jak się potem okazało – Tobiasz
    stworzył nagranie, które wydawało się zmanipulowane. Antoni Macierewicz
    przyznał, że na tym nagraniu słychać fragmenty rozmowy, ale również
    treści, które przedmiotem rozmowy nie było.
    Sędzia Stanisław
    Zdun odczytał opinię biegłego w tej sprawie, który przyznał, że nie
    można stwierdzić, by zapis nosił znamiona oryginalności.

    Po tej części rozprawy do świadka skierowano pytania. Jako pierwszy
    pytał mec., pełnomocnik Wojciecha Sumlińskiego Waldemar Puławsk.

    Pytał, czy Leszek Tobiasz był również weryfikowany. W odpowiedzi
    Antoni Macierewicz wskazał, że „nie toczyło się postępowanie
    weryfikacyjne w formie wysłuchania, toczyło się postępowanie w zakresie
    działania Tobiasza. Były przeszukiwane archiwa WSI w związku z
    działalnością Tobiasza”.

    Na wysłuchanie Tobiasza czekaliśmy do zakończenia
    postępowania prokuratorskiego. Nie wiadomo jednak czy do niego by w
    ogóle doszło. Ze względu na stanowisko prokuratury wydawało się, że
    sprawa pozytywnego zweryfikowania Tobiasza była niemożliwa

    - dodawał Macierewicz.

    Wskazał, że w czasie, gdy prowadził rozmowy z Tobiaszem w 2007 roku
    miał już świadomość, postępowań jakie się w jego sprawie toczyły.

    Gdy rozmawiałem z Tobiaszem, miałem świadomość, że to osoba
    niebezpieczna, a każde słowo mające sens rozstrzygający może być przez
    niego użyte przeciwko komisji czy mnie osobiście.
    Wiedziałem, że wypowiadane zdania mogą mieć charakter prowokacyjny

    - dodawał Macierewicz.

    I wskazywał na niekorzystne otoczenie medialne, które było nieprzychylne pracom komisji weryfikacyjnej.

    Macierewicz zaznaczał, że spotkania z Tobiaszem odbywały się za jego inicjatywą i zawsze były prowadzone w gabinecie.

    Wojciech Sumliński z kolei pytał posła Macierewicza, czy ktokolwiek
    kiedykolwiek wnosił oto, by komisja weryfikacyjna zajęła się w
    jakikolwiek sposób sprawą konkretnego żołnierza.

    Nie było takich zabiegów. Takie do mnie nie dotarły. Spotykałem
    się w prasie, mediach z wieloma sugestiami, których źródłem byli sami
    żołnierze WSI, że taka sytuacja jest możliwa. Jednak takie wiadomości
    czy sygnały do mnie nie docierały.
    Do mnie nikt nie ośmielił
    się zwrócić. Nie mam wiedzy, aby do któregokolwiek z członków komisji
    ktoś zwracał się z takimi prośbami

    - tłumaczył.

     

    Następnie pytany o słowa Mariana Cypla, który wskazywał, że Leszek
    Tobiasz chciał dotrzeć do Macierewicza z pomocą abpa Dydycza,
    Macierewicz wskazał na typową dla WSI taktykę działania.

    Uważam, że to nie jest możliwe. To ma charakter potwarzy. To
    bardzo charakterystyczne dla ludzi WSI, którzy rozpuszczali plotki,
    starając się wikłać ludzi godnych zaufania publicznego w swoje koneksje.
    Upowszechniano plotki dotyczące swoich możliwości i znajomości.
    Ludzie
    WSI wykorzystywali różne sposoby, by uwiarygodnić się w różnych
    środowiskach (wymiana telefonów, zdjęcia w miejscach publicznych –
    zakres możliwości oddziaływania człowieka ze służb miał się wydawać
    większy gdy jego ranga była większa)

    - tłumaczył Macierewicz.

    Pytany, jak rozumieć słowa dotyczące Tobiasza, którego poseł PiS nazwał niebezpiecznym, świadek wyjaśniał:

    Moje słowa odnosiły się głównie do jego funkcji
    prowokacyjnych, które pełnił. Odnosiło się to również do części wiedzy
    dot. działań operacyjnych. Do dziś jednak znam jedynie skromny wycinek
    jego działań na szkodę Polski.
    Podczas tej rozmowy dużą część
    tej wiedzy miałem. Odnosiłem się w swoich zeznaniach do jego nastawień
    prowokacyjnych dot. jego rozmów.

    Wskazał, że w czasie rozmów Tobiasz oskarżał bezpodstawnie różnych ludzi.

    Powołując się na tajemnicę państwową przyznał, że nie może mówić o
    szczegółach pracy Tobiasza. Zaznaczył, że premier Jan Olszewski, były
    przewodniczący komisji weryfikacyjnej, może go zwolnić z tajemnicy
    państwowej.

    Macierewicz nawiązując do sposobu działania Tobiasza
    zaznaczył, że nie była to norma wśród 2 tys. funkcjonariuszy WSI, ale
    spotykało się to często.

    Pytany o to, czego dotyczyły sprawy prokuratorskie Tobiasza
    Macierewicz wskazuje, że „ogólnie może powiedzieć, że zawiadomienie w
    tej sprawie dotyczyło fałszywego pomówienia i oskarżenia innych
    oficerów”.

    Macierewicz dodał, że pomówienia i potwarze były narzędziem stosowanym przez Tobiasza.

    Żołnierze wywiadu uważali, że to była specyfika WSW, która
    odziedziczyła to po Informacji Wojskowej. Nie chcę rozstrzygać tej
    sprawy. Obie strony były tym sposobem działania zarażone. (…) Istota
    polegała na wytwarzaniu – przez pomówienia, artefakty itd. - takiej
    sieci nieprawdziwych informacji wokół danego człowieka, że on nie znając
    źródła i charakteru tej nagonki nie był w stanie temu przeciwdziałać

    - tłumaczył Macierewicz.

    Wskazał, że w takiej kampanii kolejne kłamstwa i fałszywe oskarżenia mają się wzajemnie potwierdzać.

    Pytany jak ocenia wiarygodność Tobiasza, świadek kolejny raz
    przyznał, że nie umie ocenić charakteru pułkownika WSI, a jego słowa
    dotyczyły jedynie stosowanej przez Tobiasza metody działania, która
    „nosiła znamiona prowokacji politycznej”.

    Sądzę, że wśród żołnierzy WSI byli znacznie sprawniejsi
    prowokatorzy, choć również Tobiasz miał wysokie umiejętności w tej
    sprawie

    - wskazywał Macierewicz.

    Wojciech Sumliński w czasie pytań wrócił również do sprawy rozmów,
    jakie z Antonim Macierewiczem odbył dziennikarz Przemysław
    Wojciechowski. Oskarżony pytał świadka, czy Wojciechowski ostrzegał go
    przed prowokacją wymierzoną w Macierewicza, za którą miał stać drugi
    oskarżony Aleksander L. Macierewicz przyznał, że jeszcze jako członek
    komisji ds. Orlenu odbył taką rozmowę, ale sprawa wtedy wydała mu się
    absurdalna.

    Pamiętam mniej więcej rozmowę z red. Wojciechowskim. Mówił,
    że ma wiedzę, czy słyszał plotki, że wśród ludzi służb rozpowszechniana
    jest informacja, że byłem szkolony w Rosji do działań przeciwko Polsce.
    Miałem być szkolony już w latach 2000. Traktowałem to jako absurd

    - tłumaczył Macierewicz. Dodał, że nie przywiązywał do tej wiadomości wagi, więc może nie pamiętać szczegółów.

    Wskazał, że nie pamięta np., czy Wojciechowski pokazywał mu nagrane w tej sprawie rozmowy z oskarżonym Aleksandrem L.

    Ta sprawa obecnie nabiera nowego sensu. Dziś przekazanie
    przeze mnie Monitora Polskiego z raportem dot. WSI do tłumaczenia
    zostało użyte przez media, polityków i komentatorów do uwiarygodnienia
    mojej współpracy z Rosją. W tę nagonkę włączyli się najważniejsze osoby w
    państwie, również szef SKW płk. Piotr Pytel

    - tłumaczył Macierewicz.

    Następnie likwidator WSI pytany był o zawiadomienia dot. możliwości
    popełnienia przestępstwa przez Bronisława Komorowskiego, obecnego
    prezydenta. Poseł Macierewicz zaznaczył, że w rzeczonej sprawie złożył
    jedno zawiadomienie.

    Chodziło o podejrzenie podżegania do popełnienia
    przestępstwa, polegającego na pozyskaniu w sposób nielegalny dokumentu
    ściśle tajnego, będącego przedmiotem prac komisji. Z tego co pamiętam
    sprawa została przyjęta do sprawdzenia i umorzona

    - dodał Macierewicz.

    Odnosząc się do sprawy, w czasie której składał zeznania poseł PiS wskazał:

    Mieliśmy do czynienia z prowokacją polityczną byłych żołnierzy służb
    komunistycznych, wymierzoną nie tylko w komisję weryfikacyjną, ale
    również w cały układ polityczny Rzeczypospolitej, odzyskującej
    niepodległość. Chodziło również o geopolityczne uwarunkowania Polski.
    Obecny atak na płk. Kuklińskiego ujawnia, że problem dotyczy również
    sojuszy Polski.

    Dodał, że prowokacja wymierzona w komisję była wstępem do tych działań.

    Świadek przyznał, że inaczej traktuje rolę poszczególnych
    oskarżonych w tej sprawie. Dodał, że L. może być traktowany jako jeden z
    aktorów prowokacji wymierzonej w komisję weryfikacyjną, zaś Sumliński
    jest mniej lub bardziej świadomym, bądź nieświadomym, uczestnikiem
    zdarzeń, którego wykorzystano. W odpowiedzi na jedno z pytań uznał, że
    zbyt wcześnie jest mówić, kto był reżyserem...

    PÓŁ
    PORCJI MAZURKA. Stan wojenny? Oceniają Urban i Kiszczak. Płk.
    Kukliński? Do głosu rwie się esbek-mitoman Makowski i gen. Koziej.
    Dziennikarze wsłuchują się z zachwytem...



    Zresztą jakiej drugiej strony, wszak do
    wolnej Polski wszyscy kroczyli z równym zapałem, tylko innymi drogami.
    Bieżyli więc do niepodległości Macierewicz i Jaruzelski, mjr Hodysz i
    gen. Dankowski, Wildstein i Passent, wszyscy razem, choć każdy swą
    ścieżką.

    Nikogo więc potępić nie można, a skoro
    tak, to i nagrodach zapomnijmy. Bóg jeden raczy więc wiedzieć jakim
    sposobem Michnik czy Hall się jednak na Orła Białego załapali, ale to
    inna bajka.

    Jaka szkoda tylko, że tak późno odkryliśmy tę regułę historii.
    Szkoda po prostu, że nie wszyscy doczekali. Bo przecież gdyby trzymać
    jej się konsekwentnie, to o Powstanie Warszawskie pytalibyśmy dziś von
    dem Bacha-Zelewskiego (głosiłby zapewne te same opinie co pewien obłędny
    dziennikarz – skandalista).

    Ale wszystko można nadrobić.
    Na tegoroczne otwarcie Muzeum Żydów Polskich warto zaprosić ostatnich
    żyjących starszych panów z Treblinki, Sobiboru czy Birkenau. Mają
    mnóstwo do powiedzenia.

    W Polsat News będą ich słuchać z rozdziawionymi buziami.



    Cenckiewicz
    odsłania kulisy likwidacji WSI i punktuje system Tuska: "Wobec swoich
    politycznych przeciwników wykorzystuje prokuraturę i tajne służby. W tym
    wypadku robi to w obronie WSI"

    "Kiedy zobaczyłem oficerów WSI ze łzami w oczach zagradzających
    dostęp do szafy z dokumentami Makowskiego i nerwowo wydzwaniających do
    ministra Sikorskiego z prośbą o interwencję, zrozumiałem, że WSI nam
    tego nie odpuści. (...) Grożono mi śmiercią".

    Prawdziwi
    założyciele III RP. Stanisław Janecki na łamach "wSieci": "Aneks do
    raportu z likwidacji WSI zawiera opis dochodzenia do miliardowych fortun
    tuzów polskiego biznesu"

    "W raporcie udało się zidentyfikować „tylko” 67 współpracowników
    Wojskowych Służb Informacyjnych „w redakcjach telewizyjnych, radiowych i
    prasowych”, ale w rzeczywistości było ich znacznie więcej, w tym sporo
    znanych publicystów".

    Maryla

    ------------------------------------------------------

    Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

     

    avatar użytkownika Maryla

    92. Wojciech Sumliński - rozprawa z dn.12.02.2014 r.

    Przedstawiam Państwu kolejną relację z procesu, w którym Prokuratura, powołując się na art.230 par.1 kodeksu karnego, oskarża dziennikarza śledczego Wojciecha Sumlińskiego oraz byłego wysokiego funkcjonariusza kontrwywiadu PRL, płk.Aleksandra L., o rzekomą płatną protekcję podczas procesu weryfikacji żołnierzy WSI, prowadzonym przez komisję pod przewodnictwem Antoniego Macierewicza w czasie likwidacji Wojskowych Służb Informacyjnych. Rozprawie przewodniczył tak jak dotychczas, sędzia Stanisław Zdun, Prokuraturę reprezentował tym razem prokurator Waldemar Węgrzyn, oskarżonego Aleksandra L. mecenas Jacek Gutowski, a Wojciecha Sumlińskiego bronił Waldemar Puławski. Na rozprawę jako świadek stawił się Antoni Macierewicz.

    Na pytanie Sądu, co świadek wie o tej sprawie, Antoni Macierewicz wyjaśnił, że zna przedmiot sprawy i zarzuty postawione oskarżonym, ale żaden z nich nie miał żadnych związków z Komisją Weryfikacyjną WSI. Świadek dodał, że z Wojciechem Sumlińskim spotkał się kiedyś w celu udzielenia mu wywiadu na temat działalności Komisji Weryfikacyjnej, natomiast jeśli chodzi o płk. Aleksandra L., to był on obiektem zainteresowania Komisji Weryfikacyjnej, a wiedza jawna, jaką może na ten temat przekazać, znajduje się w Raporcie o działalności WSI.

    Po tych wyjaśnieniach świadka, Sąd odczytał jego zeznania złożone w Prokuraturze podczas postępowania przygotowawczego. Wynikało z nich, że płk. Leszka Tobiasza świadek znał służbowo, jako podległego mu oficera WSI, płk. Aleksandra L. w ogóle nie znał, natomiast Wojciecha Sumlińskiego znał poprzez kontakty medialne. W pracach Komisji Weryfikacyjnej nie było jakichś wydarzeń świadczących o możliwości korupcji czy prób załatwienia w nielegalny sposób pozytywnej weryfikacji - byłoby to zresztą praktycznie niemożliwe ze względu na sposób pracy i procedowania Komisji. Jeśli chodzi o płk. Leszka Tobiasza, to nie było nawet wyznaczonego 4-osobowego składu zespołu, który miałby badać jego sprawę, ze względu na zawiadomienie złożone do Prokuratury w sprawie podejrzenia, że jego oświadczenie weryfikacyjne jest fałszywe. Świadek złożył także do Prokuratury zawiadomienie o podżeganiu do nielegalnych działań przez Bronisława Komorowskiego, z udziałem płk. Aleksandra L oraz płk. Leszka Tobiasza, mającego na celu zdobycie Aneksu do Raportu z działalności WSI, ale nie wie, czy Prokuratura podjęła w tej sprawie jakieś działania. Dalsze zeznania świadka w Prokuraturze koncentrowały się na procesie weryfikacji i jego istotnych elementach oraz procedurach, które podczas takiej weryfikacji obowiązywały członków Komisji Weryfikacyjnej, m.in. o braku możliwości wyniesienia materiałów dotyczących danej osoby poza "strefą chronioną" oraz braku możliwości wybierania przez członków Komisji osoby, którą miałaby weryfikować - osoba do weryfikacji była mu przydzielana. Z zeznań świadka w postępowaniu przygotowawczym wynikało także, że okazano mu jakieś zapiski, prawdopodobnie z przeszukań dokonanych przez ABW w mieszkaniach członków Komisji Weryfikacyjnej, ale zdaniem świadka, nie były to materiały tajne czy też wyniesione nielegalnie z siedziby Komisji.

    Składając wyjaśnienia w Prokuraturze na temat swoich kontaktów z płk. Leszkiem Tobiaszem, świadek podkreślił, że spotkania z nim wynikały ze stosunków służbowych - płk. Leszek Tobiasz był jego podwładnym - i każdorazowo były inicjowane przez płk. Tobiasza, ale nie może ujawnić ich treści ze względu na tajemnicę służbową. Odnosząc się faktu, że jedną z tych rozmów płk. Tobiasz zarejestrował oraz do stenogramu z fragmentu tej rozmowy, odczytanego mu w Prokuraturze, świadek wyjaśnił, że tej rozmowy dokładnie nie pamięta, ale jego zdaniem, są w niej treści, które były podczas niej omawiane, ale również i takie, które nie były poruszane. Świadek zeznał również, że podczas jednej z takich rozmów płk. Leszek Tobiasz prosił go np. o przyjęcie jego syna, Radosława, do SKW - a w tym czasie jego syn przeszedł już pozytwyną weryfikację przez Komisją Weryfikacyjną i już był oficerem SKW.

    Po odczytaniu przez Sąd zeznań złożonych w postępowaniu przygotowawczym, Antoni Macierewicz oświadczył, że je potwierdza, przy czym są w nich przywołane szczegóły, których dzisiaj nie potrafiłby już powtórzyć.

    Jako pierwszy do zadawania pytań świadkowi przystąpił obrońca Wojciecha Sumlińskiego, mecenas Waldemar Puławski. Jego początkowe pytania dotyczyły procesu weryfikacji płk. Leszka Tobiasza - Antoni Macierewicz wyjaśnił, że nie toczyło się wobec płk. Tobiasza postępowanie weryfikacyjne jako wysłuchanie, natomiast zbierano dokumentację na jego temat, m.in. w oparciu o archiwa. Z wysłuchaniem go przed Komisją Weryfikacyjną czekano do zakończenia postępowania prowadzonego wobec niego przez Prokuraturę - wydawało się, że ze względu na stanowisko Prokuratury, do takiego wysłuchania w ogóle nie dojdzie (chodzi o sprawę fałszywego oświadczenia weryfikacyjnego - przyp.aut.). Według pamięci świadka, było też inne postępowanie Prokuratury w stosunku do płk. Tobiasza, niezależne, oparte na materiałach złożonych przez żołnierzy WSI. Odpowiadając na kolejne pytania mecenasa Puławskiego, świadek powiedział, że do jego spotkań z płk. Leszkiem Tobiaszem dochodziło zawsze z inicjatywy pułkownika, na zasadach służbowych, jako z podległym mu oficerem, któremu nie mógł odmówić takiej rozmowy, przy czym zazwyczaj były rozmowy przelotne, "korytarzowe" - z czasem świadek miał coraz większą świadomość, że jest to osoba niebezpieczna, o wątpliwej wiarygodności, która prowadziła cały szereg nielegalnych działań operacyjnych, a wypowiadane przez niego zdania podczas takich rozmów mogą mieć charakter prowokacyjny.

    Mecenas Waldemar Puławski pytał także świadka, czy członkowie Komisji Weryfikacyjnej podlegali jakiejś ochronie ze względu na charakter swojej pracy - Antoni Macierewicz potwierdził, że była taka ochrona, której zadaniem było przede wszystkim uniemożliwienie wycieku informacji z prac Komisji, przy czym zdawał sobie sprawę, że pewnych niebezpieczeństw nigdy się tak do końca nie uniknie, bo należałoby wtedy kompletnie odizolować członków Komisji od świata zewnętrznego, a nie było to możliwe. Wracając do swoich spotkań z płk. Leszkiem Tobiaszem, Antoni Macierewicz powiedział, że w swoim gabinecie wiceministra MON odbył nie więcej, niż pięć. Na pytanie mecenasa Puławskiego, do którego przyłączył się także sędzia Stanisław Zdun, czy Wojciech Sumliński, Aleksander L. czy też jakieś inne osoby, nie związane z Komisją Weryfikacyjną, zabiegały w jakikolwiek sposób o pozytywne zweryfikowanie jakiegoś oficera WSI, Antoni Macierewicz odpowiedział, że nie było takich zabiegów, które by do niego dotarły, wbrew informacjom podawanym przez media, jakoby było to możliwe - do niego osobiście nikt się nie ośmielił zwrócić z tego typu sugestią.

    Wojciech Sumliński zapytał Antoniego Macierewicza, czy jest mu wiadome, że płk. Leszek Tobiasz próbował się uwiarygodnić w stosunku do niego poprzez biskupów Głodzia i Dydycza - świadek odparł, że nie wyobraża sobie, aby mogłoby to być możliwe, ale się temu nie dziwi, bo było to charakterystyczne dla sposobu i metody działań ludzi WSI, starających się wikłać osoby zaufania publicznego w swoje koneksje, choćby poprzez powtarzanie plotek, wymienianie wizytówek, telefonów czy wspólne zdjęcia w miejscach publicznych. Oskarżony dziennikarz powrócił do sprawy rozmowy ze świadkiem nagranej przez płk. Tobiasza - Antoni Macierewicz stwierdził, że zgodnie z jego pamięcią, zapis tej rozmowy nie odpowiadał faktycznej treści tej rozmowy, był "bogatszy", ale świadek nie potrafi powiedzieć, w jaki sposób go uzyskano. Po odczytaniu przez Sąd opini biegłego z dziedziny fonoskopii, który nie wyraził na ten temat jednoznacznej opinii, Antoni Macierewicz powiedział, że pokrywa się ona z jego oceną, że są tam fragmenty, które miały miejce, które są wymieszane z fragmentami, których nie było.

    Odpowiadając na pytanie Wojciecha Sumlińskiego, czy świadek spotykając się z płk. Leszkiem Tobiaszem, miał wiedzę, że jest to człowiek niebezpieczny, Antoni Macierewicz odparł, że miał tylko skromny wycinek wiedzy o jego niektórych działaniach operacyjnych - działaniach na szkodę Polski, ale ze względu na tajemnicę państwową, nie może tych informacji ujawnić, choć uważa, że gdyby był opracowywana kolejny aneks do Raportu WSI, taka relacja by się w nim znalazła i ma nadzieję, że kiedyś się znajdzie. Na pytanie Sądu, kto jest dysponentem zwolnienia świadka z tajemnicy państwowej w tym przypadku, świadek wskazał na Jana Olszewskiego. Świadek dodał również, że byłoby to ważne dla wyjaśnienia toczącej się przed Sądem sprawy, co spowodowało rekację Wojciecha Sumlińskiego, który zapowiedział, że w takim razie złoży wniosek o przesłuchanie świadka w trybie niejawnym.

    Kolejne pytania Wojciecha Sumlińskiego dotyczyły osoby płk. Leszka Tobiasza i jego rozmów ze świadkiem - zdaniem Antoniego Macierewicza, Leszek Tobiasz podczas tych rozmów przypisywał czy też sugerował czyny naganne osobom, które ich nigdy nie popełniły, celem ustaleniajego jego wiedzy na ten temat, aby mógł te informacje wykorzystać podczas kolejnych rozmów czy tez doprowadzić do jakichś reakcji personalnych. Tego typu działania były charakterystyczne dla środowiska WSI. Odnosząc się do roli płk. Tobiasza w sprawie o kryptonimie "Anioł", Antoni Macierewicz stwierdził, że ma o niej taką wiedzę, jaka jest zawarta w odnalezionych na jej temat dokumentach, które nie były zarejestrowane i zostały odkryte w szafie jednego z żołnierzy WSI, co było złamaniem przepisów i miało znamiona działań przestępczych. Niestety, ze względu na tajemnicę państwową, świadek nie chciał podać żadnych szczegółów dotyczących tej sprawy, poza informacją, że to właśnie płk. Leszek Tobiasz ją prowadził. Świadek dodał jeszcze, że w tej sprawie złamano wszystkie przepisy regulujące działania WSI, a dodatkowo nie występowały w niej takie osoby czy problemy, którymi ustawowo miały się zajmować te służby. Zdaniem Antoniego Macierewicza, działania w tej sprawie miały przestępcze cele o znamionach politycznych. Rozwijając tę kwestię, Antoni Macierewicz wskazał, że istotą metody działania środowiska wywodzącego się z dawnych komunistycznych służb specjalnych było wytwarzanie przy pomocy różnych narzędzi "pozornej rzeczywistości" - człowiek w starciu z takimi działaniami służb był w zasadzie bezradny, bowiem wykorzystywano do tego kolejne potwierdzające się nieprawdy, prasę, telewizję czy osoby publiczne, tworząc w ten sposób odpowiedni (negatywny) obraz danej osoby. Niestety, ze względu na tajemnicę państwową, świadek nie mógł potwierdzić Wojciechowi Sumlińskiemu, czy osobami pomówionymi przez płk. Leszka Tobiasza, o czym była już wcześniej mowa, byli oficerowie Jasiak i Krawczyk - nie mógł też podać kryptonimów spraw, które prowadził płk. Leszek Tobiasz. Odnosząc się do pytania dziennikarza o "moskiewski" okres w życiorysie płk. Tobiasza i jedną istotną sprawę, która wtedy miała miejsce, Antoni Macierewicz z przykrością poinformował go, że kwestie związane z pobytem płk. Leszka Tobiasza w Moskwie nie ograniczają się do jednej sprawy. Świadek dodał, że po zwolnieniu z tajemnicy państwowej, będzie mógł udostępnić całość swojej wiedzy w tym temacie, której źródłem jest przede wszystkim jego praca w Komisji Weryfikacyjnej, choć jednocześnie zasygnalizował, że nie poznał całokształtu działalności pułkownika.

    Wojciech Sumliński pytał również Antoniego Macierewicza, czy wie o prowokacji wymierzonej w jego osobę, zorganizowanej przez płk. Aleksandra L., o której informacje posiadał dziennikarz Przemysław Wojciechowski - chodziło o rozsiewanie plotek, jakoby świadek był szkolony w Moskwie do działań przeciwko Polsce. Antoni Macierewicz odparł, że w tamtym czasie traktował to jako kompletny absurd, sprawę niepoważną, choć biorąc pod uwagę ostatnie wydarzenia związane z nagonką na jego osobę z powodu tłumaczenia Raportu na język rosyjski, już tak do końca nie uważa. Wojciech Sumliński zapytał, czy Przemysław Wojciechowski odtworzył świadkowi nagrania, których dokonał podczas swoich rozmów z Aleksandrem L., w których była mowa o tej prowokacji - świadek odpowiedział, że nie pamięta, choć nie wyklucza, że rozmawiał o kulisach tej prowokacji z Przemysławem Wojciechowskim. Jeśli chodzi o sprawę tłumaczenia Raportu, to świadek oświadczył, że złożył w tej sprawie zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa z art. 235 przez płk. Pytla, bowiem to po posiedzeniu komisji ds. służb specjalnych i informacji udzielonej na nim przez płk. Pytla, rozpoczęła się medialna nagonka na jego osobę - potem świadek to skorygował, że zawiadomienie złożyło prezydium zespołu parlamentarnego PiS. Antoni Macierewicz dodał, że cała ta sytuacja świadczyła o próbie wyeliminowania go z życia publicznego, a być może nawet o próbie osadzenia go w więzieniu, skoro w tę sprawę zaangażowane były najważniejsze osoby w państwie, czyli Prezydent i Premier.

    Mówiąc o swoich zawiadomieniach o przestępstwie, złożonych wobec Bronisława Komorowskiego, w tamtym czasie Marszałka Sejmu, z których jedno dotyczyły toczącej się przed Sądem sprawy, Antoni Macierewicz powiedział, że mowa w nim była o możliwości podżegania do popełnienia przestępstwa w celu uzyskania dokumentów ściśle tajnych, będących przedmiotem prac Komisji Weryfikacyjnej - nie jest pewien, jakie były dalsze losy tego zawiadomienia, ale prawdopodobnie Prokuratura odmówiła wszczęcia postępowania w tej sprawie. Odnosząc się do pytania w sprawie faktu przeszukania mieszkań członków Komisji Weryfikacyjnej (Leszka Pietrzaka i Piotra Bączka - przyp.aut.), Antoni Macierewicz stwierdził, że cała ta sprawa była prowokacją polityczną dokonaną przy użyciu byłych funkcjonariuszy i żołnierzy komunistycznych służb specjalnych, zwłaszcza wojskowych, która była wymierzona nie tylko w działalność Komisji Weryfikacyjnej WSI, ale generalnie w ład polityczny RP, a z dzisiejszej perspektywy można uznać, że również miała znaczenie geopolityczne i godziła w polskie sojusze - prowokacja wobec Komisji Weryfikacyjnej była tylko fragmentem tej sprawy. Antoni Macierewicz zauważył także, że w tym kontekście ostatnie wypowiedzi niektórych prominentnych osób, w tym związanych ze służbami, w sprawie płk. Kuklińskiego, świadczą o ciągle mocnej prorosyjskiej orientacji niektórych środowisk, mających wpływ na sytuację polityczną w naszym kraju.

    Wojciech Sumliński poprosił świadka, aby odniósł się do faktu, że początkowo większą częścią sprawy, która aktualnie toczy się przed Sądem, miała być kwestia rzekomego handlu Aneksem do Raportu z działalności WSI - świadek zauważył, że mimo wielu publikacji największych pism i mediów, podawania pseudoinformacji i mówienia o pseudo-dowodach, Aneks nie "wyciekł", nie można go nigdzie kupić - za co nikt go do tej pory nie przeprosił, ani nikt tego typu fałszywych informacji nie sprostował. Świadek dodał, że nie jest w stanie ocenić powodów i motywów działań Bronisława Komorowskiego w sprawie Aneksu.

    Antoni Macierewicz, odnosząc się do pytania w sprawie działań Prokuratury, powiedział, że od początku jej działania miały charakter dwoisty - miał wrażenie, że był silnie akcentowany wątek prowokacji wobec Komisji Weryfikacyjnej, ale jednocześnie sama poddawała się działaniom prowokacyjnym. Świadek stwierdził, że nie zna powodów, dla których Prokuratura odrzuciła wniosek, aby został on oskarżycielem posiłkowym w tej sprawie i ocenia to negatywnie. Dwoistość tej sytuacji, w ocenie świadka, polegała również na tym, że inna była w tej sprawie rola płk. Aleksandra L., a inna dziennikarza Wojciecha Sumlińskiego - Aleksander L. był w tej sprawie aktorem, a Wojciech Sumliński mniej lub bardziej nieświadomym uczestnikiem wydarzeń. Zdaniem Antoniego Macierewicza, ta sprawa musi mieć istotne znaczenie dla bezpieczeństwa kraju, bo zbyt wiele wysoko postawionych osób było w nią zaangażowanych. Na pytanie mecenasa Puławskiego, czy jest w ogóle możliwe ustalenie w tej sprawie prawdy obiektywnej, Antoni Macierewicz odparł, że przy przywróceniu w Polsce zasad praworządności - na dzisiaj tak - ale nie wie, czy będzie to możliwe w przyszłości, ponieważ obawia się możliwości zniszczenia dowodów oraz śmierci źródeł osobowych. Świadek powiedział również, że nie ma pewności, ale na podstawie materiałów, z którymi się zaznajamiał, Bronisław Komorowski prawdopodobnie znał się wcześniej z płk. Aleksandrem L.

    Sędzia Stanisław Zdun zapytał świadka, czy i kiedy rozmawiał z nim Leszek Pietrzak na temat swoich rozmów z płk. Leszkiem Tobiaszem - świadek odparł, że taka rozmowa nastąpiła chyba w czasie, kiedy tą sprawą zajęła się Prokuratura, Leszek Pietrzak powiedział mu, że starał się rozpoznać zakres działań operacyjnych płk. Leszka Tobiasza. Na pytanie Sądu, czy świadek brał udział w weryfikacji syna płk. Tobiasza, Radosława, świadek odpowiedział, że sam chyba nie brał w niej udziału, a syn płk. Tobiasza został pozytywnie zweryfikowany i przyjęty do SKW. Zdaniem świadka, Leszek Pietrzak mógł mieć wiedzę, że Radosław Tobiasz został pozytywnie zweryfikowany, bowiem informacje o weryfikacji były zamieszczane w katalogu osób weryfikowanych, który był dostępny wszystkim członkom Komisji - natomiast nie ma wiedzy, w jakim zakresie Leszek Pietrzak miał dostęp do akt płk. Leszka Tobiasza, choć wydaje mu się, że jedna z tych spraw (kryptonim "Anioł" - przyp.aut.) była w zakresie jego zainteresowania.

    Sędzia chciał się dowiedzieć, czy Leszek Pietrzak prowadził jeszcze jakieś inne czynności, związane z szukaniem dowodów przestępstw weryfikowanych osób - Antoni Macierewicz wyjaśnił, że w pracach Komisji Weryfikacyjnej można było wyróżnić 3 grupy działań:

    pierwsza - wysłuchanie byłych żołnierzy WSI bądź osób trzecich (od grudnia 2006)

    druga - analiza materiałów archiwalnych

    trzecia - zdobywanie wiedzy pozwalającej na gromadzenie tych archiwów:

    - z materiałów przejętych po byłej WSI oraz II Zarządu Sztabu Generalnego WP oraz WSW

    - z materiałów otrzymanych z innych archiwów innych instytucji państwowych, a nawet prywatnych, nawet z klauzulą "ściśle tajne", a także np. ze zbioru zastrzeżonego IPN, archiwów akt lekarskich, pracowniczych, sprawdzeń kontrwywiadowczych - zapisana była obligatoryjność ich wydania dla celów Komisji Weryfikacyjnej

    - z materiałów wytwarzanych przez samą Komisję Weryfikacyjną - analizy, opracowania itp.

    Zdaniem Antoniego Macierewicza, Leszek Pietrzak posiadał dużą wiedzę i doświadczenie, które były istotnym narzędziem szczególnie w przypadku poszukiwania materiałów przydatnych w procesie weryfikacji właśnie w innych archiwach czy instytucjach, w których mogły się one znajdować. Antoni Macierewicz zauważył również, w odpowiedzi na pytanie mecenasa Puławskiego, czy "nigdy nie przestaje się być współpracownikiem służb?", że on sam nigdy nie został funkcjonariuszem żadnej ze służb, którymi kierował.

    Wojciech Sumliński zapytał świadka, jaki sens miało zabieganie przez płk. Leszka Tobiasza o weryfikację jego syna (w jego rozmowach ze świadkiem - przyp.aut.), skoro jego syn był już w tym czasie pozytywnie zweryfikowany - świadek odpowiedział, że być może chodziło o wprowadzenie w błąd przyszłych osób odbierających tę informację. Na kolejne pytanie dziennikarza, czy Bronisław Komorowski miał prawo obawiać się, co na jego temat znajduje się w Aneksie, Antoni Macierewicz stwierdził, że nie potrafi ocenić uczuć ówczesnego Marszałka Sejmu RP.

    Na tym rozprawa została zakończona. Kolejne odbędą się w następujących terminach, jak zwykle w gmachu Sądu Rejonowego dla Warszawa Wola, ul. Kocjana 3:
    ciąg dalszy ...

    12.03.2014 godz.10 sala 29; 24.03.2014 godz.11 sala 29; 16.04.2014 godz.10 sala 29

    Tym razem na rozprawie było bardzo dużo publiczności, ponad 30 osób, co zmusiło Sąd do zmiany sali rozpraw na większą. Na rozprawie były również obecni przedstawiciele mediów niezależnych m.in. KSD, Solidarni2010, wpolityce.pl oraz obserwator z ramienia SDP.

    Uprzejmie proszę Szanownych Czytelników tej relacji, aby w ewentualnych komentarzach posługiwać się imieniem i inicjałem nazwiska, współoskarżonego w tym procesie wraz z dziennikarzem Wojciechem Sumlińskim, byłego wysokiego oficera kontrwywiadu PRL, Aleksandra L., ponieważ nie wyraził on zgody na podawanie w relacjach z procesu swoich danych osobowych ani na publikowanie swojego wizerunku.
    http://ander.salon24.pl/567013,wojciech-sumlinski-rozprawa-z-dn-12-02-20...

    Maryla

    ------------------------------------------------------

    Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

     

    avatar użytkownika gość z drogi

    93. Dzięki

    ten proces obserwuję od początku...dzięki relacjom pewnego blogera....
    żal ,że zbyt daleko,by być razem z Dziennikarzem....
    Moim marzeniem jest zobaczyć zeznającego na razie w roli świadka pana komorowskiego...,tego,który wie WSZYSTKO

    gość z drogi

    avatar użytkownika Maryla

    94. Służby nie próżnują. Tym

    Służby
    nie próżnują. Tym razem ABW uderza w Macierewicza. Agencja chce ścigać
    likwidatora WSI za ujawnienie danych dotyczących cywilnych służb

    ABW skorzystało z prawa zażalenia decyzji o umorzeniu śledztwa
    dot. przygotowania raportu z WSI. Było to możliwe, ponieważ każda ze
    służb otrzymała status pokrzywdzonego.

    Maryla

    ------------------------------------------------------

    Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

     

    avatar użytkownika Maryla

    95. Merkel wytoczył proces

    Merkel wytoczył proces Tuskowi

    Z
    motywacji, których nie znam zostałem przypięty do raportu z weryfikacji
    WSI - oświadczył w piątek przed sądem Jacek Merkel. Pozwał za to urzędy
    prezydenta i premiera żądając od nich przeprosin. Prokuratura Generalna
    SP chce oddalenia tego pozwu.


    Raport z weryfikacji WSI. Poszkodowany skarży się w sądzie

    Sąd postanowił dodatkowo wezwać do udziału w procesie również ministra obrony narodowej.

    Sąd Okręgowy w Warszawie rozpoczął cywilny proces, jaki Merkel - były
    opozycjonista i współtwórca Kongresu Liberalno-Demokratycznego wytoczył
    prezydentowi i premierowi za ujawnienie raportu.

    Merkel chce, aby przeprosiny za podanie nieprawdziwych informacji
    ukazały się w Monitorze Polskim, gdzie w lutym 2007 r. decyzją
    ówczesnego prezydenta Lecha Kaczyńskiego (i za kontrasygnatą premiera Jarosława Kaczyńskiego) opublikowano raport przewodniczącego komisji weryfikacyjnej ws. Wojskowych Służb Informacyjnych Antoniego Macierewicza. Dlatego pozew skierował przeciw obecnemu prezydentowi i premierowi.Powód postanowił występować w sądzie bez prawnika. Pytany przez dziennikarzy czemu nie uczynił tego wcześniej, odpowiadał, że ból nie goi rany, wręcz przeciwnie. Nauczyłem się prawa - dodał.

    Jak podkreślił, jest oczywiste, że właśnie prezydent i premier
    powinni go przeprosić - jako przedstawiciele tych urzędów, które
    naruszyły jego dobra. Do MON o przeprosiny nie występował, bo - jak
    twierdzi - nie jest to właściwa droga. - Wiem, że inni tak zrobili, ale moim zdaniem ja robię dobrze - dodał.

    Sąd postanowił jednak wezwać do udziału w procesie również ministra
    obrony narodowej. Tym samym w sprawie będą trzy pozwane urzędy
    (podobnie
    jak było w procesie płk. Aleksandra Makowskiego, który pozwał MON,
    prezydenta i premiera, a sąd nakazał przeprosiny tylko od MON, oddalając
    roszczenia wobec dwóch pozostałych organów).

    Starszy radca Prokuratorii Generalnej Skarbu Państwa Marta Kęcka-Iwan
    w imieniu urzędów prezydenta i premiera wniosła o oddalenie pozwu. Jak
    mówiła PAP, obie te instytucje doprowadzając do publikacji raportu,
    działały w granicach prawa i tym samym nie można im zarzucać naruszenia
    dóbr osobistych.

    Raport godzi w jego wiarygodność jako przedsiębiorcy

    Przed sądem Merkel oświadczył, że umieszczanie go w raporcie jako osoby, która dokonała czynów niegodziwych i pozaprawnych jest spotwarzające. -
    Cytowane w przypisach do raportu doniesienia agenta lub opinie oficera
    na mój temat, są nieprawdziwe i krzywdzące mnie jako działacza
    podziemnej Solidarności. Nie wiadomo nawet, czy komisja weryfikowała te
    doniesienia. W prokuraturze mam status osoby pokrzywdzonej
    - dodał.W jego ocenie, przewodniczący komisji przekroczył swe uprawnienia. -
    Miał napisać raport o jednym, a napisał o czym innym. Używa pojęć
    niejasnych i niedefiniowalnych prawnie. Np. "wystawił świadectwo
    niewinności" - jakie według notatki specsłużb miał mi wystawić płk
    Aleksander Makowski
    - relacjonował Merkel.Uzasadniając rozmiar doznanej krzywdy Merkel podkreślił, że zapisy o
    jego rzekomym udziale w handlu bronią lub pojawiające się spekulacje na
    temat rzekomej współpracy z SB godzą w jego wiarygodność jako
    przedsiębiorcy. Raport jest używany w prasowych artykułach, gdzie traktuje się go jako prawdy objawione - uzasadniał.

    Nazwisko Merkla pojawia się w rozdziale raportu pt. Handel bronią-terroryści
    w związku z przedstawionymi tam informacjami o handlu bronią z krajami
    objętymi międzynarodowym embargiem, czym mieli rzekomo się zajmować
    oficerowie WSI.

    Według ustaleń poczynionych przez ppłk. Słonia - Jacek Merkel
    "posiadał naturalne dotarcie" do polityków Unii Wolności i niektórych
    urzędników Kancelarii Prezydenta RP Aleksandra Kwaśniewskiego
    - napisano dodając, że Merkel zbudował sobie pozycję w sferze interesów i pełni rolę spinacza grup interesów o różnych rodowodach. Może
    być kluczem do zrozumienia określonych zjawisk gospodarczych, które
    występują na naszym rynku telekomunikacyjnym i zbrojeniowym. Jest osobą
    "operacyjnie" interesującą
    - czytamy w dokumencie.

    Jacek Merkel był w latach 80. człowiekiem z najbliższego otoczenia Lecha Wałęsy.
    Internowany w stanie wojennym, w latach 90. jeden z założycieli
    Kongresu Liberalno-Demokratycznego (z Janem Krzysztofem Bieleckim,
    Januszem Lewandowskim i Donaldem Tuskiem, z którym budował też Platformę Obywatelską). Później wycofał się z polityki i przeszedł do biznesu.

    Prezydent odpowie za Macierewicza? Pomówiony w raporcie o WSI żąda przeprosin

    Wojciech Czuchnowski

    Jacek Merkel domaga się, by w Monitorze Polskim przeproszono go za raport Macierewicza. - Kłamstwa tam zawarte podważają moją uczciwość i uderzają w wiarygodność - mówił wczoraj przed sądem.
    Merkel był w czasach PRL działaczem podziemia i jednym z najbliższych współpracowników Lecha Wałęsy. W latach 80. organizował łączność podziemnej "Solidarności" z Zachodem. Po 1989 r. razem z Donaldem Tuskiem zakładał Kongres Liberalno-Demokratyczny...

    Cały tekst: http://wyborcza.pl/1,75478,15462840,Prezydent_odpowie_za_Macierewicza__P...


    Speckomisja w sprawie likwidacji WSI będzie miała uprawnienia śledcze?

    Prawnicy ocenią, czy poszerzenie kompetencji speckomisji będzie zgodne z konstytucją.
    Przewodnicząca sejmowej komisji ds. służb specjalnych Elżbieta Radziszewska
    (PO) poinformowała, że we wtorek prawnicy ocenią konstytucyjność
    propozycji zmian w regulaminie Sejmu, dotyczących m.in. nadania
    speckomisji uprawnień śledczych.

    Radziszewska powiedziała, że we wtorek odbędzie się wspólne
    posiedzenie prezydium komisji regulaminowej i spraw poselskich oraz
    komisji do spraw służb specjalnych. Jak dodała, zaproszeni prawnicy
    odniosą się do pojawiających się ostatnio propozycji dotyczących
    poszerzenia kompetencji speckomisji.

    Posłowie PSL postulują, aby nadać speckomisji uprawnienia śledcze; Stanisław Wziątek
    (SLD) chce powołania komisji śledczej ds. likwidacji WSI z udziałem
    członków sejmowej speckomisji lub nadania komisji ds. służb specjalnych
    uprawnień śledczych.

    - Są propozycje, żeby uprawnienia komisji ds. służb specjalnych
    poszerzyć o inne kompetencje, np. śledcze, dlatego nasze prezydia chcą
    wysłuchać prawników i ich opinii, czy propozycje zmian w regulaminie
    Sejmu są zgodne z prawem. Część ekspertów twierdzi bowiem, że te
    rozwiązania są niekonstytucyjne
    - powiedziała Radziszewska.

    Piotr Bączek Z
    zawiadomieniem ABW na A. Macierewicza będzie jak z „rosyjskim raportem”
    SKW. Dziesięć lat temu poseł PO ujawnił agenturę w „Orlenie”, teraz ABW
    chce ścigać posła opozycji!


    Nagonka na przewodniczącego Komisji Weryfikacyjnej Antoniego
    Macierewicza trwa w najlepsze. Przebiega według znanego z komunizmu
    przysłowia: „dajcie człowieka a paragraf się znajdzie sam”

    Premier Donald Tusk chyba pozazdrościł sukcesów Kamilowi Stochowi i
    zapewne ogłosił jakiś wewnątrzrządowy konkurs w tej konkurencji. Co i
    raz jakiś poseł, minister urzędnik wyskakuje z nowymi „rewelacjami”, by
    przypodobać się przełożonym. Słowem, gdyby te „rewelacje mogły latać”,
    to przedstawiciele rządu spokojnie zastąpiliby naszych skoczków
    narciarskich. Ta „antymacierewiczowska histeria” przybiera bowiem coraz
    bardziej absurdalne rozmiary. Najpierw miała być zdrada stanu w sprawie –
    jak to próbowała wylansować Służba Kontrwywiadu Wojskowego –
    tłumaczenia na język rosyjski jawnego dokumentu. Potem publiczność była
    ekscytowana ujawnieniem rosyjskich kursantów KGB i GRU. Teraz przyszła
    pora na kolejną „rewelację”, tym razem „wypichconą” przez drugą
    specsłużbę – Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Szef Komisji
    Weryfikacyjnej dokonał – zdaniem ABW – kolejnej zbrodni politycznej!
    Mówił o agenturze w koncernie Orlen.

    Otóż kilka dni temu „Rzeczpospolita” poinformowała, że szef ABW płk
    Dariusz Łuczak skierował do Prokuratury Apelacyjnej w Warszawie wniosek,
    w którym domaga się ścigania Antoniego Macierewicza. Według „Rz” obecny
    szef ABW po raz pierwszy stwierdza, że w raporcie WSI znalazły się
    „tajne" oraz „ściśle tajne" informacje o pracownikach, współpracownikach
    oraz działaniach operacyjnych Agencji i jej poprzednika – Urzędu
    Ochrony Państwa. „Rz" ujawniła też, że aktualny szef ABW:

    wskazuje
    na konkretne zapisy raportu, które – jego zdaniem – dekonspirowały ABW.
    Chodzi np. o informacje dotyczące śledztw korupcyjnych, a także tajne
    działania w strategicznych spółkach Skarbu Państwa, m.in. w zbrojeniówce
    czy sektorze paliwowym. W raporcie WSI znalazła się np. informacja, że
    pomiędzy ABW a PKN Orlen „istnieje porozumienie, w ramach którego w
    firmie zatrudniono [podkreślenie – PB]
    23 wskazane osoby. (...) Zajmują stanowiska pozwalające na dostęp do informacji niezbędnych ich macierzystej instytucji.

    Jednak szef ABW nie pofatygował się sprawdzić, że
    sprawa nielegalnych działań służb specjalnych w Orlenie kilka lat
    wcześniej była bardzo dokładnie omawiana podczas prac sejmowej komisji
    śledczej ds. afery Orlenu.

    Co więcej, to właśnie poseł Platformy Obywatelskiej śp. Konstanty
    Miodowicz wiódł prym w demaskowaniu bezprawnych działań operacyjnych
    służb specjalnych, w tym również Urzędu Ochrony Państwa, w tym
    koncernie. Fakt, że to śp. K. Miodowicz ujawniał ten proceder jest
    niesłychanie ważny. Przez kilka lat był on wysokim oficerem UOP, szefem
    zarządu kontrwywiadu tej służby specjalnej, dlatego w żaden sposób nie
    ośmieliłby się ujawnić informacji zagrażających bezpieczeństwu służb
    specjalnych oraz strukturom państwa.

    W swoich wystąpieniach śp. K. Miodowicz mówił o agenturze UOP
    ulokowanej w Orlenie, o tajnych współpracownikach UOP rekomendowanych
    do pracy w tym koncernie, o tworzeniu notatek przez agenturę UOP w
    Orlenie, o werbunkach osobowych źródeł informacji w największym
    koncernie paliwowym
    . Powoływał się na przesłuchania w komisji
    ds. służb specjalnych, dokładnie przepytywał świadków, ujawniał kolejne
    rewelacje. I cały czas był posłem Platformy Obywatelskiej!

    W związku z tym obecny szef ABW, nominowany przez premiera z
    Platformy Obywatelskiej, powinien zastanowić się, i to bardzo poważnie,
    czy nie wszcząć sprawy nie tylko wobec Antoniego Macierewicza. ABW musi
    strzec tajemnic za wszelką cenę! Dlatego logicznym posunięciem ABW
    byłoby rozpoczęcie procedury operacyjnej przeciwko sejmowej komisji
    śledczej ds. Orlenu, jak również przeciwko ówczesnym władzom Platformy,
    które przecież nominowały wtedy śp. K. Miodowicza do tej komisji
    śledczej.

    Cóż, zapewne ktoś w ABW dostał rozkaz, ale nie doczytał, nie
    zrozumiał, nie przypomniał sobie i wysmażył kotlet przeciwko obecnej
    ekipie rządowej. Ludzie służb specjalnych charakteryzują się bowiem
    bardzo słabą pamięcią. W zasadzie, to po upływie jednej kadencji
    parlamentarnej nie pamiętają, co sami robili kilka lat wstecz, nie są w
    stanie przypomnieć sobie dawnych realiów politycznych. W tym środowisku
    zdolności mimikry są opanowane do perfekcji.

    Dlatego warto przypomnieć obszerne fragmenty wystąpień posła
    Platformy Obywatelskiej śp. Konstantego Miodowicza sprzed dziesięciu
    lat.

    Czytając stenogramy tych wystąpień można uświadomić sobie, jak bardzo
    Polska zmieniła się przez ostatnią dekadę. Okazuje się, że to, o czym
    kilka lat temu mógł bez przeszkód mówić poseł Platformy Obywatelskiej,
    obecnie – pod rządami tejże partii – jest groźnym przestępstwem ściganym
    przez służby specjalne.

     

    23 sierpnia 2004 r. poseł Platformy Obywatelskiej śp. Konstanty
    Miodowicz, przepytując byłego ministra skarbu państwa Wiesława
    Kaczmarka, wskazał na działania werbunkowe UOP w Orlenie i tworzenie
    notatek przez agenturę Urzędu ulokowaną w tej firmie:

    Poseł Konstanty Miodowicz /PO/ :

    …Panie pośle, na jednym ze spotkań, na którym był obecny pan i
    pan minister Siemiątkowski, ten ostatni pokazał panu notatkę, którą pan 2
    kwietnia br. na posiedzeniu Komisji do Spraw Służb Specjalnych określił
    jako notatkę z poziomu agentury UOP; notatkę napisaną - dalej - starym
    telefaksem jak gdyby. Kiedy to było?

    Były minister skarbu państwa Wiesław Kaczmarek:

    Musiałby pan wrócić do początku pytania, bo...

    Poseł Konstanty Miodowicz /PO :

    Na posiedzeniu Komisji do Spraw Służb Specjalnych, powtarzam, 2
    kwietnia br. poinformował pan członków tej komisji, iż na jednym ze
    spotkań, w którym uczestniczył pan i pan Siemiątkowski, ten ostatni
    okazał panu notatkę, którą pan określił, cytuję: notatką z poziomu agentury UOP na terenie Orlenu
    [podkreślenie – PB] Dalej, pana uwagę zwrócił sposób wydruku informacji
    zawartych na notatce. Była ona jakby napisana starym telefaksem,
    pochodziła z jakiejś tam placówki, dodaje pan. O co tu chodzi?

    Były minister skarbu państwa Wiesław Kaczmarek:

    Nie mogę sobie przypomnieć takiego zdarzenia, bo to jest chyba jakieś nieporozumienie.

    Poseł Konstanty Miodowicz /PO/:

    Proszę pana, informacja, o którą pytam, jest zawarta na stronie
    nr 7 i stronie nr 9, a także na stronie 137 protokołów posiedzenia
    Komisji do Spraw Służb Specjalnych, ze 106. jej posiedzenia odbytego 2
    kwietnia br. (…)

    Były minister skarbu państwa Wiesław Kaczmarek:

    Tak, tu ma pan rację, bo to kwestia notatek. Są notatki, które są
    drukami formalnymi, które docierają do ministra skarbu. Natomiast ja
    już nie pamiętam tej treści, ale to była treść taka zbliżona do treści,
    którą później mogłem przeczytać, którą przeczytałem w tej notatce z 5
    lutego.

    Poseł Konstanty Miodowicz /PO/:

    Dokładnie o tym samym informował pan nas na posiedzeniu Komisji
    do Spraw Służb Specjalnych, tyle tylko że pana uwagę zwróciło coś innego
    - że ten materiał sugerował jakby obecność źródeł osobowych wśród personelu PKN Orlen [podkreślenie – PB]. Czy podtrzymuje pan tę impresję?

    Były minister skarbu państwa Wiesław Kaczmarek:

    Wie pan, ja... To jest impresja. Pewnie panu posłowi i komisji
    będzie łatwiej zapoznać się, czytając te notatki, które otrzymaliśmy
    w... (…) Wiem, że on był materiałem odnoszącym się na takiej zasadzie,
    że z wnętrza, tak jak pan opowiedział, firmy istnieją takie informacje,
    że prawdopodobnie może nastąpić przed posiedzeniem rady nadzorczej
    podpisanie kontraktu, ale to tak jak się bierze po prostu, tak jak
    kiedyś, dawniej bywało, czyta się jakiś fragment z dalekopisu.

    Poseł Konstanty Miodowicz /PO/:

    Dobrze. Sęk w tym, panie pośle, że ja odnoszę się do informacji,
    dla których jedynym źródłem jest pan, dlatego byłoby bardzo dobrze,
    gdyby pan przemyślał ten problem i w stosownym czasie pozwolił nam go
    uszczegółowić. Idzie o ważną rzecz. Idzie o możliwość
    dokonywania przez funkcjonariuszy Urzędu Ochrony Państwa werbunku w
    obrębie personelu PKN Orlen
    [podkreślenie – PB]. I do tego zmierzam. Przejdźmy do sprawy innej.

    za: Biuletyn nr: 3509/IV

    * * *

     

    8 listopada 2004 r. poseł Platformy Obywatelskiej śp.Konstanty
    Miodowicz pytając byłego szefa UOP Zbigniewa Siemiątkowskiego o
    kontrakty Orlenu z tamtych czasów, ujawnił że UOP prowadził w tym
    koncernie „regularną agenturę kwalifikowanych źródeł informacji”.
    Wskazał również, że do Orlenu wprowadzono ekspertów rekomendowanych
    przez UOP. Do pracy w Orlenie zarekomendowano nawet tajnego
    współpracownika Urzędu:

    Poseł Konstanty Miodowicz /PO/:

    W ostatnim kwartale 2001 r. i w pierwszych miesiącach roku 2002
    Urząd Ochrony Państwa kolportował na szczeblu kierowniczym państwa
    informacje, quasi-analizy, materiały dotyczące bezpieczeństwa sektora
    paliwowego. Kiedy i w jaki sposób ustosunkował się do nich minister
    gospodarki odpowiedzialny za bezpieczeństwo energetyczne Polski?

    B. szef UOP Zbigniew Siemiątkowski :

    Nie ustosunkował się, panie pośle. (…)

    Poseł Konstanty Miodowicz /PO/:

    (…) Proszę pana, powróćmy do sprawy, która była już tutaj
    podnoszona przez członków komisji, ale ma znaczenie kluczowe dla
    wyjaśnienia tych problemów, które wyjaśniamy. Otóż skąd Urząd Ochrony
    Państwa na przełomie 2001 i 2002 r. czerpał swoją wiedzę - tu proszę o
    konkretną odpowiedź - o założeniach, kierunkach i szczegółach uregulowań
    kontraktów wynegocjowanego w tym czasie przez PKN Orlen z firmą
    J&S? I z tym pytaniem wiążę następne: Czy mimo prowadzenia
    przez UOP w PKN Orlen regularnej agentury - a więc, jak to podkreślił
    pan na 106. posiedzeniu Komisji do Spraw Służb Specjalnych,
    kwalifikowanych źródeł informacji
    [podkreślenie – PB] - urząd
    nie zdołał poznać rzeczywistych treści przygotowywanego pod auspicjami
    Modrzejewskiego kontraktu? A jeżeli tak, jeżeli nie zdołał go rozpoznać,
    jeżeli nie znał jego szczegółów - a przecież one były ważne dla
    dokonania jego oceny - ile były warte, ile były warte enuncjacje
    serwowane przez Urząd Ochrony Państwa jesienią 2001 r. i w styczniu, w
    lutym 2002 r. kierownictwu państwa? Nieprecyzyjna informacja, która
    wywoływała bardzo brzemienne w skutki zachowania? Oto problem, z którym
    się tutaj borykamy. Proszę ustosunkować się do niego.

    B. szef UOP Zbigniew Siemiątkowsk :

    Panie pośle, ja już, zdaje się, mówiłem o tym szerzej, nawet
    mówiłem na tej zamkniętej części naszych spotkań, że nawet nie
    dysponując całością projektu kontraktu, znając go w zasadniczych
    szczegółach, mógł sobie Urząd Ochrony Państwa wyrobić zdanie i wyrobić
    stanowisko na temat jego konsekwencji dla bezpieczeństwa energetycznego
    kraju. Oczywiście większą wiedzę i bliżej na ten temat mogą opowiedzieć
    bezpośrednio zainteresowani, czyli oficerowie zarządu II, którzy, po
    pierwsze, wytwarzali tego typu dokumenty, którzy to posiadali wiedzę
    dogłębną, bo to oni, jak pan zauważył, operowali z kwalifikowanymi
    źródłami informacji. Ja mogłem się tylko opierać na ich przesłaniach i
    na ich wypowiedziach, mając zaufanie do ich profesjonalizmu.

    Poseł Konstanty Miodowicz /PO/:

    No dobrze, trzymajmy się tego wątku. Czy obchodzący nas obecnie
    kontrakt, czy - inni jak nazywają go - aneks, uzyskał Urząd Ochrony
    Państwa dopiero 18 marca 2002 r., kiedy to na polecenie pana Zbigniewa
    Wróbla udostępnił go funkcjonariuszom Urzędu Ochrony Państwa pan Andrzej
    Praxmajer. Tak, czy nie?

    B. szef UOP Zbigniew Siemiątkowski:

    Panie przewodniczący i panie pośle, pan mnie pyta o sprawy kuchni operacyjnej leżące w kompetencjach...

    Poseł Konstanty Miodowicz /PO/ :

    Nie pytam pana o okoliczności operacyjne tylko o to, czy one przyniosły taki rezultat, o jakim mówię, czy nie?

    B. szef UOP Zbigniew Siemiątkowski:

    Na to pytanie mogą odpowiedzieć oficerowie kierunkowi pracujący w
    zarządzie IIA, to nie jest pytanie z mojego poziomu kompetencji, żebym w
    szczegółach analizował kontrakty i różnice występujące między tym, co
    miało być podpisane, a tym, co zostało podpisane, itd. Tu się nie czuję
    kompetentny, bo byłoby dziwne, gdybym miał taką głęboką wiedzę na ten
    temat.

    Poseł Konstanty Miodowicz /PO/ :

    Odnoszę wrażenie, że na pana poziomie kompetencji pan niewiele wiedział, co się działo w służbie panu podległej.

    B. szef UOP Zbigniew Siemiątkowski:

    To tylko pana ocena.

    Poseł Konstanty Miodowicz /PO/:

    Pragnę pana poinformować w kontekście pytania przed chwilą przeze
    mnie zadanego, iż rzeczywiście doszło wtedy do wydarzenia, o którym
    wspomniałem, i dokonało się to w okolicznościach odsłaniających
    bardzo przygnębiające realia funkcjonowania notowanych na giełdzie
    spółek prawa publicznego w uwarunkowaniach państwa postkomunistycznego

    [podkreślenie – PB]. Pozwolę sobie zadać kolejne pytanie. Powyższe
    wydarzenie, to, o którym mówiłem w pytaniu przed paru minuty zadanym,
    poprzedziło spotkanie płk. Piotra Lenarta, dyrektora bydgoskiej
    Delegatury UOP ze Zbigniewem Wróblem i Sławomirem Golonką dnia 6 marca
    2002 r. Czy pan aranżował to spotkanie? Z czyjego upoważnienia działał
    wtedy Lenart?

    B. szef UOP Zbigniew Siemiątkowski:

    Panie przewodniczący, wysoka komisjo, ja odbyłem, dziś oczywiście
    nie pamiętam, kiedy dokładnie, ale to gdzieś mniej więcej na przełomie
    lutego, marca, spotkanie z nowo wybranym prezesem zarządu panem
    Zbigniewem Wróblem, w trakcie którego to spotkania w ogólnych zarysach,
    na tyle, na ile pozwalały procedury, mówiłem o zastrzeżeniach, jakie
    służba, którą kierowałem, miała do poprzedniego zarządu (…).

    Poseł Konstanty Miodowicz /PO/:

    Czy wie pan, panie pośle, iż w II kwartale roku 2002 w grono audytorów prowadzących działania w Biurze Zakupu Ropy i Paliw wprowadzono ekspertów tajnie rekomendowanych przez Urząd Ochrony Państwa [podkreślenie – PB]? Tak czy nie?

    B. szef UOP Zbigniew Siemiątkowski:

    Nic mi na ten temat nie wiadomo.

    Poseł Konstanty Miodowicz /PO/:

    Rozumiem. Czy na opróżnione przez Urząd Ochrony Państwa stanowisko jednego z wicedyrektorów biura zakupów ropy, firma, Urząd Ochrony Państwa, mówiąc inaczej, zarekomendowała swojego tajnego współpracownika, uplasowanego w tymże biurze [podkreślenie – PB], eksploatowanego informacyjnie na przełomie 2001 i 2002 r.? Tak czy nie?

     

    za: Biuletyn nr: 3828/IV

    * * *

     

    30 kwietnia 2005 r. poseł Platformy Obywatelskiej śp.Konstanty
    Miodowicz pytał byłego członka zarządu Orlenu Krzysztofa Kluzka o
    zmianach w koncernach. Kluzek ujawnił, że zmiany są uzgodnione z
    ówczesnym oficerem UOP:

    Poseł Konstanty Miodowicz /PO/:

    Do tych problemów wrócimy w innym kontekście, miejscu i czasie.
    Natomiast już teraz zadam panu pytanie, co panu wiadomo o wyrażanych
    przez pana Piotra Lenarta, dyrektora bydgoskiej delegatury UOP, a
    następnie ABW, sugestiach dokonywania określonych zmian personalnych w
    koncernie
    [podkreślenie – PB]? Kogo one miały dotyczyć i dlaczego?

    B. członek zarządu PKN Orlen SA Krzysztof Kluzek:

    Znaczy ja z pracy w Orlenie, ja się wtedy z tym nie zetknąłem, to
    co mówiłem, jakby nie byłem w temacie, bo te sprawy były załatwiane
    przez pana Wróbla chyba osobiście. Więc ja nawet nie wiedziałem wtedy,
    że coś takiego miało miejsce. Natomiast kiedyś, kiedy byłem na otwarciu
    stacji benzynowej nieopodal ośrodka, w którym pan Wróbel ma swoją
    posiadłość w Pięknej Górze, tam jest taka ładna stacja dla
    motorowodniaków otwarta, i płynąłem na motorówce z panem Zbigniewem
    Wróblem, to pan Wróbel wtedy do mnie mówił, nie wiem dlaczego, że jest wszystko uzgodnione, nie wiem co, z panem Kamińskim, chyba wtedy z UOP a teraz z ABW [podkreślenie – PB].

    Poseł Konstanty Miodowicz /PO/:

    Może z AW.

    B. członek zarządu PKN Orlen SA Krzysztof Kluzek:

    Może z AW. Chciał mi dokładnie tak powiedzieć, że właściwie on ma wszystko uzgodnione, żebym, nie wiem czy chciał powiedzieć, żebym się do niczego nie wtrącał
    [podkreślenie – PB], czy też, że to wszystko jest tam już... W każdym
    razie taki fakt miał miejsce i o tym komisja, uważam, też powinna
    wiedzieć.

    za: Biuletyn nr: 4508/IV

    * * *

    Czytając te stenogramy warto również pamiętać, że nawet pod rządami
    SLD, Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego nie ścigała opozycyjnego posła,
    który ujawniał patologie w służbach specjalnych. Dlatego i w tym
    względzie Platforma Obywatelska prześcignęła postkomunistów.

    -------------------------------------------------------
    Kolejna relacja z procesu, w którym Prokuratura, powołując się na art.230 par.1 kodeksu karnego, oskarża dziennikarza śledczego Wojciecha Sumlińskiego oraz byłego wysokiego funkcjonariusza kontrwywiadu PRL, płk. Aleksandra L., o rzekomą płatną protekcję podczas procesu weryfikacji żołnierzy WSI, prowadzonym przez komisję pod przewodnictwem Antoniego Macierewicza w czasie likwidacji Wojskowych Służb Informacyjnych.

    http://solidarni2010.pl/24597-antoni-macierewicz-ta-sprawa-ma-zasadnicze...

    Maryla

    ------------------------------------------------------

    Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

     

    avatar użytkownika Maryla

    96. Stanisław ŻarynFigurant

    Stanisław Żaryn
    Figurant
    Sikorski, czyli ofiara i obrońca WSI w jednym. Czy to syndrom
    sztokholmski, Panie Ministrze? Czy za coś się Pan odpłaca?


    Czy Sikorski jest ofiarą WSI, która czuje wdzięczność do tych
    służb? A jeśli tak, czy on również był zdany na łaskę napastników? A
    może – skoro płk Ryszard Lonca mówił Komisji Weryfikacyjnej, że „teczka
    sprawy „SZPAK” była grubsza” - wciąż jest zdany na łaskę WSI? Kim jest
    minister Sikorski? I kto ma na niego wpływ?

    Niemożliwa speckomisja śledcza: eksperci masakrują pomysł ludowców i SLD

    Stanisław Wziątek z SLD chciał, by speckomisja - wyposażona w
    uprawnienia śledcze - „zbadała” likwidację WSI przeprowadzoną przez
    Antoniego Macierewicza.

    Maryla

    ------------------------------------------------------

    Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

     

    avatar użytkownika Maryla

    97. Próba dyskredytacji

    Próba dyskredytacji Macierewicza

    Wcześniej prorządowa „Gazeta Wyborcza”, dziś TVN24 próbują zdyskredytować wiceprezesa PiS Antoniego Macierewicza, byłego Szefa Służby Kontrwywiadu Wojskowego.

    TVN na swoim portalu publikuje pismo Radosława Sikorskiego,
    ówczesnego szefa MON do premiera Jarosława Kaczyńskiego oraz opinię ws.
    Służb Kontrwywiadu Wojskowego i Służb Wywiadu Wojskowego. Sikorski miał
    przesyłać prezesowi PiS ocenę działań Antoniego Macierewicza ws.
    wojskowego wywiadu i kontrwywiadu.

    Pierwsza o tej opinii napisała „Gazeta Wyborcza”. Według dziennikarzy
    z Czerskiej  audyt wykazał, że Służbom utworzonym w 2006 r. w miejsce
    WSI brakowało kadr, panował w nich bałagan, nie były w stanie wypełniać
    obowiązków, a ich stan zagrażał bezpieczeństwu sił zbrojnych.

    Poseł PO Elżbieta  Radziszewska (szefowa speckomisji) odnosząc się do
    informacji medialnych zapowiedziała już, że sprawą zajmie się komisja.
    Politycy PiS-u podkreślają, że jest to kolejna odsłona walki z
    największą partią opozycyjną poprzez osobę Antoniego Macierewicza –
    powiedział poseł Marek Opioła.

    - Widać, że Platforma Obywatelska nic w tej sprawie nie ma. Co
    więcej, pani poseł Mazurek na pismo, które wysłała do ministra obrony
    narodowej (żeby jej przysłał wszystkie informacje, które są w tej
    sprawie), otrzymała jasną odpowiedź. Odpowiedziano, że SKW i SWW nie
    mają żadnych pism w sprawie i w związku z tym ten tzw. audyt tak
    naprawdę nie miał miejsca. W związku z tym to są tylko i wyłącznie
    spekulacje. Komisja ds. Służb Specjalnych i pani przewodnicząca powinna
    się moim zdaniem zajmować sprawami bieżącymi, którymi do dziś się nie
    zajmowaliśmy – czyli aferami PO –
    komentuje Marek Opioła.   

    Członek sejmowej Komisji ds. Służb Specjalnych podkreśla, że sprawą
    likwidacji WSI posłowie zajmują się od sześciu lat. Jak dodaje, osoby
    które dalej chcą o tym mówić, tylko się kompromitują. Przykładem tego
    jest tłumaczenie raportu ds. WSI.

    Maryla

    ------------------------------------------------------

    Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

     

    avatar użytkownika Maryla

    98. Przyjaciel WSI

    Gazeta Polska” dotarła do materiałów śledztwa, w którym Andrzej Rozenek, rzecznik partii Janusza Palikota, miał postawione zarzuty. Sprawę ostatecznie umorzono, ale z dokumentów wyłania się obraz metod działania Wojskowych Służb Informacyjnych

    Andrzej Rozenek, obecny polityk Twojego Ruchu, zanim dostał się do Sejmu, był zastępcą Jerzego Urbana, redaktora naczelnego brukowego tygodnika „NIE”, którego współwłaścicielem jest Hipolit Starszak, były szef komunistycznego biura śledczego MSW oraz peerelowski prokurator.
    W działalności dziennikarskiej Rozenka sporo miejsca zajmują teksty na temat mafii paliwowej – pojawiały się one na łamach tygodnika od listopada 2003 do marca 2006 r. Data pierwszej publikacji nie była przypadkowa – w krakowskiej prokuraturze trwało intensywne śledztwo w sprawie paliwowych przekrętów.

    Uderzenie w prokuratora
    Celem ataków Andrzeja Rozenka był prowadzący paliwowe śledztwa prokurator Marek Wełna. 27 listopada 2003 r. w tygodniku Jerzego Urbana ukazał się artykuł autorstwa Andrzeja Rozenka pt. „Kandydat na wisielca”, w którym opublikowano niepotwierdzone informacje, że prokurator Wełna miał przyjąć 2 mln zł łapówki w zamian za uchylenie tymczasowego aresztowania Piotra K. Autorem tych „rewelacji” był Dariusz P., który tkwił wewnątrz mafii paliwowej. Miał ze szczegółami opowiedzieć o jej funkcjonowaniu, m.in. o tym, że jeden z najważniejszych baronów paliwowych Piotr K. miał „dogadać” się z prokuratorem Wełną. Co ciekawe, artykuł Rozenka ukazał się w momencie, gdy Piotr K. zdecydował się na współpracę z organami ścigania. Przez następne lata ukazywały się kolejne artykuły, przy czym medialny atak „NIE” na krakowską prokuraturę nasilił się w 2005 r.

    Operacja WSI

    http://www.gazetapolska.pl/30161-przyjaciel-wsi

    Oskarżony od Palikota nadzoruje sekrety służb

    Artur Dębski, poseł ugrupowania Janusza Palikota, wiceszef sejmowej Komisji ds. Służb Specjalnych, jest oskarżony o handel na wielką skalę podrobionymi towarami luksusowych marek: Burberry oraz Louis Vuitton. Dębski uzyskał od ABW certyfikat dostępu do niejawnych informacji: NATO SECRET oraz UE SECRET, mimo że prowadzono wobec niego rozszerzone postępowanie sprawdzające. Ostatnio nie stawił się na rozprawę w procesie, w którym jest oskarżony, usprawiedliwiając swoją nieobecność posiedzeniem speckomisji, której jest wiceprzewodniczącym. Artur Dębski jest zaprzyjaźniony z żołnierzami zlikwidowanych Wojskowych Służb Informacyjnych, jest także sąsiadem Marka Dukaczewskiego, szkolonego przez GRU jednego z ostatnich szefów WSI.

    Członkowie sejmowej Komisji ds. Służb Specjalnych zajmują się m.in. opiniowaniem kandydatów na szefów polskich służb, zapoznają się z informacjami służb specjalnych o szczególnie istotnych wydarzeniach z ich działalności, w tym dotyczących podejrzeń występowania nieprawidłowości w działalności służb specjalnych oraz podejrzeń naruszenia prawa przez te służby, dokonują też oceny współdziałania służb specjalnych z innymi organami, służbami i instytucjami uprawnionymi do wykonywania czynności operacyjno-rozpoznawczych w zakresie podejmowanych przez nie działań dla ochrony bezpieczeństwa państwa.

    Parlamentarnym nadzorcą nad służbami jest m.in. Artur Dębski, którego proces toczy się aktualnie przed Sądem Rejonowym w Piasecznie.

    http://niezalezna.pl/52178-oskarzony-od-palikota-nadzoruje-sekrety-sluzb

    Maryla

    ------------------------------------------------------

    Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

     

    avatar użytkownika Maryla

    99. Wojciech Sumliński - rozprawa z dn.12.03.2014 r.

    Przedstawiam Państwu kolejną relację z procesu, w którym Prokuratura, powołując się na art.230 par.1 kodeksu karnego, oskarża dziennikarza śledczego Wojciecha Sumlińskiego oraz byłego wysokiego funkcjonariusza kontrwywiadu PRL, płk.Aleksandra L., o rzekomą płatną protekcję podczas procesu weryfikacji żołnierzy WSI, prowadzonym przez komisję pod przewodnictwem Antoniego Macierewicza w czasie likwidacji Wojskowych Służb Informacyjnych. Rozprawie przewodniczył, tak jak dotychczas, sędzia Stanisław Zdun, a Prokuraturę reprezentował ponownie prokurator Waldemar Węgrzyn. Na rozprawę jako świadkowie stawili się Barbara Tobiasz (wezwana po raz drugi) oraz dziennikarz Jarosław Jakimczyk - nie stawiła się dziennikarka Anna Marszałek, która usprawiedliwiła swoją nieobecność chorobą dziecka.

    Ponieważ świadek Barbara Tobiasz zeznawała już przed Sądem w dn. 22.01.2014 r., ale brak czasu nie pozwolił wtedy na zadawanie jej pytań, Sąd od razu zwrócił się do stron, czy mają do świadka jakieś pytania. Na prośbę Wojciecha Sumlińskiego, Przewodniczący Składu Sędziowskiego odczytał ponownie jej zeznania z sali sądowej - po ich odczytaniu Wojciech Sumliński wygłosił krótkie oświadczenie, w którym powiedział, że pytania, jakie musi zadać Barbarze Tobiasz, zada z obowiązku, ze względu na sytuację, w której się znalazł na sali sądowej jako oskarżony, ale postara się przy tym uwzględnić jej trudną sytuację, związaną a faktem, że jest ona wdową po swoim mężu, płk. Leszku Tobiaszu.

    Na początek Wojciech Sumliński zapytał Barbarę Tobiasz, skąd wie, że mężczyznami, którzy szli przed nią i jej mężem uliczkami Starego Miasta, gdy jej mąż późnym wieczorem prowadził ją do restauracji, w której odbywał swoje spotkanie, byli Aleksander L. oraz Wojciech Sumliński - Barbara Tobiasz odpowiedziała, że to on jej o tym powiedział, lecz znacznie później, kiedy sprawa rzekomej korupcji w Komisji Weryfikacyjnej WSI wypłynęła w mediach, aczkolwiek dopytywana tak przez Wojciecha Sumlińskiego, jak i przez sędziego Stanisława Zduna, przyznała, że nie widziała twarzy tych mężczyzn i nie potrafiłaby ich rozpoznać, więc opiera się tylko na słowach swojego męża. Barbara Tobiasz dodała, że podczas spotkania w restauracji również nie widziała tych mężczyzn, a twarze oskarżonych pierwszy raz zobaczyła, kiedy pojawiły się one w mediach - nie pamięta jednak, kiedy to było.

    Wojciech Sumliński chciał się następnie dowiedzieć od świadka, co się działo dalej, po wejściu do restauracji, ale Barbara Tobiasz odparła, że nie wie, nie pamięta - a na pytanie Sądu, dotyczące tej samej kwestii, odpowiedziała, że nie jest w stanie sobie przypomnieć, co się stało z tymi dwoma mężczyznami, bo w lokalu, jak jej się wydaje, nie było już wtedy innych osób poza nią, jej mężem i mężczyzną, z którym jej mąż miał spotkanie. Później widziała już tylko tego jednego mężczyznę - czyli, jej zdaniem, Leszka Pietrzaka - choć nie widziała w zasadzie samego spotkania, bowiem oczekiwała na jego zakończenie w innym pomieszczeniu restauracji, gdzie piła herbatę.

    Po tych słowach Sąd stwierdził, że widzi w jej zeznaniach sprzeczność, bowiem wcześniej twierdziła, że widziała wszystkich czterech mężczyzn (włączając jej męża) razem w restauracji - czy w takim razie w środku widziała czterech mężczyzn, czy tylko dwóch? Barbara Tobiasz nie była w stanie jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie, przyznając w końcu, że nie jest pewna, czy widziała wszystkich razem, czy tylko swojego męża oraz Leszka Pietrzaka. Sędzia zapytał, czy w takim razie nie jest pewna tego, co zeznała przed miesiącem - Barbara Tobiasz odparła, że nie jest pewna, czy widziała czterech mężczyzn, czy tylko dwóch, może tylko powiedzieć, że widziała swojego męża i, jej zdaniem, Leszka Pietrzaka, oraz dwóch niezidentyfikowanych mężczyzn, wchodzących do restauracji.

    Po tych słowach Barbary Tobiasz o zgodę na wygłoszenie krótkiego oświadczenia poprosił Wojciech Sumliński, który stwierdził, że po tym, co usłyszał od świadka, gdyby nie to, że sprawa jest poważna, to pomyślałby, że to jest jakiś kabaret.

    Następnie Wojciech Sumliński poprosił Barbarę Tobiasz, aby opisała tych dwóch mężczyzn,którzy szli przed nią i jej mężem uliczkami Starego Miasta. - Po prawej stronie szedł niższy, barczysty, a po lewej wyższy, lekko pochylony; żadnych innych szczegółów nie pamiętam - stwierdziła Barbara Tobiasz.

    Po tej odpowiedzi świadka, Wojciech Sumliński, za zgodą Sądu, wygłosił kolejne oświadczenie:

    W mojej ocenie to, co usłyszeliśmy od świadka Prokuratury, jest znamienne dla tej całej sprawy, w której świadkowie albo niczego nie pamiętają, albo składają sprzeczne z samymi sobą zeznania, mówią dużo, albo mało, ale nie usłyszałem od trzech lat ani jednych zeznań mojej rzekomej winy. Pani Tobiasz jest potwierdzeniem tego faktu, bo zeznania świadka polegające na relacji "mąż mi powiedział, że tak było" pozostawiam do oceny Sądowi - oświadczył Wojciech Sumliński.

    Sąd postanowił, że odczyta zeznania Barbary Tobiasz z postępowania przygotowawczego. Pokrywały się one mniej więcej z tym, co zeznała ona na rozprawie w dn. 22.01.2014 r., opisując okoliczności spotkania swojego męża z nieznanymi jej wtedy mężczyznami na Starym Mieście w Warszawie, aczkolwiek w zeznaniach tych podała, jeśli dobrze zrozumiałem, że jeden z tych dwóch mężczyzn, którzy szli przed nią i jej mężem, gdy udawali się do restauracji, w której jej mąż miał spotkanie, "gdzieś zniknął", a drugi wszedł do restauracji. Jej mąż, z tym właśnie mężczyzną, którzy wszedł do restauracji, poszli do drugiej sali, a ona poszła do toalety i nie widziała, co się działo dalej, bowiem potem przebywała w innym pomieszczeniu restauracji, niż to, w którym jej mąż odbywał spotkanie. Z jej zeznań, złożonych w postępowaniu przygotowawczym, wynikało również, że okazano jej karty, prawdopodobnie z fotografiami jakichś mężczyzn, a ona na jednej z nich, karcie nr 2, wskazała mężczyznę, który był, jej zdaniem, najbardziej podobny do osoby, z którą jej mąż odbywał spotkanie - był to Leszek Pietrzak.

    Po odczytaniu tych zeznań i kilku pytaniach, w których Sąd starał się doprecyzować okoliczności, które miały miejsce przed spotkaniem, sędzia Stanisław Zdun zapytał Barbarę Tobiasz, czy jej mąż miał tego wieczoru jedno, czy dwa spotkania - bowiem z jej zeznań wynikało, że po przybyciu samochodem na Stare Miasto, na ulicę Podwale, jej mąż zostawił ją w samochodzie na ok. godzinę, po czym, gdy zadzwoniła do niego pytając, jak długo jeszcze będzie trwało jego spotkanie, bo było jej już zimno, a on nawet nie zostawił jej kluczyków do samochodu, przyszedł po nią i zaprowadził ją do restauracji, aby się ogrzała, napiła czegoś ciepłego i tam zaczekała, aż wreszcie zakończy swoje spotkanie. Barbara Tobiasz odpowiedziała, że jej mąż posługiwał się liczbą pojedynczą, mówił, że jedzie na spotkanie.

    Wojciech Sumliński zapytał Barbarę Tobiasz, czy wie, że przeciwko jej mężowi toczyło się postępowanie karne - Barbara Tobiasz odpowiedziała, że o tym nie wiedziała. Sędzia Stanisław Zdun zapytał Barbarę Tobiasz, czy wiedziała, że jej mąż został skazany prawomocnym wyrokiem Wojskowego Sądu Okręgowego - również w tym przypadku Barbara Tobiasz zaprzeczyła, aby było jej to wiadome. Wojciech Sumliński chciał się dowiedzieć od świadka, czy wiedziała, że jej mąż starał się o weryfikację przed Komisją Weryfikacyjną WSI - i w tym przypadku Barbara Tobiasz odpowiedziała, że o tym nie wiedziała. Nie wiedziała również, odpowiadając na pytanie Sądu, że jej mąż starał się o wyjazd na placówkę zagraniczną - choć zaznaczyła, że gdyby jej mąż chciał wyjechać, to oczywiście by z nim pojechała, bowiem już raz byli całą rodziną na placówce, w latach 1996 - 1999, w Moskwie. Sędzia Stanisław Zdun zapytał świadka, czy jej mąż uzgadniał z nią takie rzeczy - Barbara Tobiasz odparła, że przed tamtym wyjazdem mąż pytał się o jej zdanie w tej sprawie. Kolejne pytanie zadał Wojciech Sumliński, który chciał się dowiedzieć, czy płk. Leszek Tobiasz mówił swojej żonie o spotkaniach z Bronisławem Komorowskim lub Krzysztofem Bondarykiem - Barbara Tobiasz odpowiedziała, że nie mówił, a o spotkaniach tych dowiedziała się z mediów. Następnie oskarżony dziennikarz chciał się dopytać o kontakty towarzyskie, jakie utrzymywali państwo Tobiasz podczas swojego pobytu na placówce w Moskwie, w tym m.in. z Tomaszem Turowskim - Barbara Tobiasz odpowiedziała, że uczestniczyli tylko w ogólnych towarzyskich spotkaniach w ambasadzie, nie bywali na prywatnych spotkaniach w mieszkaniu u Tomasza Turowskiego.

    Wobec braku innych pytań, na tym przesłuchanie Barbary Tobiasz zostało zakończone, a Sąd poprosił o wezwanie kolejnego świadka, dziennikarza Jarosława Jakimczyka. Sąd zapytał świadka, czy wie, w jakiej sprawie został wezwany - świadek potwierdził, po czym dodał, że swoje informacje na temat sprawy czerpie z tego, co ukazuje się w mediach oraz z relacji z procesu, ukazujących się w internecie, natomiast ze swojego przesłuchania w ABW w grudniu 2008 r., ze względu na upływ czasu, już niewiele pamięta. W związku z tą deklaracją świadka, Sąd postanowił odczytać jego zeznania, złożone podczas postępowania przygotowawczego.

    Z zeznań tych wynika, że Jarosław Jakimczyk problematyką służb specjalnych, w tym WSI, zajmował się już od drugiej połowy lat 90-tych, jako dziennikarz śledczy. W latach 2003 - 2007 pracował jako dziennikarz w tygodniku "Wprost", a następnie jako redaktor w Telewizji Polskiej. Płk. Leszka Tobiasza poznał jesienią 2003 r., kiedy to skontaktował się on z nim na polecenie swojego ówczesnego szefa, gen. Marka Dukaczewskiego, aby podziękować za informacje i zdjęcia dotyczące jednostki białoruskich wojsk chemicznych. Jedno z kolejnych spotkań z płk. Tobiaszem odbyło się w siedzibie WSI, przy ul. Oczki - podczas tego spotkania płk. Leszek Tobiasz wypytywał go o białoruskich opozycjonistów. W swoich zeznaniach Jarosław Jakimczyk twierdził, że płk. Leszek Tobiasz jawił mu się osobą, która chciała go wykorzystać instrumentalnie, do sobie wiadomych celów.

    Do ponownych kontaktów świadka z płk. Leszkiem Tobiaszem doszło na przełomie 2006/2007 r. - płk. Tobiasz skontaktował się z nim, opowiadając ze wzburzeniem, że otrzymał propozycję korupcyjną, mającą na celu przeprowadzenie jego pozytywnej weryfikacji przed Komisją Weryfikacyjną WSI, a autorem tej propozycji jest pewna osoba związana z dawnym WSW, przy czym nie chciał ujawnić, kim ta osoba jest. Na następnym spotkaniu świadek przekazał płk. Leszkowi Tobiaszowi listę członków Komisji Weryfikacyjnej, otrzymaną od swojego źródła, licząc na to, że płk. Leszek Tobiasz będzie chciał mu ujawnić więcej informacji na temat osób, które miały stać za tą rzekomą propozycją korupcyjną, ale płk. Leszek Tobiasz nadal nie chciał tych osób ujawnić. Kolejne spotkania z płk. Leszkiem Tobiaszem nic nie wnosiły, a na dodatek świadek zorientował się, że płk. Leszek Tobiasz nie mówi mu prawdy, jak choćby o swoim zaangażowaniu w sprawę arcybiskupa Paetza. Płk. Tobiasz, kontaktując się ze świadkiem, często dzwonił z różnych numerów telefonów, a gdy kiedyś świadek na taki numer oddzwonił, okazało się, że należy on do Bankowego Domu Brokerskiego, gdzie udało mu się uzyskać informację, że płk. Tobiasz jest znajomym prezesa tej instytucji, Przemysława Sułkowskiego. Podczas swojego ostatniego spotkania ze świadkiem, płk. Leszek Tobiasz, pytany przez niego, czy złożył wreszcie zawiadomienie do odpowiednich organów o propozycji korupcyjnej, którą jakoby miał otrzymać, odpowiedział, niezgodnie z prawdą, że takiego zawiadomienia nie złożył.

    Podczas przesłuchania w postępowaniu przygotowawczym okazano świadkowi odręcznie sporządzoną listę członków Komisji Weryfikacyjnej - świadek powiedział, że nie jest to lista przekazana przez niego płk. Leszkowi Tobiaszowi, bowiem ta, którą przekazał, była sporządzona jako wydruk komputerowy. Świadek podczas przesłuchania nie chciał ujawnić, od kogo otrzymał tę listę, powołując się na tajemnicę dziennikarską - powołując się na nią odmówił również odpowiedzi na pytanie, czy utrzymywał kontakt z członkami ww Komisji. W odpowiedzi na pytania dotyczące znajomości z Wojciechem Sumlińskim, Aleksandrem L., Piotrem Bączkiem i Leszkiem Pietrzakiem, świadek zeznał, że Wojciecha Sumlińskiego znał ze wspólnej pracy już w końcu lat 90-tych w dzienniku "Życie", ale nie utrzymywał z nim jakichś zażyłych kontaktów; o płk. Aleksandrze L. słyszał, że jest szarą eminencją w Agencji Mienia Wojskowego, która to instytucja była oskarżana o kontakty z tzw. mafią paliwową, a sam Aleksander L. miał ponoć załatwiać wykreślenie z Raportu o likwidacji WSI nazwiska Ryszarda Krauzego. Odnosząc się do osoby Leszka Pietrzaka, świadek zeznał, że nie zna go osobiście, choć wie, że był członkiem Komisji Weryfikacyjnej WSI, natomiast o Piotrze Bączku słyszał, że pracował w SKW. Na okazanych mu podczas przesłuchania kartach, na jednej z nich rozpoznał Wojciecha Sumlińskiego, a na innej Piotra Bączka. Pytany o znajomość z innymi członkami Komisji Weryfikacyjnej WSI, świadek potwierdził, że zna Piotra Woyciechowskiego, a także Sławomira Cenckiewicza, lecz pozostałych osób nie zna.

    Po odczytaniu zeznań Jarosława Jakimczyka, pierwsze pytanie zadał Wojciech Sumliński, pytając go, z jakich kręgów otrzymał listę członków Komisji Weryfikacyjnej, którą potem przekazał płk. Leszkowi Tobiaszowi. Świadek odparł, że nie były to kręgi dziennikarskie, a ponieważ nie był przekonany co do wiarygodności tej listy, to jej nie opublikował. Jarosław Jakimczyk dodał, że na tej liście było jedno nazwisko, którego nie było na tej pierwotnie otrzymanej od jego źródła informacji - zmiany tej dokonał sam, celowo, wstawiając osobę kojarzoną z Komisją Weryfikacyjną, aby sprawdzić, jakie będą dalsze losy informacji, które przekazał płk. Leszkowi Pietrzakowi. Z dużym zdumieniem zobaczył, że po kilku miesiącach lista ta pojawiła się w Gazecie Wyborczej, z błędem, który na niej wprowadził. Upewniło go to, nie kwestionując przy tym, czy płk. Leszek Tobiasz mógł być faktycznie przedmiotem jakiejś propozycji korupcyjnej, że stara się on prowadzić jakieś działania inspirujące w stosunku do mediów. Dopytywany przez Wojciecha Sumlińskiego, jaki był status tej listy, czy miała jakieś klauzule tajności, świadek odparł, że on żadnej klauzuli na tej liście nie widział.

    Wojciech Sumliński zapytał następnie, w jakim celu Jarosław Jakimczyk przekazał tę listę oficerowi WSI - w odpowiedzi usłyszał, że świadek chciał zachęcić płk. Leszka Tobiasza do ujawnienia szczegółów propozycji korupcyjnej, którą ponoć otrzymał, a także sprawdzić jego wiarygodność. Świadek dodał, że w swojej pracy dziennikarskiej zajmował się analizą różnych patologii w WSI, m.in. przypadkami szpiegostwa na rzecz obcego wywiadu. Listę tę przekazał płk. Tobiaszowi albo na przełomie 2006/2007 r., albo kilka miesięcy później. Była to jego inicjatywa, albowiem chciał, aby płk. Tobiasz, wraz z pośrednikiem, którego tożsamości świadek nie znał, wiedząc tylko, że wywodzi się z WSW, pomogli mu ustalić, kto z członków Komisji Weryfikacyjnej może być zaangażowany w proceder korupcyjny, a przy tym sprawdzić również intencje, jakie przyświecały płk. Leszkowi Tobiaszowi - stąd wprowadzenie na listę przekazaną płk. Tobiaszowi osoby, której pierwotnie na niej nie było. Świadek zakładał, że płk. Leszek Tobiasz może go informować o części informacji prawdziwych, ale również przekazywać mu jakieś półprawdy albo nawet fałszywe informacje, dla osiągnięcia sobie wiadomego celu - z doświadczenia wiedział o charakterystycznej skłonności środowiska WSI do prowadzenia gier i operacji quasi-operacyjnych, także do celów poza-służbowych.

    Na pytanie Wojciecha Sumlińskiego, czy płk. Leszek Tobiasz kiedykowiek mówił o nim świadkowi, Jarosław Jakimczyk odpowiedział, że nic takiego nie miało miejsca, płk. Tobiasz nigdy nie wspominał o żadnym dziennikarzu, który miałby być zaangażowany w tę propozycję korupcyjną, natomiast twierdził, że zaangażowane są w nią wysoko postawione osoby i wręcz teatralnie przy tym gestykulował, starając się wzmagać tym sposobem napięcie w tej sprawie - lecz nigdy nie podał żadnego nazwiska. Wojciech Sumliński zapytał świadka o sprawę arcybiskupa Paetza - świadek wyjaśnił, że wiedział ze swoich wiarygodnych źródeł o zaangażowaniu operacyjnym płk. Leszka Tobiasza w tę sprawę oraz o inspirowaniu przez niego publikacji na ten temat, czego pułkownik się wypierał. Jeśli chodzi o pierwsze spotkanie z płk. Leszkiem Tobiaszem, świadek potwierdził, że płk. Tobiasz skontaktował sie z nim na osobiste polecenie gen. Marka Dukaczewskiego. Stało się to na wskutek przekazania, na drodze oficjalnej, poprzez sekretariat WSI, pozyskanych przez dziennikarzy, m.in. przez świadka, informacji nt białoruskich wojsk chemicznych, którymi to informacjami nie były zainteresowane ani Agencja Wywiadu, ani ABW - dziennikarzy ciekawiła opinia specjalistów na ten temat, pracujących na kierunku białoruskim. Następnego dnia zadzwonił do świadka właśnie płk. Leszek Tobiasz, który go poinformował, że dzwoni na polecenie swojego szefa, Marka Dukaczewskiego i proponuje spotkanie. Jedno z nich odbyło się w budynku redakcji "Wprost", a drugie w siedzibie Zarządu Kontrwywiadu WSI, przy ul. Oczki. Na pytanie Sądu, dlaczego zainteresował się tym kontrwywiad, świadek odpowiedział, że płk. Leszek Tobiasz pracował wcześniej w ataszacie wojskowym w Moskwie, a do kontrwywiadu był aktualnie oddelegowany, co nie było niczym odosobnionym w tej służbie.

    Po przerwie, zarządzonej na wniosek obrońcy płk. Aleksandra L., swoje wyjaśnienia kontynuował Jarosław Jakimczyk. Wojciech Sumliński zapytał go, przytaczając fragment zeznań płk. Leszka Tobiasza, czy rzeczywiście łączyły go bliskie relacje z Adamem Jaworem, szefem Głównego Inspektoratu Celnego. Świadek odparł, że ostatni raz widział się z tą osobą ok. 2001 r., a informacje płk. Leszka Tobiasza o ich rzekomych bliskich kontaktach traktowałby jako niczym nie uprawnioną mistyfikację. Na pytanie Wojciecha Sumlińskiego, czy wiele było takich mistyfikacji ze strony płk. Leszka Tobiasza, świadek opowiedział o jednej, o której dowiedział się wiele lat później, od trzech niezależnych osób, których informacje pokrywały się w swojej istocie - że był celem operacyjnego rozpracowywania przez WSI. Podczas wizyty świadka w siedzibie tych służb w 2003 r., o której wspominał wcześniej, w związku z informacjami na temat białoruskich wojsk chemicznych, pozostawił swój telefon komórkowy w specjalnej skrytce, zamykanej na klucz. Telefon ten został z tej skrytki wyciągnięty i została wobec niego zastosowana jakaś technika operacyjna, choć nie wie, jakiego rodzaju - czy chodziło o kopiowanie kontaktów z karty SIM, czy też o zainstalowanie jakiegoś obcego oprogramowania, np. rejestrującego połączenia, wykonywane z tego telefonu czy też rejestrującego wysyłane i otrzymywane wiadomości tekstowe. Ponieważ jego wizyta w siedzibie Zarządu III Kontrwywiadu WSI miała charakter oficjalny, jeśli informacje na temat zastosowania tej techniki operacyjnej w stosunku do jego telefonu są prawdziwe, to płk. Leszek Tobiasz musiał być wtajemniczony w te działania - a z pewnością nie były one legalne, ponieważ wg wiedzy świadka, nie był on w tamtym czasie przedmiotem jakiegokolwiek postępowania, w którym Prokuratura by o takie działania wnioskowała.

    Obrońca Wojciecha Sumlińskiego, mecenas Waldemar Puławski, zapytał świadka, dlaczego w ogóle interesował się weryfikacją WSI. Jarosław Jakimczyk wyjaśnił, że sprawami służb, w tym WSI, interesował się już, jako dziennikarz śledczy, od połowy lat 90-tych, a szczególnie zjawiskami patologicznymi w tej służbie - w 2002 r. opublikował w "Rzeczpospolitej" na ten temat ważny artykuł, "Jednostka Wojskowa 3362", który doczekał się nawet polemiki ze strony szefa WSI, gen. Marka Dukaczewskiego. Świadek dodał, że w swoich publikacjach w tamtym czasie m.in. postulował rozwiązanie Inspektoratu WSI. Na pytanie mecenasa Puławskiego, czy wobec świadka były prowadzone były jakieś próby prowokacji, werbunku czy też innych działań, które miałyby związek z postawieniem jego klienta, Wojciecha Sumlińskiego, w stan oskarżenia, świadek wyjaśnił, że jego zdaniem, działania płk. Leszka Tobiasza w latach 2006, 2007, 2008 nosiły znamiona inspiracji, której celem było ukazanie się artykułu w prasie, mówiącego o rzekomej korupcji w Komisji Weryfikacyjnej WSI, lecz on w tych działaniach w żaden sposób nie uczestniczył.

    Wobec braku kolejnych pytań, na tym Jarosław Jakimczyk zakończył składanie swoich wyjaśnień przed Sądem. O głos poprosił jeszcze Wojciech Sumliński, który oświadczył, że pisemnie ustosunkuje się do akt, które napłynęły do Sądu (chodzi prawdopodobnie o akta z Wojskowej Prokuratury Garnizonowej w Warszawie, dotyczące płk.Leszka Tobiasza - przyp.aut.) - sędzia Stanisław Zdun stwierdził, że zwróci się jeszcze do innych prokuratur wojskowych, celem sprawdzenia, czy jakieś akta, dotyczące płk. Leszka Tobiasza, nie zostały przypadkiem "wypchnięte" poza Warszawę. Sąd ustalił też majowe daty rozpraw, 12-go oraz 26-go, obie o godz. 10 w sali 24, ale na razie nie podał nazwisk świadków, którzy zostaną na nie wezwani. W sprawie przesłuchania Prezydenta Bronisława Komorowskiego Sąd zwróci się drogą służbową, za pośrednictwem Prezesa Sądu Okręgowego - wstępnie planowany przez Sąd termin to czerwiec lub lipiec 2014.

    Natomiast kolejna rozprawa odbędzie się już za niecałe dwa tygodnie, 24 marca o godz.11:00, w sali 29, jak zwykle w gmachu Sądu Rejonowego dla Warszawy-Woli, ul. Kocjana 3 - wezwani są świadkowie Sławomir Cenckiewicz oraz Przemysław Wojciechowski.

    Uprzejmie proszę Szanownych Czytelników tej relacji, aby w ewentualnych komentarzach posługiwać się imieniem i inicjałem nazwiska, współoskarżonego w tym procesie wraz z dziennikarzem Wojciechem Sumlińskim, byłego wysokiego oficera kontrwywiadu PRL, Aleksandra L., ponieważ nie wyraził on zgody na podawanie w relacjach z procesu swoich danych osobowych ani na publikowanie swojego wizerunku.

    ander

    http://www.blog-n-roll.pl/en/wojciech-sumli%C5%84ski-rozprawa-z-dn120320...

    Maryla

    ------------------------------------------------------

    Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

     

    avatar użytkownika Maryla

    100. Sławomir Cenckiewicz zeznawał

    Sławomir Cenckiewicz zeznawał w procesie Wojciecha Sumlińskiego ws. weryfikacji WSI

    Cenckiewicz mówił, że najpewniej w związku z procesem Wojciecha
    Sumlińskiego oraz zeznaniami płk. Leszka Tobiasza, był przez okres ok.
    roku objęty kontrolą swojego telefonu stacjonarnego, znajdującym się w
    jego mieszkaniu w Gdańsku.

    Prokuratura, powołując się na art.230 par.1 kodeksu karnego,
    oskarża dziennikarza śledczego Wojciecha Sumlińskiego oraz byłego
    wysokiego funkcjonariusza kontrwywiadu PRL, płk. Aleksandra L., o
    rzekomą płatną
    protekcję podczas procesu weryfikacji żołnierzy WSI, prowadzonym przez
    komisję pod przewodnictwem Antoniego Macierewicza w czasie likwidacji
    Wojskowych Służb Informacyjnych. Rozprawie przewodniczył, tak jak
    dotychczas, sędzia Stanisław Zdun, a Prokuraturę reprezentował
    prokurator Waldemar Węgrzyn. Na rozprawę stawił się świadek, Sławomir
    Cenckiewicz.

    Sąd odczytał zeznania świadka, złożone podczas postępowania
    przygotowawczego. Wynika z nich, że osobiście nie zna on ani płk.
    Aleksandra L., ani Wojciecha Sumlińskiego, a z samym procesem
    weryfikacji żołnierzy byłej WSI nie miał w zasadzie nic wspólnego -
    jedyny jego kontakt z Komisją Weryfikacyjną WSI polegał na tym, że
    świadek był szefem Komisji Likwidacyjnej WSI i w związku z tym
    przekazywał Komisji Weryfikacyjnej, drogą służbową, poprzez odpowiednie
    kancelarie tajne, materiały archiwalne po likwidacji WSI. Świadek nie
    brał tez udziału
    w przygotowywaniu ani Raportu z likwidacji WSI, ani tzw. Aneksu do
    Raportu. Z żadnym z członków Komisji Weryfikacyjnej świadek nie
    utrzymywał w tamtym czasie relacji koleżeńskich.

    Po odczytaniu zeznań świadka, pierwsze pytanie zadał mecenas Waldemar
    Puławski, który chciał się od niego dowiedzieć, czy znał on osobiście
    płk. Leszka Tobiasza - Sławomir Cenckiewicz odpowiedział, że nigdy go
    nie spotkał, ani nigdy nie wyrażał też zgody na jakiekolwiek z nim
    spotkanie. Świadek dodał, że w okresie likwidacji WSI generalnie
    z nikim się nie spotykał na tzw. mieście, oraz nie odbywał żadnych
    spotkań z członkami Komisji Weryfikacyjnej, poza kontaktami z Antonim
    Macierewiczem oraz Piotrem Woyciechowskim, które odbywały się na drodze
    służbowej. Mecenas Puławski poprosił Sąd o odczytanie fragmentu zeznań
    płk. Leszka Tobiasza, z którego wynikało, że ponoć miało dojść do
    spotkania, z udziałem płk. Leszka Tobiasza, w którym mieli wziąć udział
    także Sławomir Cenckiewicz oraz Piotr Woyciechowski, a następnie zapytał
    świadka, czy w związku z tym ktoś go prosił czy też zabiegał o takie
    spotkanie - Sławomir Cenckiewicz stwierdził, jest zdumiony tymi
    zeznaniami, taka sytuacja nigdy nie miała miejsca, a on nie utrzymywał
    żadnych prywatnych stosunków z żołnierzami WSI, wobec tego zacytowane zeznania płk. Leszka Tobiasza nie polegają na prawdzie.

    Kolejne pytanie zadał Wojciech Sumliński, pytając świadka, czy wie o
    tym, że płk. Leszek Tobiasz miał mówić o czerpaniu przez świadka korzyści
    majątkowych z handlu Aneksem do Raportu WSI. Ponieważ Wojciech
    Sumliński nie był w stanie, na prośbę świadka, wskazać konkretnego
    fragmentu zeznań płk. Leszka Tobiasza, w którym była o tym mowa,
    Sławomir Cenckiewicz odparł, że dla niego jest to nowość, a przy
    założeniu, że płk. Leszek Tobiasz rzeczywiście złożył takie zeznania, to
    może powiedzieć tylko tyle, że nie brał udziału w pracach nad Aneksem i
    nie miał wglądu w treść tego dokumentu. Podobnie świadek ustosunkował
    się do kolejnego pytania Wojciecha Sumlińskiego, jakoby, wedle słów płk.
    Leszka Tobiasza, miał on mieć jakiś finansowy udział w przeprowadzeniu
    jego pozytywnej weryfikacji
    przed Komisją Weryfikacyjną WSI – Sławomir Cenckiewicz odpowiedział, że
    jeśli takie słowa padły, to jest to zwykłe pomówienie, gdyż nigdy nie
    uczestniczył w procesie weryfikacji WSI, poza wątkiem przekazywania
    materiał archiwalnych do Komisji Weryfikacyjnej, o czym już wcześniej
    wspominał. Świadek zaprzeczył również, jakoby kiedykolwiek grał na
    giełdzie azjatyckiej - nigdy nie grał na żadnej giełdzie ani nie posiada
    konta maklerskiego. Sławomir Cenckiewicz powiedział także, że nie ma
    wiedzy o sprawie "Anioł', poza tym, co ukazało się na ten temat w
    mediach. Nie zapoznawał się z materiałami archiwalnymi, dotyczącymi
    bezpośrednio płk. Leszka Tobiasza - aktami osobowymi czy operacyjnymi -
    choć nie może wykluczyć, że wśród tysięcy stron dokumentów WSI, z
    którymi się zetknął, mogło się gdzieś pojawić jego nazwisko. Płk. Leszek
    Tobiasz jest mu znany przede wszystkim z publikacji medialnych,
    związanych z tzw. "aferą marszałkową", oraz z relacji z procesu
    Wojciecha Sumlińskiego; nie ma także wiedzy o sprawach wytoczonych płk.
    Leszkowi Tobiaszowi przez Prokuraturę Garnizonową.

    Wojciech Sumliński zapytał świadka, czy w związku ze sprawą, w
    której składa dzisiaj zeznania, miał jakieś kłopoty czy problemy -
    Sławomir Cenckiewicz odpowiedział, że najpewniej w związku z procesem
    Wojciecha Sumlińskiego oraz zeznaniami płk. Leszka Tobiasza, był przez
    okres ok. roku objęty kontrolą swojego telefonu stacjonarnego,
    znajdującym się w jego mieszkaniu w Gdańsku.
    Otrzymał w tej
    sprawie oficjalne pismo z Prokuratury, choć z wyjaśnień złożonych
    publicznie przez kierownictwo ABW wynikało, że doszło w tym przypadku do
    pomyłki, bowiem jego gdański telefon został przypisany Piotrowi
    Bączkowi - jeśli jednak tak było, to nikt z ABW nie poniósł żadnych
    konsekwencji za tę pomyłkę. Sławomir Cenckiewicz dodał, że był
    wielokrotnie przesłuchiwany przez różnych prokuratorów w związku ze
    sprawami dotyczącymi likwidacji WSI, co odbiera jako sposób nękania jego
    osoby, jako szefa Komisji Likwidacyjnej WSI.

    Na pytanie Wojciecha Sumlińskiego, dotyczące znajomości przez świadka
    działalności płk. Aleksandra L., świadek odparł, że podobnie, jak w
    przypadku osoby płk. Leszka Tobiasza, nie ma na ten temat wiedzy. Na
    temat działalności prowokacyjnej WSI nie może, ze względu na tajemnicę
    państwową, w szczegółach odpowiedzieć - może tylko zaznaczyć, że w
    czasie, gdy pełnił funkcję przewodniczącego Komisji Likwidacyjnej WSI,
    zetknął się z wieloma dokumentami operacyjnymi, w których działania
    dezinformacyjne, plasowanie agentury czy działania lobbystyczne były
    stałym elementem działalności tych służb, lecz w grupie treści, w której
    posiada wiedzę niejawną, nie przypomina sobie, aby była tam mowa o
    udziale płk. Aleksandra L. lub płk. Leszka Tobiasza. Sędzia Stanisław
    Zdun zapytał świadka, czy działania WSI dotyczyły działań ustawowych,
    czy też zdarzało się, ze wykraczały one poza te ramy - Sławomir
    Cenckiewicz odpowiedział, że część tych działań wykraczała poza
    działania ustawowe, co w sporej części zostało opisane w Raporcie WSI.

    Wojciech Sumliński zapytał świadka, czy jego zdaniem,
    Marszałek Sejmu był dobrym adresatem zawiadomienia o podejrzeniu
    popełnienia przestępstwa, składanym przez żołnierza WSI - Sławomir
    Cenckiewicz stwierdził,że takie zawiadomienie powinno być złożone od
    odpowiednich organów ścigania, a ten konkretny przypadek stał się
    podstawą poważnej prowokacji politycznej, do której zostały wciągnięte
    służby specjalne, wymierzonej przeciwko Wojciechowi Sumlińskiemu,
    członkom Komisji Weryfikacyjnej i Komisji Likwidacyjnej WSI - w tym
    również przeciwko niemu. Świadek nie przypomina sobie także, aby
    kiedykolwiek doszło do analogicznej sytuacji, tj. zgłoszenia podejrzenia
    o popełnieniu przestępstwa ważnemu urzędnikowi państwowemu.

    Na tym rozprawa została zakończona. Kolejna odbędzie się 16 kwietnia o
    godz.10:00, w sali 29, jak zwykle w gmachu Sądu Rejonowego dla
    Warszawy-Woli, ul. Kocjana 3.

    relację przygotował bloger nader

    Uprzejmie proszę Szanownych Czytelników tej relacji, aby w
    ewentualnych komentarzach posługiwać się imieniem i inicjałem nazwiska,
    współoskarżonego w tym procesie wraz z dziennikarzem Wojciechem
    Sumlińskim, byłego wysokiego oficera kontrwywiadu PRL, Aleksandra L.,
    ponieważ nie wyraził on zgody na podawanie w relacjach z procesu swoich
    danych osobowych ani na publikowanie swojego wizerunku.

    Maryla

    ------------------------------------------------------

    Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

     

    avatar użytkownika Maryla

    101. Gościem portalu Fronda.pl

    Gościem portalu Fronda.pl jest Wojciech Sumliński, reporter śledczy, autor książki „Z mocy nadziei”. W rozmowie z Martą Brzezińską-Waleszczyk Sumliński zapowiada, że ujawni setki tajnych dokumentów nt. Bronisława Komorowskiego, które otrzymał od człowieka z WSI.

    Informator Sumlińskiego zastrzegł jedynie, że dokumenty mogą zostać ujawnione w określonym odstępie czasu od jego śmierci. „Jeśli dane mi będzie je opublikować, to opinia publiczna w Polsce zobaczy Bronisława Komorowskiego w zupełnie innym świetle” - mówi w rozmowie z Fronda.pl dziennikarz. I zapowiada publikację materiałów w formie książkowej na początek 2015 roku. Co może być w tych dokumentach?
    http://www.fronda.pl/a/tylko-na-frondapl-wojciech-sumlinski-zapowiada-pu...

    Maryla

    ------------------------------------------------------

    Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

     

    avatar użytkownika Maryla

    102. Sąd podtrzymał umorzenie

    Sąd podtrzymał umorzenie sprawy wyniesienia akt WSI z SKW

    Umo­rze­nie spra­wy sko­pio­wa­nia i wy­nie­sie­nia ze Służ­by Kontr­wy­wia­du Woj­sko­we­go po prze­gra­nych przez PiS wy­bo­rach w 2007 r. bazy da­nych ty­się­cy agen­tów b. WSI - jest pra­wo­moc­ne. Dzi­siaj Sąd Re­jo­no­wy dla m.​st. War­sza­wy od­da­lił za­ża­le­nie SKW na umo­rze­nie śledz­twa.

    Szcze­gó­ły po­sta­no­wie­nia po­zo­sta­ją nie­jaw­ne. Je­dy­nie stro­ny otrzy­ma­ją do niego do­stęp w kan­ce­la­rii taj­nej sądu - ogło­sił we wto­rek sę­dzia Se­ba­stian Ładoś, ujaw­nia­jąc tylko sen­ten­cję po­sta­no­wie­nia o utrzy­ma­niu w mocy de­cy­zji pro­ku­ra­tu­ry uma­rza­ją­cej śledz­two.
    Wiadomo, że chodzi o sprawę opisaną w styczniu przez "Gazetę Wyborczą", gdy wspomniano, że Bazę Ewidencji Operacyjnej - zawierającą dane osobowych źródeł informacji wojskowego wywiadu i kontrwywiadu oraz ewidencję oficerów i ich spraw, którą po rozwiązanych Wojskowych Służbach Informacyjnych - przejęła Służba Kontrwywiadu Wojskowego.

    Według gazety, gdy jesienią 2007 r. PiS przegrał wybory i Antoni Macierewicz odchodził z SKW, z jej siedziby wywieziono dokumentację WSI, tłumacząc, że jest potrzebna Komisji Weryfikacyjnej WSI, która do czerwca 2008 r. działała przy prezydenckim Biurze Bezpieczeństwa Narodowego pod przewodnictwem Jana Olszewskiego. To wówczas nowe kierownictwo SKW miało odkryć, że oprócz akt WSI wywieziono też komputerową bazę agentury.

    Baza ta - jak napisała gazeta - była przechowywana w dwóch specjalnie zabezpieczonych, niepołączonych z żadną siecią komputerach, stojących w oddzielnych pomieszczeniach stanowiących część tajnej kancelarii SKW. Nadzór nad komputerami powinien być stały, a każde wejście i wyjście z pomieszczenia - rejestrowane i dostępne tylko dla wybranych.

    Według mediów w pierwszym komputerze były pseudonimy agentów i kryptonimy operacji, a w drugim - ich prawdziwe nazwiska i opisy akcji; wszystko po to, aby gwarantować bezpieczeństwo oficerów i agentów i uniknąć ich identyfikacji na podstawie kryptonimu. Tłumaczono, że aby połączyć te dane, potrzebny jest dostęp dwóch uprawnionych osób autoryzowany przez przełożonego.

    Po stwierdzeniu, że dyski kopiowano, SKW złożyła zawiadomienie, a Prokuratura Okręgowa w Warszawie prowadziła śledztwo w tej sprawie. Postawiono nawet zarzuty pięciorgu osobom, w tym szefowej Biura Ewidencji i Archiwów SKW kpt. Agnieszce W., a także Krzysztofowi Ł., Waldemarowi D., Piotrowi B. i Adamowi D. Zarzuty dotyczyły bezprawnego skopiowania danych z rejestru na kilka twardych dysków. W ten sposób - pisano - dane opuściły bezpieczne komputery, których zgodnie z pragmatyką służb nie miały prawa opuścić, zaś osoby bez odpowiedniej autoryzacji uzyskały możliwość łączenia prawdziwych nazwisk z pseudonimami i operacjami.

    Według gazety dyski, na które skopiowano dane agentury, wróciły do SKW 1 lipca 2008 r. - po zakończeniu działań Komisji Weryfikacyjnej WSI. Po odzyskaniu dysków okazało się, że można je było kopiować, a także przeglądać, bo nie miały zabezpieczeń przed dalszym kopiowaniem, nie spełniały nawet standardów nośników informacji tajnych.

    Śledztwo zostało jednak umorzone w 2013 r. Jak informował rzecznik prokuratury okręgowej Przemysław Nowak, podstawą umorzenia postępowania w zakresie wszystkich czynów był brak znamion przestępstwa ujawnienia tajemnicy i przekroczenia uprawnień. Szef SKW odwołał się od tej decyzji, a sąd postanowienie prokuratury podtrzymał.

    Jeszcze w lutym 2013 r. Sąd Okręgowy w Warszawie badał zażalenie SKW na umorzenie sprawy co do bezprawnego ujawnienia informacji niejawnych przez skopiowanie dysków. Sąd pozostawił wtedy to zażalenie bez rozpoznania, bo uznał, że SKW nie ma statusu pokrzywdzonego w śledztwie, więc jest nieuprawnionym organem do składania zażalenia.

    Ogłoszona dzisiaj decyzja jest prawomocna.
    . Sprawa ta to również postawienie kropki nad i nad
    kłamstwami dwóch cyngli organu Michnika – Wrońskiego i Czuchnowskiego,
    którzy emocjonalnie i z oddaniem zaangażowali się po stronie śledztwa SKW zmiażdżonego właśnie przez sąd.

    CZYTAJ WIĘCEJ: Prokuratura: 3 kłamstwa „Wyborczej” w czołówkowym tekście. Antypisowska nagonka obnażona



    fot. wPolityce.pl

    Maryla

    ------------------------------------------------------

    Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

     

    avatar użytkownika Maryla

    103. SLD chce uchwały Sejmu o

    SLD chce uchwały Sejmu o ochronie dobrego imienia żołnierzy WSI

    Politycy Sojuszu chcą, aby Sejm uznał decyzję o likwidacji tej
    formacji za pochopną, nieodpowiedzialną i szkodliwą dla bezpieczeństwa narodowego.
    pochopną, nieodpowiedzialną i szkodliwą dla bezpieczeństwa narodowego.

    Sejm wyraża żołnierzom i pracownikom WSI
    podziękowanie za ofiarną służbę Ojczyźnie. Sejm uznaje decyzję o
    likwidacji WSI za pochopną, nieodpowiedzialną i szkodliwą dla
    bezpieczeństwa narodowego, Sejm wyraża ubolewanie z powodu krzywd
    moralnych, jakich doznali żołnierze WSI w związku z procesem likwidacji
    tej instytucji
    - napisano w projekcie uchwały, którą politycy SLD przedstawili w środę na konferencji prasowej.

    W projekcie podkreślono też, że wszyscy
    winni obniżenia poziomu bezpieczeństwa polskich żołnierzy służących w
    kraju i na zagranicznych misjach powinni zostać pociągnięci do
    odpowiedzialności
    .

    Stanisław Wziątek (SLD) przekonywał na
    konferencji w Sejmie, że uchwała o ochronie dobrego imienia żołnierzy i
    pracowników WSI jest potrzebna. Sprawa
    godności, szacunku, poszanowania munduru, roli jaką funkcjonariusze WSI
    realizowali w systemie bezpieczeństwa państwa nie może przejść bez echa
    - podkreślił.

    Jak dodał, żołnierze i pracownicy WSI oczekują, że polski Sejm powie wobec nich jedno ważne słowo: przepraszam.

    Zdaniem Wziątka, na potrzeby partykularnych interesów zlikwidowano dobrze działającą służbę, a likwidacja WSI naraziła system bezpieczeństwa państwa, a przede wszystkim bezpieczeństwo polskich żołnierzy.

    - WSI pokazało, że jest skuteczne,
    pracując zarówno na rzecz polskich sił zbrojnych w kraju, jak i na
    rzecz polskich żołnierzy, którzy pełnili misje w Afganistanie i wielu
    innych miejscach świata
    - mówił Wziątek.

    Były szef WSI gen. Marek Dukaczewski ocenił,
    że środowisko, które reprezentuje, zostało skrzywdzone sposobem, w jaki
    została przeprowadzona weryfikacja i likwidacja WSI. Naruszono cześć, dobre imię, honor munduru wojska polskiego - przekonywał.

    Rzecznik SLD Dariusz Joński zaapelował do polityków PO o poparcie projektu uchwały. W
    2006 roku PO i PiS ręka w rękę głosowały za likwidacją WSI. To
    głosowanie to wyrzut sumienia dla Platformy. Apelujemy do polityków PO,
    aby poparli projekt uchwały w sprawie ochrony dobrego imienia żołnierzy i
    pracowników WSI. Czas na rehabilitację
    - podkreślił.

    Wojskowym Służbom Informacyjnym - powołanym
    w 1991 r., a rozwiązanym jesienią 2006 - PiS zarzucało wiele
    nieprawidłowości, m.in. brak weryfikacji z PRL, tolerowanie szpiegostwa
    na rzecz Rosji, udział w aferze FOZZ, nielegalny handel bronią. Opisano
    je w upublicznionym w lutym 2007 r. przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego
    raporcie sygnowanym przez Antoniego Macierewicza (PiS).

    W opisanych sprawach wszczęto śledztwa;
    dużą ich część prokuratury umorzyły. Wiele osób, które poczuły się
    pomówione stwierdzeniami raportu, pozwało do sądu MON. Odszkodowania,
    zadośćuczynienia i publikacja przeprosin w prasie kosztowały resort ok.
    1,2 mln zł.

    W styczniu Twój Ruch złożył wniosek o
    powołanie komisji śledczej ws. działań Macierewicza jako wiceszefa MON i
    szefa SKW. TR chce, aby komisja zbadała okoliczności, jakie
    towarzyszyły powstaniu projektu ustawy o likwidacji WSI i weryfikacji
    ich kadr oraz stworzeniu i publikacji raportu z weryfikacji WSI (tzw.
    raportu Macierewicza), a także samej weryfikacji kadr WSI przez Komisję
    Weryfikacyjną.

    Maryla

    ------------------------------------------------------

    Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

     

    avatar użytkownika Maryla

    104. Interesy WSI: Sąd skazuje handlarzy bronią, prokuratura oczyszcz

    Interesy WSI: Sąd skazuje handlarzy bronią, prokuratura oczyszcza ich szefów

    Miliony dolarów na tajnych kontach byłych żołnierzy wojskowych
    służb specjalnych PRL-u, nielegalny handel bronią i tajemnicze
    transakcje. To nie wątki ze scenariusza sensacyjnego filmu, lecz fakty z
    procesu w sprawie nielegalnego handlu bronią, którym zajmowali się
    agenci Wojskowych Służb Informacyjnych. Kilka dni temu zapadł wyrok, w
    którym skazani zostali współpracownicy i agenci zlikwidowanych osiem lat
    temu WSI




    Ten wyrok ma przełomowe znaczenie, ponieważ w 2010 r. Wojskowa
    Prokuratura Okręgowa w Warszawie umorzyła tajne śledztwo w sprawie
    związków szefostwa WSI z tym handlem bronią, chociaż wcześniej zarzuty w
    tej sprawie mieli postawione b. szefowie WSI Konstanty Malejczyk i
    Kazimierz Głowacki. Ówczesny minister obrony narodowej Bogdan Klich
    (PO), któremu przysługiwało prawo do odwołania się od decyzji
    prokuratury, nie zrobił tego i umorzenie stało się prawomocne. Umorzenie
    śledztwa nastąpiło już po katastrofie smoleńskiej i po wygranych przez
    Bronisława Komorowskiego wyborach prezydenckich. Szefem Naczelnej
    Prokuratury Wojskowej był wówczas gen. Krzysztof Parulski. W sierpniu
    2010 r. otrzymał on nominację generalską z rąk prezydenta Komorowskiego,
    który w 2005 r., jako jedyny poseł PO, głosował przeciw rozwiązaniu
    WSI.



    Czternaście lat procesu

    Prokuratura Okręgowa w Gdańsku, która sformułowała akt oskarżenia,
    zarzuciła m.in. Jerzemu Dembowskiemu (ps. Wirakocza), żołnierzowi Zarządu
    II Sztabu Generalnego, Krzysztofowi Dembowskiemu (synowi Jerzego
    Dembowskiego), Edmundowi Ochnio (ps. Tytus), agentowi WSI, i Januszowi
    Grądzielowi, wiceszefowi spółki zbrojeniowej Cenrex, fałszowanie
    dokumentów i poświadczanie nieprawdy w związku z dostawami broni
    wartości ok. 4,5 mln dol. do państw objętych embargiem ONZ oraz branie
    łapówek – w sumie ciążyło na nich 90 zarzutów. Proces odbywał się w
    trybie niejawnym. Utajnione było także uzasadnienie wyroku. Do
    publicznej wiadomości sędzia Aneta Obszyńska-Małocha podała tylko jego
    sentencję. Oskarżonym groziło do 12 lat więzienia, najwyższy wyrok
    usłyszał Edmund Ochnio – rok i sześć miesięcy pozbawienia wolności (na
    poczet kary zaliczono mu okres tymczasowego aresztu, do którego trafił w
    latach 90.), dwaj inni dostali po 10 miesięcy w zawieszeniu na dwa lata a jeden z podsądnych został częściowo uniewinniony, a część zarzutów umorzono z powodu przedawnienia.



    Oskarżeni zostali wymienieni w Raporcie z weryfikacji WSI, w którym
    udowodniono, że w latach 90. WSI handlowały bronią z mafią państw
    nadbałtyckich i arabskimi terrorystami. Raport sygnowany nazwiskiem
    Antoniego Macierewicza, szefa Komisji Weryfikacyjnej, został ogłoszony w
    lutym 2007 r. przez prezydenta, prof. Lecha Kaczyńskiego.



    Sprawa dotycząca nielegalnego handlu bronią rozpoczęła się w 2000 r.
    przed Sądem Okręgowym w Gdańsku. Na ławie oskarżonych zasiadło sześciu
    mężczyzn kierujących spółkami Cenrex i Steo. Spółki te kupowały broń od
    Ministerstwa Obrony Narodowej i policji, które pozbywały się uzbrojenia z
    lat 50. Odbiorcami broni miały być spółki z Estonii, Łotwy i znany
    handlarz bronią Monzer al-Kassar. Z Polski wyeksportowano w ten sposób
    m.in. ponad 20 tys. pistoletów TT, kilkaset karabinków typu Kałasznikow,
    kilka tysięcy pepesz, kilkaset sztuk granatników, pociski moździerzowe i
    miliony sztuk amunicji. Po pięciu latach, w 2005 r., proces
    przeniesiono do Warszawy – w 2008 r. sprawa została zwrócona do
    prokuratury, a ponownie wróciła do sądu rok później.

    – Wyrok ma olbrzymie znaczenie dla oceny działania Wojskowych Służb
    Informacyjnych w Polsce ze względu na fakt, iż  potwierdza ustalenia
    Komisji Weryfikacyjnej WSI, wskazujące na ciągłość działań zwiadu
    komunistycznego i służb wojskowych po roku 1989, w tym wypadku handlu
    bronią – powiedział „Codziennej” po wyroku Antoni Macierewicz. – Wyrok
    obnażył tajną strukturę wewnątrz służb informacyjnych, która działała
    przez cały czas na rzecz państwa rosyjskiego, mafii rosyjskiej i
    struktur terrorystycznych na świecie, tych samych, które były wspierane
    przez GRU i wywiad komunistyczny w Polsce. Okazuje się, że przez
    kilkanaście lat po roku 1989 wywiad, mający chronić wojsko polskie,
    chronił przez cały czas rosyjskie interesy. Ten wyrok potwierdza
    diagnozę, jaką postawiliśmy w Komisji Weryfikacyjnej, która oznaczała,
    że trzeba było te struktury rozwiązać, a wobec ludzi w nich tkwiących
    wszcząć postępowania karne. Mam nadzieję, że decyzja pani sędzi będzie
    kontynuowana w następnych aktach oskarżenia i następnych wyrokach. Tym
    ludziom należy się nie reklama i wsparcie, jakiego udzielali im ostatnio
    Donald Tusk, Radosław Sikorski i członkowie komisji ds. służb
    specjalnych, lecz więzienie – zakończył poseł Antoni Macierewicz.



    Edmund Ochnio pozwał Antoniego Macierewicza w związku z Raportem z
    weryfikacji WSI. Sprawa została już zakończona prawomocnym wyrokiem –
    sąd przyznał rację Macierewiczowi.



    Prywatny obrót specjalny

    Nielegalny handel bronią na tak olbrzymią skalę był możliwy w związku z
    regulacjami prawnymi, do których doszło jeszcze w latach 80. ubiegłego
    wieku, w trakcie obrad Okrągłego Stołu. Wówczas to powstała nikomu
    nieznana spółka Cenrex. Jej udziałowcami było Ministerstwo Współpracy
    Gospodarczej z Zagranicą oraz Wojewódzki Związek Rolników, Kółek i
    Organizacji Rolniczych w Warszawie, na czele których stał Janusz
    Maksymiuk, późniejszy doradca Andrzeja Leppera i wiceszef Samoobrony.
    Dyrektorem Cenrexu został były oficer II Zarządu Sztabu Generalnego
    Jerzy Dembowski, a jego zastępcami Marek Cisek i Janusz Grądziel. Spółka
    miała koncesję na obrót sprzętem specjalnym, czyli na handel bronią.
    Według Raportu z weryfikacji WSI do Cenrexu trafiło mienie wyprowadzone z
    państwowej firmy – Centralnego Zarządu Inżynierii. Do 1989 r. monopol
    na handel bronią miał właśnie Centralny Zarząd Inżynierii, usytuowany w
    Ministerstwie Handlu Zagranicznego, a następnie w Ministerstwie
    Współpracy Gospodarczej z Zagranicą. Po wejściu w życie ustawy o działalności gospodarczej
    w 1989 r. zmieniono zakres kompetencji Centralnego Zarządu Inżynierii i
    działalność handlową związaną z międzynarodowym obrotem bronią podjęły
    spółki prawa handlowego
    Cenzin oraz Cenrex, w którym 20 proc. udziałów miał WZRKiOR. Co
    ciekawe, dyrektor Cenrexu Jerzy Dembowski został wytypowany do handlu
    bronią przez płk. Konstantego Malejczyka, w latach PRL-u szefa niezwykle
    groźnego oddziału „Y” Zarządu II Sztabu Generalnego, zamieszanego m.in.
    w aferę FOZZ, a w latach 90. szefa Wojskowych Służb Informacyjnych.
    Konstanty Malejczyk przeszedł specjalne przeszkolenie GRU i – jak wynika
    z Raportu o weryfikacji WSI – był osobiście zaangażowany w prowadzenie
    agentury w mediach publicznych i komercyjnych.



    Cały tekst został opublikowany w aktualnym numerze tygodnika „Gazeta Polska”
    http://niezalezna.pl/54131-interesy-wsi-sad-skazuje-handlarzy-bronia-pro...

    Maryla

    ------------------------------------------------------

    Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

     

    avatar użytkownika Maryla

    105. Relacja z kolejnej rozprawy

    Relacja z kolejnej rozprawy Wojciecha Sumlińskiego. „Albo Prokuratura Wojskowa popełniła błąd, albo ktoś tam działa na rozkaz”

    Fot. wPolityce.pl

    Fot. wPolityce.pl

    Przedstawiam Państwu kolejną relację z procesu, w
    którym Prokuratura, powołując się na art.230 par.1 kodeksu karnego,
    oskarża dziennikarza śledczego Wojciecha Sumlińskiego oraz byłego
    wysokiego funkcjonariusza kontrwywiadu PRL, płk. Aleksandra L., o rzekomą płatną protekcję podczas weryfikacji żołnierzy WSI,
    prowadzonej przez komisję pod przewodnictwem Antoniego Macierewicza.
    Rozprawie przewodniczył sędzia Stanisław Zdun, Prokuraturę reprezentował
    prokurator Robert Majewski, stawili się świadkowie Piotr Litka
    oraz Ireneusz Sakowski.

    Jako pierwszy wyjaśnienia składał dziennikarz Piotr Litka.
    Opowiedział on o swojej znajomości z Wojciechem Sumlińskim,
    zapoczątkowanej w kwietniu/maju 2008 r., w związku z przygotowywaniem
    reportażu o zabójstwie ks. Jerzego Popiełuszki dla programu
    „Superwizjer”. Jesienią 2008 r. odwiedził Wojciecha Sumlińskiego
    prywatnie w Szpitalu Bielańskim, gdzie przebywał on po swojej próbie
    samobójczej. Po 2008 r. utrzymywał z Wojciechem Sumlińskim sporadyczne
    kontakty, a o sprawie, w której Wojciech Sumliński jest oskarżonym, wie
    głównie z mediów, z prasy, telewizji oraz lektury książki „Z mocy
    bezprawia”. Na pytanie prokuratora Majewskiego, czy świadek posiada
    jakąś inną wiedzę na temat postępowania, Piotr
    Litka odpowiedział przecząco.

    Wojciech Sumliński zapytał świadka, jak oceniłby on jego
    wiedzę o sprawie ks. J. Popiełuszki, a także w jaki sposób opisałaby
    jego stan psychiczny podczas pobytu w szpitalu po załamaniu, którego
    autentyczność była kwestionowania przez Prokuraturę na początkowym
    etapie postępowania.
    Sąd, mimo początkowych wątpliwości, czy
    pytania te mają związek ze sprawą, zezwolił świadkowi na odpowiedź.
    Piotr Litka, odnosząc się do pierwszego pytania, stwierdził, że
    dostrzega związek sprawy zabójstwa ks. Popiełuszki z toczącą się przed
    Sądem sprawą, bowiem z materiałów, do których dotarł, wynika, że w dn.
    19 października 1984 r. kościół w Bydgoszczy, gdzie ks. J. Popiełuszko
    przebywał na zaproszenie jednej z parafii, a z którego to kościoła udał
    się w podróż powrotną do Warszawy, podczas której doszło do jego
    porwania, był poddany obserwacji przez dużą grupę z WSW, której następcą była z kolei WSI
    - zdaniem świadka, warto byłoby w tej sprawie zasięgnąć opinii
    ekspertów, którzy mogliby wykazać, w jaki sposób i na jakich zasadach
    zaistniała ciągłość pomiędzy tymi służbami.

    Odnosząc się do drugiego pytania, Piotr Litka powiedział, że
    podczas odwiedzin u Wojciecha Sumlińskiego w szpitalu, zobaczył tam
    rozbitego psychicznie człowieka, w stanie silnej depresji,

    kompletnie różniącego się od osoby, z którą spotykał się wielokrotnie w
    kwietniu/maju 2008 r., przygotowując reportaż o ks. J. Popiełuszko dla
    „Superwizjera”. Dodał, że Wojciech Sumliński przede wszystkim martwił
    się wtedy o swoją rodzinę, a nie o siebie. Ponieważ nie było więcej
    pytań do świadka, Sąd odczytał jego zeznania z Prokuratury, złożone
    podczas postępowania przygotowawczego, które pokrywały się z jego
    dzisiejszymi wyjaśnieniami i zostały przez świadka potwierdzone.
    Kolejnym świadkiem, którego wezwał Sąd, był Ireneusz Sakowski, z zawodu prawnik, były prezes Agencji Mienia Wojskowego.
    Jego wiedza o sprawie jest ogólna, był przesłuchiwany podczas
    postępowania przygotowawczego, ale nic nie wie o korupcji podczas
    procesu weryfikacji żołnierzy WSI. Świadek potwierdził, że zna obu oskarżonych - Aleksandra L. zna od ok. 30 lat, na zasadach służbowych, z pracy w WSW,
    nigdy mu jednak nie podlegał, natomiast Wojciecha
    Sumlińskiego zna od ok. 10 lat, a poznał go prawdopodobnie poprzez
    Aleksandra L. Odnosząc się do pytania prokuratora Majewskiego, świadek
    stwierdził, że znajomość pomiędzy Aleksandrem L. a Wojciechem Sumlińskim
    wyglądała na zażyłą, w sensie towarzyskim, ale trudno mu to teraz
    jednoznacznie ocenić. Kilka kolejnych pytań zadał świadkowi Wojciech
    Sumliński, próbując się dowiedzieć, czy świadek pamięta ich rozmowy o osobie, która przyjechała z Anglii i kierowała AMW z ramienia Radosława Sikorskiego, a także czy pamięta ich rozmowy o domku myśliwskim na terenie WAT,
    również w kontekście Radosława Sikorskiego - Ireneusz Sakowski nie był
    jednak w stanie przypomnieć sobie tych rozmów, aczkolwiek domek
    myśliwski na terenie WAT,
    jako miejsce, jest mu znany. Wojciech Sumliński starał się dopytać
    świadka, czy skoro domek myśliwski, jako miejsce, jest mu znany, to czy
    kojarzy to miejsce z działaniami CBŚ - Ireneusz Sakowski odpowiedział, że nie kojarzy.

    Następnie Sąd odczytał zeznania świadka, złożone podczas
    postępowania przygotowawczego. Wynika z nich, że zna on Aleksandra L.,
    płk. Leszka Tobiasza oraz Wojciecha Sumlińskiego, z którym spotykał się
    kiedyś dosyć często, potem przelotnie, i który pomógł mu nawet dobrać
    rzecznika prasowego dla AMW.

    W 2008 spotkał się z Wojciechem Sumlińskim może dwa razy,
    przypadkowo, a ostatni raz widział się z nim na przyjęciu urodzinowym
    Mariana Cypla w Zaborku. Z zeznań tych wynika także, że Ireneusz
    Sakowski brał udział w spotkaniu Aleksandra L. z dziennikarką Anną
    Marszałek, które dotyczyło rzekomego handlu Aneksem do Raportu WSI
    - dziennikarka przypuszczała, że Aleksander L. ma dostęp do Aneksu, ale
    zdaniem świadka, była to konfabulacja Aleksandra L. , a faktycznie
    mogło chodzić o potwierdzenie, że Henryk Grobelny (były wysoki oficer PRL-owskich służb specjalnych w woj. bydgoskim, potem na eksponowanych stanowiskach w MON, a także doradca w AMW
    - przyp.aut.) nie był zainteresowany pozyskaniem dostępu Aneksu.
    Świadek brał też udział w spotkaniu w „mleczarni”, w którym
    uczestniczyli Henryk Grobelny i Aleksander L., gdzie również miał
    poświadczyć brak zainteresowania Henryka Grobelnego dostępem do Aneksu.
    Ireneusz Sakowski zeznał także, że nie składał wniosku o
    weryfikację i nic nie wie o nieprawidłowościach w przebiegu weryfikacji WSI. Potwierdził, że zna Przemysława Sułkowskiego, którego poznał poprzez Aleksandra L.

    Po odczytaniu zeznań świadka w Prokuraturze, które świadek
    potwierdził, sędzia Stanisław Zdun zapytał go, co robił Aleksander L. w
    Zaborku. Niestety, świadek nie pamiętał, ze względu na upływ czasu. Nie
    pamiętał też, które to były urodziny Mariana Cypla - przypuszcza, że
    80-te. Potwierdził jednak, że Aleksander L. i Marian
    Cypel się przyjaźnili.

    Ponieważ nie było już więcej pytań do świadka, o głos poprosił Wojciech Sumliński, który wygłosił dwa oświadczenia.
    Pierwsze dotyczyło zeznań Barbary Tobiasz we fragmencie, dotyczącym
    możliwości wyjazdu jej męża na placówkę zagraniczną. Wojciech Sumliński
    wskazał, że na stronie 3385 w aktach sprawy znajdują się zeznania płk.
    Leszka Tobiasza, które albo przeczą słowom jego żony, lub wynika z nich,
    że ją również oszukiwał - Barbara Tobiasz zeznała bowiem, że mąż tak
    ważną sprawę by z nią konsultował, a nic nie wiedziała o żadnym
    planowanym przez jej męża wyjeździe za granicę, natomiast płk. Leszek
    Tobiasz twierdził, że sprawa jego wyjazdu na placówkę do Uzbekistanu
    jest już „daleko posunięta”.

    W swoim drugim oświadczeniu Wojciech Sumliński zauważył, że w
    sprawie, która toczy się przed Sądem, wiele rzeczy się wiąże,
    niekoniecznie wprost, i zaznaczył, że utrzymywał swoją relację z
    Aleksandrem L. głównie, choć nie tylko, ze względu na wiedzę, jaką
    Aleksander L. posiadał na temat morderstwa ks. J. Popiełuszki, z czego
    Aleksander L. dobrze zdawał sobie sprawę i w odpowiedni sposób „cedził” informacje na ten
    temat. Wojciech Sumliński dodał, że liczył na to, że w
    przeciwieństwie do większości świadków, którzy nic nie pamiętają,
    Ireneusz Sakowski ma jednak lepszą pamięć - stąd jego pytania o domek
    myśliwski na WAT w
    kontekście m.in. Radosława Sikorskiego, które miały prowadzić do
    kolejnych pytań, już bardziej związanych z toczącą się sprawą -
    niestety, jak się okazało, Ireneusz Sakowski również niewiele pamięta.

    Po tych oświadczeniach Sąd zarządził dłuższą przerwę, w
    oczekiwaniu na kolejnego świadka, Włodzimierza Blajerskiego, który był
    wezwany na godz.12:00. Po przerwie, ponieważ świadek się stawił i w
    swoich pierwszych słowach stwierdził, że o sprawie wie głównie z prasy, natomiast nie ma żadnej wiedzy nt weryfikacji WSI czy handlu Aneksem, Sąd postanowił odczytać jego zeznania z postępowania przygotowawczego.

    Z zeznań tych wynika, że Włodzimierz Blajerski zna osobiście
    Wojciecha Sumlińskiego oraz Aleksandra L., natomiast nie zna płk. Leszka
    Tobiasza. Aleksandra L. poznał poprzez Wojciecha Sumlińskiego, spotykał
    się z nim w latach 2006/7, ostatnie spotkanie miało miejsce wiosną
    2008 r., podczas tego spotkania Aleksander L. pytał go, czy jego córka
    (prawnik) nie mogłaby go reprezentować, sugerując przy tym, że chodzi o
    sprawę o ochronę
    dóbr osobistych, a nie karną - mimo odmowy, nie był jednak urażony. Z
    Wojciechem Sumlińskim świadek zetknął się w połowie lat 90-tych -
    początkowo była to znajomość telefoniczna, dopiero 2002 r. poznali się
    osobiście, gdy Wojciech Sumliński napisał artykuł w jego obronie, gdy
    został on zaatakowany za ujawnienie skorumpowanego układu w lubelskim
    wymiarze sprawiedliwości, a potem cykl reportaży o działalności
    podziemnej Solidarności w regionie Lubelskim w latach 80-tych, a
    także mi.in. o jego inicjatywie „Ujawnić prawdę”, której celem było
    ujawnienie tajnych współpracowników SB w
    szeregach „Solidarności”.
    Świadek zeznał także, że nigdy nie doszło do spotkania w trójkę, t.j. z
    udziałem Wojciecha Sumlińskiego i Aleksandra L. Świadek znał Leszka
    Pietrzaka, wiedział również o kontaktach Leszka Pietrzaka z Wojciechem
    Sumlińskim, od Wojciecha Sumlińskiego zdystansował się około 2006 r.,
    kiedy złożył on zawiadomienie w sprawie ks. J. Popiełuszki. Z Iwanickim
    świadek przyjaźni się z czasów studiów, skontaktował z nim Wojciecha
    Sumlińskiego. Przemysława Sułkowskiego nie zna, Annę Marszałek zna
    zawodowo. Świadkowi podczas przesłuchania w Prokuraturze okazywano
    również m.in. dokumenty, które były przez niego sygnowane, zarekwirowane
    przez ABW podczas
    przeszukania u Wojciecha Sumlińskiego, próbując uzyskać od niego
    informację, w jaki sposób znalazły się one w posiadaniu dziennikarza -
    Włodzimierz Blajerski odmówił jednak odpowiedzi, powołując się na to,
    że w sprawie ujawnienia tajemnicy służbowej toczyło się postępowanie w
    Płocku, które zostało umorzone z powodu przedawnienia.

    Po odczytaniu zeznań świadka z postępowania przygotowawczego, które
    potwierdził, pierwsze pytanie zadał prokurator Majewski, który chciał
    się dowiedzieć, jaki był wg niego stopień zażyłości pomiędzy Aleksandrem
    L. i Wojciechem Sumlińskim - świadek odparł, że nie potrafi sprecyzować
    stopnia tej zażyłości. Wojciech Sumliński zapytał świadka, jak często
    się spotykali w latach 2004/2006 - Włodziemierz Blajerski odpowiedział,
    że bardzo często, ponieważ w tamtym czasie Wojciech Sumliński
    przygotowywał reportaże dla telewizji o lubelskiej „Solidarności”, a on
    był jej liderem - dziennikarz zwracał się do niego jako do uczestnika
    wydarzeń, ich świadka, a także prosił go o opinie na dane sprawy. Przez
    około rok spotkania te miały miejsce nawet dwa razy w tygodniu. Świadek
    powiedział również, że Wojciecha Sumlińskiego nigdy nie interesowały w
    kontekście ich spotkań pieniądze - zawsze robił swoje programy w
    interesie społecznym. Nigdy też nie spotkał się z niewłaściwym
    zachowaniem Wojciecha Sumlińskiego, poza jedną sprawą, że „dał się
    ponieść” spiskowej teorii prokuratora Witkowskiego, dotyczącej
    zabójstwa ks. J. Popiełuszki - zawsze był rzetelnym,
    prawym, uczciwym dziennikarzem.

    Świadek, w odpowiedzi na pytanie Wojciecha Sumlińskiego,
    opisał historię ich osobistej znajomości, która zaczęła się od
    atakującego świadka artykułu redaktora Pytlakowskiego.
    Powodem
    napaści na świadka było to, że w swojej działalności (jako prokurator -
    przyp.aut.) dotknął różnych wpływowych środowisk, wywodzących się z
    jego przeciwników politycznych, jeszcze z lat 80-tych. Po tym artykule
    zadzwonił do świadka prokurator Witkowski, który przekazał mu, że
    Wojciech Sumliński chce się podjąć jego obrony - świadek wyraził na to
    zgodę. Powstał artykuł, „Gangrena w Lublinie”, opublikowany w tygodniku
    „Wprost”, po którym zarzucono świadkowi ujawnienie tajemnicy śledztwa.
    Świadek zdecydowanie potwierdził, że artykuły Wojciecha Sumlińskiego
    bardzo mu pomogły w tej całej sytuacji.

    Wojciech Sumliński zapytał świadka, czy czegokolwiek oczekiwał od
    świadka w zamian za to, że chciał go poznać Aleksander L. - świadek
    odparł, że absolutnie nie, nigdy nie zauważył też u oskarżonego
    dziennikarza jakichś inklinacji korupcyjnych. Włodzimierz Blajerski
    powiedział również, że Wojciecha Sumlińskiego zawsze intersowała
    wyłącznie prawda oraz ujawnienie prawdziwych twarzy ludzi, którzy
    chcieliby uchodzić za ludzi prawych, a wcale takimi nie są.
    Na tym przesłuchanie Włodziemierza Blajerskiego zostało zakończone.

    Sąd postanowił ujawnić wnioski dowodowe, które zostały złożone na piśmie przez Wojciecha Sumlińskiego:
    - o przesłuchanie w trybie niejawnym Krzysztofa Bondaryka
    - o przesłuchanie w trybie niejawnym Antoniego Macierewicza
    - o przesłuchanie kpt. Piotra Jasiaka, mjr. Sławomira Krawczyka i prokuratora wojskowego ppłk. Zbigniewa Badelskiego

    Do wniosków Wojciech Sumliński dołączył uzasadnienia - w
    przypadku Krzysztofa Bondaryka chodzi o wyjaśnienie związków płk. Leszka
    Tobiasza i Aleksandra L. z ABW,

    w kontekście motywów postępowania płk. Leszka Tobiasza; w przypadku
    Antoniego Macierewicza chodzi o jego wiedzę na temat działań,
    prowokacji i fałszywych pomówień o przestępstwa przez płk. Leszka
    Tobiasza innych osób, w kontekście oceny jego wiarygodności oraz motywów
    postępowania; w trzecim przypadku chodzi również o wykazanie
    prawdopodobnego motywu postępowania płk. Leszka Tobiasza, który pomówił
    fałszywie niewinnych oficerów i chciał uniknąć za te fałszywe pomówienia
    pociągnięcia do odpowiedzialności karnej.

    Prokurator Majewski poprosił o przesłanie tych wniosków do
    Prokuratury, celem zapoznania się i zajęcia stanowiska - Sąd zobligował
    Prokuraturę do zapoznania się i ustosunkowania się do nich w ciągu
    7 dni. Aleksander L. zdał się w tym przypadku na decyzję Sądu. Wojciech
    Sumliński zwrócił się również do Sądu w sprawie akt przesłanych z
    Prokuratury Garnizonowej, które miały dotyczyć sprawy wytoczonej płk.
    Leszkowi Tobiaszowi. Oskarżony dziennikarz zauważył, podczas
    zapoznawania się z nimi, że nie są to te akta, o które do Prokuratury
    Garnizonowej wnioskował Sąd - mają inną sygnaturę i nie dotyczą
    płk. Leszka Tobiasza.

    Albo Prokuratura Wojskowa popełniła błąd, albo ktoś tam działa na rozkaz

    — stwierdził Wojciech Sumliński.

    Odnosząc się do pytania Wojciecha Sumlińskiego o
    przesłuchanie Bronisława Komorowskiego, Sąd poinformował, że
    prawdopodobnie dojdzie do niego w trybie specjalnym, w czerwcu lub lipcu
    2014 r.
    - natomiast bez względu na tryb, przesłuchanie to
    powinno się odbyć, bo jest istotne dla sprawy. Natomiast jeśli chodzi o
    świadka Przemysława Sułkowskiego - wpłynęła opinia biegłych w tej
    sprawie, ale ponieważ jest niejednoznaczna, Sąd prosi strony o
    zapoznanie się z nią w terminie 14 dni i wyrażenie swojego stanowiska.
    Sąd ustalił też czerwcowy termin rozprawy, na dzień 11 czerwca o godz.
    10:00, sala 134 - wezwani zostaną świadkowie Jadwiga Zakrzewska
    oraz Tomasz Andrasik.

    Na tym rozprawa została zakończona. Kolejna odbędzie się 12 maja o
    godz.10:00, w sali 24, jak zwykle w gmachu Sądu Rejonowego dla
    Warszawy-Woli, ul. Kocjana 3.

    Uprzejmie proszę Szanownych Czytelników tej relacji, aby w
    ewentualnych komentarzach posługiwać się imieniem i inicjałem nazwiska,
    współoskarżonego w tym procesie wraz z dziennikarzem Wojciechem
    Sumlińskim, byłego wysokiego oficera kontrwywiadu PRL,
    Aleksandra L., ponieważ nie wyraził on zgody na podawanie w relacjach z
    procesu swoich danych osobowych ani na publikowanie swojego wizerunku.

    Czytelnikom moich relacji chciałbym również złożyć Serdecznie Życzenia Radosnych i Pełnych Nadziei Świąt Wielkanocnych.

    Relację przygotował bloger ander

    http://wpolityce.pl/polityka/191815-relacja-z-kolejnej-rozprawy-wojciech...

    Maryla

    ------------------------------------------------------

    Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

     

    avatar użytkownika Maryla

    106. Relacja z procesu Wojciecha

    Relacja z procesu Wojciecha Sumlińskiego. Zeznawała Anna Marszałek, po której artykule zatrzymano dziennikarza pod zarzutem sprzedaży tajnego dokumentu… „Gazecie Wyborczej”
    http://wpolityce.pl/spoleczenstwo/195327-relacja-z-procesu-wojciecha-sum...

    fot. wPolityce.pl

    fot. wPolityce.pl

    Przedstawiam Państwu kolejną relację z procesu, w
    którym Prokuratura, powołując się na art.230 par.1 kodeksu karnego,
    oskarża dziennikarza śledczego Wojciecha Sumlińskiego oraz byłego
    wysokiego funkcjonariusza kontrwywiadu PRL, płk. Aleksandra L., o rzekomą płatną protekcję podczas weryfikacji żołnierzy WSI, prowadzonej przez komisję pod przewodnictwem Antoniego Macierewicza.

    Rozprawie przewodniczył sędzia Stanisław Zdun, Prokuraturę
    reprezentował prokurator Waldemar Węgrzyn, Aleksandra L. aplikant
    adwokacki Sandra Orzechowska, a Wojciecha Sumlińskiego mecenas Waldemar
    Puławski. Na rozprawę jako świadek stawiła się Anna Marszałek-Rochowicz,
    dawna dziennikarka śledcza, obecnie urzędnik państwowy (w dalszej
    części relacji będę używał nazwiska Anna Marszałek - przyp.aut.).
    Na pytanie Sądu, czy świadek wie, w jakiej sprawie została wezwana, Anna
    Marszałek odpowiedziała twierdząco, dodając, że kilka lat wcześniej
    pisała o tej sprawie teksty, a potem ją śledziła jako czytelnik gazet
    oraz poprzez informacje w internecie. Świadek zeznała, że na początku
    2008 r. skontaktował się z nią telefonicznie były ważny polityk, który
    poinformował ją, że jego znajomy związany z wojskiem, ale równocześnie
    nieoficjalny doradca czy też konsultant w kręgach kościelnych,
    człowiek o szerokiej wiedzy i kontaktach, dysponuje Aneksem do Raportu z Likwidacji WSI.
    Anna Marszałek zaznaczyła, że podczas zeznań w Prokuraturze podczas
    postępowania przygotowawczego, nie ujawniła jego nazwiska, bo nie czuła
    się do tego upoważniona, ale ponieważ ze sprawy wiadomo już, o kogo
    chodzi, potwierdza, że był to były Minister Sprawiedliwości, Stanisław
    Iwanicki. Ponieważ Anna Marszałek wyraziła zainteresowanie tematem,
    doszło do spotkania z byłym ministrem i jego znajomym, podczas którego
    odniosła wrażenie, że osoba ta, znajomy ministra, raczej nie
    dysponuje tym dokumentem, a co najwyżej
    strzępami informacji na ten temat.

    Niewiarygodność tej osoby wzmacniały informacje, które
    przedstawiła podczas pierwszego spotkania - po pierwsze, że Aneksem
    handluje „Agora”, którą to informację osoba ta miała uzyskać od jakiegoś
    swojego znajomego, który z kolei był związany z osobą, która
    pracowała w księgowości „Agory”, a po drugie, że Antoni Macierewicz
    jest agentem Moskwy.

    Anna Marszałek stwierdziła, że było dla niej mało realne, aby
    giełdowa spółka, którą jest „Agora”, przepuszcza tego typu ewentualne
    operacje oficjalnie przez księgowość. Świadek dodała, że nie zna
    motywów, dlaczego Aleksander L., bo to on był tym znajomym ministra
    Iwanickiego, zwrócił się właśnie do niej w tej sprawie. Redakcja, w
    której pracowała – „Dziennik”, nie miała też zamiaru zapłacić sum, o
    których mówił Aleksander L., czyli 200-250 tys. zł, aby uzyskać poprzez
    niego dostęp do tego dokumentu. Podczas któregoś z kolejnych spotkań
    świadek poinformowała Aleksandra L., że jej redakcja może się
    zastanowić nad zwrotem ewentualnych kosztów, ok. 10 tys. zł, ale nie
    jest to suma za dostęp do Aneksu, tym bardziej, że podejrzewano
    możliwość jakiejś prowokacji ze strony Aleksandra L.
    Kilka tygodni wcześniej, zanim doszło do pierwszego spotkania Anny
    Marszałek z Aleksandrem L. (z udziałem Stanisława Iwanickiego -
    przyp.aut.), w „Dzienniku” ukazała się notatka, że istnieje możliwość
    kupienia Aneksu. Źródłem tamtej notatki nie był jednak Aleksander L.,
    ponieważ świadek w tamtym czasie jeszcze go nie znała, a jeden z przedsiębiorców,
    który kupił kilka stron tego dokumentu na swój temat. Redakcja
    „Dziennika” uznała, że jedyną formą obrony przed możliwą prowokacją,
    jest opisanie tego, co się wydarzyło - w ten sposób powstał artykuł „Tak
    handlowano aneksem Macierewicza”, który ukazał się w „Dzienniku”
    w kwietniu 2008 r.

    Osoby z redakcji „Dziennika”, które wiedziały o propozycji Aleksandra
    L., zastanawiały się, dlaczego oferuje on Aneks do sprzedaży -
    postawiono dwie główne hipotezy: pierwszą, że Aleksander L.
    faktycznie ma jakieś dojścia do członków Komisji Weryfikacyjnej WSI, a drugą, że działa w celu skompromitowania tejże Komisji. Hipotezy te pozostały nierozstrzygnięte.
    Pisząc pierwszy tekst, który ukazał się w „Dzienniku”, nie
    wiedzieliśmy, że w śledztwie prowadzonym w sprawie rzekomych korupcji
    podczas weryfikacji WSI
    oraz handlu Aneksem, jest również zamieszany Aleksander L. -
    powiedziała Anna Marszałek. - Dowiedzieliśmy się o tym, kiedy doszło do
    zatrzymania Aleksandra L. - dodała.

    Po złożeniu przez Annę Marszałek wyjaśnień, pierwsze pytanie zadał
    prokurator Waldemar Węgrzyn, który chciał się od niej dowiedzieć, czy
    znane jej jest nazwisko Wojciech Sumliński. Świadek odpowiedziała, że
    znała się z nim jako dziennikarzem. Aleksander L. wymienił go również,
    jako jednego ze swoich znajomych wśród dziennikarzy. Spotkanie z
    Aleksandra L. ze Stanisławem Iwanickim, w którym ona także wzięła
    udział, pośrednio było umówione przez Wojciecha
    Sumlińskiego, ale nie wie, czy Wojciech Sumliński wiedział, że ona też
    będzie na tym spotkaniu. Prokurator zapytał, czy podczas jej spotkań z
    Aleksandrem L. padały jakieś nazwiska członków Komisji Weryfikacyjnej -
    świadek odparła, że były to nazwiska Bączek i Pietrzak, przy czym
    Aleksander L. sugerował, że Pietrzak jest w konflikcie z Antonim
    Macierewiczem.
    Kolejne pytania zadawał mecenas Waldemar Puławski, który m.in.
    zapytał, ile czasu minęło od pierwszego spotkania świadka z Aleksandrem
    L. i Stanisławem Iwanickim, do informacji o zatrzymaniu członków Komisji
    Weryfikacyjnej. Anna Marszałek odpowiedziała, że nie wie, kiedy były
    zatrzymania, ale ponieważ zapoznała się ze swoim tekstem przed rozprawą
    („Tak handlowano…” - przyp.aut.), to wydaje się jej, że do pierwszego
    spotkania doszło chyba w lutym 2008 r. Spotkań tych było kilka, w
    ostatnich dwóch wzięli udział także Paweł Reszka i Michał Majewski,
    którzy wspólnie z nią pisali o tej sprawie teksty, a o spotkaniach z
    Aleksandrem L. wiedział także Cezary Bielakowski - wszyscy byli
    dziennikarzami z działu śledczego „Dziennika”. W odpowiedzi na kolejne
    pytania mecenasa Puławskiego, Anna Marszałek powiedziała, że cel działań
    Aleksandra L. nie został wyjaśniony – dziennikarze uznali, że od tego
    jest Prokuratura, a co do postawionych hipotez, rozważano również
    trzecią, że celem działań może być również „Dziennik”, ale raczej nie
    jest to jego główny cel. Stanisław Iwanicki podczas części spotkań z
    Aleksandrem L., na których był obecny, raczej tylko słuchał, możliwe
    także, że nie uczestniczył w nich do końca. Anna
    Marszałek nie wie, na co Aleksander L. chciał przeznaczyć te
    200-250 tys. zł, o których była mowa – nie zadawała mu tego pytania,
    poza tym były to tylko zawoalowane sugestie z jego strony, potem
    zachowywał się tak, jakby chciał się z tej całej sprawy wycofać, pod
    pretekstem, że doszło do jakiegoś przecieku na ten temat, a nawet
    sugerował, aby kupić Aneks od „Agory”.

    Sędzia zapytał świadka, czy w takim razie było to ze strony
    Aleksandra L. świadome wprowadzanie w błąd - Anna Marszałek wyjaśniła,
    że to, co Aleksander L. przedstawiał, było mieszaniną informacji
    prawdziwych i nieprawdziwych, a jej zdaniem, prawdopodobieństwo, że
    ludzie od Macierewicza sprzedali Aneks „Agorze”, było praktycznie żadne.

    Z drugiej strony, ze spotkań jej i jej współpracowników z innymi ludźmi
    wynikało, że Aleksander L. oferował różnym osobom informacje z Raportu WSI,
    zanim ten Raport został upubliczniony - a po jego upublicznieniu
    okazało się, że informacje te były prawdziwe.
    Odpowiadając na pytania mecenasa Puławskiego, a także Sądu, na temat
    swojego doświadczenia oraz sposobu wartościowania informatorów, Anna
    Marszałek powiedziała, że jako dziennikarz pracuje od roku 1990,
    zajmując się nie tylko dziennikarstwem śledczym, ale również sprawami
    bezpieczeństwa i przestępczości, natomiast, według niej, podstawowym
    kryterium oceny
    wiarygodności danej osoby jest to, czy okaże ona materiały, które
    posiada na temat danej sprawy, a następnie weryfikacja tych materiałów.
    Jako przykład, przywołała swój artykuł o nielegalnym handlu bronią, w
    który zamieszane było WSI - osoby, które ją o tym poinformowały, dostarczyły jej również tajne dokumenty WSI to
    potwierdzające, bo bez tych dokumentów nie chciała o tym napisać
    tekstu. Dodała, że na podstawie jej artykułu, do działań przystąpiła
    Komisja ds. Służb Specjalnych, a następnie złożono zawiadomienie o
    popełnieniu przestępstwa przez dwóch szefów WSI
    -Konstantego Malejczyka i Kazimierza Głowackiego. Na pytanie mecenasa
    Puławskiego, czy świadek korzystała z jakichś dokształceń w tym zakresie
    (dziennikarstwa śledczego - przyp.aut.), Anna Marszałek odpowiedziała,
    że jest samoukiem.
    Wojciech Sumliński zapytał Annę Marszałek, czy zeznając o znajomym
    ministra Iwanickiego z kręgów wojskowych, z którym odbywała
    spotkania, od początku miała na myśli płk. Aleksandra L. - świadek
    potwierdziła, wyjaśniając, że jego nazwisko nie było jej obce, ponieważ
    pojawiało się w sprawie zabójstwa gen. Papały. Człowiek ten przedstawiał
    sensacyjne informacje grupie prowadzącej śledztwo, które się potem nie
    potwierdziły. Na pytanie oskarżonego dziennikarza, jakie nazwiska
    padają w jej tekście „Tak handlowano aneksem Macierewicza”, Anna
    Marszałek wymieniła Aleksandra L., Leszka Pietrzaka, Janusza Zemke i
    Henryka Grobelnego, oraz potwierdziła, że nie ma pada tam nazwisko
    Sumliński. Aleksander L. Podczas spotkań wymieniał jeszcze inne
    nazwiska, m.in. kilku dziennikarzy, ale zostało to potraktowane jako
    przechwalanie się znajomościami w tym środowisku. Nazwisko Sumlińskiego
    pojawiło się podczas rozmów jako organizatora spotkania Aleksandra L. ze
    Stanisławem Iwanickim, ale jak twierdził sam Aleksander L. - nie
    wiedział on, czego to spotkanie dotyczy, jak również tego, że
    będzie na tym spotkaniu Anna Marszałek. Wojciech Sumliński chciał się
    dowiedzieć od świadka, co w takim razie znaczyło jej stwierdzenie
    podczas składania wyjaśnień, że „pośrednio” odpowiadał za to spotkanie -
    Anna Marszałek odparła, że nie chodzi jej tu o
    odpowiedzialność, ale o to, że umawiając spotkanie Aleksandra L. z byłym
    Ministrem Sprawiedliwości, nieświadomie doprowadził do tego, że ona
    wzięła w nim udział - ją na to spotkanie zaprosił Stanisław Iwanicki.
    Po tych słowach Anny Marszałek, Wojciech Sumliński zwrócił się do Sądu o
    zgodę na wygłoszenie krótkiego oświadczenia. Po jej otrzymaniu,
    oświadczył, że w kontekście wypowiedzi świadka, nie ponosi żadnej
    odpowiedzialności i nie był żadnym pośrednikiem - z której to wypowiedzi
    świadek się wycofał - w spotkaniach pomiędzy Aleksandrem
    L. a Anną Marszałek.

    Wojciech Sumliński zapytał Annę Marszałek, czy kiedykolwiek
    dzwonił do niej w sprawie jej spotkań z Aleksandrem L. - była
    dziennikarka śledcza odpowiedziała, że nie było między nimi żadnego
    kontaktu w tej sprawie, ani osobistego, ani telefonicznego.

    Wojciech Sumliński, za zgodą Sądu, złożył w związku z tym kolejne
    krótkie oświadczenie, mówiąc, że Aleksander L. potwierdził w swoich
    zeznaniach przed Sądem, że już jesienią 2007 r. wiedział o śledztwie
    prokuratorskim, prowadzonym w sprawie rzekomego handlu Aneksem i
    rzekomej korupcji w Komisji Weryfikacyjnej WSI, a
    mimo to od lutego 2008 r. cały czas kontynuował swoją działalność
    korupcyjną, mając świadomość, że jest takie śledztwo i że jest nim
    objęty.
    Następnie oskarżony dziennikarz chciał zwrócić uwagę Sądu, poprzez
    pytania do świadka, że w tamtym czasie Anna Marszałek zajmowała się
    tematami z najwyższej półki, o czym Aleksander L. wiedział - a jednak
    poszedł do niej i oferował kupno Aneksu za 250 tys. zł. Anna Marszałek,
    odnosząc się do tych pytań, wyjaśniła, że gdyby Aleksander L.
    dostarczył jej redakcji wiarygodne informacje na temat Aneksu, to jako
    informator, zostałby objęty ochroną i jego nazwisko nie byłoby
    ujawnione. Sprawa była stawiana w następujący sposób: albo Aleksander L.
    dostarczy dokument, albo opisujemy ten rodzaj prowokacji, której
    byliśmy przedmiotem - stwierdziła Anna Marszałek. Jej zdaniem, z
    perspektywy czasu, gdy czyta publikacje, które wtedy ukazywały
    się na ten temat, to wygląda, jakby świadomie brali udział w jakiejś
    prowokacji (ona i jej współpracownicy - przyp.aut.), a w rzeczywistości
    bali się prowokacji tak samo, jak inni i nie mieli świadomości
    istnienia w prowadzonym śledztwie osoby Leszka Tobiasza.
    Po przerwie, na prośbę Anny Marszałek, sędzia Stanisław Zdun odczytał fragment jej artykułu „Tak handlowano aneksem Macierewicza”, znajdującym się w aktach sprawy. Wynikało z niego, że doszło do spotkania pracujących nad tym tematem dziennikarzy z wysokimi rangą oficerami WSI, ale
    zaprzeczyli oni, jakoby stali za działaniami Aleksandra L. Wskazali, że
    jest on zakolegowany z Leszkiem Pietrzakiem, jego działania mają motyw
    finansowy, a dziennikarze powinni go zapytać o spotkania w pobliżu pl.
    Zamkowego. W czasie pisania artykułu, jego autorzy nie wiedzieli, kto to
    jest płk. Leszek Tobiasz i byli przekonani, że w spotkaniach z Leszkiem
    Pietrzakiem brał udział właśnie Aleksander L. Nazwisk tych oficerów WSI Anna Marszałek nie może ujawnić ze względu na tajemnicę dziennikarską, ale nie było wśród nich Leszka Tobiasza.
    Po odczytaniu fragmentu artykułu, Wojciech Sumliński zapytał
    świadka, co Aleksander L. opowiadał o spotkaniach z Leszkiem
    Pietrzakiem. Anna Marszałek odparła, że zaprzeczał, aby się spotykali -
    zaprzeczał również Leszek Pietrzak, aby spotykał się z kimś z WSI.
    Na pytanie Wojciecha Sumlińskiego, dlaczego w takim razie Aleksander L.
    przyszedł do dziennikarzy i sam się w zasadzie zadenuncjował,
    świadek nie była w stanie odpowiedzieć, jakie motywy nim kierowały - jej
    zdaniem, Aleksander L. nie traktował tego, co mówił, jako
    przestępstwo, a samo przyjście do dziennikarzy nie jest
    donosem na samego siebie.

    Wojciech Sumliński był zaskoczony, że zdaniem świadka, oferta
    250 tys. zł za tajny dokument nie jest przestępstwem - Anna Marszałek
    wyjaśniła, że oferta ta nie była artykułowana przez Aleksandra L.
    wprost, mówił, że „tyle to kosztuje”, a ona stawiała jasno sprawę, że
    redakcja nie zapłaci za ten dokument. Mimo tego, Aleksander L. nie
    wydawał się być zniechęcony do kolejnych spotkań, miał nawet podjąć
    próbę zdobycia Aneksu - dziennikarze oczekiwali, że zrobi to dla „idei”
    i na następne spotkanie go dostarczy. Tak się jednak nie stało, bowiem
    Aleksander L. powiedział, że doszło do przecieku i zaczął się
    wycofywać z tego, co wcześniej mówił.
    Anna Marszałek powiedziała również, że ma świadomość, że sprzedaż
    tajnego Aneksu jest przestępstwem, ale były to ogólne rozmowy, nie
    doszło do kupna-sprzedaży, co najwyżej doszło do oferowania tajnego
    dokumentu, a po pierwszym spotkaniu było już wiadomo, że redakcja
    „Dziennika” za niego nie zapłaci. Postępowania Aleksandra L. nie
    uznałaby za samodenuncjację - do dziennikarzy zgłaszają się różne osoby,
    które chcą przekazać jakieś informacje, albo chcą się od nich czegoś
    dowiedzieć. Zdarzało się, że dochodziło do podobnych sytuacji, np. do
    dziennikarzy z „Rzeczpospolitej” zgłosił się człowiek, były policjant,
    który oferował - jak się później okazało, fałszywe - dokumenty
    dotyczące „Banku Śląskiego”, za co nawet dostał pieniądze. Zdaniem Anny
    Marszałek, Aleksander L., na podstawie swoich kontaktów z
    dziennikarzami, mógł dojść do wniosku,
    że może im opowiadać bajki, a oni i tak o tym napiszą - natomiast ona
    oczekiwała dowodów, których nie mógł jej dostarczyć. „Samodenuncjacja”
    wyszła z tego powodu, że postanowiła opisać, co Aleksander L. jej
    opowiadał.
    Na pytanie Wojciecha Sumlińskiego,  czy świadek wie, jak zakończyło się
    śledztwo w sprawie handlu tajnym Aneksem, Anna Marszałek odparła, że
    zostało umorzone, ale nie zna uzasadnienia tej decyzji.
    Nie wie też, dlaczego Aleksander L. zwrócił się do niej w sprawie
    Aneksu, a jednocześnie twierdził, że Antoni Macierewicz jest rosyjskim
    agentem, wiedząc przy tym, że śledztwo w sprawie handlu Aneksem trwa
    już od jesieni 2007 r. Wydaje się jej, że mogło go sprowokować to, że
    już wcześniej pisała o możliwości handlu Aneksem - może liczył, że
    trafi na podatny grunt, a z tego, co wie, o Antonim Macierewiczu
    opowiadał również innym dziennikarzom. Wojciech Sumliński chciał drążyć
    sprawę rzekomego szpiegostwa Antoniego Macierewicza, którą podnosił
    Aleksander L., ale Sąd uchylił jego pytanie do świadka na ten temat.
    Oskarżony dziennikarz starał się przekonać Sąd, że ta kwestia ma jednak
    związek z jego sprawą, bowiem kolportowanie tego typu informacji było
    próbą uderzenia w Komisję Weryfikacyjną tak jakby z drugiej strony -
    sędzia uznał jednak, że sprawa dotyczy korupcji, a nie pomawiania
    Antoniego Macierewicza przez Aleksandra L.
    Oskarżony dziennikarz chciał się dowiedzieć od świadka, czy
    weryfikowano w jakiś sposób sprawę księgowości w „Agorze”, skąd
    Aleksander L. miał jakoby posiadać informacje, że „Agora” handluje
    Aneksem (jego jakiś znajomy był ponoć związany z osobą z tej księgowości
    - przyp.aut.). Anna Marszałek wyjaśniła, że uznała to od razu za
    bzdurę, a nawet, gdyby do takiego handlu doszło, to w księgowości na
    pewno nie byłoby po tym śladu. Następnie Wojciech Sumliński powrócił do
    zeznań Anny Marszałek, która powiedziała, że Aleksander L. mieszał
    fakty ze zmyśleniami i zapytał, co w takim razie było
    prawdą w tym, co jej mówił. Była dziennikarka powiedziała, że Aneks do
    Raportu z Likwidacji WSI
    kończy się wnioskami o postawienie pewnych osób przed Trybunałem
    Stanu, a ona, z innych źródeł, wiedziała, o kim jest mowa - i Aleksander
    L. wymienił właśnie te nazwiska. Na pytanie Sądu, czy chodziło o wiele
    osób, Anna Marszałek odparła, że na pewno było tam nazwisko Bronisława
    Komorowskiego, ale innych osób nie pamięta. W każdym razie, po tych
    informacjach Aleksandra L., doszła do wniosku, że ma on do nich jakiś
    dostęp, bo co prawda niektóre z tych nazwisk można było wytypować, ale z
    pewnością nie wszystkie.
    Wojciech Sumliński zapytał, czy świadek widziała ten fragment
    Aneksu - Anna Marszałek odparła, że nie widziała tego dokumentu, ale
    informacje na temat osób, które miały być postawione przed Trybunał
    Stanu, potwierdziła w innych źródłach - były to źródła osobowe, osoby
    pracujące w Komisji Weryfikacyjnej.

    Ona i jej współpracownicy widzieli wyłącznie ten fragment, który
    kiedyś zakupił przedsiębiorca, który im potem go pokazał - było to kilka
    stron. W tym momencie o głos poprosił mecenas Puławski, który,
    zaskoczony, zapytał świadka, jak w takim razie zweryfikowano, że
    fragment Aneksu, który pokazał dziennikarzom wzmiankowany
    przedsiębiorca, jest prawdziwy, skoro cały Aneks jest nadal tajny? Anna
    Marszałek wyjaśniła, że chodzi tu o innego przedsiębiorcę, niż tego, o
    którym mowa była w przypadku Raportu z Likwidacji WSI, co
    zostało opisane w artykule „Tak handlowano aneksem Macierewicza”.
    Biznesmen ten otrzymał propozycję zakupu fragmentu Raportu, który go
    dotyczył, zanim jeszcze sam raport został upubliczniony, oraz nieco
    informacji, co w tym fragmencie jest - z oferty nie skorzystał, ale po
    upublicznieniu Raportu zobaczył, że takie informacje na jego temat
    rzeczywiście znalazły się w Raporcie. Zupełnie inny przedsiębiorca
    pokazał jej za to kilka stron z Aneksu, mówiąc, że je kupił - była to
    podstawa do napisania pierwszej notatki o tej sprawie, zanim jeszcze
    poznała Aleksandra L. Sędzia zapytał, jak w takim razie świadek
    potwierdziła prawdziwość tych kilku stron Aneksu - Anna Marszałek
    odpowiedziała, że u osób, które znały jego treść, a także poprzez
    porównanie z ujawnionym już wtedy Raportem, biorąc pod uwagę podział
    treści, styl, czcionkę itp.
    „Czy świadek miała swoje źródła w Komisji Weryfikacyjnej?” - zapytał po
    tych słowach Wojciech Sumliński. - „Nie mówiłam, że moje, były to
    źródła w Komisji Weryfikacyjnej” - odpowiedziała Anna Marszałek. -
    „Czyli Komisja Weryfikacyjna była nieszczelna?” - dopytywał Wojciech
    Sumliński. - „Powiedziałam to, co powiedziałam” - usłyszał w odpowiedzi.
    Anna Marszałek dodała, że fragment Aneksu, który widziała, był
    kserokopią, a na pytanie mecenasa Puławskiego, jak zweryfikowała w takim
    razie jego prawdziwość, skoro nie widziała całego Aneksu, odparła,
    że, jak już wyjaśniała, poprzez styl oraz w źródłach osobowych. Wojciech
    Sumliński zapytał Annę Marszałek, czy w takim razie zostało to tak samo
    uprawdopodobnione, jak materiały dotyczące publikacji nt Romualda
    Szeremietiewa. Sąd chciał wiedzieć, zanim dopuści to pytanie,
    jaki ma ono związek ze sprawą - Wojciech Sumliński odpowiedział, że
    świadek w tych artykułach pomawiał Romualda Szeremietiewa, za co
    powinien otrzymać kary, a nie nagrody, a samo pytanie ma na celu
    weryfikację warsztatu dziennikarskiego świadka. Mimo tych wyjaśnień
    Wojciecha Sumlińskiego, sędzia uchylił jednak jego pytanie, twierdząc,
    że może on ewentualnie złożyć w tej sprawie oświadczenie, natomiast sam
    zadał pytanie Annie Marszałek, czy osobiście spotykała się z członkami
    Komisji Weryfikacyjnej - świadek odpowiedziała, że nie. Nie chciała też
    ujawnić nazwiska przedsiębiorcy, który kupił fragment Aneksu, twierdząc,
    że obowiązuje ją w tym przypadku tajemnica dziennikarska.
    Mecenas Puławski zapytał, czy w stosunku do świadka toczyły się jakieś
    postępowania, związane z jej publikacjami - Anna Marszałek
    odpowiedziała, że przeciwko niej było kilkadziesiąt procesów, z których
    trzydzieści kilka wygrała, kilka, dwa lub trzy, przegrała, a proces z
    Romualdem Szeremietiewem jest w trakcie. Na pytanie Sądu, kto w takim
    razie rozmawiał z członkami Komisji Weryfikacyjnej, świadek odparła, że
    ktoś inny z redakcji, ale jest to objęte tajemnicą dziennikarską.
    Następne pytanie zadała obrońca Aleksandra L., Sandra Orzechowska, która
    chciała się dowiedzieć, kiedy świadek miała pierwszy kontakt z
    Wojciechem Sumlińskim. Anna Marszałek wyjaśniła, że znała jego nazwisko,
    wiedziała, że publikuje pod pseudonimem w „Życiu”, mogła się z nim
    zetknąć na jakichś konferencjach prasowych, ale na zasadzie zdawkowej
    wymiany zdań. Już po zatrzymaniu Wojciecha Sumlińskiego doszło do
    jednego spotkania, za pośrednictwem i w obecności Sylwestra
    Latkowskiego, bo chciała poznać jego wersję wydarzeń. Potem dzwoniła do
    Wojciecha Sumlińskiego jeszcze raz czy dwa razy, ale ponieważ nie chciał
    się więcej spotkać, nie podejmowała kolejnych prób.
    Kolejne pytanie Sandry Orzechowskiej, „czy w tamtym czasie, kiedy miało
    odbyć się spotkanie Aleksandra L. i Stanisława Iwanickiego, które
    zorganizował lub rzekomo zorganizował Wojciech Sumliński, wiedziała
    pani, kim był Wojciech Sumliński”, wywołało gwałtowną, choć krótką
    wymianę zdań pomiędzy Sandrą Orzechowską a protestującym Wojciechem
    Sumlińskim, co zostało przerwane przez Sąd pouczeniem Wojciecha
    Sumlińskiego, że może wnieść on o uchylenie pytania, ale dopiero po jego
    zadaniu. Mecenas Puławski wniósł z kolei o sprecyzowanie pytania,
    bowiem świadek nigdy nie powiedział, że spotkanie zostało zorganizowane
    przez Wojciecha Sumlińskiego, tylko, że świadek odniosła takie wrażenie.
    Gdy pytanie zostało w końcu zadane, Wojciech Sumliński wniósł o jego
    uchylenie, ponieważ nie był żadnym organizatorem spotkania Aleksandra
    L. ze Stanisławem Iwanickim, a tylko ich ze sobą poznał, pytanie to więc
    zawiera w sobie manipulację. Sandra Orzechowska ripostowała, że
    chodzi jej o to, czy w tamtym czasie, kiedy doszło do tego spotkania,
    świadek znała Wojciecha Sumlińskiego - spowodowało to ponowną dyskusję
    pomiędzy nią a oskarżonym dziennikarzem, zakończoną
    pouczeniem tak jej, jak i Wojciecha Sumlińskiego, o porządku rozprawy.
    Po pouczeniu sędzia zaproponował, aby wyrzucić z pytania fragment „które
    zorganizował lub rzekomo zorganizował Wojciech Sumliński”, co zostało
    zaakceptowane przez zadającą pytanie - Anna Marszałek odpowiedziała, że
    wiedziała, kim jest Wojciech Sumliński. Kolejne pytanie, mecenasa
    Puławskiego, jak oceniała wtedy pracę Wojciecha Sumlińskiego, zostało
    przez Sąd uchylone.
    Wojciech Sumliński zapytał świadka, skąd się znali i czy była to
    znajomość osobista - Anna Marszałek odparła, że nie utrzymywali
    relacji, do spotkań dochodziło sporadycznie, najczęściej przy okazji
    konferencji prasowych, a do jedynego spotkania doszło w „Galerii
    Mokotów”, w obecności Sylwestra Latkowskiego. Podczas tego spotkania
    Wojciech Sumliński przedstawił jej swoją wersję tej sprawy, ale nie
    pamięta już szczegółów. Do kolejnych spotkań nie doszło, bowiem Wojciech
    Sumliński obawiał się, że może to sprowadzić na niego jakieś dodatkowe
    kłopoty, skoro jest ona świadkiem w niniejszej sprawie - co uznała za
    wystarczający powód i więcej nie próbowała się skontaktować.
    Ponieważ nie było więcej pytań, Sąd postanowił odczytać zeznania Anny
    Marszałek, złożone podczas postępowania przygotowawczego. Były one mniej
    więcej zbieżne z wyjaśnieniami, złożonymi przez nią przed Sądem, choć
    Sąd zauważył w nich sprzeczność - o czym dalej. Zawierały nieco więcej
    szczegółów na temat spotkań Anny Marszałek z Aleksandrem L. Było tych
    spotkań kilka - w ostatnich trzech wzięli udział również Michał
    Majewski i Paweł Reszka. Podczas pierwszego spotkania nie rozmawiano o
    cenie, jaką miał za umożliwienie dostępu do Aneksu zażądać Aleksander L.
    - to raczej on się chciał zorientować, ile „Dziennik” byłby skłonny za
    taki dostęp zapłacić. W trakcie trzeciego spotkania, weryfikowano
    wiarygodność Aleksandra L., poprzez uzyskanie od niego nazwisk osób
    wymienionych na końcu Aneksu, które miały zostać postawione przed
    Trybunałem Stanu. Podczas tych spotkań Aleksander L. zaprzeczał, jakoby
    proponował kupno Aneksu Henrykowi Grobelnemu, o co pytali go
    dziennikarze - miała to być wymierzona przeciwko niemu prowokacja, w
    której biorą udział wymieniony biznesmen i Janusz Zemke. Dziennikarze
    spotkali się też z Henrykiem Grobelnym, który również zaprzeczał, aby
    był zainteresowany kupnem Aneksu, a także z Januszem Zemke, który
    twierdził, że zgłosił się do niego przedsiębiorca, któremu zaproponowano
    kupno Aneksu i wykreślenie go z tego dokumentu. Oferującym miał być
    Aleksander L., padała cena 200 - 250 tys. zł. Podczas pierwszego
    spotkania Aleksander L. powoływał się na swojego znajomego z otoczenia
    Antoniego Macierewicza; miał również mówić, że „Agora” kupiła Aneks za
    1 mln zł od jakiegoś dziennikarza.

    Po odczytaniu zeznań Anny Marszałek z postępowania przygotowawczego,
    sędzia Stanisław Zdun stwierdził, że zauważył sprzeczność między tymi
    zeznaniami a jej wyjaśnieniami, złożonymi przed Sądem - nie było
    jasne, od kogo Aleksander L. żądał tych 200-250 tys. zł, czy od
    biznesmena, o czym mowa była w zeznaniach w Prokuraturze, czy też od
    redakcji „Dziennika”, jak świadek twierdził przed Sądem. Anna Marszałek
    odpowiedziała, że informacja o kwocie, za którą Aleksander L. może
    udostępnić Aneks, była skierowane również do redakcji „Dziennika”. Na
    pytanie Wojciecha Sumlińskiego, czy świadek pamięta nazwisko
    dziennikarza, który ponoć miał sprzedać Aneks „Agorze”, Anna Marszałek
    odpowiedziała, że nie pamięta, nie był to na pewno Wojciech
    Sumliński, a ona nawet nie próbowała skontaktować się z tym
    dziennikarzem, bowiem uważała tę informację za bzdurę.
    Na tym rozprawa została zakończona. Kolejna odbędzie się 26 maja, o
    godz.10:00, w sali 24, jak zwykle w Sądzie Rejonowym dla Warszawa Wola,
    przy ul. Kocjana 3.

    Uprzejmie proszę Szanownych Czytelników tej relacji, aby w
    ewentualnych komentarzach posługiwać się imieniem i inicjałem nazwiska,
    współoskarżonego w tym procesie wraz z dziennikarzem Wojciechem
    Sumlińskim, byłego wysokiego oficera kontrwywiadu PRL,
    Aleksandra L., ponieważ nie wyraził on zgody na podawanie w relacjach z
    procesu swoich danych osobowych ani na publikowanie swojego wizerunku.

    relację przygotował bloger „ander”.

    Maryla

    ------------------------------------------------------

    Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

     

    avatar użytkownika Maryla

    107. Relacja z procesu Wojciecha Sumlińskiego z dn. 26.05.2014

    Przedstawiam Państwu kolejną relację z procesu, w którym Prokuratura,
    powołując się na art.230 par.1 kodeksu karnego, oskarża dziennikarza
    śledczego Wojciecha Sumlińskiego oraz byłego wysokiego funkcjonariusza
    kontrwywiadu PRL, płk.Aleksandra L., o rzekomą płatną protekcję podczas
    weryfikacji żołnierzy WSI, prowadzonej przez komisję pod przewodnictwem
    Antoniego Macierewicza.



    Rozprawie
    przewodniczył sędzia Stanisław Zdun, a Prokuraturę reprezentował
    prokurator Waldemar Węgrzyn. Na rozprawę stawili się świadkowie: Janusz
    Szum, Bogusław Nizieński i Wojciech Wybranowski.


    Jak
    pierwszy wyjaśnienia składał świadek Janusz Szum, biznesmen, który
    stwierdził, że nie ma nic więcej do powiedzenia poza tym, co zeznał
    podczas postępowania przygotowawczego w Prokuraturze. Potwierdził, że
    zna osobiście obu oskarżonych, choć nie pamięta, w jakich
    okolicznościach się z nimi zapoznał - utrzymywał z nimi relacje
    towarzyskie, a płk. Leszka Tobiasza widział raz w życiu, na imprezie,
    która odbyła się koło Białej Podlaskiej (w Zaborku - przyp.aut.)

     

    Po
    tych krótkich wyjaśnieniach świadka, sędzia odczytał jego zeznania z
    Prokuratury. Było w nich nieco więcej informacji o jego spotkaniu z płk.
    Leszkiem Tobiaszem na imprezie urodzinowej Mariana Cypla w Zaborku,
    który podszedł do niego i przywitał się słowami "cześć Januszku",
    twierdząc, jakoby widzieli się już kiedyś w Ambasadzie RP w Moskwie. Po
    spotkaniu w Zaborku płk. Leszek Tobiasz dzwonił jeszcze trzykrotnie do
    świadka, oferując mu pomoc w interesach na Wschodzie, a także proponując
    spotkanie. Świadek jednak odmówił, ponieważ w międzyczasie dowiedział
    się z mediów o zatrzymaniu Aleksandra L. i Wojciecha Sumlińskiego - a po
    ich uwolnieniu, zadzwonił do nich i poinformował ich o telefonach od
    płk. Leszka Tobiasza. Nie była mu tez potrzebna żadna pomoc w interesach
    na Wschodzie, ponieważ sam posiadał tam wystarczające kontakty. Zdaniem
    świadka, płk. Tobiasz zachowywał się dziwnie - starał się bowiem
    stworzyć wrażenie, że są starymi znajomymi.

     

    Po odczytaniu
    zeznań świadka z postępowania przygotowawczego, mecenas Waldemar
    Puławski, broniący Wojciecha Sumlińskiego, zapytał go, czy Aleksander L.
    kiedykolwiek prosił go kiedykolwiek o możliwość pożyczenia pieniędzy -
    Janusz Szum zaprzeczył, dodając, że nie jest bankiem, a poza tym ma w
    tych sprawach smutne doświadczenia i nikomu nie pożycza pieniędzy, choć
    gdyby wiedział, że Aleksander L. potrzebuje je na lekarstwa, to by mu je
    dał. Nie rozmawiał też z Aleksandrem L. o robieniu jakichś interesów -
    sam współpracuje z Rosją i nie potrzebuje w tym zakresie wsparcia. Nigdy
    też nie rozmawiał z Aleksandrem L. o kupnie-sprzedaży Aneksu do Raportu
    z Likwidacji WSI.

     

    Kolejnym świadkiem, który składał
    wyjaśnienia, był Bogusław Nizieński, sędzia Sądu Najwyższego w stanie
    spoczynku. Sędzia odczytał jego zeznania z postępowania
    przygotowawczego, które koncentrowały się na opisie funkcjonowania i
    sposobu pracy Komisji Weryfikacyjnej WSI, której był członkiem. Wynikało
    z nich, że żaden członek cztero-osobowego zespołu, który zajmował się
    weryfikacją poszczególnych żołnierzy WSI, nie wiedział z jakimś dużym
    wyprzedzeniem, kogo będzie weryfikował - zespoły były powoływane ad hoc,
    a informacje o składzie danego zespołu w celu dokonania weryfikacji
    danej osoby, były podawane kilka dni wcześniej, aby członkowie danego
    zespołu mogli się zapoznać z aktami na jej temat. O kolejności
    weryfikacji decydował Przewodniczący Komisji Weryfikacyjnej oraz
    kompletność materiałów na temat danej osoby. Płk. Leszka Tobiasza
    świadek kojarzył z dokumentów, ale nie miał z nim żadnego osobistego
    kontaktu i nie wie, czy ubiegał się on o weryfikację, choć wydaje mu
    się, że o taką weryfikację ubiegał się jego syn i nie może wykluczyć, że
    brał udział w jego wysłuchaniu - jednak ponieważ brał udział w
    wysłuchaniu ponad pięciuset osób, nie jest tego pewien, jest to do
    sprawdzenia w protokołach Komisji Weryfikacyjnej. Podczas swojej pracy w
    Komisji Weryfikacyjnej pracował z dr Leszkiem Pietrzakiem, rzadziej z
    Piotrem Bączkiem, być może także z Piotrem Woyciechowskim - mogła
    zaistnieć sytuacja, w której był razem z nimi w jednym zespole, nie
    pamięta jednak, czy taka sytuacja miała miejsce. Świadek nie
    uczestniczył w pracach nad Aneksem.

     

    Po odczytaniu zeznań
    Bogusława Nizieńskiego z Prokuratury, Wojciech Sumliński zapytał go, czy
    ma jakąś wiedzę na temat płk. Leszka Tobiasza - świadek odpowiedział,
    że płk. Leszek Tobiasz chyba nie złożył dokumentów o weryfikację, a
    Komisja otrzymywała akta tylko tych osób, które takiej weryfikacji się
    poddały. Odpowiadając na pytanie Wojciecha Sumlińskiego o uczciwość
    m.in. dr Leszka Pietrzaka, Bogusław Nizieński stwierdził, że pracował z
    dr Leszkiem Pietrzakiem w kilku miejscach i ma na jego temat opinię
    bardzo pozytywną - podkreślił jego zaangażowanie, ofiarność, a także
    doświadczenie, wynikające z pracy w IPN.

     

    Ponieważ nie było
    już do świadka więcej pytań, prokurator Węgrzyn poprosił Sąd o
    możliwość ustosunkowania się do wniosków, złożonych przez Wojciecha
    Sumlińskiego. Odnosząc się do wniosku o przesłuchanie Przemysława
    Sułkowskiego, prokurator zaproponował, aby decyzję o jego przesłuchaniu
    podjąć na końcowym etapie postępowania sądowego, bowiem wg otrzymanych
    informacji, jego stan zdrowia się poprawia i być może jego przesłuchanie
    będzie jednak możliwe. Z kolei odnosząc się do wniosku o przesłuchanie
    byłych oficerów WSI, Piotra Jasiaka i Sławomira Krawczyka, pomówionych
    przez płk. Leszka Tobiasza, oraz prokuratora z Prokuratury Garnizonowej w
    Warszawie, Zbigniewa Badelskiego, który prowadził w tej sprawie
    postępowanie, prokurator Waldemar Węgrzyn uznał, że są to dowody
    nieprzydatne, bowiem dotyczą innych spraw, niż tocząca się przed Sądem. W
    sprawie wniosków o przesłuchanie w trybie niejawnym Krzysztofa
    Bondaryka, byłego szefa ABW, oraz Antoniego Macierewicza, prokurator
    zasygnalizował, że przesłuchanie w trybie niejawnym nie zwalnia
    przesłuchiwanej osoby z tajemnicy państwowej czy służbowej - konieczne
    jest uzyskanie wcześniej zezwolenia na zwolnienie z tej tajemnicy.
    Sędzia Stanisław Zdun poinformował strony, że do Sądu wpłynęły akta
    dotyczące spraw przeciwko płk. Leszkowi Tobiaszowi z zawiadomienia
    Komisji Weryfikacyjnej i możliwe jest zapoznanie się z nimi w zakresie
    jawnym.

     

    Po przerwie Sąd przystąpił do przesłuchania
    ostatniego świadka, dziennikarza Wojciecha Wybranowskiego. Na wstępie
    wyjaśnił on, że zajmował się tą sprawą przez kilka miesięcy po
    zatrzymaniu Wojciecha Sumlińskiego, jako dziennikarz "Naszego Dziennika"
    i "Rzeczpospolitej" - najbardziej interesowała go kwestia możliwości
    złożenia w niej fałszywych zeznań przez Bronisława Komorowskiego.
    Napisał o tym artykuł, zwracając uwagę na rozbieżności w zeznaniach
    Bronisława Komorowskiego i płk. Leszka Tobiasza, dotyczące okoliczności i
    czasu ich spotkań. Skontaktowali się z nim również dwaj oficerowie WSI,
    którzy go poinformowali, że zostali pomówieni przez płk. Leszka
    Tobiasza o współpracę z wywiadem rosyjskim - doprowadziło to do ich
    odsunięcia ze służby, a jeden z nich przypłacił to zawałem serca.
    Twierdzili oni, że pomówienie było fałszywe – w śledztwie, które w tej
    sprawie prowadziła Prokuratora Garnizonowa, otrzymali status
    pokrzywdzonych. Śledztwo to zostało potem zawieszone, a następnie
    umorzone. Wojciech Wybranowski uzyskał po pewnym czasie, w sposób
    nieoficjalny, informacje, że stało się tak, bowiem płk. Leszek Tobiasz
    jest wykorzystywany przez ABW w charakterze agenta. Dziennikarz zeznał
    również, że Paweł Graś, pytany przez niego o szczegóły toczącego się
    śledztwa, zareagował w sposób wulgarny - za co następnego dnia go
    przepraszał, narzekając, że "wszystko z tego śledztwa tak wycieka".
    Pytanie, które spowodowało tak dużą nerwowość Pawła Grasia, dotyczyło
    kwestii, czy Bronisław Komorowski, przed spotkaniem z płk. Leszkiem
    Tobiaszem, miał informacje, że Aleksander L. Jest podejrzewany o związki
    z rosyjskim wywiadem.

     

    Wojciech Sumliński zapytał świadka,
    czy do momentu rozpoczęcia się tej sprawy (czyli rzekomej korupcji –
    przyp.aur.) byli znajomymi - Wojciech Wybranowski zaprzeczył, mówiąc, że
    musiał poprosić o pomoc Sylwestra Latkowskiego, celem nawiązania
    bezpośredniego kontaktu. Świadek, odpowiadając na kolejne pytania
    Wojciecha Sumlińskiego, potwierdził, że oficerami WSI, którzy się z nim
    skontaktowali, byli Piotr Jasiak i Sławomir Krawczyk, pomówieni przez
    płk. Leszka Tobiasza o współpracę ze służbami rosyjskimi. W sprawie tej
    były dwa wątki: pierwszy, że działania płk. Tobiasza przeciwko ww
    oficerom, zaczęły się wtedy, gdy Komisja Weryfikacyjna zaczęła
    interesować się jego działalnością - chciał bowiem, poprzez pomówienie
    ich, skierować jej uwagę na boczny tor, oraz drugi - że operacja
    przeciwko członkom Komisji Weryfikacyjnej, nie była jedyną prowokacją, w
    której uczestniczył płk. Leszek Tobiasz - chodziło w tym przypadku o
    nielegalną operację pod kryptonimem "Anioł". Wojciech Wybranowski
    powiedział, że udało mu się dotrzeć do teczki operacyjnej tej sprawy,
    starał się również zweryfikować informacje o niej poprzez rozmowy z
    kierownictwem MON, teoretycznie nadzorującym WSI, m.in. z Jerzym
    Szmajdzińskim i Januszem Zemke. Wynikało z tych rozmów, że operacja ta
    była prowadzona bez zgody kierownictwa MON, a miała na celu inwigilację
    Kościoła Katolickiego oraz zbieranie kompromitujących materiałów,
    dotyczących jego hierarchów. W ramach tej operacji zasugerowano
    dziennikarzowi Jerzemu Morawskiemu z "Rzeczpospolitej", jak dotrzeć do
    dokumentów "STASI", wskazujących na homoseksualne skłonności abp Paetza.
    W teczce operacyjnej nie było żadnego pisma akceptującego ze strony
    kierownictwa MON na tego typu działania, co mogło wskazywać, że operacja
    ta była prowadzona nielegalnie. Zdaniem świadka, teczka ta
    prawdopodobnie znajduje się obecnie w zbiorze zastrzeżonym IPN.

     

    Na
    pytanie Wojciecha Sumlińskiego, czy świadek próbował zweryfikować te
    informacje, kontaktując się z płk. Leszkiem Tobiaszem, Wojciech
    Wybranowski potwierdził, mówiąc, że dwukrotnie telefonował do niego w
    tej sprawie: za pierwszym razem usłyszał, żeby nie podskakiwał, bo byli
    już tacy, którzy chcieli za dużo wiedzieć - a za drugim, mimo wstępnego
    umówienia, płk. Tobiasz nie stawił się na spotkanie, a potem nie
    odbierał telefonu. Po publikacji artykułu o sprawie "Anioł", zdaniem
    Wojciecha Wybranowskiego, jego telefon był na podsłuchu, bowiem
    wielokrotnie dochodziło do zrywania połączeń, pojawiania się szumów czy
    pogłosów, gdy podczas rozmowy pojawiało się nazwisko Sumliński lub była
    mowa o WSI.

     

    Wojciech Wybranowski opowiedział również o
    bardzo dziwnym spotkaniu "opłatkowym", na które został zaproszony do
    siedziby ABW przez mjr Koniecpolską-Wróblewską, rzecznika prasowego tej
    służby, która przekazała mu również, że szef ABW, gen. Bondaryk,
    chciałby go poznać osobiście. Na miejscu okazało się, że nie ma żadnego
    "opłatka", a świadek jest jedyną zaproszoną osobą. Podczas tego
    spotkania mjr Koniecpolska-Wróblewska chciała mu wręczyć prezent,
    pozłacane pióro marki Waterman - świadek jednak odmówił, a rzecznik nie
    nalegała. Podczas rozmowy mjr Koniecpolska-Wróblewska opowiadała o
    dobrej współpracy ABW z dziennikarzami śledczymi, przywołując m.in.
    nazwisko Cezarego Gmyza, z którym współpraca różnie się układa, ale
    nigdy nie napisał on nieprawdy; zastanawiała się jednocześnie, dlaczego
    Wojciech Wybranowski w swoich artykułach tak atakuje tę służbę, jak i
    jej szefa, Krzysztofa Bondaryka, który na spotkaniu się w końcu nie
    pojawił. Zdaniem świadka, spotkanie to było próbą testu na jego osobie,
    sprawdzeniem, jak reaguje w tego typu sytuacjach, czy przyjmuje
    prezenty, czy interesują go "wrzutki" tematów. Przebieg tego spotkania
    opisany został przez niego w artykule, opublikowanym w "Naszym
    Dzienniku".

     

    Zdaniem Wojciecha Wybranowskiego, pojawienie
    się sprawy rzekomej korupcji w Komisji Weryfikacyjnej mogło mieć związek
    z tym, że komisja ta chciała poprosić Bronisława Komorowskiego o
    złożenie wyjaśnień na temat ulokowania i odzyskania przez niego
    znacznych środków finansowych na początku lat 90-tych w para-banku
    Janusza Palucha - w aferę tę mieli być też zamieszani również m.in.
    oficerowie WSI.

     

    Sędzia Stanisław Zdun zapytał świadka, czy
    kontaktował się on z płk. Aleksandrem L. - świadek zaprzeczył.
    Kontaktował się natomiast, drogą oficjalną, z rzecznikiem Prokuratury
    Garnizonowej, w sprawie śledztw prowadzonych przeciwko płk. Leszkowi
    Tobiaszowi - informacje na ten temat zamieszczał później w swoich
    artykułach prasowych, a ze strony Prokuratury Garnizonowej nigdy nie
    było żądań jakiegoś sprostowania.

     

    Ponieważ więcej pytań do
    świadka nie było, Wojciech Sumliński zwrócił się do Sądu o możliwość
    ustosunkowania się do opinii Prokuratury w sprawie złożonych przez niego
    wniosków. Przychylił się do zadania Prokuratury, aby Przemysława
    Sulkowskiego przesłuchać na końcowym etapie postępowania sądowego, bo
    być może postępująca poprawa jego zdrowia faktycznie umożliwi jego
    przesłuchanie - natomiast nie zgodził się z opinią Prokuratury, że
    ewentualne przesłuchanie oficerów WSI, Jasiaka i Krawczyka, nic nie
    wniesie do toczącej się sprawy. Jego zdaniem, kluczowa w tej sprawie
    jest weryfikacja wiarygodności głównego świadka oskarżenia, płk. Leszka
    Tobiasza - a ponieważ nie można jej zweryfikować poprzez konfrontacje
    jego zeznań z zeznaniami innych świadków, ponieważ już nie żyje, to
    wykazanie, że pomawiał on inne osoby o przestępstwa, których te osoby
    nie popełniły, może dać odpowiedź, na ile wiarygodne jest oskarżenie,
    oparte przede wszystkim właśnie na jego zeznaniach. Zdaniem Wojciecha
    Sumlińskiego, jeśli w przeszłości płk. Leszek Tobiasz posunął się do
    fałszywych oskarżeń, to podobnie mógł postąpić również i w tej sprawie.

     

    Na
    tym rozprawa została zakończona. Kolejna rozprawa odbędzie się 11
    czerwca, o godz.10:00, w sali 134, jak zwykle w Sądzie Rejonowym dla
    Warszawa Wola, przy ul. Kocjana 3, a następna jest przewidziana na 25
    lipca o godz.10:00, w sali 24.

     

    Uprzejmie proszę
    Szanownych Czytelników tej relacji, aby w ewentualnych komentarzach
    posługiwać się imieniem i inicjałem nazwiska, współoskarżonego w tym
    procesie wraz z dziennikarzem Wojciechem Sumlińskim, byłego wysokiego
    oficera kontrwywiadu PRL, Aleksandra L., ponieważ nie wyraził on zgody
    na podawanie w relacjach z procesu swoich danych osobowych ani na
    publikowanie swojego wizerunku.

     

    relację przygotował bloger ander

    http://solidarni2010.pl/28026-relacja-z-procesu-wojciecha-sumlinskiego-z-dn-26052014.html

    Maryla

    ------------------------------------------------------

    Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

     

    avatar użytkownika Maryla

    108. i kto to mówi? beneficjent III RP odzyskanej dla Michnika

    Prezydent: Niech Sejm nie zastępuje sądu

    Bronisław Komorowski odniósł się do utajnionego posiedzenia z udziałem byłego szefa CBA, Mariusza Kamińskiego.
    Prezydent mówił, że w tej sprawie trzeba uważać.

    - To nie Sejm rozgrzesza czy uznaje winę,
    czy brak winy, tylko sąd, i należy pilnować (...) by nie wyręczać czy
    nie zastępować naturalnego w systemie demokratycznym ogniwa wymiaru
    rzeczywistej sprawiedliwości jakim są sądy
    - mówił Bronisław Komorowski.

    Maryla

    ------------------------------------------------------

    Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

     

    avatar użytkownika Maryla

    109. nr 25: dziwny znajomy

    nr 25: dziwny znajomy prezydenta
    Bronisław Komorowski utrzymywał znajomość z człowiekiem, który życie poświęcił utrwalaniu władzy ludowej, a kierowaną przez niego instytucję posądzano o przekazywanie tajnych dokumentów Moskwie. Kim jest Aleksander Lichocki – o tym w najnowszym wydaniu tygodnika „Do Rzeczy”.

    Przed Sądem Rejonowym dla Warszawy-Woli toczy się proces karny przeciwko dziennikarzowi Wojciechowi Sumlińskiemu oraz emerytowanemu oficerowi kontrwywiadu wojskowego PRL Aleksandrowi Lichockiemu. Zarzuty dotyczą rzekomego powoływania się na wpływy w Komisji Weryfikacyjnej WSI w celu załatwiania byłym oficerom WSI pozytywnych wyników weryfikacji umożliwiającej im dalszą służbę w nowo powstałych Służbach Kontrwywiadu Wojskowego oraz Wywiadu Wojskowego (SKW i SWW). Prawdopodobnie jeszcze w tym roku dojdzie do przesłuchania przed sądem w tej sprawie prezydenta RP Bronisława Komorowskiego, który od wielu lat jest znajomym jednego z podsądnych. Dla sprawy karnej będzie to fundamentalne wydarzenie, bo pomoże wyjaśnić (lub zaciemnić) charakter relacji obecnego prezydenta RP z osobą przez wielu podejrzewaną o współpracę z Rosjanami. Zanim to nastąpi, „Do Rzeczy” przybliża czytelnikom karierę zawodową emerytowanego oficera WSW Aleksandra Lichockiego.

    http://tygodnik.dorzeczy.pl/id,3543/nr-25-dziwny-znajomy-prezydenta.html
    Okładka tygodnika Do Rzeczy - 25/2014 (073)

    Maryla

    ------------------------------------------------------

    Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

     

    avatar użytkownika Maryla

    110. Sumliński Tobiasz Komorowski

    Mam
    smutną wiadomość dla wszystkich, takich jak ja, czyli zorientowanych
    poniewczasie. Wiadomość brzmi mniej więcej tak, że Donald Tusk jeszcze
    nie jest taki zły, prawdziwe zło czai się w Bronisławie Komorowskim. O ile Donalda Tuska można uznać za Radziwiłła w pierwszym
    pokoleniu, mam na myśli tę wersję „francuską” wyperfumowaną i w peruce, o
    tyle Komorowski jest Szczęsnym Potockim.
    Tuskowi wystarczy
    butelka Brandy, paczka cygar zwijanych na spoconych udach kubańskich
    Murzynek i parę autografów od gwiazd światowych. Komorowski wszedł w
    inne klimaty – myśliwskie, jest domorosłym „wojakiem’, cywilnym
    „komandosem”, umoczonym po uszy w służbach specjalnych zależnych od GRU,
    bo WSI jest tu tylko nakładką. Współcześnie można Komorowskiego
    porównać jeszcze nie do Łukaszenki, ale od Kuczmy dzieli go jedno
    zabójstwo na zlecenie.
    MatkaKurka

    http://kontrowersje.net/kategoria/tagi/sumlinski_tobiasz_komorowski

    Dukaczewski o likwidacji WSI: Ogromne zło. Musimy wyjaśnić tę kwestię
    Generał Marek
    Dukaczewski, były szef Wojskowych Służb Informacyjnych na antenie
    radiowej Jedynki skomentował możliwość powołania przez Sejm na wniosek
    Twojego ruchu komisji śledczej badającej okoliczności rozwiązania WSI.

    Dodano: 2014-07-23 20:21



    Maryla

    ------------------------------------------------------

    Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

     

    avatar użytkownika Maryla

    111. foto: Filip

    Komorowski stanie przed sądem. Ma zeznawać jako świadek ws. afery marszałkowej - niezalezna.pl
    foto: Filip Błażejowski/Gazeta Polska

    Sąd Rejonowy dla Warszawy-Woli wezwał na świadka prezydenta
    Bronisława Komorowskiego. Chodzi o głośną sprawę, w której oskarżonymi
    są dziennikarz śledczy Wojciech Sumliński i były pułkownik WSI
    Aleksander L. Prokuratura zarzuca im płatną protekcję podczas weryfikacji Wojskowych Służb Informacyjnych.


     

    Sąd powiedział dzisiaj jasno, że na 10 września wezwie na świadka Bronisława Komorowskiego i że zostanie wezwany on w normalnym trybie na rozprawę jawną. Liczę na to, że pan prezydent Bronisław Komorowski nie zasłoni się obowiązkami wagi państwowej, tylko przyjdzie, jak każdy obywatel. Jest prezydentem, ale jest też przecież obywatelem. Jest bardzo ważnym świadkiem – zaznaczył w rozmowie z portalem niezalezna.pl Wojciech Sumliński.

     

    Dziennikarz przypominał początki tzw. afery marszałkowej. – Cała ta historia zaczęła się od spotkań pana Leszka Tobiasza, pana Aleksandra L. i pana Bronisława Komorowskiego (kiedy był marszałkiem sejmu – red.)mówił Sumliński.

     

    Jak dodał dziennikarz, „pan Aleksander L. nabrał wody w usta, nic nie chce mówić, ma do tego prawo, które wykorzystuje. Pan Tobiasz nic już nie powie, bo zmarł, a z kolei pan Komorowski nie będzie mógł się zasłonić, powiedzmy niechęcią do mówienia, ponieważ jako świadek nie ma do tego prawa”. Dlatego liczę, że przyjdzie do sądu i będzie mi dane zadać mu te dwieście pytań, które mam dla niego przygotowanych. Myślę, że to będzie bardzo interesujące spotkanie – podkreślił w rozmowie z niezalezna.pl Sumliński.

     

    Według dziennikarza, decyzja sądu o wezwaniu na świadka prezydenta to „bezprecedensowa sytuacja”. Jak tłumaczył, tylko zeznania Bronisława Komorowskiego mogą wyjaśnić całą sprawę.

     

    Pan Bronisław Komorowski kilka razy zmieniał zeznania w
    tej sprawie. Jego zeznania stały się w pewnym momencie sprzeczne z
    zeznaniami głównego świadka oskarżenia, który zmarł w niejasnych
    okolicznościach, czyli pana Leszka Tobiasza
    . To była bardzo
    ciekawa postać (Tobiasz – red.) – przestępca skazany prawomocnym
    wyrokiem, człowiek, który inwigilował Kościół katolicki, szantażował
    arcybiskupa Paetza, wiele osób pomawiał o przestępstwa, których nigdy
    nie było, a przy okazji był znajomym
    pana Bronisława Komorowskiego. Szkopuł w tym, że na pewnym etapie ich
    zeznania zaczęły się wzajemnie wykluczać. Właśnie wtedy pan Tobiasz
    przestał stawiać się w sądzie. W tym kontekście bardzo ważne są zeznania
    pana Komorowskiego. Nie możliwości wyjaśnienia tej sprawy bez
    przesłuchania kluczowego świadka, jakim jest Bronisław Komorowski
    – tłumaczył Sumliński.

     

    Afera marszałkowa zaczęła się jesienią 2007 r. od wizyty płk.
    Leszka Tobiasza w gabinecie ówczesnego marszałka sejmu Bronisława
    Komorowskiego
    . Kilka miesięcy później okazało się, że płk
    Leszek Tobiasz nagrywał swoich rozmówców – część nagrań z afery
    marszałkowej trafiła do Prokuratury Apelacyjnej w Warszawie.

    Ostatecznie okazało się, że wszczęte śledztwo było
    prowokacją wymierzoną w Komisję Weryfikacyjną i jej szefa Antoniego
    Macierewicza, a w związku z rzekomą korupcją oskarżono dziennikarza
    Wojciecha Sumlińskiego i pułkownika byłych WSI Aleksandra L.
    , który dobrowolnie poddał się karze.

     

    Z kolei płk Leszek Tobiasz w lutym 2012 r. zmarł w niejasnych
    okolicznościach. Jak ustalili dziennikarze „Gazety Polskiej Codziennie”,
    Tobiasz bawił się na imprezie integracyjnej mazowieckiej komendy
    Ochotniczych Hufców Pracy. Podczas tańca upadł, uderzył głową w parkiet i stracił przytomność.

    Za niezależna.pl

    Maryla

    ------------------------------------------------------

    Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

     

    avatar użytkownika Maryla

    112. agentura rozbraja minę pod Komorowskim przed wyborami


    „Wprost” ma ściśle tajne dokumenty komisji Antoniego Macierewicza,
    która pisała raport z weryfikacji WSI.
    Materiały, w których
    negatywnie opisywany jest obecny prezydent, wyciekły już w 2007 r.

    47 stron z adnotacjami „ściśle tajne”, „egzemplarz pojedynczy” – tak
    wygląda materiał, w którego posiadaniu jesteśmy. To pierwszy twardy
    dowód, że z komisji Macierewicza wyciekły dokumenty, które w 2007 r.
    były podstawą stworzenia tzw. aneksu do raportu z weryfikacji WSI.
    Przypomnijmy. Główny raport Macierewicza został opublikowany w połowie
    lutego 2007 r. Weryfikacja WSI trwała jednak nadal. Niemal od razu
    Macierewicz i jego ludzie zabrali się do pisania aneksu do raportu,
    który miał być rozszerzeniem opublikowanego dokumentu. W październiku
    2007  r. aneks trafił do prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Ten jednak
    nie zdecydował się go ujawnić.  Dokument do dziś pozostaje ściśle tajny
    i znajduje się w Kancelarii Prezydenta.

    Co jest w ściśle tajnych dokumentach?


        Przywoływane są wysłuchania przed komisją Macierewicza, które
    odbywały się w maju 2007, czyli już po publikacji głównego raportu
    z weryfikacji WSI. W przypisach do dokumentów, które ma „Wprost”,
    przywoływane są konkretne nazwy teczek, m.in. „Firmy polskie”,
    „Handlarze”, „Rynki”, „Indie”, „Sprawa problemowa Pestka”. – To są
    wszystko teczki z oddziału szóstego. Takie właśnie były ich tytuły.
    Nazwy, nazwiska, daty, okoliczności są prawdziwe. Fakty się zgadzają.
    To są poważne sprawy i nie ma tu lipy. Mówię o faktach, a nie
    o interpretacjach, które również znajdują się w papierach, które mi
    pokazujecie. W jednym z przypisów znajdują się nawet słowa z mojej
    notatki – usłyszeliśmy od byłego oficera kontrwywiadu.

        –
    Jednego nie rozumiemy. To są bardzo ciekawe materiały. Dlaczego te
    kwestie nie zostały przedstawione w głównym raporcie Macierewicza, który
    publikowano w lutym 2007 r.? – pytamy tę samą osobę.

        –
    Dobre pytanie. Macierewicz i jego zespół od początku byli zainteresowani
    gospodarczymi przedsięwzięciami WSI. Z tego, co wiem, szef „szóstki”
    był wysłuchiwany przez Macierewicza na samym początku, już jesienią 2006
    r., zaraz po gen. Marku Dukaczewskim. Tyle że weryfikatorzy niewiele
    mogli zrobić. Wytłumaczenie jest dość zabawne. Otóż weryfikacja toczyła
    się w bałaganie i sprinterskim tempie. Dopiero po publikacji głównego
    raportu weryfikatorzy wpadli na to, że oddział szósty w oddzielnym
    pokoju ma dość zasobne archiwum – odpowiada rozmówca z kontrwywiadu.
    Archiwum oddziału było spore, papiery gromadzono w szafach pancernych.
    Kwatermistrzostwo WSI utyskiwało nawet, że szaf w oddziale szóstym jest
    zbyt wiele i grozi to zawaleniem stropu w budynku przy ulicy Oczki
    w Warszawie. Do teczek w archiwum „szóstki” trafiały papiery związane
    z firmami zbrojeniowymi, ich przedsięwzięciami, procesami koncesyjnymi,
    dokumenty na temat postaci z branży. Wszystko było podzielone
    i posegregowane tematycznie.
    Na celowniku: Komorowski


        Z dokumentów
    widać, że weryfikatorzy WSI próbowali dobrać się do skóry Bronisławowi
    Komorowskiemu. Czym? Nagraniami z WSI i kwestią spotkań z handlarzami
    bronią. Według weryfikatorów obecny prezydent Bronisław Komorowski
    patronował podejrzanej fundacji, która wyłudzała pieniądze Wojskowej
    Akademii Technicznej, używał materiałów WSI do niszczenia podwładnych.
    Wreszcie miał kontakty z międzynarodowymi handlarzami bronią o fatalnej
    reputacji. Fragment z dokumentu: „Wojskowe Służby Informacyjne, które
    odpowiedzialne były za kontrwywiadowczą osłonę technologii rozwijanych
    w ramach projektów badawczych na Wojskowej Akademii Technicznej, same
    przekazały je w obce ręce. Odpowiedzialność za to ponosi nie tylko
    ówczesny szef WSI, ale także były szef MON. Bronisław Komorowski
    w sposób szczególny traktował wszystkie kwestie związane z Wojskową
    Akademią Techniczną i interesami tej uczelni. Działo się tak zwłaszcza
    w okresie, gdy kierownictwo w WSI sprawował gen. Tadeusz Rusak”.
    Obszerne fragmenty ściśle tajnych dokumentów dotyczą handlu bronią,
    przedsięwzięć gospodarczych WSI, powiązań polskich i rosyjskich firm
    zbrojeniowych oraz kontaktów ludzi WSI z mafią.

        W
    najbliższym numerze "Wprost" obszerny blok tematyczny poświęcony tej
    sprawie – osiem dużych artykułów, wywiady, opinie i skany dokumentów

    ---------------------------------------------------------------------------------
    „Wprost” szykuje materiał przykrywkowy, który ma chronić Komorowskiego. Prezydent wkrótce stanie przed sądem
    http://wpolityce.pl/spoleczenstwo/209676-wprost-szykuje-material-przykry...

    youtube.pl: wręczenie "Człowieka Roku". Pierwsi z prawej: S. Latkowski i M. Lisiecki

    youtube.pl: wręczenie "Człowieka Roku". Pierwsi z prawej: S. Latkowski i M. Lisiecki

    Tygodnik „Wprost” zapowiada publikację na temat tajnego aneksu do raportu z weryfikacji WSI. Materiał  ma za zadanie przywrócić starą tezę – obaloną już kilka lat temu przez prokuraturę - że z komisji ds. weryfikacji WSI Antoniego Macierewicza wyciekały tajne dokumenty.

    Osoby, które znają dobrze sprawę nie mają wątpliwości, że tygodnik,
    który bardzo dobrze żyje z Bronisławem Komorowskim, chce tą publikacją
    rozbroić bombę, która ma eksplodować pod prezydentem już tej jesieni.
    Otóż sąd, przed którym odpowiada dziennikarz śledczy Wojciech Sumliński -
    obwiniany o usiłowanie płatnej protekcji podczas procesu weryfikacji żołnierzy WSI, wezwał na 10 września – na wniosek oskarżonego dziennikarza – Komorowskiego na świadka.

    Wstępnie chcę panu prezydentowi zadać około 200 pytań i w tym
    momencie mogę powiedzieć, że udzielenie na nie odpowiedzi będą ciężkim
    przeżyciem dla pana prezydenta

    — ujawnia w rozmowie z portalem wPolityce.pl red. Sumliński.

    Jego zdaniem nie ulega wątpliwości, że „Wprost” swoją publikacją chce
    rozbroić właśnie tę bombę, która tyka już pod politykiem, który całym
    sercem i duszą zaangażował się w obronę byłych Wojskowych Służb
    Informacyjnych będącymi przez cały okres swego istnienia w III RP niczym więcej jak „długim ramieniem” tajnych służb sowieckich, a potem rosyjskich.

    Prokuratura prowadziła kilka lat temu śledztwo, które zakończyło się
    umorzeniem z uwagi na nieznalezienie wycieku tajnych materiałów. I
    nagle w sierpniu 2014 r., tuż przed stanięciem przed sądem pana
    prezydenta tygodnik związany z prezydentem publikuje tajne materiały
    związane z aneksem, które rzekomo miały już wyciec już w
    2007 r., ale nie wyciekły. Dziś one są w gestii prezydenta Komorowskiego, który przejął je 10 kwietnia 2010 r. Więc kto od czterech lat ma dostęp do tych materiałów i może do nich dorabiać dowolną legendę?

    Dziennikarz zwraca uwagę na silne związki „Wprost” z obozem prezydenckim.

    Przecież niedawno ten tygodnik rękoma red. naczelnego Sylwestra
    Latkowskiego i szefa wydawnictwa Michała Lisieckiego, obdarował pana
    prezydenta tytułem „Człowieka Roku!”

    Sumliński planuje też na koniec roku wydać książkę poświęconą ciemnej stronie życiorysu Bronisława Komorowskiego.

    Od kilku miesięcy mówię o tym, że na koniec roku planuję wydanie
    książki, w której pokażę opinii publicznej materiały zupełnie nieznane
    opinii publicznej, a które to materiały pokazują Bronisława
    Komorowskiego w całkiem nowym świetle. Są to materiały
    pochodzące od ludzi, którzy byli kiedyś blisko obecnego prezydenta i
    którzy zapłacili wysoką cenę za tę bliskość. Jeden z tych ludzi już nie
    żyje. Podam wszystkie dane, nazwiska, opublikuję nagrania rozmów itd.

    Zobacz cały film z gali wręczenia tytułu „Człowieka Roku” Bronisławowi Komorowskiemu:

    O sensacjach zapowiadanych przez tygodnik „Wprost” rozmawiamy z Piotrem Bączkiem, który był członkiem Komisji Weryfikacyjnej ds. WSI. Do grudnia 2007 r. pełnił funkcję szefa Zarządu Studiów i Analiz Służby Kontrwywiadu Wojskowego.

    wPolityce.pl: „Wprost” zapowiedział publikację, w którym podnosi tezę, że materiały z tajnego aneksu do raportu z weryfikacji WSI wyciekły w 2007 r.

    Piotr Bączek: Wygląda to na odgrzewanie starego kotleta. To powtórka operacji z 2007 r., gdy miała swój początek afera marszałkowa. Przypomnę, że to Anna Marszałek z „Dziennika”, a potem „Gazeta Wyborcza” opublikowali tezę, że aneks jest do kupienia na bazarze. Odbyło się śledztwo w tej sprawie, były rewizje, m.in. u mnie. ABW i prokuratura stwierdziły, że nie było wycieku, nie było sprzedaży aneksu. Ja go miałem nawet jakoby sprzedać „Gazecie Wyborczej”. Ta zapowiadana teraz publikacja to taka „powtórka z rozrywki”. Druga sprawa to ta afera „Pro Civili”. Owszem, była badana przez komisję weryfikacyjną WSI, ale ta sprawa została opisana w pierwszym ujawnionym raporcie w 2007 roku. Poświęcono cały rozdział tej fundacji.

    Tygodnik zapowiada publikację nowych, tajnych materiałów z aneksu.

    Jeśli ta publikacja będzie nawiązywała do sprawy opisywanej przed laty przez „Dziennik” i „Wyborczą” to są to odgrzewane kotlety. Jednak jeśli „Wprost” planuje publikację jakichś materiałów z aneksu, to trzeba skierować pytanie do dysponentów tajnego wciąż aneksu, jak jest to możliwe, że jakieś materiały dotarły do „Wprost”. A warto przypomnieć, że dysponentami tego dokumentu są: Prezydent RP i szef Służby Kontrwywiadu Wojskowego.

    Czy ten artykuł ma za zadanie rozbroić bombę, która szykuje się jesienią w związku z wezwaniem Bronisława Komorowskiego na świadka do sądu, przed którym odpowiada Wojciech Sumliński? Ten sam dziennikarz szykuje też na koniec roku sensacyjną publikację, w której poznamy nieznane wcześniej informacje na temat związków obecnego prezydenta z WSI.

    Tak, owszem. A ja dodam jeszcze jedną sprawę. Mianowicie w Sejmie wniosek o powołanie komisji śledczej ds. komisji weryfikacyjnej WSI. Głosowanie nad nim ma odbyć się pod koniec sierpnia. Było na razie czytanie projektu, dyskusja nad projektem, natomiast pierwsze czytanie zostało przełożone na czas po wakacjach parlamentarnych. Być może więc ten materiał we „Wprost” ma uzasadniać powołanie tej komisji śledczej, ma zadanie wykazać rzekomo przestępczą działalność komisji weryfikacyjnej i Antoniego Macierewicza. Widzimy wyraźnie, że realizowany jest scenariusz nakreślony przez Radosława Sikorskiego, co zostało nagrane i ujawnione na słynnych taśmach. We „Wprost” notabene.

    Warto zwrócić uwagę, że „Wprost” nie należy do krytyków prezydenta Komorowskiego. Raczej wprost przeciwnie.

    Tak, a afera taśmowa opisana przez „Wprost” została tak ukierunkowana, że uderzyła tylko w zaplecze Donalda Tuska i w niego samego. Prezydent wyciągał gorące z kasztany z tego ogniska. Może ta publikacja to też wstęp do wygładzenia drogi pod zbliżającą się prezydencką kampanię wyborczą?

    Rozmawiał Sławomir Sieradzki

    http://wpolityce.pl/polityka/209689-byly-weryfikator-wsi-moze-material-w...

    Maryla

    ------------------------------------------------------

    Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

     

    avatar użytkownika Maryla

    113. Rozbrajanie bomby – czyli cui bono?

    Fot. PAP/B. Zborowski

    Fot. PAP/B. Zborowski

    Czy słoń może wisieć nad przepaścią przywiązany za ogon do stokrotki?

    Teoretycznie rewelacje Tygodnika „Wprost”, sympatyzującego z
    prezydentem Bronisławem Komorowskim, o przeciekach z Komisji
    Weryfikacyjnej WSI -
    i to przeciekach dotyczących właśnie Bronisława Komorowskiego! -
    publikowane właśnie teraz, nie muszą mieć związku z niczym innym i jeśli
    się ktoś uprze, może je uznać za świetną robotę niezależnych
    dziennikarzy. Przed wyciągnięciem takich, pochopnych, wniosków
    warto jednak pamiętać, że teoretycznie można udowodnić wszystko,
    nawet to, że słoń może wisieć nad przepaścią przywiązany za ogon do
    stokrotki, a to – przyznacie Państwo – w praktyce może być
    już trudne do udowodnienia.

    O co zatem naprawdę chodzi w rewelacjach „Wprost”? Prześledźmy chronologię wydarzeń.

    WIOSNA 2014

    W kwietniu br. publicznie zapowiedziałem publikację książki o
    Bronisławie Komorowskim, z której opinia publiczna dowie się, kim
    naprawdę jest prezydent RP.
    Zapowiedziałem, że książka będzie udokumentowana i pełna faktów,
    których nie sposób podważyć. Zapowiedziałem też ujawnienie jednego ze
    źródeł – za jego wiedzą i wolą. To były wysoki rangą oficer WSI, mój były informator, który dowiedziawszy się, że jest w ostatnim stadium choroby
    nowotworowej i że zostało mu w najlepszym razie kilka miesięcy życia,
    pojednał się z Bogiem - w którego wcześniej nie wierzył - i otrzymał od
    spowiednika niezwykłą pokutę: upublicznienie wszystkich swoich łotrostw,
    jako oficera WSI,
    wykraczających dalece poza złodziejstwo na gigantyczną skalę, a
    częstokroć polegające na niszczeniu innych ludzi – bo z tego na dobrą
    sprawę składała się jego służba. Szkopuł w tym, że upubliczniając
    wiedzę o sobie oficer ów ujawnia tak naprawdę szokująca wiedzę o naszym
    kraju i jego wojskowych specsłużbach w ogóle i zupełnie niejako przy
    okazji - o najważniejszych osobach w państwie…
    Na upublicznienie materiałów oficer wybrał mnie, bo - jak twierdził –
    ponoć poruszyła go narracja moich książek. Gdy spotkaliśmy się,
    dał mi do wglądu sto stron dokumentów z klauzulą „ściśle tajne” i
    pozwolił odsłuchać kilkadziesiąt minut nagranych rozmów. Wiele w życiu
    widziałem i wiele słyszałem, ale chyba nic nie było dla
    mnie równie szokujące!

    To i jeszcze dwa tysiące takich stron plus kilkadziesiąt godzin
    nagrań otrzymasz od notariusza. Mam jeden warunek: wolno ci to
    ujawnić, gdy mnie już nie będzie i gdy moja rodzina wyjedzie już z kraju, bo to na nich spadnie odium tego, co przez całe swoje zawodowe życie robiłem, to na nich spadnie siła tego pandemonium, które po tej publikacji musi się rozpętać…

    Choć miałem wiele wątpliwości, warunek przyjąłem.
    Ustaliliśmy, że co by się nie działo, termin nieprzekraczalny
    publikacji, to pierwszy kwartał 2015 roku…

    Okazało się, że mój rozmówca nie blefował. Utwierdziły mnie w tym
    trzy fakty: prawdziwość przekazanych mi informacji (z owych stu stron
    otrzymanych do wglądu), które w tzw. międzyczasie zdążyłem zweryfikować,
    rozmowa ze spowiednikiem oficera oraz fakt, że kilka miesięcy po
    spotkaniu z owym oficerem byłem na jego pogrzebie…
    Po co miałby prowadzić „grę” wobec mnie ktoś, kto za chwilę umrze?

    Całość tego niezwykłego spotkania opisałem w wydanej w tym roku
    książce pt. „Z mocy nadziei”, zaś w kwietniu publicznie zadeklarowałem,
    że po Nowym Roku - o ile w tzw. międzyczasie nie spadnie mi na głowę
    cegła w drewnianym kościele, nie zostanę współpracownikiem Bin Ladena,
    zabójcą Kennedy - ego, itp. - opublikuję książkę poświęconą prezydentowi
    Bronisławowi Komorowskiemu, która z pewnością poruszy i
    zainteresuje opinię publiczną.

    Dlaczego powiedziałem o tym publicznie? Ponieważ
    informator, któremu bezwzględnie ufam - jeden z ostatnich takich -
    człowiek doskonale poinformowany, poprosił mnie o spotkanie,
    zorganizowane „okrężną” drogą, i słowo w słowo powtórzył moją rozmowę z
    oficerem WSI. Na
    moje pytanie: skąd to wszystko wiesz? - odparł krótko. Zadaj raczej inne
    pytanie: „czy jeśli wiem to ja, to czy nie wiedzą tego inni?” I dodał:
    „ Będzie się działo. Uważaj na siebie.”

    Zrozumiałem, że moje spotkanie zostało zarejestrowane przez
    ludzi, którzy nie powinni o nim wiedzieć. Zrozumiałem zarazem, że skoro
    wiedzą ONI, to powinna wiedzieć także opinia publiczna…

    Od tamtej pory mówię o tym wszędzie, gdzie tylko mam okazję: od TV Republika, poprzez Radio WNET, czy
    portale internetowe na spotkaniach autorskich skończywszy. I wszędzie
    zapowiadam, że o ile nikt mi nie przeszkodzi, książka powstanie - na
    dobrą sprawę jej zręb już powstaje, ten proces jest w toku…

    LIPIEC 2014

    W toku jest także inny proces, bardzo głośny choć przecież totalnie
    „zaciszony” - proces karny z moim udziałem, którego „kamieniem
    węgielnym”, pierwszą przyczyną, były spotkania Bronisława Komorowskiego,
    wówczas marszałka Sejmu, z dwoma oficerami wojskowych służb tajnych:
    pułkownikiem Leszkiem Tobiaszem oraz pułkownikiem Aleksandrem L. W
    trakcie owych spotkań Bronisław Komorowski, druga osoba w państwie,
    rozmawiał z oficerami służb tajnych o tym, jak w sposób nielegalny,
    całkowicie sprzeczny z prawem, zdobyć najbardziej tajny z tajnych
    dokumentów, Aneks do raportu Komisji Weryfikacyjnej WSI.
    I nie przeszkadzał w tym marszałkowi Sejmu fakt, iż o jednym z tych
    dwóch rozmówców miał informację, iż może mieć on
    związki z rosyjskim wywiadem…

    Z tych trzech ludzi - Leszek Tobiasz, Aleksander L., Bronisław Komorowski - tylko ten ostatni może złożyć zeznania przed Sądem.

    Pułkownik Leszek Tobiasz, który był wzywany do Sądu kilkukrotnie
    nigdy się w Sądzie nie stawił - można się tylko domyślać
    dlaczego, bo sam swoich nieobecności nie usprawiedliwiał - i nigdy się
    już nie stawi. Przed kolejnym terminem, po którym w razie kolejnego
    niestawienictwa Sąd miał rozważyć doprowadzenie świadka, pułkownik
    Leszek Tobiasz zmarł w niejasnych okolicznościach, podczas
    zabawy tanecznej w Radomiu.

    Tym samym definitywnie pogrzebana została szansa na planowane
    konfrontacje tego arcyważnego świadka z Bronisławem Komorowskim, z
    Krzysztofem Bondarykiem, z Pawłem Grasiem, z Aleksandrem L. i
    kilkoma innymi osobami…

    Drugi uczestnik tajnych rozmów, pułkownik Aleksander L., korzysta z prawa oskarżonego i generalnie na rozprawach milczy…

    Pozostaje trzeci z uczestników bezprecedensowych spotkań –
    Bronisław Komorowski. Jak wiadomo, prezydent żyje, ma się dobrze i jako
    świadek, będzie miał obowiązek składania zeznań.

    Jedyny szkopuł polegał na tym, że przez długi czas nie było
    przesądzone, czy zostanie wezwany. Tak było aż do lipca br. Na ostatniej
    wakacyjnej rozprawie, po miesiącach analiz, Sąd podjął jednak decyzję: wezwał głowę państwa na świadka, uznając, że choć Bronisław Komorowski jest Prezydentem RP, to jest także obywatelem! To absolutny precedens pokazujący, że nikt, nawet jeśli jest Prezydentem Polski, nie powinien stać ponad prawem!

    Prezydent został wezwany na 10 września, z opcją, że
    jeśli ten termin by mu nie odpowiadał – w końcu to Prezydent kraju –
    niech wskaże termin inny.

    Wszyscy, także Sąd, dostosują się do kalendarza głowy
    państwa, ale co do zasady Prezydent ma się stawić i przy otwartej
    kurtynie odpowiadać na pytania wszystkich stron – kropka. Ja dla pana
    Prezydenta przygotowałem na „dzień dobry” - niejako na wejście - 200
    pytań i od miesięcy zapowiadam, że pytania te, to dla pana Prezydenta
    będzie zapewne niemały kłopot… Co więcej, w Sądzie leży mój wniosek o
    przesłuchanie w charakterze świadka kolejnego oficera WSI
    - ten dla odmiany żyje, choć „zafundowano” mu areszt i z tego co
    wiem, nie szczędzono tam „atrakcji”. Oficer ten, to kolejny były znajomy
    Bronisława Komorowskiego i dysponent niezwykle interesujących nagrań z
    udziałem głowy państwa. Wniosek w sprawie tego świadka ma dopiero zostać
    przez Sąd rozpatrzony…

    I na to wszystko, na tę bardzo „interesująco” z punktu widzenia wiedzy o prezydencie RP zapowiadającą się jesień i przełom roku – a także na zapowiedzi o powstaniu Sejmowej Komisji Śledczej w sprawie działalności Komisji Weryfikacyjnej WSI - nakładają się rewelacje sympatyzującego z prezydentem Bronisławem Komorowskim (w gestii którego tajny Aneks znajduje się od lat) „Tygodnika Wprost”… Taki przypadek…

    Warto zatem zadać sobie pytanie, którego stawiania nauczył mnie
    jeden z moich mentorów, prokurator Andrzej Witkowski: cui bono?,
    czyli kto ma na tym zyskać? Kto ma zyskać na próbie rozbrojenia
    tykającej bomby i jednoczesnym obrzuceniu błotem Komisji Weryfikacyjnej WSI?

    Znalezienie odpowiedzi na to pytanie nie jest trudne - z pewnością
    łatwiejsze, niż sprawdzenie w praktyce, czy słoń naprawdę może
    wisieć nad przepaścią przywiązany za ogon do stokrotki.

    CZYTAJ TAKŻE:

    „Wprost” szykuje materiał przykrywkowy, który ma chronić Komorowskiego. Prezydent wkrótce stanie przed sądem

    Były weryfikator WSI: „Może materiał we ‘Wprost’ ma uzasadniać powołanie komisji śledczej przeciwko Macierewiczowi?” NASZ WYWIAD

    Maryla

    ------------------------------------------------------

    Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

     

    avatar użytkownika Maryla

    114. Jest śledztwo w sprawie

    Jest śledztwo w sprawie publikacji "Wprost"

    Na razie nie podjęto jeszcze decyzji, czy i w jakim trybie
    prokuratura zwróci się do "Wprostu" o dokumenty, na których tygodnik
    oparł swoje artykuły.
    Na razie nie podjęto jeszcze decyzji, czy i w jakim trybie prokuratura
    zwróci się do "Wprostu" o dokumenty, na których tygodnik oparł swoje
    artykuły.
    Tygodnik ujawnił materiały, które miały posłużyć do przygotowania w 2007 roku aneksu do raportu z likwidacji WSI.Wprost informuje, że dwa tygodnie temu do redakcji trafiło 47 stron materiałów, oznaczonych adnotacjami: ściśle tajne i egzemplarz pojedynczy. W 2007 roku na ich podstawie miał być stworzony aneks do raportu z weryfikacji WSI. W dokumentach nazwisko Komorowskiego ma się pojawiać trzykrotnie.

    Prokuratura ma nośnik z aneksem raportu WSI

    Redaktor naczelny Sylwester Latkowski osobiście przyniósł dowód śledczym.

    Jak powiedział, ma nadzieję, że autorzy tekstów nie usłyszą wprost zarzutów. - Bo
    niby za co? Za to, że od siedmiu lat służby polskie nie są w stanie
    upilnować najtajniejszych dokumentów, które podobno są w jednym
    egzemplarzu?
    - pytał redaktor naczelny Wprost.

    Dodał, że w tym przypadku współpraca z prokuraturą w sprawie przekazania dowodów odbyła się bez zarzutu.

    Prokuratura Okręgowa w Warszawie wszczęła śledztwo w sprawie publikacji Wprost
    w poniedziałek. Dotyczy ono ujawnienia tajnych informacji, które miały
    znajdować się w materiałach będących podstawą przygotowania aneksu do
    weryfikacji Wojskowych Służb Informacyjnych.




    Podejrzane związki Komorowskiego z WSI w tekście "Wprost". Kancelaria Prezydenta: To skandal!

    prezydent.pl

    "Dlaczego Komorowski tak się wtedy zachował w kwestii uczelni wojskowych? Bo to jest człowiek silnie związany z WSI".

    Według tygodnika weryfikatorzy przypisywali Bronisławowi
    Komorowskiemu to, że patronował podejrzanej fundacji, która wyłudzała
    pieniądze Wojskowej Akademii Technicznej, używał materiałów WSI do niszczenia podwładnych i wreszcie - że miał kontakty z międzynarodowymi handlarzami bronią.

    Sprawa fundacji to opisywana już wcześniej kwestia Pro Civilia - spółki, która wyłudziła z Wojskowej Akademii Technicznej kwotę ok. 400 mln złotych.
    Z materiałów, które opisują dziennikarze wyłania się obraz
    Komorowskiego, który „prowadził działania osłonowe”
    dla działalności fundacji.

    Komorowski jako szef Ministerstwa Obrony Narodowej wykorzystywał materiały WSI do swoich gier wewnątrz MON, a de facto broniąc WSI. Sprawa miała dotyczyć wiadomości, jaką Krzysztof Borowiak - wówczas dyrektor w MON - nagrał szefowi komisji obrony narodowej (Stanisław Głowacki) na telefon. Skrytykował w niej postawę Komorowskiego - aktualny prezydent miał wówczas wykorzystać WSI do
    zgrania wiadomości z telefonu. Później zwolnił Borowiaka z pracy. Ten
    ostatni pytany przez „Wprost” o kulisy sprawy, odpowiada:

    Dlaczego Komorowski tak się wtedy zachował w kwestii uczelni wojskowych? Bo to jest człowiek silnie związany z WSI. A WSI były niezadowolone, że stawiam opór w kwestii podejrzanego, moim zdaniem, prywatyzowania majątku WAT

    — mówi.

    Wreszcie kwestia kontaktów handlarzy bronią z Komorowskim. Chodzi o spółkę, która:

    Wskutek stanowczych protestów przedstawicieli USA zmuszona została do zamknięcia działalności na terenie Polski.

    Jaki ma z nią związek Komorowski? Szef MON miał kontakty z przedstawicielami tej firmy, którzy szukali lobbystów i wsparcia w polskim rządzie.

    Na publikację tygodnika zareagowała Kancelaria Prezydenta.

    Ujawnienie tajnych informacji jest kolejnym skandalem w tzw. sprawie raportu WSI i
    należy oczekiwać, że prokuratura tym razem, w przeciwieństwie do
    wcześniejszych skandali związanych z raportem,
    podejmie odpowiednie działania

    — powiedziała PAP Joanna Trzaska-Wieczorek.

    Podkreśliła, że podobnie jak to czynił przez trzy lata prezydent Lech Kaczyński, prezydent Bronisław Komorowski podjął decyzję o nieujawnianiu aneksu do raportu z likwidacji WSI.

    Decyzja prezydenta Kaczyńskiego świadczy o jego ocenie jakości i wiarygodności aneksu

    — oceniła szefowa prezydenckiego biura prasowego.

    Podkreśliła, że raport znajduje się w kancelarii tajnej Kancelarii
    Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej i nie jest ujawniany żadnym osobom.

    W kontekście artykułu „Wprost” jeszcze większe wątpliwości budzi bierność prokuratury w sprawach związanych z raportem WSI

    — dodała.

    Kampania przeciw komisji weryfikacyjnej WSI

    Wypowiedź Piotra Bączka, byłego członka komisji weryfikacyjnej WSI

    Informacja medialnao publikacji aneksu z weryfikacji
    Wojskowych Służb Informacyjnych lub dokumentów związanych z weryfikacją
    są bardzo niewiarygodne. Przypomnę,że wszystkie materiały na ten temat
    były objęte klauzurą ściśle tajne.Oznacza to,że te materiały znajdują
    się w kancelarii tajnej.

    Do tej pory były one w Służbie Kontrwywiadu Wojskowego, która
    przejęła je w 2008 roku oraz Kancelarii Prezydenta, obecnie Prezydenta
    Bronisława Komorowskiego. Te dwa urzędy, te dwa instytucje są
    odpowiedzialne za zachowanie materiałów, za przestrzeganie prawaws.
    ewentualnego udostępnienia.

    Po drugie ta informacja powtarza takie tezy które pojawiały się już w
    2007 roku w kilku artykułach m.in. w „Dzienniku”, następnie w „Gazecie
    Wyborczej”. Atakowano w nichKomisję Weryfikacyjną za to,że rzekomo tajny
    aneks (czyli dokument dotyczący właśnie procesu weryfikacji służb
    informacyjnych)można kupić na bazarze.

    Po kilku miesiącach okazało się,że wszystkie informacje to tylko
    plotki i pomówienia. Było śledztwo w tej sprawie, przeprowadzono
    rewizje. Służby specjalne poszukiwały tajnego aneksu w mieszkaniach
    weryfikatorów. Okazało się,że była to prowokacja zaplanowana przez
    byłych żołnierzy WSI w celu skompromitowania Komisji Weryfikacyjnej.
    Dlatego także obecnie można przypuszczać,że jest to kolejna odsłona
    prowokacji przeciwko przewodniczącemu komisji, procesowi weryfikacji i
    likwidacji WSI.

    Przypomnę,że za kilka dni w Sejmie będziemy decydowali o powołaniu
    komisji śledczej w sprawie rzekomych nieprawidłowości w trakcie
    weryfikacji WSI. W związku z tym tę publikacjęwłaśnie sytuuje w
    kontekście kompani przeciwko Antoniemu Macierewiczowi i całej komisji
    weryfikacyjnej.

    -------------------------------------------------------


    Czy jest pan w takim razie zaskoczony reakcją Kancelarii Prezydenta?

    Ta reakcja wpisuje się w klimat nagonki
    na weryfikatów WSI. Ale jest coś, co zaskakuje. Brak dementi co do
    zawartości merytorycznej. Dlatego, że tam – niezależnie nawet skąd
    pochodzą te informacje, a pamiętajmy, że mogą one mieć swe źródło w
    relacjach oficerów byłych WSI, do których dotarli dziennikarze „Wprost” –
    stawiają urzędującego prezydenta w bardzo negatywnym świetle. Jednak
    Kancelaria Prezydenta tego nie dementuje.



    Ale za to kategorycznie żąda zajęcia się sprawą wycieku dokumentów.

    Zgadza się. I od razu mamy reakcję
    prokuratury, która zaledwie po kilku godzinach postępowania
    sprawdzającego już wszczyna śledztwo w sprawie ujawnienia tajemnicy
    państwowej. Warto porównać tę reakcję z sytuacją sprzed kilku tygodni,
    gdy przez ten sam tygodnik ujawnione zostały nagrane rozmowy polityków z
    treściami mającymi znamiona czynu zabronionego. Wówczas prokuratura
    czekała ponad tydzień z rozpoczęciem śledztwa; w sprawie kupczenia
    Polską, w sprawie pogróżek itd. To też pokazuje stosunek prokuratury do
    władzy i do jej oczekiwań. 


    Bączek: "Wprost" realizuje plan Sikorskiego


    "Ma to związek z tym, że Komorowski ma zeznawać w procesie Wojciecha Sumlińskiego."

    Były członek komisji weryfikacyjnej WSI, Piotr Bączek w rozmowie z „Gazetą Polską Codziennie” odnosi się do insynuacji jakoby dokumenty miały wyciec w 2007 roku,.

    „To, że pojawiają się informacje o
    wyciekaniu dokumentów, jest moim zdaniem kontynuacją prowokacji, jaką
    była tzw. afera marszałkowa, czyli operacja ABW i byłych żołnierzy WSI,
    mająca na celu skompromitowanie członków komisji weryfikacyjnej WSI.” – twierdzi Bączek.

    „Komisja w 2008 roku zakończyła swoją
    działalność, więc od tego czasu za to, by nie było przecieków
    odpowiedzialna jest Służba Kontrwywiadu Wojskowego i kancelaria
    Prezydenta Komorowskiego”. – dodaje Piotr Bączek.

    Bączek odrzuca oskarżenia o szukanie przez komisję weryfikacyjną haków na Bronisława Komorowskiego.

    „Jest to oczywiście kompletna bzdura, a
    moim zdaniem ma to związek z tym, że Komorowski ma zeznawać w procesie
    Wojciecha Sumlińskiego. Jego zeznania będą skonfrontowane z zeznaniami
    nieżyjącego już płk. Leszka Tobiasza.”

    W czasie „afery taśmowej” wypłynęły też
    nagrania rozmów Radosława Sikorskiego z Jackiem Rostowskim. Minister
    Spraw Zagranicznych planował walkę z PiS-em poprzez grę sprawą
    katastrofy smoleńskiej i sejmowej komisji zajmującej się rozwiązaniem
    tej sprawy.

    „Według mnie obecna publikacja „Wprost”
    jest realizacją planu ministra spraw zagranicznych Radosława
    Sikorskiego.” – mówi Piotr Bączek.

    Wojciech Czuchnowski

    Macierewicz, źródło marnej jakości

    Tajne dokumenty wytworzone w 2007 r. przez ekipę weryfikatorów WSI
    pod wodzą Antoniego Macierewicza po raz kolejny kompromitują go jako
    źródło wiedzy.

    --------------------------------------------

    Powiernicy WSI

    ROZMOWA z Maciejem Lew-Mirskim, prawnikiem, członkiem komisji weryfikacyjnej WSI i współtwórcą Służby Kontrwywiadu Wojskowego

    Na jaki efekt
    była obliczona publikacja „Wprost”? To kilkanaście stron, w tym
    reprodukcje rzekomych tajnych dokumentów z sugestią, że służyły one do
    napisania aneksu do raportu z likwidacji WSI i były jego fragmentami.

    – Tak twierdzą autorzy tych publikacji i
    mają one – jak rozumiem – sprawić, że będą bardziej atrakcyjne dla
    czytelnika. Tymczasem w tekstach tych nie ma nic, co nie ukazałoby się
    dotychczas w mediach.

    Ale na pewno dzięki anonsowaniu ich jako tajnych sprawą zajęła się od razu prokuratura.

    – To już jest osobna kategoria, dlatego że w
    sprawie tych przestępstw, które były utrwalone na nagraniach z
    podsłuchów polityków i urzędników, które gazeta publikowała, prokuratura
    zwlekała z wszczęciem śledztwa. W tym zaś przypadku, nie mając dostępu
    do żadnych dokumentów i materiałów, a tylko drukowaną wersję tygodnika,
    prokuratura natychmiast podjęła decyzję o wszczęciu śledztwa.

    To są rzeczywiście materiały ściśle tajne?

    – Ten nagle wyciągnięty z kapelusza
    dokument, który rzekomo powstał w komisji weryfikacyjnej 7 lat temu,
    równie dobrze mógł powstać 7 dni temu na komputerze jakiegoś żołnierza
    WSI, który przyniósł go do redakcji „Wprost”. WSI wielokrotnie
    skutecznie manipulowały mediami i wiedzą, jak to skutecznie robić. Mogę
    ujawnić, że była tam nawet specjalna grupa odpowiedzialna za takie
    działania. Zastanawia mnie jedynie, kto złapie się na tak ordynarny
    numer i uwierzy, że przez 7 lat ktoś przetrzymywał ten materiał i nagle
    postanowił przekazać go redakcji „Wprost”. Wokół Antoniego Macierewicza i
    komisji weryfikacyjnej przetaczały się kolejne burze, prowadzono
    śledztwa w sprawie rzekomych przecieków i nikt nie zdobył się na
    pokazanie tego dokumentu?

    Co więc chciano osiągnąć poprzez tę publikację?

    – Wydaje się, że chodziło o efekt
    długofalowy i należy na to wszystko patrzeć w kontekście kampanii
    prezydenckiej, jaka będzie miała miejsce w przyszłym roku. Chodziło o
    kontrolowane zdetonowanie rzeczywistego zagrożenia, które wisi nad
    Bronisławem Komorowskim, a dotyczącego jego niewyjaśnionych związków z
    Wojskowymi Służbami Informacyjnymi. Wyprodukowanie takiego dokumentu,
    nadanie mu waloru wiarygodności przez przypisanie jego autorstwa komisji
    weryfikacyjnej i sugerowanie, że był on częścią aneksu do raportu WSI,
    nadaje mu walor wiarygodności. Każda późniejsza próba rozliczenia
    Bronisława Komorowskiego z kontaktów z WSI będzie postrzegana już przez
    pryzmat publikacji „Wprost”. Skoro po publikacji prokuratura nie zajęła
    się ujawnionymi w niej patologiami ze styku polityki i służb, a chce
    ścigać weryfikatorów, to komunikat jest jasny. Dobry prezydent ofiarą
    złych weryfikatorów. Mało kto pamięta, że śledztwo w sprawie rzekomego
    wynoszenia dokumentów z komisji weryfikacyjnej zostało już wiele lat
    temu umorzone, ponieważ prokuratura nie była w stanie potwierdzić
    medialnych oskarżeń wobec członków komisji. Wtedy wobec członków
    wytoczono najcięższe działa, byliśmy inwigilowani przez ABW, CBA, SKW, a
    pomimo tego nie można było przypisać nam jakiegokolwiek naruszenia
    prawa.

    Ale za trzy tygodnie Sąd Rejonowy dla
    Warszawy-Woli wezwał prezydenta na przesłuchanie w charakterze świadka w
    sprawie, która dotyczy rzekomego handlu tajnym aneksem. Tam oskarżonymi
    są dziennikarz Wojciech Sumliński i były funkcjonariusz WSI płk
    Aleksander L. Afera marszałkowa z samej nazwy odwołuje się do funkcji,
    jaką Komorowski pełnił w 2007 roku.

    – Pamiętajmy, że jednak Bronisław
    Komorowski może wykorzystać precedens Aleksandra Kwaśniewskiego i po
    prostu nie stawić się w sądzie. Szczerze wątpię, aby w takiej sytuacji
    został ukarany grzywną. Nie wierzę w to, że Bronisław Komorowski stanie
    przed sądem i w błysku fleszy będzie szczegółowo opowiadał o swoich
    związkach z WSI. Fakt, że żołnierze WSI odwiedzali Bronisława
    Komorowskiego jako marszałka Sejmu, że traktowali go jako swojego
    powiernika, jest bardzo znamienny i koresponduje z tezami publikacji
    „Wprost”. Byli gotowi popełnić dla niego najcięższe przestępstwa.
    Obiecywali mu przecież wykradzenie z komisji weryfikacyjnej lub z
    Kancelarii Prezydenta „ściśle tajnego” aneksu do raportu z WSI. To
    niezwykłe i niespotykane oddanie.

    Ale w jednej i drugiej sprawie kluczowy
    jest aneks do raportu z likwidacji WSI, rzekome ujawnianie jego
    fragmentów. A z drugiej strony w Sejmie ma się rozstrzygnąć sprawa
    komisji śledczej, do czego dążą postkomuniści i Palikot oraz środowiska
    byłych WSI. Czy materiał „Wprost” ma uzasadnić jej powołanie?

    – Z prawnego punktu widzenia nie ma
    najmniejszych szans, by ta komisja powstała w Sejmie. Treść uchwały ją
    powołującej jest po prostu niezgodna z Konstytucją, ponieważ komisja
    miałaby się zajmować badaniem działania organu, który nie podlega
    kontroli Sejmu. A to jest niezgodne z Ustawą Zasadniczą i wynika to nie
    tylko z przepisów, ale i z orzecznictwa Trybunału Konstytucyjnego. Nawet
    jeśli Sejm przegłosuje powstanie takiej komisji śledczej, to Trybunał
    Konstytucyjny orzeknie o jej niekonstytucyjności. Materiał „Wprost” jest
    oczywiście bardzo na rękę środowisku WSI, które mocno lobbuje za
    powstaniem takiej komisji. Pierwsze czytanie uchwały powołującej
    komisję, które miało miejsce jeszcze przed sejmowymi wakacjami,
    pokazało, że osoby, które stoją za tym wnioskiem, nie mają żadnych
    argumentów popierających jej powołanie. Nie pokazali zupełnie nic, co
    uzasadniałoby podjęcie przez Sejm takiej decyzji, a samo wystąpienie
    było po prostu kompromitacją.

    Czytając tę publikację, można odnieść
    wrażenie, że choć jej negatywnym bohaterem jest prezydent, to uwaga
    przekierowana jest na komisję weryfikacyjną i likwidatorów WSI, którzy
    mieli szukać haków na ówczesnego marszałka.

    – Nie o wszystkim, co zostało opublikowane,
    mogę mówić. Informacje te były już wcześniej publikowane w różnych
    mediach – zarówno przed rozwiązaniem WSI, jak i po nim. Są to jedne z
    wielu przykładów działań, które uzasadniały likwidację WSI. Podejmowanie
    przez WSI pozaprawnych operacji, inwigilacja opozycji, wpływanie na
    media, nielegalny handel bronią, a przede wszystkich infiltracja tej
    struktury przez GRU były działaniami przeciwko wolnej Polsce i dlatego
    WSI należało uznać za organizację wrogą, niebezpieczną i taką, którą
    należy skutecznie zlikwidować.

    Dziękuję za rozmowę.

    Maciej Walaszczyk



    Maryla

    ------------------------------------------------------

    Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

     

    avatar użytkownika Maryla

    115. proces trwa w najlepsze, WSIowa narracja bez żenady

    •  


      Nie nazywam się Kaczyński ani Macierewicz, żeby narażać kraj na niebezpieczeństwo - stwierdził w Poranku Radia TOK FM Artur Dębski z Twojego Ruchu, mówiąc o komisji śledczej ws. raportu z likwidacji WSI. Jego zdaniem jej obrady powinny być częściowo tajne. - Jeśli pewne fakty ujrzą światło dzienne, polska państwowość na tym zyska - podkreślił.
      Wiele wskazuje na to, że po siedmiu latach od ujawnienia raportu z likwidacji WSI w Sejmie powstanie 'dedykowana' mu komisja śledcza. Projekt Twojego Ruchu zyskał poparcie SLD i PO.

      "Mam nadzieję, że nie będzie hucpy politycznej"

      Artur Dębski z TR wyrażał w Poranku Radia TOK FM nadzieję nie tylko na to, że komisja powstanie, ale też, że zakończy prace jeszcze w tej kadencji parlamentu. - Ta komisja może pracować jak urząd, od 8 do 16. I w ciągu trzech miesięcy mielibyśmy zakończoną pracę - stwierdził. Powątpiewał w to jednak prowadzący audycję Tomasz Sekielski. Zaznaczył, że nawet jeśli komisja ostatecznie powstanie, PO nie będzie miała interesu w tym, by szybko sfinalizowała prace. - Będzie stanowić narzędzie do walki politycznej z PiS - zaznaczył.Dębski podkreślił jednak, że w proponowanej przez jego partię komisji nie chodzi o to, by wylansować kolejnych polityków. - Mam nadzieję, że nie będzie żadnej hucpy politycznej - powiedział. Zapowiedział też, że część posiedzeń komisji powinna odbyć się za zamkniętymi drzwiami, by nie ujawnić kolejnych nazwisk współpracowników służb lub szczegółów prowadzonych przez nich operacji. - Nie nazywam się Kaczyński ani Macierewicz, żeby narażać kraj na niebezpieczeństwo - podkreślił.

      "Za usunięcie danych słyszałem o stawkach nawet 200 tys. zł"

      Dębski mówił, że komisja powinna się zająć różnymi wątkami narosłymi wokół raportu z likwidacji WSI. Sekielski przypomniał, że w sądzie toczy się proces w sprawie rzekomej łapówki za pozytywną weryfikację oficera WSI. Sprawa dotyczy dziennikarza śledczego Wojciecha Sumlińskiego, zeznawać ma były szef MON Bronisław Komorowski, dziś będący prezydentem.

      - To niewiarygodne. W Polsce ludzie pracowali nad dokumentem ściśle tajnym i oferowali różnego rodzaju usługi, mówię o wyczyszczeniu danych w tworzących się dokumentach. Za usunięcie danych i pozytywną opinię słyszałem o stawkach wynoszących nawet 200 tys. zł - skomentował Dębski. Naciskany przez Sekielskiego, dodał: - Słyszałem takie opinie, że członkowie komisji weryfikacyjnej mogli proponować takie usługi oficerom WSI.

      "Ich wiedza będzie druzgocąca dla pana Macierewicza"

      Przyznał jednak, że oficerowie, którzy mogliby na ten temat zeznawać w sądzie, są objęci tajemnicą państwową. - Wiem, że ich wiedza będzie druzgocąca dla pana Macierewicza - powiedział Dębski. Czemu jednak nie wstrzymał się z tego rodzaju opiniami do czasu ich zweryfikowania? - Po to właśnie jest ta komisja. Jeśli powstanie, takich rzeczy będzie dużo więcej - zapowiedział.

      - Jeśli pewne fakty ujrzą światło dzienne, polska państwowość na tym zyska - zakończył

      28 listopada 2012 r. odbył się kolejny już proces, w którym współoskarżonym jest Wojciech Sumliński. Tym razem przez niemal trzy godziny zeznawał jako świadek Leszek Pietrzak, który był członkiem Komisji Weryfikacyjnej WSI

      O Bronisławie Komorowskim.

      Tobiasz postanowił zrobić użytek z nagrań, jakie posiadał dopiero po 10 miesiącach, a więc wyczekiwał na właściwy moment . Tak można to interpretować. Nie miał więc zamiaru informować o przestępstwie. Mając wiedzę o przestępstwie, nie czeka się miesiącami… Był wysokim oficerem służb specjalnych. Miał olbrzymią wiedzę prawniczą na temat tego, co należy zrobić z informacjami o rzekomym przestępstwie,. Nie złożył doniesienia do prokuratury . Poszedł z tym do biura poselskiego Marszalka Komorowskiego. Biuro poselskie Marszałka, to nie jest miejsce gdzie składa się doniesienie na temat popełnienia przestępstwa! Ale Tobiasz poszedł nie do kogo innego, ale do Marszałka Komorowskiego. W czasie gdy nastąpiło, Marszałek Komorowski był jednym z najważniejszych polityków obozu rządzącego, który zaledwie miesiąc wcześniej wygrał wybory parlamentarne i mógł przejąć władzę. Zatem Leszek Tobiasz szedł do jednego z najważniejszych polityków obozu władzy. W mojej ocenie- liczył na wsparcie w procesie jego startu o powrót do prac w służbach.

    Prokuratura oskarża prawicowego dziennikarza. Miał ustawiać awans w ARiMR

    Chodzi o Wojciecha Sumlińskiego. Prawica kreowała go na ofiarę mściwych służb specjalnych.

    Prokuratura oskarża prawicowego dziennikarza o pomoc w ustawieniu awansu w ARiMR, na czym miała skorzystać giełdowa spółka. W innym procesie Wojciecha Sumlińskiego zeznawać ma prezydent Bronisław Komorowski.
    Sumliński związany przed laty z "Życiem", "Gazetą Polską", "Wprost" i TVP uchodził za ważnego dziennikarza śledczego. Był bohaterem prawicowych i piszących przychylnie o PiS dziennikarzy. Stanęli za nim murem, gdy zaczęła się nim interesować prokuratura. Kreowali go na ofiarę mściwych służb specjalnych rządu PO-PSL.

    Historia z awansem ma początek w styczniu 2008 r., czyli na początku rządów PO-PSL.

    Zbigniew G. jest kierownikiem w pomorskiej Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa. Odpowiada za kontrolę tego, czy rolnicy nie oszukują przy ubieganiu się o unijne dopłaty. Wyrywkowo sprawdza, co faktycznie wysiali na polu i ile mają hektarów.

    G. odbiera telefon od pracownika giełdowej spółki Techmex z Bielska--Białej, znanej m.in. z dostaw sprzętu informatycznego. Zbigniew G. zna firmę i tego pracownika. Pomorska Agencja zleciła jej - po wygranym...

    Cały tekst: http://wyborcza.pl/1,75478,16594118,Prokuratura_oskarza_prawicowego_dzie...

    Maryla

    ------------------------------------------------------

    Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

     

    avatar użytkownika Michał St. de Zieleśkiewicz

    116. Do Pani Maryli

    Szanowna Pani Marylo,

    Ja myślę, że to walka kundli pod dywanem by śmieci ogonami jeszcze bardziej zamieść.
    Zbliżają się wybory municypalne, parlamentarne, prezydenckie.

    PiS ma wielkie szanse, może ich nie zmarnuję.

    Ukłony

    Michał Stanisław de Zieleśkiewicz

    avatar użytkownika Maryla

    117. Czy prezydent musi się

    Maryla

    ------------------------------------------------------

    Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

     

    avatar użytkownika Maryla

    118. Prezydent świadkiem w

    Prezydent świadkiem w procesie ws. płatnej protekcji przy weryfikacji żołnierza WSI

    Pre­zy­dent Bro­ni­sław Ko­mo­row­ski ma być świad­kiem w pro­ce­sie dzien­ni­ka­rza Woj­cie­cha Sum­liń­skie­go i płk. Alek­san­dra L., oskar­żo­nych o płat­ną pro­tek­cję przy we­ry­fi­ka­cji b. żoł­nie­rza WSI. Roz­pra­wę wy­zna­czo­no na jutro; pre­zy­dent w tym dniu ma być jed­nak z wi­zy­tą w Ber­li­nie.Źródła zbliżone do sprawy poinformowały, że proces jest na końcowym etapie; niemal pewne jest jednak, iż prezydent nie będzie obecny na środowej rozprawie. Według zapowiedzi prezydent Komorowski będzie wtedy z wizytą w Berlinie - 10 września ma w Bundestagu brać udział w uroczystości upamiętniającej 75. rocznicę wybuchu II wojny światowej. Sąd może natomiast w środę zdecydować o ewentualnym innym terminie odebrania zeznań od prezydenta lub o przeprowadzeniu w tym celu tzw. sesji wyjazdowej.

    W grudniu 2009 r. Sumliński (który w wypowiedziach dla mediów występuje pod nazwiskiem) i L. zostali oskarżeni przez warszawską prokuraturę o powoływanie się od grudnia 2006 do stycznia 2007 r. na wpływy w Komisji Weryfikacyjnej WSI i podjęcie się - w zamian za 200 tys. zł - załatwienia pozytywnej weryfikacji oficera WSI płk. Leszka T. Ten oficer tajnych służb wojska jeszcze z PRL ostatecznie został negatywnie zweryfikowany.Śledztwo zainicjował Leszek T., który nagrywał rozmowy z płk. L. i Sumlińskim. W listopadzie 2007 r., po przegranych przez PiS wyborach, zawiadomił o sprawie ówczesnego marszałka Sejmu Bronisława Komorowskiego, który poinformował o niej ABW. Śledztwo trwało od grudnia 2007 r. W maju 2008 r. ABW przeszukała mieszkania członków Komisji Weryfikacyjnej WSI Piotra Bączka i Leszka Pietrzaka.

    Sprawa nabrała rozgłosu w mediach w lipcu 2008 r., gdy sąd - po uwzględnieniu zażalenia prokuratury - zdecydował o aresztowaniu Sumlińskiego. Dzień później dziennikarz próbował popełnić samobójstwo w jednym z warszawskich kościołów. Po tym zdarzeniu odstąpiono od jego aresztowania. Aresztowany był natomiast płk L.

    Sumliński wielokrotnie wskazywał, że oskarżenie było prowokacją T. wymierzoną m.in. w Komisję Weryfikacyjną kierowaną przez Antoniego Macierewicza. W mediach zwracał też uwagę na prowadzone przez siebie dziennikarskie śledztwa i sugerował, że "mógł się tym narazić wielu osobom".

    Media ponownie nawiązywały do tej sprawy w lutym 2012 r., kiedy w Zwoleniu zmarł Leszek T., mający zeznawać w procesie Sumlińskiego. T. uczestniczył w imprezie integracyjnej pracowników Mazowieckiej Wojewódzkiej Komendy OHP. Po zakończeniu tańca upadł na podłogę, stracił przytomność i mimo podjętej reanimacji nie udało się go uratować.

    Macierewicz apelował wtedy do prokuratora generalnego o wyjaśnienie przyczyn śmierci pułkownika. Według niego zmarł jeden z najważniejszych świadków w sprawie afery, mającej na celu skompromitowanie Komisji Weryfikacyjnej WSI.

    Prokuratura podawała, że przyczyną śmierci T. była niewydolność krążenia. W czerwcu 2012 r. media informowały, że śledztwo w sprawie śmierci T. umorzono.

    WSI - powołanym w 1991 r., a rozwiązanym jesienią 2006 r. przez rząd PiS - zarzucano wiele nieprawidłowości, m.in. brak weryfikacji z lat PRL, tolerowanie szpiegostwa na rzecz Rosji, udział w aferze FOZZ, nielegalny handel bronią. Weryfikacja WSI z lat 2006-2008 polegała na badaniu przez ustawowo powołaną Komisję Weryfikacyjną, który z oficerów likwidowanych WSI mógł przejść do nowo wtedy tworzonych służb wywiadu i kontrwywiadu wojskowego. Badano także, czy któryś z oficerów lub ich agentów wykroczył poza zadania dotyczące obronności państwa i bezpieczeństwa sił zbrojnych oraz sprawę nadzoru nad WSI.

    W lutym 2007 r. prezydent Lech Kaczyński upublicznił sygnowany przez szefa komisji Antoniego Macierewicza raport z weryfikacji WSI. Na podstawie raportu wszczynano śledztwa ws. przestępstw WSI; większość umorzono.
    http://wiadomosci.onet.pl/kraj/prezydent-swiadkiem-w-procesie-ws-platnej...





    Macierewicz: Prezydent Komorowski podżegał do przestępstwa. To oczywiste.

    „Dotykamy sprawy, która jest obarczona nie
    tylko potencjalną zdradą państwa polskiego, ale także znaczona krwią
    ludzi, którzy się nieopatrznie w tę sprawę wdali”.

    Antoni Macierewicz: Są jakieś ważne powody, które
    sprawiają, że sąd uznał, że prezydent musi złożyć zeznania. Sąd słusznie
    zauważył, że niezależnie od pełnionej funkcji Bronisław Komorowski jest
    również obywatelem, więc podlega tym samym prawom co wszyscy. Warto
    pamiętać, że nie ma w tym przypadku żadnego dylematu prawnego. Każdy
    obywatel Rzeczypospolitej, bez względu na swoją funkcję, jest
    zobligowany zeznawać, jeśli sąd tak uzna. Nie ma takiej funkcji, która
    byłaby w tej sytuacji objęta immunitetem. Zeznania Prezydenta RP
    są czymś niezwykłym z racji funkcji, jaką on pełni, ale są również
    sprawą zwyczajną, ponieważ Bronisław Komorowski ma złożyć zeznania jak
    każdy obywatel. Składanie zeznań przed sądem czy organami ścigania to
    obowiązek każdego obywatela.

    Co zatem powinien wyjaśnić prezydent?

    Ta sprawa trwa już od lat. Publicznie znane są zeznania w tej
    sprawie, które złożył ówczesny marszałek Sejmu Bronisław Komorowski. Z
    jego słów wynika, że w kwestii dat, swoich kontaktów i roli w
    relacjach z byłymi funkcjonariuszami WSI, pan
    marszałek zmieniał zeznania. I to w sposób dwuznaczny. Jeśli ktoś
    stwierdza, że podawana przez niego data jakiegoś wydarzenia jest
    absolutnie pewna, ponieważ wynika z kalendarza, a potem się okazuje, że
    zmienia zeznania, gdy świadkowie przeczą jego słowu dotyczącemu dat, to
    jest sytuacja dalece podważająca wiarygodność takiej osoby. Taka
    sytuacja miała miejsce w kontekście zeznań marszałka Komorowskiego
    dotyczących jego spotkań z płk. Leszkiem Tobiaszem. Marszałek zmieniał
    zeznania, wskazując, że jednak się pomylił. Mamy tu  do
    czynienia z wyraźną manipulacją.

    To jednak zdaje się nie najważniejszy zarzut w tej sprawie. Co jest sednem tej sprawy?

    Najważniejszy problem związany jest z dużą operacją prowokacyjną organizowaną przez funkcjonariuszy WSI,
    której celem była na pewno (być może całego obrazu tych działań
    wciąż nie znamy) próba skompromitowania komisji weryfikacyjnej.
    Próbowano stworzyć wrażenie, że z komisji weryfikacyjnej wyciekają
    ściśle tajne dokumenty, a dodatkowo próbowano przykleić któremuś z
    członków komisji zarzut nierzetelności. To jest istota operacji, w którą
    byli zaangażowani oficerowie WSI. O części z nich wiadomo było, że byli szkoleni przez GRU i KGB.
    Oni byli również podejrzewani o współpracę ze służbami rosyjskimi.
    Bronisław Komorowski zeznał natomiast, że odbył rozmowę z jednym z
    funkcjonariuszy WSI, który zaoferował mu udostępnienie ściśle tajnego dokumentu zwanego aneksem do raportu o WSI.

    Jak się zachował marszałek Komorowski?

    On go do tego zachęcał. Wyraził aprobatę dla tego działania i swoją
    aprobatę dla uzyskania tego dokumentu. Jako marszałek Sejmu, druga
    osoba w państwie, wszedł w przestępczą strukturę działania, której celem
    było przyczynienie się do zagrożenia bezpieczeństwa państwa polskiego.
    Taki był skutek ewentualnego bezprawnego przejęcia materiałów dot. WSI przez człowieka podejrzewanego o kontakty z rosyjskimi służbami.

    Podejrzewanego przez kogo?

    Przez samego Bronisława Komorowskiego. Sam marszałek zeznał, że
    podejrzewał Aleksandra L. o kontakty z rosyjskimi służbami. Mając tę
    świadomość, jako marszałek Sejmu, ośmielał jednak L. Takie działanie
    nazywa się podżeganiem do popełnienia przestępstwa. I to przestępstwa
    niesłychanie groźnego. Marszałek Komorowski musiał mieć świadomość tych
    zagrożeń. Nie był przecież człowiekiem przypadkowym. Wiedział dokładnie
    czym było GRU, KGB, jakie są kontakty pana L. Mógł się również spodziewać jak ważne informacje mógł zawierać aneks dotyczący WSI. Jako polityk związany z wojskiem musiał mieć tego świadomość.

    Dlaczego Pan tak sądzi?

    To przecież Komorowski brał udział w formowaniu WSI, kierował MON-em, komisją obrony narodowej. To obecny prezydent zatwierdzał nominacje na najważniejsze stanowiska w WSI na
    początku lat 90. Miał więc pełną świadomość zagrożeń związanych z
    udostępnieniem takich materiałów osobie pokroju Aleksandra L. Jednak
    mimo tego podżegał go do działania. Ta sprawa nie tylko wymaga
    wyjaśnienia. Sądzę, że ona powinna mieć swój karny charakter.

    Jednak prezydent nie odpowie za swoje działania. Jest chroniony…

    Rzeczywiście to jest objęte immunitetem. Immunitet sprawia, że
    postępowanie w tej sprawie będzie zawieszone, ale takie postępowanie
    ścigane być musi. Są jednak polityczne uwarunkowania pracy sądów i
    prokuratury w Polsce,
    które sprawiły, że tą sprawą nikt się nie zajmuje. A przecież
    popełnienie przestępstwa w tej sprawie jest oczywiste. To przestępstwo
    powinno być ścigane z urzędu.
    Dodatkowo, w tej sprawie zostało skierowane zawiadomienie o możliwości
    popełnienia przestępstwa. I mimo tego prokuratura nie ośmieliła się
    podjąć tej sprawy, a sądy do dziś również nie drążą tematu.
    Uwarunkowania polityczne decydują o takim postępowaniu. Jednak od oceny obywatelskiej nie możemy odejść.

    Czy dziś można zbadać o co w tej sprawie de facto chodziło? Jaką rolę pełnił w niej obecny prezydent?

    Wiadomo, że cała sprawa miała charakter kłamliwej prowokacji. Płk.
    Leszek Tobiasz, który przyszedł do marszałka Komorowskiego z
    wiadomościami dotyczącymi nieprawidłowości w pracy komisji
    weryfikacyjnej, w swoim ostatnim zeznaniu w prokuraturze mówił, że
    konfabulował, że to, co mówił, to była nieprawda. Przyznał, że nie ma
    żadnego dostępu do raportu, nie ma wiedzy, by raport wyciekł, że on
    wszystko wymyślił sobie w atmosferze rywalizacji z Aleksandrem L. Te
    zeznania niedawno publikował jeden z portali niezależnych. To jest
    rzecz w tej sprawie kluczowa. Ona stawia znak zapytania właśnie o
    rzeczywistego organizatora tej całej prowokacji.

    Kto powinien na to pytanie odpowiedzieć?

    W czasie zeznań w tej sprawie powinien się wypowiedzieć prezydent
    Komorowski. Pytanie, czy on się tak bardzo bał wiadomości z
    materiałów dot. WSI,
    że strach przesłonił mu odpowiedzialność za państwo? Czy tak się bardzo
    bał, że uznał, że człowiek podejrzewany o bycie rosyjską agenturą może
    wykraść raport? Bronisław Komorowski swoimi słowami dał funkcjonariuszom
    WSI poczucie
    bezkarności i zachęcił do działań. Pan prezydent musi wyjaśnić, jaki był
    udział w organizowaniu tej prowokacji. Czy strach przesłonił mu
    oczy, czy też — skoro wiemy, że słowa Tobiasza były fikcją —
    inspiratorem całej akcji nie byli ludzie na najwyższych szczytach
    władzy? Być może mieliśmy do czynienia z czymś znacznie poważniejszym
    niż sprawa podżegania. Takie pytania będzie się ciągnęło długo w
    związku z „aferą marszałkową”. Musimy sobie zdać sprawę, że to nie jest
    element sensacji. Wraz ze sprawą marszałkową weszliśmy w obręb
    sytuacji, która później miała swoją straszliwą
    kontynuację w dramacie Smoleńskim.

    Jaki to ma związek?

    Weszliśmy w obszar działań służb specjalnych, ludzi związanych z
    Rosją służb, którzy byli bezkarni przez wiele lat, nietykalni, ponieważ
    działali oferując swoje usługi najważniejszym ludziom w kraju. W ten
    sposób uzależniali ludzi od siebie i wiązali z sobą. Często byli
    przekonani, że dzięki temu są bezkarni i mogą robić, co chcą. O tym, jak
    bezwzględne jest to środowisko, przekonał się sam Leszek Tobiasz, który
    tę sprawę przypłacił życiem. Zeznań w sądzie już nie dożył. Takie
    reguły panują w tym środowisku. Dotykamy sprawy, która jest
    obarczona nie tylko potencjalną zdradą państwa polskiego, ale także
    znaczona krwią ludzi, którzy się nieopatrznie w tę sprawę wdali.

    Rozmawiał Stanisław Żaryn

    Maryla

    ------------------------------------------------------

    Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

     

    avatar użytkownika Maryla

    119. Pytania poczekają

    Pytania poczekają

    Dzisiaj przed sądem miał zeznawać w charakterze świadka prezydent. Ale Bronisław Komorowski poleciał do Berlina

    Prezydent nie będzie zeznawał w procesie Wojciecha Sumlińskiego. Czekało na niego 200 pytań dotyczących tzw. afery marszałkowej.

    Dzisiaj przed Sądem Rejonowym dla Warszawy-Woli miał zeznawać w
    charakterze świadka prezydent. Ale Bronisław Komorowski poleciał do
    Berlina.

    Sprawa dotyczy rzekomej płatnej protekcji podczas weryfikacji
    Wojskowych Służb Informacyjnych. Na ławie oskarżonych zasiadają
    dziennikarz Wojciech Sumliński i były pułkownik WSI Aleksander L.

    – O tym, że prezydenta nie będzie na tej rozprawie, informowała
    najpierw „Gazeta Wyborcza” już kilka dni temu, zanim poinformowały o tym
    służby prasowe prezydenta –zauważa Piotr Bączek, były członek Komisji
    Weryfikacyjnej.

    Jego zdaniem, unik Komorowskiego jest wymowny, bo odpowiedzi na
    pytania m.in. Sumlińskiego mogą być dla niego niewygodne. – Nawet w
    sytuacji, gdy nie żyje główny świadek oskarżenia, a więc Leszek Tobiasz –
    dodaje Bączek.

    Wczoraj Sumliński opublikował stanowisko, w którym przypomniał, że w
    sprawie tzw. afery marszałkowej zeznawali w prokuraturze zarówno były
    rzecznik rządu Paweł Graś, jak i obecny prezydent, a wówczas marszałek
    Sejmu Bronisław Komorowski.

    „Nie tylko w mojej opinii, ale także prawników, z którymi rozmawiałem
    i na podstawie opinii których złożyłem do prokuratury zawiadomienie o
    popełnieniu przestępstwa przez Bronisława Komorowskiego, dla tego
    drugiego powinny być nie tylko końcem kariery politycznej, ale też
    początkiem poważnych rozmów w prokuraturze […]. Sprawę wyciszono” –
    podsumowuje dziennikarz.

    Dziury w pamięci

    Afera marszałkowa to wydarzenia z jesieni 2007 r., zaczyna się od
    wizyty nieżyjącego już płk. Leszka Tobiasza w gabinecie ówczesnego
    marszałka Sejmu. Tobiasz rejestrował spotkania z politykami, a także
    oskarżonym dzisiaj Aleksandrem L. Na temat tych spotkań zeznania składał
    m.in. Bronisław Komorowski. To, co powiedział prokuratorowi w lipcu
    2008 r., różni się jednak znacznie od relacji przedstawionej pół roku
    później, w styczniu 2009 roku.

    – Zeznania Komorowskiego były bardzo niespójne i rozbiegały się z
    tym, co zeznali Paweł Graś, Krzysztof Bondaryk, były już szef ABW, czy
    wspomniany Tobiasz – przypomina Piotr Bączek.

    Chodzi o okoliczności spotkań z byłymi żołnierzami WSI: Leszkiem
    Tobiaszem i Aleksandrem Lichockim. W pierwszych zeznaniach złożonych
    przed prokuratorem w lipcu 2008 r. Komorowski przyznał, że po raz
    pierwszy spotkał się z Lichockim 19 listopada 2007 roku. Ten miał
    przyjść do jego biura poselskiego przy ul. Krakowskie Przedmieście, a
    pośrednikiem spotkania miał być gen. Józef Buczyński. „Buczyński
    poinformował mnie, że jest tam pan pułkownik, który może mieć istotne
    dla mnie informacje, także osobiście mnie dotyczące” – relacjonował.

    Lichocki miał sugerować możliwość dotarcia do treści całości lub
    fragmentu aneksu dotyczącego właśnie jego osoby. Komorowski otwarcie
    przyznał, że był zainteresowany tą propozycją. Czy miał takie prawo?
    Nie. Dwa dni po spotkaniu z Lichockim – według zeznań Komorowskiego –
    miał do niego przyjść inny funkcjonariusz WSI Leszek Tobiasz i
    poinformować, że ma dowody na korupcyjną działalność zasiadającego w
    komisji weryfikacyjnej Leszka Pietrzaka, a także o ofertach składanych
    przez Lichockiego.

    Szybko okazało się, że zeznania Tobiasza rozmijają się z tym, co
    zeznał w prokuraturze Komorowski. Tobiasz miał przyjść do Komorowskiego,
    ale miesiąc wcześniej, między 26 października a 2 listopada. Tymczasem
    Komorowski w prokuraturze mówił, że po raz pierwszy rozmawiali 21
    listopada. „Tej daty jestem pewien” – zapewniał Komorowski.

    Pół roku później – 21 stycznia 2009 r. – podczas kolejnego
    przesłuchania Komorowski tłumaczył, że choć terminy spotkań z Tobiaszem
    podawał w oparciu o „własną pamięć i kalendarze biura poselskiego”, to
    „dopuszcza taką możliwość”, że mógł podać je błędnie. Skorygował też
    swoją pierwszą relację, tłumacząc, że z Lichockim spotkał się jednak pod
    koniec października, zanim objął funkcję marszałka Sejmu.

    „Wybory były 28 października 2007 r., a 5 listopada byłem już
    marszałkiem. Między tymi datami odbyłem spotkania z Lichockim i
    Tobiaszem”, ale – jak przyznał – tym razem nie potrafi dokładnie
    wskazać, kiedy do nich doszło.

    W styczniu 2009 r. Komorowski nie był już w ogóle pewien liczby
    spotkań ani nawet tego, czy to na pierwszym, czy na drugim spotkaniu
    Tobiasz pokazywał mu kamerę i mówił o nagraniu ofert Lichockiego. W
    zeznaniach Komorowskiego są też inne nieścisłości. Czy były one świadomą
    manipulacją i kłamstwami – będzie musiał ocenić sąd.

    Dwa lata temu przed warszawskim sądem rejonowym zeznawał Paweł Graś. W
    ogóle nie pamiętał szczegółów, okoliczności spotkań w związku z
    „rewelacjami”, jakie Komorowskiemu przynieśli byli wojskowi z WSI. Nie
    pamiętał, kiedy odbyła się narada z udziałem marszałka poprzedzająca
    wydarzenia nazwane później w mediach „aferą marszałkową”. Nie pamiętał
    także, gdzie się ona odbyła, kto wziął w niej udział. Jak został na nią
    zaproszony i czy miała charakter formalny, czy prywatny. Nie pamiętał
    też, czy interesował się tą sprawą później.

    – W trakcie niespełna dwugodzinnych zeznań Paweł Graś na 77pytań
    odpowiedział „nie pamiętam”, na kilkadziesiąt następnych „nie umiem
    odpowiedzieć” i na kilka kolejnych: „nie chcę kłamać” – relacjonuje
    Wojciech Sumliński. Jednak – co ważne – 28 listopada 2008 r. w
    Prokuraturze Krajowej złożył obszerne zeznania. Zdaniem Sumlińskiego,
    opowiedział ze szczegółami jej przebieg. Według relacji dziennikarza,
    opowiedział, jak Bondaryk wprost z biura marszałka Sejmu zawiózł
    pułkownika Tobiasza do siedziby ABW, a także, że „afera marszałkowa”
    mogła być prowokacją WSW, a on sam nie chce mieć z tą historią nic
    wspólnego.

    Maciej Walaszczyk

    Proces Wojciecha Sumlińskiego - notka informacyjna.
    bloger ander

    Prezydent Bronisław Komorowski, jedyny świadek wezwany na dzisiejszą rozprawę, nie stawił się. Jak zapewne Państwo wiecie, przebywa aktualnie w Berlinie. Sąd odczytał wyjaśnienie, przesłane przez Kancelarię Prezydenta. Wynika z niego, że Kancelaria skontaktuje się w najbliższym czasie z Sądem, celem ustalenia nowego terminu rozprawy.

    Kolejna rozprawa toczącego się procesu została ustalona na 3 listopada, o godz.10:00, w sali 24, jak zwykle w Sądzie Rejonowym dla Warszawy Woli, ul. Kocjana 3. Istnieje możliwość, że zostanie w tym terminie przesłuchany inny istotny świadek, którego przesłuchanie już kilkukrotnie nie doszło do skutku, a mianowicie posłanka PO Jadwiga Zakrzewska, ale będzie to wiadome dopiero w połowie października - jak poinformowała Sąd Pani posłanka.

    Trudno na dzisiaj przewidzieć, czy ten termin okażę się również odpowiedni dla świadka Bronisława Komorowskiego.

    Maryla

    ------------------------------------------------------

    Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

     

    avatar użytkownika Maryla

    120. STRAZNIK ŻYRANDOLI mianowany przez Sowę u Olejnik o

    strasznej szkodzie z powodu likwidacji WSI. Program leci w najlepsze "na zywo", a na ONET pełny przekaz dnia :)

    Komorowski: nie chcę się spieszyć z deklaracjami o starcie w wyborach

    - Ro­zu­miem wszyst­kich tych, któ­rzy nie chcą się spie­szyć z de­kla­ra­cja­mi o star­cie w wy­bo­racj pre­zy­denc­kich. Ja też się nie spie­szę. Naj­pierw trze­ba wy­peł­nić tę ka­den­cję do­brze, a potem można się za­sta­na­wiać, czy kan­dy­do­wać czy nie. Cza­sa­mi jest tak, że je­że­li po­li­tyk za szyb­ko się de­kla­ru­je, to potem staje się za­kład­ni­kiem ta­kiej de­kla­ra­cji i już jako kan­dy­dat jest mniej skłon­ny do po­dej­mo­wa­nia mało po­pu­lar­nych de­cy­zji - po­wie­dział w "Krop­ce nad i" w TVN24 Bro­ni­sław Ko­mo­row­ski. Opo­wie­dział on rów­nież o ku­li­sach wy­bo­ru no­we­go szefa MSZ.Prezydent podkreślił, że jego stanowisko wynika także z tego, że już raz znalazł się w podobnej sytuacji - w 2010 roku, po katastrofie prezydenckiego Tu-154M w Smoleńsku. - Już raz to przeżywałem, gdy jako marszałek Sejmu i de facto urzędująca głowa państwa musiałem prowadzić kampanię wyborczą. Rozumiem więc wszystkich tych, którzy nie chcą się spieszyć z deklaracjami o starcie - dodał.Bronisław Komorowski skomentował także niedawny apel Ewy Kopacz, która zwróciła się do prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego o uspokojnienie atmosfery w polskim życiu politycznym. Według niego każdy gest zgody, nawet symboliczny, wynikający z chęci uspokojenia napięcia jest godny pochwały. Natychmiast jednak pojawiają się ludzie, którzy nawet tak skromny gest próbują zamieniać w maczugę wojenną. A wielu Polaków oczekuje uspokojenia i zmniejszenia poziomu negatywnych zachowań

    Pytany przez Monikę Olejnik o kulisy nominacji na szefa polskiej dyplomacji, prezydent podkreślił, że chciał aby to Radosław Sikorski był ministrem spraw zagranicznych do końca kadencji. Dodał również, że "nie dostrzegł" odpowiednich kompetencji, by stanąć na czele tego resortu u Jacka Rostowskiego. Nieoficjalnie, był on jednym z kandydatów Ewy Kopacz do zajęcia miejsca po Radosławie Sikorskim.

    - Nigdy nie mówiłem, że Grzegorz Schetyna nie powinien być szefem MSZ. Ma duże doświadczenie, był przewodniczącym komisji spraw zagranicznych, marszałkiem Sejmu, szefem MSWiA. Miał wiele wspólnego z zagadnieniami dotyczącymi polityki międzynarodowej. Wydaje mi się, że udzwignie ten ciężar - tłumaczył dalej.

    Schetyna: po wyborach na Ukrainie wizyta Kopacz w Kijowie

    Szef polskiej dyplomacji Grzegorz Schetyna zapowiedział, że po wyborach parlamentarnych na Ukrainie 26 października premier Ewa Kopacz uda się do Kijowa. Schetyna dodał, że on także jest gotów odwiedzić Kijów po wyborach.

    Schetyna pytany był w Polsat News o to, dlaczego na swe pierwsze wizyty wybrał Paryż i Berlin, a premier Ewa Kopacz Brukselę oraz o to, kiedy odbędzie się wizyta w Kijowie.

    - 26 października wybory na Ukrainie, jestem przekonany, że zaraz potem będziemy składać wizytę. Na pewno pani premier Kopacz uda się do Kijowa. Ja też jestem gotowy, by Kijów po wyborach odwiedzić - odpowiedział Schetyna. Na Ukrainie 26 października odbędą się przedterminowe wybory parlamentarne.

    Minister podkreślał, że Polska musi być aktywna i mieć wizję wschodniej polityki zagranicznej. "I nie możemy robić jej samodzielnie" - podkreślił.

    Wskazywał jednocześnie, że dla Ukrainy "nie ma innej drogi do Brukseli, do Europy, do dołączenia do europejskiej rodziny niż przez Warszawę, Polskę". - Polska musi być ambasadorem Ukrainy i aspiracji europejskich Ukrainy, a z drugiej strony zależy nam na tym, by te kanały komunikacji z Rosją zostały utrzymane. My nie chcemy wojny na Wschodzie, chcemy samostanowienia, terytorialnej integralności i tego, by suwerenne narody decydowały o swej przyszłości - wskazywał Schetyna.

    Podkreślał, że nasz kraj musi być "razem z europejską, światową rodziną przeciwko zachowaniom rosyjskim, agresji terytorialnej, aneksji Krymu i tego, co się dzieje na wschodzie Ukrainy".

    - Polski głos nie wystarczy, dlatego też byłem w Paryżu i Berlinie zaraz po zaprzysiężeniu rządu - oświadczył. Jak mówił, formuła Trójkąta Weimarskiego (Polska, Niemcy, Francja) jest "dobra i skuteczna". Pytany, czy nie jest to już martwa formuła, Schetyna odparł: "Jestem na dobrej drodze ożywienia go i uzdrowienia".

    W kontekście kryzysu na Wschodzie Schetyna wskazywał, że najważniejsze to zrobienie wszystkiego, by przestali ginąć ludzie. "To, co dziś jest niezbędne, to wyegzekwowanie rozejmu i zawieszenie broni, nie mogą ginąć ludzie. Wtedy może wkroczyć dyplomacja i prawdziwa polityka" - powiedział minister.

    Pytany, czy Polska będzie domagać się zaostrzenia sankcji wobec Rosji, odparł: "Tak, jeśli Rosja nie zmieni polityki, to sankcje będą zaostrzone i będą jeszcze bardziej odczuwane w Rosji. Już są odczuwane. Wydaje się, że to przybliży nas do lepszego rozwiązania" - ocenił Schetyna.

    5 września w stolicy Białorusi Mińsku grupa kontaktowa Ukraina-Rosja-OBWE podjęła decyzję o zawieszeniu broni na wschodzie Ukrainy, a 19 września postanowiono tam m.in. o utworzeniu 30-kilometrowej strefy buforowej między stronami konfliktu, z której należy wycofać broń ciężką. Najważniejsze punkty porozumienia nie zostały dotychczas zrealizowane.
    http://wiadomosci.onet.pl/kraj/komorowski-nie-chce-sie-spieszyc-z-deklar...
    Komorowski: Chciałem, by szefem MSZ pozostał Sikorski

    Chciałem, żeby szefem MSZ był dalej Radosław Sikorski - powiedział na antenie TVN24 prezydent Bronisław Komorowski.

    Komorowski pytany był między innymi o konstrukcję rządu Ewy Kopacz, a w
    szczególności o obsadę ministerstwa spraw zagranicznych. Komorowski
    podkreślał, że nigdy nie mówił, że tekę tę powinien dostać Grzegorz
    Schetyna. Zaznaczył jednak, że podobnie jak Bronisław Geremek, Schetyna
    objął to stanowisko po tym, jak pełnił wcześniej stanowisko szefa
    komisji spraw zagranicznych. Prezydent odniósł się także do spekulacji dotyczących możliwej
    kandydatury Jacka Rostowskiego na to stanowisko. - Nie dostrzegłem
    doświadczenia Rostowskiego - powiedział.
    - Nie chcę wnikać w meandry życia partyjnego - zapewnił Komorowski.

    News na żywo

    Komorowski o Schetynie: nie mówiłem, że ma być szefem MSZ

    Komorowski o Schetynie: nie mówiłem, że ma być szefem MSZ

    O zmianie na stanowisku szefa MSZ, sytuacji na Ukrainie i
    pojednaniu Tusk-Kaczyński mówił Bronisław Komorowski w "Kropce nad...
    czytaj dalej »

    "Zawsze
    mówiłem, że Macierewicz zaszkodził Polsce likwidacją WSI. Zniszczenie
    wywiadu w takim stopniu, jak zrobiła to komisja Macierewicza, to
    bezprzykładna sytuacja w historii świata. Nawet bolszewicy przejęli
    wywiad carski, by służył nowemu ustrojowi"

    Komorowski o komisji w sprawie WSI: nie chcę wyręczać parlamentu w tej decyzji

    Konstytucja
    to nie hop siup - powiedział prezydent odnosząc się do zarzutów, że
    zmienia konstytucję, by móc odpowiadać za bezpieczeństwo narodowe

    Komorowski: Grzegorz Schetyna miał wiele wspólnego z polityką zagraniczną, ma doświadczenie i udźwignie ten ciężar

    "Chciałem, żeby Radosław Sikorski został na tym stanowisku"

    Maryla

    ------------------------------------------------------

    Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

     

    avatar użytkownika Maryla

    121. SN odmówił odpowiedzi co do

    SN odmówił odpowiedzi co do statusu szefa komisji weryfikacyjnej WSI

    Sąd Najwyższy odmówił odpowiedzi na pytanie prawne, czy
    szef komisji weryfikacyjnej WSI był funkcjonariuszem publicznym. Oznacza
    to, że sąd ma to sam rozstrzygnąć; badając zażalenia na umorzenie
    śledztwa ws. nieprawidłowości przy tworzeniu przez Antoniego
    Macierewicza raportu z weryfikacji WSI.

    Pytanie prawne o status prawny szefa komisji weryfikacyjnej zadał SN w
    czerwcu br. Sąd Okręgowy w Warszawie, badający czy wznowić śledztwo w
    sprawie Antoniego Macierewicza. To trwające od 2007 r. śledztwo umorzono
    w grudniu 2013 r. Początkowo Prokuratura Apelacyjna w Warszawie chciała
    zarzucić Macierewiczowi niedopełnienie obowiązków przy tworzeniu
    raportu i poświadczenie w nim nieprawdy. Prokurator generalny Andrzej
    Seremet dwa razy zwracał jednak prokuraturze jej wniosek o uchylenie
    immunitetu posła PiS.

    Podstawą umorzenia był brak znamion przestępstw. Uznano, że Antoni
    Macierewicz jako szef komisji weryfikacyjnej WSI nie był
    funkcjonariuszem publicznym, który może odpowiadać za niedopełnienie
    obowiązków bądź ich przekroczenie. Według prokuratury był on jedynie
    “osobą pełniącą funkcję publiczną”, a komisja weryfikacyjna nie była
    instytucją państwową, której szef podlega odpowiedzialności. Uznano też,
    że raport nie jest dokumentem, do którego odnosi się przestępstwo
    poświadczenia nieprawdy, bo nie może ono dotyczyć dokumentu
    “analityczno-ocennego”.

    Piotr Bączek, były członek komisji weryfikacyjnej WSI, mówi, że sam
    fakt skierowania takiego pytania wskazuje, iż są daleko idące
    wątpliwości czy Antoni Macierewicz może odpowiadać prawnie, jako
    funkcjonariusz publiczny.

    - Z jednej strony są daleko idące wątpliwości na szczeblu
    Sadu Najwyższego co do możliwości prawnych pociągnięcia do
    odpowiedzialności. Z drugiej strony politycy obozu rządzącego nie bacząc
    na „dziury prawne” pragną (mówiąc językiem Radosława Sikorskiego)
    dorżnąć watahy, dorżnąć opozycję. Ten plan został sformułowany przez
    Radosława Sikorskiego już w 2007 roku. W następnych latach ataki na PiS
    nieustannie się nasilały –
    powiedział Piotr Bączek. 

    Poseł Bartosz Kownacki, były członek komisji weryfikacyjnej WSI zwrócił uwagę na zapisy Kodeksu karnego .

    - Nie wyobrażam sobie, żeby była jakakolwiek inna interpretacja.
    Podstawowy dowód to chociażby to, że każdy funkcjonariusz publiczny
    pobiera wynagrodzenie z tytułu pełnionej funkcji, w tym przypadku
    przewodniczący komisji weryfikacyjnej pełni tę funkcje społecznie. Co
    więcej, każdy z tych funkcjonariuszy wymieniony jest enumeratywnie w
    Kodeksie karnym. Takiej funkcji jak przewodniczący komisji
    weryfikacyjnej w żaden sposób w Kodeksie karnym nie wymieniono. Wierzę,
    że rozstrzygnięcie będzie jednoznaczne. To z jakim zaangażowaniem
    niektórzy próbują pociągnąć do odpowiedzialności karnej ministra
    Macierewicza  i członków Komisji Weryfikacyjnej dowodzi tylko tego, że
    Wojskowe Służby Informacyjne, czy ci, którzy są ich spadkobiercami cały
    czas są aktywni –
    powiedział poseł Bartosz Kownacki.

    Autorzy 23 zażaleń (m.in. b. szef WSI gen. Marek Dukaczewski, b.
    agent wywiadu Aleksander Makowski oraz Polsat, ITI i ABW) wnieśli do SO,
    by nakazał wznowienie śledztwa; prokuratura była za utrzymaniem
    umorzenia. Przed rozstrzygnięciem zażaleń SO postanowił z urzędu zapytać
    SN o wykładnię prawa. Teraz sprawa wróci do SO, który rozstrzygnie losy
    zażaleń.

    Maryla

    ------------------------------------------------------

    Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

     

    avatar użytkownika Maryla

    122. Prezydent Komorowski będzie

    Prezydent Komorowski będzie zeznawać w procesie. Ale rozprawa w... Pałacu


    Sąd wyznaczył termin składania zeznań
    przez Bronisława Komorowskiego, w sprawie Wojciecha Sumlińskiego i b.
    oficera WSI płk. Aleksandra L., oskarżonych o płatną protekcję przy
    weryfikacji b. żołnierza WSI. Rozprawę zaplanowano na 18 grudnia, na
    prośbę prezydenta odbędzie się ona w jego kancelarii.

    O terminie i miejscu przyszłej rozprawy poinformował Sąd Rejonowy dla Warszawy-Woli.
    Względy bezpieczeństwa

    Prowadzący proces sędzia Stanisław Zdun powiedział, że prezydent
    poprosił sąd, aby - ze względu na "bezpieczeństwo i obowiązki służbowe"
    - rozprawa odbyła się w Kancelarii Prezydenta. Uzgodniono, że ma ona
    się zacząć 18 grudnia, o godz. 10.00.
    - Pan prezydent ma
    czas do końca dnia - dodał sędzia, prosząc strony postępowania o
    przygotowanie "syntetycznych pytań" do głowy państwa jako świadka.
    Sędzia poinformował także, że ze względu na "ograniczenia lokalowe"
    prezes wolskiego sądu będzie wydawał na rozprawę wejściówki dla prasy i
    publiczności.
    Decyzja zapadła, zanim Komorowski został prezydentem

    Proces Sumlińskiego i płk. L., którym grozi do ośmiu lat
    więzienia, toczy się od 2011 r. i jest na końcowym etapie. Już na
    początku procesu wskazywano, że możliwe będzie złożenie zeznań przez
    prezydenta Komorowskiego, który zeznawał w śledztwie, będąc jeszcze
    marszałkiem Sejmu. Prezydent ma zeznawać na wniosek prokuratury, która
    dopisała go do listy świadków już w akcie oskarżenia, gdy nie był
    jeszcze głową państwa.
    Pierwotnie termin złożenia zeznań
    przez prezydenta był wyznaczony na wrzesień br., ale wtedy Komorowski
    przebywał z wizytą w Niemczech.

    Poważne zarzuty

    W grudniu 2009 r. Sumliński (który w wypowiedziach dla mediów występuje pod pełnym nazwiskiem) i płk L. zostali oskarżeni przez warszawską prokuraturę apelacyjną o powoływanie się od grudnia 2006 do stycznia 2007 r. na wpływy w Komisji Weryfikacyjnej WSI i podjęcie się - w zamian za 200 tys. zł - załatwienia pozytywnej weryfikacji oficera WSI płk. Leszka T. Ten oficer tajnych służb wojska jeszcze z PRL ostatecznie został negatywnie zweryfikowany.

    Śledztwo zainicjował Leszek T., który nagrywał rozmowy z płk. L. i Sumlińskim. W listopadzie 2007 r., po przegranych przez PiS wyborach, zawiadomił o sprawie ówczesnego marszałka Sejmu Bronisława Komorowskiego, który poinformował o niej ABW. Śledztwo trwało od grudnia 2007 r. W maju 2008 r. ABW przeszukała mieszkania członków Komisji Weryfikacyjnej WSI Piotra Bączka i Leszka Pietrzaka.

    Sumiński twierdzi, że to prowokacja

    Sprawa nabrała rozgłosu w mediach w lipcu 2008 r., gdy sąd - po uwzględnieniu zażalenia prokuratury - zdecydował o aresztowaniu Sumlińskiego. Dzień później dziennikarz próbował popełnić samobójstwo w jednym z warszawskich kościołów. Po tym zdarzeniu odstąpiono od jego aresztowania. Aresztowany był natomiast płk L.

    Sumliński nie przyznaje się do winy. Twierdzi, że była to prowokacja T. wymierzona m.in. w Komisję Weryfikacyjną kierowaną przez Antoniego Macierewicza. W mediach zwracał uwagę na prowadzone przez siebie dziennikarskie śledztwa i sugerował, że "mógł się tym narazić wielu osobom". Media ponownie nawiązywały do tej sprawy w 2012 r., kiedy zmarł Leszek T., mający zeznawać w procesie Sumlińskiego. Prokuratura podawała, że przyczyną śmierci T. była niewydolność krążenia. Śledztwo w sprawie jego śmierci umorzono.

    Maryla

    ------------------------------------------------------

    Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

     

    avatar użytkownika Maryla

    123. Prokuratora prosi, Kancelaria




    Prokuratora prosi, Kancelaria Prezydenta odmawia. Komorowski nie chce ujawnić aneksu o likwidacji WSI

    Rys. Rafał Zawistowski

    Weryfikatorzy mieli mu przypisywać patronat
    nad podejrzaną fundacją wyłudzającą dotacje Wojskowej Akademii
    Technicznej, używanie materiałów WSI do niszczenia podwładnych.

    Kancelaria Prezydenta odmówiła przekazania prokuraturze aneksu o likwidacji Wojskowych Służb informacyjnych.
    Sprawa związana jest ze śledztwem, jakie w sprawie ujawnienia ściśle
    tajnych dokumentów (w tygodniku „Wprost’) prowadzi stołeczna
    prokuratura. Z powodu decyzji Komorowskiego postępowanie zostanie jednak umorzone.

    Prokuratorzy nie mają innego wyjścia, ponieważ kancelaria prezydenta odmówiła przekazania aneksu. Bez niego nie można sprawdzić, czy informacje podane przez „Wprost” są prawdziwe

    — czytamy na stronach TVP Info, która opisała całą sprawę.

    Śledczy chcieli namówić urzędników Komorowskiego na ujawnienie
    aneksu, ale prezydent po prostu się nie zgodził. Bez porównania treści
    prokuratorzy nie mogą orzec, czy materiał opublikowany przez tygodnik to
    ściśle tajne dokumenty z aneksu.

    Kancelaria Komorowskiego odmówiła już udostępnienia aneksu, gdy chodziło o sprawę Wojciecha Sumlińskiego.

    Według „Wprost” z dokumentów wynika m.in., że autorzy aneksu zbierali
    „haki” na Bronisława Komorowskiego. W dokumentach nazwisko
    Komorowskiego ma się pojawiać trzykrotnie. Weryfikatorzy mieli mu
    przypisywać patronat nad podejrzaną fundacją wyłudzającą dotacje Wojskowej Akademii Technicznej, używanie materiałów WSI do niszczenia podwładnych. Sugerowały także kontakty byłego ministra obrony z międzynarodowymi handlarzami bronią

    — czytamy.

    Tajemnice aneksu do raportu WSI pozostaną nierozwikłane




    Śledztwo w sprawie wycieku ściśle tajnych dokumentów z aneksu o likwidacji WSI do tygodnika...



    Maryla

    ------------------------------------------------------

    Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

     

    avatar użytkownika Maryla

    124. DYKTATURA- Aleksander

    DYKTATURA- Aleksander Scios

    Jeśli lokator Belwederu tak szybko przyswoił literackie określenie i systematycznie piętnuje Polaków za „odmęty szaleństwa”, mamy do czynienia z sytuacją poważną i niebezpieczną. W swojej politycznej karierze Bronisław Komorowski tylko raz sięgnął po zarzut „szaleństwa”, co pozwala przypuszczać, że waga obu spraw musi być podobna.
    19 lutego 2007 roku, w wywiadzie dla radia TokFM ówczesny wicemarszałek Sejmu nazwał sporządzenie Raportu z Weryfikacji WSI oraz proces likwidacji tej służby „szaleństwem politycznym". W tym samy dniu, jego partyjny kamrat D. Tusk powtórzył w wywiadzie dla PR: „autorzy raportu o WSI mają szaleństwo w oczach”.
    Nietrudno zauważyć, że już po dwóch dniach od opublikowania Raportu, politycy Platformy biegle przyswoili wspólny „gryps” i umiejętnie powtarzali wyuczone formułki.
    Ponieważ lokator Belwederu nie należy do mocarzy intelektu i toczy, zwykle przegrane, potyczki ze słowem (może dlatego z sieci znikają wywiady radiowe BK z lat 2005-2008), domyślam się, że szereg bardziej złożonych pojęć i określeń używanych w wystąpieniach tego pana, jest efektem wytężonej pracy sztabu doradców i kancelistów.
    Tak nerwowa, a zarazem arogancka reakcja Komorowskiego na zarzut fałszowania wyborów, nie jest z pewnością dziełem przypadku i nie podzielam opinii, w których mówi się o efekcie „strachu i paniki” w obozie władzy. Od 2010 roku nie było powodu, by reżim musiał okazywać takie emocje.
    Jeśli polityczny patron WSI sięga po epitet „odmętów szaleństwa”, nazywa zarzuty o fałszowaniu wyborów „podkładaniem ładunku wybuchowego”, a narrację tę natychmiast powiela jego doradca – wskazuje to raczej na rozmyślne budowanie atmosfery zastraszenia i kreowanie przekazu, który posłuży do rozstrzygnięć konfrontacyjnych.
    Przyjmując, że nie mamy do czynienia z irracjonalnym słowotokiem, lecz reakcją w pełni kontrolowaną, trzeba wziąć pod uwagę, że konsekwencją zarzutu „szaleństwa politycznego” z roku 2007, była m.in. zapowiedź „rozliczenia” za likwidację WSI. Padła ona z ust Komorowskiego w kwietniu 2007 roku, gdy w rozmowie z J.Osieckim polityk PO wyznał: „Po zmianie władzy rozliczymy za raport o WSI”.
    Zapowiedź została zrealizowana, o czym świadczyły czystki w służbach specjalnych, nagonka na członków Komisji Weryfikacyjnej, reaktywacja wpływów środowiska WSI, procesy i oskarżenia wobec Antoniego Macierewicza, a wreszcie – afera marszałkowa i jej tragiczne następstwa.
    Dzisiejsze słowa Komorowskiego trzeba odczytywać w kontekście umacniania reżimu prezydenckiego – nie tylko poprzez kreowanie rozlicznych kombinacji operacyjnych, czy tworzenie tzw. rządu E. Kopacz, ale narzucanie rozwiązań legislacyjnych w obszarze bezpieczeństwa oraz oddziaływanie na ośrodki propagandy. To, co płynie z Kancelarii Prezydenta staje się obowiązującym „prawem” i głównym przekazem reżimu i przez najbliższe lata będzie decydowało o konkretnych posunięciach władzy.
    Warto zauważyć, że swoimi wystąpieniami lokator Belwederu nie tylko potwierdza zamysł dyktatury prezydenckiej, ale odsłania jej rolę w zdarzeniach związanych z przebiegiem wyborów samorządowych. To nie przypadek, że kilka miesięcy przed wyborami prezydenckimi, właśnie z Belwederu dochodzi najgłośniejszy zgiełk i niewybredne połajania. Zastraszenie Polaków i zmuszenie do milczenia w sprawie fałszerstw wyborczych leży w interesie tych, którzy z mamideł „demokracji III RP” uczynili fundament swoich rządów i chcą je kontynuować przez kolejne lata.
    Dzisiejsza „odwaga” Komorowskiego w piętnowaniu Polaków, ma oczywiście swoje uzasadnienie, bo polityk PO doskonale wie, że nie spotka się z mocną reakcją środowisk opozycyjnych, a tym bardziej, nie będzie atakowany przez „wolne” media.
    Choć środowiska te mogłyby przeprowadzić skuteczną kampanię i przez najbliższe miesiące pokazać Polakom prawdziwy obraz lokatora Belwederu (a tym samym zablokować mu drogę do drugiej kadencji), spodziewam się raczej trwożliwego milczenia lub krytyki na poziomie „merytoryczności” kandydata Dudy. Nie warto wierzyć, byśmy poznali kulisy procesu w sprawie afery marszałkowej lub dowiedzieli się o przyczynach odmowy przekazania prokuraturze aneksu do Raportu z Weryfikacji WSI. Nie ma też polityków ani publicystów, którzy powiedzieliby Polakom, że tylko pozbawienie Komorowskiego prezydentury daje cień szansy na zwycięstwo wyborcze i autentyczną demokrację. Nie słaby i bezwolny „rząd” E. Kopacz jest przeszkodą na tej drodze, lecz lokator Belwederu i ludzie wokół niego skupieni.
    W ramach działalności opozycji, mamy tu do czynienia z kolejnym paradoksem. Bo choć hasło - „Komorowski musi odejść”, powinni dziś głosić wszyscy piewcy i naprawiacze „demokracji III RP” – próżno oczekiwać takiego postulatu. Stwarza to sytuację nie tylko mętną i politycznie dwuznaczną, ale ujawnia zakres owej opozycyjności i pokazuje, z jak niebezpiecznym zjawiskiem mamy do czynienia.
    Brak takiego postulatu może sugerować, że skrojona na miarę III RP opozycja i wtórujące jej „wolne” media, nie muszą obawiać się zarzutu „szaleństwa” i „podkładania bomby”. Antydemokratyczna dyrektywa Belwederu wytycza dość wyraźną granicę: tego, co dozwolone do czasu wyborów prezydenckich i tego, co zakazane przez kolejne pięć lat.

    http://bezdekretu.blogspot.com/2014/12/dyktatura.html



    Sumliński: Zapytam Komorowskiego o jego związki z WSI


    „Komorowski miał świadomość, że jeden z jego rozmówców może być związany z rosyjskim wywiadem”.


    Maryla

    ------------------------------------------------------

    Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

     

    avatar użytkownika Maryla

    125. Relacja z kolejnej rozprawy Wojciecha Sumlińskiego (11.12.2014)

    http://solidarni2010.pl/29673-relacja-z-kolejnej-rozprawy-wojciecha-suml...

    Przedstawiam Państwu kolejną relację z procesu, w którym Prokuratura, powołując się na art.230 par.1 kodeksu karnego, oskarża dziennikarza śledczego Wojciecha Sumlińskiego oraz byłego wysokiego funkcjonariusza kontrwywiadu PRL, płk.Aleksandra L., o rzekomą płatną protekcję podczas weryfikacji żołnierzy WSI, prowadzonej przez komisję pod przewodnictwem Antoniego Macierewicza. Rozprawie przewodniczył sędzia Stanisław Zdun, na rozprawę stawił się świadek Przemysław Wojciechowski, dziennikarz.

    Na pytanie Sądu, co świadek wie o toczącej się sprawie, Przemysław Wojciechowski wyjaśnił, że wie, czego dotyczy sprawa, t.j. zarzutu płatnej protekcji, ale na ten akurat temat nie posiada żadnej wiedzy, zna natomiast okoliczności tej sprawy, jak również obydwu oskarżonych, płk. Aleksandra L. oraz Wojciecha Sumlińskiego - płk. Leszka Tobiasza nie znał. Z Aleksandrem L. Poznał go Wojciech Sumliński, ok. 2004/5-go roku. Jako dziennikarz śledczy, wielokrotnie się z nim spotykał, omawiając różne sprawy dziennikarskie, przede wszystkim dotyczące służb specjalnych oraz zabójstwa gen. Marka Papały, ale podczas tych spotkań nie było mowy o sprawach związanych z płatną protekcją podczas weryfikacji żołnierzy WSI. Na pytanie mecenasa Waldemara Puławskiego, reprezentującego Wojciecha Sumlińskiego, czy świadek wykorzystał w jakichś publikacjach czy programach (świadek był wtedy dziennikarzem TVN - przyp.aut.) informacje pozyskane od Aleksandra L., Przemysław Wojciechowski odparł, że nie wykorzystywał nagrań ze spotkań z płk. Aleksandrem L., ale uzyskane podczas tych spotkań informacje mógł wykorzystać w swojej pracy dziennikarskiej. Świadek rejestrował wiele spotkań ze swoimi rozmówcami, ale zawsze za obopólną zgodą - mógł więc też zarejestrować spotkania z Aleksandrem L. Na pytanie mecenasa Puławskiego, czy w takim razie płk. Aleksander L. również rejestrował spotkania ze świadkiem, Przemysław Wojciechowski stwierdził, że nie ma wiedzy na ten temat. Przyznał, że rozmawiał o tych nagraniach z Wojciechem Sumlińskim, ale ani żadne służby, ani prokuratura, nie zwracały się do niego o udostępnienie tych nagrań.

    Na pytanie Wojciecha Sumlińskiego, dlaczego płk. Aleksander L. spotykał się i odbywał rozmowy ze świadkiem, Przemysław Wojciechowski odparł, że nie potrafi na to pytanie udzielić odpowiedzi. Następnie Wojciech Sumliński zapytał świadka, czy przypomina sobie spotkanie z Aleksandrem L., w początkach 2008-go roku, które dotyczyło prokuratury. Przemysław Wojciechowski nie wykluczył, że takie spotkanie się odbyło, bowiem w tamtym czasie spotykał się z Aleksandrem L. dość często, raz na dwa tygodnie czy raz na miesiąc. Dzisiaj odnosi wrażenie, że Aleksander L. wspominał wtedy o jakichś sprawach prokuratorskich i był zaniepokojony, ale z uwagi na upływ czasu, nie potrafi sobie przypomnieć szczegółów. Na pytanie Sądu, kogo miałyby dotyczyć te sprawy prokuratorskie, świadek odpowiedział, że z dzisiejszej perspektywy wydaje mu się, że właśnie płk. Aleksandra L.

    Wojciech Sumliński, kontynuując ten wątek, zapytał świadka, czy pamięta, aby Aleksander L. mówił podczas tej rozmowy, w kontekście prokuratury, "muszę im coś dać, bo inaczej mnie zaj...(słowo niecenzuralne)", ale Sąd uchylił to pytanie, pytając w zamian świadka, czy Aleksander L. podczas rozmów ze świadkiem mówił o jakichś oczekiwaniach procesowych. Przemysław Wojciechowski wyjaśnił, że nie pamięta, ale nie może tego wykluczyć, przy czym między nim a Aleksandrem L. nie było jakiegoś dialogu w kwestii weryfikacji WSI, ponieważ sprawa ta nie była ona w kręgu jego zainteresowań. Nie jest również w stanie ocenić, jaki był stopień zaniepokojenia Aleksandra L., ponieważ nie utrzymywał z nim aż tak bliskich relacji, natomiast zaniepokojenie Aleksandra L. mogło wynikać ze sprawy zabójstwa gen. Marka Papały, w której Aleksander L. miał ponoć występować jako świadek. Na pytanie Sądu, w której ze spraw sądowych, dotyczących zabójstwa gen. Papały, płk. Aleksander L. miał być świadkiem, Przemysław Wojciechowski odparł, że nie wie, czy w ogóle był świadkiem, ale ma wiedzę, że jego nazwisko występowało w aktach sprawy dotyczących zabójstwa generała Papały.

    W swoim kolejnym pytaniu Wojciech Sumliński zapytał świadka, czy pamięta okoliczności spotkania w kwietniu 2008 r. z człowiekiem, przedstawionym mu przez Aleksandra L., który jakoby miał posiadać jakieś informacje o związkach Antoniego Macierewicza z wywiadem rosyjskim. Przemysław Wojciechowski odparł, że przypomina sobie takie spotkanie, choć nie pamięta jego daty, podczas którego przedstawiony mu przez Aleksandra L. człowiek rzeczywiście utrzymywał, jakoby miał wiedzę o spotkaniach Antoniego Macierewicza ze służbami - uznał jednak, że wątek rosyjski w kwestii osoby Antoniego Macierewicza jest kompletnie niewiarygodny. Wojciech Sumliński chciał się także dowiedzieć, czy w takim razie człowiek ten, lub sam Aleksander L., mieli jakieś oczekiwania wobec świadka, co do sposobu wykorzystania przekazanych mu nt. Antoniego Macierewicza informacji, ale obrońca Aleksandra L. wniósł o uchylenie tego pytania, jako nie związanego ze sprawą. Zasadności tego pytania bronił mecenas Puławski, który stwierdził, że odpowiedź na to pytanie jest ważna w kontekście weryfikacji wiarygodności płk. Aleksandra L. Sąd dopuścił pytanie - świadek wyjaśnił, że jego rozmówcy nie nalegali, bo nie musieli, wiadomo było przecież, że jest dziennikarzem, ale on sam zlekceważył te informacje w sensie zawodowym. Poruszył jednak tę sprawę podczas jednego ze swoich spotkań dziennikarskich z Antoniem Macierewiczem, a także poinformował o niej swojego współpracownika, Witolda Gadowskiego.

    Następnie Wojciech Sumliński zapytał świadka, czy wie, w jakim kontekście o rzekomych związkach Antoniego Macierewicza z rosyjskimi służbami, pojawia się nazwisko Bartłomieja Sienkiewicza. Na pytanie Sądu, do czego zmierza to pytanie, Wojciech Sumliński wyjaśnił, że Przemysław Wojciechowski na bazie tych informacji o rzekomej agenturalnej przeszłości Antoniego Macierewicza, nie zrobił żadnego reportażu, natomiast informacje te pojawiły się w Ośrodku Studiów Wschodnich, u Bartłomieja Sienkiewicza. Świadek odparł, że wie o tym, ale nie wie, jakim kanałem dotarły one do Bartłomieja Sienkiewicza, a on sam go osobiście nie zna. Przemysław Wojciechowski dodał jeszcze, że nie pamięta, czy podczas przesłuchania w Prokuraturze były poruszane wątki, o które pyta go Wojciech Sumliński i czy został przez prokuratorów pouczony o obowiązku zachowania tajemnicy dziennikarskiej.

    W tym momencie o głos poprosił Aleksander L., który, za zgodą Sądu, wygłosił oświadczenie. Stwierdził w nim, że w czasie kontaktów z Przemysławem Wojciechowskim nie było między nimi żadnych rozmów o prokuraturze, a on sam miał pierwszy kontakt z prokuraturą w dn. 13.05.2008 r., kiedy został zatrzymany. Aleksander L. oświadczył także, że jest pomówieniem, jakoby robił jakieś prowokacje wobec Wojciecha Sumlińskiego czy Antoniego Macierewicza.

    Na oświadczenie Aleksandra L. odpowiedział, również oświadczeniem, Wojciech Sumliński, który stwierdził, że Aleksander L. przeczy samemu sobie, bowiem kiedy odpowiadał na jego pytania dwa lata temu, to wtedy mówił, że wdał się w niebezpieczną grę z Prokuraturą i miał pretensje do dzisiejszego świadka, Przemysława Wojciechowskiego, o ujawnienie tajemnicy dziennikarskiej.

    Po tych oświadczeniach Sąd odczytał zeznania Przemysława Wojciechowskiego złożone w postępowaniu przygotowawczym. Wynika z nich, że Wojciecha Sumlińskiego zna na gruncie zawodowym, uważa za fachowego dziennikarza i wydaje mu się absurdalne posądzanie go o korupcję. W październiku 2008 r. odwiedził Wojciecha Sumlińskiego w szpitalu, rozważał wtedy z nim hipotezę, czy Aleksander L. jest prowokatorem. Co do spotkań z płk. Aleksandrem L. - Aleksander L. wypowiadał się negatywnie o Antonim Macierewiczu i oskarżał go o agenturalność na rzecz służb rosyjskich, a także przygotował Przemysławowi Wojciechowskiemu spotkanie z człowiekiem, który miał posiadać nt tej rzekomej agenturalności jakieś informacje. Informacje te miały również dotrzeć do Bartłomieja Sienkiewicza. Podczas rozmowy w lutym 2008 roku Aleksander L. miał mu powiedzieć, że ktoś go nagrał, gdy rozmawiał o Aneksie i nagranie to może zostać upublicznione. Przemysław Wojciechowski wiedział również, że Aleksander L. współpracuje z ABW w sprawie zabójstwa gen. Papały. W swoich kontaktach z płk. Aleksandrem L. starał się zachowywać ostrożność.

    Świadek potwierdził swoje zeznania z Prokuratury, dodając, że w rozumieniu prawa prasowego, Aleksander L. nie był jego informatorem - rozmowy z nim odbywał na zasadach konsultacji. Jeśli chodzi o kwestię nagrania rozmowy o Aneksie, świadek nie potrafił sobie przypomnieć, czy to Aleksander L. został nagrany, czy też to Aleksander L. nagrywał, a samą rozmowę na ten temat przypomina sobie mgliście, tym bardziej, że nie do końca miał wiedzę w tym temacie. Na pytanie mecenasa Puławskiego, czy rozmowy z płk. Aleksandrem L. odbywały się przy alkoholu, świadek zaprzeczył. Odnosząc się do kwestii współpracy Aleksandra L. z ABW w sprawie zabójstwa gen. Marka Papały, świadek powiedział, że nie wie, w jakiej roli Aleksander L. tam występował - wówczas rozumiał, że jest to rola świadka. Przemysław Wojciechowski powiedział również, że w jego opinii, Wojciech Sumliński nie miał nic wspólnego z korupcją, a sam skład ławy oskarżonych świadczy o tym, że hipoteza ta (prokuratury - przyp. aut.) jest błędna.

    Sąd odczytał jeszcze jeden, krótki, fragment zeznań złożonych przez świadka w Prokuraturze, z którego wynika, że świadek nie kontaktował się już później z Aleksandrem L. (po jego zatrzymaniu - przyp.aut.), a także, że jeśli miałby jakieś informacje w tej sprawie, które podlegają pod tajemnicę dziennikarską, to odpowiadając na takie pytania, które byłyby nią objęte, odpowiadałby, że nie może na nie odpowiedzieć, a nie, że nie wie.

    Na koniec Przemysław Wojciechowski dodał jeszcze, że nie istniało coś takiego, jak handel Aneksem - według niego było to niemożliwe.

    Kolejna rozprawa odbędzie się w dniu 18 grudnia 2014 r. o godz. 10:00 w Pałacu Prezydenckim na Krakowskim Przedmieściu - wyjaśnienia przed Sądem będzie składał Prezydent Bronisław Komorowski. Niestety, udział w tej rozprawie, tak dla publiczności, jak i dla mediów, jest ograniczony i jest możliwy tylko na podstawie kart wstępu, przyznanych przez Prezesa Sądu Rejonowego dla Warszawy Woli.

    Po rozprawie w Pałacu Prezydenckim przewidziane są jeszcze dwie kolejne rozprawy: w dn. 11.02.2015 r. o godz. 10:00 (informacja w sali nr 354) oraz w dn. 03.03.2015 r. o godz. 10:00 w sali 24 - być może będzie to ostatnia rozprawa w toczącym się procesie, choć do rozpoznania zostały jeszcze wnioski Wojciecha Sumlińskiego o przeprowadzenie rozpraw z wyłączeniem jawności, podczas których mieliby zostać ponownie przesłuchani m.in. Antoni Macierewicz oraz Krzysztof Bondaryk.

    Uprzejmie proszę Szanownych Czytelników tej relacji, aby w ewentualnych komentarzach posługiwać się imieniem i inicjałem nazwiska, współoskarżonego w tym procesie wraz z dziennikarzem Wojciechem Sumlińskim, byłego wysokiego oficera kontrwywiadu PRL, Aleksandra L., ponieważ nie wyraził on zgody na podawanie w relacjach z procesu swoich danych osobowych ani na publikowanie swojego wizerunku.

    relację przygotował bloger „ander”

    Maryla

    ------------------------------------------------------

    Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

     

    avatar użytkownika Maryla

    126. Czerska i okolice

    Rozprawa w Pałacu Prezydenckim i "syntetyczne" pytania. Tak będzie zeznawał Komorowski

    Bronisław Komorowski będzie zeznawał jako
    świadek w procesie dziennikarza Wojciecha Sumlińskiego i b. oficera WSI
    płk. Aleksandra L. oskarżonych o płatną protekcję przy weryfikacji b.
    żołnierza WSI. Rozprawa odbędzie się w Pałacu Prezydenckim 18 grudnia.

    Sąd Rejonowy dla Warszawy-Woli wprowadził
    specjalne przepustki dla chcących brać udział w rozprawie dziennikarzy
    oraz dla publiczności. W sumie ma to być niespełna 30 osób. Ogłaszając w
    listopadzie br. takie przesłuchanie, sędzia Stanisław Zdun powiedział,
    że prezydent poprosił sąd, aby - ze względu na "bezpieczeństwo i
    obowiązki służbowe" - rozprawa odbyła się w Kancelarii Prezydenta. - Pan
    prezydent ma czas do końca dnia - dodał sędzia, prosząc strony
    postępowania o przygotowanie "syntetycznych pytań" do głowy państwa jako
    świadka.

    Prezydent podlega innym regułom niż każdy obywatel


    Żaden przepis prawa nie reguluje tak wyjątkowej sytuacji, jak
    zeznania prezydenta RP w roli świadka. Nie podlega on bowiem rygorom
    takim, jak każdy inny obywatel, który - wezwany przed sąd - musi się
    stawić. Od woli prezydenta zależy zarówno stawiennictwo, jak i jego
    forma - np. może on zaprosić sąd do swej siedziby.W 2006 r. Lech Kaczyński - jako pierwszy urzędujący prezydent RP -
    stawił się w sądzie jako świadek. Zeznawał wtedy w procesie płk. SB i
    UOP Jana Lesiaka, oskarżonego w sprawie inwigilacji prawicy przez UOP w
    latach 90. Sprawę umorzono z powodu przedawnienia. W 2000 r. prezydent
    Aleksander Kwaśniewski stawił się w Sądzie Lustracyjnym, który lustrował
    go z urzędu jako kandydata w ówczesnych wyborach na prezydenta RP.

    Wzięli łapówkę za pozytywną weryfikację?


    Proces Sumlińskiego i L. - którym grozi do ośmiu lat więzienia -
    toczy się od 2011 r. i jest na końcowym etapie. Już na początku
    wskazywano, że możliwe będzie złożenie zeznań przez prezydenta
    Komorowskiego, który zeznawał w śledztwie, będąc jeszcze marszałkiem
    Sejmu. Prezydent ma zeznawać na wniosek prokuratury, która dopisała go
    do listy świadków już w akcie oskarżenia, gdy nie był jeszcze głową
    państwa. Pierwotnie termin złożenia zeznań przez prezydenta był
    wyznaczony na wrzesień br., ale wtedy Komorowski przebywał z wizytą w
    Niemczech.

    W grudniu 2009 r. Sumliński (który w
    wypowiedziach dla mediów występuje pod pełnym nazwiskiem) i L. zostali
    oskarżeni przez warszawską prokuraturę apelacyjną o powoływanie się od
    grudnia 2006 do stycznia 2007 r. na wpływy w Komisji Weryfikacyjnej WSI i
    podjęcie się - w zamian za 200 tys. zł - załatwienia pozytywnej
    weryfikacji oficera WSI płk. Leszka T. Ten oficer tajnych służb wojska
    jeszcze z PRL ostatecznie został negatywnie zweryfikowany.

    Sumliński się nie przyznaje


    Śledztwo zainicjował Leszek T., który nagrywał rozmowy z płk. L.
    i Sumlińskim. W listopadzie 2007 r., po przegranych przez PiS
    wyborach zawiadomił o sprawie ówczesnego marszałka Sejmu Bronisława
    Komorowskiego, który poinformował o niej ABW. Śledztwo trwało od grudnia
    2007 r. W maju 2008 r. ABW przeszukała mieszkania członków Komisji
    Weryfikacyjnej WSI Piotra Bączka i Leszka Pietrzaka.


    Sprawa nabrała rozgłosu w mediach w lipcu 2008 r. gdy sąd - po
    uwzględnieniu zażalenia prokuratury - zdecydował o aresztowaniu
    Sumlińskiego. Dzień później dziennikarz próbował popełnić samobójstwo w
    jednym z warszawskich kościołów. Po tym zdarzeniu odstąpiono od jego
    aresztowania. Aresztowany był natomiast płk L.

    Sumliński,
    nie przyznaje się do winy. Twierdzi, że była to prowokacja T.
    wymierzona m.in. w Komisję Weryfikacyjną kierowaną przez Antoniego
    Macierewicza. W mediach zwracał uwagę na prowadzone przez siebie
    dziennikarskie śledztwa i sugerował, że "mógł się tym narazić wielu
    osobom". Media ponownie nawiązywały do tej sprawy w 2012 r., kiedy zmarł
    Leszek T., mający zeznawać w procesie. Prokuratura podawała, że
    przyczyną śmierci T. była niewydolność krążenia. Śledztwo w sprawie jego
    śmierci umorzono.

    http://www.tokfm.pl/Tokfm/1,103085,17128582,Rozprawa_w_Palacu_Prezydenck...

    Niebywałe! Chcą zakneblować Sumlińskiego

    „Grożono mi procesem, jeśli odważę się zapytać prezydenta o kwestie kluczowe”.

    Rośnie napięcie związane z przesłuchaniem Bronisława Komorowskiego w śledztwie dot. płatnej protekcji przy weryfikacji WSI. Jeden z oskarżonych w tej sprawie, dziennikarz Wojciech Sumliński alarmuje, że jest szantażowany przez śledczych.

    „Grożono mi procesem, jeśli odważę się zapytać prezydenta o kwestie kluczowe w procesie” – powiedział Wojciech Sumliński. Dziennikarza niedługo przed przesłuchaniem Bronisława Komorowskiego ws. afery marszałkowej wezwano do prokuratury Apelacyjnej w Warszawie.

    W czwartek 18 grudnia prezydent Bronisław Komorowski będzie zeznawał jako świadek w procesie dziennikarza Wojciecha Sumlińskiego i b. oficera WSI płk. Aleksandra L., oskarżonych o płatną protekcję przy weryfikacji b. żołnierza WSI Leszka T. Rozprawa odbędzie się w Pałacu Prezydenckim.

    „Grożono mi procesem, jeśli odważę się zapytać prezydenta o kwestie kluczowe w procesie. Mogę zapytać prezydenta, tylko o to, jak się nazywa. Mimo tego nie zamierzam odstąpić od pytań, które są najistotniejsze w tym procesie” – powiedział dziennikarz.

    „Przed przesłuchaniem prezydenta kolportowane są w mediach nieprawdziwe informacje, jakoby to prokuratura chciała jego przesłuchania” – powiedział. Wyjaśnił, że prokuratura zgłosiła prezydenta na świadka równolegle z jego wnioskiem w 2008 r., ale potem wycofywała się. „Później robiła wszystko, żeby do zadania niewygodnych pytań prezydentowi nie doszło” – dodał dziennikarz.

    Mamy kolejny skandal?

    TK,Telewizjarepublika.pl

    Czytaj oryginalny artykuł na: http://www.stefczyk.info/wiadomosci/polska/niebywale-chca-zakneblowac-su...

    Maryla

    ------------------------------------------------------

    Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

     

    avatar użytkownika Maryla

    127. Prezydent przed sądem. Sąd odroczył sprawę do 11 lutego 2015 rok

    Prezydent przed sądem. Rozprawa w pałacu

    Prezydent przed sądem. Rozprawa w pałacu

    Prezydent Bronisław Komorowski zaczął zeznawać po
    godz. 10 jako świadek w procesie dziennikarza Wojciecha Sumlińskiego i
    b. oficera WSI płk. Aleksandra L., oskarżonych o płatną protekcję przy
    weryfikacji byłego żołnierza WSI. Rozprawa odbywa się w Pałacu
    Prezydenckim.

    Rolę sądowej sali pełni tzw. sala
    muszlowa na drugim piętrze pałacu. Obecni są tam dziennikarze oraz
    publiczność - uzyskali oni specjalne przepustki od Sądu Rejonowego dla
    Warszawy-Woli. Bezpieczeństwa pilnują oficerowie BOR.

    Sąd zgodził się na transmisję telewizyjną rozprawy.

    "Syntetyczne pytania"

    Ogłaszając
    w listopadzie br. takie przesłuchanie, sędzia Zdun powiedział, że
    prezydent prosił sąd, aby - ze względu na "bezpieczeństwo i obowiązki
    służbowe" - rozprawa odbyła się w Kancelarii Prezydenta.

    - Pan
    prezydent ma czas do końca dnia - mówił wtedy sędzia, prosząc strony
    postępowania o przygotowanie "syntetycznych pytań" do Bronisława
    Komorowskiego jako świadka.

    Żaden przepis prawa nie reguluje tak
    wyjątkowej sytuacji jak zeznania prezydenta RP w roli świadka. Nie
    podlega on bowiem rygorom takim jak każdy inny obywatel, który - wezwany
    przed sąd - musi się stawić. Od woli prezydenta zależy zarówno
    stawiennictwo jak i jego forma - np. może on zaprosić sąd do swej
    siedziby. Czwartkowa rozprawa to pierwszy taki przypadek.

    W 2006
    r. Lech Kaczyński - jako pierwszy urzędujący prezydent RP - stawił się w
    sądzie jako świadek. Zeznawał wtedy w procesie płk. SB i UOP Jana
    Lesiaka, oskarżonego w sprawie inwigilacji prawicy przez UOP w latach
    90. (sprawę umorzono z powodu przedawnienia). W 2000 r. prezydent
    Aleksander Kwaśniewski stawił się w Sądzie Lustracyjnym, który lustrował
    go z urzędu jako kandydata w ówczesnych wyborach na prezydenta RP.

    Fot. Republika / wPolityce.pl

    W kancelarii Prezydenta, naa wniosek
    głowy państwa, rozpoczęły się zeznania Bronisława Komorowskiego w
    sprawie afery marszałkowej, w której oskarżony jest dziennikarz Wojciech
    Sumliński. Świadek Komorowski ma spore problemy z pamięcią.

    Na wniosek Sumlińskiego prezydent złożył przysięgę, że będzie mówił
    „całą prawdę, niczego nie ukrywając”. Przysięga taka ma charakter
    formalny (bo za składanie fałszywych zeznań lub zatajanie prawdy i tak
    grozi do 3 lat więzienia - PAP). Sąd jest obowiązany odebrać ją od świadka, jeśli wnosi o to jedna ze stron procesu.

    Rolę sądowej sali pełni tzw. sala muszlowa na drugim piętrze Pałacu
    Prezydenckiego. Obecni są tam dziennikarze oraz publiczność -
    uzyskali oni specjalne przepustki od Sądu Rejonowego dla Warszawy-Woli. Bezpieczeństwa pilnują oficerowie BOR.

    Powiedział pan, że Aleksander L. oferował panu aneks. Kiedy aneksu

    — zapytał świadka Bronisława Komorowskiego Sumliński

    Jeszcze raz powtórzę, że była to sugestia raczej. Sugestia dotarcia do aneksu, bez żadnego łamania prawa.

    Kiedy świadek zapoznał się z aneksem?

    Nie pamiętam. Nie miałem potrzeby zapoznawania się z dokumentem.

    CZYTAJ WIĘCEJ: Komorowski przed sądem. Prezydent w czwartek zezna w sprawie Sumlińskiego

    Po odczytaniu zeznań Sumliński powiedział, że są znaczne różnice
    pomiędzy tym, co Komorowski powiedział w prokuraturze, a co mówi teraz.
    Sąd uchyla większość pytań.

    Tak właśnie działo się w serii pytań Sumlińskiego dotyczących posłanki PO - byłej burmistrz Nowego Dworu, która doprowadziła do spotkania Komorowskiego z byłym oficerem WSI - płk. Leszkiem Tobiaszem późną jesienią 2007 r.

    Sumliński zapytał następnie, czy świadek miał świadomość, że płk. Tobiasz to ten sam oficer, który brał udział w akcji szantażowania biskupa Juliusza Peatza?

    Wszystko co wiedziałem o pułkowniku zeznałem w prokuraturze

    — odpowiedział Komorowski.

    Sąd zaczął - na wniosek Sumlińskiego - ponownie odczytywać zeznania
    nieżyjącego już Leszka Tobiasza, ze względu na kolejne nieścisłości
    który „wyspecjalizował” się w inwigilowaniu Kościoła
    katolickiego, bo tym zajmował się jeszcze w WSW przed 1989 r.

    14.15

    Sąd odroczył sprawę do 11 lutego 2015 roku.



    14.12

    Zakończyło się przesłuchanie świadka Bronisława Komorowskiego.
    Sumliński wydał na zakończenie oświadczenie ws. zeznań prezydenta –
    zaznaczył w nim, że sprawa fundacji Pro Civili nigdy nie trafiła do
    sądu.



    Bronisław Komorowski wyszedł z sali.





    (TV Republika)



    14.07

    Komorowski: - Od dłuższego czasu wmawia się opinii publicznej na
    temat moich związków z oficerami WSI. To absurdalne zarzuty i
    oskarżenia. Moje kontakty z WSI zawsze były kontaktami wynikającymi ze
    zwierzchnictwa. Wynikały one z moich obowiązków z czasów MON
    .



    14:01

    Sąd uchyla kolejne pytania Wojciecha Sumlińskiego. Oskarżony pyta o
    znajomości ludzi z fundacji Pro Civili i świadka Komorowskiego.



    13.49

    - Czy świadek słyszał coś o fundacji Pro Civili, kiedy był ministrem obrony narodowej?
    - dopytuje Sumliński. Przewodniczący uchyla pytanie, bo nie ma związku
    ze sprawą. Wcześniej Sumliński zwrócił się do sądu o włączeniu do akt
    sprawy jego dziennikarskiego materiału dotyczącego fundacji Pro Civili.





    (TV Republika)



    13.46

    - W grudniu 2006 r. usiłowałem, jako dziennikarz Telewizji Polskiej,
    przeprowadzić wywiad ze świadkiem. Wywiad miał dotyczyć WSI. Świadek
    przyjął mnie przyjaźnie, jako dziennikarza Telewizji Polskiej, ale po
    pytaniu o Pro Civili, wyszedł z gabinetu
    . Zostaliśmy sami z ekipą - przypomniał w oświadczeniu Sumliński. - Staram się wskazać na pewien rodzaj współpracy między świadkiem Komorowskim a Leszkiem Tobiaszem - dodał.



    13.40

    - Czy świadek miał jakieś naciski ze strony WSW, czy byłych WSI? - pyta Sumliński. Przewodniczący uchyla pytanie.



    13:35

    Sumliński zadaje kolejne pytania. Komorowski zasłania się niewiedzą.

    - Czy świadek wiedział, że prokuratura prowadziła w stosunku do Leszka Tobiasza postępowania karne?

    - Nie.

    - Czy świadek wiedział, że pułkownik Tobiasz przygotowywał się do wyjazdu na placówkę w Uzbekistanie?

    - Nie, nie wiedziałem.



    13:31

    - Dlaczego pan formalnie nie powiadomił prokuratury - zapytał sędzia. - To uczyniła ABW. Uważałem, że wyczerpuje obowiązek obywatelski informując służby - odpowiedział Komorowski. - Gdyby ktoś chciał okraść sklep to powiadomiłbym policję. Jeśli w moim odczuciu chodziło bezpieczeństwo państwa powiadomiłem służby - dodał prezydent.



    13.21

    - Dlaczego świadek po tajnej naradzie nadal spotykał się z Leszkiem Tobiaszem i czego te spotkania dotyczyły - zapytał Sumliński.

    - Jeśli to są informacje tajne, może świadek odmówić odpowiedzi - pomógł Komorowskiemu sędzia. Ten jednak zdecydował się na odpowiedź.



    13:20

    Wojciech Sumliński mówi o tajnej naradzie z udziałem Grasia, Bondaryka i Tobiasza. - Wysoki Sądzie oskarżony wprowadził mnie w pewną konfuzję. Spotkałem się z Bondarykiem i Grasiem w moim biurze poselskim, a nie w gabinecie marszałka Sejmu - powiedział Komorowski.

     

    13:12

    - Ktoś tutaj kłamie. Bez konfrontacji nie wiem jak wyjaśnić
    sprzeczności w zeznaniach. Czy kłamie Graś, Bondaryk, Tobiasz czy
    Komorowski?
    - wydał oświadczenie Wojciech Sumliński.



    13.09

    - Czy ja mam precyzować pytania oskarżonego? – zapytał sędziego Komorowski po kolejnym pytaniu Sumlińskiego. - Jestem bezradny.

    - To ja jestem bezradny - wtrącił Sumliński.

    13.00
    - Bardzo trudno dowiedzieć się czegoś od świadka. Świadek albo odsyła do zeznań w prokuraturze, albo zasłania się niepamięcią. Proszę wysoki sąd, żeby jednak zdyscyplinował świadka – mówi Wojciech Sumliński.

    12.55
    Komorowski przerwał Sumlińskiemu. - Proszę o uniemożliwienie zadawania pytań, które insynuują moją rolę w zdobyciu aneksu - powiedział prezydent.

    12:53
    - Ja uważałem, że moja rola powinna się skończyć na poinformowaniu szefa komisji służb i koordynatora. To była moja wola. Jednak przeciągało się przejęcie pułkownika Tobiasza przez służby - powiedział Komorowski.

    12.50
    - Wedle mojej pamięci powiadomiłem Pawła Grasia (o wizytach Aleksandra L. i Leszka Tobiasza – przyp. red.) i chyba doszło do spotkania Bondaryka z Grasiem – powiedział Komorowski.
    - Dlaczego zdecydował się świadek na pośrednictwo Pawła Grasia? – dopytywał sąd.
    - Wydawało mi się to naturalne – odpowiedział prezydent.
    - Nic więcej nie pamiętam – odpowiada Komorowski na kolejne pytanie sądu dotyczące tego wątku.

    12.44
    - Czy świadek może odpowiedzieć, skąd wynikała zwłoka ze zgłoszeniem tego organom ścigania i dlaczego świadek zdecydował się na kolejne spotkania (z Leszkim Tobiaszem – przyp. red.)? - zapytał Komoroskiego sąd.

    12:41
    - Chciałbym pomóc. Ale nie dysponuje lepszą pamięcią niż wtedy - powiedział Komorowski. Po raz kolejny Komorowski wskazuje, że to sąd i prokuratura ma ocenić czy jego zeznania są wiarygodne. - Które zeznania - pierwsze czy drugie zeznania świadka są prawdziwe - pyta Sumliński.

    12.38
    - Nie mogę wydobyć od świadka odpowiedzi na najprostsze pytania, czy świadek mówi prawdę w pierwszych, czy drugich zeznaniach. Nie mogę dowiedzieć się odpowiedzi na proste pytania od prezydenta Polski - oświadczył Sumliński.

    12:36
    - Nie dysponuje lepszą wiedzą niż to co zeznałem w prokuraturze - oświadczył świadek Komorowski.

    12:30
    Sąd wznowił obrady. Wojciech Sumliński wykazuje sprzeczności w zeznaniach Bronisława. - Czy pierwsze było spotkanie z Tobiaszem czy z L. - pyta Sumliński. - To do wysokiego sądu należy stwierdzenie czy moje zeznania są spójne. W tym czasie to było jedno z bardzo wielu wydarzeń. Dla mnie jest istotna sekwencja zdarzeń - odpowiedział Komorowski.

    12:01
    Sędzia zarządził przerwę do godziny 12.20.

    12:00
    - Przeczytane zostały dwa zeznania? Czy nie widzi pan sprzeczności w terminach spotkań? W jedynym pojawia się październik, w drugim listopad - mówi adwokat oskarżonego. - Zeznawałem z najlepszą wolą. Dopuszczam jednak możliwość błędu. Mogłem błędnie zapamiętać niektóre daty. Podtrzymuje złożone zeznania - powiedział Komorowski.

    11.55
    - Tak zeznawałem - potwierdził po odczytaniu zeznań Komorowski. - Dla mnie ta sprawa naprawdę nie była priorytetowa - dodał. Nie wykluczył też możliwości, że jego zeznania nie znajdą potwierdzenia w zeznaniach innych świadków.

    11.42
    Sędzia po raz kolejny odczytuje wcześniejsze zeznania Komorowskiego, ws. rozmów ówczesnego marszałka z Leszkiem Tobiaszem.

    11:39
    Czy świadek podtrzymuje że po raz pierwszy spotkał pułkownika Tobiasza po raz pierwszy 21 listopada 2007 roku? - zapytał Sumliński. - Podtrzymuje to co powiedziałem w prokuraturze - odpowiedział Komorowski. Sumliński poprosił, żeby sędzia odczytał protokół z zeznań Komorowskiego.

    11:37
    - Do kogo powinien się zgłosić poseł kiedy jest świadkiem przestępstwa - pyta Sumlinski. - Każdy postępuje jak uważa. Ja postąpiłem jak postąpiłem. Wtedy zachodziło zagrożenie bezpieczeństwa państwa - powiedział Komorowski.

    11.25
    Sumliński: - Czy świadek miał świadomość, że Tobiasz był szantażystą biskupa Paetza? - Wszytko co wiedziałem o pułkowniku zeznałem w prokuraturze - powiedział Komorowski.

    11.21
    - Zeznania świadka są sprzeczne z zeznaniami Zakrzewskiej - oświadczył Sumliński. Sąd: - W tej chwili nie prowadzimy konfrontacji.

    11.19
    – Czy świadek wie, w jakich okolicznościach Jadwiga Zakrzewska została wiceministrem w Ministerstwie Obrony Narodowej? – dopytał Sumliński.
    Sąd uchylił pytanie.

    11:15
    - Kto zorganizował spotkanie z pułkownikiem Tobiaszem? Czy to była poseł Jadwiga Zakrzewska? - zapytał Sumliński. - Tak to była poseł Zakrzewska - odpowiedział Komorowski.

    11:12
    Komorowski zasłania się zeznaniami złożonymi w prokuraturze. Nie odpowiada na kolejne pytania Sumlińskiego. - Podtrzymuje zeznania - powtarza ciągle Komorowski.

    11.09
    Wojciech Sumliński zadał kolejne pytanie. Sąd pouczył go, żeby formułował je prościej, bo są zbyt złożone.

    11.05
    Sumliński zapytał, czy w zeznaniach kłamie Paweł Graś czy Bronisław Komorowski. Sąd uchylił pytanie jako „niestosowne”.

    11:04
    - Czy to, co świadek powiedział dziś jest prawdą, czy to co dziś zeznał? - zapytał Sumliński. - Nie widzę sprzeczności. Ja wyraziłem wstępnie zainteresowanie jego propozycją, żeby go nie spłoszyć - powiedział Bronisław Komorowski.

    10:59
    Na kolejne pytania Komorowski zaznacza, że nic nie pamięta i nie chcę się pomylić. Wojciech Sumliński wykazuje sprzeczności w protokole z zeznań Komorowskiego w prokuraturze, a dzisiejszymi zeznaniami. Prezydent nie widzi żadnych sprzeczności.

    10:58
    Prawdopodobnie czytałem aneks do raportu WSI - powiedział świadek Komorowski.

    10:55
    - W rozmowie z T. przewijał się jakiś pośrednik - zapytano świadka. - To co zapamiętałem przekazałem prokuraturze. Z całym szacunkiem ja miałem państwo na głowie. Nie mam żadnych dodatkowych informacji. Nie pamiętam nic więcej - powiedział Komorowski.

    10.45
    Sąd odczytuje wcześniejsze zeznania prezydenta.

    10.41
    Już po pierwszych odpowiedziach prezydenta Sumliński zwrócił się do sądu, że pojawiają się w nich rozbieżności i poprosił o odczytanie protokołu z wcześniejszych zeznań świadka Komorowskiego.

    10.37
    Pytania Bronisławowi Komorowskiemu zadaje Wojciech Sumliński. - Aleksander L. obiecał świadkowi aneks. Czy dostarczył Aneks? - zapytał dziennikarz. - To była sugestia, że może dostarczyć - odpowiedział Bronisław Komorowski.

    10.32
    Prezydent oświadczył, że podtrzymuje zeznania złożone w prokuraturze. - Zdziwiła mnie sugestia Aleksandra L., gdyż jako marszałek Sejmu miałem dostęp do tajnego aneksu - powiedział Komorowski.

    10.28
    Komorowski rozpoczął składanie zeznań.

    10.25
    Bronisław Komorowski złożył przysięgę przed sądem. Sędzia zapytał prezydenta, czy wie, w jakiej sprawie zeznaje, a następnie poprosił, aby dokładnie opowiedział, co wie na ten temat.

    10.15
    Złożono wnioski o transmisję rozprawy i możliwość jej rejestracji.

    10.05
    Jako pierwszy głos zabrał Wojciech Sumliński. – Jak mam się zwracać do świadka, czy jest to świadek, czy mam się zwracać w sposób inny – zapytał sądu Sumliński.

    Sędzia odpowiedział, że ma się to odbywać „zgodnie z zasadami szacunku” i dodał, iż Bronisław Komorowski występuje dziś jako świadek.
    http://niezalezna.pl/62487-przesluchanie-bronislawa-komorowskiego-relacjaPictures/2014/12/18/Macierewicz.Jpg


    Macierewicz: Aneks powinien zostać upubliczniony. Polacy mają
    prawo wiedzieć, jakich dokumentów przeraził się prezydent.

    "Jeśli cały ten dokument, w przekonaniu
    Bronisława Komorowskiego, jest wymierzony przeciwko niemu, to
    rzeczywiście prezydent ma się czego obawiać".

    Sprawa dotyczy płatnej protekcji przy weryfikacji WSI. Co mogą nam powiedzieć zeznania Prezydenta RP w tej sprawie?

    Antoni Macierewicz: Mamy dopiero wstępną fazę tego
    przesłuchania. Jak zapowiada pan Sumliński, przygotował 200 pytań. To
    zapewne oznacza, że przesłuchanie nie skończy się dziś. Zapowiedziano
    już zresztą konfrontację Prezydenta Komorowskiego z innym świadkiem.
    Zapewne więc to będzie jeszcze trwało sporo. Obecnie znamy dopiero pewną
    cząstkę tych zeznań. Je należało będzie przeanalizować dogłębnie.
    Szczególnie, że mają charakter sensacyjny.

    Dlaczego sensacyjny? Co ważnego prezydent już powiedział?

    Prezydent, a wówczas poseł, Komorowski, powiedział, że w roku 2007 spotkał się z panem L., gdy jeszcze nie był marszałkiem Sejmu. Nie mógł mieć wtedy choćby nadziei na dostęp do aneksu raportu o WSI.
    Prezydent powiedział, że podżegał pana Lichockiego do nielegalnego
    zdobycia ściśle tajnego dokumentu, co do którego podejrzewał, że dotyczy
    jego samego. Prezydent powiedział to dziś jasno. To jest sytuacja,
    która kompromituje pana posła, marszałka, a dziś prezydenta
    Komorowskiego w sposób jednoznaczny.

    To jest aż tak oczywiste? Może jest jakieś korzystne dla prezydenta wytłumaczenie?

    Trudno o inną interpretację. Okazuje się przecież, że gdy prezydent
    zapoznał się z informacją, że można zdobyć aneks i powiedział, że
    jest tym zainteresowany, nie poinformował o ewidentnym przygotowywaniu
    przestępstwa żadnej właściwej do tego służby czy instytucji. Nie przekazał informacji ani kontrwywiadowi wojskowemu, ani ABW, ani prokuraturze. Prezydent poinformował o sprawie tylko Pawła Grasia, który był przewodniczącym komisji służb specjalnych.

    Czyli jednak coś zrobił w tej sprawie.

    Ale przecież pan Graś nie jest organem wymiaru sprawiedliwości, nie
    jest organem ścigania. Poseł Graś był kolegą prezydenta Komorowskiego z
    klubu parlamentarnego. W żaden sposób pan Graś nie miał możliwości
    zapobieżenia możliwości popełnienia przestępstwa. Pan Bronisław
    Komorowski przyznał się tym samym do popełnienia dwóch bardzo poważnych
    przestępstw w związku z całą sprawą. Jednak wiele spraw wciąż pozostaje
    niewyjaśnionych. Jest wiele niejasności, które nie zostały rozwiane w
    dniu dzisiejszym. One dotyczą dat spotykania się pana Bronisława Komorowskiego z funkcjonariuszami WSI, płk. Tobiaszem i płk. Lichockim. Jednak są i sensacyjne wątki w tym przesłuchaniu.

    O jakich wątkach Pan mówi? Co sensacyjnego powiedział Prezydent?

    Prezydent powiedział dwie ciekawe rzeczy. Mówił, że zapoznał się z
    aneksem do raportu jeszcze jako marszałek Sejmu. To wydaje mi się
    pomyłką pana prezydenta, który mówił zapewne, że „zapoznałby się”. Jako
    marszałek nie miał on przecież wglądu do aneksu, póki nie zostałby on
    ujawniony przez Prezydenta RP. To pewnie przejęzyczenie, ale tak właśnie sprawę relacjonuje PAP.
    Jednak już poważną sensacją jest drugi wątek. Bronisław Komorowski
    mówił, że nie może sobie przypomnieć, kiedy zapoznał się z aneksem.

    O czym ma to świadczyć?

    To rzecz niebywała. Przecież ten dokument jest od czterech lat, a
    przynajmniej powinien być, w sejfie prezydenta. Tam zostawił go
    prezydent Lech Kaczyński. Tylko prezydent ma obecnie prawo zapoznawać
    się z aneksem. Prezydent nie zgodził się przekazać go nawet sądowi na
    potrzeby procesu. Tłumaczył, że ten dokument jest wyłącznie do jego
    wglądu. Obecnie Bronisław Komorowski mówił, że nie wie kiedy
    się zapoznał z tym dokumentem.

    Mówił jednak, że wie, iż aneks jest wymierzony w niego. Może więc jednak czytał?

    Rzeczywiście, to również ma posmak sensacji. Prezydent mówił, że
    aneks jest dokumentem wymierzonym w niego. Przecież to jest 800 stron
    tekstu, tam są dokumenty, nazwiska, dane pokazujące przestępcze
    działania WSI. Jeśli cały ten dokument, w przekonaniu prezydenta Bronisława Komorowskiego, jest wymierzony przeciwko niemu, a jest tam mowa o
    setkach przestępstw, jest aktem oskarżenia przeciwko niemu, to
    rzeczywiście Prezydent Komorowski ma się czego obawiać. To pozwala
    lepiej zrozumieć jego ostatnie działania. Jego działania z ostatnich
    siedmiu lat, a głównie pięciu lat, są obecnie
    znacznie lepiej zrozumiałe.

    Co możemy lepiej obecnie zrozumieć?

    Lepiej rozumiemy, dlaczego tak się zachowywał, dlaczego działał z
    nieprawdopodobnym natężeniem złej woli. Robił wszystko, działał
    legalnie i nielegalnie, by zapoznać się z tym dokumentem i uniemożliwić
    jego opublikowanie, bądź go za wszelką cenę zdyskredytować. 800 stron
    dokumentów, wymierzonych, oskarżających pana Bronisława Komorowskiego.
    Tak powiedział on sam. Mówił to już po zapoznaniu się z tym aneksem.

    Z jakimi skutkami te stwierdzenia powinny się spotkać? Należałoby żądać głębszych wyjaśnień w tej sprawie?

    Należy obecnie żądać, by aneks został upubliczniony. Opinia
    publiczna ma prawo wiedzieć, jak wygląda ten swoisty akt oskarżenia
    przeciwko Bronisławowi Komorowskiemu. On ma prawo się bronić, ale Polacy mają prawo wiedzieć, jakie dokumenty gromadzone były przez WSI, których tak przeraził się Bronisław Komorowski.

    W na ile trudnej sytuacji jest obecnie Prezydent Komorowski? Czy ta sprawa może zakończyć karierę polityka ze szczytu władzy?

    Nie chcę się na ten temat wypowiadać. Jako człowiek
    odpowiadający za ten aneks skierowałem szereg spraw do postępowania
    prokuratorskiego. Pan premier Olszewski, który po mnie przejął
    kierownictwo komisją weryfikacyjną. Moje stanowisk jest jasne, zostało
    sformułowane, gdy kierowałem sprawy do prokuratury. Są tam materiały
    wskazujące na przestępczy charakter działań WSI i ludzi z nimi związanych.

    Wątek powiązań Prezydenta Bronisława Komorowskiego z WSI
    powraca w niektórych mediach dość często, ale nigdy nie został
    wyjaśniony i naświetlony w sposób wystarczający. O czym świadczy fakt,
    że wciąż nie znamy ważnych aspektów życia Prezydenta RP?

    To jest sytuacja, w której pana Prezydenta chroni cały aparat władzy. A od momentu, gdy Bronisław Komorowski przejął funkcję Prezydenta RP, to on ma w rękach wszystkie dowody. System prawny III RP, system
    sądowniczy jest z kolei tak słaby, że nie jest zdolny nawet go
    przesłuchać w normalnym trybie. Czyni się dla niego szczególne wyjątki i
    czyni się go osobą w tej sprawie uprzywilejowaną. To zupełnie inaczej
    niż w krajach demokratycznych, w których prezydenci zeznają w normalnych
    warunkach, a nie w swoim gabinecie…

    Rozmawiał Stanisław Żaryn

    Maryla

    ------------------------------------------------------

    Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

     

    avatar użytkownika Maryla

    128. Piotr Bączek: Komorowski

    Piotr Bączek: Komorowski zasłania się niepamięcią ws. WSI

    Prezydent Bronisław Komorowski zeznawał jako
    świadek w procesie dziennikarza Wojciecha Sumlińskiego i byłego oficera
    WSI płk. Aleksandra L., oskarżonych o płatną protekcję przy weryfikacji
    byłego żołnierza WSI. Rozprawa odbyła się w Pałacu Prezydenckim. 

    Piotr Bączek, były członek Komisji Weryfikacyjnej ds. WSI podkreślił,
    że prezydent zasłania się dziś pamięcią. Dodał, że Bronisław Komorowski
    próbował się wycofać z zeznań złożonych w 2008 roku. Wówczas to jasno
    stwierdził, że wyraził zainteresowanie pozyskaniem aneksu – tajnego
    dokumentu sporządzonego przez przewodniczącego Komisji Weryfikacyjnej.

    - Przyznał się, że podczas pierwszej rozmowy z jednym z
    prowokatorów – żołnierzem byłych Wojskowych Służb Specjalnych
    Aleksandrem L. wyraził zainteresowanie. Co więcej, po tej rozmowie
    Bronisław Komorowski nie powiadomił od razu organów ścigania,
    prokuratury. Kilkanaście dni zwlekał. Co więcej nie przekazał tej
    informacji o nielegalnych działaniach Aleksandra L. prokuraturze, tylko
    swoim kolegom partyjnym (Pawłowi Grasiowi, który przekazał tę informację
    nowemu szefowi ABW). Czyli kółko tak się zamyka i można powiedzieć, że
    prowadzono tę sprawę w taki sposób, aby obciążyć jedynie Komisję
    Weryfikacyjną, a później, jak się nie udało, red. Sumlińskiego –
    powiedział Piotr Bączek.

    Komorowski zeznawał w procesie Sumlińskiego

    Przez prawie 4 godziny prezydent Bronisław Komorowski
    zeznawał w czwartek jako świadek w procesie dziennikarza Wojciecha
    Sumlińskiego i b. oficera WSI płk. Aleksandra L., oskarżonych o płatną
    protekcję przy weryfikacji b. żołnierza WSI. Rozprawa odbyła się w
    Pałacu Prezydenckim.

    “Sekwencja wydarzeń robiła ogromne wrażenie” – mówił prezydent.
    Zeznał, że w okresie zmiany władzy jesienią 2007 r. zjawił się u niego
    oficer WSI płk Aleksander L. i zaoferował dotarcie do aneksu z raportu
    weryfikacji WSI – sugerował, że ma do niego dojście; nie wskazał swych
    źródeł.

    “Pomyślałem, że to dziwne, bo przecież i tak dostęp jako marszałek
    Sejmu do aneksu mam” – zeznał prezydent, który wtedy nie wykluczał, że
    to forma prowokacji i oględnie wypowiadał się wobec L., “by go nie
    spłoszyć”. Uznał L. za niebezpiecznego człowieka, który “chciał się
    wkraść w łaski nowej władzy”.

    Prezydent dodał, że krótko potem zjawił się u niego płk WSI Leszek
    T., który poinformował, że ma nagrania wiążące się z korupcją wokół
    komisji weryfikacyjnej WSI. “Nie chciałbym wnikać w motywy obu panów.
    Pana L. znałem jako oficera WSW i człowieka związanego z poprzednim
    systemem; byłem zdziwiony, że w ogóle przyszedł” – zeznał prezydent.

    Powiedział, że za swój “naturalny obowiązek” uznał poinformowanie o
    sprawie odpowiednich organów. “Pan (Paweł) Graś (ówczesny koordynator
    służb specjalnych – PAP) zasugerował, by sprawę przekazać ABW” – dodał.
    “W tej sytuacji ABW przejęło T. w moim biurze poselskim; na tym mój
    udział w sprawie się skończył” – oświadczył prezydent. Dodał, że
    chodziło o bezpieczeństwo państwa.

    “Nie pamiętam, bym się zapoznawał z aneksem” – oświadczył Komorowski.
    Dodał zarazem, że nie wyklucza tego i że można to sprawdzić w tajnej
    kancelarii. “Jeśli go poznałem, to w zgodzie z przepisami prawa; każda
    informacja o tym, kto się zapoznał z tajnym dokumentem, może naruszać
    tajemnicę państwową” – zaznaczył w kolejnej wypowiedzi.

    Komorowski oświadczył, że nie odczuwał potrzeby zapoznania się z
    dokumentem zbudowanym – jak mówił – głównie po to, by go zaatakować w
    sposób oderwany od prawdy za to, że głosował przeciw likwidacji WSI.
    “Podtrzymuję krytyczną opinię co do likwidacji WSI w taki sposób, w jaki
    zrobił to rząd PiS” – dodał. Podkreślił, że poprzedni prezydent Lech
    Kaczyński uznał aneks “za szkodliwy i niewiarygodny”.

    W lutym 2007 r. prezydent Kaczyński upublicznił raport z weryfikacji
    WSI, sygnowany przez szefa komisji weryfikacyjnej Antoniego
    Macierewicza. W 2008 r. Trybunał Konstytucyjny uznał za sprzeczne z
    konstytucją pozbawienie osób z raportu prawa do wysłuchania przez
    komisję, prawa dostępu do akt sprawy oraz odwołania do sądu od
    umieszczenia w raporcie. Po tym L. Kaczyński zdecydował nie ujawniać
    przygotowanego przez Macierewicza aneksu do raportu, bo “zbyt wiele jest
    tam fragmentów, w których fakty zastąpiono interpretacjami”. Podtrzymał
    to potem Komorowski.

    W czwartek oświadczył on, że nie pamięta więcej, niż powiedział w
    prokuraturze; zeznania te podtrzymał. Powtórzył to też po ich odczytaniu
    (mówił w nich m.in., że “mógł się pomylić co do dat spotkań z T.”).

    Według Sumlińskiego (mówił, że ma 200 pytań do prezydenta) są
    sprzeczności w zeznaniach świadka ze śledztwa i z sądu. “Ja sprzeczności
    nie widzę” – replikował prezydent. “Ta sprawa nie była moim priorytetem
    przy zmianie władzy w Polsce; nie wykluczam, że moje zeznania nie
    znajdują potwierdzenia w słowach innych świadków” – dodał.

    Sumliński mówił, że T. zeznał, iż przyszedł on do Komorowskiego przed
    płk. L. “Moja pamięć może być zawodna; do sądu należy ocena, czy ma to
    wpływ na sprawę” – odparł Komorowski, podkreślając, że nie chce
    wprowadzać sądu w błąd. Prosił też sąd o uniemożliwienie pytań
    sugerujących, jakoby chciał on nielegalnie zdobyć aneks od L.

    Odnosząc się do swych słów ze śledztwa o możliwych związkach płk. L. z
    obcym wywiadem, Komorowski wyjaśnił, że liczył się z tym, iż
    “nieodpowiedzialna likwidacja WSI może skutkować ułatwieniem procesu
    pozyskiwania na rzecz obcego wywiadu ludzi, którzy odeszli z WSI”.

    Sąd uchylił – jako niewiążące się ze sprawą – wiele pytań
    Sumlińskiego. Pytał on prezydenta m.in. o to, “czy to on kłamie, czy b.
    szef ABW Krzysztof Bondaryk” i czy “zapewniał bezkarność” płk. T”.
    Prezydent uznał zaś za “niegodziwe” pytanie Sumlińskiego o sprawę
    potrącenia syna Komorowskiego. Sąd pouczył oskarżonego, że jeśli ma
    problemy z zadawaniem pytań, może skorzystać z pomocy swego obrońcy. Z
    części pytań oskarżony sam zrezygnował.

    “Sugeruje się moje dziwne kontakty z WSI” – oświadczył na koniec
    rozprawy Komorowski. Dodał, że wszystkie jego kontakty z WSI “zawsze
    miały charakter formalny, wynikający z przełożeństwa nad nimi w roli
    wiceszefa czy też szefa MON”. “Niektórzy chwytają się brzytwy, a nawet
    brzydko się chwytają” – oświadczył.

    Na wniosek Sumlińskiego prezydent na początku złożył przysięgę, że
    będzie mówił “całą prawdę, niczego nie ukrywając”. Przysięga taka ma
    charakter formalny (bo za składanie fałszywych zeznań lub zatajanie
    prawdy tak czy inaczej grozi do 3 lat więzienia – PAP). Sąd jest
    obowiązany odebrać ją od świadka, jeśli wnosi o to jedna ze stron
    procesu.

    Przez pierwsze 45 minut prezydent składał zeznania na stojąco, potem
    za zgodą sądu usiadł za stołem nakrytym zielonym suknem, naprzeciwko
    prowadzącego sprawę sędziego Stanisława Zduna. Po bokach sądu, za
    stołami, zasiedli oskarżeni oraz prokurator.

    Rolę sądowej sali pełniła tzw. sala muszlowa na drugim piętrze Pałacu
    Prezydenckiego. Obecni byli dziennikarze oraz publiczność (uzyskali
    specjalne przepustki od Sądu Rejonowego dla Warszawy-Woli).
    Bezpieczeństwa pilnowali oficerowie BOR. Sąd zgodził się na wnioski
    wszystkich obecnych na sali stacji telewizyjnych o transmisję rozprawy.

    Żaden przepis prawa nie reguluje tak wyjątkowej sytuacji jak zeznania
    prezydenta RP w roli świadka. Nie podlega on bowiem rygorom takim jak
    każdy inny obywatel, który – wezwany przed sąd – musi się stawić. Od
    woli prezydenta zależy zarówno stawiennictwo jak i jego forma – np. może
    on zaprosić sąd do swej siedziby. Czwartkowa rozprawa była pierwszym
    takim przypadkiem.

    Ogłaszając w listopadzie takie przesłuchanie, sędzia Zdun powiedział,
    że prezydent prosił sąd, aby – ze względu na “bezpieczeństwo i
    obowiązki służbowe” – rozprawa odbyła się w jego kancelarii.

    Proces Sumlińskiego i L. – którym grozi do ośmiu lat więzienia –
    toczy się od 2011 r.; ma skończyć się w marcu 2015 r. Już na początku
    wskazywano, że możliwe będzie złożenie zeznań przez prezydenta, który
    zeznawał w śledztwie, będąc jeszcze marszałkiem Sejmu. Prokuratura
    dopisała go do listy świadków już w akcie oskarżenia, gdy nie pełnił
    jeszcze funkcji głowy państwa.

    W grudniu 2009 r. Sumliński i L. zostali oskarżeni przez warszawską
    prokuraturę apelacyjną o powoływanie się od grudnia 2006 do stycznia
    2007 r. na wpływy w Komisji Weryfikacyjnej WSI i podjęcie się – w zamian
    za 200 tys. zł – załatwienia pozytywnej weryfikacji płk. Leszka T. Ten
    oficer tajnych służb wojska jeszcze z PRL ostatecznie został negatywnie
    zweryfikowany.

    Śledztwo zainicjował T., który nagrywał rozmowy z płk. L. i
    Sumlińskim. W listopadzie 2007 r., po przegranych przez PiS wyborach,
    zawiadomił o sprawie ówczesnego marszałka Sejmu, który poinformował o
    niej ABW. Śledztwo trwało od grudnia 2007 r. W maju 2008 r. ABW
    przeszukała mieszkania członków Komisji Weryfikacyjnej Piotra Bączka i
    Leszka Pietrzaka.

    Sprawa nabrała rozgłosu w mediach w lipcu 2008 r. gdy sąd – po
    uwzględnieniu zażalenia prokuratury – zdecydował o aresztowaniu
    Sumlińskiego. Dzień później dziennikarz próbował popełnić samobójstwo w
    jednym z warszawskich kościołów. Po tym zdarzeniu odstąpiono od jego
    aresztowania. Aresztowany przez pół roku był zaś płk L. (chciał się
    poddać karze, czego sąd odmówił).

    Sumliński nie przyznaje się do winy. Twierdzi, że była to prowokacja
    T. wymierzona m.in. w Komisję Weryfikacyjną. Mówił o swych
    dziennikarskich śledztwach i sugerował, że “mógł się tym narazić wielu
    osobom”. Media ponownie nawiązały do tej sprawy w 2012 r., kiedy zmarł
    Leszek T., mający zeznawać w procesie. Prokuratura podawała, że
    przyczyną śmierci T. była niewydolność krążenia. Śledztwo w sprawie jego
    śmierci umorzono.

    PAP

    Sumliński: Komorowski kłamał w swoich zeznaniach

    Prezydent Bronisław Komorowski kłamał – podkreśla dziennikarz
    Wojciech Sumliński i zapowiada skierowanie zawiadomienia do
    prokuratury. Sprawa dot. zeznań jakie prezydent złożył w procesie
    dziennikarza, oskarżonego o płatną protekcję przy weryfikacji byłego
    żołnierza WSI.

    W wywiadzie dla Radia Wnet Sumliński powiedział, że podstawowym
    kłamstwem była cała konstrukcja głównej linii obrony Komorowskiego.
    Prezydent twierdził, że przepisy zezwalały mu na zapoznanie się z
    aneksem z weryfikacji WSI, a takiego prawa nie posiadał – tłumaczy
    Sumliński. Według prezydenta tajemnicą jest nawet data, kiedy otrzymał
    aneks.

    - Od byłych pracowników Kancelarii Prezydenta wiem, że zapoznał
    się z aneksem 10 kwietnia 2010 roku. Nie było jeszcze wiadomo, czy
    wszyscy zginęli, czy w tej najstraszniejszej tragedii przypadkiem ktoś
    nie ocalał. A pan Prezydent już buszował po kancelarii i czytał aneks.
    Ja to wiem od pracowników Kancelarii Prezydenta. Dlatego nie chciał
    podać daty, bo to by było dla niego kompromitujące – że cała Polska żyła
    tym wydarzeniem, a pan prezydent żył czytaniem aneksu. Ja to wszystko
    złożę we wnioskach dowodowych. Takie kłamstwa? Nawet, jeżeli III RP nie
    jest państwem prawa – a nie jest – to mimo wszystko chcę, żeby po tych
    kłamstwach pozostał jakiś ślad. Będę dalej walczył –
    zapewnia dziennikarz.

    Komorowski jest jednym ze świadków w sprawie, którą nazwano aferą
    marszałkową. To do niego, jako do marszałka Sejmu, zgłosił się
    Aleksander L., były funkcjonariusz WSI z informacją, że może mieć
    dojście do ściśle tajnego aneksu z weryfikacji WSI.

    Aneks w tym czasie był zdeponowany u prezydenta Lecha Kaczyńskiego.
    Bronisław Komorowski miał wyrazić zainteresowanie dokumentem. Sprawa
    trafiła do organów ścigania.

    Jednym z oskarżonych został dziennikarz Wojciech Sumliński, który
    miął pośredniczyć w handlu aneksem. Dziennikarz nie przyznaje się do
    winy. Twierdzi, że była to prowokacja służb specjalnych wymierzona w
    Komisję Weryfikacyjną.




    Jak Sumliński "grillował" Komorowskiego


    http://wyborcza.pl/1,75478,17155376,Oskarzony_Sumlinski_chwyta_sie_Komor...

    Reszczyński o przesłuchaniu Komorowskiego: „Wysłano bardzo czytelny sygnał do świata dziennikarskiego, że nie powinni się tą sprawą interesować”
    http://wpolityce.pl/polityka/226462-reszczynski-o-przesluchaniu-komorows...

    Wszystkie główne stacje mainstreamowe otrzymały zgodę Kancelarii Prezydenta na transmisję zeznań Bronisława Komorowskiego, który jest świadkiem w procesie dziennikarza Wojciecha Sumlińskiego. Jednak żadna z tych stacji nie transmitowały tak niecodziennego wydarzenia jak zeznania głowy państwa przed sądem. Za to media, które chciały transmitować zeznania głowy państwa, akredytacji… nie otrzymały.
    O charakterystycznym dla III RP zblatowaniu głównych stacji telewizyjnych z obozem władzy rozmawiamy z Wojciechem Reszczyńskim, dziennikarzem, publicystą.

    wPolityce.pl: Skąd tak nikłe zainteresowanie wśród mediów mainstreamowych tak ważnym wydarzeniem, jak przesłuchanie prezydenta Bronisława Komorowskiego? Mieli kamery, ale nie prowadziły transmisji na żywo

    Wojciech Reszczyński: Organizatorzy ograniczyli to zainteresowanie, dając tak małą liczbę pozwoleń na wejście. Tym samym wysłano bardzo czytelny sygnał do świata dziennikarskiego, że nie powinni się tą sprawą interesować. A jak już ktoś ma się interesować, to jedynie ze specjalnymi pełnomocnictwami ze strony pana prezydenta. Tak więc z jednej strony mamy do czynienia z dzieleniem świata dziennikarskiego na te, które mają przywileje i te, które ich nie mają. Mamy tym samym do czynienia z ograniczeniem wolności mediów, dostępu dziennikarzy do informacji publicznej. No i w końcu mamy do czynienia z wywieraniem presji na świat dziennikarski.

    Ale jakoś tak przedstawicielom redakcji głównego nurtu nie przeszkadzają różnego rodzaje ograniczenia. Można nawet zaryzykować twierdzenie, że im to odpowiada. Skąd się to bierze?

    Z polityki medialnej, która faworyzuje prorządowe media. To jest mniej więcej to samo, co zaobserwowaliśmy podczas procesu dwóch dziennikarzy, którzy relacjonowali, dokumentowali protest w PWK. Jeden z zeznających policjantów powiedział, że on widział tylko jednego dziennikarza – tego z TVN24. Czyli wysłał tym samym czytelny sygnał, że dziennikarzem może być jedynie ktoś z tamtej stacji. No i zatrzymał dziennikarzy, ale właśnie nie z TVN24, co też było czytelnym sygnałem.

    Czyli co? Tacy dziennikarze jak Sumliński i ci dwaj z PKW mają po prostu pecha, że nie są z mainstreamu? Stąd ich kłopoty z prawem?

    Tak. Nie tylko mają pecha, ale i dokonują złych wyborów tematów itd. Oni dostają takie sygnały. Teraz już pewnie wiedzą, że będzie bezpieczniej, gdy trzymać będą z władzą, gdy będą bliżej niej. Tymczasem prawdziwe dziennikarstwo to jest realizacja takie związku, jaki przysłowiowo występuje między psem a kotem.

    Rozmawiał Sławomir Sieradzki
    ---------------------------------------------------
    Sumliński po przesłuchaniu prezydenta: „Komorowski ucieka w brak
    pamięci, ale na podstawie dokumentów widać, że kłamie raz za razem”.
    http://wpolityce.pl/polityka/226441-sumlinski-po-przesluchaniu-prezydent...

    wPolityce.pl:
    Czwartkowe wydarzenia zdominowało, a raczej powinno zdominować
    przesłuchanie prezydenta Bronisława Komorowskiego. Jesteś zadowolony z
    tego, jak ono przebiegło? Czy zmieniłbyś coś w swoich pytaniach do głowy
    państwa?

    Wojciech Sumliński: Gdybym miał możliwość powtórnego zadania pytań
    Bronisławowi Komorowskiego, to nastawiłbym się,na jego olbrzymie
    problemy z pamięcią. Prezydent ciągle mówił, że „nie pamięta” o wielu
    wydarzeniach, albo że „już o tym mówił” podczas poprzednich przesłuchań.
    Dlatego położyłbym większy nacisk na znalezienie możliwości, by
    odświeżyć mu pamięć, bo pan prezydent ma bardzo duży problem…

    Czy jest szansa na kolejne przesłuchanie prezydenta, skoro w czwartek
    miał problem z pamięcią?

    To było bardzo zawężone przesłuchanie, dotyczące ściśle sprawy, którą
    dotyczył sąd. Sędziego interesowało tylko i wyłącznie to, co dotyczyło
    Lichockiego i Tobiasza. Wszystkie inne wątki był odrzucane. Myślę, że
    kluczowe byłyby konfrontacje, ponieważ zeznania Komorowskiego całkowicie
    podważały zeznania pozostałych osób, takich jak Bondaryk czy Graś. I
    odwrotnie.

    Problem polega na tym, że sąd uznał, ze nie można konfrontować
    Komorowskiego z dokumentami, ale z żywymi osobami. A nie sądzę, by udało
    się ściągnąć prezydenta na taką konfrontację z Grasiem czy Bondarykiem.
    Sytuacja jest kuriozalna – patrząc z punktu widzenia tego, co jest w
    papierach, widać, jak prezydent kłamał, raz za razem.

    Czy wniosek o konfrontację, o której mówisz, zostanie złożony?

    Tak, na pewno go złożę, chociaż jestem przekonany, że będzie o to
    trudno. Sąd musi widzieć to, jak zeznania Komorowskiego odbiegają od
    zeznań wszystkich innych świadków i uczestników tego procesu. Prezydent
    ucieka w brak pamięci albo kłamstwa… Sąd jednak musi uznać, czy kłamały
    całe grupy świadków, seriami, czy prezydent…

    Chciałbym dopytać też o kwestię relacji medialnych z tego procesu.
    Telewizji Republika jako jedynej stacji odmówiono relacjonowania za
    pomocą kamery. Dziennikarze ratowali się telefonem…

    Przed rozprawą docierały do mnie niepokojące informacje, że nawet
    dziennikarze nie będą dopuszczeni do tej sprawy i nie będą mogli
    nagrywać. Wyglądało to niepokojąco. Okazało się jednak, że udało się
    większości dziennikarzy wykonywać swoje obowiązki. Wszystkie telewizje –
    TVP, TVN i Polsat – składały wnioski i otrzymały zgodę na transmisję na
    żywo. Musiała najwidoczniej zapaść decyzja, by ciąć fragmenty i
    dobierać je według widzimisię - tylko tak mogę wytłumaczyć to, co się
    stało z decyzją ws. Republiki.

    not. Sławomir Sieradzki


    Sugeruje
    się moje dziwne kontakty z WSI – oświadczył prezydent
    Bronisław Komorowski składając czwartek zeznania jako świadek w procesie
    dziennikarza Wojciecha Sumlińskiego i b. oficera WSI płk. Aleksandra
    L., oskarżonych o płatną protekcję przy weryfikacji b. żołnierza WSI.
    Dodał, że wszystkie jego kontakty z WSI „zawsze miały charakter
    formalny, wynikający z przełożeństwa nad nimi w roli wiceszefa czy też
    szefa MON”. Niektórzy chwytają się brzytwy, a nawet brzydko się chwytają
    – oświadczył prezydent pod koniec prawie czterogodzinnej rozprawy.



    – Sekwencja wydarzeń robiła ogromne wrażenie – zeznał prezydent.
    Powiedział, że w okresie zmiany władzy jesienią 2007 r. zjawił się u
    niego płk Aleksander L. i zaoferował dotarcie do aneksu z raportu
    weryfikacji WSI. – Pomyślałem, że to dziwne, bo przecież i tak dostęp
    jako marszałek Sejmu do aneksu mam – zeznał. Potem – jak mówił – zjawił
    się płk Leszek T., który poinformował, że ma nagrania wiążące się z
    korupcją wokół komisji weryfikacyjnej WSI.



    – Pomyślałem, że to dziwne, bo przecież i tak dostęp jako marszałek
    Sejmu do aneksu mam – zeznał prezydent, który wtedy nie wykluczał, że to
    forma
    prowokacji i – jak mówił – oględnie wypowiadał się wobec L., „by go nie
    spłoszyć”. Uznał L. za niebezpiecznego człowieka, który „chciał się
    wkraść w łaski nowej władzy”.



    Prezydent dodał, że krótko potem zjawił się u niego płk WSI Leszek T.,
    który poinformował, że ma nagrania wiążące się z korupcją wokół komisji
    weryfikacyjnej WSI. – Nie chciałbym wnikać w motywy obu panów. Pana L.
    znałem jako oficera WSW i człowieka związanego z poprzednim systemem;
    byłem
    zdziwiony, że w ogóle przyszedł – zeznał prezydent.



    „Naturalny obowiązek



    Za swój „naturalny obowiązek” Komorowski uznał poinformowanie o sprawie
    odpowiednich organów. – Pan Graś zasugerował, by sprawę przekazać ABW –
    dodał. – W tej sytuacji ABW przejęło T. w moim biurze poselskim; na tym mój
    udział w sprawie się skończył – oświadczył prezydent. Dodał, że nie pamięta
    więcej niż zeznał w prokuraturze; zeznania te podtrzymał.



    – Nie pamiętam, bym się zapoznawał z aneksem – oświadczył Komorowski;
    dodał, że nie wyklucza tego i że można to sprawdzić w tajnej kancelarii.
    Podkreślił, że nie odczuwał potrzeby zapoznania się z dokumentem
    zbudowanym – jak mówił – głównie po to, by go zaatakować w sposób
    oderwany od prawdy za to, że głosował przeciw likwidacji WSI. –
    Podtrzymuję krytyczną opinię co do likwidacji WSI w taki sposób, w jaki
    zrobił to rząd PiS – dodał.Raport z weryfikacji WSI upubliczniony



    W lutym 2007 r. prezydent Lech Kaczyński upublicznił raport z
    weryfikacji
    WSI, sygnowany przez szefa komisji weryfikacyjnej Antoniego
    Macierewicza. W
    2008 r. Trybunał Konstytucyjny uznał za sprzeczne z konstytucją
    pozbawienie
    osób z raportu prawa do wysłuchania przez komisję, prawa dostępu do akt
    sprawy oraz odwołania do sądu od umieszczenia w raporcie. Po tym
    prezydent
    Kaczyński zdecydował nie ujawniać przygotowanego przez Macierewicza
    aneksu do raportu, bo – jak mówił w 2008 r. – „zbyt wiele jest tam
    fragmentów, w
    których fakty zastąpiono interpretacjami”. Podtrzymał to potem
    Komorowski.



    W czwartek oświadczył on, że nie pamięta więcej, niż powiedział w
    prokuraturze; zeznania te podtrzymał. Powtórzył to też po ich odczytaniu
    (mówił w nich m.in., że „mógł się pomylić co do dat spotkań z T.”.



    Według Sumlińskiego (oświadczył, że ma 200 pytań do prezydenta) są
    sprzeczności w zeznaniach świadka ze śledztwa i z sądu. – Ja
    sprzeczności nie widzę – replikował prezydent. – Ta sprawa nie była moim
    priorytetem przy zmianie władzy w Polsce; nie wykluczam że moje
    zeznania nie znajdują
    potwierdzenia w słowach innych świadków – dodał.



    Sumliński mówił, że T. zeznał, iż przyszedł on do Komorowskiego przed
    płk. L. – Moja pamięć może być zawodna; do sądu należy ocena, czy ma to
    wpływ na
    Sprawę – odparł Komorowski, podkreślając że nie chce wprowadzać sądu w
    błąd. Prosił też sąd o uniemożliwienie pytań sugerujących, jakoby chciał
    on
    nielegalnie zdobyć aneks od L.



    Odnosząc się do swych słów ze śledztwa o możliwych związkach płk. L. z
    obcym wywiadem, Komorowski wyjaśnił, że liczył się z tym, iż
    „nieodpowiedzialna likwidacja WSI może skutkować ułatwieniem procesu
    pozyskiwania na rzecz obcego wywiadu ludzi, którzy odeszli z WSI”.
    „Niektórzy chwytają się brzytwy”



    Sąd uchylił wiele pytań Sumlińskiego, który pytał prezydenta m.in. o to,
    „czy to on kłamie, czy b. szef ABW Krzysztof Bondaryk”. Prezydent uznał
    zaś za „niegodziwe” pytanie Sumlińskiego o sprawę potrącenia syna
    Komorowskiego. Sąd pouczył oskarżonego, że jeśli ma problemy z
    zadawaniem pytań, może skorzystać z pomocy swego obrońcy.



    – Sugeruje się moje dziwne kontakty z WSI – oświadczył na koniec
    rozprawy Komorowski. Dodał, że wszystkie jego kontakty z WSI „zawsze
    miały charakter formalny, wynikający z przełożeństwa nad nimi w roli
    wiceszefa czy też szefa
    MON". – Niektórzy chwytają się brzytwy, a nawet brzydko się chwytają –
    oświadczył.



    Komorowski złożył przysięgę



    Na wniosek Sumlińskiego prezydent na początku złożył przysięgę, że
    będzie mówił „całą prawdę, niczego nie ukrywając”. Przysięga taka ma
    charakter
    formalny (bo za składanie fałszywych zeznań lub zatajanie prawdy tak czy
    inaczej grozi do 3 lat więzienia). Sąd jest obowiązany odebrać ją od
    świadka, jeśli wnosi o to jedna ze stron procesu.

    2014 12 18 Przesłuchanie prezydenta Bronisława Komorowskiego ws. afery marszałkowej CZ.1
    TV REPUBLIKA

    ----------------------------------

    Mariusz Jałoszewski

    Fałszywka prawicowych portali. To sprawa Sumlińskiego, nie Komorowskiego

    Bo można odnieść wrażenie, że to Bronisław Komorowski był sądzony, a
    nie prawicowy dziennikarz Wojciech Sumliński wraz z b. agentem WSW
    Aleksandrem L.
    "Komorowski złożył zeznania w sprawie afery marszałkowej" - informowała prawicowa TV Republika o precedensowym przesłuchaniu przez sąd prezydenta RP. "Ta afera w kręgach PiS ma już swoją nazwę - marszałkowska" - to uchodząca za wyważoną "Rzeczpospolita". Z tych relacji można odnieść wrażenie, że to Bronisław Komorowski był sądzony, a nie prawicowy dziennikarz Wojciech Sumliński wraz z b. agentem WSW Aleksandrem L.
    Ci dwaj są oskarżeni o żądanie 200 tys. zł za pozytywną weryfikacji..

    Cały tekst: http://wyborcza.pl/1,75968,17162699,Falszywka_prawicowych_portali__To_sp...


    Embargo na telewizję Trwam

    Telewizja Trwam nie otrzymała operatorskiej karty wstępu
    na przesłuchanie w charakterze świadka prezydenta Bronisława
    Komorowskiego. Akredytowane telewizje nie przeprowadziły transmisji z
    tego wydarzenia. Pojawiają się także informacje nieoficjalne, że o taki
    scenariusz przekazu medialnego zabiegali wysoko postawieni urzędnicy.

    Było to jedno z najważniejszych wydarzeń ostatnich lat – głowa
    państwa Bronisław Komorowski stanął przed sądem. Jest on jednym z
    najważniejszych świadków w procesie Aleksandra L – byłego funkcjonariusz
    WSI i dziennikarza Wojciecha Sumlińskiego oskarżonych o korupcję przy
    weryfikacji WSI. Chodziło o doprecyzowanie przez Komorowskiego
    wcześniejszy zeznań przed prokuraturą. Wówczas to przyznał, że był
    zainteresowany pozyskaniem kopii niegotowego jeszcze raportu WSI, co
    było nielegalne, o ile był wówczas tylko posłem.

    - Pan prezydent w odpowiedzi na pytania oskarżonego po prostu
    kręcił, nie chciał odpowiadać, sprawiał wrażenie, jakby lekceważył sam
    proces przesłuchania 
    - powiedział wiceprezes PiS, Antoni Macierewicz.

    Prezydent często zasłaniał się niepamięcią i nie potrafił wyjaśnić
    istotnych rozbieżności w zeznaniach dotyczących spotkań z byłymi
    funkcjonariuszami WSI – płk Leszkiem T. i Aleksandrem L. Raz bowiem
    Bronisław Komorowski zeznał, że widział się z nimi w październiku 2007
    roku, a następnie, że do wizyt doszło dopiero w listopadzie, kiedy
    obecny prezydent był już marszałkiem sejmu i miał legalny dostęp do
    aneksu raportu.

    - Okazało się, że to kluczowe spotkanie prezydenta z byłym
    funkcjonariuszem WSI, którego sam prezydent uważał za podejrzewanego o
    współpracę z obcym wywiadem, odbyło się w październiku 2007 roku, a więc
    za nim PO wygrała wybory 
    - powiedział Antoni Macierewicz.

    Rzeczą oczywistą było, że zeznania pierwszej osoby w kraju, która
    broniła w sejmie WSI, formacji zamieszanej w liczne afery, wzbudzą
    ogromne zainteresowanie społeczne. Niestety akredytowane telewizje ten
    fakt niemal przemilczały.

    - To były mikroskopijne fragmenty, znacznie więcej czasu media
    poświęciły drugo czy trzeciorzędnym sprawom, epatując sałatką w sejmie 
    - powiedziała zastępca redaktora naczelnego Naszego Dziennika, Katarzyna Orłowska-Popławska.

    To nie przypadek, uważa były eurodeputowany Tadeusz Cymański.

    - To jest pewien fakt. Myślę i to chyba jest oparte na pewnych
    konkretach, że to od woli samego prezydenta zależało czy sprawa będzie
    transmitowana czy nie 
    - zaznaczył członek Solidarnej Polski.

    Jego słowa potwierdzają informacje, do których dotarł „Nasz Dziennik”
    – że decyzja o maksymalnym wyciszeniu sprawy przesłuchania
    Komorowskiego w charakterze świadka zapadła bardzo wysoko.

    Okazało się - to są informacje przekazywane
    sobie przez posłów PO, że to była swego rodzaju „ustawka” między
    pałacem, a szefem krajowej rady, który negocjował w imieniu Pałacu
    Prezydenckiego sposób relacjonowania tego przesłuchania 
    - podkreśliła Katarzyna Orłowska-Popławska.

    Telewizja Trwam nie miała możliwości nawet rejestracji samego
    przesłuchania prezydenta Komorowskiego. Operator kamery nie otrzymał
    niezbędnej karty wstępu, które wydawał Sąd Rejonowy dla Warszawy-Woli.

    Możemy się spodziewać, że to było celowe działanie?

    - Ja tego nie wiem. Ja w ogóle jestem na urlopie i w tym czasie nie byłem w pracy, więc nie znam tych okoliczności - powiedział Henryk Wujec z Kancelarii Prezydenta.

    Skąd ta cisza?

    Ciszę medialną wokół zeznań przed sądem prezydenta Bronisława Komorowskiego KOMENTUJE Piotr Bączek

    Sytuacja ciszy medialnej po zeznaniach
    prezydenta Bronisława Komorowskiego jak i podczas ich składania daje
    dużo do myślenia. To jest dowód na to jak tragiczna sytuacja panuje w
    mediach. Zwłaszcza tych największych zarówno publicznych jak i
    prywatnych.

    Mieliśmy do czynienia z sytuacją wyjątkową. Zeznania składał urzędujący
    prezydent w związku z jedną z największych afer politycznych początku
    rządów Donalda Tuska. Tymczasem media skwitowały tę sytuację, albo
    kilkoma zdaniami w prasie, albo kilkusekundowymi materiałami w serwisach
    informacyjnych. Tymczasem cały dzień królowała tak zwana „afera
    sałatkowa” – wykreowana sztucznie przez największe media.

    Oczywiste jest, że do takiego zachowania w Sejmie nie powinno dochodzić,
    ale nie powinny one też zajmować tyle czasu, tyle energii i tyle pracy
    dziennikarzy. Sytuacja ta jest dowodem na to, że osoba prezydenta
    Bronisława Komorowskiego znajduje się pod ścisła kontrolą. Nic
    krytycznego nie można powiedzieć o Komorowskim, nie można przedstawić
    krytycznych opinii, komentarzy, a nawet nie można przedstawić go w
    sytuacji prawdziwej jak podczas składanych zeznań gdzie nie potrafił
    odpowiedzieć na najprostsze pytania sądu, obrony, adwokatów, czy
    Wojciecha Sumlińskiego. To jest dowód na to, że najpotężniejsze media są
    częścią układu medialno-rządowego.

    Sytuacja, w której otoczenie prezydenta może wpływać na media jest
    sytuacją skandaliczną. W państwie demokratycznym urzędnicy, nawet
    prezydenta, nie powinni dostawać zapewnień, że bezpośredniej transmisji z
    zeznań nie będzie. To nie są już niezależne media. To są media
    dworskie, media prezydenckie, media prorządowe. Dlatego ta sytuacja
    powinna zostać wyjaśniona przez sejmową Komisję Kultury i Środków
    Przekazu, oraz przez parlamentarny Zespół do spraw Obrony Wolności
    Słowa. Właśnie ten zespół kilka tygodni temu opublikował bardzo dobry
    raport o finansowaniu największych mediów przez państwo. Nie może się
    tak zdarzyć, że urzędnik jest informowany, że nie będzie transmisji z
    zeznań Bronisława Komorowskiego. Władza nie może też wpływać na
    dziennikarzy. W tej sytuacji mogło dojść do nacisków, aby nie
    transmitować zeznań Komorowskiego, a tym samym pozbawia się opinię
    publiczną dostępu do informacji. To koniecznie trzeba zbadać.

    Zeznania Komorowskiego były pełne sprzeczności, lawirowania niedomówień
    zasłaniania się brakiem pamięci. Były też sprzeczne z zeznaniami innych
    świadków. Za przykład mogą posłużyć zeznania Pawła Grasia. Bronisław
    Komorowski mówił, że spotykał się z jednym z oficerów pułkownikiem
    Leszkiem Tobiaszem, również świadkiem w tej sprawie, zweryfikowanym
    oficerem WSI, w cztery oczy. Tymczasem Paweł Graś zeznał, że był obecny
    podczas tego spotkania. To powinno być wyjaśnione. Podobnie sprawa się
    ma do dat tych spotkań. Bronisław Komorowski podawał różne daty w
    różnych zeznaniach. Trzecią sprawę, którą należy wyjaśnić jest ilość
    spotkań z żołnierzami wojskowych służb specjalnych, na przełomie
    listopada i grudnia 2007 r. Prezydent Komorowski mówił enigmatycznie o
    kilku spotkaniach z Leszkiem Tobiaszem. Nie sprecyzował tego dokładnie,
    nie przedstawił dokładnego harmonogramu to sprawia, że te zeznania budzą
    szereg wątpliwości. Tak jak szereg osób wskazuje, te zeznania mogą
    przyczynić się do tego, że zostaną ocenione, jako nieprawdziwe. Czy
    dlatego w mediach panowała cisza?

    Piotr Bączek

    ---------------------------------------------------------------------------

    Wszyscy ludzie Prezydenta
    http://wojciechsumlinski.salon24.pl/622654,wszyscy-ludzie-prezydenta

    „Nie musisz latać (na akcje bombardowania), jeśli jesteś szalony, ale nie chcąc latać dowodzisz, że nie jesteś szalony, bo tylko wariat może chcieć brać udział w niebezpiecznych akcjach”. Trudno uciec od smutnej refleksji, że ta krótka wykładnia powieści Josepha Hellera pt. „Paragraf 22” idealnie pasuje do zeznań sądowych składanych przez prezydenta Bronisława Komorowskiego, w których kluczem do ich zrozumienia jest absurd. Teoretycznie można bowiem udowadniać - może ktoś bardzo naiwny - że prezydent Komorowski naprawdę niczego nie pamiętał i nawet naprawdę wierzył w to, co mówił, gdy już sobie o czymś przypomniał, tak jak teoretycznie można udowadniać, że słoń może wisieć nad przepaścią przywiązany za ogon do stokrotki, szkopuł jednak w tym, że tak jak tej ostatniej sztuki nie da się tego przeprowadzić w praktyce, tak nie da się ze sobą pogodzić sprzeczności i zwyczajnych kłamstw. By to jednak przystępniej wyjaśnić, warto choćby w telegraficznym skrócie przybliżyć clou „afery marszałkowej”.

    Cała historia rozpoczęła się pod koniec 2006 roku, gdy było już wiadomo, że pułkownik WSI, Leszek Tobiasz, nie zostanie pozytywnie zweryfikowany przez Komisję Weryfikacyjną WSI i gdy postępowania karne prowadzone przeciwko niemu w kilku sprawach (od podejrzenia o szpiegostwo po fałszywe oskarżanie innych oficerów o przestępstwa, których ci nigdy nie popełnili) przez prokuraturę wojskową wchodziły w decydującą fazę. Jak wykazały dotychczasowe rozprawy sądowe, to właśnie w tamtym czasie pułkownik Leszek Tobiasz - trudno o mniejszą wiarygodność, niż miał ten specjalista od kombinacji operacyjnych, który zajmował się m.in. inwigilacją Kościoła Katolickiego, czy szantażowaniem księdza biskupa Juliusza Poetza, a nadto był przestępca skazanym prawomocnym wyrokiem sądowym – rozpoczął budowę pajęczej sieci, której celem było odebranie wiarygodności Komisji Weryfikacyjnej WSI. Rozpoczął jej budowę od szantażu Mariana Cypla, byłego rezydenta PRL – owskiego wywiadu w Wiedniu, a zarazem dobrego znajomego kilku biskupów, m.in. Antoniego Pacyfika Dydycza i Sławoja Leszka Głodzia. Metodami nacisków i szantażu Leszek Tobiasz domagał się od Mariana Cypla, by ten przedstawił go w/w biskupom, jako człowieka godnego najwyższego zaufania i by ci następnie w ten sam sposób przedstawili go Antoniemu Macierewiczowi. Wszystko po to, by pozyskać zaufanie Antoniego Macierewicza i z tej perspektywy - skompromitować go. Realizacja planu zakończyła się niepowodzeniem, bo Marian Cypel - po konsultacjach z rzeczonymi biskupami – Leszkowi Tobiaszowi odmówił, ale to nie zniechęciło pułkownika, który tylko sobie znanymi sposobami dotarł jednak do Antoniego Macierewicza i rozmowę z nim oczywiście nagrał. Równolegle dotarł też do Leszka Pietrzaka z Komisji Weryfikacyjnej WSI obiecując mu dostarczenie szeregu ważnych informacji o działalności WSI – i również te rozmowy nagrał. Równolegle, w grudniu 2006 roku, niżej podpisany z ekipą TVP realizującą program śledczy pt. „30 minut” dotarł do marszałka Sejmu, Bronisława Komorowskiego, by na rzecz programu ukazującego WSI, jako organizację quasi przestępczą, przeprowadzić rozmowę o tajemniczej Fundacji „Pro Civili.

    Marszałek przerywa jednak rozmowę natychmiast po tym, gdy padają pytania o jego związki z przestępczą Fundacją założoną przez oficerów WSI. Czy w tamtym czasie doszło do kontaktów i ustaleń na styku marszałka Komorowskiego i pułkownika Tobiasza? Wiele przemawia za tym, że tak właśnie było. W tamtym tez czasie do gry wchodzi pułkownik Aleksander L., znajomy Bronisława Komorowskiego i kolega Leszka Tobiasza.

    Aleksander L. - jak pokaże czas - ma do odegrania najtrudniejszą rolę - konia trojańskiego, który ma wykazać, że w Komisji Weryfikacyjnej WSI panowała korupcja, zaś na czele tej rzekomo skorumpowanej instytucji stał człowiek powiązany z rosyjskim wywiadem. Z jednej zatem strony pułkownik Aleksander L. prowadzi rozmowy z Leszkiem Tobiaszem (które Tobiasz nagrywa), w których jest mowa o korupcji w Komisji Weryfikacyjnej WSI (zarobione miliony jej członkowie według Aleksandra L. mieli inwestować na giełdzie azjatyckiej), z drugiej sonduje Przemysława Wojciechowskiego, dziennikarza śledczego Superwizjera TVN, czy ten nakręciłby materiał o Antonim Macierewiczu, rzekomym rosyjskim szpiegu. Dla zachęty Aleksander L. oferuje dziennikarzowi - sfabrykowane rzecz jasna – „dowody” i podsyła fałszywych świadków rzekomego szpiegostwa Macierewicza. Przemysław Wojciechowski udaje, że jest zainteresowany tematem i o wszystkim powiadamia Antoniego Macierewicza. Podczas jednego z kolejnych spotkań z Przemysławem Wojciechowskim Aleksander L. przyznaje się, że wdał się w niebezpieczną grę z ABW, do której zmuszono go szantażem (mającym najprawdopodobniej związek z zabójstwem generała Marka Papały), i że z doniesienia jego kolegi prokuratura wszczęła przeciwko niemu postępowanie. Później, już w toku procesu, Aleksander L. wskutek podpuszczenia polegającego na poinformowaniu go, że istnieją nagrania z jego zwierzeń przed Przemysławem Wojciechowskim, przyzna się, że na pół roku przed aresztowaniem wiedział o tym, iż będzie aresztowany i że niewykluczone, że będzie musiał spędzić w areszcie nawet kilka miesięcy.(...)

    CYNGLE CZERSKIEJ


    Operacja "Komorowski", czyli obrzucić błotem prezydenta

    Korupcyjna sprawa dziennikarza Wojciecha Sumlińskiego obrasta w nową
    mitologię. Jej ostrze skierowane jest przeciwko prezydentowi
    Komorowskiemu - piszą WOJCIECH CZUCHNOWSKI I MARIUSZ JAŁOSZEWSKI.


    Wspierające PiS media oraz politycy tej partii nie odpuszczają tematu
    przesłuchania prezydenta Bronisława Komorowskiego, który w ubiegłym
    tygodniu zeznawał jako świadek na specjalnej sesji sądu w Pałacu
    Prezydenckim. Sąd rozpatruje sprawę dziennikarza Wojciecha Sumlińskiego
    oraz płk. Aleksandra L., oskarżonych o działania korupcyjne w związku z
    weryfikacją WSI w 2007 r.



    Maryla

    ------------------------------------------------------

    Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

     

    avatar użytkownika Maryla

    129. Janecki: Afera marszałkowa

    Fot. prezydent.pl

    Janecki: Afera marszałkowa może pogrążyć Komorowskiego. Dlatego ma ją przykryć sprawa Macierewicza

    Im bliżej wyborów prezydenckich, tym
    ważniejsze i aktualniejsze stają się pytania o autorów, wykonawców,
    patronów i nadzorców czegoś, co w Klubie Ronina nazwałem „projektem
    Komorowski”.

    wPolityce.pl/tvn24


    Cymes! Morozowski tłumaczy, dlaczego TVN nie pokazał przesłuchania
    Komorowskiego: "To było tak nudne... Nie chcemy, by widz spał przed
    telewizorem!"

    "Przejrzałem sobie wykres oglądalności - widz, który jest naszym panem, uciekał!"


    Sąd nakazał wznowić śledztwo w sprawie Macierewicza. Ale sporu nie rozstrzygnął

    Sąd nakazał wznowić śledztwo w sprawie Macierewicza. Ale sporu nie rozstrzygnął
    Sąd Okręgowy w Warszawie uchylił decyzję o umorzeniu śledztwa ws. Antoniego Macierewicza.
    zobacz więcej »

    "Sugeruje się moje dziwne kontakty z WSI". Świadek Komorowski, sąd w pałacu



    Komorowski o sprawie Macierewicza.

    Komorowski o sprawie Macierewicza. "Upiekło się coś, co nie powinno się upiec"

    Nakaz wznowienia śledztwa ws. tworzenia raportu z
    weryfikacji WSI przez Antoniego Macierewicza to ważna decyzja -
    ocenił...
    czytaj dalej »


    Maryla

    ------------------------------------------------------

    Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

     

    avatar użytkownika Maryla

    130. Prokuratura na wojnie z sądem


    Prokuratura na wojnie z sądem o Macierewicza. Żąda kolejnego posiedzenia ws. WSI

    Prokuratura na wojnie z sądem o Macierewicza. Żąda kolejnego posiedzenia ws. WSI
    Sąd pominął większość punktów zażalenia pokrzywdzonych przez
    Antoniego Macierewicza i Komisję Weryfikacyjną WSI – uważa Prokuratura
    Apelacyjna w Warszawie.
    czytaj dalej »

    Z dokumentu, do którego dotarł Maciej Duda, dziennikarz śledczy
    portalu tvn24.pl, wynika, że prokuratura wnosi „o nie zwracanie akt, a
    wyznaczenie kolejnego terminu posiedzenia celem rozpoznania zażaleń w
    całości”.

    - Potwierdzam, że taki wniosek wysłaliśmy we wtorek do
    warszawskiego Sądu Okręgowego – powiedział Waldemar Tyl, wiceszef
    Prokuratury Apelacyjnej w Warszawie.

    Prokuratorzy: sąd pomija najważniejszy problem

    W
    piśmie prokuratorzy wyliczają, że sąd pominął pięć punktów z zażaleń. W
    tym ten najważniejszy: kwestię tego, czy Antoni Macierewicz jako szef
    Komisji Weryfikacyjnej WSI był funkcjonariuszem publicznym, czy nie.Tego problemu nie chciał także rozstrzygnąć wcześniej Sąd Najwyższy. Zaś
    sędzia Anna Wierciszewska-Chojnowska ze stołecznego Sądu Okręgowego w
    poniedziałek poleciła, by w ponownym śledztwie prokuratura ustaliła
    status prawny Macierewicza oraz komisji weryfikacyjnej. Według zaleceń
    sądu prokuratura ma m.in. ponownie przeanalizować, czy Macierewicz był
    funkcjonariuszem publicznym, którego może dotyczyć przestępstwo
    przekroczenia uprawnień. Problem w tym, że prokuratura wcześniej
    parokrotnie i pod różnym kątem już to sprawdzała.

    ---------------------------------------------------------------------
    Decyzja ws. WSI do zmiany, bo nie podobała się prezydentowi? „Na wiele lat się niektórym upiekło, teraz sąd to naprawia”


    Decyzja ws. WSI do zmiany, bo nie podobała się prezydentowi? „Na wiele lat się niektórym upiekło, teraz sąd to naprawia” - niezalezna.pl

    foto: Filip Blazejowski/Gazeta Polska

    Sąd stanął po stronie Wojskowych Służb Informacyjnych i uchylił
    decyzję prokuratury o umorzeniu śledztwa ws. Antoniego
    Macierewicza. Prezydent Bronisław Komorowski odnosząc się do kwestii
    umorzenia śledztwa stwierdził jedynie: "Dzisiaj sąd to naprawia. Na
    wiele lat się niektórym upiekło, upiekło coś, co się nie powinno było
    upiec".


     

    Sędziowie uchylili decyzję o umorzeniu śledztwa ws. Antoniego Macierewicza w związku z rzekomymi nieprawidłowościami przy tworzeniu raportu z weryfikacji WSI. 



    Warty nadmienienia jest fakt, że cztery dni przed tą decyzją w Pałacu Prezydenckim gościło ponad 200 sędziów. Byli sędziowie Sądu Najwyższego, Naczelnego Sądu Administracyjnego oraz Trybunału Konstytucyjnego.



    Serdecznie dziękuję, że wspólnie przeciwstawiliśmy się zamysłom
    niebezpiecznym, niedobrym - np. wywierania nacisków
    na wymiar sprawiedliwości (...) 
    - mówił do nich Bronisław Komorowski.

     

    Z kolei dzisiaj na antenie radia TOK FM Komorowski powiedział, że
    decyzja sędziów była ważna. Jego zdaniem kuriozalny jest argument, że
    prokuratura nie wiedziała, czy Antoni Macierewicz był funkcjonariuszem
    publicznym, czy nie, oraz że "sąd w końcu to naprawia".



    - Dzisiaj sąd to naprawia. Fakt jest
    faktem, o wiele lat zostało opóźnione wyjaśnienie sprawy i
    powiedziałbym, na wiele lat się niektórym upiekło, upiekło coś, co się
    nie powinno było upiec.
    Powinno być jednak obnażone i ukarane.
    Na dodatek jeszcze nie jestem pewien, czy upływ czasu nie spowodował
    tego, że cały szereg spraw może się przedawnić
    – mówił Bronisław Komorowski.

     

    W rozmowie z niezalezna.pl Antoni Macierewicz mówił, że  „z jednej
    strony jeden sąd skazuje za przestępstwa, które ujawniono w raporcie, a
    inny sąd chce go ścigać za ujawnienie tych przestępstw”. CZYTAJ WIĘCEJ


    Maryla

    ------------------------------------------------------

    Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

     

    avatar użytkownika Maryla

    131. godzinę temu ·



    fot. wPolityce.pl


    Grzegorz Reszka zeznawał w sprawie Sumlińskiego. Dziennikarz:
    Świadek podważył zeznania złożone przez Bronisława Komorowskiego w 2009
    r.

    Oświadczył także, że z zeznań złożonych
    przez Grzegorza Reszkę jasno wynika, że płk. Leszek Tobiasz popełnił
    przestępstwo przekroczenia uprawnień, co oznacza, że Prokuratura oparła
    swój akt oskarżenia na zeznaniach przestępcy.


    Przedstawiam Państwu kolejną relację z procesu, w
    którym Prokuratura, powołując się na art.230 par.1 kodeksu karnego,
    oskarża dziennikarza śledczego Wojciecha Sumlińskiego oraz byłego
    wysokiego funkcjonariusza kontrwywiadu PRL, płk. Aleksandra L., o rzekomą płatną protekcję podczas weryfikacji żołnierzy WSI, prowadzonej przez komisję pod przewodnictwem Antoniego Macierewicza.
    Rozprawie przewodniczył sędzia Stanisław Zdun, a przesłuchiwanym świadkiem, na wniosek Wojciecha Sumlińskiego, był płk. Grzegorz Reszka, który pełnił obowiązki szefa SKW w okresie listopad 2007 - luty 2008 r., a wcześniej, w latach 1992 - 2007, pracował w UOP.

    Świadek dość ogólnie orientował się w sprawie, w której miał zeznawać
    - zna ją głównie z doniesień medialnych. Płk. Grzegorz Reszka
    stwierdził, że w okresie, w którym był p.o. szefa SKW, nikt go nie informował o możliwości zaistnienia korupcji przy weryfikacji żołnierzy WSI,
    choć otrzymywał istotne informacje od ważnych osób w państwie w
    związku z pełnioną przez siebie funkcją. Odpowiadając na pytanie
    mecenasa Waldemara Puławskiego, obrońcy Wojciecha Sumlińskiego, który
    chciał się dowiedzieć, czy w ramach SKW realizowane były zadania ochrony pracy Komisji Weryfikacyjnej WSI
    oraz danych z prac tej Komisji, płk. Grzegorz Reszka w swoich
    obszernych wyjaśnieniach skoncentrował się na braku współpracy z szefem
    Komisji Weryfikacyjnej, Janem Olszewskim, co uniemożliwiało tego typu
    ochronę oraz równoczesny dostęp tak Komisji Weryfikacyjnej, jak i SKW, do teczek ochrony kontrwywiadowczej oficerów, aby wykorzystywać je w bieżącej pracy SKW. W jego ocenie model takiej współpracy nie został wypracowany z winy Jana Olszewskiego. Świadek zwrócił uwagę, że tuż przed objęciem przez niego stanowiska p.o. szefa SKW, Komisja Weryfikacyjna przewiozła dokumenty, na których pracowała, z siedziby SKW do BBN - jak twierdził poprzednik płk. Reszki, płk. Andrzej Kowalski, zgodnie z określonymi procedurami i przepisami.

    Wojciech Sumliński zapytał świadka, czy był przeciwnikiem weryfikacji - Grzegorz
    Reszka odpowiedział, że był zwolennikiem weryfikacji, ale nie z powodów
    politycznych, a merytorycznych, gdyż uważał, że szczególnie starsza grupa oficerów WSI, będąca w służbie przed 1990-tym rokiem, ma bardzo niską sprawność w tym zakresie.

    Zdaniem świadka, podczas pracy w służbach nie powinny mieć znaczenia
    prywatne poglądy osób w nich pracujących, jak również jego prywatne
    poglądy nie powinny mieć wpływu na współpracę z daną instytucją, jak
    choćby Komisją Weryfikacyjną WSI. Świadek ponownie stwierdził, że w tym przypadku brak woli współpracy był widoczny ze strony Jana Olszewskiego, a nie jego.

    Na pytanie Wojciecha Sumlińskiego, przez kogo został powołany na stanowisko p.o. szefa SKW,
    Grzegorz Reszka odpowiedział, że przez premiera Donalda Tuska,
    18-tego lub 19-tego listopada 2007 r. Funkcję tę pełnił przez 3
    miesiące, gdyż tak stanowią przepisy w odniesieniu do „pełniącego
    obowiązki”. Następnie oskarżony dziennikarz chciał się dowiedzieć, czy
    zdaniem świadka, oficer tajnych służb, który dowie się o możliwości
    zaistnienia jakiegoś przestępstwa, może prowadzić śledztwo czy też
    wykonywać jakieś czynności - jak np. nagrywanie, rozmowy operacyjne czy
    wyrażanie zainteresowania czynami przestępczymi - na własną rękę, bez
    powiadamiania swoich przełożonych. Świadek w odpowiedzi jasno wyjaśnił,
    że bez względu na to, czy jest to czynny oficer służb, czy też oficer
    poza służbą, w rezerwie
    kadrowej, podjęcie takich czynności bez powiadomienia swoich
    przełożonych jest niedopuszczalne, niezgodne z przepisami i
    nieprofesjonalne. Precyzując kwestię niezgodności z przepisami, Grzegorz
    Reszka powiedział, że nie ma zapisu wprost zabraniających prywatnych
    działań przez oficerów, ale jest to zawarte w innych przepisach i
    regulacjach wewnętrznych. W każdej sytuacji, gdy oficer tajnych służb
    poweźmie informację o możliwości zaistnienia przestępstwa, ma obowiązek
    poinformować o tym fakcie swojego przełożonego i to jego przełożony
    podejmuje odpowiednie decyzje. Działanie na własną rękę jest
    niedopuszczalne, może narazić na szwank bezpieczeństwo państwa, a także
    świadczy o tym, że taki oficer nie zasługuje na to, aby być oficerem -
    to służby posiadają odpowiednie narzędzia, aby zweryfikować tego typu
    informacje. Jeżeli oficer służb podejmuje działania operacyjne na własną
    rękę, i nie informuje o tym swoich przełożonych, to jest to co najmniej
    wykroczenie służbowe i może być rozpatrywane w kategoriach przestępstwa
    przekroczenia uprawnień - dotyczy to również oficera, który nie jest w
    służbie czynnej, a np. w rezerwie kadrowej.

    Wojciech Sumliński zapytał świadka, czy wie, kogo dotyczyły zadawane
    przez niego pytania, o kim była mowa - Grzegorz Reszka odparł,
    że nie wie i ma nadzieję, że nie chodzi o niego. Oskarżony dziennikarz
    wyjaśnił, że chodziło o płk. Leszka Tobiasza, pytając jednocześnie
    świadka, czy pamięta, dlaczego negatywnie zaopiniował płk. Tobiasza w
    kwestii jego wyjazdu na placówkę dyplomatyczną. Świadek odpowiedział, że
    nazwisko to jest mu znane, ale z mediów. Opiniował wiele różnych
    osób, ale nie pamięta poszczególnych przypadków - w tym płk. Tobiasza.
    Świadek nie pamięta, czy zapoznawał się z dokumentacją dotyczącą tego
    przypadku - zapoznawał się z setkami dokumentów, czasem również zlecał
    takie zapoznanie się oficerowi, który miał odpowiednie kompetencje, aby
    przygotować mu analizę. Świadek nie przypominał sobie również swojej
    emocjonalnej reakcji w postaci słów „po moim trupie” - jak miał się
    ponoć wyrazić, gdy zapoznał się z dokumentami dotyczącymi płk. Leszka
    Tobiasza podczas opiniowania jego wyjazdu na placówkę dyplomatyczną.

    Na tym przesłuchanie Grzegorza Reszki zostało zakończone. Po przerwie
    Sąd ogłosił swoje postanowienia dotyczące wniosków złożonych wcześniej
    przez Wojciecha Sumlińskiego:

    oddalił wniosek dowodowy o przesłuchanie w trybie niejawnym szefów ABW, Jacka Mąki i Krzysztofa Bondaryka, argumentując, że odpowiednie przepisy regulujące działalność ABW nie
    pozwalają na zwolnienie ich w przypadku tej sprawy z tajemnicy
    państwowej i przesłuchanie ich w trybie niejawnym w tej sprawie
    jest prawnie niedopuszczalne;

    oddalił wniosek dowodowy, aby akta spraw „Siwy” i „Anioł” zostały dołączone do akt toczącej się sprawy,
    bowiem mają one z nią tylko pośredni związek, a Sąd już w
    wystarczającym stopniu zapoznał się z materiałem dowodowym dotyczącym
    płk. Leszka Tobiasza

    oddalił wniosek dowodowy o przesłuchanie w trybie
    niejawnym m.in. Antoniego Macierewicza, Grzegorza Reszki, a także byłych
    oficerów WSI Sławomira Krawczyka i Piotra Jasiaka

    (fałszywie pomówionych przez płk. Leszka Tobiasza - przyp.aut.), bowiem
    wiązałoby się to z dopuszczeniem dowodów z klauzulą „tajne”, co
    skutkowałoby krzyżowaniem się dowodów jawnych z tajnymi i mocno
    skomplikowało przebieg procesu, a w ocenie Sądu nie jest to konieczne,
    bowiem w wystarczającym stopniu zapoznał się już z materiałem
    dowodowym w kwestii wiarygodności płk. Leszka Tobiasza

    Sąd poprosił również Wojciecha Sumlińskiego o uzupełnienie wniosku
    dotyczącego powołania na świadka Krzysztofa Winiarskiego o tezę dowodową
    wraz z uzasadnieniem, a także wniosku o powołanie na świadka Romualda
    Szeremietiewa o jego adres, aby można było do niego wysłać wezwanie do
    stawienia się w Sądzie.

    Wojciech Sumliński, za zgodą Sądu, wygłosił na koniec
    oświadczenie, w którym stwierdził, że świadek Grzegorz Reszka podważył
    zeznania złożone przez Bronisława Komorowskiego, złożone w
    Prokuraturze w styczniu 2009 r, w związku z czym złoży odpowiedni
    wniosek do Sądu.
    Oświadczył także, że z zeznań złożonych przez
    Grzegorza Reszkę jasno wynika, że płk. Leszek Tobiasz popełnił
    przestępstwo przekroczenia uprawnień, co oznacza, że Prokuratura oparła swój akt
    oskarżenia na zeznaniach przestępcy. Jego zdaniem, płk. Leszek Tobiasz
    zrobił jednak jeszcze gorszą rzecz - nie tylko prowadził prywatną grę
    operacyjną w sytuacji domniemanego przestępstwa, ale, co więcej, sam tę
    sytuację wytworzył, wykreował i sprowokował, co znajduje nawet
    potwierdzenie na pierwszych nagraniach, które zaczynają się od słów,
    że ta sprawa jest prowokacją.

    Leszek Tobiasz to prowokator i przestępca

    -– zakończył swoje oświadczenie Wojciech Sumliński.

    Na tym rozprawa została zakończona. Kolejne rozprawy odbędą się w następujących terminach:

    02.04.2015 r. godz.10:00 sala 29
    09.04.2015 r. godz. 10:00 sala 29
    17.04.2015 r. godz. 10:00 sala 29
    07.05.2015 r. godz. 10:00 sala 24

    Wszystkie ww rozprawy odbędą się w Sądzie Rejonowym dla Warszawy Woli, ul. Kocjana 3.

    Uprzejmie proszę Szanownych Czytelników tej relacji, aby w
    ewentualnych komentarzach posługiwać się imieniem i inicjałem nazwiska,
    współoskarżonego w tym procesie wraz z dziennikarzem Wojciechem
    Sumlińskim, byłego wysokiego oficera kontrwywiadu PRL,
    Aleksandra L., ponieważ nie wyraził on zgody na podawanie w relacjach z
    procesu swoich danych osobowych ani na publikowanie swojego wizerunku.

    CZYTAJ WIĘCEJ: Przesłuchanie Bronisława Komorowskiego. Krok po kroku. „Nie pamiętam. Nie wiem. To insynuacje”

    relację przygotował bloger „ander”

    Maryla

    ------------------------------------------------------

    Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

     

    avatar użytkownika Maryla

    132. STRAZNIK ZYRANDOLA U MICHNIKA

    Gen. Dukaczewski: Prawica chciała kontrolować WSI

    politycy prawicy usiłowali uzyskać dostęp do WSI poprzez oficerów WSI - mówi gen. Marek Dukaczewski, były szef WSI.

    Autorzy raportu uważają, że Wojskowe Służby Informacyjne interesowały się politykami prawicy, a to politycy prawicy usiłowali uzyskać dostęp do WSI poprzez oficerów WSI - mówi gen. Marek Dukaczewski, były szef WSI
    PAWEŁ WROŃSKI: Politycy PiS domagają się wyjaśnienia związków prezydenta Komorowskiego ze SKOK Wołomin, w którego radzie nadzorczej zasiadał oficer WSI Piotr P. Pan w RMF FM twierdził, że to nie prezydent Komorowski, ale prezydent Lech Kaczyński miał kontakty z tym oficerem. Na jakiej podstawie?

    GEN. MAREK DUKACZEWSKI: Powiedziałem, że według mojej wiedzy to nie obecnie urzędujący prezydent, ale poprzedni prezydent kontaktował się z Piotrem P. Zresztą te kontakty ludzi ze środowisk prawicowych związanych z panem Kaczyńskim z Piotrem P. sięgają początku lat 90.

    Jakie są na to dowody?

    Cały tekst: http://wyborcza.pl/1,75478,17647317,Jak_prawica_chciala_kontrolowac_WSI....

    Maryla

    ------------------------------------------------------

    Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

     

    avatar użytkownika Maryla

    133. Proces Wojciecha Sumlińskiego

    Proces Wojciecha Sumlińskiego - notka informacyjna.

    http://ander.salon24.pl/639711,proces-wojciecha-sumlinskiego-notka-infor...

    W dniach 02.04.2015 oraz 09.04.2015 odbyły się dwie kolejne rozprawy procesu, w którym Prokuratura, powołując się na art.230 par.1 kodeksu karnego, oskarża dziennikarza śledczego Wojciecha Sumlińskiego oraz byłego wysokiego funkcjonariusza kontrwywiadu PRL, płk. Aleksandra L., o rzekomą płatną protekcję podczas weryfikacji żołnierzy WSI, prowadzonej przez komisję pod przewodnictwem Antoniego Macierewicza.

    Ponieważ na pierwszej z nich nie stawił się żaden ze świadków, Sąd postanowił rozpocząć ujawnianie materiału dowodowego, tj. zaliczanie do niego, bez odczytywania, szeregu dokumentów znajdujących się w aktach sprawy. Oprócz tego, podczas tej rozprawy, Wojciech Sumliński złożył wniosek o przesłuchanie w charakterze świadka prokuratora Andrzeja Witkowskiego. Wniosek ten, po dodatkowych wyjaśnieniach udzielonych przez oskarżonego dziennikarza, został przez Sąd rozpatrzony pozytywnie.

    Z kolei na dzisiejszej rozprawie stawił się jeden świadek - właśnie prokurator Andrzej Witkowski. Nie został on jednak przesłuchany, ponieważ Wojciech Sumlińskich zdecydował się wycofać swój wniosek o jego przesłuchanie - dowiedział się bowiem od niego w dniu dzisiejszym, że przesłuchanie go w charakterze świadka mogłoby dotyczyć również sprawy zabójstwa ks.J.Popiełuszki i okoliczności związanych z tą sprawą, co z kolei mogłoby przeszkodzić w przyszłości w powrocie świadka do tej sprawy w charakterze prokuratora. Sąd uznał argumentację Wojciecha Sumlińskiego i postanowił zwolnić świadka.

    Po tym postanowieniu Sądu, Wojciech Sumliński złożył wniosek o umorzenie postępowania karnego wobec jego osoby. Obecny na sali prokurator sprzeciwił się temu wnioskowi, argumentując, że brak do tego podstaw formalnych i prawnych, natomiast obrońca Aleksandra L. poprosił o czas na ustosunkowanie się do tego wniosku. Sąd postanowił jednak ten wniosek od razu rozpatrzyć i powołując się na odpowiednie przepisy KPK, nie uwzględnił go, ponieważ po rozpoczęciu przewodu sądowego, postępowania karnego się nie umarza, a ewentualnie wydaje się wyrok uniewinniający.

    Następnie Sąd kontynuował ujawnianie materiału dowodowego, które rozpoczął na poprzedniej rozprawie, zaliczając do niego kolejne dokumenty znajdujące się w aktach sprawy. Po ujawnieniu Sąd poinformował strony, że z urzędu nie będą ujawnione dokumenty, które znajdują się w Kancelarii Tajnej. Odnosząc się do pytania Wojciecha Sumlińskiego, jak będą traktowane znajdujące się w aktach sprawy stenogramy z podsłuchu jego rozmów z poprzednimi adwokatami, co było ewidentnym naruszeniem prawa przez Prokuraturę i ABW, Sąd stwierdził, że stenogramy te dotyczą tajemnicy adwokackiej i nie mogą być materiałem dowodowym w toczącej się sprawie - i nie zostaną wobec tego przez Sąd ujawnione.

    Na tym rozprawa została zakończona. Kolejne rozprawy są zaplanowane, w Sądzie Rejonowym dla Warszawa-Wola, ul. Kocjana 3, w następujących terminach:

    17.04.2015 r., godz.10:00 sala 29, świadkowie Andrzej Kowalski, ks.Stanisław Małkowski
    07.05.2015 r.,godz.10:00 sala 29, świadkowie Jan Olszewski, Kazimierz Szurowski, Romuald Szeremietiew, Michał Majewski
    20.05.2015 r., godz.10:00 sala 134
    28.05.2015 r., godz.10:00 sala 29

    Maryla

    ------------------------------------------------------

    Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

     

    avatar użytkownika Maryla

    134. „Niebezpieczne związki Bronisława Komorowskiego”.

    To książka, jakiej dotąd nie było na polskim rynku. Żadna książka nawet w minimalnym stopniu nie pokazuje o prezydencie Komorowskim tyle, co moja książka. To nie reklama, to fakty

    — mówił Wojciech Sumliński o swojej nowej książce pt. „Niebezpieczne związki Bronisława Komorowskiego”.

    Autor opowiadał o swojej pracy na antenie Radia Wnet:

    Czuję się tak, jak czuję się każdy autor, który ma przekonanie, że udało się popełnić to, co popełnić zamierzał. Ta książka to nie jest zbiór faktów i dat, ale książka, która ma mroczny klimat - bo taka jest specyfika tajnych służb, a to książka o tajnych służbach i otoczeniu pana prezydenta Komorowskiego

    — tłumaczył.

    Deklarował, że nie jest to książka na zamówienie polityczne, ale owoc jego długoletniej pracy. Sumliński mówił też, że wszystko, co jest w książce zostało zweryfikowane - tak, by nie narazić się na proces.

    Nawet jeśli wiedziałem coś na 100%, ale miałem wątpliwości co do udowodnienia, to odstępowałem od tego. Książka jest pełna szokujących faktów

    — oceniał.

    Świat, który opisuję w tej książce, widziałem i w jakiejś mierze uczestniczyłem

    — tłumaczył.

    Jak malowniczo porównywał Sumliński, to książka o „morzu rekinów”.

    Ta książka miała być dla mnie domknięciem koła. Nie chcę powiedzieć, że to moja najważniejsza książka, ale zdecydowanie to moja kulminacyjna praca, bardzo ważna praca. (…) Naciski były ze wszystkich stron - nie tylko na mnie, ale i na ludzi, którzy pomagali mi zbierać materiały do książki i udostępnić swoją wiedzę. Nie zrozumie tego nikt, kto nie przeszedł przez tę rzeczywistość - a to bardzo mroczna rzeczywistość

    — przekonywał na antenie Radia Wnet.

    Pytany o genezę powstania książki, Sumliński deklarował, że nie szukał „haków” na prezydenta, a po prostu opisuje fakty.

    Cała historia zaczyna się w 2006 roku, gdy spotykam się z oficerem CBŚ, a który opowiada o zadziwiającym wydarzeniu: rzekomo samobójczej śmierci pracownika banku

    — mówi.

    Dziennikarz zapowiada, że w książce pojawiają się interesujące fakty o Fundacji Pro Civili, Wojskowych Służbach Informacyjnych i tajemniczych związkach Bronisława Komorowskiego ze śledztwem.

    Maryla

    ------------------------------------------------------

    Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

     

    avatar użytkownika Maryla

    135. Wojciech Sumliński - rozprawa z dn. 17.04.2015 r.

    http://ander.salon24.pl/642131,wojciech-sumlinski-rozprawa-z-dn-17-04-20...

    Przedstawiam Państwu kolejną relację z procesu, w którym Prokuratura, powołując się na art.230 par.1 kodeksu karnego, oskarża dziennikarza śledczego Wojciecha Sumlińskiego oraz byłego wysokiego funkcjonariusza kontrwywiadu PRL, płk. Aleksandra L., o rzekomą płatną protekcję podczas weryfikacji żołnierzy WSI, prowadzonej przez komisję pod przewodnictwem Antoniego Macierewicza. Rozprawie przewodniczył sędzia Stanisław Zdun, a przesłuchiwanym świadkiem miał być były p.o.szefa SKW (w dniach 5 - 20.11.2007 r.) płk. Andrzej Kowalski. Miał być - bowiem okazało się, że na rozprawie owszem, pojawił się Pan Andrzej Kowalski, były żołnierz wojskowych służb specjalnych, w tym również naczelnik w SKW - ale nie ten, który powinien zostać w tej sprawie przesłuchany. Doszło do pomyłki, spowodowanej zbieżnością imion i nazwisk obydwu Panów. Mimo tego obrońca Wojciecha Sumlińskiego, mecenas Waldemar Puławski, wystąpił z wnioskiem do Sądu o przesłuchanie tego świadka, argumentując, że jako żołnierz SKW, może być on w posiadaniu jakichś istotnych informacji na temat płk. Leszka Tobiasza lub płk. Aleksandra L. Przewodniczący składu sędziowskiego przychylił się do tego wniosku i postanowił przesłuchać Pana Andrzeja Kowalskiego, celem zweryfikowania zeznań innych świadków w tej sprawie.

    Świadek zeznał, że nie ma wiedzy bezpośredniej o sprawie, która jest przedmiotem toczącego się przed Sądem postępowania, natomiast raz był wezwany przez prokuraturę, podczas swojej służby, aby złożył w tej sprawie zeznania - ale było to również wezwanie pomyłkowe i prokurator odstąpił od przesłuchania. Nie ma też wiedzy o tym, czy marszałek Sejmu, Bronisław Komorowski, jesienią 2007 r., informował o tej sprawie SKW lub zwracał się do niej np. o ochronę kontrwywiadowczą. Na pytanie mecenasa Puławskiego, czy świadek zna płk. Leszka Tobiasza lub płk. Aleksandra L., świadek opowiedział, że w latach 1987 - 1990 był żołnierzem WSW i czasami widywał płk. Aleksandra L., jak to określił - "na placu". Natomiast płk. Leszka Tobiasza znał z WSI, ale nie był z nim na "ty" i nie było między nimi relacji służbowych.

    Wojciech Sumliński zapytał, czy zdaniem świadka, oficer WSI miał prawo do prowokacji procesowej, do jakichś działań operacyjnych na własną rękę, bez powiadamiania swoich przełożonych - świadek odparł, że w ogóle nie wolno tego robić. Świadek dodał, że wiedział, kim jest płk. Leszek Tobiasz, natomiast pewne przedsięwzięcia, które realizował, były objęte tajemnicą państwową i nie może się na ten temat wypowiadać. Na pytanie Wojciecha Sumlińskiego, czy świadek coś wie o działaniach Prokuratury Wojskowej wobec płk. Leszka Tobiasza, Andrzej Kowalski stwierdził, że wobec tego musi się skontaktować z prawnikiem SKW, aby się dowiedzieć, których informacji może udzielać, a których nie, w tym czy może odpowiadać na pytania, które mają potwierdzić lub zaprzeczyć jakimś czynnościom - bowiem potwierdzanie lub zaprzeczanie również jest pewnego rodzaju informacją, a wobec tego będzie się od odpowiedzi na tego rodzaju pytania w tej chwili uchylał.

    W swoim kolejnym pytaniu Wojciech Sumliński chciał się dowiedzieć, czy świadek posiada jakąś wiedzę o znajomości płk. Aleksandra L. lub płk. Leszka Tobiasza z Bronisławem Komorowskim - świadek odpowiedział, że pytanie to stawia go w trudnej sytuacji i nie może na nie odpowiedzieć. Odpowiadając na pytanie mecenasa Puławskiego o rodzaj kontaktów z płk. Leszkiem Tobiaszem, świadek powiedział, że pracowali w innych oddziałach, na stanowiskach służbowych, które nie były równoległe - on jako zastępca szefa oddziału, a płk. Tobiasz jako szef oddziału - w związku z tym nie miał częstych kontaktów z tym człowiekiem. Na koniec przesłuchania świadek zapytał Sąd, czy powinien się w takim razie ubiegać o zgodę na zwolnienie z tajemnicy państwowej, ale sędzia stwierdził, że nie widzi takiej konieczności.

    Po zakończeniu przesłuchania świadka, Sąd odczytał dwa wnioski dowodowe złożone przez Prokuraturę: pierwszy miał charakter techniczny i dotyczył wyznaczenia przez Sąd terminu, w którym akta sprawy mogą zostać przesłane na kilka dni do Prokuratury, aby ta mogła się z nimi zapoznać, a drugi dotyczył dołączenia do akt toczącej się sprawy akt innych spraw, w całości, o sygnaturach 5DS134/08 oraz AP5DS104/14 (sprawa przeciwko Wojciechowi Sumlińskiemu oraz Aleksandrowi L. o handel Aneksem oraz umorzona sprawa przeciwko Wojciechowi Sumlińskiemu o ujawnienie materiałów tajnych i ściśle tajnych z prac Komisji Weryfikacyjnej WSI). Wojciech Sumliński zauważył, że według jego wiedzy, sprawa przeciwko niemu i Aleksandrowi L. została prawomocnie zwrócona przez Sąd do Prokuratury Okręgowej w Warszawie (prawdopodobnie celem uzupełnienia - przyp.aut.), co potwierdził obrońca Aleksandra L.

    Obrońca Wojciecha Sumlińskiego, mecenas Waldemar Puławski, odnosząc się do wniosku Prokuratury o dołączenie akt spraw 5DS134/08 oraz AP5DS104/14 stwierdził, że co prawda nie konsultował tego ze swoim klientem, ale on by się przyłączył do tego wniosku Prokuratury, bowiem, jego zdaniem, jest to próba znalezienia na siłę czegokolwiek przeciwko Wojciechowi Sumlińskiemu, a Prokuraturze chodzi w tym przypadku o to, aby go (Wojciecha Sumlińskiego - przyp.aut.) w ten sposób deprecjonować. Z kolei Wojciech Sumliński zapowiedział złożenie wniosku o dołączenie do akt sprawy decyzji sądowej o uchyleniu immunitetów prokuratorskich prokuratorom Jolancie Mamej oraz Andrzejowi Michalskiemu.

    Na tym rozprawa została zakończona. Kolejne rozprawy odbędą się w następujących terminach:

    07.05.2015 r.,godz.10:00 sala 29 (świadkowie Jan Olszewski, Kazimierz Szurowski, Romuald Szeremietiew, Michał Majewski, Andrzej Kowalski, prawdopodobnie również ks. Stanisław Małkowski)
    20.05.2015 r., godz.10:00 sala 134
    28.05.2015 r., godz.10:00 sala 29

    Wszystkie ww rozprawy odbędą się w Sądzie Rejonowym dla Warszawy Woli, ul. Kocjana 3.

    Chciałbym dodać, że na dzisiejszej rozprawie była obecna mocna reprezentacja dziennikarzy, m.in. z TV Republika, SDP oraz KSD/Solidarni2010, a w najbliższych dniach w księgarniach będzie dostępna - gdzieniegdzie już ją można kupić - najnowsza książka Wojciecha Sumlińskiego, "Niebezpieczne związki Bronisława Komorowskiego.

    Maryla

    ------------------------------------------------------

    Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

     

    avatar użytkownika Maryla

    136. Niebezpieczne związki Bronisława Komorowskiego

    http://wojciechsumlinski.salon24.pl/643656,niebezpieczne-zwiazki-bronisl...

    Miałem chłodne i jasne przekonanie, że ONI już wiedzą, że śledztwo trwa i że jeżeli nie uczynię czegoś, i to bardzo prędko, zabawa ta może mieć tylko jeden koniec i koniec ten musi nadejść rychło. Ci, co pilnowali interesów Fundacji „Pro Civili”, wiedzieli już dokąd zmierzam i gdzie mnie mogą znaleźć. Ja z kolei wiedziałem, że to wiedzą. Miałem jedynie nadzieję, iż ONI nie są jeszcze na sto procent pewni, że wiem …

    Przełom w moim myśleniu o Fundacji „Pro Civili” nastąpił cztery dni wcześniej. Po powrocie ze spotkania z informatorem z Centralnego Biura Śledczego tu i ówdzie zasięgnąłem języka, ale bez przekonania. Miałem poważne wątpliwości, czy w ogóle warto angażować się w tę sprawę, która zwyczajnie mogła mnie przerastać i która w dodatku wyglądała na potencjalnie szalenie niebezpieczną. Mój zawód, jeżeli ktoś wykonuje go sumiennie i uczciwie, polega na ponoszeniu ryzyka, nawet na narażaniu się na niebezpieczeństwo, ale nie na tym, by grać rolę skończonego idioty o samobójczych skłonnościach. Zwłaszcza że miałem na ukończeniu pisany na zamówienie Agencji Filmowej Telewizji Polskiej scenariusz serialu telewizyjnego o tajemnicy śmierci Księdza Jerzego Popiełuszki. Po wielu miesiącach rozmów udało mi się przekonać prezesa Telewizji Polskiej, Andrzeja Urbańskiego, i dyrektora Agencji Filmowej TVP, Sławka Jóźwika, że wszystko co dotąd wmówiono opinii publicznej na temat tej zbrodni, poza miejscem i czasem uprowadzenia księdza Jerzego, jest kłamstwem – i teraz miała nastąpić pointa w postaci realizacji 10-odcinkowego serialu telewizyjnego. Prezes Andrzej Urbański liczył, że będzie to okręt flagowy TVP najbliższego sezonu… Zagłębiając się w zagadnienia związane z WSI, „Pro Civili” et consortes, siłą rzeczy ryzykowałem, że nie zdążę z napisaniem scenariusza w terminie zawartym w kontrakcie. I gdy w trzy dni później byłem już prawie zdecydowany na odstąpienie od tematu, zadzwonił telefon.

    – Dziś o siedemnastej, tam, gdzie ostatnio. Nie przyjeżdżaj samochodem – głos w słuchawce zamilkł i rozmówca rozłączył się. Choć dzwonił z numeru zastrzeżonego, za pośrednictwem urządzenia zmieniającego barwę głosu, poznałem go od razu.

    W kilka godzin później czekałem przy restauracji „Rusałka” na Kępie Potockiej na warszawskim Żoliborzu. Nie czekałem długo. Komisarz był punktualny. Jak zawsze.

    – Chodzi o morderstwo – zaczął bez zbędnych wstępów.

    – Jakie morderstwo?

    – Informację otrzymałem dziś rano i nie mam jeszcze wszystkich danych, ale nie wierz w oficjalny komunikat, według którego to był wypadek.

    – Wyduś z siebie, o co chodzi.

    – O twojego znajomego.

    – Mojego znajomego?

    – Urywanie zdań i powtarzanie po dwakroć tego samego może być ciut męczące, nie uważasz?

    – Uważam. Ale dość kluczenia. Mów, co się dzieje. O co chodzi z tym znajomym? Kawa na ławę.

    – Oficer ABW, twój informator, jak podejrzewam, zginął dziś w nocy w wypadku samochodowym. Tylko że to nie był wypadek.

    Poddałem się. Miałem ochotę położyć się na ziemi, jak hazardzista kładzie na stół ostatnia przegrana kartę. Czułem łomotanie serca, które waliło mi niczym kafar. Zapisałem sobie w pamięci, że wszelkie brednie, jakoby tlen był niezbędny do życia, należy włożyć między bajki. Ja w ogóle przestałem oddychać, bo zwyczajnie – zatkało mnie.

    – Czy ten zmarły ma jakieś nazwisko? – Wydusiłem z siebie z trudem pytanie, które było beznadziejnym chwytaniem się nadziei, tam gdzie nadziei nie było. Wiedziałem bowiem dobrze, że jeśli komisarz mówi to, co mówi – to wie, co mówi. A jednak irracjonalnie do końca liczyłem, że chodzi o kogoś innego, niż mój informator. Słowa z trudem przeciskały mi się przez gardło, a wysuszone język i usta nie sprzyjały jasności wysławiania się.

    Komisarz podał nazwisko – to nazwisko.

    – Przykro mi – powiedział krótko patrząc mi prosto w oczy. Pomyślałem, że już to gdzieś niedawno słyszałem, ale tak naprawdę przestałem myśleć i czuć, bo dla mnie czas zatrzymał się w miejscu. Wysłałem na śmierć człowieka. Naturalnie nieświadomie, ale odpowiedzialność moralna spadała na mnie. Przecież to był mój i tylko mój pomysł, by poprosić go o pomoc. Rozwiałem wszelkie obiekcje, przezwyciężyłem wątpliwości i sceptycyzm, by poprosić mojego informatora o zbadanie działalności „Pro Civili”, a w najbliższych dniach zamierzałem spotkać się z nim po raz wtóry, by poprosić o odtworzenie zawartości teczki, którą utraciłem. A teraz on już nie żył. Ufał mi ślepo i zrobił, co chciałem, a teraz był martwy. Wysłałem dobrego człowieka na śmierć i nie można było tego cofnąć. Musiałem nauczyć się z tym żyć. (...)

    Maryla

    ------------------------------------------------------

    Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

     

    avatar użytkownika Maryla

    137. Wojciech Sumliński: „Odkryłem

    Wojciech Sumliński: „Odkryłem Bronisława Komorowskiego od takiej strony, od jakiej nie odkrył go nikt. Na wszelki wypadek drukujemy książkę o nim w Czechach…”
    http://wpolityce.pl/polityka/242558-wojciech-sumlinski-odkrylem-bronisla...


    Spodziewam się wielu bardzo „sympatycznych” publikacji na mój temat.
    Ale nic mi nie mogą zrobić! Opluli mnie na tysiąc sposobów,
    niszczyli tak, jak tylko mogli. Przetrwałem to i już się ich nie boję.
    Gardzę nimi! Gardzę tymi kłamcami! Nie dbam o to, ale oczywiście każde
    kłamstwo będę tropił sądownie. Bo już dosyć tego! Długo to znosiłem.
    I te anonimowe e-maile i te ataki „Wyborczej” i innych. Będę się
    bronił na wszystkie możliwe sposoby. Wstałem z kolan i nie dam więcej
    sobą pomiatać! Natomiast normalni ludzie rzeczywiście
    udzielają mi mnóstwo wsparcia

    — mówi w rozmowie z portalem wPolityce.pl Wojciech Sumliński, autor książki „Niebezpieczne związki Bronisława Komorowskiego”.

    wPolityce.pl: Z jakim przyjęciem spotyka się pana książka?

    Wojciech Sumliński: Nad wyraz pozytywnym. Nie
    spodziewałem się takiego przyjęcia. Na prapremierze w Częstochowie było
    ponad 400 osób. Na premierze – ponad 500. W Chicago, gdzie byłem,
    ludzie nie mieścili się w sali na pół tysiąca osób. Tak mógłbym mnożyć.
    Nawet w małym Milanówku zjawiło się na prezentacji książki prawie 400
    osób. Jak mówili organizatorzy, dotąd nie mieli takiej frekwencji na
    żadnym spotkaniu, a organizują je od lat. Nigdy żadna moja książka nie
    spotkała się z takim przyjęciem. Widzę wiele życzliwych odniesień.
    Ludzie udzielają mi słów wsparcia, proszą, żebym się nie załamywał,
    żebym się trzymał. Mówią, że są ze mną, że modlą się za mnie, że ta
    książka daje im bardzo dużo, że jesteśmy razem.

    Obserwuje pan również reakcje napastliwe?

    Oczywiście rozpoczęły się przygotowania do ataku na mnie.
    Podobnie jak przed przesłuchaniem prezydenta, kiedy „Gazeta Wyborcza”
    poświęciła mi sześć artykułów, jeden po drugim, w tym trzy dwukolumnowe,
    wszystkie rozpoczynające się na pierwszej stronie, teraz też zaczynam
    odczuwać takie ataki. Już spływają do mnie e-maile od
    różnych „sympatycznych” jegomościów.

    CZYTAJ TAKŻE: WSI,
    Pro Civili i podejrzani Rosjanie. „Niebezpieczne związki Bronisława
    Komorowskiego”. Sumliński opowiada o czarnych kartach w życiorysie
    prezydenta. NASZA RELACJA z promocji książki

    Czy są to e-maile z pogróżkami?

    Po ich przeczytaniu – gdyby nie moje doświadczenie – wybuchnąłbym
    śmiechem. To e-maile takie same jak te, które już kiedyś były
    rozsyłane po wszystkich moich kolegach. W 2011 r. napisałem książkę „ Z
    mocy bezprawia”. Wymieniłem wtedy 50 osób, które wsparły mnie na różnym
    poziomie – od solidarności ludzkiej po bardzo wymierną pomoc, bo
    przez dwa lata nie pracowałem, dochodziłem do siebie. Byli to
    dziennikarze – m.in. Bogdan Rymanowski, Krzysztof Skowroński, Jan
    Pospieszalski – księża i wiele innych osób. Każdy z tych ludzi dostał
    oszczerczego, bandyckiego e-maila pt. „Czy warto bronić Sumlińskiego”.
    Autor był anonimowy, a konkluzja taka, że Sumliński to przestępca,
    przyjaciel WSI,
    malwersant itd., itd. Teraz ta sytuacja się powtarza. E-maile znów są
    rozsyłane. Dostałem kilka pytań od „sympatycznych”
    dziennikarzy, m.in. od Grzegorza Jakubowskiego z kompanii Tomasza Lisa,
    który znowu mi insynuuje, że jestem przyjacielem WSI,
    malwersantem, hochsztaplerem. Spodziewam się wielu bardzo
    „sympatycznych” publikacji na mój temat. Ale nic mi nie mogą zrobić!
    Opluli mnie na tysiąc sposobów, niszczyli tak, jak tylko mogli.
    Przetrwałem to i już się ich nie boję. Gardzę nimi! Gardzę tymi
    kłamcami! Nie dbam o to, ale oczywiście każde kłamstwo będę tropił
    sądownie. Bo już dosyć tego! Długo to znosiłem. I te
    anonimowe e-maile i te ataki „Wyborczej” i innych. Będę się bronił na
    wszystkie możliwe sposoby. Wstałem z kolan i nie dam więcej sobą
    pomiatać! Natomiast normalni ludzie rzeczywiście
    udzielają mi mnóstwo wsparcia.

    Porusza pan bardzo ważne sprawy dotyczące biografii
    Bronisława Komorowskiego – prezydenta i kandydata na prezydenta.
    Dlaczego media głównego nurtu, a także instytucje państwowe, nie
    podejmują tych wątków?

    Czasami pytają mnie ludzie, dlaczego ja w ogóle jeszcze żyję. Bo
    jeżeli piszę prawdę - a piszę prawdę, każde zdanie w mojej książce jest
    prawdą, nie mogę sobie pozwolić na pisanie nieprawdy, bo poległbym,
    zniszczono by mnie w okamgnieniu – to dlaczego jeszcze żyję… A dlaczego
    organa państwa nie reagują? Jest jeden powód - przyjęto na mnie
    taktykę „na zaciszenie”. Gdyby mi spadła na głowę cegła w drewnianym
    kościele, to opinia publiczna skupiłaby na mnie uwagę, bo dziennikarzowi
    coś się stało. Gdyby próbowano aresztować nakład książki, też by to
    skupiło uwagę opinii publicznej. Na wszelki wypadek drukujemy ją w
    Czechach… Takie działania prowadzone przeciwko mnie, jawne bądź
    skryte, ale przestępcze lub paraprzestępcze, czy restrykcyjne ze strony
    organów państwowych, mogłyby spowodować, że po moją książkę sięgnęliby
    ludzie, którzy w innym wypadku by tego nie zrobili. Zastanowiliby się
    cóż to za książka, która wywołuje taką furię, że niszczą jej autora.
    Przyjęto więc na mnie, jak sądzę, metodę „ zaciszyć go”, udać, że
    książki nie ma, że tego człowieka nie ma. Może kupi to kilkadziesiąt
    tysięcy osób, możemy wpisać to w koszty – tak myślą ci panowie.
    Dlatego, na razie, próbują mnie zmarginalizować „zaciszyć” na śmierć.
    Udając, że mnie nie ma i książki nie ma.

    Czy to skuteczna taktyka?

    Jej realizacja będzie coraz trudniejsza. Bo książka, ku mojemu
    pozytywnemu zaskoczeniu, przebiła się we wszystkich czołowych sieciach
    księgarskich. Jest numerem jeden, w kategorii bestsellerów, w sieci
    EMPiK. Wśród wszystkich książek – kucharskich, wojennych,
    biograficznych i innych. Taką samą pozycję miała w sieci Matras, ale
    wyczerpał się nakład i w tej chwili czekamy na dodruk. Widzę więc, że
    coraz trudniej będzie tę książkę „zaciszyć”, a to może z kolei rokować
    podjęcie wobec mnie jakichś działań restrykcyjnych. Takich lub innych.
    Na pewno będzie opluwanie mnie – jestem pewien, że zostanie to
    przeprowadzone na wielką skalę przez różne „sympatyczne” gadzinówki.
    Natomiast czy będą podjęte jakieś działania skryte – czas pokaże. Na ten
    moment przyjęto wobec mnie taktykę „zaciszyć”. „Zaciszyć” książkę,
    udać, że jej nie ma, udać, że nie ma Sumlińskiego, udać, że nie ma
    tego, o czym on w swojej książce pisze. A stawiam tam bardzo śmiało
    tezy, które jestem w stanie udowodnić przed każdym uczciwym sądem. Na
    razie jest ze mną trochę tak, jak z Roberto Saviano, autorem głośnej
    książki „Gomorra”. Wspominał on, że gdy ukazało się 50 tys.
    egzemplarzy tej książki, to nic się nie działo. Gdy 100 tys. – otrzymał
    groźby śmierci. Gdy nakład przekroczył milion – musiał wyjechać do
    Wielkiej Brytanii, gdzie do dziś mieszka pod zmienionym nazwiskiem.

    W którym miejscu tego procesu pan się znajduje?

    Jestem na tym etapie, gdzie jeszcze daje się mnie „zaciszyć”.
    Natomiast gdyby coś miało mi się stać, to by oznaczało, że rzeczywiście
    przekroczyłem ten etap i miałbym wątpliwą satysfakcję. Satysfakcję
    dlatego, że udałoby mi się dotrzeć do wielu ludzi, a to jest moim celem.
    A wątpliwą dlatego, że bym tego nie zobaczył.

    Czy mimo tej strategii „zaciszania”, pana książka może
    wpłynąć na ocenę Bronisława Komorowskiego, a przez to na
    wynik wyborów prezydenckich?

    Nie pisałem tej książki na wybory. Chcę to podkreślić. Nie jest to
    książka biograficzna. To książka, która jest zapisem mojego
    reporterskiego śledztwa. Zaczyna się ono w grudniu 2006 r. od rozmowy z
    oficerem Centralnego Biura Śledczego. Opowiedział mi on o niezwykłym
    dochodzeniu dotyczącym dyrektora IV oddziału banku PKO BP.
    Dyrektor ten miał strzelać do siebie trzy razy, przy czym już pierwszy
    strzał był śmiertelny, a trzeci był oddany z kilku metrów. I
    uznano to za śmierć samobójczą. Taki absurd. Krok po kroku oni szli
    dalej w tym swoim śledztwie, aż doszli do MON i Bronisława Komorowskiego. I wtedy się zaczęło piekło. Opisuję historię jak otrzymałem pierwszą informację od oficera CBŚ.
    A potem cofam się w czasie, poznając postać prezydenta od takiej
    strony, od jakiej nie poznał go nikt. Myślę, że paradoksalnie miałem
    takie możliwości, jakich chyba nie mieli inni dziennikarze. Bo
    pracowałem – o co wielu miało do mnie pretensje – na pierwszej linii.
    Jako jedyny dziennikarz poznałem cały zarząd Pruszkowa [mafii
    pruszkowskiej – red.], wtedy gdy na ulicach wybuchały bomby. Poznałem
    oficerów WSI, udając
    „misia”, który chce się z nimi zakolegować, a tak naprawdę cały czas
    miałem na celu wydobycie informacji o sprawie ks. Jerzego Popiełuszki,
    rozwalaniu tej mafii. Opublikowałem w Telewizji Polskiej trzy reportaże,
    mające półtoramilionową widownię, gdzie pokazywałem WSI
    jako organizację przestępczą. Oni wtedy dopiero zrozumieli, że chcieli
    mnie wykorzystać, a tak naprawdę to ja wykorzystałem ich. Pracowałem na
    pierwszej linii. To było morze pełne rekinów. I ja z tymi rekinami
    pływałem. Nie oglądałem ich przez szybę, tylko z nimi pływałem. Dzięki
    temu miałem możliwość zajrzenia tam, gdzie wiele osób nie mogło zajrzeć.
    I odkryłem Bronisława Komorowskiego od takiej strony, od jakiej nie
    odkrył go nikt. Ta książka jest uczciwym tego zapisem. To nie jest tak,
    że ja sobie wystawiłem wizerunek pana Komorowskiego i
    myślałem co by tu na niego znaleźć. Absolutnie tak nie było. To książka,
    którą pisałem najuczciwiej i najszczerzej jak tylko mogłem. Nie
    chciałem pisać jej na wybory. Rok temu ją zapowiadałem. Miała wyjść w
    styczniu, może nawet w grudniu. Ale tyle rzucano mi kłód po nogi, tak mi
    niszczono informatorów, tak ich zastraszano – dwie osoby wyjechały za
    granicę, czekają na wynik wyborów, bo się po prostu bały. Ktoś mnie
    zapyta dlaczego ta książka ukazała się w kwietniu. Ja bym odpowiadał:
    to co, miała ukazać się w czerwcu? Wtedy dopiero ludzie mogliby mieć
    pretensje i mogliby mnie pytać: dlaczego pan wcześniej tego nie napisał,
    być może podjęlibyśmy inną decyzję. Nie jest to książka
    pisana na wybory, bo myślę, że będzie się ją ciekawie
    czytało i za rok, i za pięć lat. To zapis rzeczywistości. Napisałem tę
    książkę, bo od wielu lat przyświeca mi motto: lepiej wiedzieć niż nie
    wiedzieć. Nawet jeśli ta wiedza jest dla nas bardzo przykra
    .

    Rozmawiał Jerzy Kubrak

    Maryla

    ------------------------------------------------------

    Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

     

    avatar użytkownika Maryla

    138. Bogdan Zalewski: Jakie

    Bogdan Zalewski: Jakie relacje obecnego prezydenta, a wcześniej marszałka sejmu oraz ministra i wiceministra obrony narodowej wzbudziły pana podejrzenia?

    Wojciech Sumliński: Cała ta historia zaczęła się od grudnia 2006 roku, od śledztwa prowadzonego oficerów Centralnego Biura Śledczego, którzy natrafili na niezwykłe samobójstwo dyrektora IV Oddziału banku PKO BP. Strzelał on do siebie trzy razy, przy czym pierwszy strzał był już śmiertelny. Wyglądało to zdumiewająco, jakby dyrektor się zabił, a potem strzelił do siebie jeszcze dwa razy, w tym raz z kilku metrów. Oficerowie CBŚ poszli tym tropem i natrafili na kilkanaście podobnych samobójstw. Wszystkie łączyła fundacja "Pro Civili", o której ostatnio jest troszkę głośno. Gdy oficerowie CBŚ byli bardzo blisko finału- wykazania, że fundacja ta wytransferowała z Polski nie setki milionów, a nawet miliardy złotych, że za działalnością tej fundacji kryją się ludzie o zbrodniczych skłonnościach, no i także, gdy dotarli do tego, że bardzo dziwne działania, które oni sami określili jako "osłonowe" w stosunku do tej fundacji, a przynajmniej do niektórych jej poczynań, prowadzi ówczesny minister Obrony Narodowej Bronisław Komorowski, wówczas im to śledztwo odebrano. Sprawę przejęły Wojskowe Służby Informacyjne i szybko ją umorzono. Od tego zaczęła się ta historia. Ja nigdy nie planowałem, że będę prowadził jakieś śledztwo dotyczące obecnego pana prezydenta, ani nie miałem takiego zamiaru. Oficer CBŚ, który mi tę historię opowiedział, pokazał pewne materiały, powiedział: "pomóż nam, bo jeżeli media się tym nie zainteresują, to ta sprawa umrze, a nie powinna umrzeć. Zbyt dużo ludzi tu zginęło, zbyt wiele pieniędzy ukradziono, zbyt wiele tu ludzkiej krzywdy, bo mogło to sobie ot, tak sobie, zniknąć". Poszedłem tym tropem. Doprowadziło mnie to do różnych szokujących, nawet dla mnie, odkryć. No i także do oceanu kłopotów, które trwają do dziś dnia.

    Czytaj więcej na http://www.rmf24.pl/tylko-w-rmf24/bogdan-zalewski/blogi/news-bronia-i-sl...

    Maryla

    ------------------------------------------------------

    Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

     

    avatar użytkownika Maryla

    139. Wojciech Sumliński – rozprawa z dn. 07.05.2015 r.

    Przedstawiam Państwu kolejną relację z procesu, w którym Prokuratura, powołując się na art.230 par.1 kodeksu karnego, oskarża dziennikarza śledczego Wojciecha Sumlińskiego oraz byłego wysokiego funkcjonariusza kontrwywiadu PRL, płk. Aleksandra L., o rzekomą płatną protekcję podczas weryfikacji żołnierzy WSI, prowadzonej przez komisję pod przewodnictwem Antoniego Macierewicza. Rozprawie przewodniczył sędzia Stanisław Zdun, na rozprawie zostali przesłuchani świadkowie Romuald Szeremietiew, były wiceminister MON, oraz Andrzej Kowalski, były p.o. szefa SKW. Przesłuchanie księdza Stanisława Małkowskiego nie doszło do skutku, bowiem zanim mogły zostać odebrane od niego zeznania, musiał się on udać do swoich obowiązków duszpasterskich – najprawdopodobniej dojdzie do tego na kolejnej rozprawie.

    Odnosząc się do sprawy, na którą został wezwany w charakterze świadka, Romuald Szeremietiew stwierdził, że nie ma wiedzy o jakiejś możliwości korupcji podczas weryfikacji żołnierzy WSI przed Komisją Weryfikacyjną. Dziennikarza Wojciecha Sumlińskiego zna z jego publikacji, płk. Leszka Tobiasza sobie nie przypomina, natomiast zna płk. Aleksandra L., którego poznał przez swoich wojskowych współpracowników, gdy pracował w resorcie obrony w latach 1997-2001 i wie, że Aleksander L. pracował w Agencji Mienia Wojskowego.

    Zapytany przez obrońcę Wojciecha Sumlińskiego, mecenasa Waldemara Puławskiego, na okoliczność swoich kontaktów z WSI, Romuald Szeremietiew kategorycznie stwierdził, że były one wykluczone, a sam miał z nimi nieprzyjemne doświadczenia. Rozszerzając tę kwestię, świadek wyjaśnił, że gdy zajmował swoje stanowisko w MON, był odpowiedzialny za modernizację techniczną sił zbrojnych – w tym odpowiadał za przetargi na zakup uzbrojenia. Przed rozstrzygnięciem bardzo dużych przetargów, m.in. na samolot wielozadaniowy, transporter opancerzony oraz system rakietowy, pojawiły się plotki, że w jego otoczeniu dochodzi do praktyk korupcyjnych, a w piśmie "Rzeczpospolita" ukazał się artykuł podpisany przez Annę Marszałek oraz Bertolda Kittela, że jeden z jego współpracowników jest łapownikiem, a on sam posiada majątek z nielegalnych źródeł. Na kilka tygodni przed ukazaniem się tego artykułu Romuald Szeremietiew został zaproszony przez ówczesnego ministra MON, Bronisława Komorowskiego, na rozmowę, który powiedział mu, że ma dla niego przykrą informację o możliwości ukazania się tekstu, poruszającego właśnie te kwestie, w jakiejś ważnej gazecie. Minister Komorowski powiedział, że jest to bardzo poważna sprawa i zapytał Romualda Szeremietiewa, czy potrafi się wytłumaczyć z budowy domu. Pytanie to zaskoczyło świadka, ponieważ nie utrzymywał z ministrem Komorowskim bliższych, osobistych relacji, a o budowie domu niemal nikt z jego współpracowników w MON nic nie wiedział. Gdy przyszli do niego dziennikarze, okazało się, że sprawa budowy domu była kwestią węzłową.

    Po tym artykule Romuald Szeremietiew w dn. 12.07.2001 r. stracił swoje stanowisko, został poddany kontroli przez Urząd Skarbowy, a wątki poruszone w artykule były badane przez organy ścigania, przy czym na podstawie dwóch z nich Prokuratura sformułowała akt oskarżenia, a pozostałe zostały umorzone. Sprawa toczyła się w latach 2001 – 2010, kiedy to zapadł ostatni wyrok sądowy, który uniewinnił go ze wszystkich zarzutów. Jeśli chodzi o zarzut, że dopuścił swojego współpracownika do informacji niejawnych, Sąd ustalił, że kwestie ochrony tej tajemnicy były w kompetencjach ministra MON i to minister Komorowski powinien o to zadbać, ponieważ miał do tego odpowiednie instrumenty oraz uprawnienia, czyli kontrwywiad WSI, podporządkowany bezpośrednio i wyłącznie ministrowi, oraz pełnomocnika ochrony informacji niejawnych, również podporządkowanego bezpośrednio ministrowi, który mu składał raporty z wyników swoich kontroli. Świadek dodał, że w tej sprawie nie było żadnego dalszego postępowania – co wywołało jego niemałe zdziwienie, bowiem doszło przecież do przestępstwa. W rezultacie tych wydarzeń nie doszło do zakończenia przetargów w przewidzianym terminie, a ponieważ w 2001 r. odbyły się wybory, w wyniku których władzę przejęło SLD i dokończył je rząd, powołany przez tę partię.

    Romuald Szeremietiew dodał, że został zlikwidowany jako osoba zaufania publicznego oraz złamano mu karierę, a odnosząc się do pytania mecenasa Puławskiego o motywy jego usunięcia z MON, stwierdził, że jego zdaniem chodziło przede wszystkim o to, aby nie przeprowadził tych przetargów, a także, aby jako osoba objęta zarzutami, nie mógł krytykować decyzji, które zostały później podjęte. Świadek dodał, że w sprawie rzekomego posiadania nielegalnego majątku, nie postawiono mu żadnych zarzutów, a jego legalność potwierdziła również kontrola z Izby Skarbowej. Świadek przywołał też słowa, które jakoby miał wypowiedzieć minister Komorowski, że jeśli się okaże, że Romuald Szeremietiew jest niewinny, to on, Komorowski, jako człowiek honoru, nie będzie mógł pełnić funkcji publicznych – podobno pytany o te słowa Bronisław Komorowski nie mógł sobie przypomnieć, aby kiedykolwiek takie oświadczenie składał.

    Wojciech Sumliński zapytał świadka, aby jeszcze raz przypomniał, czyja publikacje doprowadziły do jego usunięcia z MON – świadek odpowiedział, że m.in. Anny Marszałek. Odpowiadając na kolejne pytanie oskarżonego dziennikarza, o możliwych powiązaniach Anny Marszałek z tajnymi służbami, świadek odparł, że takiej wiedzy, aby się nią posłużyć w trybie sądowym nie posiada, ale docierały do niego takie opinie, choć Anna Marszałek temu zaprzeczała.

    Wojciech Sumliński chciał się również dowiedzieć, co świadek wie o kontaktach Bronisława Komorowskiego z Aleksandrem L., bowiem mówił o tym w swoich zeznaniach Piotr Woyciechowski. Świadek zaznaczył, że nie zna tych zeznań, ale wie, że takie kontakty były na początku lat 90-tych, kiedy Bronisław Komorowski był wiceministrem MON, nie potrafi się jednak wypowiedzieć o stopniu zażyłości tych relacji. Odnosząc się do swojej znajomości z Aleksandrem L., świadek zeznał, że jako wiceminister MON był odpowiedzialny m.in. także za logistykę, co powodowało, że był partnerem dla Agencji Mienia Wojskowego, w której pracował Aleksander L. Pytany, czy zna podobne przypadki kombinacji operacyjnych, które doprowadziły w stosunku do jakichś osób "likwidację zaufania publicznego", świadek przywołał postać byłego wojewody śląskiego, Marka Kempskiego, wobec którego również postawiono zarzuty z pogranicza korupcji – choćby w artykułach prasowych, których autorką była m.in…. Anna Marszałek. Świadek dodał, że Marek Kempski był kandydatem do wysokich stanowisk w MSW, a także zdecydowanym zwolennikiem lustracji w służbach specjalnych. Zdaniem Romualda Szeremietiewa, tego typu artykuły nie były działaniami przypadkowymi i trudno mu uwierzyć, że wynikały z jakichś błędów. "Polityk jest jak mucha, można go zabić gazetą" – dodał.

    Na pytanie Wojciecha Sumlińskiego, czy oficer WSI może inicjować, bez poinformowania o tym swoich przełożonych, jakieś działania prowokacyjne czy też operacyjne, były wiceminister MON odpowiedział, że jest to kwestia kontroli, również politycznej, nad służbami, oraz od jakości ludzi pracujących w służbach, którzy mogą ulec pokusie wykorzystania swojego stanowiska w sprawach prywatnych – lecz korzystanie z tej możliwości jest co najmniej naruszeniem obowiązków, a może stanowić przestępstwo. Świadek zaznaczył, że nie miał dostępu do WSI, ponieważ nadzór nad tą służbą sprawował bezpośrednio Bronisław Komorowski, a kiedy wnioskował do ministra o poszerzenie tego nadzoru, stanowczo mu tego odmawiano. Nie wie, jakie relacje łączyły ministra Komorowskiego z szefami WSI, gen. Tadeuszem Rusakiem i jego zastępcą, płk. Kazimierzem Mocholem, ale często ich widywał w siedzibie ministra.

    Następnie Wojciech Sumliński zwrócił się do Sądu, czy Aleksander L. może odpowiedzieć na pytanie o swoje relacje z płk. Mocholem. Sąd zapytał o to Aleksandra L. – odpowiadając, płk. Aleksander L. najpierw zaznaczył, że nigdy nie pełnił służby w WSI, bowiem został zwolniony z WSW 10 października 1991 r., a WSI zostały powołane w listopadzie 1991 r, a potem wyjaśnił, że w czasie, gdy Bronisław Komorowski był wiceministrem MON, był u niego dwukrotnie, jako szef Zarządu I WSW, służbowo, na polecenie gen. Buły. Natomiast Kazimierza Mochola, zastępcę szefa WSI, poznał jeszcze podczas swojej służby wojskowej, a potem odnowił tę znajomość na WAT, kiedy to widzieli się 3 – 4 razy, nigdy w cztery oczy; składają sobie telefonicznie życzenia imieninowe, ale nigdy nie odwiedzał go w budynku WSI.

    Po tych wyjaśnieniach oskarżonego Aleksandra L., Sąd zwolnił świadka Romualda Szeremietiewa i po przerwie przystąpił do przesłuchania kolejnego świadka, Andrzeja Kowalskiego, p.o. szefa SKW w dniach 5 – 20 listopada 2007 r.

    Mecenas Puławski zapytał świadka, czy jest pewien tych dat oraz kto był jego następcą po jego odwołaniu – świadek potwierdził, że jest pewien, a jego następcą był płk. Grzegorz Reszka. Waldemar Puławski chciał się również dowiedzieć, czy w tym czasie świadkowi sygnalizowano w jakiś sposób, przez osoby na wysokim szczeblu, o pojawieniu się sprawy istotnej ze względu na bezpieczeństwo państwa – świadek zaprzeczył. Sąd zapytał, czy ówczesny marszałek Sejmu Bronisław Komorowski zwracał się do niego z jakąś ważną sprawą, prosił o ochronę kontrwywiadowczą itp. – świadek ponownie zaprzeczył, aby taka sytuacja miała miejsce. Wojciech Sumliński przypomniał, że podczas składania swoich zeznań Bronisław Komorowski mówił, że informował SKW o podejrzeniu korupcji podczas weryfikacji żołnierzy WSI, ale ta ponoć działała za wolno, w zwiazku z czym sprawę przejęła ABW – jak w związku z tym świadek odniósłby się do tej sytuacji? Andrzej Kowalski odpowiedział, że nie było takiego zgłoszenia, kiedy on pełnił obowiązki szefa SKW. Powstałby wtedy przede wszystkim dokument, opisujący takie zgłoszenie – a on nie pamięta takiej sytuacji. Informacje tej rangi spowodowałyby zwołanie odprawy przez szefa SKW z wybranymi funkcjonariuszami funkcyjnymi w celu rozważenia zaistniałej sytuacji i podjęcia decyzji o kolejnych krokach. Ze względu na zagrożenie bezpieczeństwa państwa, konieczna byłaby również konsultacja z ministrem MON, oraz ewentualnie z premierem. Jego zdaniem, jeśli tak zeznawał Bronisław Komorowski, to albo jest to jakaś pomyłka, albo jakiś błąd w zeznaniach osoby zeznającej, być może nieintencjonalny, choć jest to opowieść o czymś, czego nie było.

    Pytany przez Wojciecha Sumlińskiego o swoją wiedzę na temat płk. Leszka Tobiasza, świadek zaznaczył, że nie miał o nim wiedzy umocowanej w dokumentach, a tylko wiedzę tzw. "korytarzową", przy czym z nazwiskiem "Tobiasz" były związane dwie osoby, ojciec i syn, co świadek zaczął rozgraniczać, gdy najpierw usłyszał, że jest kwestia przyjęcia młodego Tobiasza do służb, a później, że jest jego ojciec, który się dopytuje, czy istnieje taka możliwość. Potem świadek słyszał, że syn został przyjęty do służb, i że podobno jest kompetentny. Sąd uchylił pytania Wojciecha Sumlińskiego, który chciał się dowiedzieć od świadka, czy w takim razie może on powiedzieć, że starania ojca zakończyły się sukcesem.

    Świadek nie miał żadnej wiedzy o tym, że wobec płk. Leszka Tobiasza są prowadzone postępowania w Prokuraturze Garnizonowej, natomiast słyszał, że płk. Tobiasz starał się o wysłanie na placówkę dyplomatyczną, ale nie zna szczegółów. Świadek dodał, że jest niemożliwe, aby w normalnej służbie specjalnej ktoś mógł się starać o wyjazd za granicę, gdy jest wobec niego prowadzone jakiekolwiek postępowanie, a tym bardziej prokuratorskie. Nic nie wie też, aby płk. Grzegorz Reszka miał w jakiś emocjonalny sposób zareagować na taką możliwość, ale świadek nie utrzymywał z płk. Reszką bliskich relacji, bowiem w tamtym czasie płk. Reszka, z pomocą zespołu audytorów, na zlecenie premiera prowadził audyt sprawdzający działalność służb, więc ich relacje ograniczały się do pytań zadawanych przez płk. Reszkę i wyjaśnień świadka.

    Wojciech Sumliński zapytał, czy oficer WSI może samodzielnie, bez powiadamiania swoich przełożonych inicjować i prowadzić jakieś działania operacyjno-rozpoznawcze – Andrzej Kowalski odpowiedział, że w zgodzie z przepisami jest to całkowicie niemożliwe. Takie działania reguluje ustawa, rozporządzenia wewnętrzne oraz przepisy niejawne, do których nie może się odnieść – podejmować je może tylko osoba wyznaczona na stanowisko, na którym może takie działania realizować, w jednostce, która posiada takie uprawnienia. Wyjątkowa sytuacja może zaistnieć w dwóch przypadkach: kiedy szef służby powołuje w trybie niejawnym specjalny zespół z uprawnieniami, w skład którego mogą wchodzić różni funkcjonariusze, lub w sytuacji, gdyby taki funkcjonariusz był tajnym współpracownikiem innej służby.

    Odnosząc się do pytania Wojciecha Sumlińskiego o "naradę" Bronisława Komorowskiego, Pawła Grasia, Krzysztofa Bondaryka oraz Leszka Tobiaszaw w biurze poselskim Bronisława Komorowskiego, świadek stwierdził, że wie o niej tylko z mediów. Niezrozumiałe jest dla niego, że tego typu sprawa nie została zgłoszona do SKW. Gdyby to było w czasie, gdy on pełnił obowiązki szefa SKW, domagałby się formy pisemnej takiego zgłoszenia – po pierwsze, od płk. Leszka Tobiasza, z opisem, jakiego rodzaju jest to sytuacja przestępcza, a po drugie, z dołączoną do tego opisu opinią szefa ABW Bondaryka. Jeśli jednak ktoś by uznał, że ze względów pozamerytorycznych, np. politycznych, nie może on być poinformowany o zaistniałej sytuacji, jako osoba wyznaczona na swoje stanowisko przez poprzedniego premiera, oceniłby to jako przejaw niezrozumienia konstrukcji systemu bezpieczeństwa państwa. Wojciech Sumliński zauważył, że nie powstała żadna notatka, aby takie spotkanie miało miejsce – Andrzej Kowalski stwierdził, że nie mieści się to w jego wyobraźni, urąga to wszelkim zasadom w takich przypadkach, tj. kradzieży tajemnicy państwowej czy korupcji, a z perspektywy jego doświadczeń, zawsze były tworzone jakieś dokumenty, będące podstawą do dalszych działań służb.

    Na tym przesłuchanie świadka zostało zakończone. Wojciech Sumliński wycofał wniosek o przesłuchanie Kazimierza Szurowskiego. Kolejne rozprawy odbędą się w następujących terminach:
    20.05.2015 r., godz.10:00 sala 134
    28.05.2015 r., godz.10:00 sala 29

    Wszystkie ww rozprawy odbędą się w Sądzie Rejonowym dla Warszawy Woli, ul. Kocjana 3.

    Uprzejmie proszę Szanownych Czytelników tej relacji, aby w ewentualnych komentarzach posługiwać się imieniem i inicjałem nazwiska, współoskarżonego w tym procesie wraz z dziennikarzem Wojciechem Sumlińskim, byłego wysokiego oficera kontrwywiadu PRL, Aleksandra L., ponieważ nie wyraził on zgody na podawanie w relacjach z procesu swoich danych osobowych ani na publikowanie swojego wizerunku.

    ander

    Maryla

    ------------------------------------------------------

    Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

     

    avatar użytkownika Maryla

    140. Prezydent Komorowski traci

    Fot. wPolityce.pl/TVN24

    Prezydent Komorowski traci nerwy po pytaniu o książkę Sumlińskiego. „Niech Pan nawet o niego nie pyta”

    „A panu jeszcze raz sugeruję, niech pan powściągnie chęć udowadniania, że jest dobrym kolegą. Bo nie warto tego robić”.

    Bogdan Rymanowski zadał pytanie od jednego z czytelników, które
    dotyczyło tego, czy prezydent czytał książkę i czy będzie na nią jakoś
    reagował, czy będzie pozew?

    A czy ja mogę o coś spytać? Czy to jest Pana kolega, czy
    bliski znajomy? Ja bym panu coś radził. Czytałem, że te związki są…
    Radziłbym Panu powściągnąć chęć bycia w porządku wobec kolegi.
    Bo ten kolega jest oskarżonym, nie podejrzanym o korupcję, płatną korupcję wokół komisji weryfikacyjnej WSI, którą kierował Antoni Macierewicz. To w stu procentach nie wiarygodny nie wiarygodny człowiek. Niech Pan nawet o niego nie pyta

    — denerwował się Bronisław Komorowski.

    Jednak Rymanowski dopytywał, czy prezydent czytał książkę i jaka będzie jego reakcja.

    Na prawdę są ciekawsze książki do czytania, nie czytałem. A panu jeszcze raz sugeruję, niech pan powściągnie chęć udowadniania, że jest dobrym kolegą. Bo nie warto tego robić

    — mówił, a może groził prezydent Komorowski.

    Na uwagę dziennikarza, że on niczego nie chce udowodnić, tylko
    pyta czy prezydent będzie kierował sprawę do sądu Komorowski wskazał:

    Nie warto pytać o książkę człowieka niewiarygodnego, który
    jest pod oskarżeniem w sprawie ważnej z punktu widzenia
    polskiego bezpieczeństwa narodowego.

    Rymanowski przypomniał, że zdaniem Wojciecha Sumlińskiego w
    sprawie, o której mówił prezydent Komorowski, miała miejsce operacja
    kombinacyjna, za którą stoi właśnie m.in. Bronisław Komorowski.

    Jeśli Pan chce mnie pytać o opinię na temat człowieka, który sam
    stoi w obliczu zagrożenia wyrokiem z powodu oskarżeń o płatną
    korupcję, to ja odmówię Panu współpracy w tej sprawie

    — tłumaczył Komorowski.

    Na pytanie czy nadal uważa, że rozwiązanie Wsi to była hańba, kandydat na prezydenta mówił:

    To było więcej, to była głupota. Bo żaden kraj w historii nie
    likwidował własnego wywiadu i kontrwywiadu wojskowego. (…) To jest
    więcej niż zbrodnia, to jest głupota

    — tłumaczył, tracąc nerwy.


    &quot;Likwidacja WSI to była głupota. Moi koledzy popełnili grzech naiwności&quot;. Bronisław Komorowski w debacie &quot;Czas decyzji&quot;

    "Likwidacja WSI to była głupota. Moi koledzy popełnili grzech naiwności". Bronisław Komorowski w debacie "Czas decyji"

    Maryla

    ------------------------------------------------------

    Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

     

    avatar użytkownika Maryla

    141. Umorzono śledztwo ws.

    Umorzono śledztwo ws. Antoniego Macierewicza

    Śledztwo dotyczyło nieprawidłowości przy tworzeniu raportu z weryfikacji WSI.

    Po raz drugi Prokuratura Apelacyjna w Warszawie umorzyła śledztwo ws. nieprawidłowości przy tworzeniu raportu z weryfikacji WSI przez Antoniego Macierewicza w 2007 r. jako szefa komisji weryfikacyjnej WSI.

    O umorzeniu śledztwa z podobnych
    powodów, co za pierwszym razem w 2013 r., poinformował w poniedziałek
    PAP prok. Waldemar Tyl z prokuratury. Zapowiedział komunikat prasowy.

    W 2013 r. prokuratura uznała, że
    Macierewicz jako szef komisji nie był funkcjonariuszem publicznym, który
    może odpowiadać za niedopełnienie obowiązków bądź ich przekroczenie.
    Według prokuratury raport zaś nie był dokumentem, do którego odnosi się
    przestępstwo poświadczenia nieprawdy, bo nie może ono dotyczyć dokumentu
    "analityczno-ocennego".

    Gdy prokuratura drugi raz prawomocnie
    umarza śledztwo, osoby pokrzywdzone mogą złożyć prywatny akt oskarżenia
    do sądu. B. szef WSI gen. Marek Dukaczewski powiedział PAP, że zapewne
    kilka osób skorzysta z tej możliwości.

    Karalność w tej sprawie przedawnia się w lutym 2017 r.

    W lutym 2007 r. prezydent Lech Kaczyński
    upublicznił sygnowany przez Macierewicza raport z weryfikacji WSI,
    które rządzące wówczas PiS zlikwidowało, zarzucając im wiele
    nieprawidłowości opisanych w raporcie. Na podstawie raportu wszczynano
    śledztwa ws. przestępstw WSI; większość umorzono. Osoby wymienione w
    raporcie jako agenci wytoczyły MON ponad 20 procesów. MON przeprosiło
    większość z nich; koszty z tego tytułu przekroczyły 1,2 mln zł.

    Początkowo prokuratura chciała zarzucić
    Macierewiczowi niedopełnienie obowiązków (jako funkcjonariusza
    publicznego) przy tworzeniu raportu, poświadczenie w nim nieprawdy oraz
    pomoc w ujawnieniu w nim tajemnic państwowych. Prokurator generalny
    Andrzej Seremet dwa razy zwracał jednak prokuraturze wniosek o uchylenie
    immunitetu posła PiS.

    To trwające od 2007 r. śledztwo umorzono
    w grudniu 2013 r. Uznano, że Macierewicz jako szef komisji nie był
    funkcjonariuszem publicznym, który może odpowiadać za niedopełnienie
    obowiązków bądź ich przekroczenie. Zdaniem prokuratury był on jedynie
    "osobą pełniącą funkcję publiczną", a komisja (w której nie był
    zatrudniony) nie była instytucją państwową, której szef podlega
    odpowiedzialności, lecz "innym organem państwowym" powołanym do
    konkretnej sprawy. Według prokuratury raport zaś nie jest dokumentem, do
    którego odnosi się przestępstwo poświadczenia nieprawdy, bo nie może
    ono dotyczyć dokumentu "analityczno-ocennego".

    Na umorzenie wpłynęły 23 zażalenia,
    m.in. Dukaczewskiego, b. agenta wywiadu Aleksandra Makowskiego,
    biznesmena Zygmunta Solorza-Żaka oraz Polsatu, ITI i ABW (ta chciała, by
    Macierewicz odpowiadał za ujawnienie w raporcie osób współpracujących
    niejawnie z cywilnymi służbami specjalnymi).

    Adwokaci kwestionowali status
    Macierewicza oraz brak znamion przestępstw przy poświadczeniu nieprawdy i
    pomocy w ujawnieniu tajemnic. Podkreślali, że w raporcie było wiele
    informacji nieprawdziwych (co stwierdziły sądy, nakazując MON
    przeprosiny osób z raportu) oraz ujawniających tajemnice (np. dane osób
    współpracujących z cywilnymi służbami RP lub tajną operację WSI w
    Afganistanie).

    W lutym br. Sąd Okręgowy w Warszawie
    uwzględnił zażalenia pokrzywdzonych na umorzenie i uchylił je w głównym
    zakresie. Sąd polecił, by w ponownym śledztwie prokuratura
    przeanalizowała status prawny Macierewicza - czy był funkcjonariuszem
    publicznym, którego może dotyczyć przestępstwo przekroczenia uprawnień -
    sąd tego nie przesądził. Sąd podkreślał, że nie oznacza to, iż obecny
    poseł PiS musi usłyszeć zarzuty.

    Macierewicz wiele razy mówił, że
    ustalenia raportu oparto na dokumentach WSI i pracach komisji
    weryfikacyjnej. Wnioski o uchylenie immunitetu uznawał za działanie
    polityczne, które łączył z tym, że - jak mówił - "w sprawie smoleńskiej
    udowodniono matactwo" (Macierewicz jest szefem parlamentarnego zespołu
    ds. katastrofy smoleńskiej).

    W 2008 r. Trybunał Konstytucyjny uznał
    za sprzeczne z konstytucją pozbawienie osób z raportu prawa do
    wysłuchania przez komisję, prawa dostępu do akt sprawy oraz odwołania do
    sądu od decyzji o umieszczeniu w raporcie. Po tym prezydent Lech
    Kaczyński zdecydował nie ujawniać przygotowanego przez Macierewicza
    aneksu do raportu, bo - jak mówił - "zbyt wiele jest tam fragmentów, w
    których fakty zastąpiono interpretacjami". Podtrzymał to potem prezydent
    Bronisław Komorowski.





    Maryla

    ------------------------------------------------------

    Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

     

    avatar użytkownika gość z drogi

    142. panie koMOrowski

    pewien Zygmunt się panu kłania,zresztą nie po raz pierwszy...
    podswiadomość zawsze pana zdradzi....odmawiam współpracy,bo ...????
    pozdr z drogi do Polski bez WSI sPOkojna WSI wesoła...

    gość z drogi

    avatar użytkownika Maryla

    143. Taśma Bronisława Komorowskiego

    http://www.tajne24.pl/tasma-bronislawa-komorowskiego/

    Czego dotyczyła rozmowa prezydenta Bronisława Komorowskiego z biznesmenem Krzysztofem W.? Jak powstało nagranie? Odpowiedzi na te pytania znajdują się w nieopublikowanym materiale, który w 2011 roku trafił do kierowanej przez Pawła Lisickiego redakcji „Rzeczpospolitej”.

    Ubiegłoroczna tzw. „afera taśmowa” zaabsorbowała opinię publiczną i media. Opublikowane przez tygodnik „Wprost” nagrania z rozmowami najważniejszych osób w państwie, polityków i dziennikarzy dotyczyły lat 2011-2013. Prawdziwa afera miała jednak wybuchnąć znacznie wcześniej niż w 2014 roku bo w połowie 2011 – tuż przed wyborami parlamentarnymi.

    Do redakcji dziennika „Rzeczpospolita” kierowanej wówczas przez Pawła Lisickiego trafił tekst zatytułowany „Co kryje archiwum pana Krzysia?” dotyczący zarekwirowanego przez policję „archiwum” haków na najważniejsze osoby w państwie. Wśród nagrań z tysiącami godzin zarejestrowanych rozmów najważniejszych ludzi w państwie znajdowała się m.in. taśma z 2007 roku zawierająca rozmowę wpływowego biznesmena z Bronisławem Komorowskim.

    Materiał do redakcji „Rzeczpospolitej” trafił za pośrednictwem Piotra Nisztora – tego samego, który w 2014 roku przyniósł taśmy z lat 2011-2013 do redakcji tygodnika „Wprost”. Dlaczego tytułujący się „Niepokornym” Paweł Lisicki nie zdecydował się na publikację materiału, którego treść wskazywała, że na PiS były zbierane haki?

    Od red. Lisickiego – obecnie naczelnego tygodnika „Do Rzeczy”, który wydaje właściciel „Wprost” próżno oczekiwać odpowiedzi. Na pytania dot. nieopublikowanego tekstu z 2011 roku nie ustosunkował się w wyznaczonym terminie. Warto zaznaczyć, że materiał był gotowy 19 lipca 2011 roku, czyli już po zmianie właściciela „Rzeczpospolitej”. Co kierowało Lisickim w chwili zaniechania publikacji?

    Taśma taśmie nie równa

    Proceder nagrywania rozmów najważniejszych osób w państwie nie jest niczym nowym. Do historii przeszły ujawnione rozmowy Józefa Oleksego czy dyrektora Radia Maryja – Tadeusza Rydzyka. To właśnie tamte nagrania – podobnie jak treść spotkania Lwa Rywina z Adamem Michnikiem, ukazały III RP bez maski.

    Politycy, dziennikarze i biznesmeni od 2011 roku – czyli od rozniesienia się „na mieście” historii o pokaźnym, zarekwirowanym archiwum Krzysztofa W. zaczęli robić listy miejsc, w których lepiej się nie spotykać (ze względu na podsłuchy). Inni – zainspirowani historią Krzysztofa W., zaczęli budować swoje własne archiwa.

    Odpowiadając na pytanie „kto nagrywał?”, które najczęściej padało w ubiegłym roku trudno nie odpowiedzieć inaczej jak „wszyscy”. Liczba taśm „na mieście” – takich jak te sprzed roku, jest niemożliwa do oszacowania. Samo archiwum W. zawierało tysiące godzin nagrań. Nowszych nagrań (powstałych już po 2011 roku) – zawierających zazwyczaj bezwartościowe (z punktu widzenia „rynku”) informacje – jak wywody i wierszyki byłego ministra MSW czy szlochania byłego ministra transportu, który do dziś nie może uwierzyć, że został wliczony w koszty wojny dwóch firm zajmujących się PR i reklamą, jest najpewniej jeszcze więcej.

    Warto jednak przypomnieć historię, która miała nigdy nie ujrzeć światła dziennego – historię mody na nagrywanie:

    Co kryje archiwum pana Krzysia?

    Śledztwo „Rz” / Krzysztof W., zatrzymany za przemyt papierosów, od lat spotykał się z politykami, oficerami służb, biznesmenami. Prowadzone rozmowy nagrywał.

    25 czerwca 2011 r. na lotnisku w podkrakowskich Balicach ląduje samolot tureckich linii ULS Airlines Cargo, z ponad 38 tonami papierosów na pokładzie. Transport wysłała zarejestrowana w Turcji spółka Avrasya Elektrik Elektronik. Odbiorcą ma być krakowska firma Core, w której imieniu po towar zgłaszają się Andrzej K. i Krzysztof W. Transakcja kończy się jednak fiaskiem. 28 czerwca obydwaj mężczyźni zostają zatrzymani przez krakowską policję. Następnego dnia funkcjonariusze o godzinie 6 rano wkraczają do domu Krzysztofa W. i rozpoczynają przeszukanie. Zrywają podłogi, rozpruwają meble, sprawdzają ściany. W czasie wielogodzinnych poszukiwań odkrywają ostrą amunicję do broni sportowej. Znajdują również kamizelki kuloodporne, kilka kart sim, dyktafony oraz materiały do fałszowania funtów brytyjskich. Jednak najbardziej zaskakującym znaleziskiem jest coś innego – dziesiątki zapisków, tysiące dokumentów i godzin nagrań, które mogą kompromitować najbardziej wpływowych polityków zarówno koalicji rządzącej, jak i opozycji.

    Krakowska prokuratura badająca sprawę przemytu tureckich papierosów jest bardzo oszczędna w słowach. Poinformowała tylko, że W. usłyszał zarzuty m.in. posługiwania się fałszywymi dokumentami oraz nielegalnego posiadania amunicji. Następnie został na trzy miesiące aresztowany. Według RMF FM podczas przesłuchania ujawnił, że jest współpracownikiem jednej z polskich tajnych służb. -Cała operacja mogła być od miesięcy misternie przygotowywana przez służby, aby rozpracować gang przemytników papierosów. Jeśli tak było to trzeba wyjaśnić, dlaczego lokalna policja wszystko zepsuła – mówi „Rz” osoba związana ze służbami, która kilka dni przed zatrzymaniem rozmawiała z W. Czy faktycznie była to ściśle tajna operacja służb, czy zwykła próba przemytu papierosów? Nie wiadomo. Sprawa musi być jednak bardzo poważna, bo śledztwo zostało całkowicie utajnione. Z nieoficjalnych informacji „Rz” wynika, że głównym powodem takiej decyzji są nie tylko znalezione podczas przeszukania kontrowersyjne materiały, ale także bardzo obszerne i nie mniej sensacyjne zeznania składane przez samego W. -W służbach wszyscy są postawieni na nogi, w końcu za kilka miesięcy są wybory, a w całej sprawie pojawia się bardzo dużo nazwisk polityków z pierwszych stron gazet – mówi „Rz” wysoki rangą oficer ABW.

    Szerokie kontakty na każdym szczeblu
    (...)

    Maryla

    ------------------------------------------------------

    Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

     

    avatar użytkownika Maryla

    144. cóś się GW POmyliło, Komorowski jest dumny z WSI

    Pospieszalski i jego agitka, czyli kampania negatywna pod szyldem TVP
    W publicznej TVP Info prawicowy publicysta zrobił agitkę wyborczą
    przeciwko Bronisławowi Komorowskiemu. Prezydenta oskarżono o związki z
    WSI i brak pomocy w rozwiązaniu zagadki zabójstwa Krzysztofa Olewnika.

    Program "Jan Pospieszalski. Bliżej", wyemitowany
    wczoraj wieczorem zaczął się ordynarną telefoniczną sondą. Na ekranie
    pojawiło się pytanie: "Czy zagłosujesz na kandydata popieranego przez
    WSI?". Odpowiedź na tak postawione pytanie była łatwa do przewidzenia.
    Trzy osoby (albo 3 procent głosujących) na koniec programu
    odpowiedziało, że "tak", a 97, że "nie".

    Choć nazwisko
    Komorowski przy tym kandydacie nie padło, to nietrudno było się
    domyślić, o kogo chodziło, bo o Komorowskim był cały program. O drugim
    kandydacie Andrzeju Dudzie z PiS nie mówiono nic.

    Pospieszalski do dyskusji zaprosił dwóch
    ekspertów naukowców: prof. Wojciecha Łukowskiego z UW, specjalizującego
    się m.in. w migracjach i rozwoju lokalnym, i prof. Andrzeja
    Zybertowicza, socjologa z UMK w Toruniu

    Pospieszalski nie
    dodał, że prof. Zybertowicz to były ekspert komisji weryfikacyjnej WSI
    za rządu PiS i były doradca do spraw bezpieczeństwa Jarosława
    Kaczyńskiego, gdy ten był premierem, oraz prezydenta Lecha Kaczyńskiego.
    Kandydował też bez powodzenia do Parlamentu Europejskiego z listy PiS.


    Ale Zybertowicz sam wyznał, że jest sympatykiem obozu
    patriotycznego. I zaskakujące, że momentami był bardziej obiektywny i
    powściągliwy niż prowadzący Pospieszalski.

    Program zaczął się od analizy elektoratu antysystemowego, który zagłosował na Kukiza.


    Pospieszalski zastanawiał się, przeciwko czemu głosowali wyborcy
    muzyka, i dał widzom odpowiedź. Że według Kukiza przeciwko kartelowi
    mafijno-partyjnemu, a według "definicji zbliżonej do obozu Andrzeja
    Dudy" przeciwko obozowi władzy powiązanemu nieformalnymi związkami z
    grupami interesów, mediów i służb specjalnych.

    Nie pada podpowiedź, że chodzi o PO, ale widzowi taki wniosek nasuwa się sam.


    Prof. Łukowski nie podjął tej sugestii. Odpowiedział, że
    antysystemowcy głosowali przeciwko systemowi trzech partii, które
    rządziły lub rządzą Polską. Wymienił PiS, PSL i PO. Wszystkie według
    niego są "umoczone" w system, przeciwko któremu zagłosowali kukizowcy.
    Dla Zybertowicza system władzy to ci, co podłączyli się pod fundusze
    unijne, zlecenia spółek skarbu państwa, pracują w administracji. Na
    Kukiza głosowali też zawiedzeni brakiem modernizacji Polski wyborcy PO. -
    Zobaczyli, że polityka ma twarz Niesiołowskiego, Olejnik, Palikota -
    mówił Zybertowicz. Według niego to destruktorzy debaty publicznej, na
    których wyrosły poglądy elektoratu Kukiza.

    Naukowcy
    ponarzekali razem, że za PO odnowiono miasta, pobudowano autostrady z
    ekranami w polu (z głupoty lub za łapówki, jak podejrzewają). Ale nadal
    spóźniają się pociągi, nie ma pracy, są kolejki do lekarza.


    Pospieszalski ukierunkował dyskusję na Komorowskiego. Zapytał o
    JOW-y. O dziwo, Zybertowicz częściowo pochwalił Komorowskiego za szybką
    reakcję na referendum, bo to dowód, że demokracja działa. Że nie
    jesteśmy Kazachstanem.

    Ale Pospieszalski pytał dalej.
    Puścił nagrane wcześniej wypowiedzi ojca i siostry porwanego w 2002 r.
    (za rządu SLD), a potem zamordowanego Krzysztofa Olewnika. Rodzina
    skarżyła się, że Komorowski pięć lat temu w kampanii obiecał im pomoc.
    Sprawa do dziś jednak nie jest wyjaśniona. - Prezydent nic nie zrobił w
    kierunku, żeby ją wyjaśnić - żalili się.

    Pospieszalski,
    zanim oddał głos naukowcom, zawyrokował, że Komorowski pięć lat temu
    złożył Olewnikom obietnicę. - I nic się nie dzieje. Głuche milczenie. O
    czym to świadczy? - niby pyta, niby daje odpowiedź.

    Łukawski nieśmiało: - Prezydent najprawdopodobniej zawiódł.


    Zybertowicz zaczął od teorii sieci, która oplata państwo. Układ i
    sieć to terminy bardzo popularne w czasach rządu PiS. Zdaniem prof.
    Zybertowicza premier Tusk i Komorowski w sprawie Olewnika nie chcieli
    się narazić sieci nieformalnych powiązań, w której są też przestępcy
    zamieszani w tę sprawę.

    Ale zaraz dodał, że PO dała prokuraturze niezależność i teraz nie ma na nią wpływu.


    A to prokuratura, nie prezydent prowadzi od lat w tej zagadkowej
    sprawie śledztwo. Obecnie śledztwo prowadzi Prokuratura Apelacyjna w
    Gdańsku i nie wiadomo, czy coś uda się jeszcze ustalić.


    Faktycznie państwo zwiodło Olewników. W pierwszych latach śledztwo
    prowadzono nieudolnie, główni świadkowie i porywacze popełnili
    samobójstwo. Nie wiadomo, czy ktoś za nimi stał.

    Ale
    trudno obarczać winą za to Komorowskiego. Bo prezydent nie prowadził i
    nie prowadzi śledztwa. Nie może też nic nakazać niezależnej
    prokuraturze.

    Ponadto śledztwo zawalono za czasów rządu
    SLD. Sprawę wyjaśniano też za PiS -wtedy złapano bezpośrednich
    wykonawców i odnaleziono zwłoki Krzysztofa Olewnika.


    Ale tego widz programu nie usłyszał. Pospieszalski po swojemu "dociskał": - Ale prezydent ma służby, MSW.

    Zybertowicz precyzował, że na MSW ma wpływ premier.

    Pospieszalski zaproponował kolejny wątek o prezydencie.


    Zaczął od tego, że "ostatnio prezydent spaceruje po mieście" i
    podczas jednego ze spacerów zaczepił go prawicowy bloger Rybitzky, który
    pytał go o nową książkę prawicowego dziennikarza Wojciecha Sumlińskiego
    o rzekomych związkach prezydenta z WSI. Komorowski nie chciał rozmawiać
    o książce. Powiedział jedynie, że jest kłamliwa, i nie podał
    Sumlińskiego do sądu, bo nie warto.

    Sumliński jest
    oskarżony o proponowanie za łapówkę z byłym agentem WSI Aleksandrem L.
    pozytywnej weryfikacji przed komisją weryfikacyjną WSI innemu byłemu
    oficerowi WSI. W tej sprawie w ubiegłym roku był przesłuchany
    Komorowski. I Sumliński zasypał go wtedy gradem pytań, w których
    insynuował związki prezydenta z WSI. Komorowski uznał to za linię obrony
    polegającą na zrzucaniu winy na prezydenta.

    W programie Pospieszalskiego można było się tylko dowiedzieć, że Sumliński jest oskarżony, ale to "inne kwestie".

    Pospieszalski: - Zapytaliśmy więc autora książki [Sumlińskiego], dlaczego prezydent się przestraszył [blogera].

    Nagrany wcześniej Sumliński odpowiedział: - On przyjął strategię, że tej książki nie ma. On ma związki z oficerami WSI.


    Przypomniał o fundacji Pro Civili, o której miał bać się
    zeznawać nawet świadek koronny "Masa". Sumliński powiedział, że fundacja
    prowadziła przestępstwa na Wojskowej Akademii Technicznej, w czasie gdy
    Komorowski był szefem MON. To nieprawda, bo gdy Komorowski w rządzie AWS w 2000 r. został szefem MON, prokuratura już prowadziła śledztwo ws. fundacji.


    Pospieszalski pyta swoich ekspertów: - Nie ma sprostowania,
    pozwu. Jest milczenie. Czy prezydent powinien się ustosunkować. Czy jego
    strategia, że nie ma tematu, jest logiczna?

    Profesor
    Łukowski tym razem nie podejmuje sugestii prowadzącego program. - Nie
    znam książki. Padły niezwykłe zarzuty, ale mam mieszane uczucia. To typ
    literatury pisanej z pozycji ideologicznej - odpowiada.

    O
    dziwo, znowu przytomnie zachował się Zybertowicz. Nie dziwił się, że
    prezydent nie wdał się w dyskusję z blogerem na ulicy. Bo był w tłumie,
    panował zgiełk, mogło dojść do prowokacji. Ale z punktu widzenia państwa
    uważa, że tezy Sumlińskiego trzeba wyjaśnić. Choć podkreślił, że
    powtarza on je od lat. Jak to wyjaśnić? Zybertowicz zaproponował, by
    prezydent pozwał Sumlińskiego w trybie wyborczym do sądu, by przeciąć
    spekulacje. A sąd szybko wyda wyrok.

    Łukowski trafnie zauważył: - To by przykryło kampanię wyborczą.


    Pospieszalski puścił jeszcze nagraną rozmowę z Romualdem
    Szeremietiewem. Gdy był zastępcą Komorowskiego w MON, został oskarżony o
    korupcję. Szeremietiew opowiedział historię oskarżenia. Mówił, że po
    tej sprawie Komorowski odwołał go z MON. Że sąd go uniewinnił, że
    słyszał, że w jego sprawę było zaangażowane WSI. Ale wprost
    Komorowskiego nie oskarżył, że to jego wina.


    Pospieszalski: - Na 15 lat wyrzucono Szeremietiewa z ministerstwa. 15
    lat dramatu ludzkiego, a w tle bohater kampanii wyborczej. Co z tym
    zrobić? Czy takie sprawy dla wyborców powinny być jasne? Tak czy nie?


    Zybertowicz krótko: - Czytałem akta tej sprawy. Pytanie, czy
    Komorowski miał wpływ na to, co robi WSI, czy to oni mieli nad nim
    kontrolę?

    Pospieszalski obiecał widzom, że odpowiedzi na to poszuka w kolejnym programie.


    Publicystykę polityczną wymierzoną w jednego kandydata
    zaserwowała telewizja publiczna utrzymywana m.in. z abonamentu. Dzieje
    się to tydzień przed drugą turą wyborów.

    Pytanie, kto
    zdecydował o tym, by zrobić skandaliczny sondaż z głupim pytaniem
    mającym wzbudzić podejrzenia wobec prezydenta, którego rzekomo popiera
    nieistniejące WSI. Czy taki scenariusz zaakceptował wydawca programu.

    I jak się zachowają teraz KRRiT
    oraz władze TVP. Jan Pospieszalski wykorzystał swój program do
    negatywnej kampanii przeciwko jednemu z kandydatów na prezydenta. I
    zachowywał się bardziej stronniczo niż profesor Zybertowicz, były
    doradca Jarosława Kaczyńskiego i Lecha Kaczyńskiego.



    Maryla

    ------------------------------------------------------

    Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

     

    avatar użytkownika Maryla

    145. Sumliński mówiący o

    Sumliński mówiący o powiązaniach Komorowskiego z WSI, to zbyt wiele dla organu z Czerskiej, który znów atakuje Jana Pospieszalskiego i zarzuca mu, że prowadzi agitację przeciw urzędującemu prezydentowi

    Serca redaktorów Czuchnowskiego i Jałoszewskiego krwawią zapewne z tego powodu, że w TVP Info ktoś nie dopilnował sprawy i w programie „Bliżej” Jana Pospieszalskiego ośmielono się mówić o związkach Komorowskiego z Wojskowymi Służbami Informacyjnymi. Na ekranie pojawiła się ankieta, w której pytano widzów o to, czy poprą prezydenta wspieranego przez WSI.

    O bezstronną opinię redaktorzy poprosili absolutnie niezależnego członka Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji Krzysztofa Lufta.

    Oglądałem ten program, przeprowadzona w nim sonda telefoniczna była prymitywną agitacją polityczną niemającą nic wspólnego z zasadami bezstronności, którymi powinni się kierować dziennikarze w telewizji publicznej

    — mówi „Wyborczej” Krzysztof Luft z KRRiT.

    Chcemy wiedzieć, jak doszło do czegoś tak skandalicznego

    — dodaje były dziennikarz TVP.

    Jakby tego było mało, w programie wyemitowano także wypowiedź Wojciecha Sumlińskiego, autora książki „Niebezpieczne związki Bronisława Komorowskiego”. Dziennikarz opowiadał o związkach prezydenta z Wojskowymi Służbami Informacyjnymi.Do sprawy odniósł się również sztab Bronisława Komorowskiego. Sławomir Rybicki z komitetu Komorowskiego złożył wczoraj w tej sprawie protest do KRRiT.

    Pospieszalski stanął po stronie Sumlińskiego, który oskarżył prezydenta o nieformalne związki z WSI. Jest ogólne wrażenie, że w wielu wypowiedziach Pospieszalski wypowiadał się tendencyjnie i miał na celu negatywne przedstawienie prezydenta ubiegającego się o kolejną kadencję

    — powiedział współpracownik urzędującego prezydenta.

    Na Czerskiej panika. Coraz większa. Zaczyna się prawdziwe szczucie.
    http://wpolityce.pl/media/244680-na-czerskiej-prawdziwa-panika-gazeta-sz...
    fot. wPolityce.pl/GW

    ----------------------------------------


    Książka Sumlińskiego o Komorowskim
    trudno dostępna w Empikach. "To nie ma związku z wyborami"

    Książka "Niebezpieczne związki Bronisława Komorowskiego" Wojciecha
    Sumlińskiego jest niedostępna w wielu księgarniach. – Zapewniam, ze nie
    ma to żadnego związku z wyborami – powiedziała rzecznik sieci Empik
    Dorota Pietrzyk.

    W rozmowie z Agencją Informacyjną Polska Press rzecznik sieci Empik
    Dorota Pietrzyk poinformowała, że nakład książki wyczerpał się, stąd
    przejściowe kłopoty z jej dostępnością. – Książka nie jest dostępna w
    sprzedaży internetowej, ale w dalszym ciągu można ją nabyć stacjonarnie,
    w księgarniach. W tej chwili drukowany jest dodatkowy nakład –
    zapewniła.

    Na stronie internetowej księgarni widnieje informacja, że książka będzie
    ponownie dostępna 25 maja, czyli dzień po wyborach.

    Na pytanie, skąd tak precyzyjna data wznowienia sprzedaży,
    odpowiedziała – Nie wydaje mi się, żeby w innych tego typu przypadkach
    dokładna data dostępności nie była podawana. Po prostu dajemy znać
    czytelnikom, kiedy będą ją mogli ponownie zamówić – przekonuje. Po
    chwili przyznała jednak – Dodatkowy nakład powinien zostać skierowany do
    sprzedaży internetowej już jutro, więc dostępność powinna się zmienić.

    Na pytanie, czy to możliwe, by nakład wyczerpał się w wielu księgarniach
    w tak krótkim czasie odpowiada – Wynika to z ogromnego zainteresowania
    książką. Docierają do mnie również informacje, że podobnie wygląda to u
    konkurencji. W ostatnich dwóch tygodniach "Niebezpieczne związki" była
    drugą najczęściej sprzedawaną u nas książką – zaznacza.





    Maryla

    ------------------------------------------------------

    Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

     

    avatar użytkownika Maryla

    146. Wojciech Sumliński - rozprawa z dn. 28.05.2015 r.

    Przedstawiam Państwu kolejną relację z procesu, w którym Prokuratura, powołując się na art.230 par.1 kodeksu karnego, oskarża dziennikarza śledczego Wojciecha Sumlińskiego oraz byłego wysokiego funkcjonariusza kontrwywiadu PRL, płk. Aleksandra L., o rzekomą płatną protekcję podczas weryfikacji żołnierzy WSI, prowadzonej przez komisję pod przewodnictwem Antoniego Macierewicza. Rozprawie przewodniczył sędzia Stanisław Zdun, na rozprawie stawił się świadek, ks. Stanisław Małkowski.

    Na pytanie sędziego, czy świadek ma jakieś bezpośrednie informacje, odnoszące się do toczącej się sprawy, ks. Małkowski wyjaśnił, że ma na ten temat informacje pośrednie, uzyskane od innych osób, natomiast ma przekonanie, że Wojciech Sumliński jest niewinny, jeśli chodzi o korupcję przy weryfikacji WSI, a jego zdaniem istotą postępowania jest represja wobec oskarżonego dziennikarza, że szuka prawdy o okolicznościach i motywach zamordowania ks. Jerzego Popiełuszki. Świadek dodał, że rozwiązanie sprawy zabójstwa dokonanego na ks. Popiełuszce uważa za istotne dla wyjaśnienia przemian, które się dokonały podczas transformacji PRL w III RP - według niego, mord na ks. Jerzym Popiełuszce był aktem założycielskim III RP. W związku z tym, wspiera, jak może, działania Wojciecha Sumlińskiego, co do którego prawości i wierności prawdzie nie ma żadnych powątpiewań.

    Wojciech Sumliński zapytał świadka, co może powiedzieć o jego, Wojciecha Sumlińskiego, relacjach z Aleksandrem L., w kontekście sprawy morderstwa ks. Jerzego - ks. Stanisław Małkowski odparł, że poznał Wojciecha Sumlińskiego 10 lat temu, przy grobie zamordowanego ks. Popiełuszki oraz przeczytał jego książkę, " Kto naprawdę go zabił". Wie, że w oparciu o informacje, uzyskane przez oskarżonego dziennikarza od Aleksandra L., jak również od prokuratora Andrzeja Witkowskiego i innych osób, Wojciech Sumliński ustalił, że scenariusz odgrywany podczas "procesu Toruńskiego", gdzie skazani za ten mord zostali funkcjonariusze SB, jest nieprawdziwy - ekipą, która zamordowała ks. Jerzego była inna ekipa, niż ta, która go porwała, a do zabójstwa doszło w innym miejscu. Dla ks. Małkowskiego, jako przyjaciela ks. Jerzego Popiełuszki, jest bardzo ważne, jaka jest na ten temat prawda. Według informacji otrzymanych od Aleksandra L., funkcjonariusze, którzy porwali ks. Popiełuszkę, przekazali żywą, choć zmaltretowaną ofiarę, ekipie funkcjonariuszy WSW - przekształconego później w WSI. Zdaniem ks. Małkowskiego, formacje SB oraz WSW/WSI uważa za odpowiedzialne za liczne szkody, jakich doznaje Polska.

    Na pytanie Wojciecha Sumlińskiego, co świadek może powiedzieć o jego stopień zaangażowania w tę sprawę, ks. Małkowski stwierdził, że było ono bardzo duże - Wojciech Sumliński był gotów prowadzić ją z osobistym ryzykiem uwięzienia lub śmierci, co doprowadziło go, w chwili załamania, do próby samobójczej, a jego żonie i dzieciom wyrządzono wielką krzywdę. Zdaniem ks. Małkowskiego, przeciwnik jest bezwzględny i zdolny do wszystkiego, nie liczy się ani z Bogiem, ani z ludźmi, sądząc fałszywie, że na tym skorzysta - i chwilowo faktycznie korzysta. Zdaniem ks. Stanisława Małkowskiego, Wojciech Sumliński nie mógłby nigdy świadomie popełnić niegodziwości lub przestępstw - z wyjątkiem próby samobójczej, co jest przestępstwem moralnym, dokonanym na samym sobie.

    Prokurator Węgrzyn zapytał świadka, czy znał on Leszka Tobiasza - ks. Małkowski zaprzeczył, dodając, że trochę o nim wie, ale osobistych kontaktów z nim nie utrzymywał. Wiedzę o płk. Leszku Tobiaszu ma od Wojciecha Sumlińskiego oraz prokuratora Andrzeja Witkowskiego, którego zna osobiście. Sąd chciał się dowiedzieć od świadka, czy spotykał on Aleksandra L. - ks. Małkowski odpowiedział, że osobiście go nie zna, ale nie ma nic przeciwko temu, aby go poznać. Odnosząc się do pytania sędziego Stanisława Zduna o charakter relacji pomiędzy Aleksandrem L. a Wojciechem Sumlińskim, świadek wyjaśnił, że o ile wie, początkowo były to relacje korzystne, ale potem Aleksander L. zmienił swoje nastawienie i wziął stronę Prokuratury. Zdaniem świadka, Aleksander L. nie był przyjacielem Wojciecha Sumlińskiego, nie wie, czy byli na "ty", ale był za to jego rzetelnym informatorem, który co prawda oszczędnie, ale dzielił się z nim swoją wiedzą, która była prawdziwa.

    Na tym przesłuchanie ks. Stanisława Małkowskiego zostało zakończone, lecz pozostał on na sali rozpraw, aby przysłuchiwać się dalszemu przebiegowi rozprawy. O głos poprosił Wojciech Sumliński, który złożył do Sądu na piśmie następujące wnioski:

    o dołączenie do akt sprawy odręcznego pisma prokuratora Witkowskiego do premiera Kaczyńskiego, z października 2006 r., w który prokurator Witkowski podkreśla rolę Wojciecha Sumlińskiego w dociekaniu prawdy o zabójstwie ks. Jerzego Popiełuszki; pismo to ma potwierdzać, czym faktycznie zajmował się w tamtym okresie Wojciech Sumliński, kiedy to wg zeznań Leszka Tobiasza, miał brać udział w działaniach korupcyjnych

    o konfrontację Bronisława Komorowskiego m.in. z Jadwigą Zakrzewską, Krzysztofem Bondarykiem oraz Pawłem Grasiem, z powodu sprzeczności, które występują tak w ich zeznaniach, jak zeznaniach innych świadków, np. Andrzeja Kowalskiego, byłego p.o. szefa SKW

    o dołączenie do akt sprawy kserokopii fragmentu artykułu "Ściśle tajne akta Macierewicza", którego współautorem był Michał Majewski, z którego wynika, że płk. Leszek Tobiasz był prowokatorem i gdyby nie jego działania, to sprawy, która toczy się przed Sądem, w ogóle by nie było; wniósł także o jego powtórne jego przesłuchanie

    o dołączenia do akt pism odnośnie innej sprawy, która została zwrócona do Prokuratury Okręgowej

    o przesłuchanie w charakterze świadka Krzysztofa Winiarskiego, który może mieć istotne informacje, w tym nagrania rozmów z Bronisławem Komorowskim, dotyczące toczącej się sprawy

    dołączenie do akt sprawy książki "Niebezpieczne związki Bronisława Komorowskiego", która nie spowodowała podania Wojciecha Sumlińskiego przez Bronisława Komorowskiego, w trybie wyborczym, do Sądu, gdzie Bronisław Komorowski mógłby wykazać, co w tej książce jest kłamstwem; zdaniem Wojciecha Sumlińskiego, potwierdza to prawdziwość zawartych w tej książce informacji

    Sąd poprosił Wojciecha Sumlińskiego oraz jego obrońcę o decyzję w sprawie ewentualnego przesłuchania Jana Olszewskiego i zarządził dłuższą przerwę, aby strony mogły się odnieść do wniosków, złożonych przez oskarżonego dziennikarza.

    Po przerwie jako pierwszy ustosunkował się do nich prokurator Waldemar Węgrzyn:

    odnośnie dołączenia pisma prokuratora Witkowskiego do premiera Kaczyńskiego, zwrócił uwagę, że na kserokopii nieczytelna jest data (rok) jego sporządzenia wniósł o pozostawienie tego wniosku do uzupełnienia; na to natychmiast zareagował Wojciech Sumliński, przedstawiając Sądowi oryginał pisma z czytelną datą

    wniósł o nieuwzględnienie przez Sąd wniosku o konfrontację Bronisława Komorowskiego z innymi świadkami, argumentując, że okoliczności te nie mają znaczenia dla rozstrzygnięcia sprawy, bowiem zarzut dotyczy działalności Wojciecha Sumlińskiego w okresie od grudnia 2006 r. do stycznia 2007 r., a kontakt Leszka Tobiasza z Bronisławem Komorowskim miał miejsce w listopadzie 2007 r.

    pozostawił do uznania Sądu dołączenie do akt sprawy fragmentu artykułu Michała Majewskiego "Ściśle tajne akta Macierewicza" oraz jego ewentualne powtórne przesłuchanie

    pozostawił do uznania Sądu dołączenie do akt toczącej się sprawy pism z innej sprawy, która została zwrócona do Prokuratury Okręgowej, zwracając uwagę, że nie ma tam decyzji merytorycznych, jak np. aktu oskarżenia

    odnosząc się do wniosku o przesłuchanie Krzysztofa Winiarskiego, zauważył, że Sąd rok temu dopuścił już ten wniosek; jeśli świadek ten dotychczas nie został przesłuchany, lub doszło do jakiegoś błędu w tym względzie, to wnosi o jego nieuwzględnianie, bowiem nie ma to znaczenia dla sprawy w okresie przedstawionym zarzutami; jeśli natomiast wniosek ten nie był rozpoznany, to pozostawia go do uznania Sądu

    wniósł o nieuwzględnianie wniosku o dołączenie do akt sprawy książki "Niebezpieczne związki Bronisława Komorowskiego", bowiem nie ma to znaczenia dla rozstrzygnięcia sprawy

    Obrońca Aleksandra L. pozostawił wszystkie złożone przez Wojciecha Sumlińskiego wnioski do uznania Sądu. Mecenas Waldemar Puławski, obrońca Wojciecha Sumlińskiego, poprosił Sąd o uwzględnienie wniosku o przesłuchanie Jana Olszewskiego, oraz poparł wniosek o przesłuchanie jako świadka Krzysztofa Winiarskiego, bowiem jego zdaniem, może okazać się on świadkiem kluczowym dla tej sprawy; przyłączył się także do wszystkich pozostałych wniosków, prosząc, aby Sąd je w swoim majestacie uwzględnił.

    Sąd postanowił:

    dołączyć do akt sprawy pismo prokuratora Witkowskiego do premiera Kaczyńskiego

    dołączyć do akt sprawy artykuł Michała Majewskiego

    dołączyć pisma procesowe złożone przez oskarżonego Wojciecha Sumlińskiego w sprawie prowadzonej przez Prokuraturę Okręgową

    w sprawie przesłuchania Krzysztofa Winiarskiego, poprosił Wojciecha Sumlińskiego o podanie danych identyfikujących, za pomocą których byłoby możliwe ustalenie jego adresu lub nawiązanie z nim kontaktu; mecenas Puławski, wraz z Wojciechem Sumlińskim, poinformował Sąd, że spróbują ustalić te dane w najbliższych dniach, a jeśli się to powiedzie, przekażą te informacje Sądowi

    rozpoznać pozostałe wnioski po ich uzupełnieniu i zapoznaniu się z argumentacją; o swoich decyzjach Sąd poinformuje strony toczącego się postępowania tak, aby mogły się do nich ustosunkować

    Po postanowieniu Sądu o głos poprosił Aleksander L., który wygłosił krótkie oświadczenie, mówiąc, że pragnie jeszcze raz poinformować Sąd, że od września 1977 r. do stycznia 1984 r. służył w Garnizonie Legionowo, od stycznia 1984 r. do grudnia 1984 r. odbywał służbę za granicą w kontyngencie ONZ, z zawodowej służby wojskowej odszedł, na podstawie orzeczenia wojskowej komisji lekarskiej, w dn. 10 października 1991 r. - a Wojskowe Służby Informacyjne zostały powołane w listopadzie 1991 r.

    Na tym rozprawa została zakończona. Było na niej ok. 20 osób publiczności, rejestrację prowadziła TV Republika, a także Krzysztof Karnkowski z SDP. Kolejna odbędzie się 1 lipca 2015 r. o godz.10:00 w sali 24 Sądu Rejonowego dla Warszawy Woli, ul. Kocjana 3. Sąd zapowiedział, aby strony były już na niej gotowe do wygłoszenia mów końcowych.

    Uprzejmie proszę Szanownych Czytelników tej relacji, aby w ewentualnych komentarzach posługiwać się imieniem i inicjałem nazwiska, współoskarżonego w tym procesie wraz z dziennikarzem Wojciechem Sumlińskim, byłego wysokiego oficera kontrwywiadu PRL, Aleksandra L., ponieważ nie wyraził on zgody na podawanie w relacjach z procesu swoich danych osobowych ani na publikowanie swojego wizerunku.

    bloger ander

    Maryla

    ------------------------------------------------------

    Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

     

    avatar użytkownika Maryla

    147. Jednak nie ostatnia rozprawa Wojciecha Sumlińskiego -

    Jednak nie ostatnia rozprawa Wojciecha Sumlińskiego - kolejna 1 października
    http://solidarni2010.pl/31317-aktualizacja-jednak-nie-ostatnia-rozprawa-...

    Następna rozprawa zapowiedziana jest na 1 października 2015.

    11:42

    Trwa rozprawa. Jej przebieg świadczy o tym, że jednak nie dziś ogłoszony zostanie wyrok.

    Podczas rozprawy w dniu 28 maja br Sąd zapowiedział, aby strony były już gotowe do wygłoszenia mów końcowych. Można zatem przypuszczać, że 1 lipca zakończy sie maraton sądowy Wojciecha Sumlińskiego.

    Kto może, niech przybędzie!!!!

    1 lipca 2015 r., godz.10:00 , sala 24 Sądu Rejonowego dla Warszawy Woli, ul. Kocjana 3.

    Maryla

    ------------------------------------------------------

    Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

     

    avatar użytkownika Maryla

    148. kOMOROWSKI, SPRAWA MARSZAŁKOWA OTWARTA!


    Maryla

    ------------------------------------------------------

    Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

     

    avatar użytkownika Maryla

    149. Komorowski: Zrobić ze mnie

    Komorowski: Zrobić ze mnie agenta WSI? To aberracja
    Były prezydent
    Bronisław Komorowski w rozmowie z Adamem Michnikiem i Jarosławem Kurski
    dla „Gazety Wyborczej” odniósł się do zarzutów formułowanych wobec niego
    podczas kampanii prezydenckiej, w tym do tych o jego związkach
    z Wojskowymi Służbami Informacyjnymi.

    -Trudno poradzić sobie z falą autentycznej nienawiści. Nienawiści
    niemającej nawet najmniejszego potwierdzenia w faktach. Zrobić ze mnie
    agenta WSI tylko dlatego, że byłem przeciwnikiem głupich decyzji
    w sprawie wywiadu wojskowego? To aberracja – powiedział i przypomniał,
    że mimo deklaracji ze strony  Andrzeja Dudy o potrzebie odbudowy
    wspólnoty, do osób, które „siały nienawiść na rozkaz”, nowy prezydent
    zwracał się do nich per „kochani”. - Równolegle do deklaracji
    o potrzebie odbudowania wspólnoty, gdy żegnałem się z siłami zbrojnymi,
    urządzono mi kocią muzykę, i to wrzeszcząc w czasie hymnu narodowego.
    To byli ci sami ludzie, z tymi samymi transparentami, którzy w czasie
    kampanii wyborczej siali przeciwko mnie nienawiść na rozkaz. Do nich
    przemawiał prezydent Andrzej Duda na Krakowskim Przedmieściu, zwracając
    się: "Kochani" – podkreślił Komorowski.
    "Zaplanowana kampania zniesławienia"
    - Okoliczności objęcia prezydentury po katastrofie smoleńskiej były
    bardzo trudne i również pełne wobec mnie nienawiści. Jakoś to jednak
    wtedy rozumiałem, gdyż objąłem urząd po Lechu, a wygrałem
    z Jarosławem... Potem udało mi się uzyskać zaufanie 70 proc. Polaków,
    a więc także części wyborców braci Kaczyńskich. Pod koniec prezydentury
    ten spektakl nienawiści pojawił się ponownie. To nie były już jednak
    naturalne emocje, ale zaplanowana kampania zniesławienia – wskazał
    Komorowski


    Buda Ruska

    Były prezydent przyznał także,
    że najbliższy czas spędzi wypoczywając w Budzie Ruskiej. Zdradził
    również historię tej miejscowości na Podlasiu. - Jako ten Komoruski
    (śmiech). W Budzie Ruskiej zostały raptem cztery rodziny starowierców.
    Większość wyjechała do ZSRR w wyniku umowy Stalina z Hitlerem. Za to gdy
    Niemcy budowali pod Suwałkami lotnisko, wysiedlili mieszkańców właśnie
    do Budy Ruskiej. To typowi mieszkańcy Podlasia, patrioci, katolicy,
    nasze chłopy. Po 1989 r. zaczęła się dyskusja, że ta Buda Ruska to taka
    nazwa nieciekawa, że zmienimy ją na Hańcza. Inicjatorem akcji był X,
    facet z przeszłością w bezpiece. (Tam wszyscy wszystko pamiętają).
    Po wojnie gnębił ludzi, zamykał. Ale po transformacji zrobił się
    pierwszym polskim patriotą i czołowym katolikiem. Leży krzyżem
    w kościele, słucha Radia Maryja. Zrobił więc referendum we wsi i te
    polskie chłopy z Podlasia powiedziały: Że niby Buda Ruska niedobra?
    A tyle! (Komorowski pokazuje figę). To nasza Buda! Nie oddamy! I została
    Ruska (śmiech).

    "Gazeta Wyborcza"

    Maryla

    ------------------------------------------------------

    Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

     

    avatar użytkownika Maryla

    150. Kolejna odsłona procesu w sprawie "Afery marszałkowej"

    Przedstawiam Państwu kolejną relację z procesu, w którym Prokuratura, powołując się na art.230 par.1 kodeksu karnego, oskarża dziennikarza śledczego Wojciecha Sumlińskiego oraz byłego wysokiego funkcjonariusza kontrwywiadu PRL, płk. Aleksandra L., o rzekomą płatną protekcję podczas weryfikacji żołnierzy WSI, prowadzonej przez komisję pod przewodnictwem Antoniego Macierewicza. Rozprawie przewodniczył sędzia Stanisław Zdun.
    http://solidarni2010.pl/31866-kolejna-odslonanbspnbspprocesunbspnbspw-sp...

    Maryla

    ------------------------------------------------------

    Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

     

    avatar użytkownika Maryla

    153. Proces Wojciecha

    Proces Wojciecha Sumlińskiego. Winiarski: Komorowski szukał "haków" na Kaczyńskiego i Macierewicza

    W procesie Wojciecha Sumlińskiego dotyczącego tzw. afery
    marszałkowej, zeznawał dziś nowy świadek, Krzysztof Winiarski. Oskarżył
    byłego prezydenta Bronisława Komorowskiego o związki z oficerami
    Wojskowych Służb Informacyjnych i próbę nielegalnego zdobycia aneksu do
    raportu z likwidacji.
    Komorowski bał się mojej wiedzy o fundacji Pro Civili – mówił
    Winiarski przed sądem. Zeznawał, że pewien znany dziennikarz namawiał go
    do zeznawania na niekorzyść Sumlińskiego, aby został skazany. Nie
    ujawnił jednak jego nazwiska. Mówił, że w 2007 r. Komorowski chciał, aby
    znalazł "haki" na Jarosława Kaczyńskiego, Antoniego Macierewicza i
    Zbigniewa Ziobrę. - Mam zapis tej rozmowy - zeznawał Winiarski.
    Opowiadał też o wcześniejszych kontaktach z Komorowskim. - Dotarło do
    mnie, że gdy Komorowski został szefem MON, rozpaczliwie szukał
    informacji o swoich kontaktach z Rosjanami i WSI - mówił Winiarski.


    Krzysztof Winiarski przyznał, że posiadana przez niego wiedza
    zagraża jego życiu, ale nie zamierza zginąć z ręki „seryjnego
    samobójcy”, dlatego wystąpi o przywrócenie mu pozwolenia na broń i kupi
    kamizelkę kuloodporną. Mówił, że nie zamierza jeszcze umierać, a na
    cmentarz chce iść jako odwiedzajacy groby.

    Winiarski podczas zeznań mówił m. in., że w lutym tego 2015 r. ludzie
    podający się za ochronę Bronisława Komorowskiego chcieli kupić od niego
    aneks do raportu o likwidacji Wojskowych Służb Informacyjnych.
    Wskazywał, że były prezydent bał się jego wiedzy dotyczącej fundacji Pro
    Civili. Mówił, że dokumenty na temat fundacji zabrała mu ABW podczas
    przeszukania w jego mieszkaniu, jednak posiada notatki z tych dokumentów
    i nagrania, które ukrył w bezpiecznym miejscu za granicą i może w
    każdej chwili je dostarczyć. Podkreślał, że jeśli mu się coś stanie,
    światowe media będą miały o czym pisać.

    "Afera Marszałkowa". Komorowski chciał zapłacić za aneks do raportu o likwidacji WSI?


    - Znany dziennikarz namawiał mnie, abym zeznawał tak, aby Wojciech
    Sumliński został skazany - mówił dziś w trakcie rozprawy w sprawie tzw.
    Afery Marszałkowej były przyjaciel Bronisława
    Komorowskiego, Krzysztof
    Winiarski. Powiedział również, iż...

    Afera Marszałkowa."Obcy wywiad miał ułatwioną pracę na terenie MON "
    W wywiadzie
    dla TV Republika Krzysztof Winiarski, były przyjaciel Bronisława
    Komorowskiego, odniósł się do części złożonych dziś zeznań. Mówił
    również o rzekomych powiązaniach byłego prezydenta ze służbami i obcym
    wywiadem.


    Aleksander Ścios

    @SciosBezdekretu

    Sprawa była znana od 2012.Na łamach"Warszawskiej Gazety” pisał o tym dr L.Pietrzak.Wówczas nikt nie odważył się nią zainteresować



    --------------------------------

    Fot. wPolityce.pl/TVN24


    Komorowski wciąż na czele pospolitego ruszenia: PiS ma naturę
    grupy ścigającej, wietrzącej spiski, maniakalnie szukającej tajnych
    powiązań


    „Natury środowiska się tak łatwo nie da
    zmienić. A na pewno jej nie zmieniają deklaracje wyborcze czy powyborcze
    nawet. (...) Tę naturę może zmienić praktyka”.

    Maryla

    ------------------------------------------------------

    Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

     

    avatar użytkownika Maryla

    154. Aleksander Ścios - PARASOL NAD KOMOROWSKIM ?

    http://bezdekretu.blogspot.com/2015/11/parasol-nad-komorowskim.html

    "Albo
    Winiarski jest kłamcą i powinien odpowiedzieć, albo mówi prawdę i cała masa
    ludzi z Bronisławem Komorowskim na czele powinna mieć potężne kłopoty
    "
    – uznał Wojciech Sumliński po wysłuchaniu zeznań Krzysztofa Winiarskiego w
    sprawie afery marszałkowej.
    Przez jeden dzień – 30 października br. zeznania Winiarskiego
    były gorącym „newsem” w niemal wszystkich „wolnych mediach”. „Sensacja”, „szokujące”, „wstrząsające
    zeznania na procesie Sumlińskiego
    ” – pisano w nagłówkach doniesień, epatując
    czytelników „rewelacjami” wygłaszanymi
    przez świadka.
    Następnego dnia – zapadła głucha cisza. Tematy
    poruszone przez Winiarskiego, nie tylko nie zainteresowały publicystów i tzw.
    dziennikarzy śledczych „wolnych mediów”, ale nie spowodowały żadnych reakcji ze
    strony polityków PiS i środowiska Belwederu. Wydarzenie potratowano jako
    jednodniową sensację. Wprawdzie nazbyt dociekliwi odbiorcy mogliby pytać –
    dlaczego nagrania rozmów z Komorowskim nie wzbudziły zainteresowania ludzi,
    którzy zachłystują się dziś tzw. aferą taśmową i ku uciesze kilku
    funkcjonariuszy pełnią wdzięczną rolę rezonatorów obcej gry - ale z perspektywy
    dotychczasowych praktyk nie było to zachowaniem zaskakującym.
    Proces w sprawie afery marszałkowej nigdy nie
    cieszył się uwagą tych środowisk, zaś doniesienia z przebiegu rozpraw pojawiały
    się nader sporadycznie. Od czerwca 2011 roku, gdy przed Sądem Rejonowym dla
    Warszawy Woli ruszyło postępowanie sądowe, temat był całkowicie ignorowany przez
    reżimowe ośrodki propagandy (co wydaje się zrozumiałe) ale też nie wywoływał
    zainteresowania mediów kojarzonych z opozycją. Salę rozpraw na Kocjana 3
    omijano szerokim łukiem i przez wiele lat nie zawitał tam żaden z
    „niepokornych” i „niezależnych” dziennikarzy. Tę swoistą zmowę milczenia
    przerywały jedynie relacje blogera andera, który konsekwentnie, od początku
    relacjonował przebieg rozpraw.
    Trzeba zauważyć, że sprawa zeznań Winiarskiego i
    krótkotrwały „szok” wywołany jego obecnością w sądzie, doskonale ukazują
    indolencję i skalę zaniechania środowiska „wolnych mediów”. O tym świadku i
    jego perypetiach z B.Komorowskim wiadomo bowiem od 2012 roku – tj. od czasu,
    gdy dr. Leszek Pietrzak opublikował w „Warszawskiej Gazecie” (31 (68)  3-9 sierpnia 2012) tekst, w którym ujawnił „Przypadek
    Krzysztofa W”. Informacje o Winiarskim, Leszek Pietrzak przekazał następnie
    podczas rozprawy sądowej w dniu 28 listopada 2012 r. Bloger ander relacjonował
    wówczas:
    Leszek
    Pietrzak opowiedział o podkarpackim biznesmenie Krzysztofie Winiarskim, który
    dotarł do niego jesienią 2010 r., na co dzień operujący w środowisku wojskowym
    i znający wielu polityków. Człowiek ten poinformował Leszka Pietrzaka, że na
    przestrzeni 2007 r. kilkakrotnie rozmawiał z ówczesnym wicemarszałkiem
    Bronisławem Komorowskim i że ze strony marszałka miały płynąć sugestie pomocy w
    znalezieniu haków na PiS i komisję weryfikacyjną. Krzysztof Winiarski
    poinformował Leszka Pietrzaka, że posiada dokumentację tych rozmów oraz pokazał
    mu formalne doniesienie do prokuratury w tej sprawie; w tym doniesieniu byli
    wskazani świadkowie rozmów Krzysztofa Winiarskiego z marszałkiem Komorowskim.
    Zdaniem Leszka Pietrzaka, może to wskazywać, że marszałek Komorowski mógł mieć
    interes w politycznym skompromitowaniu komisji weryfikacyjnej, co byłoby
    zbieżne z planami Leszka Tobiasza
    .”
    Również wtedy „dokumentacja” zgromadzona przez
    Winiarskiego nie wywołała żadnego zainteresowania i nie próbowano dociekać,
    jakie informacje posiada przyjaciel Komorowskiego. Temat afery marszałkowej
    wydawał się tak dalece niewygodny dla środowiska medialnego PiS, że nawet w
    trakcie obecnej kampanii prezydenckiej traktowano go pobieżnie i wyrywkowo.
    Dziś, gdy w Pałacu
    Prezydenckim zasiada „nasz” prezydent, a pełnię władzy przejęła partia pana
    Kaczyńskiego, należałoby oczekiwać, że Polacy poznają prawdę o byłym lokatorze
    Belwederu. Trudno bowiem wyobrazić sobie tematykę bardziej „nośną” medialnie,
    jak informacje zawarte w zeznaniach świadka Winiarskiego. Usłyszeliśmy przecież
    o wielorakich kontaktach Komorowskiego ze służbami rosyjskimi i
    wschodnioniemieckimi, o poszukiwaniu „haków” na polityków PiS, o „ochronie”
    byłego prezydenta, mającej ścisłe powiązania z gangsterami, o przestępczych próbach
    zastraszania i zdobycia tajnego aneksu do Raportu z Weryfikacji WSI, o
    związkach Komorowskiego z ProCivili i kilku innych sprawach, zdolnych wywołać
    polityczne trzęsienie ziemi i reakcje każdego wymiaru sprawiedliwości.
    Milczenie środowiska PiS i związanych z nim „wolnych
    mediów” jest praktyką tym wielce zadziwiającą, że tuż po 30 października
    ukazały się dwie, niezwykle istotne wypowiedzi na temat wiarygodności świadka
    Winiarskiego. Ten bowiem argument – brak wiarygodności, był najczęściej
    podnoszony przez luminarzy „wolnych mediów” i miał rzekomo decydować o braku
    zainteresowania.
    Wojciech Sumliński nie miał w tej kwestii żadnych
    wątpliwości i po rozprawie zauważył:
    Pamiętajmy,
    że świadek Krzysztof Winiarski nie pisał anonimu, nie mówił tego półgębkiem na
    zasadzie plotki, lecz zeznawał z otwartą przyłbicą w Sądzie, a tu zeznaje się
    pod odpowiedzialnością karną. (…) Pamiętajmy, że (…) wcześniej był nagradzanym współpracownikiem
    Centralnego Biura Śledczego i - jak mówili mi wczoraj dwaj dziennikarze śledczy
    (m.in. zazwyczaj dobrze poinformowany Przemek Wojciechowski), którzy mieli z
    nim styczność wcześniej - jego informacje zawsze potwierdzały się
    . (…)W mojej ocenie jest to świadek wiarygodny,
    bo to co mówił (przynajmniej ta część, o której ja wiem), potwierdzają moje
    informacje z innych źródeł. I nie wyobrażam sobie, żeby te zeznania - które
    oczywiście, jak wszystkie inne, trzeba weryfikować - nie miały ciągu dalszego w
    postaci podjętych działań przez aparat sprawiedliwości”.
    Identyczną opinię wyraził obrońca Sumlińskiego, mecenas
    Waldemar Puławski – „Muszę przyznać, że
    sam miałem wątpliwości co do granicy pełnej rzetelności pana świadka
    Winiarskiego. Zadałem mu nawet pytanie weryfikujące i przekonał mnie swoją
    odpowiedzią. To osoba, która bez wątpienia ma bardzo rozległe kontakty.
    Poświadczyły mi to osoby, które są godne zaufania. (…)U mnie ten człowiek ma
    pełną wiarygodność. I nie dlatego to mówię, bo jestem obrońcą pana
    Sumlińskiego, zaś świadek zeznawał wyjątkowo dla mojego klienta korzystnie, ale
    kierując się swoim 35-letnim doświadczeniem adwokata na sali sądowej, który
    musi bacznie i wnikliwie słuchać, co mówią ludzie, obserwować ich mowę ciała,
    jak się zachowują, jaki sposób - składny, czy mniej składny, logiczny, czy
    pozbawiony logiki, odpowiadają na często zaskakujące pytania, to biorąc to
    wszystko pod uwagę, świadek Winiarski zasługuje u mnie na wiarygodność”.
    Takich świadectw nie
    sposób podważyć lub zarzucić im powierzchowność. To raczej ci, którzy już 30
    października okrzyknęli zeznania Winiarskiego „niewiarygodnymi”, nie zadbali o
    jakiekolwiek argument na obronę swoich twierdzeń. Ich zarzuty pod adresem
    świadka bardziej wyglądały na próbę usprawiedliwienia własnego asekuranctwa niż
    dowodziły rzetelności dziennikarskiej.
    Nazwanie takiej sytuacji zadziwiającą, byłoby
    zaledwie bladym eufemizmem. Uważam, że mamy do czynienia z ogromnym skandalem i
    niezwykle groźnym zjawiskiem. Jeśli dziś je przemilczymy, wkrótce możemy zapłacić
    za to wysoką cenę.
    Bronisław Komorowski jest bowiem najciemniejszą
    postacią świata polityki III RP. Jest osobą, za którą rozpościera się cień wielu
    ponurych tajemnic i niewyjaśnionych spraw. Prezydentura tego człowieka była
    czasem hańby, destrukcji i nienawiści. To okres, w którym utraciliśmy poczucie bezpieczeństwa
    i zdolność do suwerennych działań, w którym znacząco osłabiono potencjał
    obronny państwa i skierowano polityczne priorytety na proces „zbliżenia” z putinowską
    Rosją.  Nie chodzi tylko o obszar
    propagandy i nachalnej demagogii wylewającej się z ust polityków PO-PSL i
    hierarchów Kościoła. „Zbliżenie” z państwem Putina miało wymiar koncepcji
    bezpieczeństwa narodowego, w której Rosja miałaby stanowić „istotny gwarant bezpieczeństwa
    europejskiego, w tym naszego bezpieczeństwa
    ”.
    Z takiej perspektywy trzeba oceniać prezydenturę
    Komorowskiego oraz więzi łączące go z Rosjanami. Nigdy nie wyjaśniono okoliczności,
    w jakich człowiek ten kontaktował się z ludźmi Putina, tuż po 10 kwietnia 2010
    roku. Chodzi m.in. o majową wizytę w Katyniu (wspólnie z Jaruzelskim), o spotkanie
    21 czerwca 2010 roku z rosyjskimi wojskowymi w Erewaniu, o wspólny pobyt w
    Sopocie Komorowskiego i Patruszewa w lipcu 2011 roku, o spotkanie w Jekaterynburgu
    w grudniu 2011 z  wysłannikiem Putina
    Aleksandrem Charłowem, o  lądowanie w
    Irkucku na Syberii, w drodze do Chin, o „międzylądowanie” w Azerbejdżanie, 6
    marca 2012 roku (dwa dni po wyborach prezydenckich w Rosji) i rozmowy z prezydentem
    tego państwa Ilhamem Alijewem - żarliwym zwolennikiem Putina. To zaledwie część
    tematów  wymagających wyjaśnienia. Jest
    oczywiste, że nie tylko wcześniejszy życiorys Komorowskiego, ale czas jego prezydentury
    obfitują w rozliczne „białe plamy” i zagadkowe sytuacje.
    Ponieważ ten człowiek jest nadal aktywny w życiu
    publicznym, posiada realny obszar wpływów oraz potencjał polityczny, który
    niebawem (jak sądzę) zostanie wykorzystany – należałoby uczynić wszystko, by
    Polacy poznali prawdziwe oblicze owego „katolika - konserwatysty”. Uważam to za
    rzecz priorytetową dla naszego bezpieczeństwa.
    Dlatego sytuacja, w której po arcyważnych zeznaniach
    Winiarskiego (m.in. na temat kontaktów Komorowskiego z rosyjskimi służbami)
    zapada cisza – jest nie do zaakceptowania.
    Partia pana Kaczyńskiego posiada dziś pełnię
    władzy oraz zdolność podejmowania dowolnych tematów. Jej politycy zapewniają zaś
    o „nowej jakości” i skuteczności rządów oraz deklarują szczególną troskę o
    sprawy bezpieczeństwa.
    Uważam zatem za oczywiste, że z chwilą
    zaprzysiężenia nowego rządu, osoba świadka w procesie afery marszałkowej
    powinna być objęta ścisłą ochroną, zaś treść zeznań Winiarskiego skrupulatnie
    zweryfikowana przez służby ochrony państwa. Jeśli informacje przekazane przez
    świadka zostaną potwierdzone, musi być wszczęte postępowanie karne przeciwko
    byłemu prezydentowi, zaś opinia publiczna winna poznać szczegóły tego
    postępowania.
    Nie wyobrażam sobie innych działań ze strony ludzi,
    którzy publicznie deklarują dbałość o bezpieczeństwo Polaków.   
    Nie wyobrażam też sobie, by (jak ma to miejsce
    obecnie) środowisko „naszego” prezydenta mogło nadal ukrywać informacje na
    temat aneksu z Weryfikacji WSI i udzielało w tej sprawie tyleż nonsensownych,
    jak skandalicznych odpowiedzi. Mamy prawo wiedzieć – czy aneks znajduje się w
    tajnym sejfie prezydenta Dudy oraz - czy i kiedy zostanie ujawniona jego treść?
    Nie można też dłużej akceptować braku audytu w Kancelarii Prezydenta i w prezydenckim
    BBN. Przypomnę, że upłynęły trzy miesiące od publicznej zapowiedzi sporządzenia
    takiego sprawozdania i do tej pory opinia publiczna nie została poinformowana o
    efektach działań.
    Jeśli taka sytuacja będzie się przedłużała, może
    to sugerować, że brak reakcji na zeznania Winiarskiego nie jest bynajmniej wydarzeniem
    incydentalnym lecz wpisuje się w stałą praktykę postępowania PiS-u i prezydenta
    Andrzeja Dudy. Byłaby to praktyka „omijania” osoby B. Komorowskiego szerokim
    łukiem przemilczenia, a nawet zatajenia informacji mogących naruszyć obecne
    status quo polityka Platformy. Sprawa zeznań Winiarskiego już dziś rzuca cień
    na środowisko związane z PiS-em i stanie się rodzajem swoistego wskaźnika rzeczywistych
    intencji. Jeśli nowa władza nie podejmie żadnych czynności weryfikujących informacje
    przekazane przez tego świadka i nadal będzie unikała prześwietlenia i
    rozliczenia prezydentury Komorowskiego, otrzymamy mocną przesłankę na istnienie
    parasola ochronnego nad byłym prezydentem.
    Odpowiedź na pytanie – dlaczego taki parasol miałby
    istnieć, pozwoliłaby wówczas zrozumieć logikę „nowego rozdania”.

    Maryla

    ------------------------------------------------------

    Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

     

    avatar użytkownika Maryla

    155. AFERA MARSZAŁKOWA- mowy końcowe

    http://solidarni2010.pl/32316-afera-marszalkowa--mowy-koncowe.html

    Przedstawiam Państwu kolejną relację z procesu, w którym Prokuratura, powołując się na art.230 par.1 kodeksu karnego, oskarża dziennikarza śledczego Wojciecha Sumlińskiego oraz byłego wysokiego funkcjonariusza kontrwywiadu PRL, płk. Aleksandra L., o rzekomą płatną protekcję podczas weryfikacji żołnierzy WSI, prowadzonej przez komisję pod przewodnictwem Antoniego Macierewicza. Rozprawie przewodniczył sędzia Stanisław Zdun.

    Na dzisiejszej rozprawie były przewidziane końcowe wystąpienia stron, jednak na początek Sąd zajął się sprawami formalnymi, oddalając wniosek prokuratora o zaliczenie wnioskowanych przez niego materiałów do akt sprawy. Jednocześnie Sąd zaliczył do akt sprawy inne materiały. Następnie Sąd poprosił strony, aby ustosunkowały się do wniosku Prokuratury o zaliczenie bez odczytywania zeznań 11 świadków, którzy składali swoje zeznania w Prokuraturze (a nie składali ich przed Sądem), oraz wyraziły swoje stanowisko co do ujawnienia stenogramów z rozmów telefonicznych mec. Giertycha z Wojciechem Sumlińskim (mec. Giertych w czasie nagrywania przez służby tych rozmów był obrońcą Wojciecha Sumlińskiego) oraz mec. Gutkowskiego ze swoim klientem, Aleksandrem L. Wszystkie strony zgodziły się na zaliczenie zeznań świadków w poczet materiału dowodowego. Natomiast w odniesieniu do kwestii stenogramów prokurator stwierdził, że rozmowy takie są objęte tajemnicą adwokacką i nie wolno ich zaliczać w poczet materiału dowodowego. Na uwagę Sądu, że wniosek o ujawnienie tych rozmów jest zawarty w akcie oskarżenia przygotowanym przez Prokuraturę, prokurator odpowiedział, że w takim razie jest on związany z aktem oskarżenia, a we wcześniejszej wypowiedzi wyraził tylko swoją prywatną opinię. Obrońca Aleksandra L. wniósł o nieujawnianie stenogramów i oddalenie wniosku Prokuratury w tej kwestii, natomiast obrońca Wojciecha Sumlińskiego, mecenas Waldemar Puławski, poprosił o przerwę przed podjęciem decyzji, celem przeprowadzenia konsultacji ze swoim klientem, bowiem dokonanie tych nagrań świadczy o metodach, jakimi posługiwały się w tej sprawie służby, podsłuchując rozmowy adwokatów ze swoimi klientami. Ostatecznie mecenas Waldemar Puławski również jednak wniósł o nieujawnianie tych stenogramów w poczet materiału dowodowego.

    Po wysłuchaniu opinii wszystkich stron, Sąd postanowił nie ujawniać tych stenogramów w materiale dowodowym, uzasadniając na podstawie przywołanych przepisów prawnych, że rozmowy pomiędzy obrońcami i podejrzanymi dotyczyły kwestii obrony, w związku z powyższym były objęte tajemnicą obrony, co oznacza, że przeprowadzenie takiego dowodu jest prawnie niedopuszczalne. Sąd postanowił także uznać za ujawnione bez odczytywania do materiału dowodowego protokoły zeznań 11 świadków, o których była wcześniej mowa, a także oddalić złożony już wcześniej wniosek Wojciecha Sumlińskiego o przeprowadzenie dowodu z książki jego autorstwa ("Niebezpieczne związki Bronisława Komorowskiego"), argumentując, że treść książki nie jest przydatna w rozstrzygnięciu sprawy z uwagi na inne procedury i zasady, jakie obowiązują w pracy dziennikarskiej czy publicystycznej.

    Po tych postanowieniach Sąd zamknął przewód sądowy i rozpoczęły się wystąpienia stron.
    Jako pierwszy zabrał głos prokurator, który uzasadniał akt oskarżenia, mówiąc, że ściganie przestępstw korupcji jest jednym z podstawowych zadań państwa, a ujawnione przed Sądem dowody świadczą o tym, że Aleksander L. oraz Wojciech Sumliński, działając w porozumieniu od nieustalonej daty grudnia 2006 r. do 25 stycznia 2007 r., powołując się na swoje wpływy, podjęli się pośrednictwa w przeprowadzeniu pozytywnej weryfikacji przed Komisją Weryfikacyjną WSI za kwotę 200 tys. zł. Prokurator zaznaczył, że sprawa, która toczyła się przed Sądem, wywołała duże zainteresowanie opinii publicznej oraz czasem zbyt nadmierne emocje, a następnie przedstawił, jaki, zdaniem Prokuratury, był faktyczny przebieg wydarzeń: we wrześniu 2006 r. płk. Leszek Tobiasz składa dokumenty celem weryfikacji przed Komisją Weryfikacyjną WSI. W grudniu 2006 r. dzwoni do niego Aleksander L., prosząc o spotkanie. Do spotkania tego dochodzi w Centrum Handlowym KLIF, podczas którego Aleksander L. proponuje Leszkowi Tobiaszowi pomoc w weryfikacji jego i jego syna. Aleksander L. ponownie kontaktuje się z Leszkiem Tobiaszem w grudniu 2006 r., mówiąc mu, że może przeprowadzić jego pozytywną weryfikację w zamian za korzyść majątkową, a następnie na przełomie 2006/2007 r. informuje go, że podjął już odpowiednie działania i oczekuje w zamian od niego gratyfikacji w kwocie 100 tys. zł - 50 tys. na początek, a reszta po pozytywnej weryfikacji. W dn. 11 stycznia 2007 r. na parkingu CH KLIF dochodzi do spotkania Leszka Tobiasza z Aleksandrem L. oraz z pośrednikiem, do którego Aleksander L. zwracał się "Wojtek". Jak później ustalono, pośrednikiem tym miał być Wojciech Sumliński, który oczekiwał na Aleksandra L. i Leszka Tobiasza w samochodzie marki Skoda Octavia, którego numery rejestracyjne Leszek Tobiasz zapamiętał, a następnie zapisał. Pośrednik jest zdenerwowany, że Leszek Tobiasz nie ma ze sobą pieniędzy. Po tym spotkaniu Aleksander L. sugeruje Leszkowi Tobiaszowi, że w takim razie może go skontaktować z członkiem Komisji Weryfikacyjnej. Do spotkania tego dochodzi tego samego wieczoru w restauracji "Bawarska" na ul. Piwnej 2, przy czym najpierw Aleksander L. spotyka się z Leszkiem Tobiaszem na parkingu przy u. Miodowej (Leszek Tobiasz jest z żoną), a następnie już razem spotykają się przy Kolumnie Zygmunta z "Wojtkiem", z którym idą do restauracji. Tam "Wojtek" przedstawia Leszkowi Tobiaszowi członka Komisji Weryfikacyjnej Leszka Pietrzaka, a sam wychodzi, nie uczestnicząc w spotkaniu. Celem tego spotkania ma być uwiarygodnienie przed Leszkiem Tobiaszem Aleksandra L. i "Wojtka", poprzez pokazanie mu, że rzeczywiście mają możliwość dotarcia do członków Komisji. Po pewnym czasie od tego spotkania Aleksander L. informuje płk. Leszka Tobiasza, że rozmawiał z "Wojtkiem" i Leszkiem Pietrzakiem i wygląda na to, że zostanie on pozytywnie zweryfikowany, a na dodatek otrzyma ważne stanowisko w SKW, w związku z czym cena wzrasta do 200 tys. zł. W dn. 18 stycznia 2007 r. Leszek Tobiasz rejestruje za pomocą kamery i dyktafonu swoje spotkanie z Aleksandrem L. Podczas tego spotkania Aleksander L. twierdzi, że ze swoich pieniędzy założył za weryfikację Leszka Tobiasza 50 tys. zł., a ponieważ Leszek Tobiasz nie daje mu żadnych pieniędzy, zdenerwowany odjeżdża. Mimo tego następnego dnia Aleksander L. dzwoni do Leszka Tobiasza mówiąc mu, że dalej będzie zajmował się jego weryfikacją. Po 25 stycznia 2007 r. oskarżeni Aleksander L. oraz Wojciech Sumliński nie poruszają więcej tematu korzyści majątkowej, którą mieli uzyskać od Leszka Tobiasza.

    Po przedstawieniu tej sekwencji wydarzeń, która, zdaniem Prokuratury, miała miejsce w tej sprawie, prokurator zauważył, że do weryfikacji Leszka Tobiasza nigdy nie doszło i nie został on też zatwierdzony na żadne ważne stanowisko. Leszek Tobiasz miał także próbować nawiązać kontakt z Antonim Macierewiczem, a potem z dziennikarzem Jarosławem Jakimczykiem, których chciał zainteresować tą sprawą. W dn. 15 stycznia 2007 r. Leszek Tobiasz zdeponował u notariusza kopertę zaadresowaną do ministra Zbigniewa Ziobro, w której opisał swoje spotkania z Aleksandrem L. i "Wojtkiem". W listopadzie 2007 r. Leszek Tobiasz uznał, że sprawa wymaga zainteresowania organów państwa i poprzez znajomych dotarł do marszałka Bronisława Komorowskiego. Podczas pierwszego z nim spotkania podał nazwiska Aleksandra L., Leszka Pietrzaka oraz opowiedział o "Wojtku", którego nazwiska nie znał. Na następne spotkanie z Bronisławem Komorowskim przyniósł nagrane przez siebie taśmy; w spotkaniu tym miał uczestniczyć także Paweł Graś. W kolejnym spotkaniu u Bronisława Komorowskiego brał udział Krzysztof Bondaryk, ówczesny p.o. szefa ABW, i po tym spotkaniu Leszek Tobiasz w siedzibie ABW złożył zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa. Zdaniem prokuratora, przedstawiony przebieg wypadków potwierdzają zeznania Leszka Tobiasza, które należy uznać za w pełni wiarygodne, oraz częściowo jego żony, Leszka Pietrzaka, Jarosława Jakimczyka, a także wyjaśnienia Aleksandra L., którego rola, w świetle zeznań Leszka Tobiasza, nie budzi wątpliwości, tym bardziej, że roli tej nie zaprzeczył sam Aleksander L. Prokurator dodał, że wg wyjaśnień Aleksandra L., to Wojciech Sumliński miał go poprosić o skontaktowanie z człowiekiem, który był w Rosji, to on miał zorganizować spotkanie w restauracji "Bawarska", a także podnieść cenę za weryfikację do 200 tys. zł, ponieważ miały się tym zajmować 4 osoby, przy czym Wojciech Sumliński miał twierdzić, że jest tylko pośrednikiem.

    Prokurator zaznaczył, że Aleksander L. dwukrotnie złożył wniosek o tryb konsensualny (dobrowolne poddanie się karze), natomiast Wojciech Sumliński nie przyznał się do zarzucanych mu czynów, a jego wyjaśnienia należy przyjąć za przyjetą linię obrony - zdaniem prokuratora, nielogiczną i niespójną. Następnie prokurator w 8 punktach przedstawił przesłanki, które mają zaprzeczać wyjaśnieniom oskarżonego dziennikarza:

    1. Wojciech Sumliński miał pierwszy raz widzieć Leszka Tobiasza na poczatku 2007 r. na Starówce, kiedy kończył jakieś swoje spotkanie - przeczą temu zeznania świadków Leszka Tobiasza, Barbary Tobiasz i Aleksandra L.

    2. Wojciech Sumliński zaprzecza, że spotykał się wspólnie z Aleksandrem L. i Leszkiem Tobiaszem; przeczą temu m.in. ustalenia dotyczące kontaktów obu oskarżonych, a także złożony do Sądu przez Prokuraturę akt oskarżenia przeciwko Sumlińskiemu i Aleksandrowi L. w sprawie 5DS134/08 dotyczącej ARiMR o czyn o charakterze korupcyjnym, który został zwrócony przez Sąd do Prokuratury wyłącznie ze względów formalnych, a który potwierdza ich kontakty w styczniu 2008 r.; świadczy również o tym zapłata ponad 40 tys. zł dokonana przez Aleksandra L. na rzecz Wojciecha Sumlińskiego, bowiem gdyby to miały być pieniądze dla informatora, jak przedstawiał Aleksandra L. oskarżony dziennikarz, to kierunek przepływu środków finansowych byłby odwrotny

    3. początkowo rzeczywiście Leszek Tobiasz opisywał oskarżonego dziennikarza jako "pana Wojtka", ale zostało ustalone, że samochód, którego numery rejestracyjne podał Leszek Tobiasz, należał do Wojciecha Sumlińskiego; został on również rozpoznany przez Leszka Tobiasza na okazaniu

    4. z materiałów postępowania nie wynika, aby Aleksander L. posiadał jakiekolwiek znajomości wśród członków Komisji Weryfikacyjnej WSI, za to o częstych kontaktach pomiędzy Wojciechem Sumlińskim z Leszkiem Pietrzakiem, a także z Aleksandrem L., szczególnie w okresie, w którym doszło do ich spotkania z Leszkiem Tobiaszem, świadczą m.in. zabezpieczone bilingi a także zabezpieczone materiały niejawne z przeszukania u Wojciecha Sumlińskiego

    5. świadczą o tym materiały z kontroli operacyjnej stosowanej wobec Wojciecha Sumlińskiego, znajdujące się w aktach niejawnych

    6. świadczą o tym także wyłączone z przedmiotowej sprawy akta z postępowania AP5D109/14, wskazujące na pozyskiwanie przez Wojciecha Sumlińskiego niejawnych materiałów z prac Komisji Weryfikacyjnej

    7. zeznania bezstronnego świadka Barbary Tobiasz potwierdzają udział Wojciecha Sumlińskiego w organizacji spotkania w dn. 11 stycznia 2007 r. w restauracji "Bawarska"

    8. przebieg przedstawionych wydarzeń potwierdzają również zeznania świadka, dziennikarza Jarosława Jakimczyka, któremu Leszek Tobiasz relacjonował na bieżąco zdarzenie, nie podając jednak jego szczegółów

    Zdaniem prokuratora, dowody Wojciecha Sumlińskiego przeprowadzone przed Sądem, a w szczególności zeznania Tomasza Budzyńskiego i Krzysztofa Winiarskiego, nie odnosiły się do sprawy i niczego nie obaliły, a wyjaśnienia samego Wojciecha Sumlińskiego są nielogiczne i nie mają żadnego potwierdzenia w dowodach. Świadczy o tym również chociażby to, że Leszek Tobiasz nie został w żaden sposób wynagrodzony za złożenie zawiadomienia o przestępstwie korupcji, nie został też zatrudniony w SKW, a Aleksander L. nie aspirował do żadnych stanowisk, a na dodatek w rezultacie tego zawiadomienia przebywał w areszcie śledczym. Uzasadnianie przez Wojciecha Sumlińskiego, że jest to zemsta za jego pracę dziennikarską czy zajmowanie się fundacją "Pro Civili", nie znalazły potwierdzenia w postępowaniu - stwierdził prokurator.

    Na koniec swojego wystąpienia prokurator, podkreślając wysoki stopień szkodliwości zarzucanego oskarżonym czynu i zasady sprawiedliwości społecznej, wniósł o uznanie obu oskarżonych za winnych, po czym zawnioskował o:

    dla Aleksandra L. - 2 lata pozbawienia wolności w zawieszeniu na 5 lat oraz karę grzywny w wysokości 340 stawek dziennych po 160 zł, zwracając uwagę, że przyznał się on do zarzucanych mu czynów na etapie śledztwa, a jego postawa podczas procesu była poprawna

    dla Wojciecha Sumlińskiego - 2 lata pozbawienia wolności oraz karę grzywny w wysokości 400 stawek dziennych po 400 zł, argumentując, że wykonywał on zawód zaufania publicznego, a także podejmował pozaprawne próby wpływu na toczące się postępowanie.

    Po wystąpieniu prokuratora głos zabrał obrońca Aleksandra L., który podtrzymał, że jego klient zgadza się na tę karę i poprosił Sąd, aby w związku z tym zwolnił jego i jego klienta z dalszego udziału w rozprawie. Zaprotestował przeciwko temu Wojciech Sumliński, który chciał, aby Aleksander L. jednak wysłuchał, co ma do powiedzenia na jego temat. Sąd nie zezwolił Aleksandrowi L. na opuszczenie rozprawy i ogłosił krótką przerwę.

    Po przerwie jako pierwsza głos zabrała Konstancja Puławska, która na dzisiejszej rozprawie występowała wspólnie ze swoim ojcem, mecenasem Waldemarem Puławskim, jako obrońca oskarżonego dziennikarza. Na początek stanowczo podkreśliła, że wobec braku dowodów, wnosiłaby o uniewinnienie swojego klienta, a następnie zwróciła uwagę na polityczny kontekst całej tej sprawy, przywołując tło wydarzeń z przełomu 2006/2007 r. - rządy PiS, likwidację WSI, osobę Antoniego Macierewicza jako likwidatora WSI - a także na postrzeganie Wojciecha Sumlińskiego, jako dziennikarza, ale także osobę związaną z prawicą. Zaznaczyła, że tak Aleksander L., jak i płk. Leszek Tobiasz, byli z kolei oficerami tajnych służb. Jej zdaniem, Wojciech Sumliński idealnie wpasowywał się w rolę ofiary - przyjaźnił się z osobami z Komisji Weryfikacyjnej, jak choćby z Leszkiem Pietrzakiem, łatwo było też ustalić jego "słaby" punkt - liczną rodzinę. Zastosowanie wobec niego aresztu wydobywczego mogłoby sprawić, że mógłby się ugiąć, i w rezultacie doszłoby do skompromitowania Komisji Weryfikacyjnej.

    Następnie Konstancja Puławska zakwestionowała niektóre dowody Prokuratury, w tym zeznania Leszka Tobiasza oraz Aleksandra L., zwracając uwagę, że podany przez Leszka Tobiasza numer rejestracyjny samochodu Skoda, który stał się podstawą wyjścia organów ścigania na Wojciecha Sumlińskiego, nie jest zbyt trudny do uzyskania dla oficerów służb, a opis wyglądu oskarżonego dziennikarza, który podawał Leszek Tobiasz, zmieniał się wraz z jego kolejnymi zeznaniami składanymi w Prokuraturze i nie odpowiadał zbytnio jego rzeczywistemu wyglądowi. Zauważyła również, że skoro Prokuratura uznała, mimo posiadania nagrań spotkań Leszka Tobiasza z Leszkiem Pietrzakiem brak jest dostatecznych dowodów, aby Leszkowi Pietrzakowi postawić jakieś zarzuty, to mimo braku tego typu nagrań Leszka Tobiasza z Wojciechem Sumlińskim, jemu takie zarzuty zostały postawione. Zdziwienie musi również budzić sam fakt, że takich nagrań dokonanych przez płk. Leszka Tobiasza w ogóle nie ma i powstaje w związku z tym pytanie, dlaczego Leszek Tobiasz nie nagrywał tych spotkań, skoro twierdził, że takie spotkania miały miejsce. Przytoczyła również fragment zeznań Jana Olszewskiego z dn. 18 września tego roku, z których wynikało, że miał on bardzo negatywną opinię o płk. Leszku Tobiaszu, a prowadzenie przez oficera WSI prywatnego śledztwa zostało przez Jana Olszewskiego ocenione jako niedopuszczalne.

    Konstancja Puławska odniosła się również do wyjaśnień Aleksandra L., uznając je za wielokrotnie wewnętrznie sprzeczne, a także podkreślając, że wszyscy z wyjątkiem Prokuratury kwestionują jego wiarygodność. Zeznania Wojciecha Sumlińskiego są jej zdaniem spójne i logiczne, a zeznania świadków takich jak Tomasz Budzyński czy Krzysztof Winiarski świadczą o tym, że ABW prowadziła w stosunku do Wojciecha Sumlińskiego działania mogące być określane jako prowokacja, oraz że pewne grupy wpływów potrafią zniszczyć komuś życie. Kończąc swoje wystąpienie, Konstancja Puławska powiedziała, cytując słowa świadka Tomasza Budzyńskiego, że są pewne granice, których się nie przekracza. To, że przeciwko Wojciechowi Sumlińskiemu zostało wszczęte postępowanie, jest wynikiem nie tylko przekroczenia prawa, ale także przekroczenia granic przyzwoitości. Mecenas Konstancja Puławska wniosła do Sądu o uniewinnienie Wojciecha Sumlińskiego od zarzucanego mu czynu.

    Mecenas Waldemar Puławski rozpoczął swoje wystąpienie od przywołania fragmentu jednej z mów obrończych Eugeniusza Śmiarowskiego, przedwojennego adwokata, obrońcy w wielu procesach politycznych:

    "Sprawa ta powstała na pobojowisku, a na pobojowisku żerują hieny i maruderzy; obdzierają trupy i dobijają rannych. W tej atmosferze prochu i krwi, w atmosferze zamętu i chaosu, niskie instynkty wydobywają się na powierzchnię. Obnażają się nikczemne strony natury ludzkiej. Tam, gdzie dopiero co miały miejsce czyny najwyższego bohaterstwa, najszczytniejsze akty poświęcenia i ofiary, tam już grasuje zbrodnia, panoszą się zachęcone bezkarnością popędy chciwości i zysku. Szukają ujścia niewstrzymane grozą kar uczucia nienawiści i zemsty. Po jasnym dniu rycerzy i bohaterów, przychodzi mroczne święto nikczemników i tchórzów, i po tamtych wspaniałych triumfach oni gotowi są święcić swoje triumfy, ciemne i zbrodnicze."

    Mecenas Puławski, tak jak wcześniej zauważyła jego córka Konstancja, powtórzył, że ta sprawa ma kontekst polityczny. Nawiązując do słów z mowy Eugeniusza Śmiarowskiego, mecenas Puławski powiedział, że mamy przeszłość w teraźniejszości. Stwierdził, że Prokuratura nie przedstawiła kompletnie żadnych dowodów na okoliczność winy Wojciecha Sumlińskiego. Przedstawił swoją tezę, do której chce przekonać Sąd, opartą na tle wydarzeń, który miały miejsce w 2006/2007 r.

    Latem 2006 r. przewodniczącym Komisji Weryfikacyjnej WSI zostaje Antoni Macierewicz. Jesienią 2006 r. dochodzi do jego głębokiego konfliktu z Radosławem Sikorskim, który pisze do ówczesnego premiera Jarosława Kaczyńskiego wniosek o odwołanie z funkcji wiceministra MON Antoniego Macierewicza. Wniosek nie zostaje przyjęty, a w grudniu 2006 r. Sikorski otrzymuje tzw. czarną polewkę. Sikorski pisze pismo do premiera, w którym zarzuca Macierewiczowi demolowanie służb specjalnych. W styczniu Sikorski sam składa dymisję. Również w styczniu 2007 r. rozpoczyna się operacja na Pana Sumlińskiego, ale Sumliński jest tylko zającem, żeby ustrzelić tura, a tym turem jest Antoni Macierewicz. Wyeliminowanie z zycia politycznego kogoś w rodzaju Antoniego Macierewicza nie tylko zdemolowałoby jego życie polityczne, zawodowe i osobiste, ale spowodowałoby zmianę całej rzeczywistości politycznej - odmieniłaby się nam przyszłość. Dziś nie bylibyśmy w miejscu, w którym jesteśmy. Przewodniczący Antoni Macierewicz jest osobą w rodzaju rycerza niezłomnego, patriotą, osobą posiadającą cechy odporności, które przez wiele lat znosiła kalumnie i niechlubne opinie, działając w interesie Narodu i Państwa. Jego wyeliminowanie miało w konsekwencji zrujnować życie polityczne ówczesnej już wtedy opozycji. Działania operacyjne były podjęte przy pomocy dwóch funkcjonariuszy służb post-komunistycznych, działających zewnątrz, ponieważ do października 2007 r. rządził jeszcze PiS, w koalicji.

    Zdaniem mecenasa Puławskiego, operacja mogła zostać przeprowadzona bardziej skutecznie, lecz się nie udała nie z powodu popełnionych przez tych doświadczonych funkcjonariuszy błędów, ale z powodu cech Wojciecha Sumlińskiego. Mecenas zwrócił także uwagę, że bardzo przyzwoity Sąd pierwszej instancji nie zastosował wobec niego aresztu. Sąd drugiej instancji zastosował areszt - Pan Sumliński targnął się na swoje życie i nie trafił w rezultacie do aresztu. Gdyby tam trafił, mając czwórkę dzieci i niepracującą żonę, mógłby się załamać i ta historia mogłaby się wtedy potoczyć inaczej. Chodziło o zdemolowanie państwa, o skuteczne "dorżnięcie watahy" - ale dzięki Wojciechowi Sumlińskiemu nie dorżnięto tej watahy, ponieważ jego czyn wpisuje się w historię największych Polaków. Pan Sumliński nie zasłużył może na tytuł największego Polaka - ale miał swój przyczynek w tym, żeby odmienić losy wielkiej wpływowej partii, która zmierza do sanacji tego państwa, narodu, społeczeństwa, do odnowy wielu gałęzi gospodarki, nie mówiąc o innych gałęziach.

    Mecenas Puławski zwrócił uwagę, że brak dowodów w tej sprawie jest jasny i widoczny, a teza, którą przedstawił, jest motywem - bo nie można uznać za motyw 200 tys. zł za pozytywną weryfikację, ponieważ nie istnieje żadne nagranie to potwierdzające, mimo, że Aleksander L. i Wojciech Sumliński prowadzili wtedy ze sobą wiele rozmów. Następnie nawiązał do początku swojego wystąpienia - fragmentu mowy obrończej mecenasa Śmiarowskiego - mówiąc, że należy wnikliwie sprawdzić, czy osoby składające doniesienie mogły mieć interes, aby kogoś oskarżyć. Wbrew temu, co mówi prokurator - tak Aleksander L., jak i Leszek Tobiasz, mieli w tym interes. Zbliżały się wybory - Leszek Tobiasz liczył na awanse syna, a Aleksander L. na możliwość otrzymania posady choćby w spółkach Skarbu Państwa. Nie można sobie pozwolić, aby udawać, że przedstawiciel Prokuratury jest niedoświadczony zawodowo, bo nie można zapominać, że Aleksander L. i Leszek Tobiasz byli wysokiej klasy specjalistami w wywiadzie i służbach.

    Mecenas Puławski powiedział także, że gdyby był prokuratorem, to odmówiłby wystąpienia w tej sprawie. Jego zdaniem, na zarzuty wobec Wojciecha Sumlińskiego nie ma w akcie oskarżenia dowodów, są za to dowody na coś innego. Można sobie wyobrazić, co by się stało, gdyby Wojciech Sumliński został złamany w areszcie wydobywczym i potwierdził, że miał się podzielić pieniędzmi z członkami Komisji Weryfikacyjnej. Była perspektywa, że faktycznie dojdzie do "dorżnięcia watahy". Dowody prokuratury opierają się na zeznaniach niewiarygodnych osób, w tym również Bronisława Komorowskiego, który nie pamiętał, kiedy i kto z najwyższych urzędników państwa do niego przyszedł. "To jakiś dramat jest" - dobitnie stwierdził mecenas Waldemar Puławski, dodając, że nie chce takiego Prezydenta. Żądanie przez Prokuraturę dwóch lat więzienia jest jakimś obłędem, brnięciem w przepaść, może kiedyś się dowiemy, kto zażądał dla Wojciecha Sumlińskiego dwóch lat bezwzględnego pozbawienia wolności. Nie ma żadnych dowodów, że w ogóle brał on udział w tej sprawie.

    "Proszę o uniewinnienie naszego klienta" - zakończył swoje wystąpienie mecenas Waldemar Puławski.(..)

    Maryla

    ------------------------------------------------------

    Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

     

    avatar użytkownika Maryla

    156. Gigantyczna kompromitacja

    Gigantyczna
    kompromitacja III RP. Zwycięstwo Sumlińskiego, dziennikarz niewinny!
    Aleksander L. skazany na 4 lata więzienia. Kto odpowie za prowokację
    przeciwko komisji weryfikacyjnej?


    "To, że przeciwko Wojciechowi Sumlińskiemu
    zostało wszczęte postępowanie jest wynikiem nie tylko przekroczenia
    prawa, ale także przekroczenia granic przyzwoitości" - mówiła mec.
    Puławska.

    Aleksander L., były żołnierz WSI, jest winny - sąd skazał go na 4 lata więzienia w procesie dotyczącym domniemanej korupcji przy weryfikacji WSI.
    Oskarżony w tym samym procesie Wojciech Sumliński został uniewinniony.
    Sąd właśnie wygłasza uzasadnienie wyroku w najgorętszym procesie
    ostatnich lat.

    Sędzia Stanisław Zdun wskazał, że prokuratura popełniła w tej sprawie błąd. Były żołnierz WSI Leszek Tobiasz, jak wskazał skład orzekający, został zbyt szybko uznany za świadka. W ocenie sądu to wykoleiło śledztwo.

    Sędzia przyznał, że dla oceny działań Aleksandra L. ważne były nagrania fonoskopijne. Zdun wskazał,
    że na poparcie winy Sumlińskiego nie ma z kolei żadnych nagrań, a akt
    oskarżenia przeciwko niemu opiera się na zeznaniach Tobiasza i L.
    Sędzia wskazał, że nie ma również żadnych śladów dotyczących Sumlińskiego w rozmowach Pietrzaka z Tobiaszem.

    Tobiasz jest niewiarygodnym świadkiem, nagrywał wszystko, ale przypadkowo nie Sumlińskiego

    — wskazał sąd, dodając, że nawet w ABW Tobiasz nagrywał rozmowy, jakie prowadził.

    Wyrok jest nieprawomocny, stronom przysługuje apelacja.

    W mowie końcowej wygłoszonej 11 grudnia, mecenas Konstancja Puławska, która broni dziennikarza, podkreśliła:

    To, że przeciwko Wojciechowi Sumlińskiemu zostało wszczęte postępowanie jest wynikiem nie tylko przekroczenia prawa, ale także przekroczenia granic przyzwoitości.

    Wojciech Sumliński był oskarżony o płatną protekcję, której miał się dopuścić przy weryfikacji Wojskowych Służb Informacyjnych.
    Dziennikarz miał obiecać, powołując się na wpływy w komisji
    weryfikacyjnej, że za 200 tys. złotych doprowadzi do pozytywnej
    weryfikacji oficera WSI płk. Leszka T. Śledztwo w sprawie Wojciecha Sumlińskiego trwało od grudnia 2007 roku.

    Maryla

    ------------------------------------------------------

    Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

     

    avatar użytkownika Maryla

    157. Wyrok w sprawie tzw. "afery

    Wyrok w sprawie tzw. "afery marszałkowej": Sumliński uniewinniony, Aleksander L. skazany
    Dziennikarz Wojciech Sumliński został uniewinniony w procesie dotyczącym
    domniemanej korupcji przy weryfikacji WSI. Z kolei byłego żołnierza WSI
    Aleksandra L. sąd skazał na 4 lata więzienia.



    Sędzia Stanisław Zdun w uzasadnieniu poinformował, że
    dla oceny działań Aleksandra L. ważne były nagrania fonoskopijne.
    Jednocześnie sędzia oświadczył, że na poparcie winy Sumlińskiego nie ma
    żadnych dowodów, a cały akt oskarżenia opiera się wyłącznie na na
    zeznaniach Aleksandra L. i Leszka Tobiasza. Dodatkowo sąd wskazał, że o
    osobie Sumlińskiego nie ma również mowy w rozmowach prowadzonych
    pomiędzy Tobiaszem a Leszkiem Pietrzakiem. Sąd wskazał, że Tobiasz
    podjął się prywatnej sprawy operacyjnej, nie unikając przy tym
    propozycji płatnej protekcji.

    – Zadziwiające jest, że pomimo doświadczenia tego
    świadka, zarejestrował on tylko niektóre rozmowy, a przynajmniej je
    ujawnił. Teza bardziej prawdopodobna jest taka, że nagrywał on wszystkie
    rozmowy, ale ujawnił wyłącznie ich część. W tym zakresie jego zeznania
    są bardzo wątpliwe i bardzo niewiarygodne – ocenił Zdun.

    Ponadto w ocenie sądu niezrozumiałe jest przyznanie
    Tobiaszowi statusu pokrzywdzonego, co mogło mieć wpływ na prowadzone
    śledztwo. Według Zduna, jedyne co można było zrobić, to odmówić
    Tobiaszowi bycia oskarżycielem posiłkowym, co uczyniono.

    Wyrok jest nieprawomocny, a stronom przysługuje apelacja.

    W piątek 11 grudnia wygłoszono mowy końcowe
    w procesie przeciwko Wojciechowi Sumlińskiemu. Przypomnijmy, że w
    grudniu 2009 r. Sumliński (który w wypowiedziach dla mediów występuje
    pod nazwiskiem) i Aleksander L. zostali oskarżeni przez warszawską
    prokuraturę o powoływanie się od grudnia 2006 do stycznia 2007 r. na
    wpływy w Komisji Weryfikacyjnej WSI i podjęcie się - w zamian za 200
    tys. zł - załatwienia pozytywnej weryfikacji oficera WSI płk. Leszka T.
    Ten oficer tajnych służb wojska jeszcze z PRL ostatecznie został
    negatywnie zweryfikowany.

    Śledztwo zainicjował Leszek T., który
    nagrywał rozmowy z płk. L. i Sumlińskim. W listopadzie 2007 r., po
    przegranych przez PiS wyborach, zawiadomił o sprawie ówczesnego
    marszałka Sejmu Bronisława Komorowskiego, który poinformował o niej ABW.
    Śledztwo trwało od grudnia 2007 r. W maju 2008 r. ABW przeszukała
    mieszkania członków Komisji Weryfikacyjnej WSI Piotra Bączka i Leszka
    Pietrzaka.

    W
    październiku zeznawał w tej sprawie były funkcjonariusz ABW Tomasz B.,
    który potwierdził, że miał namówić Sumlińskiego, by ten wziął udział w
    prowokacji wymierzonej w komisji weryfikacyjnej WSI prowadzonej przez
    Antoniego Macierewicza. Polecenie Tomaszowi B. miał wydać ówczesny szef
    ABW płk Jacek Mąka.


    Wyrok w sprawie tzw. afery marszałkowej: Sumliński niewinny, były oficer WSI skazanyWyrok w sprawie tzw. "afery marszałkowej": Sumliński niewinny, były oficer WSI skazany
    Na 4 lata
    więzienia i 54,5 tys. zł grzywny skazał w środę Sąd Rejonowy
    dla Warszawy-Woli emerytowanego płk. WSW i WSI Aleksandra Lichockiego
    za płatną protekcję przy weryfikacji oficera WSI. Oskarżony o to samo
    dziennikarz Wojciech Sumliński...


    Fot. YouTube

    Prof. Wawrzyk o uniewinnieniu Sumlińskiego: "To jeden wielki akt
    oskarżenia wobec prokuratury”. Należy prześwietlić wątek Komorowskiego


    "Zdaniem sądu pojawia się tutaj kontekst
    inspiracji o charakterze politycznym osób stojących za Tobiaszem.
    Wyjaśnienia przez prokuraturę wymaga, kto stał za Tobiaszem i jaki
    udział mieli w tym politycy PO ".

    Sumliński niewinny. „Dziękuję sędziemu, że nie uległ naciskom”


    Dzisiejszy dzień jest jednym z najważniejszych w życiu moim i rodziny.
    Dla mnie ten wyrok jest dowodem, że można wygrać walkę nawet ze
    służbami...
    więcej

    Maryla

    ------------------------------------------------------

    Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

     

    avatar użytkownika Maryla

    159. Uniewinnienie Sumlińskiego

    Uniewinnienie Sumlińskiego niczego nie kończy. Dopiero może zacząć proces nagłaśniania mafijnej natury III RP


    Ta sprawa wskazuje, jak silne były związki między środowiskiem WSI a ludźmi stabilizującymi poprzednią władzę.

    Sąd uniewinnił Wojciecha Sumlińskiego w procesie, od początku wyglądającym jak polityczna zemsta na dziennikarzu, który zadarł z wpływowymi środowiskami - z WSI oraz politykami tworzącymi parasol ochronny wobec ich działań.

    Uniewinnienie Sumlińskiego nie kończy tej sprawy. Przed dziennikarzem
    zapewne apelacja, przed Polakami konieczność dogłębnego wyjaśnienia
    co kryje się za aferą marszałkową.

    Na pierwszy rzut oka sytuacja wydaje się klarowna – politycy PO wraz z żołnierzami WSI chcieli przeprowadzić prowokację wymierzoną w komisję weryfikacyjną WSI. Jako narzędzie wykorzystano Wojciecha Sumlińskiego, który z racji obowiązków zawodowych miał kontakty z żołnierzami WSI
    i, jak wynika z jego książek, dał się omotać Aleksandrowi L. Sumliński
    był tylko ogniwem prowadzącym do znacznie poważniejszych graczy. Wydaje
    się, że prawdziwym celem był Antoni Macierewicz i komisja weryfikująca żołnierzy WSI oraz przygotowująca raport o patologiach w tych służbach.

    Sprawa wymaga jednak kropki nad i. Zapewne publicyści i historycy
    przygotują rzetelny i drobiazgowy opis sprawy Sumlińskiego. Jednak
    prokuratura, czy komisja śledcza powinna zbadać to, z czym mieliśmy
    do czynienia. Sytuacja wydaje się bowiem w świecie demokratycznym nie
    do zaakceptowania. Politycy wdający się we współpracę z weryfikowanym przez państwo oficerami służb, marszałek Sejmu współdziałający z człowiekiem, którego podejrzewa o związki z rosyjskimi służbami, otwarte mówienie o próbach działań sprzecznych z prawem, zaskakujące działania służb – to wszystko miało miejsce w tej sprawie. A w tle majaczą wciąż nie zweryfikowane doniesienia o powiązaniach Bronisława Komorowskiego z WSI,
    a także sygnały o rozgrywaniu przez służby życia publicznego w Polsce.
    Dziś należy złapać się za głowę, pytając jak dalece mafijne mechanizmy
    rządziły poprzednią władzą.

    Sędzia Stanisław Zdun uniewinniając Sumlińskiego otworzył pytania o rolę polityków PO, którzy otwarcie popierali próbę osądzenia dziennikarza, ale i pokazał, kto rządził Polską.

    Pan Bondaryk zeznał, że specjalnie trzech funkcjonariuszy - jeden z pionu śledczego, dwóch operacyjnych wziął na spotkanie
    (z Komorowskim i Tobiaszem oraz Grasiem, które było tuż przed złożeniem
    zawiadomienia o popełnieniu przestępstwa przez Tobiasza). Nie potrafił
    uzasadnić, dlaczego ci funkcjonariusze nie weszli na to spotkanie
    do gabinetu razem z nim. To oni właśnie powinni być na tym spotkaniu,
    a nie on - szef służby. Może być obok, może obserwować, ale nie może
    brać udziału. Nie da się logicznie uzasadnić dlaczego
    funkcjonariusze, którzy czekali w samochodzie pod gabinetem pana
    Komorowskiego nie weszli do środka. Nie da się też logicznie wytłumaczyć, dlaczego pan Tobiasz pojechał z panem Bondarykiem do ABW
    złożyć zawiadomienie, a nie z funkcjonariuszami. Niewiarygodne jest
    twierdzenie p. Bondaryka, że p. Tobiaszowi byłoby za ciasno
    w pięcioosobowym samochodzie.
    Myślę, że przemęczył by się
    jednak w samochodzie te kilkanaście minut w tej ciasnocie. Przy
    odrobinie dobrej woli p. Bondaryk mógł wrócić z którymś z funkcjonariuszy, wtedy nie byłoby ciasno p. Tobiaszowi

    — mówił sędzia.

    W tych słowach wskazywał, że zeznania szefa ABW Krzysztofa Bondaryka są niewiarygodne, a on sam zachował się w sposób zaskakujący i nieprofesjonalny. Dla sądu szef ABW
    był niewiarygodnym świadkiem! To dowód ogromnego upadku polskiej
    państwowości, jeśli człowiek odpowiedzialny za bezpieczeństwo państwa
    jest uznawany za świadka niewiarygodnego.
    Być może na sposób
    zachowania Bondaryka światło rzuca inny fragment uzasadnienia sądu.
    Stanisław Zdun wskazał, że sprawa Sumlińskiego pozostawała w szczególnym
    zainteresowaniu Bronisława Komorowskiego, Pawła Grasia i gen.
    Bondaryka. Czas wyjaśnić dokładnie na czym polegało to szczególnie
    zainteresowanie. Były prezydent Bronisław Komorowski zmieniał
    zeznania, mylił się w sposób zaskakujący w czasie procesu i zasłaniał
    niepamięcią. Gen. Bondaryk okazał się niewiarygodnym świadkiem. Paweł
    Graś prowadził poza proceduralne działania, gdy otrzymał wiadomość o nielegalnej próbie pozyskania tajnego Aneksu dot. WSI. To smutny obraz władzy PO. Trudno nie zapytać, kto nami rządził…

    )..)

    Maryla

    ------------------------------------------------------

    Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

     

    avatar użytkownika Maryla

    160. To pachnie jakąś tragifarsą.

    To pachnie jakąś tragifarsą. Wchodzenie do jakiejkolwiek instytucji NATO w Polsce w nocy z niejasnymi zamiarami, budzi zdziwienie i niepokoi, ale w jakiejś mierze jest trochę śmieszne jak operetka. Dlaczego w nocy w kraju, który jest członkiem NATO… nie rozumiem tego i myślę, że to niepokoi

    — podkreślił na antenie radia TOK FM Bronisław Komorowski, były prezydent, który w ten sposób komentował wymianę dyrektora Centrum Kontrwywiadu NATO.

    Jest już zła fala negatywnych opinii o Polsce, trudna do zatrzymania. (…) Ale warto pamiętać, że cześć z tych opinii jest podyktowana troską o całość projektu europejskiego, natowskiej, często są podyktowanie troską o Polskę, ale będą i takie, które będą z satysfakcją i będą eksploatowały wszystkie polskie błędy i mankamenty i jeszcze pogorszą opinię

    — wyjaśnił Komorowski.

    Jednocześnie odnosząc się do sporu dotyczącego Trybunału Konstytucyjnego były prezydent stwierdził, że nie żałuje iż nie zawetował ustawy o TK z czerwca.

    Nie widziałem podstaw do niekonstytucyjności i przyznam, że wtedy żaden konstytucjonalista nie formułował tego typu zastrzeżeń. Można było mieć zastrzeżenia czy to jest mądre czy głupie, czy to ładne czy brzydkie, ale wtedy nikt nie formułował zastrzeżeń natury konstytucyjnej

    — wyjaśnił Komorowski i dodał, że w jego opinii zakwestionowanie przez

    Trybunał wybór przez Platformę dwóch dodatkowych sędziów jest spowodowane narastającym konfliktem wokół TK.

    Wcześniej takiego złego klimatu nie było, dlatego właśnie konstytucjonaliści nie formułowali takich zastrzeżeń

    — wyjaśnia Komorowski.

    Były prezydent, który wielokrotnie udowodnił, że potrafi dobrze doradzać Polaków także i teraz ma receptę „jak żyć pod rządami PiS”:

    Niewątpliwie należy mobilizować społeczeństwo obywatelskie wokół obrony zdobyczy demokracji polskiej, do której należy zaliczyć również normalne funkcjonowanie sądu konstytucyjnego, stanowiącego swoisty kaganiec, swoiste wędzidło w stosunku do każdej władzy, także dzisiaj tej władzy która ma monopol

    — wyjaśnił Komorowski i dodał, że należy takie budować front polityczny w parlamencie.

    Dzisiejsze próby zmiany konstytucji pachną próbą popsucia demokracji i stworzenia IV RP, która już raz się skompromitowała

    — dodał były prezydent i dodał, że dzisiaj trzeba bronić konstytucji.

    Jednocześnie podkreślił, że „byli prezydenci” mogą być ważną siłą ustabilizowania sytuacji w kraju.

    mmil/TOK FM

    Maryla

    ------------------------------------------------------

    Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

     

    avatar użytkownika Maryla

    161. „Wielowieyska jest

    „Wielowieyska jest propagandystką i kłamie”. Sumliński o rzekomej niewiedzy dziennikarki
    http://niezalezna.pl/74586-wielowieyska-jest-propagandystka-i-klamie-sum...
    „Ile osób w tym kraju wie, kto to jest Sumliński?” – autorka tych słów, dziennikarka „Gazety Wyborczej” i TOK FM Dominika Wielowieyska w ten właśnie sposób starała się wytłumaczyć, dlaczego media mainstreamowe nawet nie zająknęły się na temat uniewinnienia Wojciecha Sumlińskiego. Pierwszy zainteresowany bez ogródek odniósł się do jej słów. – Tak naprawdę nie jest dziennikarką, jest funkcjonariuszem, propagandystką. Wystarczyłoby, żeby prześledziła materiały swoich kolegów, którzy przez wiele miesięcy poświęcali mi czołówki w "Gazecie Wyborczej", oczywiście atakując mnie. – powiedział w rozmowie dla Nowy Polski Show.

    Wojciech Sumliński przez lata opisywał działania Bronisława Komorowskiego i jego związki z WSI. Mimo to Dominice Wielowieyskiej wydaje się, że Polacy nie wiedzą, kim on jest, a cała sprawa - czyli afera marszałkowa - jest "nudna".

    Może dzieje się tak za sprawą mediów, które milczą na temat pewnych niewygodnych spraw? Tak było, gdy Bronisław Komorowski - wówczas prezydent RP! - stanął przed sądem, by zeznawać w procesie Sumlińskiego i byłego oficera WSI oskarżonych o płatną protekcję przy weryfikacji Wojskowych Służb Informacyjnych. Miało to miejsce w grudniu 2014 r. W ówczesnych mediach prorządowych panowała cisza.

    „Ile osób w tym kraju wie, kto to jest Sumliński? Z całym szacunkiem, to jakaś dęta i dość nudna sprawa” – to kuriozalne pytanie pojawiło się w trakcie wymiany zdań z Jarosławem Gowinem. Wicepremier stwierdził, że przyjmie zaproszenie do TOK FM od Wielowieyskiej, jeśli ta wcześniej zaprosi red. Sumlińskiego.

    W rozmowie z Nowy Polski Show Wojciech Sumliński odniósł się do słów dziennikarki.

    To był proces bezprecedensowy. Zeznawał w nim prezydent, Antoni Macierewicz, wszyscy szefowie służb. Jeśli pani Wielowieyska pyta, kim jest Wojciech Sumliński to sama sobie wystawia świadectwo, jak beznadziejną jest dziennikarka. Tak naprawdę nie jest dziennikarką, jest funkcjonariuszem, propagandystką. Wystarczyłoby, żeby prześledziła materiały swoich kolegów, którzy przez wiele miesięcy poświęcali mi czołówki w "Gazecie Wyborczej" oczywiście atakując mnie

    – powiedział Sumliński.

    Dodał, że Wielowieyska kłamie, mówiąc, że nie wie, kim on jest.

    Więc ta propagandystka pani Wielowieyska po prostu kłamie mówiąc, że nie wie, kim jest Wojciech Sumliński, bo nie wierzę, że nie czyta własnej propagandówki, dla której pracuje. Chętnie spotkam się z panią Wielowieyską i innymi osobami, ale w programie na żywo, żeby nie można było zastosować cięć i manipulacji

    – zaznaczył.

    Maryla

    ------------------------------------------------------

    Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

     

    avatar użytkownika Maryla

    162. ROZMOWA Komorowski: Słowa

    Paweł Wroński

    27.04.2016


    PAWEŁ WROŃSKI: W apelu podpisanym przez
    trzech prezydentów, działaczy politycznych oraz działaczy "Solidarności"
    wezwali panowie społeczeństwo do kierowania się porządkiem prawnym
    wynikającym z konstytucji. Oskarżacie w nim obóz rządzący o łamanie
    prawa, uzurpację. Pojawiają się komentarze, że to wichrzycielstwo,
    namawianie do nieposłuszeństwa.





    BRONISŁAW KOMOROWSKI: To wezwanie do społeczeństwa, ale też
    dramatyczne wołanie do władzy, aby cofnęła się, by zeszła ze złej drogi,
    która będzie prowadziła do dwoistości prawa. Prezydent, premier,
    ministrowie składali przyrzeczenie na konstytucję, powinni jej
    przestrzegać. Władza, która wygrała wybory, ma prawo do zmian, ale może
    się poruszać w ramach systemu, którego fundamentem jest konstytucja.
    Jest w niej zapisane, że wątpliwości co do tego, co jest zgodne, a co
    nie, rozstrzyga Trybunał Konstytucyjny. I to powinien być punkt
    odniesienia. Nie jest to przecież tylko nasza opinia, ale
    najważniejszych gremiów prawniczych, najważniejszych wydziałów prawa.


    Premier Beata Szydło mówi, że "ci panowie" -
    to jest autorzy apelu - twierdzą, że "demokracja to oni" oraz, że nie
    przyjmują do wiadomości wyników demokratycznych wyborów, w których
    Polacy powierzyli rządy PiS.





    - Wolałbym, aby premier opublikowała wyrok Trybunału z 9 marca,
    do czego jest zobowiązana. To byłby najlepszy dowód, że prawa
    przestrzega. Wolałbym, aby każda władza w Polsce licytowała się nie na
    łamanie, ale przestrzeganie prawa i konstytucji. Nikt nie kwestionuje
    faktu, że PiS wybory wygrał. Nikt nie twierdzi, że zostały sfałszowane,
    tak jak to w przeszłości czynił lider PiS Jarosław Kaczyński.


    List wyraża troskę o obecną pozycję Polski w
    UE i NATO. Boi się pan, że obecny rząd zakwestionuje integrację i
    członkostwo w Unii? Jeden z liczących się europosłów PiS prof. Zdzisław
    Krasnodębski mówi już o referendum ws. Unii na wzór brytyjskiego.





    - Obawiam się, że dynamika procesów uruchamianych przez
    rządzących prowadzi do rozluźnienia i osłabienia naszego polskiego
    zaangażowania w integrację europejską. Zaczęło się od symbolicznego
    wyprowadzenia flag europejskich z kancelarii premier Szydło, a dzisiaj
    mamy już narastający spór z instytucjami europejskimi o TK, jeden z
    fundamentów demokracji. Co będzie jutro? Przyznam, że czasami aż strach
    pomyśleć. Jednak nie trzeba się tylko "obawiać" aktywności PiS, ale
    przede wszystkim działać na rzecz pobudzania proeuropejskich postaw
    Polaków. Tak, aby tego rodzaju pomysły od razu wybić rządzącym z głowy.


    Nie podoba się "wstawanie z kolan" w polityce zagranicznej?




    - To nie jest temat do żartów. Pokazywanie języka i zrażanie do
    siebie dotychczasowych przyjaciół i partnerów nie buduje ambitnej
    pozycji międzynarodowej naszego kraju, a wręcz przeciwnie. Mocna pozycja
    Polski w świecie była między innymi efektem naszej aktywności w ramach,
    ale i na rzecz integrującej się Europy. Osłabiając swoją pozycję w UE,
    tracimy dzisiaj na atrakcyjności w oczach państw spoza Unii. Jeszcze raz
    powtórzę - nasze duże zaangażowanie w integrację Europy to działanie w
    imię polskiej racji stanu.


    7 maja w Warszawie odbędzie się kilka manifestacji. Można spytać o pana plany na ten dzień?




    - Będę uczestniczył w Paradzie Schumana. Jak co roku, bo brałem w
    niej udział jako prezydent. Wieczorem przyjdę na Koncert Europejski,
    który organizuje miasto Warszawa.


    To brzmi trochę jak zdystansowanie się wobec manifestacji partii opozycyjnych oraz KOD, które będą się odbywać w Warszawie?




    - Nie, dlaczego? Uważam publiczne, a nawet uliczne
    przedstawianie swoich racji za słuszne, szczególnie wtedy, gdy nie można
    ich bronić w inny sposób. Obecnie w Sejmie większość ma PiS i to
    brutalnie wykorzystuje. Popieram manifestacje partii opozycyjnych i KOD.
    Przypomnę - zainaugurowałem prezydenckie marsze 4 czerwca, w dzień
    wyborów 1989 r., oraz 11 listopada, w Święto Niepodległości. W tym
    drugim przypadku zdecydowałem się przeciwstawić zawłaszczaniu święta
    przez skrajną prawicę. Wezwałem, by nie oddawać jej walkowerem tego
    święta.


    Ale to oznacza, że nie pojawi się pan na manifestacji KOD i błękitnym marszu PO?




    - Jestem całym sercem i za tą inicjatywą, ale nie sądzę, aby już
    nadszedł odpowiedni moment na obecność byłego prezydenta. Zresztą już
    dużo wcześniej uzgodniliśmy, że takim dniem będzie 4 czerwca, rocznica
    odzyskania wolności.


    Mówi pan o wartościach ogólnoeuropejskich,
    które reprezentuje Robert Schuman. Czy obecny prezydent Andrzej Duda też
    powinien wziąć udział w paradzie?





    - Obecność na niej prezydenta nie wynika z obowiązków. Może zaś
    wynikać z jego przekonań, z tego, co ma w sercu. Ja nie miałem problemu.
    Zawsze byłem politykiem proeuropejskim, traktowałem członkostwo w UE i
    integrację jako polską rację stanu. Udało mi się doprowadzić w rocznicę
    akcesji do spotkania wszystkich byłych prezydentów. Gdyby do tego grona
    dołączył prezydent Duda, byłoby to jeszcze ciekawsze. Nie miałem
    problemu z obecnością na paradzie. Mogę jednak zrozumieć, że politykom,
    którzy do Europy ustawiają się jeśli nie tyłem, to bokiem, trudno podjąć
    taką decyzję.


    Prezydent ponoć stara się wybić na
    niepodległość wobec prezesa Kaczyńskiego. Mówił o pojednaniu podczas
    obchodów rocznicy katastrofy smoleńskiej. Poprosił marszałka Sejmu o
    wyjaśnienie niejasności przy głosowaniu na sędziego TK. Jak pan to
    ocenia?





    - To nie jest najlepszy pomysł i obyczaj, aby poprzedni
    prezydent oceniał prezydenta sprawującego władzę, więc nie chciałbym
    tego wątku rozwijać. Mogę powiedzieć, że miałem poczucie jakiejś
    nieadekwatności, gdy prezydent Duda sam siebie przedstawił jako polityka
    "niezłomnego". Ale z drugiej strony bardzo życzę mu, aby taką
    niezłomność wykazywał zarówno w obronie godności i powagi swojego
    urzędu, jak i konstytucji, której jest strażnikiem.


    Jeśli jednak prezydent Duda zaprzysięgnie
    sędziego Zbigniewa Jędrzejewskiego na sędziego TK, to będzie to
    oznaczać, że pole niezależności i kompromisu w sprawie Trybunału
    właściwie już nie istnieje.





    - Obawiam się, że niezależność prezydenta w tej sprawie zostanie
    zredukowana do tego, że sędzia Jędrzejewski zostanie zaprzysiężony nie w
    nocy, ale za dnia, a więc sprzecznie z PiS-owskim obyczajem.


    Pan jest jednym z tych "niedowidzących" światełka w tunelu?




    - A jaka może być rola opozycji w tak zwanym kompromisie? PiS ma
    swojego prezydenta, premiera oraz większość w Sejmie i Senacie. Udział
    opozycji nie jest więc warunkiem koniecznym skutecznego rozwiązania
    problemu. Nie może to jednak oznaczać brania współodpowiedzialności za
    decyzje podejmowane przez władzę albo (co sugeruje PiS) zgody czy
    przyzwolenia na łamanie konstytucji. Widzi pan inne możliwości? Do
    zawarcia kompromisu potrzebne są dwie strony, a tu po prostu nie ma
    dwóch stron. Oczywiście, warto szukać optymalnych rozwiązań na
    przyszłość, jeśli chodzi o kształt ustawy o TK. Lecz do wywikłania się z
    wojny przeciwko TK wystarczą wyłącznie decyzje obozu władzy.


    Jaki pan widzi dalszy scenariusz dla
    Polski? Prezes Kaczyński mówi o przyspieszeniu. To oznacza zaostrzenie
    konfliktu? A może zmiany w rządzie?





    - Trzeba się liczyć z otwieraniem kolejnych frontów
    wewnętrznych, ale nie teraz, raczej po szczycie NATO w Warszawie i po
    Światowych Dniach Młodzieży z udziałem papieża Franciszka.


    Spodziewa się pan rozliczeń smoleńskich? Kaczyński będzie chciał procesu Donalda Tuska?




    - W polityce czasem jest tak jak w teatrze - gdy w pierwszym
    akcie ktoś zawiesza na ścianie dubeltówkę, to widzowie spodziewają się,
    że ona wystrzeli w ostatnim. Teraz powołano z dużym szumem komisję
    ekspertów Antoniego Macierewicza. Jej działalność musi się czymś
    zakończyć. Albo będzie to trudne do wyobrażenia przyznanie się do siania
    przez lata nienawiści i zamętu poprzez lansowanie nonsensownych teorii o
    mgle, wybuchu, zamachu i zdradzie. Albo pójdzie to jeszcze dalej w
    stronę politycznego szaleństwa i trzeba będzie "winnych" skazać i
    publicznie "powiesić" za zdradę. Oczywiście, można sobie wyobrazić i
    trzecią ścieżkę postępowania polegającą na gonieniu politycznego królika
    aż do przyszłych wyborów. Wiąże się z tym jednak ryzyko, że część
    widowni tego politycznego spektaklu rozczaruje się, bo pokazano
    strzelbę, miała głośno strzelić, a tu tylko kapiszon.


    Czy to, co się dzieje, to scenariusz na
    cztery czy więcej lat? Prof. Radosław Markowski przestrzega, że tak jak
    na Węgrzech PiS może zmienić ordynację wyborczą i skroić okręgi tak, by
    pozostać nieusuwalny.





    - Może. Może też, przejmując hasła środowiska Pawła Kukiza,
    wprowadzić system mieszany w wyborach, a więc częściowo okręgi
    jednomandatowe. To byłoby prawdziwe wyzwanie dla opozycji, która
    musiałaby się zdobyć na porozumienie w sprawie przyszłych kandydatów.


    Najważniejszym politycznym wydarzeniem w
    Polsce w tym roku będzie szczyt NATO w Warszawie. To pan jako prezydent w
    2014 r. zaprosił państwa Sojuszu do Warszawy i prowadził rozmowy
    polityczne na temat agendy szczytu. Czy ktokolwiek z rządu albo z
    Kancelarii Prezydenta konsultował się z panem w tej sprawie?





    - Nie. Mam jednak satysfakcję, że zrealizowano jeden z elementów
    mojej strategii. Przed szczytem w Newport w 2014 r. było spotkanie z
    prezydentem Barackiem Obamą 4 czerwca w Warszawie. Wtedy padły
    deklaracje, które skutkują do dziś. Chciałem też, by podobne spotkanie
    przed szczytem odbyło się w którejś ze środkowoeuropejskich stolic.
    Wskazywałem Bukareszt. I do takiego spotkania w listopadzie ubiegłego
    roku z udziałem prezydenta Dudy doszło.


    W telewizji pojawił się spot o szczycie, na
    którym główną postacią jest Antoni Macierewicz na tle Stadionu
    Narodowego. O panu ani słowa.





    - Spotu nie widziałem. Politycy PiS zwykle wyrażali swoje
    uczucia wobec wszystkiego, co ma w nazwie "narodowy". Więc nie dziwię
    się, że Macierewicz postanowił przedstawić się na tle stadionu.
    Natomiast przypomnę, że przez lata ten obiekt był przedstawiany przez
    PiS jako symbol całego zła państwa PO.


    Politycy PO krytykują polityków PiS za
    obietnice stałych baz NATO w Polsce, tymczasem Amerykanie i Niemcy jasno
    dają do zrozumienia, że takich baz nie będzie. Tak jakby PO była w
    stanie je załatwić.





    - To PiS w trakcie kampanii wyborczej mówił, że załatwi. I
    krytykował nas, że nie załatwiliśmy. Obiecywał, że będzie w rozmowach z
    NATO bardziej stanowczy. Nigdy czegoś podobnego nie obiecywałem, choć
    wspólnym strategicznym celem polskich polityków wszystkich opcji jest na
    tym etapie jak największa obecność sił Sojuszu na naszym terytorium. Od
    początku wiadomo było, że realna do osiągnięcia jest tylko stała
    rotacyjna obecność sił NATO na terenie państw flanki wschodniej.



    Są jednak inne warte obserwacji elementy związane z obecnością
    NATO na Wschodzie, w tym w Polsce. Na przykład rozbudowa infrastruktury:
    magazynów, baz paliwowych. To są niezwykle istotne sprawy, szczególnie
    po deklaracji prezydenta Obamy o zaangażowaniu 3,4 mld dol. na
    sfinansowanie tej zwiększonej obecności sił USA. To bardzo ważne, choć
    mniej spektakularne. I co tu widzę? Postęp jest niedostateczny, można
    było zrobić znacznie więcej. Jestem ciekaw, ile z tych pieniędzy
    zostanie wydanych w Polsce.


    Czy Polska armia w ostatnich miesiącach stała się silniejsza?




    - Ze słów ministra obrony Antoniego Macierewicza wynikało, że
    polska armia jest w stanie katastrofalnym, a potem nagle okazało się, że
    nie jest. To chyba cud jakiś? Obserwuję działania Macierewicza z
    niepokojem, bo wojsko nie lubi rewolucji. Polska armia modernizuje się
    od 2001 r., gdy jako minister uruchomiłem plan sześcioletni i zapewniłem
    mu stałe finansowanie. Od tego czasu nastąpił gigantyczny postęp w
    zakresie techniki, zdolności bojowych i wyszkolenia. Teraz ten kierunek
    zmian został zakwestionowany. Owszem, każda władza ma prawo do zmiany
    koncepcji, ale powinna to uzasadnić. Poprzednie kierownictwo świadomie
    pozostawiło obecnej ekipie decyzje w sprawie wyboru dostawcy systemu
    obrony antyrakietowej i śmigłowców. Może to być kierunek amerykański lub
    europejski. Niestety, efekt jest taki, że nowa ekipa do tej pory nie
    podjęła żadnej decyzji, a czas ucieka.



    Nasze systemy przeciwlotnicze zestarzały się, przeciwrakietowego
    nie mamy. Polska graniczy z Rosją. Może być zupełnie bezbronna w razie
    ataku z powietrza, szczególnie rakietowego. Cały nasz wysiłek
    modernizacyjny, czołgi, działa samobieżne, samoloty na lotniskach mogą
    być zniszczone jednym uderzeniem. Na tym polega strategiczny problem. Po
    to przewalczyłem zwiększenie budżetu MON do 2 proc. PKB w tym roku.
    Tymczasem MON zajmuje się weryfikacją wojskowej izby pamięci i dyskusją o
    koncepcji obrony terytorialnej.


    Mówił pan, że dla byłego prezydenta polityka partyjna jest raczej zamknięta.




    - To prawda. Uważam jednak, że były prezydent może służyć
    porozumieniom międzypartyjnym, ułatwianiu relacji z organizacjami
    społecznymi, promocji idei. Na przykład wczoraj zorganizowaliśmy z
    Aleksandrem Kwaśniewskim seminarium o konstytucji z 1997 r. w rocznicę
    jej uchwalenia. Mam nadzieję, że nowy dobry obyczaj występowania
    wspólnie byłych prezydentów się umocni.


    BRONISŁAW KOMOROWSKI




    Były prezydent RP. Ur. w 1952 roku, uczestniczył w wydarzeniach
    marcowych. Działacz opozycji, m.in. ROPCiO, "Solidarności". W stanie
    wojennym internowany. Członek rządu Tadeusza Mazowieckiego, jako
    wiceminister obrony. Minister obrony w rządzie AWS. Marszałek Sejmu
    2007-10. W latach 2010-15 prezydent RP. Był członkiem partii: UD, UW,
    AWS, SKL i PO.
    PW


    Maryla

    ------------------------------------------------------

    Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

     

    avatar użytkownika Maryla

    163. Jest nagranie rozmowy

    Jest nagranie rozmowy Komorowski-Sumliński. "Były prezydent bezczelnie kłamał. Odbyła się quazi-mafijna narada. Graś się przestraszył i zaczął mówić, że został wciągnięty w to siłą"

    Telewizja Polska wyemitowała materiał, który ma być dowodem na to, iż Bronisław Komorowski poznał Wojciecha Sumlińskiego. Były prezydent zeznając w procesie dotyczącym tzw. "afery...

    „Afera marszałkowa”

    Pułkownik Aleksander Ł. i Wojciech Sumliński zostali oskarżeni o powoływanie się na wpływy w Komisji Weryfikacyjnej WSI (od końca 2006 r. do stycznia 2007 r.) i próbę "załatwienia pozytywnej weryfikacji płk. Leszka T., w zamian za 200 tys. złotych". Oficer Leszek T. został jednak ostatecznie zweryfikowany negatywnie.
    Sumliński niewinny, były oficer WSI skazany

    Przypomnijmy, na 4 lata więzienia i 54,5 tys. zł grzywny skazał w środę Sąd Rejonowy dla Warszawy-Woli emerytowanego płk. WSW i WSI Aleksandra Lichockiego za płatną protekcję przy weryfikacji oficera WSI. Oskarżony o to samo dziennikarz Wojciech Sumliński został uniewinniony.

    Program 30 MINUT - Fundacja Pro Civili

    Maryla

    ------------------------------------------------------

    Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

     

    avatar użytkownika Maryla

    164. Wojciech Sumliński


    fot. Blogpress



    Wojciech Sumliński uniewinniony. "Padłem ofiarą podłej prowokacji i kombinacji operacyjnej służb specjalnych - WSI i ABW"

    "Poznałem, jak podli potrafią być 'koledzy' po fachu, vide oskarżyciele z Newsweeka, czy Gazety Wyborczej".

    W dniu dzisiejszym sąd drugiej instancji - Sąd Okręgowy w Warszawie - w trzyosobowym składzie definitywnie i ostatecznie potwierdził moją niewinność i uznał, że w sprawie określanej przez media, jako Afera Marszałkowa, padłem ofiarą podłej prowokacji i kombinacji operacyjnej służb specjalnych – Wojskowych Służb Informacyjnych i Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego

    – ogłosił na swoim profilu na Facebooku Wojciech Sumliński.

    Jednocześnie Sąd Okręgowy w Warszawie podtrzymał – wbrew stanowisku Prokuratury !!! - wyrok 4 lat bezwzględnego więzienia dla pułkownika Aleksandra Lichockiego, uznając go za współsprawcę prowokacji i kombinacji operacyjnej

    – czytamy.

    Sumliński uważa, że był to jego najtrudniejszy proces. Miał przeciwko sobie służby specjalne i najważniejszych polityków, w tym Bronisława Komorowskiego.

    Dziennikarz śledczy pisze o tym jak przekonał się o prawdziwym obliczu niektórych osób i instytucji.

    Poznałem, jak podli potrafią być „koledzy” po fachu, vide oskarżyciele z Newsweeka, czy Gazety Wyborczej, którzy jak np. Wojciech Czuchnowski, już w pierwszym miesiącu podłych ataków prokuratury na mnie przesądzili o mojej winie uznając, że dowody mojej winy są bezsporne i niepodlegające dyskusji. Poznałem, kim naprawdę są załgani do cna politycy vide prezydent RP Bronisław Komorowski, którzy w imię własnych interesów nie wahali się doprowadzić do systemowego niszczenia niewinnych ludzi. Czy kiedykolwiek on i inni, odpowiedzą za to, co zrobili? Nie wiem i napiszę to pierwszy raz – chciałbym się mylić, ale osobiście wątpię…

    – napisał Sumliński.

    Maryla

    ------------------------------------------------------

    Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

     

    avatar użytkownika Maryla

    165. matactwa Czerskiej

    Sąd: Sumliński uniewinniony w sprawie łapówki za weryfikację oficera WSI

    Stołeczny sąd odwoławczy prawomocnie uniewinnił w czwartek prawicowego
    dziennikarza Wojciecha Sumlińskiego z zarzutu oferowania za łapówkę
    weryfikacji oficera WSI. I za to samo skazał na 4 lata więzienia byłego
    agenta wojskowych służb.
    Sprawa sięga przełomu lat 2006 i 2007, gdy rządził rząd
    PiS-LPR-Samoobrona. Prokuratura oskarżyła Sumlińskiego (dawniej
    związanego z "Życiem", "Wprost" i "Gazetą Polską") o powoływanie się na
    wpływy w komisji weryfikacyjnej WSI i podjęcie się za łapówkę (200 tys.
    zł) załatwienia pozytywnej weryfikacji dla płk. Leszka Tobiasza, byłego
    oficera WSI.



    Według prokuratury Sumliński i Aleksander Lichocki (były agent
    komunistycznej Wojskowej Służby Wewnętrznej) mieli być pośrednikami,
    przez których Tobiasz chciał dotrzeć do członków komisji Antoniego
    Macierewicza. Tobiasz spotykał się z Lichockim (spotkania nagrywał),
    który znał Sumlińskiego. A ten, jak twierdzi prokuratura, pomógł w
    zorganizowaniu spotkania pułkownika z historykiem Leszkiem Pietrzakiem,
    członkiem komisji weryfikacyjnej. Głównymi dowodami prokuratury były
    nagrania Tobiasza, jego zeznania oraz wyjaśnienia Lichockiego.



    Sumliński się nie przyznał. Bronił się, że była to prowokacja,
    która miała uderzyć w komisję. W grudniu ubiegłego roku sąd rejonowy
    uniewinnił go i skazał na 4 lata więzienia Lichockiego (sąd przyjął, że
    zgodził się na ofertę łapówki, bo potrzebował pieniędzy na leczenie
    żony).



    Sędzia nie uwierzył w zeznania Lichockiego i Tobiasza (zmarł w
    trakcie procesu), które obciążały dziennikarza. Sąd przyjął też, że
    Tobiasz nie był zainteresowany weryfikacją przed komisją, tylko
    nagraniem rozmów. Po co? Rozwinął to w pisemnym uzasadnieniu wyroku. Sąd
    postawił w nim mocną tezę, że Lichocki współuczestniczył w
    zorganizowanej przez Tobiasza nielegalnej grze operacyjnej przeciwko
    osobom z komisji weryfikacyjnej, a w szczególności przeciwko
    Macierewiczowi (jego też nagrał Tobiasz). Żeby ich skompromitować i
    uwikłać w korupcję.



    Sąd przyjął też, że historyk Pietrzak (sąd podał, że to były
    agent UOP) spotykał się z Tobiaszem, bo podjął z nim grę w celu
    wyciągnięcia od niego informacji o działalności WSI. Za jeden z
    elementów prowokacji sąd uznał inspirowane przez Lichockiego artykuły w
    prasie o tym, że można kupić aneks do raportu o WSI, co też - zdaniem
    sądu - miało skompromitować komisję weryfikacyjną.



    Ponadto sąd przyjął, że politycy PO (Tobiasz i Lichocki
    spotykali się z byłym prezydentem Bronisławem Komorowskim)
    prawdopodobnie chcieli wykorzystać tę sprawę politycznie przeciwko PiS.



    Od wyroku apelację złożyła prokuratura. Ostro skrytykowała
    uzasadnienie wyroku. Wytknęła, że sąd z góry założył zbieżną tezę z
    linią obrony Sumlińskiego i dopasował do niej dowody. Prokuratura drwi z
    tezy o prowokacji, pytając, czy ona, dziennikarze i politycy PO też
    brali w niej udział.



    Sąd odwoławczy podtrzymał jednak w czwartek wyrok pierwszej instancji.



    To nie koniec. Lichocki i Sumliński mają jeszcze jeden proces,
    który jest odpryskiem tej sprawy. Są oskarżeni o pomoc w ustawieniu
    awansu w ARiMR.

    Maryla

    ------------------------------------------------------

    Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

     

    avatar użytkownika Maryla

    166. resortowa Monika O. i Ruska Buda ani słowa o Sumlińskim

    Komorowski: u władzy jest duża grupa frustratów

    Dziś rządzą osoby, które nie mają zasług w batalii o wolną Polskę. Bohaterów próbuje się więc zbrukać albo zupełnie pominąć - mówił w "Kropce nad i" były prezydent Bronisław Komorowski.
    Pytany o to, czy nie jest tak, że partia rządząca chce zmienić zmienić świadomość Polaków i próbować zmienić historię, Komorowski powiedział: - U władzy jest duża grupa frustratów, którzy z różnych, także kalendarzowych, powodów nie wzięli udziału w wielkiej batalii o wolność Polski. Jak dodał, ze względu na brak osiągnięć ludzie ci chcą zbrukać bohaterów, by nie mogli być wzorcem, albo ich całkowicie pominąć. - To taka nieładna cecha rodem z polskiego piekła: jak ktoś jest bardziej widoczny, ma większe zasługi, to należy go albo w nogi ściągnąć w błoto, w smołę, albo należy go po prostu ominąć - powiedział.

    Odpowiadał też na zarzuty radnego Warszawy Piotra Guziała w sprawie zakupu mieszkania na Mokotowie przez córkę byłego prezydenta. - W każdym innym kraju prasa by się dziwiła, dlaczego córkę prezydenta - czy (samego) prezydenta, bo to kupujemy rodzinnie - stać na 36 metrów kwadratowych, ale przyjmuję to do wiadomości, że to wzbudza wątpliwości pana Guziała. Nie pytam, jak duże mieszkanie on ma, ale dziennikarze mogą - powiedział Komorowski. - To jest tak, jakby mieć pretensje do kogoś, kto kupił telewizor, który był montowany w Korei, gdzie Koreańczyk zamordował swoją żonę. No rzeczywiście moja córka kupiła na wolnym rynku, za pieniądze zebrane przez rodzinę, bez żadnych ulg mieszkanie - zresztą z felerem i dzisiaj ma proces w tych sprawach - mieszkanie 36 metrów kwadratowych od pani, która rzeczywiście jest zamieszana w aferę warszawską, albo jej brat – tłumaczył były prezydent.

    http://www.tvn24.pl/wiadomosci-z-kraju,3/komorowski-u-wladzy-jest-duza-g...

    Maryla

    ------------------------------------------------------

    Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

     

    avatar użytkownika Maryla

    167. KOMBINACJA OPERACYJNA CZYLI –

    KOMBINACJA OPERACYJNA CZYLI – CO USTALIŁ SĄD

    Wojciech Sumlinski

    WOJCIECH SUMLINSKI
    To była przygotowana przez profesjonalistów kombinacja operacyjna,
    wielka mistyfikacja, w której zadbano o pozory i choć prawda była na
    wyciągnięcie ręki, trzeba było zagłębić się w sprawę, by ją dostrzec –
    to esencja wypowiedzi, uzasadnienia, przewodniczącego składu
    sędziowskiego dotycząca afery marszałkowej, która pokazuje, jak
    przygotowano fundamenty tej bezprecedensowej sprawy. Zadbano o każdy
    detal, każdy najmniejszy szczegół, nie zapominając o wyciszeniu
    medialnym. W efekcie, choć nie było dotąd sprawy, w której wystąpili by
    szefowie wszystkich służb tajnych i dziesiątki wyższych oficerów służb
    specjalnych, urzędujący i byli ministrowie, premierzy i wicepremierzy
    oraz urzędujący prezydent kraju na dokładkę, to od momentu, gdy podstawy
    kombinacji operacyjnej zaczęły się sypać, zaciszono ją nieomal
    całkowicie (zarazem nagłaśniając wytworzone w oparciu o kłamstwa i
    manipulacje sztuczne, marginalne wątki, które miały pogrążyć mnie w
    oczach opinii publicznej), w konsekwencji czego niewiele osób wie, o co w
    ogóle w tej historii chodziło. Co zatem naprawdę - ostatecznie i już
    nieodwołanie - ustaliły sądy (łącznie aż trzy: pierwszy – w roku 2011
    orzekający bezprawność działań skierowanych przeciwko mnie przez ABW
    oraz prokuratorów Jolantę Mamej i Andrzeja Michalskiego, drugi – w roku
    2015 sąd pierwszej instancji, czyli Sąd Rejonowy dla Warszawy Woli oraz
    trzeci – sąd drugiej instancji, czyli Sąd Okręgowy w Warszawie) w toku
    tego wielo-letniego procesu? 

    Cała historia zaczyna się jesienią 2006 roku, gdy przerażony wizją
    więzienia za liczne przestępstwa, znajomy Bronisława Komorowskiego,
    pułkownik Leszek Tobiasz, rozpoczyna swoją wielką grę - już wtedy
    współpracuje z Bronisławem Komorowskim (choć ostatecznie momentu
    zaangażowania się Komorowskiego w kombinację operacyjną nie udało się
    ustalić, ponieważ prokuratura nie była tym zainteresowana, zaś sąd nie
    miał już takich możliwości, ponieważ Tobiasz zmarł w niejasnych
    okolicznościach przed złożeniem zeznań w sądzie i przed planowaną
    konfrontacja z Komorowskim). Celem operacji było całkowite
    zdeprecjonowanie niżej podpisanego oraz Komisji weryfikującej żołnierzy
    WSI. Tobiasz zakładał, że w ten sposób uzyska immunitet bezkarności za
    wcześniejsze przestępstwa, który to immunitet mieli mu zagwarantować
    pospołu Komorowski i politycy Platformy Obywatelskiej, którzy - jak
    zakładał pułkownik Tobiasz - po krótkim okresie rządów PiS od roku 2005,
    znów przejmą w Polsce władzę. 

    Pułkownik Leszek Tobiasz rozpoczyna operację od nacisków na Mariana
    Cypla, znanego sobie rezydenta wywiadu PRL w Wiedniu, by ten przedstawił
    go swoim znajomym, dwom biskupom, Leszkowi Sławojowi Głodziowi oraz
    Antoniemu Pacyfikowi Dydyczowi, jako człowieka godnego zaufania i by z
    kolei biskupi w identyczny sposób przedstawili go Antoniemu
    Macie-rewiczowi. Mimo nacisków Cypel jednak odmawia, bo nie chce mieszać
    się w „grę”, która nie jest jego „grą” i której nie rozumie - ale
    Tobiasz nie rezygnuje. Tylko sobie znanym sposobem dociera do
    Macierewicza, szefa Komisji Weryfikacyjnej WSI, i usiłuje sprowokować do
    rozmo-wy o tajemnicach państwowych, którą w całości nagrywa. Polityk
    jednak nie daje się wciągnąć w rozmowę, w efekcie Tobiasz przystępuje do
    planu „B”. Rozsyła informacje, iż jest gotowy zapłacić za pozytywną
    weryfikację w Komisji Weryfikacyjnej WSI. Informacja trafia na podatny
    grunt. Kolega Tobiasza, ostatni szef kontrwywiadu PRL, pułkownik
    Aleksander Lichocki - w tamtym czasie mój informator - ma problemy
    finansowe. Jego żona choruje na ciężką, przewlekłą i kosztowną chorobę,
    Lichocki sprzedaje więc mieszkanie i zadłuża się, ale to nie wystarcza. W
    pułapkę zastawioną przez swojego kolegę wpada, niczym ryba w zastawioną
    sieć. Lichocki chwali się przed Tobiaszem, że zna różnych ludzi,
    dziennikarzy, członków Komisji Weryfikacyjnej WSI, wymienia nazwisko
    moje i Leszka Pietrzaka (o którym wie, że go znałem, co nie było
    tajemnicą, bo w tamtym czasie Pietrzak systematycznie występował w moich
    programach w TVP, autorskim pt. „Oblicza prawdy” oraz mającym
    dwumilionowa widownię śledczym pt. „30 minut”.) Złapany w pułapkę i
    nagrany przez Tobiasza (pierwszą taśmę Tobiasz opatruje napisem
    „Prowokacja”) pułkownik Lichocki zostaje poinformowany przez prowokatora
    o na-graniach i od tego momentu jest już tylko posłańcem -„koniem
    trojańskim”, który pracuje dla Tobiasza licząc, że gdy spełni
    oczekiwania, uniknie problemów. Jako człowiek szantażowany, staje się
    „niewolnikiem” kolegi i biernym wykonawcom jego poleceń – i utrzymuje tę
    relację aż do momentu zatrzymania. Nie staje się bezwolnym narzędziem
    od razu. Początkowo bowiem, gdy dowiaduje się o tym, że skusiwszy się na
    łatwy (jak sądzi) zarobek, który pomoże mu rozwiązać problemy
    finansowe, padł ofiarą prowokacji, miota się jak ryba w sieci. Dociera
    do Komorowskiego, którego zna osobiście z dawnych lat i którego znają
    jego koledzy, m.in. pułkownik Józef Buczyński. Prowadzi z Komorowskim
    rozmowy obliczone na zyskanie jego poparcia. Obiecuje mu „wystawienie”
    do zniszczenia dziennikarza – niżej podpisanego - który zaszedł
    Komorowskiemu za skórę ujawniając na przełomie 2006-2007 roku w
    programie śledczym „30 minut” związki Komorowskiego z przestępcza
    Fundacją Pro Civili, i kontynuował swoje dziennikarskie śledztwo na tym
    kierunku. Lichocki obiecuje również zdobycie dla Komorowskiego
    informacji z Aneksu do raportu WSI bądź samego Aneksu, którym polityk PO
    jest żywotnio zainteresowany, bo obawia się, że jest negatywnym
    „bohaterem” tego opracowania

    W tym samym czasie swoją „grę” kontynuuje Leszek Tobiasz, który dociera
    do Pietrzaka i któremu, podobnie jak Macierewiczowi, składa wiele
    obietnic m.in. oferuje przekazanie tajnych informacji o Radosławie
    Sikorskim. Spotykają się kilkakrotnie, ale z rozmów tych nie wynika nic
    poza tym, że Tobiasz je nagrywa. Taki stan trwa to do jesieni 2007 roku.
    To czas, gdy Lichocki i Tobiasz spotykają się z Komorowskim, wówczas
    już marszałkiem Sejmu, a więc drugą osobą w państwie, naprzemiennie i
    systematycznie. Każdy z nich ma swój cel, ale grają wspólnie do „jednej
    bramki”: Komorowski chce zniszczenia niewygodnego dziennikarza i
    Komisji, bo obawia się, że i dziennikarz i Komisja są dysponentami
    niebezpiecznej dla niego wiedzy, Tobiasz liczy na wyciagnięcie z bardzo
    poważnych kłopotów z wojskowym wymiarem sprawiedliwości (jedna ze spraw
    dotyczy współpracy z rosyjskim wywiadem), Lichocki z kolei ma nadzieję,
    że jeśli będzie współpracował, uniknie konsekwencji pułapki zastawionej
    przez Tobiasza. Szkopuł w tym, że rozmowy i zamiary tej trójki w kwestii
    tego, jak nielegalnie, w sposób przestępczy, zdobyć najbardziej tajny z
    tajnych dokumentów, Aneks do raportu WSI, same w sobie są przestępstwem
    - i Komorowski ma tego świadomość. Dlatego po siedmiu tygodniach
    jałowych rozmów i spotkań, które nie przynoszą efektu, przestraszony,
    organizuje nieformalną naradę z udziałem szefa ABW Krzysztofa Bondaryka,
    przewodniczącego sejmowej komisji ds. służb specjalnych Pawła Grasia i
    Leszka Tobiasza. Ta nieformalna narada, w takim składzie, to kolejny
    precedens - nigdy w historii nie wydarzyło się nic podobnego. Co
    ciekawe, z narady nie powstaje żaden dokument urzędowy, żadna notatka,
    żaden formalny ślad – to tajne spotkanie, jest niczym narada
    przestępczej grupy i gdyby nie przestrach jednego z jej uczestników,
    Pawła Grasia, który był najsłabszym ogniwem spiskowców, prawdopodobnie
    nikt nigdy nie dowiedziałby się niczego nie tylko o jej przebiegu, ale w
    ogóle o tym, że taka narada miała miejsce. Bezpośrednio po naradzie
    Krzysztof Bondaryk, szef Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, wiezie do
    siedziby ABW Leszka Tobiasza, a ten składa zawiadomienie o popełnieniu
    przestęp-stwa przez Aleksandra Lichockiego i wskazuje na możliwość
    korupcji w Komisji Weryfikacyjnej WSI. Ani w pierwszych zeznaniach, ani w
    kolejnych nawet nie wspomina o rzekomej roli w rzekomym przestępstwie
    niżej podpisanego, ale po kilku miesiącach składania zeznań, nagle,
    „przypomina sobie”: „był w tej sprawie jeszcze dziennikarz, Wojciech
    Sumliński, z którym prowadziłem korupcyjne rozmowy”. Nie ma co prawda
    żadnego dowodu ani śladu po owych rzekomych korupcyjnych rozmowach, bo –
    jak twierdzi Tobiasz – gdy je prowadził, psuł mu się sprzęt nagrywający
    bądź zapominał wziąć go ze sobą, ale dla prokuratury Tobiasz jest tak
    wiarygodny, że ta wierzy mu na słowo. „Olśnienie” pułkownika Tobiasza w
    kwestii „przypomnienia sobie” o Sumlińskim, to efekt żądań Komorowskiego
    i oceny prokuratorów, którzy orientują się, że materiał dowodowy na
    rzekomą korupcję w komisji weryfikacyjnej WSI jest bardzo słaby i
    bezwzględnie trzeba go wzmocnić. Osoba, dziennikarza śledczego,
    freelencera, który ma kontrakt w TVP i tygodniku „Wprost”, ale który nie
    jest etatowo powiązany z żadną redakcją, a który jednocześnie zna i
    członków Komisji Weryfikacyjnej WSI i ma także informatorów wśród
    oficerów WSI, pasuje tu idealnie. Od tego momentu wszyscy - Komorowski,
    Tobiasz, Lichocki, dyspozycyjni prokuratorzy Jolanta Mamej i Andrzej
    Michalski oraz szefowie ABW - jeszcze mocniej grają „do jednej bramki”.
    Tobiasz kontynuuje rozmowy z Pietrzakiem, które nagrywa - tu sprzęt
    nagrywający już działa jak należy - ale do prokuratury dostarcza je
    wybiórczo, czyli tylko te, które pasują do układanki. W tym samym czasie
    potężna pracę wykonuje też Lichocki, „koń trojański”, który ma do
    odegrania najtrudniejszą rolę: ma uwiarygodnić, że korupcja w Komisji
    była faktem. Złapany w pętlę przez kilka kolejnych miesięcy prowadzi
    swoją grę na kilku frontach, z niżej podpisanym, któremu obiecuje
    najwyższej wagi materiały dotyczące nieznanych okoliczności śmierci
    księdza Jerzego Popiełuszki - dla mnie najważniejszej sprawy w życiu - z
    kolei Przemysławowi Wojciechowskim, w tamtym czasie dziennikarzem
    „Superwizjera” z TVN, oferuje „dowody” na rzekomą współpracę Antoniego
    Macierewicza z rosyjskim wywiadem. Nie tylko podsyła tzw. „dowody”, w
    rzeczywistości fałszywki, ale również fałszywych świadków, którzy mają
    je potwierdzać. Operacja dyskredytowania prowadzona jest zatem dwutorowo
    – jej efektem ma być wykazanie, że Komisja weryfikująca żołnierzy WSI
    była skorumpowana, zaś na jej czele stał rosyjski szpieg. Przemysław
    Wojciechowski udaje zainteresowanego rewelacjami, ale o wszystkim
    informuje Macierewicza. Sprawa emisji nie posuwa się do przodu i staje w
    miejscu, w związku z czym Lichocki nawiązuje kontakt z kolejnymi
    dzien-nikarzami, m.in. z Anną Marszałek, dziennikarką, która w
    przeszłości nie miała oporów, by ręka w rękę z WSI i Komorowskim
    niszczyć niewinnych ludzi (vide sprawa Szeremietiewa) i której opowiada o
    tym, że Aneks do raportu WSI można kupić za pieniądze na bazarze. Im
    bliżej finału kombinacji operacyjnej, tym bardziej Lichocki
    intensyfikuje swoje działania: prowokuje Wojciechowskiego, intensyfikuje
    kontakt z Anną Marszałek, rozmawia o rzekomej korupcji w łonie Komisji
    ze swoim udziałem ze świadkiem Przemysławem Sułkowskim w pomieszczeniu, o
    którym wie, że są w nim zainstalowane zarówno kamery jak i podsłuch –
    pozornie wydawałoby się, że pogrąża samego siebie, ale tak naprawdę robi
    to wszystko po to, by pogrążyć innych. Ma przecież obiecane, iż jeśli
    dobrze wywiąże się ze swojego zadania „konia trojańskiego”, to nic złego
    mu się w tej sprawie nie stanie, w najgorszym razie wyrok w
    zawieszeniu. Wie o działaniu prokuratury wobec siebie, ale jest
    spokojny, bo realizuje, co mu każą i ma obietnice Tobiasza,
    Komorowskiego i ABW: musi tylko przynieść na tacy głowę niewygodnego
    dziennikarza i oczernić Komisję, a wszystko skończy się dla niego
    dobrze. 

    Początek 2008 roku, to czas, w którym Operacja – Wielka Prowokacja
    wchodzi w decydującą fazę. Aleksander Lichocki robi co może, by mnie
    pogrążyć, organizując różne akcje i prowokacje, a cała potężna machina
    uruchomiona wiele miesięcy wcześniej przez Tobiasza i Komorowskiego
    sunie w tym momencie już pełną parą. Jaki jest cel, wykazały dowody i
    zeznania świadków, w tym zeznania majora Tomasza Budzyńskiego dotyczące
    ówczesnego zastępcy szefa ABW, pułkownika Jacka Mąki. Okazuje się, że
    wiceszef ABW (według Budzyńskiego w porozumienie ze swoim szefem i
    innymi wyżej postawionymi osobami w hierarchii państwowej) naciskał na
    niego, by wziął udział i zmusił do tego udziału także mnie, w prowokacji
    przeciwko legalnie działającej instytucji państwowej - Komisji
    Weryfikacyjnej WSI. Nagrodą dla Budzyńskiego miała być intratna posada w
    spółce skarbu państwa, dla mnie - uratowanie przed zniszczeniem w
    wyniku operacji, która w tamtym czasie właśnie wchodziła w decydującą
    fazę. Szkopuł w tym, że Budzyński odmawia zarówno wzięcia udziału w
    przestępczej prowokacji, jak i zmuszenia mnie do wzięcia w niej udziału,
    w efekcie niszczycielska maszyna zostaje puszczona w ruch. Dla mnie to,
    co się dzieje począwszy od 13 maja 2008 roku, jest największym szokiem w
    życiu, dla Komorowskiego, polityków PO i ABW, to dzień tryumfu.
    Oficerowie ABW zaangażowani w tę operację otrzymują awanse i gigantyczne
    premie (dokumenty świadczące o tym próbowano ukryć i zniszczyć w roku
    2015). Prowokatorzy mają swojego człowieka – „skorumpowanego”
    dziennikarza. Zdecydowano o tym w gabinetach polityków i ludzi służb
    tajnych. Dla Lichockiego sytuacja wydaje się być pod kontrolą – w
    porozumieniu z prokuraturą sprawa ma się dla niego zakończyć na
    pierwszej rozprawie, karą 2 lat w zawieszeniu oraz kwotą 50 tysięcy zł
    grzywny, i to wszystko. Już na procesie pojawia się jednak problem, bo
    wbrew stanowisku prokuratury, która domaga się „odpuszczenia”
    Lichockiemu i wskazuje na Sumlińskiego, jako sprawcę przestępstwa, sąd
    chce, by Lichocki jednak uczestniczył w procesie, i nie zgadza się na
    jego ugodę z prokuraturą. To początek rozczarowań pułkownika
    Lichockiego, który zaczyna rozumieć, że mimo obietnic Komorowskie-go,
    Tobiasza, ABW i prokuratury, może nie uniknąć bardzo poważnych kłopotów.
    Zaczyna rozumieć, że może zostać rzucony „na pożarcie”– by ochronić
    innych, znacznie ważniejszych ludzi, niż on sam. To jednak następuje
    dopiero później - tymczasem wróćmy do maja 2008. 

    Po kilku dniach od zatrzymania wychodzę z sądu, jako wolny człowiek i za
    niepopełnione winy mam odpowiadać z wolnej stopy, a tego nie
    przewidziano. Przecież po to zrobiono mi w ABW analizę psychologiczną,
    by mieć mnie pod kluczem – wszak wynikało z niej, że wystarczy
    Sumlińskiego zamknąć na kilka, najwyżej kilkanaście miesięcy do aresztu
    wydobywczego - zwanego dla niepoznaki aresztem tymczasowym - a na
    zewnątrz poddać represjom rodzinę, by uzyskać człowieka plastycznego,
    gotowego do złożenia zeznań obciążających Komisje. Jest inaczej, niż
    miało być, więc ABW, ich medialni funkcjonariusze i współpracujące inne
    służby intensyfikują działania, mnożą ataki na niespotykaną skalę i
    organizują bezprecedensową nagonkę – nie tylko zresztą medialną – w
    której wszystkie chwyty są dozwolone: inwigilacja 24 godziny na dobę,
    zastraszanie i kontrole, pomówienia i kłamstwa, wreszcie kolejne akty
    oskarżenia. Do dalszych działań zostaje zaangażowany także pułkownik
    WSI, Leszek Tobiasz, który szantażuje kolejne osoby domagając się, by
    złożyły obciążające mnie fałszywe zeznania. Tobiasz stara się jak może,
    bo wie, że musi zapracować na nagrodę, którą ostatecznie w konsekwencji
    otrzymuje. Wszystkie sprawy karne, które prowadziła przeciwko niemu
    Prokuratura Garnizonowa, zostają zawieszone z paragrafu, który mówi o
    zawieszeniu prowadzonych przez prokuraturę spraw w stosunku do tych
    osób, które ukrywają się lub są tak obłożnie chore, że nie mogą brać
    udziału w postępowaniu prokuratorskim. Ale przecież Tobiasz w tamtym
    czasie nie ukrywa się i nie jest obłożnie chory – więcej, jest tak
    zdrowy, że szykuje się na wyjazd na placówkę dyplomatyczną do
    Kazachstanu, na która ostatecznie nie wyjeżdża, bo wyjazd ten po
    zapoznaniu z teczka Tobiasza blokuje szef SKW, Grzegorz Reszka, rzucając
    papierami o stół i krzycząc w obecności licznych świadków: „po moim
    trupie”. Jak to więc możliwe, że dotyczące Leszka Tobiasza wszystkie
    sprawy karne zostają zawieszone i w ogóle nie zostają wdrożone? Na
    gruncie prawa nie zostaje to nigdy wyjaśnione. Wiadomo jedynie, że
    niewidzialna ręka do końca jego życia pilnowała, by żadna z tych spraw
    nie została wdrożona do realizacji - i tak się stało. Ostatecznie Leszek
    Tobiasz zmarł w 2011 roku w niejasnych okolicznościach, gdy w wyniku
    rozbieżności jego zeznań z zeznaniami Komorowskiego zaczął stanowić
    zagrożenie dla tego ostatniego - i dotyczące go sprawy karne zamknięto
    definitywnie. 

    Wracając do roku 2008 - wszystkie te prowadzone, skumulowane działania
    służą jednemu: mają doprowadzić do osadzenia Sumlińskiego w areszcie,
    całkowitego złamania i wymuszenia oczekiwanych zeznań. Skala tych
    działań doprowadza jednak do większego załamania figuranta, niż
    oczekiwano i zamiast zeznań, jest próba samobójcza. To moment, w którym
    prowokatorzy rozumieją, że „gwint w śrubie” został przekręcony i że już
    nie uda się doprowadzić do wymuszenia na Sumlińskim nieprawdziwych
    zeznań. To moment, w którym prowokatorzy rozumieją, że Komisja jest już
    poza ich zasięgiem i jedyne, co im pozostaje, to ratować twarz. Drogą do
    tego celu ma być wyrok skazujący dla Sumlińskiego, dlatego raz jeszcze
    wokół mnie rozpętuje się istne pandemonium – mnożone są kolejne
    oskarżenia, kolejne prowokacje, kontrole i ataki medialne, a także poza
    medialne. Ewentualny sukces i skazanie mnie ma pokazać, że przestępstwo
    jednak było i że usprawiedliwione były podjęte na bezprecedensową skalę
    działania prokuratury i służb specjalnych. Od tego momentu na prawie
    osiem lat zostaję sam na sam z oprawcami, jako cel najważniejszych w
    Polsce prokuratorów i polityków, prezydenta kraju i służb specjalnych. 

    Przez następnych osiem lat prokuratura przedstawia bardzo twórczą
    interpretację faktów i ani jednego dowodu, ani jednego świadka, który
    potwierdziłby w sądzie wersję prokuratury (wprost przeciwnie - wielu
    świadków na sali sadowej tej wersji wprost przeczy i ją podważa!).
    Klimat tego procesu, niczym w soczewce, ilustrują słowa sądu pierwszej
    instancji stanowiące uzasadnienie odrzucenia wniosku, w którym prosiłem o
    poddanie konfrontacji Bronisława Komorowskiego, Jadwigi Zakrzewskiej,
    Pawła Grasia i Krzysztofa Bondaryka (ich zeznania wzajemnie sobie
    przeczyły i się wykluczały). Odrzucając ów wniosek sąd stwierdza:
    „Niemożliwe jest dokonanie konfrontacji z udziałem Bronisława
    Komorowskiego, ponieważ w toku składania zeznań okazało się, że
    Bronisław Komorowski prawie niczego nie pamięta. Niemożliwe jest
    dokonanie konfrontacji z udziałem Jadwigi Zakrzewskiej, ponieważ okazało
    się, że Jadwiga Zakrzewska niczego nie pamięta. Niemożliwe jest
    dokonanie konfrontacji z udziałem Pawła Grasia, ponieważ Paweł Gras
    niczego nie pamięta. Niemożliwe jest dokonanie konfrontacji z udziałem
    Krzysztofa Bondaryka, ponieważ Krzysztof Bondaryk niczego nie pamięta.”
    Jednym zdaniem - najważniejsze osoby w państwie, prezydent kraju, szef
    służb specjalnych i były szef sejmowej komisji ds. służb specjalnych, a
    potem rzecznik rządu oraz szefowa parlamentarnej komisji ds. kontaktów z
    dowództwem NATO niczego nie pamiętają! Pozostali świadkowie, ci, którzy
    cokolwiek pamiętają, i nawet chcieliby bardzo mnie pogrążyć, zeznawać
    przeciwko mnie tak, jak robili to wcześniej w prokuraturze, pod wpływem
    twardych dowodów na ich kłamstwa, wycofują się w sądzie ze wszystkich
    swoich oskarżeń i składają korzystne dla mnie zeznania - vide żona
    pułkownika Tobiasza, która „przygwożdżona” gradem pytań, przyznaje się,
    że wbrew wcześniejszym twierdzeniom w prokuraturze (twierdziła tam, ze
    uczestniczyła w spotkaniu ze mną oraz jej mężem, podczas którego
    składałem Tobiaszowi korupcyjną propozycję), tak naprawdę nigdy mnie ani
    nie spotkała, ani nie widziała, a tylko po moim zatrzymaniu w roku
    2008, zobaczyła mnie… w telewizji. Można by pomyśleć – ktoś stojący z
    boku mógłby pomyśleć - żarty, albo kabaret. Szkopuł w tym, że ten
    „kabaret” zniszczył życie mnie i mojej rodzinie. Zniszczył do tego
    stopnia, że tak naprawdę po 8 latach tego horroru nie podnieśliśmy się
    po tym, co nam zgotowano, a najgorsze jest to, że nie wiem, czy
    kiedykolwiek do końca się podniesiemy... 

    To nie był zwykły proces i widział to każdy, kto go obserwował. Nie było
    dotąd procesu, w którym występowałoby tyle niezwykłych postaci, od
    prezydenta RP, poprzez najważniejszych polityków, po szefów, decydentów i
    oficerów ze świata służb tajnych. W tym kontekście medialna cisza,
    która została rozpostarta nad takim procesem, od jego początku do samego
    końca (w pewnym sensie po dziś dzień), jest więcej, niż wymowna. Jego
    wynik jest tak ważny nie tylko dlatego, że podsumowuje cale moje i moich
    bliskich dotychczasowe życie i wszystkie sprawy, w jakie wierzyłem, o
    jakie walczyłem i dla których poświęciłem los mój i mojej rodziny, ale
    także dlatego, że reprezentuje nadzieję zwykłych ludzi przeciwko
    wszechwładzy rządzących i slużb specjalnych. I być może właśnie dlatego
    nic już w moim życiu nie będzie ważniejsze, niż ten proces. 

    Wojciech Sumliński

    Maryla

    ------------------------------------------------------

    Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

     

    avatar użytkownika Maryla

    168. Napisał o Komorowskim "podły


    Napisał o Komorowskim "podły łajdak" i "niewolnik z WSI". Sąd skazał go na rok ograniczenia wolności

    Napisał o Komorowskim "podły łajdak" i "niewolnik z WSI". Sąd skazał go na rok ograniczenia wolności

    Karę ograniczenia wolności wymierzył Sąd
    Okręgowy w Lublinie 43-letniemu Grzegorzowi J. za znieważanie w lipcu
    2015 r. ówczesnego prezydenta RP Bronisława Komorowskiego, w komentarzu
    zamieszczonym w internecie.


    Sąd uznał, że Grzegorz J. publicznie znieważył...

    Maryla

    ------------------------------------------------------

    Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

     

    avatar użytkownika Maryla

    169. Prokuratura chce, by Sąd

    Prokuratura chce, by Sąd Najwyższy uchylił prawomocny wyrok Sądu Okręgowego w Warszawie ws. w sprawie płatnej protekcji przy weryfikacji oficera WSI - uniewinnienie dziennikarza Wojciecha Sumlińskiego oraz skazanie na 4 lata więzienia b. oficera WSI Aleksandra L.
    10 maja trzech sędziów Sądu Najwyższego zbada kasacje złożone w tej sprawie przez mazowiecki wydział zamiejscowy Prokuratury Krajowej ds. przestępczości i korupcji oraz przez obronę L. - poinformował w środę PAP Krzysztof Michałowski z zespołu prasowego SN.

    Michałowski podał, że prokuratura skarży w całości prawomocny wyrok Sądu Okręgowego w Warszawie z września 2016 r. SO utrzymał wtedy wyrok Sądu Rejonowego dla Warszawy-Woli z grudnia 2015 r. SR uniewinnił Sumlińskiego oraz skazał na cztery lata więzienia i ponad 54 tys. zł grzywny drugiego oskarżonego Aleksandra L. - emerytowanego oficera tajnych służb wojska PRL, a potem Wojskowych Służb Informacyjnych.

    Jak podał Michałowski, kasacja prokuratury na niekorzyść dziennikarza i na korzyść Aleksandra L. zarzuca wyrokowi SO „rażące i mające istotny wpływ na treść orzeczenia naruszenie przepisów prawa procesowego”. Miały one polegać na „dokonaniu nienależytej kontroli instancyjnej zaskarżonego wyroku, niepełnym ustosunkowaniu się przez sąd odwoławczy do wszystkich zarzutów apelacji prokuratora, w tym zawartych w części niejawnej oraz niewykazaniu konkretnymi, znajdującymi oparcie w ujawnionych w sprawie okolicznościach, argumentami - dlaczego uznano poszczególne zarzuty i wnioski apelacji za nietrafne, bądź niezasadne oraz bezkrytycznym powieleniu stanowiska sądu I instancji”.

    Prokuratura wnosi, by SN uchylił wyrok SO w całości i zwrócił mu sprawę do ponownego rozpoznania.

    Także obrońca L. wnosi, by SN uchylił wyrok SO i przekazał sprawę SO. Według obrony, SO naruszył prawo do rzetelnego procesu, co miało polegać na skazaniu L. „W przeważającej mierze na niepełnym materiale dowodowym w postaci wybranej części dostarczonych nagrań oraz zeznań Leszka T., złożonych w postępowaniu przygotowawczym, którego skazany nie mógł przesłuchać w procesie, co przyczyniłoby się do ujawnienia prawdy materialnej”. Zdaniem obrony, SO niesłusznie zaaprobował ocenę materiału dowodowego dokonaną przez SR, co nastąpiło „z pominięciem swobodnej jego oceny, zasad obiektywizmu, prawidłowego rozumowania oraz wskazań wiedzy i doświadczenia życiowego”. SO miał też uzasadnić swój wyrok „w sposób lakoniczny, pobieżny oraz nie wystarczająco szczegółowy, nie odnosząc się wyczerpująco do podniesionych w apelacjach argumentów”.

    W odpowiedzi na powyższą kasację prokurator wnosi o uwzględnienie jej i uchylenie w całości zaskarżonego wyroku

    — dodał Michałowski.

    Podał on ponadto, że 15 marca br. SN wstrzymał wykonanie wyroku SO wobec Aleksandra L. SN uzasadnił to m.in. wagą zarzutów podniesionych w kasacji. Według SN, nie wszystkie argumenty apelacji znalazły „pełne odzwierciedlenie w rozważaniach SO”. SN wziął także pod uwagę sytuację L., który „cierpi na wiele poważnych schorzeń”.

    W grudniu 2009 r. Sumliński i L. zostali oskarżeni przez warszawską prokuraturę apelacyjną o powoływanie się od grudnia 2006 r. do stycznia 2007 r. na wpływy w Komisji Weryfikacyjnej WSI i podjęcie się - w zamian za 200 tys. zł - załatwienia pozytywnej weryfikacji oficera WSI płk. Leszka T. Ten oficer tajnych służb wojska jeszcze z PRL ostatecznie został negatywnie zweryfikowany. Oskarżonym groziło do ośmiu lat więzienia.

    L. od początku przyznawał się do zarzucanego mu czynu i sam wnosił o wymierzenie mu takiej kary, jaką otrzymał. „Od oskarżonego, który pobiera wysokie świadczenia od Skarbu Państwa, należy oczekiwać zachowania odpowiedniego dla oficera Wojska Polskiego. Czyn oskarżonego jest haniebny, zagrażający bezpieczeństwu kraju. Mógł zdestabilizować, czy wręcz zdestabilizował działanie ważnej instytucji państwowej, jaką była komisja weryfikacyjna” - wskazał SR w swym wyroku.

    Za okoliczności łagodzące SR uznał, że L. stał się ofiarą prowokacji Leszka T. (zmarł w 2012 r.), któremu w rzeczywistości na tej weryfikacji nawet nie zależało. Sąd ustalił też, że L. dramatycznie potrzebował pieniędzy, by pomóc ciężko chorej żonie.
    SR podkreślił, że przestępstwo płatnej protekcji, czyli powoływania się na wpływy w instytucji w zamian za korzyści dla siebie, ma charakter formalny.

    Wystarczy się powołać na wpływy. Nie trzeba ich mieć. Wystarczy obietnica łapówki. Nie trzeba nawet jej przyjąć

    — wyjaśniał.

    Gdyby istniała możliwość załatwienia pozytywnej weryfikacji za łapówkę, groziłoby to bezpieczeństwu państwa. Nawet pozorne wpływy mogłyby dezawuować tę instytucję

    — mówił sędzia Stanisław Zdun.

    Śledztwo zainicjował Leszek T., który nagrywał rozmowy z płk. L. i Sumlińskim. W listopadzie 2007 r., po przegranych przez PiS wyborach, zawiadomił o sprawie ówczesnego marszałka Sejmu Bronisława Komorowskiego, który poinformował o niej ABW. Sprawa nabrała rozgłosu w mediach w 2008 r., gdy sąd - po uwzględnieniu zażalenia prokuratury - zdecydował o aresztowaniu Sumlińskiego. Dzień później dziennikarz próbował popełnić samobójstwo w warszawskim kościele. Po tym zdarzeniu odstąpiono od jego aresztowania. Przez pewien czas aresztowany był natomiast L.

    Sumliński od początku nie przyznawał się do winy. Mówił, że była to prowokacja T. wymierzona m.in. w Komisję Weryfikacyjną kierowaną przez Antoniego Macierewicza. W mediach zwracał uwagę na prowadzone przez siebie dziennikarskie śledztwa i sugerował, że „mógł się tym narazić wielu osobom”. Media ponownie nawiązywały do tej sprawy w 2012 r., kiedy zmarł Leszek T., mający zeznawać w procesie. Prokuratura podała, że przyczyną śmierci była niewydolność krążenia. Śledztwo w sprawie jego śmierci umorzono.

    W 2014 r. przez prawie 4 godziny prezydent Komorowski zeznawał jako świadek w tym procesie - rozprawa odbyła się w Pałacu Prezydenckim.

    Sugeruje się moje dziwne kontakty z WSI

    — oświadczył wtedy Komorowski. Dodał, że wszystkie jego kontakty z WSI „zawsze miały charakter formalny, wynikający z przełożeństwa nad nimi w roli wiceszefa czy też szefa MON”.

    Niektórzy chwytają się brzytwy, a nawet brzydko się chwytają

    — oświadczył.

    http://wpolityce.pl/polityka/337333-nagly-zwrot-w-sprawie-sumlinskiego-p...


    44 min.44 minuty temu

    Maryla

    ------------------------------------------------------

    Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

     

    avatar użytkownika Maryla

    170. Prokuratura wycofała kasację

    Prokuratura wycofała kasację ws. Sumlińskiego i Aleksandra L.

    Podjęto
    decyzję o cofnięciu kasacji prokuratury ws. płatnej protekcji przy
    weryfikacji oficera WSI, w której uniewinniono dziennikarza Wojciecha
    Sumlińskiego oraz skazano na 4 lata więzienia b. oficera WSI Aleksandra
    L. - poinformowała w piątek Prokuratura Krajowa.

    W komunikacie prokuratury dodano, że treść kasacji w dużej mierze
    świadczyła o tym, że jej autor domagał się "w istocie ponowienia
    kontroli prawidłowości ustalonych przez sąd rejonowy faktów",

    przeciwstawiając wywodom sądu rejonowego inną wersję zdarzenia.

    Aleksander Ścios

    @SciosBezdekretu

    Kasacja w/s afery marszałkowej wycofana. Co @ZiobroPL zamierza zrobić z prok.A.Michalskim,który wniósł kasację na korzyść oficera WSW/WSI?

    Cofniecie kasacji przez prokuraturę nie oznacza, że SN nie rozpozna kasacji złożonej przez obrońcę skazanego Aleksandra L. - zastrzegła PK. Pierwotnie SN wyznaczył termin na rozpoznanie tych kasacji na 10 maja.

    Maryla

    ------------------------------------------------------

    Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

     

    avatar użytkownika Maryla

    171. Były oficer Wojskowych Służb

    Były oficer Wojskowych Służb Informacyjnych, został skazany na cztery lata pozbawienia wolności w tzw. aferze marszałkowej. Miał też zapłacić 54 tys. zł grzywny. Prokuratura z niewyjaśnionych przyczyn zawiesiła wykonanie tego wyroku. Do informacji dotarł program "Minęła 20" na antenie TVP Info.W tzw. aferze marszałkowej w 2014 r. przez prawie 4 godziny zeznawał ówczesny prezydent Komorowski - rozprawa odbyła się w Pałacu Prezydenckim i została przemilczana przez media. - Sugeruje się moje dziwne kontakty z WSI - oświadczył wtedy Komorowski. Dodał, że wszystkie jego kontakty z WSI "zawsze miały charakter formalny, wynikający z przełożeństwa nad nimi w roli wiceszefa czy też szefa MON". - Niektórzy chwytają się brzytwy, a nawet brzydko się chwytają - oświadczył wówczas Komorowski.

    1 września w tej sprawie został prawomocnie uniewinniony dziennikarz śledczy, Wojciech Sumliński.

    Nie dalej, jak w miniony piątek na własne oczy widziałem pułkownika Aleksandra Lichockiego w "szacownym" towarzystwie, i bynajmniej nie w więzieniu - choć przecież już osiem miesięcy temu zapadł prawomocny wyrok sądowy skazujący pułkownika na karę 4 lat pozbawienia wolności bez zawieszenia, za udział w "aferze marszałkowej" - lecz popijającego herbatę na stacji Shell opodal ulicy Okopowej w Warszawie. Wyglądał, jak zazwyczaj, elegancko (w garniturze, pod krawatem), uśmiechał się od ucha do ucha i podobnie jak jego towarzysz, sprawiał wrażenie bardzo zadowolonego z życia - i nic nie wskazywało na to, by się gdzieś wybierał...
    Nie wiem, czy więzienia są przepełnione i pułkownik czeka na swoja kolej, czy też sprawiedliwość wymarła, jak dinozaury - nie mnie to oceniać – 23 kwietnia poinformował na Facebooku Wojciech Sumliński.

    Program "Minęła 20" TVP Info, zapytał o wykonanie wyroku na Lichockim. Oto odpowiedź, jaką otrzymał:

    listt

    Źródło: TVP Info, telewizjarepublika.pl

    Maryla

    ------------------------------------------------------

    Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

     

    avatar użytkownika Maryla

    172. Dziennikarz Wojciech

    Dziennikarz Wojciech Sumliński jest już ostatecznie uniewinniony w sprawie płatnej protekcji przy weryfikacji oficera WSI – SN postanowił w środę, że złożona, a następnie wycofana przez prokuraturę kasacja w jego sprawie nie będzie rozpoznawana.
    SN wróci natomiast do rozpatrywania kasacji od wyroku skazującego na cztery lata więzienia i ponad 54 tys. zł grzywny drugiego oskarżonego – b. oficera WSI Aleksandra L. Kasacje na jego korzyść wniosła zarówno obrona jak i mazowiecki wydział zamiejscowy Prokuratury Krajowej ds. przestępczości i korupcji. Ponieważ jednak prokuratura chce wycofać się także z tej kasacji, zgodnie z przepisami, musi uzyskać na to zgodę L. SN wyznaczył jej 14 dni. Broniąca Sumlińskiego mec. Konstancja Puławska podkreślała po ogłoszeniu postanowienia SN, że "cieszy się, iż sprawa wreszcie się kończy". "Cieszę się, że prokuratura cofnęła tę kasację i nareszcie po tylu latach procesu zachowuje się jak oskarżyciel publiczny w stosunku do skazanego L., a nie jak jego obrońca" – powiedziała. Dodała, że jeżeli SN uchyli sprawę b. oficera WSI do ponownego rozpoznania "to jej klient będzie uczestniczył w rozprawach ale już w charakterze świadka". "Dla niego dzisiaj ta sprawa się definitywnie, pozytywnie kończy. To dla nas duża ulga, sprawiedliwości stało się zadość" – mówiła. W grudniu 2009 r. Wojciech Sumliński i Aleksander L. zostali oskarżeni przez warszawską prokuraturę apelacyjną o powoływanie się od grudnia 2006 r. do stycznia 2007 r. na wpływy w Komisji Weryfikacyjnej WSI i podjęcie się - w zamian za 200 tys. zł - załatwienia pozytywnej weryfikacji oficera WSI płk. Leszka T. Ten oficer tajnych służb wojska jeszcze z PRL ostatecznie został negatywnie zweryfikowany. Oskarżonym groziło do ośmiu lat więzienia. Sześć lat później, w grudniu 2015 r., Sąd Rejonowy dla Warszawy-Woli uniewinnił Sumlińskiego oraz skazał na cztery lata więzienia i ponad 54 tys. zł grzywny Aleksandra L. Wyrok ten został we wrześniu 2016 r. utrzymany przez warszawski sąd okręgowy.
    Kasacje w tej sprawie początkowo złożyła zarówno obrona L. jak i prokuratura (na niekorzyść Sumlińskiego i na korzyść b. oficera WSI – PAP). Ta ostatnia, pod koniec kwietnia br., wystąpiła jednak do SN z pismem cofającym kasacje. "Uznano, że zarzut kasacji dotyczący braku dokonania należytej kontroli instancyjnej wyroku jest zarzutem dotyczącym materiału dowodowego, zaś na etapie postępowania kasacyjnego przed SN niedopuszczalna jest ponowna kontrola poprawności oceny poszczególnych dowodów i weryfikacja zasadności ustaleń faktycznych" – poinformowała wówczas rzeczniczka prasowa PK prok. Ewa Bialik. W komunikacie prokuratury dodano, że treść kasacji w dużej mierze świadczyła o tym, że jej autor domagał się "w istocie ponowienia kontroli prawidłowości ustalonych przez sąd rejonowy faktów", przeciwstawiając wywodom sądu rejonowego inną wersję zdarzenia. Ponadto - jak dodała Bialik - zarzut kasacji był pozbawiony "wskazania konkretnych uchybień i skutków, co uniemożliwia prawidłowe rozpoznanie tak sformowanego pisma procesowego". L. od początku przyznawał się do zarzucanego mu czynu i sam wnosił o wymierzenie mu takiej kary, jaką otrzymał. Za okoliczności łagodzące w grudniu 2015 r. sąd rejonowy uznał, że L. stał się ofiarą prowokacji Leszka T. (zmarł w 2012 r.), któremu w rzeczywistości na tej weryfikacji nawet nie zależało. Sąd ustalił też, że L. dramatycznie potrzebował pieniędzy, by pomóc ciężko chorej żonie. Śledztwo zainicjował Leszek T., który nagrywał rozmowy z płk. L. i Sumlińskim. W listopadzie 2007 r., po przegranych przez PiS wyborach, zawiadomił o sprawie ówczesnego marszałka Sejmu Bronisława Komorowskiego, który poinformował o niej ABW. Sprawa nabrała rozgłosu w mediach w 2008 r., gdy sąd - po uwzględnieniu zażalenia prokuratury - zdecydował o aresztowaniu Sumlińskiego. Dzień później dziennikarz próbował popełnić samobójstwo w warszawskim kościele. Po tym zdarzeniu odstąpiono od jego aresztowania. Przez pewien czas aresztowany był natomiast L.

    Maryla

    ------------------------------------------------------

    Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

     

    avatar użytkownika Maryla

    173. W. Sumliński: Z pomocą Boga


    W. Sumliński: Z pomocą Boga wygrałem w rozprawie z mafią państwową, z prezydentem Komorowskim na czele

    Sąd
    Najwyższy uniewinnił Wojciecha Sumlińskiego ws. „Afery marszałkowej”.
    „Z pomocą Boga wygrałem w rozprawie sądowej z mafią państwową, na czele z
    prezydentem Polski Bronisławem Komorowskim i szefami wszystkich
    możliwych służb cywilnych i wojskowych” – powiedział w rozmowie z
    Redakcją Informacyjną Radia Maryja Wojciech Sumliński.

    Maryla

    ------------------------------------------------------

    Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

     

    avatar użytkownika Maryla

    174. SN utrzymał wyrok na b.


    SN utrzymał wyrok na b. oficera WSI Aleksandra L. Został skazany na 4 lat więzienia i ponad 54 tys. zł grzywny

    Sąd Najwyższy oddalił kasacje wniesione w tej sprawie na korzyść L. przez prokuraturę i obronę.


    Zarzut kasacji mówiący o skazaniu w oparciu o niepełny materiał dowodowy jest nietrafny i wewnętrznie niespójny

    — mówił w uzasadnieniu postanowienia SN sędzia Wojciech Sych.

    Dodał, że kasacje nie mogą dotyczyć wymiaru kary zasądzonej wobec L., która - zdaniem autorów tych kasacji - jest zbyt surowa.

    W grudniu
    2009 r. dziennikarz Wojciech Sumliński i Aleksander L. zostali
    oskarżeni przez warszawską prokuraturę apelacyjną o powoływanie się
    od grudnia 2006 r. do stycznia 2007 r. na wpływy w Komisji
    Weryfikacyjnej WSI i podjęcie się - w zamian za 200 tys. zł - załatwienia pozytywnej weryfikacji oficera WSI płk. Leszka T. Ten oficer tajnych służb wojska jeszcze z PRL został ostatecznie negatywnie zweryfikowany. Oskarżonym groziło do ośmiu lat więzienia.

    Sześć
    lat później, w grudniu 2015 r., Sąd Rejonowy dla Warszawy-Woli
    uniewinnił Sumlińskiego oraz skazał na cztery lata więzienia Aleksandra
    L. Wyrok ten został we wrześniu 2016 r. utrzymany przez warszawski sąd
    okręgowy. Wykonanie kary wobec L. było wstrzymane do czasu
    rozpoznania kasacji.

    Kasacje w tej sprawie początkowo
    złożyła zarówno obrona L. jak i mazowiecki wydział zamiejscowy
    Prokuratury Krajowej ds. przestępczości i korupcji - na niekorzyść
    Sumlińskiego i na korzyść b. oficera WSI. Prokuratura jednak, pod koniec kwietnia br., wystąpiła do SN z pismem cofającym kasacje.

    Uznano,
    że zarzut kasacji dotyczący braku dokonania należytej kontroli
    instancyjnej wyroku jest zarzutem dotyczącym materiału dowodowego, zaś
    na etapie postępowania kasacyjnego przed SN niedopuszczalna jest ponowna kontrola poprawności oceny poszczególnych dowodów i weryfikacja zasadności ustaleń faktycznych

    — informowała wówczas rzeczniczka prasowa PK prok. Ewa Bialik.

    Po tej decyzji prokuratury ostateczne stało się uniewinnienie Sumlińskiego. Z kolei w sprawie L. SN
    musiał rozpoznać kasacje zarówno obrony jak i prokuratury. W przypadku
    kasacji na korzyść skazanego - zgodnie z przepisami - prokuratura
    musiała uzyskać zgodę L. na jej wycofanie, a zgody takiej nie uzyskała.

    Na podstawie tych samych dowodów jedną osobę uniewinniono, a drugą skazano na wysoki wyrok

    — mówił przed SN obrońca L. mec. Jacek Gutkowski.

    Z kolei prok. Jerzy Engelking z Prokuratury Krajowej wniósł przed SN o oddalenie kasacji. Wskazał, że procedowanie sądów obu instancji w tej sprawie było prawidłowe.

    Śledztwo zainicjował Leszek T., który nagrywał rozmowy z płk. L.
    i Sumlińskim. W listopadzie 2007 r., po przegranych przez PiS wyborach,
    zawiadomił o sprawie ówczesnego marszałka Sejmu Bronisława
    Komorowskiego, który poinformował o niej ABW.
    Sprawa nabrała rozgłosu w mediach w 2008 r., gdy sąd - po uwzględnieniu
    zażalenia prokuratury - zdecydował o aresztowaniu Sumlińskiego. Dzień
    później dziennikarz próbował popełnić samobójstwo w warszawskim
    kościele. Po tym zdarzeniu odstąpiono od jego aresztowania. Przez pewien
    czas aresztowany był natomiast L.

    Dziennikarz od początku nie
    przyznawał się do winy. Mówił, że była to prowokacja T. wymierzona m.in.
    w Komisję Weryfikacyjną kierowaną przez Antoniego Macierewicza.
    W mediach zwracał uwagę na prowadzone przez siebie dziennikarskie
    śledztwa i sugerował, że „mógł się tym narazić wielu osobom”.

    Media
    ponownie nawiązywały do tej sprawy w 2012 r., kiedy zmarł Leszek T.,
    mający zeznawać w procesie. Prokuratura podała, że przyczyną śmierci
    była niewydolność krążenia. Śledztwo w sprawie jego śmierci umorzono.

    W kasacjach wskazywano, że jedną z wad procesu było nieprzesłuchanie T. przez sąd. SN przypomniał
    we wtorek w uzasadnieniu, że było to spowodowane faktem śmierci tego
    świadka. Jak wskazał sędzia Sych brak bezpośrednich zeznań T. przed
    sądem niewątpliwie utrudnił sądowi ocenę, ale nie można mówić
    o ułomności materiału dowodowego.

    Maryla

    ------------------------------------------------------

    Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

     

    avatar użytkownika Maryla

    175. „Afera marszałkowa”: Oficer

    „Afera marszałkowa”: Oficer WSI nadal na wolności, ale sąd odrzucił wniosek obrony
    http://www.tvp.info/35563738/afera-marszalkowa-oficer-wsi-nadal-na-wolno...
    Sąd Rejonowy dla Warszawy-Woli odrzucił wniosek obrony o odroczenie wykonania kary czterech lat więzienia dla byłego oficera WSI Aleksandra Lichockiego. Postanowienie jest nieprawomocne – ustalił portal TVP Info i redakcja programu „Minęła 20".
    Aleksander Lichocki jest jednym z bohaterów tzw. afery marszałkowej, nazwanej tak od ówczesnej funkcji Bronisława Komorowskiego. Chodzi o wydarzenia z lat 2007–2008, dotyczące rzekomego oferowania sprzedaży aneksu do raportu z likwidacji Wojskowych Służb Informacyjnych.

    16 grudnia 2015 r. Sąd Rejonowy dla Warszawy-Woli skazał Lichockiego na karę 4 lat pozbawienia wolności i 54,5 tys. zł grzywny, lecz do dziś nie odsiedział on ani jednego dnia kary.

    Reprezentujący Aleksandra Lichockiego mecenas Jacek Gutkowski w rozmowie z portalem TVP Info potwierdził, że obrona dalej będzie starać się o odroczenie kary. Zamierza odwołać się w tej sprawie do sądu okręgowego w Warszawie „niezwłocznie” – jak powiedział portalowi obrońca. Skazany wciąż jest na wolności.

    Prawomocny wyrok w sprawie Aleksandra Lichockiego zapadł 1 września 2016 r., lecz 2 tygodnie później obrona zaczęła starania, by uchronić pułkownika WSI przed karą.
    Wniosek został rozpoznany dopiero po pół roku (27 stycznia 2017 r.) i częściowo uwzględniony. Po tym okresie obrona złożyła kolejny wniosek o odroczenie wykonania kary. 8 stycznia wniosek obrony został odrzucony.

    Maryla

    ------------------------------------------------------

    Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

     

    avatar użytkownika Maryla

    176. Afera marszałkowa: Były

    Afera marszałkowa: Były oficer WSI nie stawił się w więzieniu. Szuka go policja
    http://www.tvp.info/37146076/afera-marszalkowa-byly-oficer-wsi-nie-stawi...
    Aleksander L., były pułkownik Wojskowych Służb Informacyjnych, nie stawił się do odbycia kary w więzieniu. W związku z tym w środę wystawiono nakaz jego doprowadzenia. Dwa tygodnie wcześniej obrona L. wnioskowała o wstrzymanie wykonania kary, lecz sąd się do tego wniosku nie przychylił.Oficer WSI został skazany w tzw. aferze marszałkowej, której nazwa pochodzi od pełniącego wówczas urząd marszałka Sejmu Bronisława Komorowskiego. Aleksander L. oferował sprzedaż aneksu do raportu z likwidacji Wojskowych Służb Informacyjnych.

    Prowadzący sprawę sędzia Stanisław Zdun w uzasadnieniu wyroku przyznał, że „sprawa pozostawała w szczególnym zainteresowaniu marszałka Sejmu Bronisława Komorowskiego, Pawła Grasia i ówczesnego szefa ABW Krzysztofa Bondaryka”.16 grudnia 2015 r. Sąd Rejonowy dla Warszawy-Woli skazał L. na karę 4 lat pozbawienia wolności i 54,5 tys. zł grzywny. Do dziś nie odbył on jednak kary. Prawomocny wyrok w jego sprawie zapadł 1 września 2016 roku, lecz później obrona byłego oficera wywiadu podjęła wiele prób anulowania kary bądź niedopuszczenia do jej odbycia przez skazanego.

    Adwokat pułkownika dwa tygodnie później złożył w tej sprawie wniosek o odroczenie wykonania kary pozbawienia wolności, który został rozpoznany na początku 2017 roku oraz częściowo uwzględniony.

    5 września 2017 sprawą kasacji wyroku zajmował się Sąd Najwyższy. Zdecydował, by oddalić kasację obrony, uznając ją za bezzasadną. Następnie kolejno 8 stycznia 2018 r. oraz 26 kwietnia 2018 r. nie uwzględniono wniosków obrony o wstrzymanie wobec skazanego wykonywania kary.

    Maryla

    ------------------------------------------------------

    Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

     

    avatar użytkownika Maryla

    177. „Afera Marszałkowa – czyja

    „Afera Marszałkowa – czyja zemsta: WSI czy rosyjskich służb
    specjalnych?” – dyskusja poświęcona historii organów bezpieczeństwa PRL z
    cyklu „Tajemnice bezpieki” – Warszawa, 30 września 2021

    Transmisja na kanale IPNtv

    Maryla

    ------------------------------------------------------

    Stowarzyszenie Blogmedia24.pl