Polski sequel do czeskiego filmu (menda)
Maryla, czw., 11/12/2008 - 20:25
Po tym jak wizytujący Czechy Daniel Cohn - Bendit, znany z nieskrywanej słabości do dziewczynek w wieku przedszkolnym oraz Adama Michnika, potraktował niczym uczniaka albo i nawet lokaja prezydenta Vaclava Klausa, wszyscy zastanawialiśmy się, jakie to ma przełożenie na politykę Polską w obliczu fundamentalnego, jak się zdaje, sporu między zwolennikami "polityki miłości" oraz zwolennikami "polityki twardości". Odpowiedź przyszła wcześniej niż myślałem.
Oto bowiem dzisiejsza Gazeta Wyborcza cieszy się, że w czasie trwającego właśnie szczytu UE"Sarkozy ostro upomniał prezydenta Kaczyńskiego" albowiem ten ostatni ociąga się z podpisaniem nieistniejącego już od dawna Traktatu Lizbońskiego, czemu dał wyraz zabierając głos w czasie obrad. Symptomatyczna jest jednak inna informacja podana w tym samym artykule, mianowicie, że "Donald Tusk siedział na sali w czasie, gdy o traktacie mówił polski prezydent, ale nie zareagował." a nadto, że - to już z zeszłotygodniowej wypowiedzi pana premiera - "Tuska lubią w Europie" bo "zrobi on wszystko aby traktat jednak wszedł w życie".
Te szczątki poszatkowanych informacji dają nam szansę odpowiedzi na pytanie "kogo lubią w Europie?". Ale zanim na nie odpowiemy, spróbujmy zastanowić się kogo w Europie nie lubią. Ano nie lubią tych, którzy mają inne poglądy niż koneser 5-letnich dziewczynek i przyjaciel Adama Michnika, tzw. "krwawy Dany". Dany (tak o nim mówi redaktor naczelny GW), ma specyficzny sposób odnoszenia się do głów niepodległych państw, mianowicie robi to z pozycji zwierzchnika i władcy, co - jak słusznie zauważyło wielu komentatorów - każe mieć wątpliwości co do demokratycznego charakteru Unii Europejskiej urządzanej po myśli jej dzisiejszych elit.
Na takie zachowania, jakie miało miejsce na Hradczanach, przywódca suwerennego państwa posiadający minimum szacunku i odpowiedzialności za stanowisko, które dzierży, odpowiada stanowczym "no pasaran" , bez względu na to, po której stronie politycznego sporu leży racja. I tak właśnie zachował się Vaclav Klaus. Tak też próbuje politykować Lech Kaczyński, który, nie zważając na połajanki ze strony brukselskiego establishmentu mówi mu wprost oczywiste prawdy, jak ta, że Traktat Lizboński, po jego odrzuceniu przez Irlandię, zgodnie z prawem unijnym, winien wylądować w koszu, tak samo jak i jego poprzedniczka tzw. konstytucja europejska odrzucona przez Holendrów i Francuzów. Nie dziwi przeto fakt, że Kaczor jest - ku uciesze Gazety Wyborczej - "ostro" strofowany.
Ale jeszcze mniej dziwi fakt, że premier Tusk uważa, najzupełniej słusznie, że "w Europie go lubią", albowiem w odróżnieniu od Klausa i Kaczyńskiego pokornie wykonuje zalecenia Danego, ba, przyjmuje na siebie rolę lokalnego ośrodka nacisku na prezydenta w sprawie Traktatu, a gdy przychodzi do ostrego sporu, to, "siedzi i nie reaguje", bo i zna swoje miejsce w szeregu.
http://menda.salon24.pl/106170,index.html
- Zaloguj się, by odpowiadać
Etykietowanie:
1 komentarz
1. Wyborny
hrabia Pim de Pim