Uwikłane obecnym życiem pokolenie "Klubowiczów"

avatar użytkownika Krzysztofjaw

Witam bardzo serdecznie

---------------------------------------------------------

"Stylizowane meble, nowa terenówka co trzy lata, markowe ubrania na każdy sezon, dwupoziomowy apartament i na deser wakacje, do tego podziw bliskich, szacun sąsiadó i zazdrość kumpli. Nawet tych, których śę ledwo pamięta... Wedłu rodziców Miłki to wystarczy, aby stać się najszczęśliwszą osobą na świecie. Ona jednak uważa inaczej. Nie chce być dłużej grzeczną dziewczynką. Próbuje kroczyć własną ścieżką, a nie tą wyznaqczoną przez idealną starszą siostrę (zwaną tą Pierwszą) i rodzinę, dla której liczy się zachowanie pozorów..."

(Cytat z odwrotnej strony okładki: Izabela Sowa, Agrafka, Nasza Ksiegarnia, Warszawa 2009)

Ten jej świat to ścieżka, droga powrotna do normalności i ładu człowieczego istnienia na tej naszej Ziemi, gdzie najważnieszy jest człowiek i to co ma w środu a nie to czym i jak się otacza....

------------------------------------------------------------------------------

Opowieść o Kevinie to "tylko taka historia o szybkich czasach, o wyscigach szczurów, o zagubionych ludziach pozbawionych marzeń, spokoju i czasu - czasu na życie, na myślenie, na uczucia".

Kevin był bardzo lubianym mężczyzną około 30-tki. Osiągnął sukces zawodowy, jako singiel i przystojny w oczach kobiet mężczyzna, był dla singielek obiektem, o którego toczyła się między nimi walka... co mu zresztą bardzo odpowiadało i zaspakajało jego męskie ego. W ciągu tygodnia był pedantycznym aż do przesady, mężczyzną z zasadami, typowym polskim "yuppies" - reprezentantem dwudziestikilkulatków kończących studia w latach 90-tych XX wieku a dziś już ludzi około 40-50 letnich, posiadających już nierzadko własne dzieci a nawe wnuczęta. W tzw. weekendy (piątkowe popołudnie do niedzieli wieczór lub... poniedziałku) wtedy stawał się zupełnie innym człowiekiem, bywalcem klubów otwartych nieraz i całe noce, niemal alkoholikiem i narkomanem (amfetamina, kokaina), dziwkarzem i wszystkim, co było przeciwiństwem Kevina z "tygodnia pracy"...

Kevin to typowy właśnie przedstawiciel pewnej grupy a nawet pokolenia wiecznie przed czymś uciekającego lub wiecznie za czymś goniącego. "Stał się dla niej (autorki opowoieści) symbolem, znakiem czasów (...), pokoleniem, które uciekało od osaczającego świata. Sposoby ucieczki były różne: narkotyki, alkohol, krótkie, szybkie związki bez zobowiązń, bez uczuć. Czasem ucieczka w chorobę a czasem wszystko naraz".

Całe życie Kevina i nurtujące go we wnętrzu rozterki, każde drżenie serca i niepokój, każde zdenerwowanie i tęskonota za niespełnioną i utraconą z jego winy (imprezy, alkohol, hulaszczy tryb weekendowego życia), pytania o sens istnienia i dalszego życia... kierowały go w jedną, dobrze znaną mu stronę - klub! Wiedział, że tam ""poczuje się bezpiecznie, uwolni się od złych myśli (...) Wchodząc do klubu czuł jak jego puls się uspokaja. Panika znikała (...) "Klubowicz", tak ktoś o nim powiedział. Wtedy oburzył się na to określenie"", ale tak w istocie było - uciekał przed światem w tą atmosferę anonimowości, azylu bezpieczeńsstwa, ułudy braku problemów, tej niby wolności... zwodniczej kolorowym opakowaniem a wewnątrz ukrywającej tak naprawdę zniewolenie...

Takie życie w końcu zawsze prowadzi do degrengolady, niemal dwoistości natury: tej poprawnej (a może tylko odgrywanej jak robią to aktorzy) i tej zupełnie innej, w której Kevin pogrążał się w nicości bytu przedłużanego kolejną teqilą, alkoholem, przypadkowym seksem czy narkotykami. Kevin też w tej wieczxnej ucieczce, wiecznym lęku i strachu "dostrzegł wyraźnie bezsens tego, co robi. Praca, dom, spotkania ze znajomymi. Te same rozmowy, rytuały, powtarzana schematyczne zachowania (...) Swiadomość tego spadłą na niego tak nagle, że poczuł zawrót głowy. Chciało mu się płakać i krzyczeć"!

Dlaczego? "Dlaczego na każde niepowodzenie, na jakieś potknięcie czy normalne dla każdego innego człowieka gorsze momenty w życiu, Kevin reagował niemalże tak samo: uciekał, bo tylko tak można było nazwać - powracanie w podobnych sytuacjach  sytuacjach do tych samych miejsc - do klubów, gdzie był anonimowy, a jednak swój. Jak większość bywalcówchował się tutaj przed samym sobą".

Dlaczego? Czyżby ten współczesny świat wytworza ( już wytworzył albo ma zamiar) człowieka, który ma być wyzuty z wszelkiej wrażliwości, z wszelkich wartości, z własnwej tożsamości. Czyżby miał on być wiecznie samotny i zagubiony a takiw emocjonalne stany jak radość i szczęcie codziennego życia, ciepło rodzinnej miłości i wzajemnego szacunku mają zostać (już zostały?) zapomniane, zamienione  w pył...?

 Dlaczego? Bowiem brak nam tak naprawdę tej miłości do drugiego człowieka, tej miłości czystej, nieskalaneej zawiścią, złością, gniewem , żalem, zazdrością i innymi złymi emocjami:człowieka do człowieka. Człowiek zaczął gardzić innym człiwiekiem, często tylko dla tego, że jego opakowanie jest ładniesjsze a on ma więcej talentów... chciciaż winien wiedzieć, że talenty to dar, który nie jest jego... winien je rozwijać, ale ni utożsamiać ze sobą, swoją osobowością. Właśnie nad ciałem u imysłem oraz wnętrzem winien pracować...

Ta osamotniona "kasta" pojeyńczych singli to grupa zagubionych ludzi, strasznie właśnie samotnych, bez miłości, wiary, nadziei, wewnętrznie puści i odczłowieczeni... Im jednak człowiek wrażliwszy, bardziej ludzki, tym bardziej jest w stanie odczuć straszną przestrzeń tej pustki i tym bardziej cierpi, bo wie, że można inaczej... może tak jak kiedyś... Oni wiedzą, że jedyną dla nich szansą jest odkrycie własnycg odczuć, uczuć (emocji), a przede wszystkim miłości, miłości tej jedynej, szczerej, prawdziwej i bezinteresownej...

I o dziwo, gdy ta miłość nadchodzi... tracą ją często w sposób zupełnie niezrozumały dla otoczenia. Ogarnia ich paniczny strach przed tą miłością, chcą jej i boją się, że jej nie sprostają, że im się nie należy... bo ich dusze zostały już wyprane z emocji, są puste. Tak naprawdę nie chcą jej, bo boją się, iż... mogą ją utracić... i tracą ją...

"...-Kevin, proszę, nie dzwoń więcej, umówiliśmy się, pamietasz? (...) - Jesteś zwykłą szmatą! - wrzasnął. Rozłączyła się. Rzucił telefonem o ścianę. Rozbił się w drobny mak. Nie umiał potem określić, jak długo pił, spał, śnił koszmary, wymiotował i znowu pił. Później, po wielu miesiącsach (psychoterapii - dop. kj) dowiedział się od matki, jak to sąsiedzi opowiadali o dzikich krzykach doch z jego mieszkania albo o tym, jak śpiewał i tańxczył z butelką w ręku nago na balkonie. W końcu dowlókł się do łazienki. Puścił wodę. Rozebrał się.  Przygotował nożyki do golenia. Wszedł do wanny i pomału przeciął sobie żyły na obu przegubach. Nic nie czuł. Wydawało mu się, że leci gdzieś wysoko. Zamknął oczy..." . Uratowała go matka, jej serce wiedziało, że jego milczenie było milczeniem niezwykłym i przerażająco groźnym...

Kevin przeżył i co dalej...? Jak tak naprawdę chronić kogoś przed nim samym, gdy na zewnątrz wydaje się, że jest ze stali a wewnątrz jest tylko niwidocznym okruchem samotności i rozchwianej -  obecnym tempem i treścią dizsiejszego realnego życia - duszy?

Jedno jest pewne! Nie można uciekać, bać się, lękać, być rozgoryczonym i ciągle wspomoinać to, co uciekło... Nie wróci! Trzeba dalej szukać miłości, która utuli i da spokój ducha, radość życia, piękno wolności od wszystkiego i piękno wolności oddania siebie całego drugiemu człowiekowi, którego się naprawdę kocha, szczerze, bezinteresownie... gdzie ważniejsze jest "...doznawanie a nie rejestracja rzeczywistej teraźniejszości, gdzie nie trzeba robić zdjęć, aby pamiętać i czuć, patrzeć i słuchać, smakować drugiego człowieka, naaszą ukochaną (ukochanego)". Aby kochać wysarczy serce i dusza, rozum jest zbędny tak jak zbędne dla prawdziwej miłości są wyszukane szaty i popmpatyczne ceremonie ślubne...

Kevin szukał i w końcu znalazł swą miłość, szczerą, opartą na prawdzie...

I znów - chociaż 20 lat później - depresja i wszystko, co było z nią związane (kluby, alkohol, kobiety, narkotyki, oderwanie od życia na zawsze) mogły go już ostatecznie pogrążyć i po raz kolejny mógł utracić kolejną obietnicę i szansę szczęścia bycia z drugą osobą i już swoimi i jej dziećmi. Jednak - jako już dojrzały 48 latek - wygrał! Uświaadomił sobie, że "tylko od niego zależy jakie rozwiązanie wybierze (...) On (dzisiejszy -dop. -kj) Kevin z realnego świata chce żyć, chce widzieć jak rosną jego córki, jakie drogi wybiorą dla siebie. To jest naprawdę ważne. Chce zestarzeć się z Dorotą, o ile ona będzie tego chciała. Idąc obok, Dorota słuchała go z wielką nadziją. Po raz pierwszy Kevin mówił otwarcie, że jedną z dróg, najprostszą z pewnegp punktu widzenia jest ucieczka przed życiem. On jednak wybrał inaczej. Podejmie kolejne próby stawiania mu czoła..."

(Wszystkie cytaty tej części postu (pomiędzy liniami przerywanymi) pochodzą z książki: Anita Bartosiewicz, Klubowicz, Wydawnictwo Replika, Zakrzewo 2008)

---------------------------------------------------------------------

Kevin to moje pokolenie, pokolenie 40-50 latków, które omamione pseudowolnością i pseudokapitalizmem Polski po 1989 roku zatraciło siebie. Kevin to też ta część mojego pokolenia, która jednak coś zrozumiała i zmienia swój stosunek do świata, własnych wartości przez siebie uznawanych za najważniejsze, wartości, w których człowiek jest najważniejszy oprócz Boga czy też Siły Wyższej...

A może takie pokolenie Kevinów to znak naszych koszmarnych czasów pogoni za szczęściem, które zostało nam, ludziom na całym świecie zobrazowane zupełnie inaczej niż wygląda ono naprawdę?

Częścią mojego pokolenia są też rodzice Miłki, ale jakże oni są diametralnie inni od "mojej części". Dalej tkwią w oparach wszechobecnego i niszczycielskiego wnętrze konsumpcjonizmu. Szkoda mi ich, ale nadzieję pokładam w Miłce, ich córce....

W tych młodych ludziach, takich jak Miłka jest nadzieja dla nas wszystkich... I to jest właśnie nadzieja prawdziwa, pokrzepiająca, dająca wiarę, że w człowieku zawsze wygra człowiek i jego naturalne człowieczeństwo!

Pozdrawiam

P.S. Niniejszy post nie jest żadną formą promocji kogokolwiek czy też czegokolwiek. Nie znam utorek obydwu książek i mam nadzieję, że wybaczą mi zacytowanie ich fragmentów w tak obszernej formie. Szczególnie wyrażam taką nadzieję wobec Pani Anity Bartosiewicz i dziękuję jej za napisanie fascynującej książki o moim pokoleniu... Ja studia ekonomiczne kończyłem w 1993 roku i... stałem się niejako takim bardzo podobnym do bohatera ksiązki "Klubowiczem"... i też dokonałem diametralnej zmiany i przewartościowania swojego życia! Całkiem relatywnie niedawno...

napisz pierwszy komentarz