Nie zostawił listu pożegnalnego.
Nie był chory. Nie miał problemów rodzinnych i finansowych. Nie
pozostawił testamentu i nie miał powodu, by się zabić. Mimo to
prokuratura uznała, że śmierć gen. Sławomira Petelickiego –
wieloletniego funkcjonariusza wywiadu MSW i jednego z najaktywniejszych
szpiegów PRL-u – była wynikiem samobójstwa i nie przyczyniły się do niej
osoby trzecie - ujawnia "Gazeta Polska".



Z opublikowanego niedawno uzasadnienia umorzenia śledztwa w
sprawie „doprowadzenia Sławomira Petelickiego namową lub poprzez
udzielenie pomocy do targnięcia się na własne życie przy użyciu broni
palnej w dniu 16 czerwca w garażu podziemnym budynku na ul. Tagore”
wynika, że „czynu nie popełniono”. Prokuratura uznając, że było to
samobójstwo, nie odpowiedziała jednak na pytanie, co takiego się stało,
że Petelicki targnął się na własne życie.



„Ustalenie konkretnych motywów podjęcia decyzji o targnięciu się na
własne życie wobec brzmienia art. 151 k.k. (namawianie lub pomoc w
samobójstwie) wykracza poza ramy tego śledztwa”
– czytamy w uzasadnieniu umorzenia.



Nie było motywu

Mecz Polska–Czechy zgromadził przed
telewizorami miliony widzów. Niemal wszyscy Polacy emocjonowali się
rozgrywkami Euro 2012 i dlatego informacja o śmierci gen. Sławomira
Petelickiego nie stała się główną wiadomością serwisów. Gen. Sławomir
Petelicki zginął 16 czerwca 2012 ok. godz. 17 w garażu apartamentowca, w
którym mieszkał. Ciało znalazła żona, kiedy zaniepokojona przedłużająca
się nieobecnością męża zeszła na poziom garaży.

Zamontowany w budynku monitoring
zarejestrował ostatnie minuty z życia generała – na zapisie widać tylko,
jak gen. Petelicki w jasnej koszuli i dżinsach znika za załomem
podziemnego korytarza.



Garaż, do którego praktycznie może wejść każdy, był właściwie
jedynym miejscem, w którym Sławomir Petelicki nie był bezpieczny.
Wystarczyło przejść przez otwartą bramę w chwili, gdy wjeżdżał nią
samochód któregoś z lokatorów. Bez użycia specjalnego kodu i karty nie można natomiast dostać się do części mieszkalnej, gdzie znajdują się apartamenty.

Przesłuchani przez prokuratora członkowie
rodziny, znajomi (także z jednostki wojskowej GROM) i sąsiedzi zeznali,
że nic nie wskazywało, by Sławomir Petelicki mógł targnąć się na życie.
Wskazywali na jego bardzo dobre relację rodzinne i równie dobry stan
zdrowia.



„Dokumentacja medyczna nie potwierdziła, aby S. Petelicki chorował
na chorobę Alzheimera (okoliczność taka pojawiła się w doniesieniach
prasowych). W toku śledztwa przesłuchano w charakterze świadków członków
rodziny S. Petelickiego. Z ich zeznań wynika, że generalnie przed
śmiercią S. Petelicki zachowywał się normalnie, nie okazywał negatywnych
emocji, nic nie wskazywało, aby mógł popełnić samobójstwo. S. Petelicki
regularnie wykonywał badania lekarskie i nie chorował na żadne
przewlekłe schorzenia, brał jedynie leki na nadciśnienie”
– czytamy w uzasadnieniu umorzenia śledztwa.



Lektura dokumentu nie rozwiewa wątpliwości. Biegli nie stwierdzili na
ciele Petelickiego śladów wskazujących na gwałtowną obronę, ale nie
potrafili wyjaśnić pochodzenia pojedynczych siniaków w okolicach kolan i
na plecach. Na pistolecie marki Heckler&Koch, z którego
padł strzał, znaleziono odcisk palca lewej ręki Sławomira Petelickiego,
choć ten był praworęczny. Na dodatek na nabojach oraz magazynku nie
odnaleziono żadnych odcisków palców ani DNA.



Sekcja zwłok została przeprowadzona dwa dni po śmierci –
badania nie wykazały obecności alkoholu, narkotyków i leków. Prokuratura
przyjęła, że powodem desperackiego kroku mógł być fakt, że Sławomir
Petelicki był odsunięty od głównego nurtu życia publicznego – coraz
rzadziej zapraszano go do mediów, skończyły mu się także lukratywne
kontrakty.



Ze służb PRL-u do III RP

Pod koniec lat 80. (a także publicznie w 1990 r.) Sławomir Petelicki zadeklarował poparcie dla USA. Razem
m.in. z Gromosławem Czempińskim i Aleksandrem Makowskim – wszyscy
wywodzili się z komunistycznego wywiadu – zaoferowali swoje usługi
Amerykanom.
Niektórzy analitycy wskazują na fakt, że w ten
sposób zapewnili sobie swoiste alibi do pracy w nowych strukturach służb
specjalnych, które niemal w całości były oparte na funkcjonariuszach
służb specjalnych PRL-u.



Ze znajdujących się w IPN dokumentów wynika, że Sławomir Petelicki
złożył podanie o przyjęcie do Ministerstwa Spraw Wewnętrznych 13 czerwca
1969 r., tuż przed zdaniem końcowego egzaminu na Wydziale Prawa
Uniwersytetu Warszawskiego. Petelicki poszedł w ślady ojca, m.in. żołnierza II Zarządu Sztabu Generalnego, członka oddziału sowieckiej partyzantki.



W 1990 r. Sławomir Petelicki został szefem jednostki GROM,
który podlegał Ministerstwu Spraw Wewnętrznych i w rzeczywistości był
kontynuacją specjalnej jednostki antyterrorystycznej utworzonej przez
gen. Edwina Rozłubirskiego, twórcę wojsk powietrzno-desantowych w LWP.



Co ciekawe, jednostka stworzona przez gen. Rozłubirskiego powstała nie w strukturach MON, lecz w MSW. Powodem
powstania formacji były wydarzenia, które miały miejsce 6 września 1982
r. w ambasadzie PRL-u w Bernie – uzbrojony Oddział Polskiej Powstańczej
Armii Krajowej zajął ataszat wojskowy, przejmując dokumentację
operacyjną Zarządu II.

Po tych wydarzeniach gen. Edwin
Rozłubirski w 1982 r. został oddelegowany z MON do dyspozycji gen.
Czesława Kiszczaka, gdzie opracował m.in. koncepcję centralnego ośrodka
szkolenia antyterrorystycznego, który później przekształcił się w GROM.
Co ciekawe, nazwa ta funkcjonowała już w latach 80., po ataku na
ambasadę w Bernie. Kryptonim GROM miał być użyty w razie ataku na
zagraniczne placówki PRL-u.



Tuż przed odejściem z jednostki Sławomir Petelicki udostępnił
część należących do GROM budynków Wojskowym Służbom Informacyjnym, co
spotkało się z krytyką części żołnierzy.

Po odejściu z GROM Sławomir Petelicki
zaczął funkcjonować w biznesie: pracował w polskim oddziale firmy
doradczej Ernst&Young, z której odszedł ponad rok temu. Zasiadał
m.in. w Radzie Nadzorczej Biotonu – firmy należącej do Ryszarda Krauzego
– i w Radzie Nadzorczej Pol-Aqua SA, w której znaleźli posady m.in.
byli żołnierze Wojskowych Służb Informacyjnych.



Znajomi nie uwierzyli w samobójstwo

Niemal natychmiast po ujawnieniu w
mediach śmierci Sławomira Petelickiego większość dziennikarzy
jednoznacznie wskazywała na samobójstwo, chociaż w pierwszych godzinach
jego bliscy znajomi temu zaprzeczali. Gromosław Czempiński,
który był razem ze Sławomirem Petelickim w Służbie Bezpieczeństwa,
początkowo mówił, że jest „nieprawdopodobne, by Sławek sam się zabił”,
ale już dzień później powtarzał tezę większości mediów o samobójczej
śmierci generała.



– To był cholernie twardy facet. Potrafił odizolować się od
wielu spraw i iść wytyczoną drogą wbrew wszystkiemu. Poza tym kochał
nade wszystko swoją rodzinę, żonę, dzieci
– podkreślał w publicznych
wypowiedziach Janusz Wójcik, były trener reprezentacji Polski w piłce
nożnej i były poseł Samoobrony, przyjaciel Sławomira Petelickiego.



Jego znajomi i byli podwładni zwracali uwagę, że Petelicki wiele mówił o
honorze żołnierza polskiego, o mundurze, epatował tymi pojęciami,
często ich nadużywając. Podkreślali, że gdyby rzeczywiście z
własnej woli popełnił samobójstwo, zrobiłby to w mundurze, z listem
pożegnalnym, w którym wskazałby przyczyny tak desperackiego kroku.

 


W powyższym tekście wykorzystałam
fragmenty mojej książki pt. „Śmierć w cieniu tajnych służb”, która
ukazała się w tym roku nakładem Wydawnictwa M.




Dorota Kania