Kolejne pomówienia Gazety Wyborczej Polaków, ofiar niemieckiej i sowieckiej okupacji, a fakty.
06.03.2012 r. Gazeta Wyborcza, specjalizująca się w oczernianiu Polaków i przerzucaniu winy z katów - dwóch totalitaryzmów, okupantów Polski - 6 letniej okupacji niemieckiej i 50 letniej sowieckiej, na ofiary - obywateli Polski mordowanych , więzionych w obozach koncentracyjnych pod administracją niemiecką i sowiecką, wrzuciła kolejne
kłamstwo jako news na pierwszych stronach powielany przez inne media.Zdaniem prokuratora Ignatiewa zbrodnia w Bzurach jest podobna do tej, która wydarzyła się w Jedwabnem, tylko jej skala jest mniejsza.
- Tutaj mamy do czynienia z 20 kobietami, tam ofiar było znacznie więcej. Do dzisiaj nikt nie upomniał się o te młode kobiety, są anonimowe. Ale skoro przy sprawie Jedwabnego udało się nam ustalić nazwiska ponad 300 ofiar, to w tej sprawie też to jest możliwe - twierdzi Ignatiew."
I nadaktywna w szkalowaniu Polaków, Barbara Engelking-Boni.
Okrutny mord na 20 młodych Żydówkach zaplanowano i przemyślano. Nie było tak jak w Jedwabnem, że tłum zabił tłum. Tutaj kilku polskich mężczyzn doskonale przygotowało się do zbrodni. Poszli do kowala, okuli pałki, wykopali rów... - o mordzie w Bzurach z 1941 roku mówi Barbara Engelking Scharakteryzować tak naprawdę można tylko jednego, jedynego skazanego w tej sprawie. To "Stanisław Zalewski. Był parobkiem z ambicjami. Jak sam podczas zeznań mówił, nie miał zamiłowania do książek, ale miał ambicje. Służył w różnych majątkach, ale awans zawdzięczał Sowietom. Najpierw został traktorzystą, później milicjantem, a na koniec ubekiem."
Po kilku dniach przyjechał żandarm niemiecki i zapytał. Zalewski wskazał mu miejsce gdzie zostały zakopane. Wówczas Polacy oficjalnie samodzielnie nie mogli zabijać Żydów. Musiała być zgoda Niemców. Są odnotowane przypadki, kiedy Polacy za coś takiego trafiali do obozów koncentracyjnych, tutaj sprawcy pozostali bezkarni. Jedynie Zalewski dostał od żandarma po głowie. [..]
To kolejna zbrodnia, której winni są Polacy? Dlaczego mordowali Żydów?
- Nie wiadomo o co tak naprawdę chodziło. Bezkarność i pokusa bardzo szeroko rozumiana. Dzisiaj trudno to pojąć, ale wtedy Żydzi nie mieli żadnego znaczenia. Żyda można było zabić bezkarnie, nie było to postrzegane w kategorii grzechu.
Nawet Zalewski, kiedy siedział w więzieniu, ani razu nie wyraził skruchy, nie przeprosił. Zachowała się notatka więzienne z 1956 roku, którą sporządził strażnik więzienny. Żyd był nikim..."
*Barbara Engelking. Polska psycholog i socjolog. Zajmuje się badaniem historii getta warszawskiego, okupacyjnej Warszawy i zagłady Żydów. Jest autorką książek związanych z zagadnieniami holocaustu. Prowadzi bazę danych getta warszawskiego. Jest doc. dr hab. i kierownikiem Centrum Badań nad Zagładą Żydów Instytutu Filozofii i Socjologii Polskiej Akademii Nauk.
Co z tego obrzydliwego paszkwila jest prawdą i co ustaliła dotąd IPN?
Prokuratorzy IPN sprawdzają, czy sprawcy mordu w Bzurach w sierpniu 1941 r. na 20 Polkach narodowości żydowskiej byli opłacanymi współpracownikami niemieckiej administracji. Instytut dysponuje dokumentami wskazującymi, że organizatorem pogromów w okolicach Szczuczyna i Łomży mógł być agent gestapo Mieczysław K.
Sprawa tego mordu posłużyła "Gazecie Wyborczej" do eksplikowania tezy o seryjnym mordowaniu przez Polaków swoich żydowskich sąsiadów w realiach wojennych. W trakcie śledztwa prowadzonego przez białostocką prokuraturę IPN w roku 2009, które dotyczyło zbrodni niemieckiej popełnionej na ośmiu osobach w miejscowości Świdry - Awissa (gmina Szczuczyn), natrafiono na ślad jej organizatora Mieczysława K., agenta gestapo, który podczas wojny zadenuncjował wielu Polaków. Przy okazji tego śledztwa na podstawie badanych dokumentów prokuratorzy powzięli podejrzenie, że Mieczysław K. ps. "Gienek" mógł jako agent gestapo, jeszcze przed wojną niemiecko-sowiecką, przygotowywać pogromy w 1941 r. w kilku miejscowościach w okolicach Szczuczyna i Łomży. Prokuratura białostockiego IPN od tamtej pory sprawdza wątek udziału w nich agenta "Gienka".
Według ustaleń prokuratorów IPN, Mieczysław K. podczas wojny, w roku 1940, dopuścił się nadużyć finansowych i z tego powodu uciekł do niemieckiej strefy okupacyjnej. Gestapo zwerbowało go 30 października 1940 r. do współpracy z niemieckim wywiadem. Nadano mu fałszywe nazwisko i imię Walter Krause. Instytut dysponuje oryginalnym dokumentem, potwierdzeniem jego werbunku dokonanego przez gestapo w Olsztynie. Agent do czasu wojny niemiecko-sowieckiej kilkakrotnie przekraczał granicę. Przenikał do strefy sowieckiej z zadaniem zbierania wiadomości szpiegowskich z terenów granicznych, takich jak m.in. Szczuczyn czy Wąsosz, Radziłów i Jedwabne. Są to miejsca, w których po wkroczeniu na te tereny wojsk niemieckich dochodzi do pogromów na Żydach. Do współpracy, za pieniądze, organizuje siatkę niemieckich konfidentów; głównie spośród osób, które miały do czynienia przed wojną z polskim wymiarem sprawiedliwości, czy rodzin tych, których bliscy padli ofiarą żydowskich konfidentów Sowietów, wskazujących ludzi do deportacji na Syberię. Z początkiem wojny niemiecko-sowieckiej w czerwcu 1941 r. Mieczysław K. został przeniesiony przez gestapo w jego rodzinne strony, czyli w okolice Szczuczyna. Wskazuje gestapo Polaków, również tych narodowości żydowskiej, których trzeba zlikwidować.
W późniejszych latach wojny gestapo przenosi "Gienka" na Białostocczyznę, gdzie ten, nieznany w tych stronach, wnika w struktury podziemia i wydaje jego żołnierzy. Swoją zbrodniczą działalność, sowicie opłacaną, prowadzi niemal przez całą okupację. Mieczysława K. ostatni raz widziano w roku 1944 w Bydgoszczy, kiedy ewakuował się razem z wojskami niemieckimi. Od tamtego czasu ślad po nim zaginął. Białostocki IPN wciąż bada wątek Mieczysława K. i jego udział w organizacji pogromów. Wprawdzie nie ma dowodów na to, że Mieczysław K. brał udział w mordzie dokonanym w Bzurach, ale według ustaleń prokuratorów IPN byli inni współpracownicy Niemców, werbowani przeważnie wśród Polaków z kryminalną kartoteką. Jak ustalił "Nasz Dziennik", nazwisko jednego ze sprawców zbrodni w Bzurach powtarza się w aktach sprawy dotyczącej innego pogromu dokonanego na osobach narodowości żydowskiej w lipcu 1941 r. w Szczuczynie. Czy współpracownicy Niemców uczestniczyli w organizacji i przeprowadzeniu mordu w Bzurach - to m.in. ma zamiar ustalić prokuratura IPN.
Z zeznań Stanisława Zalewskiego, jedynego oskarżonego i skazanego po wojnie w sprawie mordu w Bzurach, wynika, że niemieccy żandarmi z posterunku w Szczuczynie pytali go o zabójstwo wynajętych z getta do prac polowych 20 Polek narodowości żydowskiej. Dziwne jest, że chociaż zabójców, a jednocześnie konwojentów było co najmniej sześciu, o okoliczności zbrodni Niemcy pytali tylko jednego. Za to, że zamordowano i obrabowano "na własną rękę", żandarm raz uderzył gumową pałką Zalewskiego. Za taką samowolkę to dziwnie łagodna kara. Sama wiedza historyczna podpowiada, że gdyby tego samowolnego działania dopuściły się osoby niezwiązane z niemieckim okupantem, to najpewniej za tę samowolkę zostałyby one rozstrzelane lub wywiezione do obozu koncentracyjnego.
Białostocki oddział IPN śledztwo w sprawie mordu w Bzurach (gmina Szczuczyn, woj. podlaskie) rozpoczął dwa tygodnie temu. Określone jest ono mianem zbrodni nazistowskiej będącej nadto zbrodnią wojenną. "Miała ona polegać na dokonaniu w sierpniu 1941 roku w lesie położonym w rejonie wsi Bzury, przez obywateli polskich mieszkańców wsi Bzury, idących na rękę funkcjonariuszom niemieckiego aparatu okupacyjnego, zabójstw 20 kobiet narodowości żydowskiej" - czytamy w komunikacie zamieszczonym na stronie internetowej IPN. - Aktualnie niniejsze śledztwo jest na etapie zbierania materiału dowodowego dokumentującego tę zbrodnię - mówi Tomasz Danilecki, rzecznik białostockiego IPN. - Prokuratorzy chcą m.in. ustalić sprawców, którzy po wojnie nie byli za tę zbrodnię osądzeni, oraz personalia zamordowanych osób - dodaje. Po wojnie osądzono jedynie jednego ze sprawców. Został skazany na więzienie. Zmarł w 1957 roku. W latach 60. ubiegłego wieku sprawą zajmowała się też Okręgowa Komisja Badania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu.
Adam Białous Białystok
http://www.radiomaryja.pl/artykuly.php?id=1142724
- Zaloguj się, by odpowiadać
7 komentarzy
1. Do Pani Maryli,
Szanowna Pani Marylo,
Żona M. Boniego, towarzysza TW, Barbara Engelking,opiera się na zeznaniach z 1948 roku złożonymi przed Urzędem Bezpieczeństwa.
Czy te zeznania mogą być wiarygodne.
Właścicielami majątku w którym pracowały Żydówki byli Niemcy.
Ukłony moje najniższe
Michał Stanisław de Zieleśkiewicz
2. Szanowny Panie Michale
Czerska i okolice nie mogły darować Polakom ogólnopolskich obchodów 1 marca .
Sklecili naprędce paszkwila z obrzydliwie kłamliwym tytułem, dwa teksty, w których zawartość - NIBY na ten sam temat i w opinii tych samych osób, róznią się diametralnie.
Ale cyngle z GW mają to we krwi.
Pozdrawiam serdecznie
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
3. Do Pani Maryli,
Szanowna Pani Marylo,
Prawa strona sceny politycznej, powinna stworzyć gazetę z prawdziwego zdarzenia, gdzie będzie przysłowiowe mydło i powidło.
Scheiße, łapie frajerów, chwytliwymi tematami.
Nowa lista leków refundowanych, tyle, że te list,te można wyrzucić do kosza. Scheiße, widziałem w przychodni. Mówię lekarzowi , że w kompie ma oficjalną listę. Ten mi mówi, panie ja tego nie kupuje, przysyłają za darmo.
Podobne jest z ogłoszeniami, programami kin, teatrów, telewizji.
Ukłony moje najniższe
Michał Stanisław de Zieleśkiewicz
4. nie udało się rozdmuchać sprawy propagandowo
to walimy w IPN - tradycyjnie pocioty KPP i innej agentury boja się prokuratury IPN
http://wyborcza.pl/1,75515,11309937,Zostawmy_przeszlosc_historykom.html
Nie widzę powodu, dla którego - w przypadku tak odległych zbrodni, że o postawieniu sprawców przed sądem już nie może być mowy - musiałby je osądzać prokurator, a nie historyk.
Historycy z IPN - prof. Paweł Machcewicz (dziś dyrektor powstającego Muzeum II Wojny Światowej) i dr Krzysztof Persak (obecnie dyrektor sekretariatu prezesa IPN) - świetnie poradzili sobie z takim właśnie zadaniem w sprawie zamordowania mieszkańców Jedwabnego przez polskich sąsiadów. Sprawie, która wstrząsnęła polską opinią publiczną. Opracowany przez obu historyków i wydany przez IPN w 2002 r. ogromny, dwutomowy zbiór studiów i dokumentów o tamtej zbrodni jest lepszym i bardziej doniosłym zamknięciem tragicznej zbrodni w Jedwabnem niż dowolny akt prokuratorski. Czy nie można podobnie zrobić np. w sprawie mordu w Bzurach?
Więcej... http://wyborcza.pl/1,75515,11309937,Zostawmy_przeszlosc_historykom.html#...
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
5. Żydokomuna według Pawła Śpiewaka
http://wpankow.salon24.pl/399209,zydokomuna-wedlug-pawla-spiewaka
[..] Przegladałem książkę świadomie i wybiórczo, bo od dość dawna jestem pod ogromnym wrażeniem lektury książki amerykańskiego historyka Thymoty'ego Snydera pt. "Skrwawione ziemie. Europa między Hitlerem i Stalinem"; jak juz pisałem, polecam ją każdemu, kto szuka prawdy o stosunkach zydowsko-polskich, żydowsko-słowiańskich, żydowsko-bałtyjskich itp. oraz funkcji, jaka spełnili ludzie pochodzenia żydowskiego na wspomnianych w tytule książki ziemiach, w okresie stalinizmu, a szczegolnie w okresie "jeżowszczyzny" (od nazwiska szefa NKWD, Jeżowa), czyli Wielkiego Terroru lat 1936-1938.
Nie ma tu miejsca na przepisywanie większych fragmentów książki amerykańskiego historyka więc podam tylko dwa cytaty: "W latach 1937-1938 Polacy (na sowieckiej Ukrainie) bywali aresztowani dwunastokrotnie częściej od reszty ludności sowieckiej Ukrainy"...Ze 143 810 osób aresztowanych pod zarzutem szpiegostwa na rzecz Polski stracono 111 091". "Gdy rozpoczeły sie masowe mordy, mniej więcej jedna trzecią wyższych stanowisk w NKWD piastowali ludzie narodowosci żydowskiej. Kiedy Stalin zakończył Wielki Terror 17 listopada 1938 roku, wskaźnik ten wynosił około 20 procent. Rok poźniej zas spadł poniżej 4 procent". Rzeczywiście, kaci żydowcy zostali wytrzebieni przez katow rosyjskich i gruzińskich, pod kierownictwem Gruzina Ł.Berii. Jest też oczywiste, że wszystkiemu był winien Stalin i Jeżow, do ktorego garnęli się żydowscy ochotnicy.
O tych faktach autor "Żydokomuny" milczy, podając jedynie procent żydów w aparacie NKWD za Jeżowa. O dziwnej koincydencji tego "pospolitego ruszenia" Żydow i masowych mordów na Polakach i innych Słowianach - ani jednego akapitu.
Oczywiście, wiedza i pamięć Polaków o gorliwych zasługach naszych kohabitantów wzgledem "komuny", w latach 30-tych, była ograniczona. Ale po r. 1939 granice dwukrotnie zostały naruszone, następowały wymiany ludnosci i Polacy zdobywali wiedzę o udziale żydowskich współmieszkańców w sowieckich zbrodniach, m.in. w sowieckich łagrach.
Nie znalazłem śladow refleksji nad tymi zjawiskami i procesami w książkach Grossa czy członkow Centrum Badań nad Zagładą Żydów w IFiS PAN, pod kierunkiem małżonki Michała Boniego; bez uwzględnienia tego "transferu pamięci" nie uda się wyjaśnić postaw i działań Polaków, innych Słowian, Bałtów. Profesor (bądź co bądź) Paweł Śpiewak swoim "dziełem" doszlusował do wspomnianych autorów.
A mógł napisać dzieło o historycznych faktach i interpretacjach![..]
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
6. Zbrodnie UB
I. Szefowie syndykatu zbrodni
Domorosły historyk
Jacek Kuroń stwierdził na sesji "Marzec 1968", zorganizowanej w 1981 r. na
Uniwersytecie Warszawskim, że nie wydaje mu się ważne ilu było Żydów w UB. To,
co nie jest ważne dla Kuronia, powinno być jednak bardzo ważne dla ogółu
Polaków, dla naszej wiedzy o najnowszej historii Polski. Nie byłoby tak ważne,
gdyby Żydzi stanowili 20 czy 25 procent kadr dominujących w bezpiece, co i tak
byłoby nieproporcjonalnie dużo w porównaniu ze stosunkiem procentowym Żydów do
całej ludności Polski w tym czasie.
Było jednak bardzo
ważne w sytuacji, gdy Żydzi stanowili co najmniej 90 procent kadr kierowniczych
w stalinowskiej bezpiece, tych, którzy faktycznie nią rządzili: od Bermana i
Romkowskiego do Brystygierowej i Fejgina. Najsprytniejszy nawet "Europejczyk" -
manipulator z "Gazety Wyborczej" czy "Polityki" nie może zaprzeczyć temu
podstawowemu faktowi, że niemal wszyscy faktyczni dyrygenci terroru ubeckiego w
Polsce byli Żydami z pochodzenia. Zaprzeczanie temu byłoby czymś groteskowym.
Aby zrozumieć, jak
absurdalne i nie mające niczego wspólnego z obiektywną prawdą historyczną są
wszelkie próby wybielania roli Żydów w UB, wystarczy po prostu przyjrzeć się
dokładnie czołowym postaciom dominującym w stalinowskim Ministerstwie
Bezpieczeństwa Publicznego, czyli faktycznym syndykatem zbrodni w ówczesnej
Polsce. Okaże się wówczas, że wszyscy czołowi prominenci MBP (poza jednym
ministrem-figurantem Stanisławem Radkiewiczem) byli komunistami pochodzenia
żydowskiego. A działo się tak nieprzypadkowo, lecz zgodnie ze stałą zasadą
Stalina: dziel i rządź, wykorzystującą ludzi z mniejszości narodowych z Rosji i
różnych krajów ujarzmionych przez ZSRR do tym lepszego podporządkowywania
narodów w nich zamieszkujących, niszczenia ich uczuć narodowych i religii, które
wyznawali. Do tego zaś najlepiej nadawali się ludzie jak najdalsi od patriotyzmu
polskiego, węgierskiego, rumuńskiego, czeskiego czy litewskiego, a także od
religii chrześcijańskiej, a więc komuniści żydowscy. Fakty są uparte. Nikt w
oparciu o nie nie może podważyć stwierdzeń, że właśnie opisana przeze mnie niżej
grupa ludzi była najbardziej odpowiedzialna za konsekwentne terroryzowanie
Narodu najkrwawszymi sowieckimi metodami. A byli to (poza jednym Radkiewiczem)
wyłącznie ludzie narodowości żydowskiej.
Warto przypomnieć
tu dość znamienną opinię prof. Andrzeja Paczkowskiego na temat hierarchii
ważności dyrektorów Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego w dobie stalinizmu.
Prof. Paczkowski stwierdził na łamach "Gazety Wyborczej" z l lutego 1996 r., iż
poza ścisłym kierownictwem MBP, czyli wiceministrami i ministrami najbardziej
aktywni byli: Luna Brystygierowa, dyrektor Departamentu V, Józef
Czaplicki, dyrektor Departamentu III i oczywiście Anatol Fejgin,
dyrektor Departamentu X. W ten sposób szczególną rolę dyrektorów-Żydów w
bezpiece potwierdził, choć nie mówiąc o ich pochodzeniu także prof. Paczkowski,
związany ze środowiskiem "Gazety Wyborczej" i nader skłonny do wybielania roli
Żydów w antypolskich zbrodniach.
Spis treści
Berman
Decydujące
znaczenie dla sytuacji w stalinowskim Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego
miał fakt, że głównym i niekontrolowanym przez nikogo w Polsce nadzorcą bezpieki
w Biurze Politycznym KC PPR, a później Biurze Politycznym KC PZPR był żydowski
komunista Jakub Berman, niezwykle dynamiczny i bardzo inteligentny
"morderca zza biurka". To on był też faktycznie osobą Numer Jeden w
komunistycznym establishmencie w Polsce, "szarą eminencją" ówczesnej władzy,
spychając w cień dużo mniej inteligentnego i bezbarwnego Bieruta. A przede
wszystkim posiadając dużo lepsze od niego kontakty na Kremlu. W odróżnieniu od
rządzącego Węgrami krwawego Żyda Matyasa Rakosiego Berman nie pchał się
jednak na czołowe stanowisko w Polsce. Jak później wyznał w rozmowie z Teresą
Torańską (por. jej książkę "Oni"): Zdawałem sobie jednak sprawę, że
najwyższych stanowisk jako Żyd objąć albo nie powinienem, albo nie mógłbym
(...). Faktyczne posiadanie władzy nie musi wcale iść z eksponowaniem własnej
osoby. Zależało mi, żeby wnieść swój wkład, wycisnąć piętno na tym
skomplikowanym tworze władzy, jaki się kształtował, ale bez eksponowania się.
Wymagało to naturalnie pewnej zręczności. Wycisnął rzeczywiście straszne
piętno na wszystkim, czym kierował, będąc głównym dysponentem krwawych
bezpieczniackich rozpraw z Narodem.
Dysponując
potężnymi dźwigniami władzy był od początku bezwzględnym rzecznikiem stosowania
polityki "twardej ręki"". Już jesienią 1945 r. mówił: Należy utrzymać silną
rękę nie tylko na zewnątrz, ale i wewnątrz w stosunku do administracji, członków
partii itp. (...). Twarda ręka w bezpieczeństwie może wiele pomóc.
Inspirował maksymalne stosowanie przemocy wobec PSL-owskiej opozycji, bez
przebierania w środkach. W wystąpieniu na posiedzeniu Biura Politycznego KC PPR
bezpośrednio po skrajnym zafałszowaniu przez komunistów wyborów ze stycznia 1947
r. mówił: Zmobilizowałem wszystkie siły nacisku moralnego i fizycznego (...).
Gdyby świat dowiedział się o prawdziwych wynikach wyborów na całym obszarze
Polski, przypuszczono by na nas atak. Berman ponosi zdecydowanie największą
odpowiedzialność za krwawy terror doby stalinizmu w Polsce, który nadzorował
przez "swoich" ludzi w bezpieczniackim syndykacie zbrodni: głównie R.
Romkowskiego, J. Różańskiego i A. Fejgina. Koordynował przygotowania setek
procesów politycznych, prześladowania kilkusettysięcznej rzeszy członków Armii
Krajowej, Batalionów Chłopskich i Narodowych Sił Zbrojnych oraz bezwzględną,
systematyczną walkę z Kościołem. Dyrektorom departamentów w MBP wielokrotnie
zarzucał, że nie doceniają "roli kleru w dywersji przeciw naszej Partii".
W przemówieniu na
radzie partyjnej w marcu 1949 r. akcentował, że centralnym zagadnieniem jest
rozwój agentury bezpieczeństwa, którą trzeba rozbudowywać z całym uporem.
Zdecydowanie zwalczał jakiekolwiek próby uwzględnienia narodowej specyfiki w
polityce PPR, szczególnie ostro przeciwstawiając się tego typu przejawom w
działalności Władysława Gomułki. Należał do głównych rzeczników rozprawy
z gomułkowszczyzną, atakując ją jako niebezpieczne "odchylenie
prawicowo-nacjonalistyczne". Po sfabrykowanym procesie byłego komunistycznego
ministra spraw wewnętrznych Laszló Rajka i straceniu go jako rzekomego
"agenta Tito", wystąpił na naradzie w KC PZPR solidaryzując się z katami Rajka i
zapowiadając szukanie "polskich Rajków". Prowadził konsekwentną politykę
sowietyzacji i rusyfikacji polskiej kultury, dążąc do wytrzebienia polskiego
narodowo-katolickiego sposobu myślenia. Ze względu na równoczesne łączenie przez
Bermana nadzoru nad bezpieczeństwem i kulturą popularne stało się złośliwe
powiedzenie, że odtąd w malarstwie dopuszczone będą wyłącznie trzy kierunki:
"fornalizm, ubizm i
represjonizm".
Realizując za
parawanem systemu komunistycznego skrajnie szowinistyczną politykę żydowską i
tępiąc najlepszych polskich patriotów, nie zważał na konkretne zasługi
represjonowanych w akcji ratowania Żydów. Bardzo wymowny pod tym względem był
taki oto dialog T. Torańskiej z Bermanem:
Torańska: - A
zamykanie? Na przełomie 1948/1949 aresztowaliście członków AK-owskiej Rady
Pomocy Żydom "Zegota".
Berman: - No
tak, objęło się szeroką gamą wszystkie organizacje związane z AK.
Torańska: -
Proszę pana! UB, w którym wszyscy lub prawie wszyscy dyrektorzy byli
Żydami, aresztuje Polaków za to, że w czasie okupacji ratowali Żydów, a pan
twierdzi, że Polacy są antysemitami, nieładnie.
Berman: - Źle
się stało. Na pewno źle się stało (T. Torańska "Oni", wyd. podziemne
"Przedświt", Warszawa 1985, s. 237).
Usunięty w maju
1956 r. z kierownictwa partii i rządu, ostatecznie uniknął jakiejkolwiek kary
(poza usunięciem go w maju 1957 r. ze składu KC i partii). Przez wiele lat
spokojnie pracował jako recenzent-konsultant w redakcji historycznej partyjnego
wydawnictwa "Książka i Wiedza". Co więcej, ten największy zbrodniarz PRL-owski
za rządów gen. Jaruzelskiego w grudniu 1983 r. został odznaczony w Sejmie
Medalem Krajowej Rady Narodowej.
Nawet po
dziesięcioleciach Berman, krwawy morderca zza biurka, nie odczuwał żadnych
wyrzutów sumienia za zbrodnie popełnione (na Polakach - wtr. WK) przez Żydów.
Przeciwnie, dalej ich oskarżał... o antysemityzm. Z jakże celną ironią opisał tę
postawę Bermana (na tle prowadzonej z nim rozmowy przez T. Torańska) żydowski
dziennikarz z USA John Sack w książce "Oko za oko" (op.cit., s. 237):
Potem Jakub
został wylany z pracy, wyrzucony z partii i usunięty z Wielkiej Encyklopedii -
tę serię nieszczęść Berman, ubrany w stary, szary sweter, sącząc herbatę i z
wdziękiem obierając pomarańczę z Izraela, przypisał w czasie pogawędki, którą
odbył w '1983 r. z należącą do "Solidarności" polską pisarką, polskiemu
antysemityzmowi.
-
...społeczeństwo polskie - powiedział Jakub, sącząc herbatę i obierając
wychudłymi palcami pomarańczę - "jest w swojej konsystencji bardzo
antysemickie".
- Pan to mówi?
Pan? - obruszyła się kobieta z "Solidarności".
- Bo taka jest,
niestety, prawda. Moją córkę wielokrotnie przezywano w szkole śledziarą.
- I nie
rozumie... - mówiła pisarka, która całymi godzinami musiała przypominać mu, jak
Urząd torturował Polaków, jak wyrywał im paznokcie, wycinał języki, wypalał
oczy, nie mówiąc iuż o tym, jak ich zabijał, po czym słuchała, jak Jakub z
uporem powtarza, że "Rewolucja to rewolucja". - I nie rozumie pan dlaczego?
- Nie... -
odpowiedział Jakub.
Spis treści
Różański
Zasłużoną sławę
najokrutniejszego kata bezpieki zyskał sobie dyrektor Departamentu Śledczego w
Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego Józef Różański (Goldberg).
Według raportu tzw. komisji Nowaka, powołanej na VIII Plenum KC PZPR w
1957 r. właśnie Różański szczególnie wyróżnił się we wprowadzaniu metod
znęcania się nad oskarżonymi przez bezpośredni przykład i udział w znęcaniu się.
Od byłego oficera AK Kazimierza Moczarskiego, który był jedną z ofiar
"piekielnego śledztwa" prowadzonego pod nadzorem Różańskiego wiemy, jakie były
metody katowania więźniów przesłuchiwanych w MBP. Spośród czterdziestu
dziewięciu rodzajów maltretacji i tortur, którym go poddawano, Moczarski
wymienił m.in.:
1) bicie pałką
gumową specjalnie uczulonych miejsc ciała (np. nasady nosa, podbródka i
gruczołów śluzowych, wystających części łopatek itp.);
2) bicie batem,
obciągniętym w tzw. lepką gumę, wierzchniej części nagich stóp - szczególnie
bolesna operacja torturowa;
3) bicie pałką
gumową w pięty (seria po 10 uderzeń na piętę - kilka razy dziennie);
4) wyrywanie
włosów ze skroni i karku (tzw. podskubywanie gęsi), z brody, z piersi oraz z
krocza i narządów płciowych;
5) miażdżenie
palców między trzema ołówkami (wskutek tego "zabiegu" dwukrotnie zeszło mi sześć
paznokci);
6) przypalanie
rozżarzonym papierosem okolicy ust i oczu;
7) przypalanie
płomieniem palców obu dłoni;
8) zmuszanie do
niespania przez okres 7-9 dni, drogą "budzenia" więźnia, który stał w mroźnej
celi, uderzeniami w twarz, zadawanymi przez dozorującego urzędnika byłego MBP;
metoda ta, nazywana przez oficerów śledczych "plażą" lub "Zakopanem", wywołuje
półobląkanczy stan u więźnia i wywiera zaburzenia psychiczne, powodujące
widzenia barwne i dźwiękowe, zbliżone do odczuwanych po spożyciu peyotlu lub
meskaliny (cyt. za: K. Moczarski "Piekielne śledztwo", "Odrodzenie", 21 stycznia
1989 r.).
Wyrafinowane
osobiste katowanie przesłuchiwanych stało się dla Różańskiego (Goldberga)
prawdziwą rutyną. Leon Wudzki powiedział w słynnym, oskarżycielskim
wystąpieniu na VIII Plenum KC w październiku 1956 r., iż (...) całe miasto
wiedziało, że Różański zdziera ludziom paznokcie osobiście z rak (...).
Różański upodobał sobie m.in. zwyczaj gaszenia papierosa na wierzchu dłoni osoby
przesłuchiwanej w czasie śledztwa. Z wykształcenia był prawnikiem. Była
łączniczka AK Maria Hatowska, którą przesłuchiwano w 1946 r. w MBP
na Koszykowej w gabinecie Różańskiego, padła ofiarą sadystycznych katowań. Gdy
odmówiła ujawnienia swych znajomych z AK, Różański kopnął ja tak silnie, że
przewróciła się z krzesłem. Kiedy się podniosła, kopał ja w brzuch.
Zemdlała (według K. Bogomilska "Rozpoznałabym go nawet w piekle", "Gazeta
Polska" z 3 listopada 1994 r.). Tomasz Grotowicz w "Naszej Polsce" z 8
lipca 1998 r. przypomniał fragment zeznania z 1957 r. dotyczący torturowania na
rozkaz Różańskiego jednej z polskich patriotek: (...) została ukarana przez
pułkownika Różańskiego stójką, która trwała 16 dni. Stójka polegała na tym, ze
przez cały dzień i noc nie wolno było się opierać ani usiąść, natomiast na noc
zabierali ją do pustej celi i stawiali na betonowej podłodze boso tylko w
bieliźnie, przy otwartym oknie, bez względu na porę dnia. Niejednokrotnie, gdy
więzień zasypiał, polewano go wodą (...).
Zbiegły na Zachód
inny żydowski komunista-oprawca w MBP Józef Światło (Fleichfarb) mówił w swych
"rewelacjach" dla Radia Wolna Europa o specjalnym raporcie złożonym po
uwolnieniu do Centralnej Komisji Kontroli Partyjnej przez dwie członkinie PZPR
więzione przez Różańskiego: Eugenię Piwińską i Halinę Siedlik. Według
Światło obie opisywały, jak Różański bił je w śledztwie, wyzywał
obrzydliwymi wyrazami, wybijał zęby, pluł i kopał. W raporcie tym
oskarżyły go, że jest zboczeńcem i sadysta. Jedną z ulubionych metod
"przekonywania" więźniów przez Różańskiego było dawanie im do zrozumienia, że
jest panem ich życia i śmierci. Kazimierz Moczarski np. opisał w czasie
swego procesu rehabilitacyjnego w 1956 r., iż: Różański podkreślał, że los
mój zależy całkowicie od władz śledczych - i jak mówił - sąd jest w ich
rękach i jeśli władze te postawią krzyżyk, to sąd musi dać krzyżyk. Pod słowem
krzyżyk, jak wynikało z rozmowy, Różański rozumiał karę śmierci.
Różański był
odpowiedzialny za działanie tajnej grupy ubeckich morderców, którzy na jego
polecenie potajemnie mordowali w lesie wybranych aresztowanych żołnierzy AK i
porywanych z ulicy ludzi. Tak zamordowano m.in. formalnie zwolnionego z aresztu
byłego kapelana 27. dywizji AK księdza Antoniego Dąbrowskiego. Jedną z
ofiar skrytobójczego mordu stał się były naczelnik więzienia w Rawiczu (do
września 1939 r.) Zygmunt Grabowski. Po wybuchu wojny otworzył on
więzienie i wypuścił na wolność licznych komunistów, w tym późniejszych
czołowych zarządców MBP: Radkiewicza, Romkowskiego i Różańskiego. Córka
Grabowskiego, Barbara Stypułkowska-Rasteńska podejrzewała, że jej ojca
zamordowano, bo coś wiedział kompromitującego o więzionych u niego w Rawiczu
byłych więźniach komunistach: Radkiewiczu,
Różańskim i
Romkowskim (według tekstu J. Morawskiego w "Życiu" z 11 października 1995
r.). Wśród skrytobójczo zamordowanych po wywiezieniu z więzienia do lasu był
m.in. były pułkownik AK Aleksander Bieniecki, na którym bezpiece nie
udało się wymusić oczekiwanych zeznań oraz jego żona.
Usunięty w marcu
1954 r. z resortu MBP Różański został najpierw jednym z dyrektorów w Polskim
Radiu, a później naczelnym dyrektorem Państwowego Instytutu Wydawniczego.
Aresztowany 8 listopada 1954 r. został początkowo skazany na 5 lat więzienia,
później po rewizji nadzwyczajnej w jego sprawie na 15 lat pozbawienia wolności
(11 listopada 1957 r.). Już 8 października 1964 r. wyszedł jednak na wolność
wraz z paru innymi byłymi oprawcami, skazanymi za stosowanie niedozwolonych
metod przy przesłuchiwaniu więźniów.
Spis treści
Światło
Inny osławiony kat
Polaków Józef Światło (Fleichfarb) wicedyrektor Departamentu X
(Śledczego) MBP szybkie przyspieszenie kariery zawdzięczał głównie rozpoczętej
już w 1944 r. gorliwej współpracy z NKWD. W marcu 1945 r. dał szczególnie
wymowny dowód oddania swym stalinowskim mocodawcom, walnie przyczyniając się do
rozpracowania i porwania 16 przywódców Polski Podziemnej z wicepremierem Rządu
RP w Londynie Jankowskim i ostatnim dowódcą AK, generałem Okulickim
na czele. Światło odegrał też wielką rolę w dokonywanych we współpracy z
oddziałami NKWD aresztowaniach "elementów reakcyjnych" (czytaj: żołnierzy AK i
BCh) z Białostocczyzny. Wywożono ich potem całymi eszelonami W latach 1945-1948
był kolejno zastępcą szefa Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w
Warszawie, Olsztynie i Krakowie. Osobiście aresztował licznych (żołnierzy - wtr.
WK) Polski Podziemnej i wielu z nich osobiście torturował. Szczególnie okrutnie
zachowywał się podczas przesłuchań działaczy dawnego Stronnictwa Narodowego.
Mówił: Teraz popamiętacie, co to jest antysemityzm. Znany był fakt, że
jeden z przesłuchiwanych przez Światło i towarzyszy, polany zimną wodą po
omdleniu z bólu, wracając do przytomności powiedział: antysemityzm nigdy u
nas nie prowadził do tortur, jak wasz antypolonizm (według C. Leopold, K.
Lechicki "Więźniowie polityczni w Polsce w latach 1945-1956", wyd. podziemne,
Gdańsk 1981, s. 15).
Nadzorował tajne
więzienie w Miedzeszynie, gdzie do metod wydobywania zeznań należało m.in.
klęczenie na podłodze z cegieł z podniesionymi do góry rękami przez pięć godzin,
przepędzanie nago korytarzami z jednoczesnym chłostaniem stalowymi prętami,
bicie pałką splecioną ze stalowych drutów (T. Grotowicz "Józef Światło", "Nasza
Polska" z 22 lipca 1998 r.). Światło, cieszący się szczególnym zaufaniem władz
sowieckich, był wykorzystywany do specjalnych zadań typu aresztowań podejrzanych
komunistycznych prominentów. To on osobiście aresztował Władysława Gomułkę,
jego żonę Zofię, gen. Mariana Spychalskiego i Zenona Kliszkę oraz
przygotowywał proces Gomułki. Od l marca 1950 r. był wicedyrektorem X
Departamentu MBP. Była uczestniczka walk AK Anna Rószkiewicz-Litwinowiczowa,
więziona w więzieniu mokotowskim pisała, iż osławiony płk Światło, Izaak
Fleichfarb, "krwawy Żyd" - jak go nazwano na Mokotowie - osobiście katował
więźniów (A. Rószkiewicz-Litwinowiczowa "Trudne decyzje". Warszawa 1991). Po
rozstrzelaniu jego sowieckich mocodawców: Berii, Merkułowa i Dekanosowa,
Światło w grudniu 1953 r. zbiegł do Berlina Zachodniego, ujawniając później
tajniki UB w serii rozlicznych audycji w Radiu Wolna Europa pt. "Za kulisami
bezpieki i partii".
Spis treści
"Krwawa Luna"
Do najkrwawszych i
zarazem najbardziej wpływowych dyrektorów Departamentu w Ministerstwie
Bezpieczeństwa Publicznego należała dyrektor V Departamentu Julia Brystygier.
Oto jak ją charakteryzował były towarzysz w bezprawiu Józef Światło w audycji na
falach RWE:
(...) Swą
karierę rozpoczęła we Lwowie z chwilą wkroczenia armii sowieckiej w 1939 r. Jako
była żona dr. Natana Brystygiera, lwowskiego przedwojennego działacza
syjonistycznego, Luna miała wszystkie potrzebne kontakty i znajomości.
Natychmiast po wkroczeniu wojsk bolszewickich do Lwowa w 1939 r. Brystygierowa
zaczęła tak ordynarnie donosić i sypać, że naraziła sobie nawet wielu towarzyszy
partyjnych, bo data im się we znaki. Z tego okresu datuje się ostra wałka między
nią a płk. Różańskim, obecnym dyrektorem departamentu śledczego bezpieki.
W tym czasie ona, Różański i zmarły niedawno Jerzy Borejsza, brat
Różańskiego, donosili do NKWD na wyścigi. Rywalizacja między nimi w tej
dziedzinie była bardzo zacięta. Aby ja wygrać, Luna Brystygierowa, zgodnie z
moralnością tow. Bieruta, napisała raport do NKWD, że Różański pochodzi z
syjonistycznej rodziny. Rzeczywiście, ojciec jego, dr Goldberg, był przed wojną
redaktorem Hajntu w Warszawie. Różański znał ten raport i pamiętam, jak skarżył
się mnie: "pomyślcie towarzyszu, że ta... napisała raport na mnie. Ale tow. Luna
zapomina, że ja mam dłuższa karierę w NKWD niż ona". Różański ma istotnie długą
karierę w NKWD i dzięki temu trwa na swoim stanowisku.
Po wkroczeniu
wojsk sowieckich do Lwowa Brystygierowa prowadziła swą działalność donosicielską
w ten sposób, że zorganizowała tak zwany Komitet Więźniów Politycznych. Przy
pomocy tego Komitetu NKWD wyłapywało wszystkich odchyleńcow partyjnych i w ten
sposób Brystygierowa dała się we znaki swoim towarzyszom. Ale dziś ma w centrali
bezpieki mocną pozycję. Nazywa się ja piątym wiceministrem bezpieczeństwa.
Przyczyna jest bardzo prosta: w swej bogatej karierze Brystygierowa była w Rosji
przez dłuższy czas równocześnie kochanką Bemiana, Minca i Szyra. Dwaj
pierwsi zwłaszcza mają w związku z tym wobec niej poważne zobowiązania. I dzięki
temu, jak Brystygierowa, chce coś przeprowadzić, nawet przeciw Radkiewiczowi czy
Romkowskiemu w bezpiece, to wszystko może zrobić. Ileż to razy Radkiewicz nie
zdążył jeszcze zreferować jakiejś sprawy Bierutowi, a już Bierut czy Berman
dzwonili do niego z zapytaniem: "słuchaj no, jest u ciebie taka a taka sprawa,
dlaczego nam o tym nic nie mówisz?". Radkiewicz nie zdołał im jeszcze
zreferować, a oni już wiedzieli, bo oczywiście Brystygierowa referuje im
wszystko nocami (por. Z. Błażyński "Mówi Józef Światło. Za kulisami
bezpieki i partii 1950-1955", Londyn 1986, s. 64-65).
Brystygierowa była
w latach 1945-1950 p.o. dyrektora Departamentu V (Społeczno-Politycznego)
Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego, a od stycznia 1950 r. do lipca 1954 r.
dyrektorem tego Departamentu. "Wsławiła się" jako fanatyczna nadzorczyni walki z
Kościołem i religią katolicką. To ona już w październiku 1947 r. zalecała
"systematyczne rozpracowywanie instytucji Kościoła w terenie", akcentując m.in.:
Należy zerwać z rozpowszechnionym poglądem, że "klasztoru nie da się
rozpracować". (...) Kierunek dojścia: żebracy, dostawcy klasztorni itp.".
Brystygierowa zachęcała również do "systematycznego rozpracowywania katechetów
szkolnych" i "przeciwdziałania rozszerzaniu się prasy katolickiej". Jak
podkreślał Leszek Żebrowski w "Encyklopedii białych plam" (t. 2, s. 193-194):
Wynikiem pracy kierowanego przez nią (Brystygierową - J.R.N.)
Departamentu było aresztowanie m.in. ok. 900 księży katolickich, kilku biskupów
oraz "internowanie" Prymasa Polski kardynała Stefana Wyszyńskiego, unicestwione
zostały liczne organizacje katolickie, w tym charytatywne (Caritas). (...)
Jeszcze w październiku 1955 r. na odprawie kierownictwa bezpieki Brystygierowa
wezwała do likwidacji zakonów.
Brystygierowa
odznaczała się szczególną gorliwością w zwalczaniu polskiej inteligencji
patriotycznej. Znamienny był typ instrukcji udzielanych przez nią na
szkoleniowych odprawach dla funkcjonariuszy. "Wyjaśniała" im, że w istocie
cała polska inteligencja jest przeciwna systemowi komunistycznemu i właściwie
nie ma szans na jej reedukację. Pozostaje więc jej zlikwidowanie. Ponieważ
jednak nie można zrobić błędu, jaki uczyniono w Rosji po rewolucji 1917 r.,
eksterminując inteligencję i w ten sposób opóźniając rozwój gospodarczy kraju,
należy wytworzyć taki system nacisków i terroru, aby przedstawiciele
inteligencji nie ważyli się być czynni politycznie. Przydatne maja być tylko ich
umiejętności (Czesław Leopold, Krzysztof Lechicki "Więźniowie polityczni w
Polsce 1945-1956", Wydawnictwo Młoda Polska, Gdańsk 1981, s. 20).
Brystygierowa
odgrywała wielką rolę również w działaniach zmierzających do skrytobójczego
mordowania szczególnie niewygodnych dla komunistów działaczy PSL-u. Jerzy
Morawski pisał w tekście "Strzały zza węgła" ("Życie" z 7 listopada 1995 r.),
iż: Departament Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego kierowany przez Lunę
Brystygierową, na co wskazuje coraz więcej faktów, typował do fizycznej
likwidacji działaczy PSL (propozycję zatwierdzono na najwyższym
szczeblu).
Z powodu
bezwzględności, z jaką przesłuchiwała więźniów, nazywano ją "krwawą Luną".
Żołnierz AK i były więzień polityczny Anna Rószkiewicz-Litwinowiczowa pisała w
swych wspomnieniach, iż: Julia Brystygierowa słynęła z sadystycznych tortur
zadawanych młodym więźniom, była zdaje się zboczona na punkcie seksualnym i tu
miała pole do popisu (A. Rószkiewicz-Litwinowiczowa "Trudne decyzje.
Kontrwywiad Okręgu Warszawa AK 1933-1944. Więzienie 1949-1954", Warszawa 1991,
s. 106). W różnych relacjach powtarzają się opowieści o sadyzmie Brystygierowej,
bijącej rozebranych młodych więźniów szpicrutą po jądrach, aby wymusić
przyznanie się do winy. Tomasz Grotowicz opisał na łamach "Naszej Polski"
z 4 sierpnia 1999 r. za wspomnieniami byłego więźnia PSL-owca, jak "krwawa Luna"
znęcała się nad szefem propagandy PSL na województwo olsztyńskie
Szafarzyńskim: (...) maltretowany przez Lunę Szafarzyński stanowił widok
przerażający. Jądra miał na wysokości kolan. Brystygierowa wsadzała mu
przyrodzenie do szuflady i następnie zatrzaskiwała, a także bez opamiętania bila
więźnia. Szafarzyński wkrótce zmarł wskutek ogólnego wycieńczenia.
Nigdy nie poniosła
odpowiedzialności karnej za swe zbrodnicze "wyczyny". Po 1956 r. działała jako
"literatka", publikując dwie książki, dość miernej jakości, pod nazwiskiem Julii
Prajs.
Spis treści
Figurant
Radkiewicz
Niektórzy próbują przeciwstawić się twierdzeniom o przemożnej roli Żydów w UB
powołując się na fakt, że na czele MBP stał Polak -minister Stanisław
Radkiewicz. Dziwnie nie dodają jednak - co było w swoim czasie rzeczą
powszechnie znaną - że ten jedyny Polak na wysokim stanowisku w MBP był w swym
ministerstwie żałosnym figurantem wobec swoich żydowskich podwładnych.
Radkiewicz był ożeniony z Żydówką Rutą Teltsch (por. książkę żydowskiego autora
Johna Sacka "Oko za oko", Gliwice 1995, s. 299). Według samokrytyki zastępcy
Radkiewicza wiceministra Romana Romkowskiego (Natana Gruenspan-Kikiela):
Kierownictwo partyjne dobrze wiedziało, co sobą przedstawia Radkiewicz -
człowiek, z którym najlepiej można było rozmawiać na tematy - jeleni, saren,
dzików, polowania; człowiek, który nazajutrz najczęściej zapominał referowaną mu
sprawę operacyjną, który nigdy nie przeczytał ani jednej sprawy operacyjnej czy
śledczej (cyt. za: S. Marat, J. Snopkiewicz "Ludzie bezpieki". Warszawa
1990, s. 140). Nici wszystkich spraw w bezpiece znajdowały się więc w rękach
jego żydowskich podwładnych.
Wiedzieli oni,
podobnie jak na górze Berman, o bardzo kompromitującej tajemnicy Radkiewicza,
która ułatwiała trzymanie go w ręku. Radkiewicz po aresztowaniu przed wojną jako
sekretarz KZMP podpisał na policji tzw. lojalkę (tamże, s. 14 - z notatek
Romkowskiego).
Spis treści
Romkowski (Grunspan-Kikiel)
Roman Romkowski
(Natan Grunspan-Kikiel), syn Stanisława i Marii z domu Blajwajs, był jednym z
najbardziej bezwzględnych i wpływowych decydentów w Ministerstwie Bezpieczeństwa
Publicznego w latach 1949-1954. W czasie wojny, w latach 1941-1944 komisarz
polityczny, szef wywiadu i kontrwywiadu oraz dowódca "oddziału specjalnego" im.
Stalina na Nowogródczyźnie w stopniu majora. Od 1946 r. jako pomocnik ministra
resortu bezpieczeństwa, koordynował całą pracę resortu. Po zostaniu
wiceministrem MBP sprawował nadzór nad szczególnie ważnymi w tym resorcie
departamentami operacyjnymi, tj. I - kontrwywiadu, III - podziemia, V - partii i
organizacji, VII - wywiadu, X i śledczym. Światło w swych "rewelacjach" na
falach RWE akcentował, że Romkowskiemu bezpośrednio podlega szczególnie ważny
Departament X, w którym "zbierają się wszystkie nici terroru" i "kontrola nad
społeczeństwem w kraju" i stwierdzał, że: Romkowski odgrywa w bezpiece rolę
decydującą, w pewnym sensie ważniejszą od Radkiewicza (ówczesnego ministra
bezpieczeństwa - J.R.N.), trzęsie ministerstwem (por. Z. Błażyński "Mówi
Józef Światło. Za kulisami bezpieki i partii 1940-1955", Londyn 1985, s. 72-73).
Aresztowany w kwietniu 1956 r. został skazany na 15 lat więzienia za stosowanie
niedopuszczalnych metod presji fizycznej i moralnej, lecz go zwolniono z
odbywania kary dużo wcześniej, bo już w 1964 r.
Spis treści
Fejgin
Anatol Fejgin, syn Mojżesza i Marii z domu Kacenelenbogen, pod koniec 1945 r.
został zastępcą szefa Głównego Zarządu Informacji Wojska Polskiego, a więc
jednej z instytucji najbardziej odpowiedzialnych za terror i bezprawie. Jak
widać sprawiał tam się bardzo skutecznie, skoro w październiku 1949 r
przeniesiono go z Informacji Wojskowej na stanowisko dyrektora X Departamentu
MBP, departamentu śledczego, będącego swego rodzaju kontrwywiadem partii,
zwalczającego "wszelkie odchylenia" i walczącego z obcym wywiadem. Był
odpowiedzialny za wiele szczególnie okrutnych przesłuchań. Jego bezwzględność
dobrze ilustruje historia z marca 1946 r., gdy doszło do incydentu z żoną
skazanego na śmierć plut. Józefa Szołochowa. Jego żona podeszła do kierującego
akcją ppłk. Fejgina i zapytała go, czy zgodnie z wcześniejszą obietnicą rodziny
mogą chwilę porozmawiać ze skazanymi i przekazać im paczki żywnościowe. Na to
Fejgin uśmiechnął się cynicznie, poklepał J. Szołochowa po ramieniu i po
rosyjsku powiedział: Spokojnie, spokojnie, zobaczysz się z nim w niebie.
Wyprowadzona tym z równowagi J. Szołochowa odpowiedziała mu bez zastanowienia:
Uważaj bandyto, żebyś się tam nie znalazł jeszcze przed moim mężem (M.
Zaborski "Proces 23 - pierwszy wielki proces pokazowy w Polsce Ludowej (część
II)", "Gazeta Polska" z 9 grudnia 1993 r.). Fejgin, usłyszawszy słowa
Szołochowej, próbował natychmiast na miejscu ją zastrzelić z pistoletu. Udało
się jej jednak ukryć dzięki nagłemu ruszeniu kolumny konwoju z czołgami i
samochodami ciężarowymi, za którymi się ukryła. Fejgin wystrzelał do uciekającej
Szołochowej, próbując ją zabić, cały magazynek amunicji. Usunięty z MBP w 1954
r. i skazany w 1957 r. na 12 lat więzienia, ułaskawiony w 1964 r.
Spis treści
Mietkowski (Bobrowicki)
Mieczysław
Mietkowski (Mojżesz Bobrowicki), wiceminister MBP od 1945 do 1954 r. W
skrajnie cyniczny i bezwzględny sposób kierował rozpracowaniem sfabrykowanej
sprawy gen. Stanisława Tatara i uwięzionych wraz z nim wojskowych. Jego styl
"demaskowania wrogów" dobrze ilustrowała opowiedziana przez dyrektora
departamentu III MBP Józefa Czaplickiego wypowiedź Mietkowskiego:
Wystarczy, bym powiedział - że jeszcze nie ma wywiadu francuskiego, a po dwóch
dniach znajdzie się wywiad francuski. Jak wspominał później Czaplicki,
rzeczywiście po dwóch dniach uzyskali takie "wyjście". W maju 1955 r. Mietkowski
został zwolniony ze stanowiska, lecz ukarano go jedynie wykluczeniem z PZPR.
Brak miejsca nie
pozwala na szczegółowe omówienie działalności licznych innych Żydów-dyrektorów
departamentów w MBP czy sprawujących inne funkcje kierownicze w stalinowskim
aparacie terroru. By wymienić choćby takie osoby, jak dyrektor III Departamentu
Józef Czaplicki - nazywany Akowerem z powodu wyspecjalizowania w prześladowaniu
AK-owców, dowódca Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego Juliusz Hibner,
dyrektor Gabinetu Ministra BP, później m.in. p.o. dyrektora Departamentu III MBP
Leon Ajzen-Andrzejewski, dyrektor Departamentu IV MBP Józef Kratko,
dyrektor Departamentu II Leon Rubinsztejn, dyrektor Departamentu
Organizacji i Planowania MBP Michał Hakman, dyrektor Centralnych Konsumów
MBP Feliks Goldsztajn, dyrektor Centralnego Archiwum MBP Zygmunt
Okręt, dyrektor Gabinetu Ministra BP Juliusz Burgin i rozliczni inni
żydowscy dyrektorzy i naczelnicy w MBP. Dodajmy do tego rozlicznych
odpowiedzialnych za represje prokuratorów i sędziów żydowskiego pochodzenia typu
Heleny Wolińskiej, bezpośrednio odpowiedzialnej za doprowadzenie do mordu na
generale "Nilu" E. Fieldorfie, sędzi Marii Gurowskiej, która wydała na
niego wyrok śmierci, zastępcy prokuratora generalnego PRL Henryka Podlaskiego,
zastępcy szefa Najwyższego Sądu Wojskowego i szefa Zarządu Sądownictwa
Wojskowego Oskara Szyi Karlinera (doprowadził on do takiego opanowania
stanowisk w tym Zarządzie przez oficerów żydowskiego pochodzenia, że instytucję
tę złośliwie nazywano "Naczelnym Rabinatem Wojska Polskiego), szefa Głównego
Zarządu Informacji Wojska Polskiego płk. Stefana Kuhla, zwanego "krwawym
Kuhlem", prokuratora Benjamina Wajsblecha, prokuratora Pauliny Kern,
sędziego Emila Merza, płk. Józefa Feldmana, płk. Maksymiliana
Lityńskiego, płk. Mariana Frenkiela, płk. Nauma Lewandowskiego,
prokuratorów w Prokuraturze Generalnej:
Benedykta
Jodelisa, Paulinę Kern, płk. Feliksa Aspisa, płk. Eugeniusza
Landsbergisa, sędziego Adama (powinno być Stefana wtr. WK)
Michnika, etc. etc. Dość przypomnieć, że tylko w 1968 r. wyjechało około
1000 osób z dawnego aparatu władzy, skompromitowanych udziałem w służbach
specjalnych, UB, etc. (według informacji podanej w audycji telewizyjnej 12 marca
1993 r. przez wybitnego badacza nowszej historii płk. Jerzego Poksińskiego).
A przypomnijmy, że część żydowskich ubeków, najbardziej skompromitowanych
działaniami w aparacie terroru, opuściła Polskę już w pierwszych latach po 1956
r.
Spis treści
Teoretycy bezprawia
W torowaniu gruntu
dla rządów terroru szczególną rolę odgrywali prawnicy, teoretycy bezprawia.
Dominującą rolę wśród nich odgrywali żydowscy komuniści na czele z wiceministrem
sprawiedliwości Leonem Chajnem, który faktycznie niczym nie licząc się z
ministremfigurantem H. Swiątkowskim, trząsł całym resortem. Jak wspominał
Wacław Barcikowski we wspomnieniach z owych lat pt. "W kręgu prawa i
polityki" (Katowice 1988, s. 142): (...) faktycznym kierownikiem Ministerstwa
Sprawiedliwości był Leon Chajn. Chajn, który samowolnie podporządkował sobie
sądy i prokuratury, ponosi ogromną odpowiedzialność za dyktowanie bezwzględnych
wyroków w sfabrykowanych procesach. Nader typowe pod tym względem były jego
kategoryczne stwierdzenia w broszurce wydanej w 1947 r., iż: Są jeszcze
prokuratorzy, którzy zdradzają zbytek gorliwości formalnej przy przetrzymywaniu
zbirów z NSZ. Najwyższy czas skończyć z tym marazmem i dobrym sercem w
stosunku do bratobójców! (L. Chajn "Trzy lata demokratyzacji prawa i
wymiaru sprawiedliwości". Warszawa 1947, s. 76-77).
Aby przerwać
"niepotrzebne" liczenie się ze zbędnymi formalnościami (czytaj: regułami prawa)
Chajn wzywał do przyspieszonych czystek. Już w kwietniu 1946 r. podczas dyskusji
w KRN gromko piętnował to, że w polskim sądownictwie jest zbyt wiele starych
kadr sędziowskich i prokuratorskich, akcentując: Chcielibyśmy (...)
wprowadzić do sądownictwa nowy strumień krwi społecznej. I wprowadzono
rzeczywiście całą masę nowych sędziów "dokształconych" w przyspieszonym trybie,
którzy bez skrupułów wydawali krwiożercze wyroki zgodnie z życzeniami
zwierzchników. W latach 1946-1952 prawie 440 nowych sędziów dołączyło do wymiaru
sprawiedliwości po ukończeniu piętnastomiesięcznych kursów sędziowskich. Jeszcze
w 1969 r. 100 sędziów posiadało jedynie wykształcenie średnie.
Przyspieszonym
awansom młodych adeptów prawa pochodzenia żydowskiego na sędziów i prokuratorów
w pierwszych latach powojennych sprzyjały wolne stanowiska w aparacie
sprawiedliwości, po aresztowaniach i wywózkach w głąb ZSRR w pierwszych
miesiącach 1945 r., wielu nie budzących sowieckiego zaufania Polaków - sędziów i
prokuratorów. Sprawa ta ciągle jest za mało znana. Na miejsca "opróżnione" przez
uwięzionych wchodzili nowi towarzysze, chcący jak najgorliwiej wprowadzać idee
sowieckiego sądownictwa i wzorzec rozpraw z wrogami ludu, zgodny z koncepcjami
stalinowskiego oberprokuratora Andrieja Wyszyńskiego.
Jaskrawym
przykładem takiego "prawnika" z awansu był Marian Muszkat, pułkownik WP
żydowskiego pochodzenia (wyemigrował do Izraela w 1968 r.). Stefan Korboński
opisał w swej znakomitej książce "W imieniu Kremla" (Paryż 1956, s. 181)
wystąpienie Muszkata na walnym zgromadzeniu Zrzeszenia Prawników Demokratów.
Muszkat stwierdził tam, że sąd winien zrozumieć, że do każdego przepisu należy
stosować marksistowską wykładnię, według której dobro demokracji ludowej jest
naczelnym nakazem i jeśli pewien przepis temu warunkowi nie odpowiada, to nie
może być stosowany. Muszkat zażądał wyposażenia prokuratury w nadzwyczajne
uprawnienia w nowej rewolucyjnej sytuacji. Według Korbońskiego w myśl koncepcji
Muszkata prokuratorzy mieli zostać panami życia i śmierci każdego człowieka.
Adwokat zaś winien zapomnieć o przedwojennej zasadzie, że jego zadaniem jest
obrona oskarżonego przed karą. W ludowym wymiarze sprawiedliwości miał on teraz
stać się - obok sądu i prokuratury - trzecim organem, którego zadaniem jest
wykrycie przestępcy, choćby był nim jego własny klient. Adwokat miał się stać
pomocniczym funkcjonariuszem policji śledczej (por. S. Korboński, op.cit, s.
181).
Inny żydowski
teoretyk prawa - płk Leo Hochberg "wsławił się" jako twórca prawa, według
którego szeptaną propagandę uznano za zbrodnię stanu. Godne przypomnienia są
również haniebne "innowacje" prawne wyszłe spod pióra Leona Schaffa,
młodszego brata znanego stalinowskiego inkwizytora nauki polskiej filozofa Adama
Schaffa. Leon Schaff wystąpił z szeroką wykładnią terroru wobec wszystkich
warstw i klas uznanych za niechętne wobec komunistycznego reżimu. W wydanym w
1950 r. podręczniku "Polityczne założenia wymiaru sprawiedliwości w Polsce
Ludowej" L. Schaff postulował "pozbawienie tych klas praw obywatelskich" i jak
najszersze zastosowanie wobec nich "metod pozasądowych". Leon Schaff był również
żarliwym zwolennikiem stosowania "procesów pokazowych" wobec "wrogów ludu",
akcentując w cytowanej już pracy z 1950 r.: Tego typu procesy, jak grup byłej
AK, NSZ, WiN, jak proces Doboszyńskiego, demaskowały istotne oblicze
polskiej reakcji. Procesy te ujawniały nikczemna rolę tych ugrupowań, wykazały
ich bezideowość polityczna, wykazały ich ścisły związek z obcym wywiadem.
Procesy te spełniały niewątpliwie doniosłą rolę w zakresie mobilizacji
społeczeństwa, wzrostu jego czujności politycznej, odizolowały reakcję od mas
ludowych.
Spis treści
Zbrodniczy triumwirat
Fakt, że Jakub
Berman był przez cały okres stalinizmu decydującym o wszystkim w bezpiece jej
nadzorcą w Biurze Politycznym KC PPR, a później PZPR, stwarzał żydowskim szefom
ubeckiego syndykatu zbrodni absolutne poczucie bezkarności. Było ono tym
większe, że wiedzieli, iż Polską w imieniu Stalina rządzi triumwirat całkowicie
zdominowany przez Żydów. W skład tego triumwiratu wchodzili Berman, Bierut
i Minc. Dwaj żydowscy członkowie triumwiratu: Berman i Minc wyraźnie dominowali
sprytem i inteligencją nad bezbarwnym Bierutem, a stopniowo wyraźnie
dokooptowali do rządzącej trójki jeszcze jednego żydowskiego "bolszewika" -
Romana Zambrowskiego. W tekście Piotra Lipińskiego w "Magazynie
Gazety Wyborczej" z 25 maja 2000 r. czytamy na ten temat m.in.: Jakub Berman
odpowiadał w "triumwiracie" za propagandę, służby bezpieczeństwa, Hilary Minc za
gospodarkę. -Bierut zdawał sobie sprawę, że otaczają go ludzie inteligentniejsi,
Berman i Minc - mówi Aleksander Kochański, historyk, kiedyś pracownik
Centralnego Archiwum KC (...). Rola figuranta Bieruta, spełniającego rolę
dekoracyjną na tle Bermana i Minca, trzymających w swych rękach kluczowe resorty
trochę przypominała rolę, jaką współcześnie odegrał marionetkowy Buzek na
tle o ileż bardziej wyrazistych w dążeniu do realizowania celów Unii Wolności
Balcerowicza i Geremka.
Ta sytuacja w
polskiej partii komunistycznej znajdowała wyraźne odbicie już od lipca 1949 r. w
raportach sowieckiego "namiestnika" w Warszawie - ambasadora Wiktora
Lebiediewa. Pisał on do ministra spraw zagranicznych ZSRR Andrieja
Wyszyńskiego: Kierownicze jądro partii stanowią Bierut, Berman, Minc. Jako
czwarty do grupy tej należy Zambrowski. Wśród nich tylko Bierut jest narodowości
polskiej (...). W polskiej partii toczy się ukryta, za to zaciekła walka o
władzę, w której Bierut jest na razie "izolowany" od pozostałych polskich
towarzyszy przez grupę działaczy wyraźnie cierpiących na żydowski nacjonalizm
(cyt. za: P. Lipiński "Bolesław Niejasny", "Magazyn Gazety Wyborczej" z 25 maja
2000 r.). Zarzucając Bermanowi, Mincowi i Zambrowskiemu izolowanie Bieruta od
kontaktów z szerszym aktywem partyjnym, Lebiediew twierdził, że działacze
polskiego kierownictwa, tacy jak: Berman, Minc i Zambrowski nie uwolnili się od
silnych przesądów nacjonalistycznych. Przypominając, że Berman rozpoczął przed
wojną działalność polityczną w żydowskiej organizacji nacjonalistycznej,
Lebiediew starał się dowieść w ten sposób, że nieprzypadkowy jest akcentowany
przez niego fakt, że w Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego wszyscy
wiceministrowie i dyrektorzy departamentów to Żydzi. Lebiediew zwracał uwagę
również na to, że Hilary Minc, jako minister przemysłu, nie miał ani jednego
zastępcy Polaka.
Wszystko to
oczywiście wynikało ze świadomej polityki Stalina, który sowietyzując Polskę,
konsekwentnie chciał oprzeć się na żydowskich komunistach jako najdogodniejszym
instrumencie w walce z polskim patriotyzmem i religią katolicką. Czynił to
zresztą jakże chętnie i w odniesieniu do innych krajów Europy Środkowej
(vide: zdominowanie Węgier przez rządy komunistów żydowskich na czele z
"krwawym Maciejem" - komunistycznym dyktatorem Matyasem Rakosim (Rothem),
rola sekretarza generalnego KP Czechosłowacji Rudolfa Slanskyego (Salzmanna),
czy krwawej Anny Pauker, dyrygującej sowietyzacją w Rumunii. Jakże
dosadnie przedstawiła tę niechlubną rolę żydowskich komunistów w stalinizacji
Europy Środkowej pisarka Maria Dąbrowska. W zapisku w swych "Dziennikach"
pod datą 30 listopada 1948 r. odnotowała uwagę o maleńkiej Europie, nad którą
zawisa straszliwy rekin rosyjski, gotowy wszystko połknąć. Żydzi odgrywają rolę
kucharzy, przyrządzających z nas wszystkich potrawę dla paszczy wieloryba (...)
(M. Dąbrowska "Dzienniki powojenne 1945-1948", Warszawa 1996, s. 339).
Spis treści
II. Żydzi z terenowych UB
Znakomity izraelski
intelektualista, prof. Israel Shahak pisał już przed laty o tym, jak
niebezpieczne stało się przybieranie na sile po 1945 roku zjawiska "ślepego,
iście stalinowskiego poparcia dla wszelkiego zła, byle tylko było ono
pochodzenia żydowskiego" (I. Shahak: "Żydowskie dzieje i religia",
Warszawa-Chicago 1997, s. 48). Niestety, konstatacja ta była bardzo prawdziwa
również w odniesieniu do jakże dużej części Żydów w Polsce, którzy uznali za
"własne" zdominowane przez komunistów żydowskich rządy w Polsce. Tylko na tym
tle można zrozumieć tak wielkie skupienie Żydów-komunistów nie tylko w
warszawskiej centrali Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego, ale również i w
rozlicznych UB terenowych.
Amerykański
dziennikarz, reporter i korespondent wojenny pochodzenia żydowskiego - John Sack
w książce "Oko za oko" (Gliwice 1995, s. 95) pisał, że Żyd z pochodzenia, major
Josef Jurkowski był szefem Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego na obszar
Śląska. Sack (op.cit, s. 279) powoływał się na informacje Pinka Mąki,
byłego sekretarza Bezpieczeństwa Publicznego na obszar Śląska, że w podległym mu
regionie liczba żydowskich oficerów bezpieczeństwa wynosiła od 150 do 225.
Według Sacka 70 do 75% oficerów bezpieczeństwa na tym terenie było Żydami
(tamże, s. 292). Sack twierdził również, że we Wrocławiu Żydami byli:
komendant milicji,
szef zajmującej się Niemcami sekcji UB, szef Korpusu Bezpieczeństwa
Wewnętrznego, pułkownik Rubinstein z Łodzi i burmistrz miasta Bolesław
Drobner (tamże, s. 227, 344). Według Sacka szefem milicji w Lublinie był
kapitan Szmul Gross, później szef milicji we Wrocławiu. W Katowicach
szefem milicji był Pink Piekanowski, w Hrubieszowie - Yechiel Grynspan,
szefem więziennictwa w Krakowie Stefan Finkel, szefem więziennictwa na
całym obszarze Dolnego Śląska Schumacher, dyrektor Wydziału Więzień i
Obozów na cały Śląsk, Chaim Studniberg (por. J. Sack: op.cit., s. 296,
333, 343-344, 359, 363). Sack, powołując się na Szmula Grossa, szefa milicji w
Lublinie do maja 1945 r. twierdził, że 80% oficerów milicji w Lublinie i 50%
tamtejszych milicjantów było Żydami (J. Sack: op.cit., s. 344).
Ciągle zbyt mało
znane są fakty ilustrujące wpływ nagromadzenia osób pochodzenia żydowskiego na
czołowych stanowiskach w kieleckim aparacie władzy na nastroje w tym mieście.
Żydami z pochodzenia byli: prezydent miasta Kielce - Tadeusz Zarecki,
szef Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego - Andrzej Kornecki
(Dawid Kornhendler), zastępca szefa Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa
Publicznego - Albert Gruenbaum, szef Sekretariatu Wojewódzkiego Urzędu
Bezpieczeństwa Publicznego - Eta Lewkowicz-Ajzenman, dowódca, szef
wydziału personalnego WUBP Kwaśniewski, dowódca oddziału wojskowego
wysłanego na pomoc Żydom na Plantach - major Konieczny (Dane za
"Antyżydowskie wydarzenia kieleckie 4 lipca 1946 roku. Dokumenty i materiały".
Kielce 1994, t. II, s. 139, 81,102,106; "Zabić Żyda. Kulisy i tajemnice pogromu
kieleckiego 1946", oprac. T. Wiącek, Kraków 1992, s. 6 i 11; K. Kąkolewski:
"Komunistyczny antysemityzm, "Gazeta Polska" 6 czerwca 1996 r.). Do komunistów
żydowskiego pochodzenia w Kielcach należeli m.in.: I sekretarz KW PPR Jan
Kalinowski i kierownik wydziału Organizacyjnego PPR Julian Lewin (wg
K. Urbański: "Kieleccy Żydzi", Kraków 1993, s. 191).
Zarówno prezydent
Kielc T. Zarecki, jak i szef Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa T. Kornecki
wywoływali powszechne oburzenie swymi nadużyciami. Zareckiego za popełnienie
szeregu nadużyć miejscowa organizacja wyrzuciła z PPR. KC przywrócił mu jednak
prawa członka partii, po czym Zarecki wyjechał do zachodniej Polski, gdzie
również popełnił szereg nadużyć (por.: "Antyżydowskie ...", op.cit., t. II, s.
139). Nie lepszy był Kornecki. Według tekstu Włodzimierza Kalickiego "Zabij
Żyda" w "Gazecie Wyborczej" z 7-8 lipca 1990:
Zwolenników PPR
irytowała z kolei wszechwładza osób pochodzenia żydowskiego. Poprzedni szef WUBP
Andrzej Kornecki, wedle doczesnych relacji wielokrotnie popełniał rozmaite
wykroczenia i nadużycia - i zawsze był ratowany przez władze zwierzchnie (...).
Milicjanci nie cierpieli UB, utożsamianego z Żydami. To wszystko
stwarzało korzystny grunt dla przygotowanej przez NKWD zbrodniczej prowokacji
kieleckiej z lipca 1946 roku (vide zachowanie milicjantów w czasie zajść
antyżydowskich).
Według raportu
Nikołaja Seliwanowskiego, głównego doradcy sowieckiego przy MBP, wysłanego do
Berii 20 października 1945 r. Żydzi stanowili 82,3% w radomskim PUBP (por.
"Komunizm. Ideologia. System. Ludzie", Warszawa 2001, s. 196, 198). W Łodzi -
według sprawozdania instruktora Wydziału Organizacyjnego KC PPR, Stanisława
Brodzińskiego, który 12-18 sierpnia 1945 roku przeprowadził inspekcję na terenie
Łodzi w organach UB Żydzi zajmowali 50% etatów (wg K. Lesiakowski:
"Mieczysław Moczar 'Mietek'. Biografia polityczna", Warszawa 1998, s. 101). Jak
pisał Lesiakowski: Powołując się na opinie lokalnych działaczy PPR,
Stanisław Brodziński utrzymywał, że właśnie Żydzi mieli zająć co lepsze
stanowiska. Utrzymywanie tego stanu - według jego opinii - mogło mieć szkodliwy
wpływ na odbiór pracy aparatu bezpieczeństwa przez społeczeństwo.
Nagromadzenie osób
żydowskiego pochodzenia w wojewódzkich UB było zauważalne w całej Polsce.
Jerzy Lech Rolski wspominał w swej relacji, przygotowanej na ogólnopolskie
sympozjum "Zbrodnie stalinowskie wobec Polski w 1990 roku", iż szefem
Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Jeleniej Górze w 1947 roku był
Żyd, zastępcą też Żyd (Baumgarten), prokuratorem również Żyd. Rolski opisywał
dość znamienną rozmowę, w czasie gdy był więziony we Wrocławiu: Spotkałem
tam porządnego Żyda, z którym się zaprzyjaźniłem do czasu, kiedy nie wyjechał do
Izraela. Wyjeżdżając powiedział, że nie chce odpowiadać za zbrodnie, jakich
Żydzi dokonują na AK-owcach. Miał dobre rozeznanie, kto pracuje w UB,
prokuraturze i informacji.
Henryk Pająk i
Stanisław Żochowski w książce "Rządy zbirów 1940-1990" (Lublin 1996, s. 141),
wymieniając najbardziej eksponowanych zbirów UB, wyliczyli między innymi
następujących wojewódzkich szefów UB żydowskiego pochodzenia: Jana Tataja
- szefa WUBP w Kielcach, Tadeusza Pasztę - szefa WUBP w Warszawie,
Józefa Mrożka - szefa WUBP w Gdańsku, Józefa Plutę - zastępcę szefa
UB w Białymstoku, Jana Olkowskiego - szefa WUBP w Krakowie, Zbigniewa
Paszkowskiego - szefa UBP na miasto Warszawę, płk Korneckiego - szefa
WUBP w Poznaniu.
Arkadiusz
Rybicki i Antoni Wręga pisali w książce "Więźniowie polityczni w
Polsce 1945-1956), wydanej między innymi w 1983 roku w Paryżu pod pseudonimami
Czesława Leopolda i Krzysztofa Lechickiego (s. 10-11), o ogromnej bezwzględności
wobec polskiej patriotycznej opozycji studenckiej, przejawianej przez
krakowskiego komendanta UBP, Żyda z pochodzenia - Jana Frey-Bieleckiego.
Po rozproszeniu z pomocą sowieckich czołgów manifestacji 3-majowych 1946 roku w
Krakowie, Bielecki zarządził obławę na pozostałych studentów. Wieczorem otoczono
domy akademickie, wszystkich studentów wyprowadzono do przygotowanych "bud"
samochodowych i wywieziono do kilku obozów zorganizowanych na peryferiach
Krakowa. Wywołało to tak wielkie oburzenie i protesty w Krakowie i innych
ośrodkach akademickich, że musiał łagodzić sytuację reżimowy premier
Osóbka-Morawski. Przybył on do Krakowa, usunął Bieleckiego z UBP (przeszedł
on do wojska) i doprowadził do zwolnienia studentów przetrzymywanych w obozach.
Uwolnieni studenci ogłosili jednak bojkot wykładów i strajk, który ogarnął także
szkoły średnie w kilku miastach.
Generalnie ciągle
za mało znane są liczne zbrodnie lokalne popełnione w różnych województwach na
polecenie i pod dowództwem miejscowych żydowskich ubeków. Typowym przykładem pod
tym względem jest sprawa zbrodni na 16 Polakach - żołnierzach AK, NSZ i innych
organizacji niepodległościowych dokonana w Siedlcach w dniach 12 i 13 kwietnia
1945 roku. 8 lutego 1990 wniosek o ściganie winnych tej zbrodni złożył do
Prokuratury Rejonowej w Siedlcach prezes Związku Sybiraków Oddział w Siedlcach
Zygmunt Goławski. W toku postępowania prokuratorskiego bezspornie
udowodniono, że mordu dokonali pracownicy Powiatowego urzędu Bezpieczeństwa
Publicznego w Siedlcach. W czasie zbrodni szefem ówczesnego UB w Siedlcach był
por. Edward Słowik, oficer narodowości żydowskiej, mający za "doradcę"
oficera NKWD - majora Timoszenko. Jak stwierdzano na okolicznościowej
karcie wydanej 3 czerwca 2001 roku z okazji odsłonięcia pamiątkowej tablicy ku
czci pomordowanych 16 polskich patriotów: W momencie zbrodni w całym ówczesnym
siedleckim UB na około 50 pracowników, około 20 było narodowości żydowskiej.
http://www.jerzyrobertnowak.com/ksiazki/zbrodnie_ub.htm
Spis treści:
I. Szefowie syndykatu
zbrodni
Berman
Różański
światło
„Krwawa Luna"
Figurant Radkiewicz
Romkowski (Grunspan-Kikiel)
Fejgin
Mietkowski (Bobrowicki)
Teoretycy bezprawia
Zbrodniczy triumwirat
II. Żydzi z terenowych UB
III. Nie rozliczone zbrodnie
Morderczynie bohatera
Morderca sądowy - Stefan Michnik
Zbrodnie Salomona Morela
Zamordowanie westerplatczyka
Kulisy śmierci prof. Grzybowskiego
IV. Kogo niszczono
Mordowanie bohaterów
Niszczenie Armii Krajowej
Niszczeni narodowcyWalka z Kościołem
V. Ubecy a ideolodzy
VI. Dawni ubecy oskarżają Polaków
Spory wokół roli Żydów w UB
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
7. Gowin dla ONET
Czy ktoś z
rządu przyszedł do pana i także w cztery oczy powiedział: Jarek, czemu
przyznajesz publiczne pieniądze na badanie dla prof. Barbary Engelking,
która uchodzi za specjalistkę od "polskiego antysemityzmu"? Mówię tu o
przyznanym przez Narodowe Centrum Nauki grancie w wysokości 500 tysięcy
złotych. Czy nie razi to pana, że z jednej strony pana rząd robi
wszystko, by walczyć z przypisywaniem Polakom sprawstwa Holokaustu, a
tymczasem publiczne pieniądze płyną do kogoś, kto robi coś zupełnie
odwrotnego?
Nie razi mnie to,
bo to są skutki jednego z elementów cywilizowanego państwa, czyli
niezależnego systemu ocen eksperckich, od których uzależnione jest
przyznawanie grantów. O książkach pani prof. Engelking słyszę krytyczne
opinie od wielu historyków. Sam czytałem jej wypowiedzi publicystyczne i
byłem niemile zaskoczony ich emocjonalnością, a nawet – nie waham się
użyć tego słowa - tendencyjnością. Jednak fundamentem wolności naukowej
jest przyznawanie grantów przez niezależnych ekspertów, czyli innych
wybitnych naukowców. Dopóki ja jestem ministrem nauki, to się nie
zmieni. A fakt, że prof. Engelking, osoba mająca tak wyraziste poglądy w
kwestii rzekomej współodpowiedzialności Polaków za Holokaust, otrzymuje
grant z instytucji podległej rządowi, jest najlepszym dowodem na to, że
wolność słowa i wolność nauki, wbrew temu, co mówią nasi krytycy, mają
się świetnie.
Jednak w pana środowisku politycznym pojawiły się wątpliwości, czy polski rząd powinien finansować z budżetu antypolonizm.
Jeszcze raz
powtórzę: jednym z fundamentów demokratycznego państwa prawa jest
wolność naukowa, a jej gwarantem jest niezależny system przyznawania
grantów. Zbyt dobrze pamiętam czasy PRL-u, by tęsknić za rozwiązaniami
polegającymi na tym, że o tym, kto dostaje granty naukowe, decydują
politycy. Z mojego punktu widzenia grant dla prof. Engelking jest ceną,
którą płacimy za coś bezcennego, czyli wolność badań naukowych.
Słuchając pana,
mam wrażenie, że nie podziela pan krytyki działalności prof. Engelking,
jaka ma miejsce po prawej stronie sceny politycznej.
Myli się pan.
Oceniam tę działalność bardzo krytycznie, ale fakt, że ministrowi nie
podoba się czyjaś działalność publicystyczna czy naukowa, nie jest
powodem do tego, aby wprowadzać model ręcznego sterowania nauką. Bolą
nas złe książki, przedstawiające polską historię w krzywym zwierciadle
niesprawiedliwych oskarżeń? To piszmy dobre książki! Publikujmy je nie
tylko po polsku, ale i w językach obcych!
Przy okazji
chciałbym zauważyć, że ostatnio byłem krytykowany przez "Gazetę
Wyborczą" za to, że za moich czasów granty dostają także środowiska
konserwatywne. Takie zarzuty mogą formułować tylko ci, którzy
przyzwyczaili się do tego, że są właścicielami Polski i nie mogą się
pogodzić z utratą monopolu. Mają na ustach wolność i tolerancję, a w
istocie tęsknią za zamordyzmem! Jako minister rządu Zjednoczonej
Prawicy, z moją konserwatywną wrażliwością, staram się budować państwo
wolności. I myślę, że większość środowiska akademickiego – nawet
krytyczna wobec naszego obozu – to docenia.
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl