CZY TRZEBA BYŁO MOCNIEJSZYCH SŁÓW?

avatar użytkownika Aleksander Ścios
W tym samym czasie, gdy władze Federacji Rosyjskiej niszczyły dowody zbrodni smoleńskiej i obarczały winą pilotów i polskiego prezydenta, gdy reżim Putina w odpowiedzi na skargę rodzin katyńskich skierowaną do Trybunału w Strasburgu stwierdził, że „nie ma dowodu na to, iż Polaków zamordowano. [...]nie udało się potwierdzić okoliczności schwytania polskich oficerów, charakteru postawionych im zarzutów i tego, czy je udowodniono” - prymas Polski w homilii  wygłoszonej w archikatedrze warszawskiej podczas żałobnej Mszy św. 17 kwietnia 2010 roku głosił:
Dramat, który rozegrał się na rosyjskiej ziemi – jak nigdy dotąd – połączył Polaków i Rosjan. Zbrodnia na polskich oficerach, dokonana w 1940 roku przez stalinowskich oprawców, przemilczana i systemowo zakłamywana, dzieliła Polaków i Rosjan przez dziesiątki lat. [...] Przyjmujemy z wdzięcznością wszystkie oznaki szczerego współczucia i międzyludzkiej solidarności. Odczytujemy je jako znak nadziei po latach rozdzielenia, i szansę na zbliżenie i pojednanie naszych narodów, dla dobra Polski, Rosji, Europy i świata. [...] Obecnie, w tych tragicznych dniach doświadczamy, że przelana przed 70 laty krew potrafi łączyć zarówno polityków, jak i zwykłych szarych ludzi..”
Pięć dni wcześniej, agent komunistycznych służb, ambasador tytularny w Moskwie, Tomasz Turowski udzielając wywiadu rosyjskiemu radiu FINAM FM. oznajmił: „I Rosja, i Polska należą [...] do tej samej ogromnej judeo-chrześcijańskiej tradycji, a wielkie rzeczy w tej tradycji zawsze rodziły się we krwi. I jestem pewien, że z tej krwi wyrośnie to, na co my wszyscy czekamy - nowe, dobre stosunki pomiędzy Polską i Rosją”.
Głębia tej ekumenicznej myśli staje się przerażająco jasna, gdy dostrzeżemy, że dwanaście dni po tragedii podobne słowa powtórzył sekretarz Konferencji Episkopatu Polski. bp Stanisław Budzik: „Mam nadzieję, że wspólne przeżywanie katastrofy, jaka wydarzyła się pod Smoleńskiem będzie nowym otwarciem, kamieniem milowym na drodze porozumienia i pojednania polsko-rosyjskiego”.  Bp. Budzik przypomniał również, że hierarchowie polskiego Kościoła „zinterpretowali tragiczne wydarzenia pod Smoleńskiem jako okazję do pogłębienia dialogu polsko-rosyjskiego” oraz powołał się na słowa abp Michalika, który w homilii wygłoszonej na Placu Piłsudskiego uznał, że „życzliwość i wrażliwość rosyjskiego ludu znaliśmy od zawsze, ale w Smoleńsku we wzruszający sposób współbrzmiała z nią serdeczność i pomoc najwyższych przywódców Rosji, oni tam pierwsi pospieszyli z pomocą. Dziękujemy także za wielką życzliwość i pomoc, o której słyszymy, rodzinom zmarłych okazywaną w Moskwie.”
Trzeba przypomnieć, że był to czas, gdy Rosjanie – wbrew wcześniejszym ustaleniom - otwarcie zawłaszczali miejsce kaźni polskich oficerów w Katyniu, budując na terenie Zespołu Memorialnego Cerkiew Zmartwychwstania Chrystusa. Bez przeprowadzenia ekshumacji, na ziemi, w której spoczywają szczątki ofiar sowieckiego ludobójstwa postawiono prócz cerkwi dzwonnicę, klasy do zajęć z młodzieżą, plebanię oraz budynek administracyjny. Inicjatorem budowy był zwierzchnik Cerkwi, patriarcha Moskwy i Wszechrusi Cyryl, a kompleks sfinansował koncern Rosnieft, zarządzany wtedy przez oficera KGB Igora Sieczina. Fundament cerkwi został poświęcony 7 kwietnia 2010 w obecności  polskiego premiera i bp. Tadeusza Pikusa. 
W tym czasie trwały już, prowadzone od wielu miesięcy, rozmowy Episkopatu z rosyjską Cerkwią „na temat pojednania polsko-rosyjskiego”, zaś podczas wizyty metropolity Hilariona w czerwcu 2010 dyskutowano o projekcie wspólnego dokumentu w tej sprawie.
Gdy w grudniu 2010 roku Warszawę odwiedził Dimitrij Miedwiediew, biskup Pikus, członek Zespołu Konferencji Episkopatu Polski do rozmów z Rosyjskim Kościołem Prawosławnym uznał, że „ta wizyta może wpłynąć na zbliżenie narodów, na rozwój wymiany gospodarczej i kulturalnej oraz ożywienie wszelkiego rodzaju relacji między obu społecznościami”.
Idea „pojednania” znalazła zresztą wymiar bardzo konkretny, bo kilka miesięcy później rządowa instytucja służąca zadekretowaniu „przyjaźni” polsko-rosyjskiej - Centrum Polsko-Rosyjskiego Dialogu i Porozumienia – otrzymała wygodną siedzibę w warszawskim biurowcu Centrum Jasna. Właścicielem tego luksusowego budynku jest Centrum Jasna sp. z o.o. - założona przez Archidiecezję Warszawską. We władzach spółki zasiadają ksiądz prałat Marian Raciński, ekonom Archidiecezji Warszawskiej oraz salezjanin ks. Kazimierz Olędzki.
W pamiętnym sierpniu 2010 roku, gdy na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie ludzie broniący krzyża byli bici i atakowani przez sforę degeneratów, a znak chrześcijaństwa  stał się przedmiotem drwin barbarzyńskiej zgrai, usłyszeliśmy wypowiedź rzecznika Episkopatu Polski ks. Józefa Klocha:
„To nie jest spór religijny, tylko polityczny. To nie księża powinni prowadzić dialog z obrońcami krzyża. Mamy krzyż jako zakładnika, który jest niemym świadkiem tego, co się przed nim dzieje. Jeśli spojrzymy na znajdujące się tam kartki, to nie ma tam wątków religijnych, jest Katyń, jest tło polityczne. Nie traktujmy Kościoła, jako strażaka tylko dlatego, że ktoś się bawił zapałkami i powstał pożar. To spór polityczny”.
Zaledwie miesiąc wcześniej, biskupi wystosowali niespotykane w historii polskiego Kościoła homagium, gratulując wyboru na urząd Prezydenta RP człowiekowi, który nienawiścią i fałszem utorował sobie drogę do najwyższej godności w państwie.
Niech dobry Bóg daje Panu Prezydentowi potrzebne siły i konieczne łaski dla owocnego wypełnienia tego zaszczytnego zadania. Polecamy Bogu osobę Pana Prezydenta, Jego Rodzinę i wszystkich współpracowników, życząc obfitości Bożych darów na lata szczególnej odpowiedzialności za Ojczyznę i wszystkich jej obywateli.” – napisano w liście Konferencji Episkopatu Polski z 5 lipca 2010 roku.
Całkowicie inny przekaz Episkopat skierował wówczas do wiernych na Krakowskim Przedmieściu. W oświadczeniu Prezydium Konferencji Episkopatu Polski i Arcybiskupa Metropolity Warszawskiego z 12.08.2010 można przeczytać:
 „W wyniku nieprzemyślanych wypowiedzi i politycznie motywowanych działań, miejsce zadumy i jedności Polaków stało się terenem gorszących manifestacji, wywołujących niepokój w całym kraju i zdumienie międzynarodowej opinii publicznej. [...]  Apelujemy do polityków, aby krzyż przestał być traktowany jako narzędzie w sporze politycznym. Krzyż nie może być „zakładnikiem” w słusznej sprawie upamiętnienia miejsca modlitwy Polaków oraz wszystkich ofiar smoleńskiej katastrofy. [...] Modlącym się pod krzyżem na Krakowskim Przedmieściu zwracamy uwagę, że w zaistniałej sytuacji stają się, mimo swej najlepszej woli, politycznym punktem przetargowym stron konfliktu.”
Podobną ocenę przedstawił Donald Tusk w wypowiedzi z 18 sierpnia, uznając, że „ten osobliwy Hyde Park nie jest dla miasta szczególnie groźny. [...]nie widzę powodu, żeby stwierdzić, że dzieją się tam rzeczy straszliwe. Owszem, dla niektórych osobliwe, ale emocje dotyczą głownie polityków, którzy chcą za pomocą krzyża prowadzić politykę. „
Kiedy w październiku 2010 roku, Jarosław Kaczyński przypomniał, że po objęciu najwyższego urzędu w państwie, Komorowski rozpętał antykościelną kampanię, której elementem była m.in. sprawa krzyża przed Pałacem Prezydenckim, jedyną reakcją hierarchów na te słowa była wypowiedź metropolity lubelskiego, który uznał opinię  prezesa PiS za „niesprawiedliwą” i „niedopuszczalną" i pouczył, że „Ewangelia nie pozwala by oceniać wiarę swojego brata. Kościół takich klasyfikacji nie prowadzi, bo pozorni wrogowie okazywali się apostołami, a nieraz największą szkodę wyrządzili ci, którzy podawali się za obrońców”.
Kościół nie potrzebuje takich obrońców” - oznajmił też metropolita, dodając, że „żadnego obywatela nie wolno oceniać w sposób, jaki to uczynił Kaczyński”.
Dowiedzieliśmy się wówczas, że współpraca rządu i Kościoła układa się znakomicie, zaś obecnej sytuacji Kościoła w Polsce nie wolno porównywać do metod władzy z czasów księdza Jerzego Popiełuszki: „ Nie wolno stawiać bolesnych zjawisk dzisiejszego dnia na tym samym poziomie. Bo w obecnych realiach nie ma walki między Kościołem a rządem. Są różnice stanowisk, jak przy pewnych trudnych kwestiach etycznych związanych np. z in vitro, ale jest współpraca, zatroskanie, jest szczerość, jest wzajemna autonomia, co jawi się jako warunek konieczny istnienia każdego społeczeństwa opartego na zasadach demokracji”.
W okresie poprzedzającym pierwszą rocznicę tragedii smoleńskiej, Polacy otrzymali ze strony prymasa Józefa Kowalczyka przypomnienie, że „Rocznica katastrofy smoleńskiej powinna być przeżywana poprzez uczciwą, szczerą modlitwę. Nie zgadzam się na żadne upolitycznienie tego wydarzenia”. „W Polsce – pouczył abp. Kowalczyk - szacunek dla zmarłych był ogromny. Na śmierci brata, siostry czy ojca nie możemy zbijać pseudokapitału politycznego, bo to jest pogarda dla zmarłych, dla wartości ich życia i dla ich pracy, którą wnieśli dla naszego wspólnego dobra".
W dokumencie Rady Stałej Konferencji Episkopatu Polski wydanym przed pierwszą rocznicą tragedii  mogliśmy natomiast przeczytać:
 „[...] cmentarz nie może stać się naszą świątynią, ani naszym domem. Nie pomożemy zmarłym zatrzymując się w nieskończoność przy grobie. Nie odnajdziemy tam naszych bliskich, ponieważ oni przeszli już do wieczności i odtąd miejscem spotkania z nimi jest wiara i ufna modlitwa, a także podjęcie ideałów ich życia. [...] Zamiast więc rozpaczać nad tym, że nie da się cofnąć czasu, ani unieważnić dokonanego zła i jego skutków, trzeba raczej z całą żarliwością zwrócić się ku Bożemu miłosierdziu. Wtedy to cześć dla naszych zmarłych nie będzie tylko i wyłącznie powierzchownym kultem w postaci pomników, tablic, lampek i kwiatów oraz łez żalu.”
           
Zastanawiam się dziś – jak bardzo pomylił się arcybiskup lubelski mówiąc, iż „Kościół nie potrzebuje takich obrońców” i jak dalece mylili się polscy hierarchowie pokładając zaufanie w intencjach obecnej władzy, a nawet współdziałając z nią w dziele ukrycia prawdy o tragedii smoleńskiej i sfałszowania naszych relacji z reżimem ludobójcy.  Nie ma i nie będzie innych obrońców Kościoła prócz „fanatycznej sekty broniącej krzyża” i ludzi „zadymionych PiS-em”.
Można byłoby zapytać: co wydarzyło się obecnie, że tak widoczna linia porozumienia rządu i hierarchów została mocno zachwiana, że biskupi mówią otwarcie o „wojnie z Kościołem” i nie krytykują polityka, który utożsamia atak na Kościół z atakiem na Polskę?
Jakie wartości i normy chrześcijańskie zostały podeptane, że prymas Polski przypomina publicznie: „Jak Kościół był potrzebny, to się pchali, wchodzili do zakrystii, prosili o pomoc” i nie przestrzega nas byśmy nie stali się „punktem przetargowym stron konfliktu”?
Skoro do niedawna istniała w relacjach z władzą „wzajemna autonomia” i opierały się one „na zasadach demokracji” – czym wyjaśnić słowa abp. Głódzia o „zmasowanym ataku na Kościół, który tchnie PRL, jakimś szukaniem wroga ludu”?
Przez ostatnie dwa lata czekałem na mocny głos hierarchów w sprawie tragedii smoleńskiej. Tak mocny, by obudził sumienia Polaków i strzaskał skorupę zaprzaństwa i strachu. Potrzebowaliśmy takiego głosu, nie dla populistycznych „racji politycznych”, ale z powodu naszej samotności. Z szacunku dla życia i prawdy. By przetrwać. Po to także, by tajemnica zagłady polskiej elity nie dołączyła do upiornego depozytu zbrodni, w którym III RP skrywa już prawdę o śmierć księdza Jerzego i zabójstwach niepokornych kapłanów.
Zamiast mocnego głosu, przez dwa lata słyszeliśmy nieczysty falset o „kamieniu milowym na drodze pojednania polsko-rosyjskiego”, o „sporze politycznym wokół krzyża” i szkodach „wyrządzanych przez tych którzy podawali się za obrońców Kościoła”. Poznaliśmy „nowy Dekalog”  i etykę chrześcijańską - sprowadzone do roli użytecznego narzędzia.
Ta niepojęta słabość hierarchów, zaniechania w  piętnowaniu łgarstw i pazerności władzy, przyzwolenie na tryumf pogardy i nienawiści – musiały doprowadzić do uderzenia w Kościół.
Nie można pobłażać bestii i być zdziwionym, że zaatakowała.
Przypomniałem kiedyś fragment kazania księdza Józefa Wójcika podczas uroczystości pogrzebowych śp. Przemysława Gosiewskiego, gdy ten, prześladowany przez komunę kapłan zacytował słowa Jana Pawła II, wypowiedziane w Kielcach 3 czerwca 1991. Mocne, bodaj najmocniejsze słowa, jakie usłyszeliśmy z ust naszego Papieża:
 „Może dlatego mówię tak, jak mówię, ponieważ to jest moja matka, ta ziemia! To jest moja matka, ta Ojczyzna! To są moi bracia i siostry! I zrozumcie, wy wszyscy, którzy lekkomyślnie podchodzicie do tych spraw, zrozumcie, że te sprawy nie mogą mnie nie obchodzić, nie mogą mnie nie boleć! Was też powinny boleć! Łatwo jest zniszczyć, trudniej odbudować. Zbyt długo niszczono! Trzeba intensywnie odbudowywać! Nie można dalej lekkomyślnie niszczyć!
Po przypomnieniu słów Jana Pawła II, ksiądz Wójcik powiedział:
 „Te słowa musiały tu paść, bo niestety nie przejęliśmy się wtedy tymi słowami Ojca Świętego, nie bolało nas to, że niektóre rzeczy w Polsce, że Polska idzie w złym kierunku. Nie bolało nas to, że pana Prezydenta Najjaśniejszej Rzeczpospolitej Polskiej, pana profesora Lecha Kaczyńskiego tak znieważano i obrażano, tak ukrywano tę prawdę o jego wielkości, jego wartości, jak ukrywano prawdę o Katyniu. Nie bolało nas to, że Polsce podcina się korzenie tożsamości, nie bolało nas to, że podcina się Polsce korzenie na których stała od tysiąca lat. Wierna krzyżowi.
 I widocznie słabe były te słowa naszego ukochanego Ojca Świętego. Trzeba było jeszcze mocniejszych słów. I one przyszły. One przyszły spod Smoleńska, kiedy naród zawołał „O Boże, co się stało”. A stało się i wtedy żeśmy zaboleli, wtedy ból doszedł aż do kości szpiku i zrozumieliśmy, że te ofiary przemawiają, te ofiary potrząsają nasze sumienia, te ofiary pokazują nam prawdę o nas, prawdę o Polsce!”.

napisz pierwszy komentarz